Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2010, 11:23   #608
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pon., 22 X 2007, tajne wojskowe więzienie, 15:30


Wojsko przybyło półtorej godziny później, za to głośno i tłumnie. Na plażę wysepki wyjechały transportery opancerzone typu amfibia, w powietrzu krążyły śmigłowce. Pełno było żołnierzy zarówno w zielonych jak i czarnych wdziankach.
Normalnie... lądowanie w Normandii, tyle że na żywo. I bez szkopów w bunkrach prujących z CKMów do dzielnych amerykańskich chłopców.
Rozbili namiociki jakby byli na jakimś pikniku i zaczęli „opanowywać sytuację” oraz zbierać rannych i zabitych. I oczywiście pannę Walter zgarnęli przy okazji.

Dziewczyna, najpierw została fachowo opatrzona. Na szczęście rana postrzałowa okazała się draśnięciem. Na nieszczęście obecna fizjonomia Amy przyciągnęła uwagę lekarzy, którzy zrobili policjantce pełne badanie krwi i wszelkie inne badania jakie się dało zrobić na szybko.
A w obecnej sytuacji policjantka nie miała żadnych wymówek, by uniknąć paskudnych łap panów i w białych kitlach.
I zakomunikowali jej po nich, że jest zdrowa jak koń, choć przemęczona. Nic z czego by się dało zrobić urlop zdrowotny... Niech to szlag. I po co komu lekarze, skoro nie potrafią niczego przydatnego wykryć?

I potem Amandę czekało przesłuchanie. Po potwierdzeniu, że panna Walter nie jest freakiem na „gigancie”, tylko szanowaną obywatelką i policjantką NY, detektyw złożyła zeznania na temat tego co widziała i co się wydarzyło. Przepytywali ją wojskowi śledczy, dokładnie acz z profesjonalną uprzejmością.
Z plusów...dali jeść. I to tyle ile chciała. Dosłownie szwedzki stół bez ograniczeń. A żarcie wojskowe nie było, aż takie złe, jak Amy sądziła.
Z minusów...odwieźli ją do NY, ale po 20:00... więc w Big Apple była o godzinie 21:30.


Pon. 22.X.2007, kostnica 122 posterunku na Staten Island, 21:03



Amerykański Szkot wyraził współczucie i ruszył wskazać odpowiednie zwłoki, ale.. Po drodze zaczął zadawać niewygodne pytania. Choćby, skąd Pavlicek wiedziała o zwłokach?
Musiała wszak zajrzeć do rejestru i je wyszukać. A skoro je szukała, to zapewne nie przez przypadek. Edwin Mac’Ellroy wiedział, że Czeszka nie jest aż tak zainteresowana innymi kostnicami. Bo i po co? On sam nie znał imion ofiar z pozostałych kostnic. W końcu od tego typu spraw jest sieć międzywydziałowa.
I tak jak przewidziała Laura... Edwin ją przepytywał, mimo że Czeszka próbowała go zbyć ogólnikami lub flirtować.
Wreszcie, żeby ukrócić jego pytania i wypowiedzi stylizowane na słynne dedukcje Sherlocka Homlesa, zalotnym ruchem dłoni chwyciła jego krawat, owinęła zgrabnie wokół palców i przyciągnęła jego twarz bardzo blisko, mówiąc.- Poddaję się. Powiem ci... dlaczego. Otóż, prawda jest taka, że zaglądam często do twoich spraw, bo... podobasz mi się Edwinku. Twój geniusz strasznie mnie kręci.
Szkot zaczerwienił się niczym uczniak, nerwowym ruchem zaczął wyplątywać krawat z dłoni kobiety i jąkając się nerwowo.- N... nie.. ża..żartuj ssobie, taak.

Widząc jej zachowanie Yagami zaczął rozumieć, odpowiedź Laury na jego pytanie.
- Pewnie powie mi pani, że nigdy nie dostała mandatu i że zdała za pierwszym razem?
Wybuchła wtedy śmiechem.- Owszem zdałam za...dziesiątym razem, ale... od tego czasu. Ani razu nie wypisano mi mandatu. Co prawda zatrzymano mnie już wielokrotnie. Ale to inna sprawa.
Laura była tym wszystkim, czym nie potrafiły być feministki. Uczyniła ze swej seksualności, seksapilu i urody „miecz” którym "uderzała"podczas rozmów z precyzją godną samuraja, ... zwłaszcza z mężczyznami.

