Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2010, 20:23   #27
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Gerhard zaszarżował środkiem brukowanego zwierzęcymi czaszkami traktu. Rzucił się na dwa olbrzymie monstra z mieczem uniesionym wysoko nad głowę. Chyba był jedynym, który ocalał z zasadzki urządzonej przez potwory na drużynę. Nie wiedział czy dusza opuściła już ciała towarzyszy, ale widząc bezręką Will łowca nie potrafił myśleć. Wszystko wokół spływało krwią napadniętych. Okolica przepełniona była wonią świeżej krwi i flaków, które niegodziwcy chcieli wypruć i z jego ciała. Nie potrafił zastanowić się nad jakimkolwiek sensownym atakiem. Przyćmiewany przez szał, desperacką odwagę atakował prosto i bardzo przewidywalnie. Nagle dostał olbrzymią trzymaną przez potwora maczugą prosto w odsłonięty bok i z bólem padł na ziemię... martwy.



***
Kolejny horror... Kolejna piekielnie realistyczna wizja końca jego oraz reszty kompani. Kolejny niedokończony etap w ich podróży po drodze kryjącej spazmy, gorączkę oraz krwawe ataki kaszlu. Z bólem wstając z swego prowizorycznego posłania Gerhard spojrzał na swoje ręce. Były pokryte siniakami oraz małymi szarymi plamkami. Plamkami, które z każdym dniem odbierały mu siłę do życia. Nachylając się po manierkę z wodą z żalem spostrzegł, że została mu końcówka wody. Jedzenia też miał niewiele a wątpił aby znalazł w tych czeluściach coś, co po zjedzeniu go nie zabije. Lustrując ciemne pomieszczenie spojrzał na Willaminę - jej ręka była na miejscu, ale ją również zaczęły pokrywać szarawe plamki. Rozglądając się chwilę po obskurnym obozowisku ujrzał zarys postaci. Thomel wstał wcześniej i wygląda na to, że nie jest w lepszym stanie od łowcy. Zmęczony wzrok niedawnego więźnia utkwił w Gerhardzie.

- Obudźmy wszystkich i ruszajmy dalej. - powiedział wyczerpanym głosem przewodnik.

***

Nieco ożywiony marszem wojownik czuł się zagrożonym w trakcie nużącej podróży w dalszą, coraz bardziej skalaną chaosem, część podziemi. Jego zmysły zostały silnie spotęgowane przez całkowite oddanie się misji. Musieli dotrzeć na czas do wskazanego specjalisty albowiem od tego zależało ich życie. Tak wiele razy Gerhard bez mrugnięcia okiem zabijał najgorszych parszywców jakich nosiła ziemia a tym razem nie potrafił się pogodzić z własnym przemijaniem. Skręcając za niedoszłym więźniem w kolejny tunel nagle usłyszał dziki skowyt jakby setek gardeł niedożywionych zwierzoludzi. Na końcu tunelu ukazało się wejście do większego pomieszczenia. Olbrzymia sala wypełniona smrodem mokrej sierści oraz porozrzucanych szmat była całkowicie ciemna. W mrokach pomieszczenia majaczyła ciemna, śmierdząca ciecz mogąca być tylko posoką czegoś nieludzkiego. Postępując parę kroków naprzód Gerhard usłyszał głośny, niemal rozsadzający bębenki lament. Z mroku pomieszczenia wyłoniła się szczuropodobna istota o gabarytach potężnego człowieka. Spostrzegając obecność drużyny potwór rzucił się wgłąb tuneli. Gerhard wcześniej słyszał przypowieści o Skavenach, ale nigdy nie miał zamiaru w nie uwierzyć. Dziś zaledwie chwila wystarczyła aby zmienił zdanie...

***

- Powiadam Ci Panie! Toć to był szczur wysoki na jakieś cztery łokcie. Nie tylko miał u pasa miecz, ale i gadać potrafił. - rzekł stary wojak po czym splunął na ziemię.

- A głupoty gadosz wojowniku! Jak na niebie pierun jasny strzela tak na ziemi coś takiego nigdy nogi nie mogło postawić. Musiałeś za dużo wypić, że coś takiego żeś widział! - powiedział woźnica popędzając konie do szybszej jazdy.

