Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2010, 23:29   #21
 
Miaucur-Dymek's Avatar
 
Reputacja: 1 Miaucur-Dymek nie jest za bardzo znanyMiaucur-Dymek nie jest za bardzo znanyMiaucur-Dymek nie jest za bardzo znany
Otto był zdenerwowany. Wręcz przerażony. Wiele razy przemierzał paskudne uliczki Taalgadu w drodze do medyka niosąc wiadomości. Ale, na bogów, nigdy nie musiał omijać płonących ciał i uciekać przed szaleńcami!!! Biczujący się, wrzeszczący ludzie nie byli jedynym problemem. Cieknące z oczu łzy zalewające mu twarz i ból, jakby przeciągali mu przez gardło drut kolczasty nie ułatwiały zadania. Szare plamy na ciele nabierały wyraźnych kształtów. Miał nadzieję że doktor Wiedenhoft szybko znajdzie lekarstwo na tajemniczą chorobę. Jeszcze nigdy nie był tak chory. No, może 8 lat temu, gdy jeszcze w swej rodzinnej miejscowości zapadł na dziwną chorobę.

***

Czerwona plama. Zaschnięta krew między zmiażdżonymi skrzydełkami komara na bielonym wapnem suficie. Ten obraz, powstały w mieszkaniu miejscowego medyka wypalił się w jego umyśle gdy wpatrywał się w niego godzinami, prawie nie mrugając. Żona medyka zmieniająca mu okłady na głowie. Wszystko wydawało się takie nierealne. Oddalone. Wszystko było za żelazną, żarzącą się kurtyną gorączki. Znachorka, kiwająca ze smutkiem głową nad jego ciałem, wlewająca mu do ust zioła. I tak przez długi czas. Długi czas. Wszystkie włosy wypadły, drgawki co jakiś czas wstrząsały wątłymi kończynami. A reszta wspomnień była ciemna. Ciemna.

***

Brrr.... Nawet nie chciał wspominać tego koszmarnego okresu. Miał wystarczająco na głowie teraz. Polecenie od Rudolfa Nierhausa musiało być wypełnione...

***

-Co?! Jak to nie żyje?! Ja nie chcę umierać! Nikt nie znajdzie leku. NIEEEE!!- Otto mało co nie przyłączył się do biczujących się szaleńców.
Spokój, tylko spokój, powtarzał sobie w myślach. Odczytali list do doktora.
"Musisz czym prędzej dostarczyć próbki do Daublera. Podejrzewam, że go znasz, jest jednym z aptekarzy w Mieście. Droga do Taalabheim została jednak zamknięta. Pozostaje jeszcze jedna. Zna ją jedynie skazaniec, czekający na wyrok śmierci w portowej strażnicy, niejaki Thomel. Nie zwlekaj. Wydaje mi się, że dowiedzieli się o twoich badaniach. Strzeż się szczurów. Wychodzą z ziemi."
Na szczęście wydawało się, że nowo poznani ludzie są zaradni, i uda im się dostarczyć próbki do Daublera.
-Chodźmy zatem, uwolnijmy Thomela, i pędźmy do Talabheim po lek.-rzekł Otto i podążył z resztą drużyny do więzienia.

***

W powoli wzrastającej gorączce Otto nie radził sobie z natłokiem wydarzeń i informacji. Jego pamięć ledwo zipiała. Migające obrazy. Płonące ciała. Szaleńcy. Płonące ciała. Znowu szaleńcy. A, nie, to ludzi idący na promocję jedwabnego sukna. Nawet umierając chcieli dobrze wyglądać. Znowu płonące ciała. Tym razem heretycy na stosie. Zielone myszki na ścianie tej gospody. Skąd one się tam wzięły? Otto otrzepał się. Nie, nie może pozwolić żeby gorączka nim owładnęła. Loch Thomela. Niewiarygodne, że ta istota może wszystkich ocalić. Podróż przez podziemia. Bez wytchnienia. Woda. Zimna, czysta woda z podziemi. Odrobinę złagodziła ból gardła. Otto, poszedł spać, prosząc by obudzili go gdy będą wyruszać, lub gdy będzie jego warta.
 