Yagami zobaczył zwłoki...twarz zmasakrowana, podobnie jak reszta ciała. Ślady po upadku.
Twarz Japończykowi niewiele mówiła. Jenifer zapewne była niebrzydką kobietą. Blondynką obciętą na pazia... czy była jednak tą ze snu? Tego Yagami nie wiedział. Nie widział twarzy kobiety ze snu.

Sen nie zawierał, aż tylu odpowiedzi. Czy to co powiedziała Willhelmina? Czy to co przekazał przez nią, jej przyjaciel miało powiązanie ze snem? Czy może to wszystko koszmarny zbieg okoliczności? Był tylko jeden sposób by to sprawdzić.
- Miała zegarek? Taki z inskrypcją? “Kochanej Jenny, Nicolas z okazji rocznicy”.- spytał Japończyk, a odpowiedzią był niemal krzyk Szkota.- Skąd pan to wie?
-Och... on był jej kochankiem.-
odparła szybko Pavlicek z wyraźną ironią w głosie.
- Nie żartuj sobie.- mruknął wyraźnie poirytowany zarówno zachowaniem Czeszki jak i słowami Yagamiego.- Jeśli był z nią emocjonalnie powiązany. Jeśli spotykał się z nią w celach seksualnych, to samobójstwo przestaje już być tak oczywistym rozwiązaniem. A świadek traci na wiarygodności oczywiście.
-Świadek? Jaki świadek? –
spytała szybko Laura wpatrując się w koronera i uśmiechając zalotnie. A Edwin rzekł z irytacją ,przy okazji unikając jej wzroku i czerwieniąc się jak burak.- No...Nicolas oczywiście.
Po czym oczy koronera rozszerzyły się, a jego usta otwarły w wyrazie zaskoczenia. Spojrzał na Pavlicek dodając z wyrzutem w tonie głosu.- A więc... robicie mnie w konia. Wydział trzynasty będzie chciał przejąć tą sprawę? Za tą śmiercią kryje się drugie dno? Może coś przeoczyłem podczas badania?
Edwin pognał do komputera i zaczął przeszukiwać dane. A gdy znalazł to czego szukał krzyknął triumfalnie.- Wiedziałem! Ale ze mnie głupiec! Zrobiłem tylko podstawowe badania! I standardową toksykologię! Ale nie szkodzi. Jutro zrobię pełne badania toksykologiczne. Nie ubiegniesz mnie Lauro, nie tym razem.
-Jasne, jasne...to może chociaż dasz adres tej Jenifer?-
spytała, lecz odpowiedzią było złowrogie i pełne ambicji spojrzenie.
Czeszka uśmiechnęła się w odpowiedzi i wzięła Yagamiego pod rękę mówiąc.- No to choć mój drogi, jesteś mi winien kolację w dobrej knajpce. Tylko nic japońskiego, a przynajmniej, nie sushi. Surowa ryba to nie jedzenie.
Spoglądając na pracującego w pocie czoła, niemal z uporem maniaka Szkota, Yagami wspomniał swoje pytanie. - Ciekawe przypadki? Czy kostnica wydziału, potocznie znanego ze ścigania czarownic i maniaków to właśnie takie miejsce?
I odpowiedź Pavlicek na nią.- Idealne. Tu nie trafiają trupy z kulką w głowie, czy nawet pocięty nożem. Nie... standardem jest trup, którego trzeba poskładać z kawałków leżących w całym mieszkaniu. Makabryczne klocki Lego. Zresztą sam widziałeś, jak niewiele z nich nadaje się do pokazania rodzinom, nawet po retuszu. Takie miejsca jak kostnica wydziału XIII przyciągają maniaków tej roboty.
Maniaków... Pod tym względem Edwin pasował do opisu. Pewnie by się lepiej sprawował na miejscu Pavlicek. A może na odwrót? Może właśnie zdystansowane podejście do roboty, jakie prezentowała Laura (bo mimo wszystko niesolidności, zarzucić jej nie mógł. Ona skutecznie zarządzała swym małym królestwem), było lepsze?
-No, no...- mruknęła kobieta poufale wtulając się w ramię Japończyka. – Nie uciekaj w krainę marzeń. Chcę pysznej kolacji, a od ciebie męskiej decyzji, dotyczącej wybrania odpowiedniej do tego restauracji.