- Nie! Nie plotę bzdur. Jak by któryś z moich chłopaków przeżył tamten dzień mógłbym Ci to udowodnić... - wymamrotał weteran nagle posmutniały.

- Ale takie rzeczy to się nikomu nie śniły nawet. Jak to szczury wielkości małego człowieka?! Do tego gadające! Musiałeś coś źle zobaczyć. Może to były mutanty jakoweś inne? - odpowiedział przewoźnik.

- Ja wiem co widziałem. Wiem co mi całą kompanię wybiło! - mówiąc to wojownik uderzył pięścią w grubą, sękatą ławkę powożącego, która aż zakwiczała pod miażdżącym kości uderzeniem starszego mężczyzny.

- Stek bzdur... - wyszeptał młody łowca, który zza kotary powozu słyszał całą rozmowę.

***

Jasno-błękitna ciecz była lodowata. Gerhard wynurzając się z głębi łapczywie złapał powietrze. Rozglądając się wokół dostrzegł, że znajduje się w pobliżu brzegu jakiegoś jeziorka. Lustrując nabrzeże łowca zauważył bujnie porastające je pałki wodne oraz trzciny. Nie zwracając uwagi na sparaliżowanego z zaskoczenia wędkarza podpłynął bliżej brzegu.


Wtem za swoimi plecami usłyszał dźwięczny głos przewodnika:

- Za mną ludzie wody, pomścimy śmierć zjedzonego króla złotego karpia! - wykrzyknął śmiejąc się i radośnie rozchlapując wodę towarzysz.

Gerhard przyłączając się do zabawy również przesadnie machał nogami co wyglądało niezwykle komicznie. Świetnie się bawili na chwilę zapominając o całym świecie i grożącym im niebezpieczeństwie...

***

Niedługo mieli już być w ogromnym mieście Talabheim, a Gerhard miał na sobie łachmany zakupione u jakiś farmerów. Mimo swego dziwnego zapachu i niekorzystnego kroju, bo uwierały w niektóre miejsca, były o niebo lepsze od jego starych skórzanych rzeczy, które na koniec swych dni wyglądały jak spalone szmaty, których powstydziłby się przeciętny żebrak. Rozglądając się po drużynie wojownik zastanawiał się jak zostaną odebrani przez alchemika czy też aptekarza, do którego zmierzali. Zauważywszy, że Thomel po wyjściu z mrocznych tuneli stał się nieco rozmowniejszy i weselszy rozmawiał z nim, ale niezbyt długo, aby i inni mogli podpytać nowego towarzysza o interesujące ich zagadnienia z jego życia. Gerhard nie rozmawiał z Thomelem o niczym konkretnym wymieniając się informacjami z ostatnich tygodni, gdy to drużyna była w Taalagadzie i okolicach. Jak się okazało Thomel siedział w lochu zaledwie tydzień co zdziwiło łowcę - myślał, że spędził tam co najmniej dwa razy więcej czasu. Będąc zaskoczony swą nietrafną dedukcją łowca wrócił do swych rozmyślań na temat uczonego jakiego przyjdzie im odwiedzić: Mieszkając w granicach takiego miasta jak te musiał mieć sporo na głowie i bez natarczywych poszukiwaczy przygód. Zdawałoby się, że gorzej już być nie może, gdy łowca nagle zaczął kaszleć nie tylko ochłapami śliny i żółci, ale i ciemnej jak czerwone wino krwi.

***

Wchodząc do Talabheim łowca jak zwykle podziwiał olbrzymie mury z czarnego, solidnego kamienia, na których osadzone były wieże strażnicze obsadzone przez oddziały straży miejskiej. Pierwsze budowle nie wyróżniające się niczym na tle innych zabudowań przypomniały mu ostatnią wizytę w granicach bezpiecznego miasta. Idąc uliczkami w kierunku apteki Daublera, której szukali, poczuli piękny zapach pieczeni unoszący się z najbliższego przybytku, którego drzwi były uwodzicielsko uchylone. Po wymianie spojrzeń drużyna ruszyła z ociąganiem dalej. Mijając szereg straganów awanturnicy usłyszeli plotki dotyczące tego co się stało w Taalagadzie.

