Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2010, 13:51   #13
Knocknees
 
Knocknees's Avatar
 
Reputacja: 1 Knocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputację
Ocucił go kubeł zimnej wody wylany na głowę. Zdmuchnął włosy opadające mu do oczu i spojrzał na mężczyznę stojącego naprzeciwko. Długa szyja wystająca z pasiaka, wyłupiaste oczy i złamany nos. Przez chwile zastanawiał się gdzie miał okazje poznać owego jegomościa. Dopiero gdy tyczkowaty marynarz otworzył usta Elias wiedział że to będzie długi dzień.
- Znów się spotykamy Panie Cartwright – twardy, łamany akcent zdradzał że mężczyzna pochodził zza oceanu – tyle że tym razem to ja jestem górą i nie dam się już zaskoczyć byle sztuczką z płaszczem.
- Nie bierz tego do siebie. To nic osobistego – odparł Elias potrząsając głową z nadzieja na usunięcie resztek bólu i dzwonienia w uszach – Ostatecznie spotykamy się w miłym towarzystwie – omiótł spojrzeniem dwójkę drabów towarzyszących Polaczkowi. Otwarta dłoń spadła na jego policzek, wprowadzając na chwilę mętlik w głowie.
- Dalej zbiera Ci się na żarty?! Posłuchaj mnie Ty dziwko-królewskiej-mości… - przerwał w połowie zdania gdy do pomieszczenia wpadła dwójka marynarzy, rąbiąc kordelasami. Wnętrze wypełniło się kurzem i piachem a gdy te opadły ktoś przecinał pęta na nadgarstkach Szczęściarza. W tym samym momencie światło zgasło pod uderzeniem w skroń.

~~~~***~~~~

Kiedy otworzył oczy migotliwe światło z zamykanej lampy padało mu na twarz i stolik przed nim. Po drugiej stronie siedziała barczysta postać od której zalatywało zapachem morskiej soli i rumu. Elias rozchylił usta ale osoba po drugiej stronie mu przerwała.
- Nie prosiłem żebyś się odzywał. Widzę że się ocknąłeś – ciężki władczy głos wyraźnie dawał do zrozumienia że to nie pogawędka z przyjacielem. Po stole przesunął się kubek pachnący przyjaźnie rumem. Cartwright niepewnie wysunął dłoń w stronę naczynia i gdyby nie jego refleks zapewne straciłby już kilka palców pod opadającym ciężko zakrzywionym nożem. Dało się słyszeć gardłowy śmiech po drugiej stronie stołu.
- Miałeś okazje poznać mojego topmana pana Rubbensa – było coś groźnego w jego głosie – niestety jak zauważyłeś. Panie świeć nad jego duszą. Rubbens ostatnio zrobił się niemrawy a ja mam lukę w załodze. Tak więc Panie Cartwright…wojował Pan pod Dunkierką? Czyż nie? – masywna dłoń pchnęła kubek z rumem. Elias wychylił go jednym haustem.
- Zgadza się. Byłem wówczas w Marynarce – odparł nieco smutnie wspominając tamte dni. Zastanawiał się co to za człowiek i skąd tyle o nim wie.
- Tak. Pana ojciec też służył Armii Brytyjskiej – Elias wzdrygnął się – mniemam że tęskni Pan za marynarką.
- Za marynarką nie. Za morzem owszem Panie…
- Doskonale – mężczyzna zignorował Eliasa – czyli szuka Pan zajęcia? – Potężna dłoń przesunęła po blacie papier z nagłówkiem „Kontrakt”. Szczęściarz nie był pewien co do końca znaczy cała ta sytuacja, jednak podejrzewał że odmawiając może to być ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu. Wziął w dłonie papier i szybko przesunął wzrokiem po treści. Wziął w dłoń pióro i zamoczył w kałamarzu podpisał „ Elias N. Cartwright” po czym położył dokument na stole.
- Mam nadzieje że się nie zawiedziemy Panie Cartwright.
- Tak jest Kapitanie.
Później Kapitan wysunął sakwę i niczym w opowieściach, przykrył dwoma ostałymi w dłoni palcami i dodał.
- Znajdę cię, jeżeli zwiejesz z nimi i nie stawisz się jutro o świcie na „Boskiej Furii”. A teraz możesz odejść.

~~~~***~~~~

Patrzył przez okno wynajętego pokoju, przykładając zimną tace do obolałej potylicy. Wychylił kolejny łyk rumu z butelki. Najwidoczniej jego plany dotyczące kompani handlowej, która zajęła by się przewozem egzotycznych owoców na Stary Kontynent, będą musiały nieco poczekać. Zagryzł kęs jabłka i delikatny miękisz zaczął rozpływać się w ustach. Zamknął oczy i wrócił wspomnieniami na pokład statku Brytyjskiej Marynarki. Dookoła jakby w zwolnionym tempie fruwały drzazgi i szczątki sterburty. Zapach prochu i dym z płonącego pokładu gryzły w oczy. W uszach słyszał tylko powolne, miarowe uderzenia własnego serca „bum…bum…bum”. Holenderski okręt ustawił się do nich bokiem oddając ostatnią salwę z dział przed abordażem. Jak uwięziony w lepkiej mazi powoli sięgnął do pasa po rapier krzycząc pomimo tego że sam nie słyszał swojego głosu. Pierwsze liny abordażowe wystrzeliły w powietrze opadając na okaleczony pokład i wpiły się w pozostałości po burcie. Widział twarze Holenderskich żołnierzy. Żołnierzy w pełni gotowych do tego co miało nastąpić. Wiedział że nie mogą liczyć na litość i sam nie mógł okazać litości. Adrenalina uderzyła do jego mózgu. Spiął mięśnie i doskoczył do pierwszego żołnierza który dostał się na „Jego” pokład. Otworzył oczy. Szum i ból głowy powoli ustępowały. Wychylił ostatni łyk z butelki i rzucił się na łóżko. Jutro znów stanie na pokładzie. Po raz kolejny uświadomił sobie że jest skazany na morze, a morze czeka i pragnie takich ludzi jak on. Wiedział że jest cholernie dobry w swoim fachu i wiedział że to nie będzie łatwa robota. Mimo to gdzieś w głębi duszy, w sercu rozdzierała go radość na myśl o nadchodzących dniach.
 
__________________
Take what you want and give nothing back
Knocknees jest offline