Ostatnio edytowane przez Miaucur-Dymek : 15-10-2010 o 17:09. Powód: Błędy.
Miaucur-Dymek jest offline  
Stary 16-10-2010, 15:34   #22
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Zaczęło się robić coraz bardziej duszno. Czując w ustach słodkawy posmak i widząc zewsząd otaczający go całun dymu łowca coraz bardziej odpływał ku odległej krainie Morra. Wtem, nagle, zrobiło się gorąco jak w piecu kowalskim i Gerhard częściowo odzyskał jasność umysłu. Widząc pojawiających się w domu szaleńców oddał pierwszy strzał z kuszy. Jego cel nie zwolnił jednak impetu pomimo drzewca bełtu głęboko wbitego pomiędzy żebra. Każdy następny strzał nie wywoływał ogromnego wrażenia na napastnikach. Wydawało się jakby byli w transie, który mógł się skończyć tylko po spaleniu i zniszczeniu wszystkiego co jest w Taalagadzie. Widząc, że Siegfried jest już u wyjścia z budynku łowca podążył za nim. Po tym jak ostatnia osoba z drużyny opuściła budowlę ta zaczęła wydawać okropne dźwięki wypuszczając dym i niszczejąc w konstrukcji.


Niestety fanatycy również wyszli już na ulicę, aby dokonać rzezi stojących im na drodze bohaterów. Odważnie rzucił się na nich Siegfried atakując zamaszyście halabardą. W okropnych wrzaskach trójka osobników zaatakowała wojownika, który będąc bezradny zapłonął żywym ogniem.

- Nie! Siegfried! - wykrzyczał łowca wyciągając przed siebie miecz.

Gdy Gerhard chciał ruszyć do ataku chwycił go spazm bólu przypominając o chorobie pustoszącej jego organizm. Okropnie zakręciło mu się w głowie. Smród palących się ciał nieco wybudził łowcę z tego koła bólu i zmęczenia. Nowe siły wstąpiły w bohatera, aby po podniesieniu głowy znowu odejść w zapomnienie. Siegfried leżał nieruchomo na ziemi a jego ubranie było całkowicie spalone... Gdy już każdy myślał, że fanatycy dosłownie wypalą w zebranych ogień życia Ci zostali ostrzelani salwą przez zbliżające się z otchłani miasta postacie. Chorzy psychicznie rzucili się na wybawców, aby w przeciągu paru chwil samemu dać upust swoim siłom życiowym. Gdy potwory leżały na ziemi uwaga całej drużyny skupiła się na jedynym ocalałym wybawicielu...

***

- Jestem Gerhard, łowca. Wiem, że to nie czas na długie wstępy i recytacje więc zapytam krótko: Kim jesteś i co Cie sprowadza?! - mówiąc to Gerhard spojrzał na roztrzęsionego młodzieńca odzianego w niegdyś kolorowe i czyste liberie.

Teraz jego strój wyglądał jak stara szmata, ale to i tak było wiele w porównaniu do tego co zostało z skórzanego ubrania Gerharda.

- Witam, jestem Otto, pomocnik i wysłannik Rudolfa Nierhausa. Od dawna przenosiłem korespondencję między moim panem a doktorem. A teraz on nie żyje... Uważam że powinniśmy otworzyć list. - powiedział wysłannik wieży.

- No to kwestię zapoznawczą mamy za sobą. Oczywiście logicznym będzie otworzyć przesyłkę. - rzekł pośpiesznie łowca czując się coraz słabiej. Najwyraźniej adrenalina zaczynała powoli ulatywać z jego ciała.

- Myślę że powinniśmy przekazać te próbki aptekarzowi. Czy koś je zabrał?! Jeśli nie, musimy je wyciągnąć. Chodźmy zatem, uwolnijmy Thomela, i pędźmy do Talabheim po lek.- dodał nowy towarzysz i szybko ruszył w kierunku strażnicy portowej.

***

Więzienne kraty z uporem ustąpiły. Cela była ciasna i bardzo ciemna. Z jej ścian zwisały całe sploty pajęczyn a we wnętrzu czuć było smród odchodów. W kącie klitki siedział skulony cel ich poszukiwań. Więzień, o którym była mowa wyglądał na wygłodzonego i wymęczonego czyli nie wyróżniał się aż tak patrząc na grupę śmieciarzy jaką miał przed sobą.

- Witaj Thomel. Przybyliśmy Cię uwolnić abyś nas zaprowadził do Talabheim. Mamy nadzieję, że naprawdę znasz sekretną drogę, bo ta standardowa jest zablokowana. Ale póki co masz. - wykrztusił Gerhard wyciągając z niemal całkowicie zniszczonej torby trochę racji podróżnych i manierkę z wodą.