- Jak się znowu okazuje eksperci znajdują się zawsze z dala od wypadków... - powiedział z cicha sam do siebie Gerhard.

Wchodząc w ostatnią alejkę jaką musieli minąć wojownik dostrzegł sporą, jasną budowlę z mocnymi, dębowymi drzwiami oraz zdobionym witrażem przedstawiającym symbol fachu Daublera.

- Rozmowę z uczonym zostawiam tobie Will. Lepiej aby słuchał jednej osoby niż znerwicowanej grupy. - rzekł stanowczo łowca patrząc na niewiastę.

***

Wygląd aptekarza nie zdradzał jego niewątpliwego doświadczenia w swym rzemiośle. Jak się łowca domyślił liczne tytuły nadawane mu przez różne uczelnie i uniwersytety nie były wywieszone w psa rzyć. Po samej gadce wojownik wiedział, że Ulthvas Daubler znał się na rzeczy. Po zapoznaniu się z drużyną i ich problemem aptekarz błyskawicznie zamknął swój warsztat i skupił się na wysłuchaniu wszystkiego co mają mu do powiedzenia. W trakcie bezceremonialnej rozmowy wyszło na jaw, że kapitan Rudolf Nierhaus nie żyje. Lekko bredząc coś w skomplikowanym języku uczonych o szczurach i pladze aptekarz obiecał, że zaraz zabiera się do badań. Jednak nie to najbardziej zadowoliło Gerharda.

- To powinno zlikwidować objawy choroby na najbliższe parę dni. Starczy dla wszystkich. Módlcie się jednak bym do tego czasu zdołał zrozumieć przyniesione przez was zapiski. Jeśli nie dostaniecie prawdziwego leku, to zaraza wybuchnie w waszych ciałach ze zdwojoną siłą. - mówiąc to uczony postawił na stole parę fiolek z szarą cieczą. - A teraz dajcie mi pracować, dla dobra waszego i całego miasta... - dodał uczony.

***

Gdy drużyna znalazła się na skromnym posiłku w karczmie "Zakuty Łeb",gdzie wybitnie powoniło grzybami, łowca postanowił zająć głos:

- Słuchajcie z naszych ostatnich doświadczeń z medykami i im podobnymi proponuję abyśmy na zmianę pilnowali Daublera, aby nikt nam go nie uszkodził, bo sami zginiemy w okropnych męczarniach. Zauważyłem, że mimo iż jego dom jest bogaty nie ma balkonu, ale za to po dwa okna na jedno piętro. Wiedząc, że bez problemu można stanąć w alejkach po obu stronach domu łatwo będzie go przypilnować. Co wy na ten pomysł? - powiedział Gerhard z ciszonym głosem.

Po wysłuchaniu zdania innych wojownik dodał:

- Ja mógłbym pilnować w godzinach wieczornych gdyż nieźle widzę w ciemnościach. Najlepiej abyśmy pilnowali po dwie osoby, ale to już zależy tylko od tego ile będziecie mieli wolnego czasu. Ja tam nie planuje nic specjalnego. - rzekł łowca podnosząc rękę, aby zamówić kolejny kufel piwa, które w tej spelunie smakowało niewiele lepiej od wody.

Wten nagle z okolic ławy przy, której siedziała drużyna Gerhard usłyszał znajomy głos:

- Hola Gerhard?! Ledwo Cie poznałem przez te ubrania! Co tam u Ciebie?! Pojawiłeś się w Talabheim a ja nic o tym nie wiem?! O widzę, że jesteś z grupą znajomych co do Ciebie nie podobne. - do stolika podszedł rosły mężczyzna średniego wieku ubrany niemal tak ubogo jak obecnie członkowie drużyny.

- Witaj stary druhu! Przyjaciele przedstawiam wam mojego znajomego Hilgrema... - rzekł już głośniej wojownik.

