Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2010, 14:02   #37
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
John Green znów siedział w humvee obok Procpecta. Znów spoglądał na chłopaka, którego stan nie zmienił się od czasu opuszczenia rezerwatu i co jakiś czas zerkał na kierowcę i jego kompana. Obaj sprawiali wrażenie niezbyt szczęśliwych z ich obecności. Nie odzywali się. Ale ukradkowe spojrzenia, jakie od czasu do czasu kierowali w stronę Murzyna dawały mu wiele do myślenia.

Na studiach John nauczył się poznawać charaktery obserwując mowę ciała danego człowieka. Potem podszlifował swoje umiejętności podczas wielu rozmów biznesowych. Był w tym dobry. Koledzy z pracy Johna mówili o nim niechętnie, że jest szczwanym skurwielem, który zawsze osiąga swój cel.
Gówno wiedzieli. Nie zawsze! Gdyby tak było Andy Selen z Oklahomy nie nafaszerowałby go ołowiem, jak gospodynie domowe faszerują indyka na święta. John Green był tylko człowiekiem, nie jakimś skanerem charakterów, lecz krótka obserwacja tej dwójki wiele mu powiedziała o przymusowych kompanach.

Kierowca był spięty. Niby wyglądał na skoncentrowanego na drodze. Niby sprawiał wrażenie panującego nad sytuacją. Lecz Green słyszał, co ten wcześniej wygadywał do motocyklistów, widział, jak palce białasa bębnią po kierownicy wystukując rytm, który tamten najpewniej słyszał w głowie. Tak. Kierowca zbliżał się do załamania nerwowego lub przekroczył tą granicę już dawno temu. Dodatkowo w oczach kierowcy humvee czaiło się coś mrocznego. Coś, co lepiej by było, gdyby nigdy nie wypełzło na zewnątrz. Dla ich dobra i dla dobra samego kierowcy. Zdecydowanie typek „za kółkiem” nie był osobą wzbudzającą zaufanie Johna.

Jego towarzysz, ten cały Dawid był, w ocenie Greena, ulepiony z zupełnie innej gliny. Zimny, opanowany, pod maską spokoju skrywający jednak wewnętrzny niepokój. Facet zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy, grając przed samym sobą rolę twardziela. To zasada samospełniającego się proroctwa. Myślisz, ze jesteś twardym gościem i stajesz się twardym gościem. Myślisz, ze jesteś miękki i takim się staniesz.
Spojrzenia „żołnierza” i Murzyna znów spotkały się na sekundę i Green pozdrowił gestem Dawida przywołując na twarz uśmiech aprobaty. Dawid bał się, lecz panował nad tym uczuciem. A zimna krew to było to, co John Green potrafił docenić. Zdecydowanie z tej dwójki Dawid wzbudzał w Murzynie pozytywniejsze odczucia. Gdzieś, z jego spojrzenia, z jego mimiki twarzy, z jego sposobu bycia, emanowała na zewnątrz pewna praworządność, wola walki i coś jeszcze, coś, czego John nie potrafił zinterpretować. Smutek, strach, brak nadziei? Możliwe.
Murzyn zaczynał lubić swojego przymusowego i milczącego towarzysza jazdy. Nie odzywał się jednak pierwszy. Był „nowy” w tej grupie. Doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia podziału na grupy. „My” i „oni”. Na razie nie było szansy, by Dawid czy reszta jego kompanów, myśleli o Johnie jako o „swoim”. Sprawę komplikowała pieprzona szczepionka. Cholernie komplikowała. John zdawał sobie sprawę, że dla reszty uciekinierów jest nikim więcej, jak potencjalnym zagrożeniem. Musiał pogodzić się z zimną logiką tego założenia. Nie miał wyjścia.

* * *

Humvee jechał pokonując kolejne odcinki drogi, a John Green nadal nie wiedział, dokąd tak naprawdę jadą. Postanowił, że na najbliższym postoju rozmówi się z Marie lub kimś, kto wyda mu się „szefem” tej grupy zbiegów. Zawsze jest ktoś taki. To podstawowy ryt społeczny człowieka. Kiedy tworzy on grupę zawsze pojawia się w niej lider.

Samochód zaczął zwalniać.

- „Dojechali? Już?” – pomyślał zdziwiony John.

To wydarzyło się tak szybko, że nawet nie zdążył za bardzo zorientować się w przebiegu akcji. Jakby stał z boku i nie mógł niczego zrobić. Ale ten paraliż woli i świadomości udzielił się chyba nie tylko Greenowi, bowiem reszta też podjęła się swych działań po krótkiej chwili oszołomienia. Wystarczająco jednak długiej chwili, by przeciwnicy opadli ich, niczym sfora wściekłych psów dopada zająca.

- Słodki Jezu! – wykrzyknął John Green głośno, nie panując nad nerwami.

Widok wstrząsnął Murzynem na tyle, że ten uzewnętrznił swoje uczucia. Podobnie jak wtedy, gdy żołnierze mierzyli do niego z broni. Bał się o rodzinę i bał się broni! To były dwie słabości Murzyna. Aż do teraz! Teraz bowiem poznał trzecie źródło strachu i przerażenia.

Ci .... ci ... ludzie? Ni! Na pewno nie ludzie! Zarażeni!

Dawid otworzył klapę w humvee i otworzył ogień do .... Zombie!