Pon. 22.X.2007, Klondike Ave, Staten Island, 22:24


Po kolacji, którą Yagami fundował zarówno sobie jak Pavlicek. Po kolacji, którą Czeszka niemal na nim wymusiła, mrucząc coś przy okazji o długu stąd do Gerlacha. Po owej kolacji dopiero udali się na miejsce samobójstwa. Laura uparła się w tej materii, dodając że nie zamierza zrezygnować z ich śledztwa. Od kiedy to było ICH śledztwo? Kilka godzin temu to było śledztwo wyłącznie Yagamiego.

Na ziemi był jeszcze widoczny biały obrys ciała, choć krew już zmyto. W „mydelniczce” Pavlicek były latarki więc można, było obejrzeć miejsce upadku.
-Raport Mac’Ellroya nie wspomina o odłamkach szkła, więc otworzyła okno. Bądź została wypchnięta przez otwarte okno, ale zeznania świadków o niczym takim nie wspominają. No i Edwin nie znalazł śladów krwi paznokciami samobójczymi, ani podejrzanych otarć na nadgarstkach.- mamrotała wędrując światłem latarki po białym śladzie na chodniku. -Upadek z czwartego piętra, prosto na płyty chodnikowe.-
Po chwili w ustach Czeszki znalazł się papieros, rozbłysnął płomień zapalniczki.
Laura zaciągnęła się dymem i zawadiackim niemal uśmiechem spytała Japończyka. – Ma pan może pod ręką zestaw młodego włamywacza. Obawiam się, że tutaj otwieranie drzwi za pomocą siekiery raczej nie wchodzi w rachubę.
Sama Pavlicek zaopatrzyła się w rewolwer, tuż przed wyjściem ze swego samochodziku.
Kwestię czemu to zrobiła, skwitowała krótko.- Wy magowie, lubicie pakować się w kłopoty.


Wt., 23X 2007, White Plains, siedziba rodu Shen-Men, były gabinet Gonga, 00:20


Przed Jinem stała szklanka pełna sherry, wypił już dwie takie. I ledwo czuł ich efekt.
Gdy się denerwował, miał problemy z upijaniem się. Z jego zaciśniętych ust wysypywały się przekleństwa. A ich cel stanowiła Yue. Poniżyła go... wymusiła na nim posłuszeństwo.
I to w jaki sposób! Nie rozumiała jego sytuacji! Nie próbowała zrozumieć!
Nie wiedziała, jaki ciężar nosi. Że nie tylko jej rozkazuje. Że przede wszystkim musi za nią tłumaczyć. Za każdy wybryk jaki zrobi, za każdy ekstrawagancki pomysł, to ON musi się tłumaczyć, przed wyżej od niego postawionymi członkami Triady.
Nie rozumiała pod jaką żył presją. Nie rozumiała, że nadal się nią opiekował. Nie rozumiała, że wszystko co ma... zawdzięcza jego pracy. Niewdzięczna!
Dłoń Jina zacisnęła się na szklance. Spoglądał na nią z wściekłością.

Znowu wiązanka przekleństw wyrwała się z jego ust. Tym razem jej celem był on sam. Nienawidził tego, że był tym kim jest. Że był głową rodu Shen-Men, nie mając ich mocy.
Że musi codziennie udowadniać, że zasługuje na swoją pozycję. Że musi udawać, że nie wie o drwinach z niego za swymi plecami. Że nie ma się komu wyżalić, ani przygodnym kochankom, ani dziwkom z którymi spędza noce, ani przyszywanej siostrze. Że musi być twardy i dumny. Że musi być jak Gong, by się go bali.Mógłby co prawda żalić się matce, ale ... nie potrafił spojrzeć w jej oczy bez strachu. Widział w nich to czego sam bał. Odbicie demona w ciele siostry.

Kazał jej przyjść po zakończonych „konsultacjach z Obcą”... Ona wszak nie wiedziała, ale on wiedział. Było już kilku cudzoziemców, którzy dawali duże sumy za posiadłość Shen-Men. I bynajmniej nie robili tego ze względu na urodę.
Każdy z nich miał moc.
Jin czekał aż Yue skończy rozmowę z angielką. Musiał porozmawiać z siostrą i dowiedzieć się od niej co Obca wie o ich „domu”...Chociaż nazwa „dom” nie pasowała do tego miejsca. Lepsze byłoby określenie: „kotwica”.