Hilgrem dosiadając się do drużyny opowiedział w jakich okolicznościach poznał łowcę. Było to jakiś rok temu, gdy jego córkę porwali rabusie a go nie było stać na pomoc żadnych najemników. Słysząc co się stało Gerhard pomógł mu i jego córka - Karmen - wróciła cała do domu w ciągu paru dni.

- Macie jakieś plany co do noclegu? W części miasta jest niebezpiecznie a w innych stronach chcą krocie za nocleg. Może przenocujecie u mnie? Mieszkam w wiosce Klarfeld jakąś godzinę drogi stąd. Nie mam za dużo miejsca, ale coś w stajni zawsze się znajdzie... a i wiejskim jadłem pewnie nie pogardzicie. - mówiąc to Hilgrem wiódł wzrokiem od jednej do drugiej osoby. - Dobrze muszę jeszcze coś załatwić. Jak się zdecydujecie bądźcie tutaj za dwie godziny. - dodał wstając chłop.

- Ja oczywiście jestem za. Wiesz, że zawsze miałem słabość do wypieków Karmen. Zatem widzimy się za dwie godziny!- powiedział z uśmiechem wojownik. - Co wy na tą propozycję? - dodał po chwili rozmyślań.

***

Przed spotkaniem z Hilgremem łowca postanowił zwiedzić część Talabheim, aby przypomnieć sobie okolicę po jego ponad rocznej nieobecności w mieście. Gerhard wyszedł z tawerny nie tylko z tego powodu - chciał znaleźć swego mistrza, aby dowiedzieć się czemu... czemu opuścił go bez słowa usprawiedliwienia?! Może i bym pewien, że młodzik już sobie da radę w tym twardym jak krasnoludzkie imadło świecie, ale żeby od razu bez słowa odchodzić. Nigdy nie lubił pożegnań - to się zgadza. Idąc ulicą strażniczą wojownik wszedł do środka posterunku straży. W środku panował kompletny chaos. Każdy biegał krzycząc do swego rozmówcy jak w przepełnionym mrowisku. Dochodząc w końcu przed oblicze sierżanta zabrał głos:

- Witam sierżancie Ruganr. Są ostatnio jakieś ciekawe zlecenia? - powiedział Gerhard głośno.

- Witam. Czy ja skądś Cie znam?- odpowiedział strażnik drapiąc się po głowie.

- Jeszcze pytasz! Jestem Gerhard, łowca. Podróżowałem niegdyś z starym Abramsem. Go na pewno pamiętasz. - odparł pośpiesznie wojownik.

- A coś mi świta. Wybacz, ale ostatnio jestem bardzo zajęty i nie spamiętam wszystkich przewijających się w posterunku. Co do zleceń... jedyne jakie mamy to na robotników, którzy uciekli straży. Chcemy wyłapać takie osoby gdyż prawdopodobnie są chore. - rzekł donośnie strażnik.

- Nie. Tego typu zlecenia mnie nie interesują. - wymówił wojownik wiedząc, że sam znajduję się w podobnej sytuacji jak Ci chorzy biedacy. - A mam inne pytanie: Nie widziałeś ostatnio w okolicy Abramsa? - dodał już nieco ciszej łowca nachylając się ku postaci strażnika.

- Nie jestem pewien, ale chyba był tu przed zamknięciem bram wyjazdowych do Taalagadu. Zajmował się jakimś zleceniem... chyba chodziło o zwłoki, które znikały z ulic nie trafiając do kapłanów Morra. - odpowiedział sierżant Ruganr.

W tym momencie do sierżanta podszedł jakiś niższy podkomendny wręczając mu zapisany pergamin. Starszy stopniem strażnik zaczął przeglądać dokument.

- Hmm... Nie wiesz gdzie mógł wyruszyć? - rzekł po chwili zastanowienia Gerhard.

- Niestety nie mam pojęcia. Nie wiesz ile mam na głowie ostatnimi czasy...- odpowiedział strażnik odrywając się od przeglądania dokumentu.

- Dobrze. Zatem jak by tu był, powiedz mu, że o niego pytałem. Do zobaczenia. - z tymi słowy łowca rusza w kierunku drzwi wyjściowych z posterunku.
 
Lechu jest offline