Ocucił go kubeł zimnej wody wylany na głowę. Zdmuchnął włosy opadające mu do oczu i spojrzał na mężczyznę stojącego naprzeciwko. Długa szyja wystająca z pasiaka, wyłupiaste oczy i złamany nos. Przez chwile zastanawiał się gdzie miał okazje poznać owego jegomościa. Dopiero gdy tyczkowaty marynarz otworzył usta Elias wiedział że to będzie długi dzień.
- Znów się spotykamy Panie Cartwright – twardy, łamany akcent zdradzał że mężczyzna pochodził zza oceanu – tyle że tym razem to ja jestem górą i nie dam się już zaskoczyć byle sztuczką z płaszczem.
- Nie bierz tego do siebie. To nic osobistego – odparł Elias potrząsając głową z nadzieja na usunięcie resztek bólu i dzwonienia w uszach – Ostatecznie spotykamy się w miłym towarzystwie – omiótł spojrzeniem dwójkę drabów towarzyszących Polaczkowi. Otwarta dłoń spadła na jego policzek, wprowadzając na chwilę mętlik w głowie.
- Dalej zbiera Ci się na żarty?! Posłuchaj mnie Ty dziwko-królewskiej-mości… - przerwał w połowie zdania gdy do pomieszczenia wpadła dwójka marynarzy, rąbiąc kordelasami. Wnętrze wypełniło się kurzem i piachem a gdy te opadły ktoś przecinał pęta na nadgarstkach Szczęściarza. W tym samym momencie światło zgasło pod uderzeniem w skroń.
~~~~***~~~~
Kiedy otworzył oczy migotliwe światło z zamykanej lampy padało mu na twarz i stolik przed nim. Po drugiej stronie siedziała barczysta postać od której zalatywało zapachem morskiej soli i rumu. Elias rozchylił usta ale osoba po drugiej stronie mu przerwała.
- Nie prosiłem żebyś się odzywał. Widzę że się ocknąłeś – ciężki władczy głos wyraźnie dawał do zrozumienia że to nie pogawędka z przyjacielem. Po stole przesunął się kubek pachnący przyjaźnie rumem. Cartwright niepewnie wysunął dłoń w stronę naczynia i gdyby nie jego refleks zapewne straciłby już kilka palców pod opadającym ciężko zakrzywionym nożem. Dało się słyszeć gardłowy śmiech po drugiej stronie stołu.
- Miałeś okazje poznać mojego topmana pana Rubbensa – było coś groźnego w jego głosie – niestety jak zauważyłeś. Panie świeć nad jego duszą. Rubbens ostatnio zrobił się niemrawy a ja mam lukę w załodze. Tak więc Panie Cartwright…wojował Pan pod Dunkierką? Czyż nie? – masywna dłoń pchnęła kubek z rumem. Elias wychylił go jednym haustem.
- Zgadza się. Byłem wówczas w Marynarce – odparł nieco smutnie wspominając tamte dni. Zastanawiał się co to za człowiek i skąd tyle o nim wie.
- Tak. Pana ojciec też służył Armii Brytyjskiej – Elias wzdrygnął się – mniemam że tęskni Pan za marynarką.
- Za marynarką nie. Za morzem owszem Panie…
- Doskonale – mężczyzna zignorował Eliasa – czyli szuka Pan zajęcia? – Potężna dłoń przesunęła po blacie papier z nagłówkiem „Kontrakt”. Szczęściarz nie był pewien co do końca znaczy cała ta sytuacja, jednak podejrzewał że odmawiając może to być ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu. Wziął w dłonie papier i szybko przesunął wzrokiem po treści. Wziął w dłoń pióro i zamoczył w kałamarzu podpisał „ Elias N. Cartwright” po czym położył dokument na stole.
- Mam nadzieje że się nie zawiedziemy Panie Cartwright.
- Tak jest Kapitanie.
Później Kapitan wysunął sakwę i niczym w opowieściach, przykrył dwoma ostałymi w dłoni palcami i dodał.
- Znajdę cię, jeżeli zwiejesz z nimi i nie stawisz się jutro o świcie na „Boskiej Furii”. A teraz możesz odejść.
~~~~***~~~~
Patrzył przez okno wynajętego pokoju, przykładając zimną tace do obolałej potylicy. Wychylił kolejny łyk rumu z butelki. Najwidoczniej jego plany dotyczące kompani handlowej, która zajęła by się przewozem egzotycznych owoców na Stary Kontynent, będą musiały nieco poczekać. Zagryzł kęs jabłka i delikatny miękisz zaczął rozpływać się w ustach. Zamknął oczy i wrócił wspomnieniami na pokład statku Brytyjskiej Marynarki. Dookoła jakby w zwolnionym tempie fruwały drzazgi i szczątki sterburty. Zapach prochu i dym z płonącego pokładu gryzły w oczy. W uszach słyszał tylko powolne, miarowe uderzenia własnego serca „bum…bum…bum”. Holenderski okręt ustawił się do nich bokiem oddając ostatnią salwę z dział przed abordażem. Jak uwięziony w lepkiej mazi powoli sięgnął do pasa po rapier krzycząc pomimo tego że sam nie słyszał swojego głosu. Pierwsze liny abordażowe wystrzeliły w powietrze opadając na okaleczony pokład i wpiły się w pozostałości po burcie. Widział twarze Holenderskich żołnierzy. Żołnierzy w pełni gotowych do tego co miało nastąpić. Wiedział że nie mogą liczyć na litość i sam nie mógł okazać litości. Adrenalina uderzyła do jego mózgu. Spiął mięśnie i doskoczył do pierwszego żołnierza który dostał się na „Jego” pokład. Otworzył oczy. Szum i ból głowy powoli ustępowały. Wychylił ostatni łyk z butelki i rzucił się na łóżko. Jutro znów stanie na pokładzie. Po raz kolejny uświadomił sobie że jest skazany na morze, a morze czeka i pragnie takich ludzi jak on. Wiedział że jest cholernie dobry w swoim fachu i wiedział że to nie będzie łatwa robota. Mimo to gdzieś w głębi duszy, w sercu rozdzierała go radość na myśl o nadchodzących dniach.