Wt., 23X 2007, ulice NY, 00:20


Willhelmina spała. Rzucanie zaklęć nie męczy, ale... dla niej był to ciężki dzień, pod wieloma względami. Spała jak dziecko, podczas gdy Marlowe prowadził.
Pisk opon, szarpnięcie...Ciało Hollward poddało się pędowi i przesunęło, do przodu ale zapięte pasy bezpieczeństwa przycisnęły ją z powrotem do fotela. Gwałtowne hamowanie wozu i wiązanka przekleństw Jona całkiem ją obudziły.
Rozejrzała się szukając powodu gwałtownego hamowania. I zobaczyła... czarny pies, dość duży stał na środku ulicy. Barghest. Spoglądał spokojnie na samochód, blokując im drogę.
- Twój kundel postanowił cię odwiedzić...słodko jak cholera.- stwierdził Jon. I miał rację.
Barghest ruszył w kierunku wozu, skoczył na niego i...znikł w mroku tuż przed maską, pojawiając się za to na kolanach kobiety. Spoglądał na nią, a dotykając jej ciała korzystał z mocy już splecionych węzłów.
„Jedź inną trasą. Na drodze przed tobą, coś gra pieśń śmierci, pieśń mroku i szaleństwa. A ten kto ją usłyszy... umrze”.
Nie były to dokładne myśli psa, barghestowi z trudem udawało się przekazać swe przesłanie. Jeszcze miał z tym trudności, które kolejne węzły usuną. Ale i tak przesłanie było zrozumiałe.

WT. 23.X.2007, wydział XIII, świetlica 9:00


Yue długo nie musiała czekać, bowiem wkrótce zjawiła się Logan i przedstawiła pokrótce sytuację. Z uwagi na to, że to jest jej śledztwo, poprowadzi odprawę dla grupy wsparcia.
I tak Yue stanęła przed sześcioosobową ekipą , plus trzymająca się z boku Willhelmina.
Ekpią dość różną.
Detektywa Phang Longa, znała jedynie z widzenia. Minęła go kilka razy w korytarzach wydziału. W Chinatown wierzono że jest on potomkiem smoka. Ale co się za tym kryło, tego dokładnie Yue nie wiedziała. Jego partnerem też był chińczyk Tsien Liung o którym Yue nigdy nie słyszała. Nie wyglądał też imponująco.


Ot twarz mężczyzny po trzydziestce. Ani specjalnie przystojnej, ani bardzo brzydkiej. Kolejna para to byli , detektyw Bullit i Marlowe. Hałaśliwy i rozentuzjazmowany Bull i jego przeciwieństwo, milczący, nieruchomy Jon o cynicznym uśmieszku. W tą osobę wpatrywała się Willhelmina zaciskając palce na zakupionej dziś rano gazecie z artykułem jej męża.
Gazecie z jego „sukcesem”, jakim było dotarcie przed policją do miejsca w którym ukryto zbrodnię. A mianowicie, do stopy fundamentowej burzonego hotelu, w której znaleziono zwłoki sprzed 40 lat. Zwłoki, jak się okazało, zaginionego mafiosa. Kenneth zdobył fotki tego trupa i przeprowadził dziennikarskie śledztwo, odkrywając prawdopodobnych morderców i historię mafijnych porachunków zanim policja zdołała przygotować sensowne oświadczenie. I był z tego bardzo dumny. Zapewne liczył w skrytości ducha na Pulitzera.
Ostatnia parką była detektyw Anne Readman, młoda dziewczyna w okularach z ciemnymi włosami, z kilkoma kosmykami który wymknęły się porannej toalecie.


Wyglądała nieco niewinnie i delikatnie, bardziej jak bibliotekarka niż detektyw. I jeszcze to rozmarzone spojrzenie. Pasowała tutaj, jak pięść do nosa.
Co innego, jej partner detektyw Raul Laurentes, ubrany na czarno mężczyzna o ciemnych włosach i cerze. W przeciwieństwie do swej partnerki latynos był ubrany zgodnie z najnowszymi trendami w modzie.


I niewątpliwie hiszpańskiej krwi w żyłach.
-Detektyw Yue Shen-Men zlecono ważne i priorytetowe śledztwo w którego obecnym etapie będziecie pomagać. – rzekła porucznik Logan i zwróciła się do Yue.- Proszę teraz ich wtajemniczyć w szczegóły zadania do którego będą potrzebni.