Cholerni zarażeni wyglądali, jak zombie z durnych filmów, których tak bardzo bali się koledzy Johna z collegu! Jak on się wtedy z nich śmiał! Teraz jednak Murzynowi nie było do śmiechu.

Zarażeni obskoczyli ich samochód. Pięści waliły w blachy! Dziwaczny bełkot wydobywał się z okrwawionych i oślinionych ust.
John wiedział już, jaki strach czaił się w głębi oczu Dawida i Daniela. Wiedział już, dlaczego Maria nie chciała mu powiedzieć wszystkiego. Zimna gula strachu urosła w jednej chwili w żołądku Murzyna.

Szczepionka! Jeśli w niej był wirus, który powodował, że ludzie stają się tym CZYMŚ, to ....

Do Johna dotarła teraz cała groza jego położenia.... Jak bardzo ma przesrane.

Strach kopnął go prosto w jaja.

Przez chwilę Murzyn mógł jedynie przypatrywać się rozpaczliwej walce, której podjęła się reszta zaatakowanych ludzi. Na szczęście John potrafił doskonale panować nad swoimi emocjami. Zamknął na sekundę oczy, a kiedy je otworzył, strachu już w nich nie było. Była wola przetrwania. Była wola zemsty. Była zimna determinacja. Był ... opanowany negocjator i pokerzysta. Jakby ktoś nałożył nieruchomą maskę na spoconą, czarną twarz.

John ocenił sytuację ponownie.

Najpierw planował wciągnąć uciekiniera z lasu do ich samochodu, lecz humvee zamykał kolumnę i w zasadzie na wąskiej drodze nie był w stanie jechać dalej. Mogli więc jedynie czekać na to co zrobi reszta lub wrzucić wsteczny i uciec.

Kusząca myśl.

Wyjście z wozu i pobiegnięcie do motorów było samobójstwem i głupotą. A John Green nie był głupcem. Ci z przodu muszą sobie jakoś poradzić sami. W sytuacji, w jakiej się znaleźli nie był w stanie pomóc im inaczej, niż miał zamiar.

Z lasu wybiegali kolejni .... zombie. Co było ich celem John Green zrozumiał, kiedy zobaczył jak zainfekowani wyciągają z wozu i zagryzają człowieka, którego indiański lekarz opatrywał, gdy Swen i Goran przynieśli mu Prospecta.
Murzyn nie miał zamiaru tak skończyć.
Widok rozrywanego zębami gardła o mało nie doprowadził Greena do torsji, jednak Murzyn wciągnął oddech i wyszarpnął pistolet podarowany mu przez Swena.

- Dawid! – wykrzyknął być może niepotrzebnie w stronę strzelca. – Wal do tych wychodzących z lasu! Spróbuj nie dopuścić ich do innych samochodów!

Liczył na to, że ludzie w samochodach obronią się przed tymi, którzy już atakowali konwój. A jeśli kolejne zombie zostaną tym razem powstrzymane nim dobrną do unieruchomionych aut, to może uda im wszystkim wyrwać się z opresji. O ile ci z przodu zrobią coś z przeszkodą tarasującą trasę!

Radio zagadało niespodziewanie.

Do wszystkich jednostek. Nawiązany kontakt dźwiękowy z uciekinierami. Kierować się w stronę rac

- Będziemy mieli towarzystwo! – wykrzyknął jeszcze głośniej John, tak by usłyszał go Dawid. – Wojsko!

Te, być może zbędne ostrzeżenie, miało dla Johna skutek porównywalny z dawką kofeiny. Pozwalało otrząsnąć się z szoku.

John Green szybko rzucił okiem po wnętrzu humvee licząc na to, że znajdzie jakieś urządzenie pozwalające mu ostrzec tych z przodu o zbliżającym się kolejnym problemie, jednak to był wojskowy samochód i nie znalazł niczego. Liczył jednak na to, że Dawid przekaże alert dalej. Jako jedyny był na zewnątrz i mógł krzyczeć, o ile ktoś w ogóle usłyszałby jego wrzaski, w panującym na zewnątrz szaleństwie.

Teraz Johnowi pozostało tylko jedno. Odbezpieczył wyjęty kilka sekund wcześniej pistolet i zmuszając sam siebie był gotów do jego użycia. Miał zamiar odstrzelić każdego zainfekowanego, który zacznie się wspinać w stronę Dawida lub zagrozi ludziom w humvee.

John nie dałby rady zapewne strzelić do człowieka. Wiedział, jak bardzo dużo bólu i cierpienia niesie z sobą pocisk wbijający się w ciało. Jednak zainfekowani ...

To było coś innego. John Green na własne oczy widział jednego, który chybotał się i szedł dalej, mimo, że nie miał jednej ręki, a z kikuta lała się gęsta krew. Ujrzał innego zarażonego, który pełzł po ziemi pozbawiony nóg i jeszcze innego, którego koszula na piersi zmieniła się w czerwoną miazgę, a ten biegł sztywno w stronę wozów, nim któryś z obrońców nie trafił go w głowę, rozpylając kości i zawartość czaszki w karminowym rozbryzgu...

Szaleństwo!

John Green wciągnął głęboko powietrze w płuca i przygotował się do obrony ....

Nie miał innego wyjścia.
 
Armiel jest offline