Thomas siedział przy otwartej butelce rumu. Przed nim siedział „Bazyliszek”, mierzył go swym przenikliwym wzrokiem, a jego bodyguard czujnie lustrował sytuację. – Dlaczego mamy cię wziąć?
- Bo jedyne czego mi trzeba, to krew hiszpańska.
- Każdy tak gada, a jak przyjdzie co do czego, siedzi skulony w zęzie i sra w gacie ze strachu.
- Znam się na działach.
- Co ty nie powiesz?
- Byłem rusznikarzem. Potrafię obsłużyć armatę z zamkniętymi oczami, i trafić w szalupę z ponad stu jardów.
- Czy jedyne, co potrafisz to siedzenie pod pokładem?
- Mam wyszkolenie wojskowe, jestem dezerterem. Szermierka i strzelanie nie są dla mnie wyzwaniem.
- Skąd mam wiedzieć, że nie zmyślasz?
Thomas wyjął miecz. Snajper zerwał się gwałtownie. – To cacko zdobyłem na hiszpańskim oficerze. Czy to wystarczy?
- Niech ci będzie, to twój pierwszy rejs?
- Wolne żarty, byłem oficerem na dwóch okrętach pirackich, pech chciał, że ich kapitanowie spoczywają na dnie morza.
- Dobra, dość tego. Zapoznaj się z tym, podpisz i widzę cię jutro w porcie. Tu masz trochę drobnych na zakup potrzebnych rzeczy.
Thomas przeczytał uważnie dokument. Chwycił pióro, umoczył w atramencie i złożył swój podpis. Kiwnął głową i bez słowa wyszedł. Skierował się do kupca. Wydał trochę grosza na nieduży zapas suszonego mięsa, bochenek chleba, trochę sucharów, kilka jabłek i parę butelek średniej klasy rumu. Sakiewka jednak wciąż nie była pusta. Poszedł więc do burdelu. Wychylił szklankę rumu i postanowił się zabawić. Wynajął jakąś tanią ladacznicę, z którą spędził noc. Rano zebrał się szybko i skierował w stronę portu. Z zadowoleniem stwierdził, że zostało mu jeszcze parę miedziaków na czarną godzinę. Zagłębiony w myślach, marząc o hiszpańskich banderach pogrążających się w odmętach morskiej toni, stanął przy zacumowanej „Boskiej Furii”. Okręt był piękny, robił wrażenie. Załoga powoli zaczynała się schodzić. ~ Zaczęło się…~ pomyślał. |