WT. 23.X.2007, magazyny na obrzeżach NY, 10:00


Magazyn należący do Hajjara, był położony poza miastem. Był jednym z wielu magazynów stojących rządkiem obok siebie. Niewyraźny, jeden z wielu. Za wszelką cenę próbujący się dopasować do otoczenia. Zupełnie jak jego właściciel.


Yue i Willhelmina jechały samochodem wraz z Bullitem i Marlowem.
Dwaj Chińczycy jechali swoim, a bibliotekarka z Latynosem zamykali całą kolumnę.
Porucznik Logan stwierdził, że Jon i Bullit, jako najbardziej doświadczeni, mają im pomagać radami w poprawnym wykonaniu zadania.
Jadąc tu dr. Hollward oglądała odznakę, którą otrzymała od Darii tuż przed wyruszeniem na misję. Odznakę z jej własnym nazwiskiem.
Wspominała słowa Darii.- Dokumentacja jest już gotowa, po powrocie wystarczy podpis i zaprzysiężenie. Nie jest to tak uroczysta ceremonia jak po akademii, ale... cóż. Za to nie będzie długa.
Jeden podpis, jedna przysięga, ale zmienią jej życie diametralnie. Nic już nie będzie takie same... drwił jej karin. I miał rację.
- Ohio, Wirginia, Maine... kurwa. Jaka jest szansa, że pod jednym magazynem będą stały samochody z rejestracjami trzech różnych stanów. I żadną nowojorską.- zaklął cicho Jon.
-Coś się święci. Ale nie widzę, żadnych czujek.- odparł Bullit rozglądając się dookoła, podczas gdy Jon parkował wóz.
-Kamery?- spytał retorycznie Jon.
-Pewnie w otworach wentylacyjnych.- rzekł Bull w uśmiechu odsłaniając pełen garnitur białych zębów.
Kawalkada trzech wozów zatrzymała się przed magazynem.

Wt. 23.X.2007, uniwersytet Harward, gabinet de Manueliana, 10:03




Phill nie brał pod uwagę jednego. Naukowcy rzadko przebywają długo w swych gabinetach.
Wykłady, ćwiczenia ze studentami, prace badawcze poza uniwersytetem... to wszystko sprawia, że naukowców ciężko złapać. Zwłaszcza, gdy się zapomniało umówić na wizytę.
McNamara miał to szczęście że złapał Petera Der Manueliana tuż przed odlotem na jakieś wykopaliska w Egipcie. A tego pecha, że zajęty przygotowaniami naukowiec nie miał dla nie zbytnio czasu. I przyjął go dopiero o dziesiątej.
Gabinet profesora był urządzony, tak jak się można było tego spodziewać. Komputer, półki z mnóstwem książek. Drobne rzeźby pochodzące zapewne z wykopalisk. Na ścianach obrazy ze schematami egipskich budowli i zdjęcia hieroglifów.
Sam Peter był energicznym człowiekiem, pakującym właśnie książki do plecaka.


Dość młody jak na pełnione stanowisko. Wskazał głową krzesło, mówiąc.- Proszę siadać i jeśli może pan... Proszę się streszczać. Trochę mi się spieszy.
A usłyszawszy imię i nazwisko podejrzanego, zamyślił się przez chwilę, po czym rzekł.- Niee.. nic mi ono nie mówi.
Następnie pogrzebał w pamięci komputera, dodając.- Nie było studenta o takim imieniu i nazwisku na tym wydziale. Może... wolny słuchacz?

Wt. 23.X.2007, uniwersytet Harward, gabinet Gingo, 11:05


Najwyższą władzę w departamencie socjologii pełniła dyrektorka administracyjna, Gretchen Gingo. Kobieta szczupła i dość atrakcyjna.


Choć uroda nie waliła po oczach z siłą wodospadu. Gabinet urządzony miała z typowym dla kobiety wyczuciem estetyki. Ale o tym się Phill przekonał po długim czekaniu na korytarzu.
Ubrana w ciemną garsonkę, kończyła właśnie rozmowę, przez telefon, gdy wszedł Phill.
- Proszę siadać. Jestem Grethen Gingo... tytuły naukowe możemy sobie darować. W jakiej sprawie pan przybył?- rzekła niskim jak na kobietę, acz miłym w brzmieniu głosem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-10-2010 o 11:43.
abishai jest offline