***

Łowca szedł naprzód niczym żywy trup. Jedyne co nadal trzymało go na nogach to chęć przeżycia. Walka o przeżycie, nie ta wręcz czy na odległość, a ta walka, w której łowcy nagród byli mistrzami. Gerhard wiedział, że jest w opłakanym stanie gdyż nigdy nie podążał tak panicznie w jakimś kierunku. Tunele wydrążone całe dekady temu wydawały się żyć chęcią psychicznego złamania podróżnych. Każdy o słabych nerwach właśnie w tym momencie zawróciłby skazując się na śmierć w opuszczonej przez Bogów mieścinie Taalagad. Okropny skwar oraz duchota jakie panowały w tych podziemiach nie pomagały drużynie w podróży, wręcz przeciwnie ich siły wprost mizerniały w oczach. Napotkane po drodze budowle nie tylko przeraziły łowcę, ale i uświadomiły celowość rycin znajdujących się w ich okolicy. Istne mauzolea potęgi bogów chaosu.

- "Ludzie zwracają się do Bogów Chaosu w najgorszych chwilach..." - rzekł zmarnowany Gerhard przypominając se dawne słowa swego mentora.

***

W końcu drużyna wspólnie zdecydowała się na postój. Chyba już nikt nie miał sił. Jak twardy i o dobrej kondycji łowca stracił wigor to kto mógł go mieć? Na dodatek był cały obolały nie wiedząc jak poważne są jego rany. Lustrując lica zmarnowanej kompani Gerhard jeszcze bardziej stanowczo poparł swoją początkową myśl. Will wyglądała jak co najwyżej pobita i stłamszona żebraczka. Wyraz jej twarzy na długo wyryje się w pamięci Gerharda. Reszta drużyny wyglądała również jak podróżna trupa zbiegłych z najgorszych robót chłopów. Nic tylko usiąść i płakać. Jednak łowca nie mógł się załamywać. Nie mógł wątpić w pomyślne wykonanie ich misji. Od tego zależało ich życie...
 
Lechu jest offline  
Stary 18-10-2010, 09:08   #23
 
Miaucur-Dymek's Avatar
 
Reputacja: 1 Miaucur-Dymek nie jest za bardzo znanyMiaucur-Dymek nie jest za bardzo znanyMiaucur-Dymek nie jest za bardzo znany
Praca wspólna: Lechu&MIaucur-Dymek

Otto obudził się. Pierwszym widokiem jaki ujrzał był wymierzony w jego czoło stalaktyt. Kropla chłodnej wody kapnęła na rozpalone czoło. Przypomniała o bólu i gorączce.

- Wodyyy...- Wycharczał sługa pełznąc w stronę kałuży. Krystalicznie czysty płyn przelewał się przez piekące gardło przynosząc chwilową ulgę w bólu.

-Cholera, nikt nie stoi na warcie, no cóż, chyba sam się pofatyguję.- powiedział Otto do siebie.-W tym stanie nie dam rady sam. Obudzę Gerharda, wygląda na sprawnego mimo gorączki.- kontynuował.

Podszedł do towarzysza i potrząsnął nim delikatnie.

-Zbudź się, musimy pilnować obozu. No obudź się.- Rzekł klepiąc Gerharda po policzku.

- Ehhh... - wyksztusił zaspany wojownik powoli podnosząc głowę. - Otto. Już wstaję. Łeb mi pęka i zdaje się, że choroba staje się bardziej uciążliwa. Walczę z tym, aby nie zacząć się drapać gdzie popadnie. Cholerna przypadłość. - Z tymi słowy Gerhard spokojnie wstał i sięgnął po manierkę z wodą.

- Dobra. Chodźmy pilnować wyjścia z jamy. - Powiedział po paru łykach płynu.

Drużynowi wartownicy przeszli w kierunku wyjścia z jamy. Ich nikły stopień oświetlenia wnętrza jaskini sprawiał, że wszystko było mroczne jak w koszmarze. Ze wsząd było słychać odgłos kapiącej wody co wystraszony ludzki umysł mógł zinterpretować jako dźwięk syczących szeptów pomiotów chaosu. W takich miejscach jak te człowiekowi odechciewało się żyć. Było tam ciemno, duszno i strasznie a ta cisza przerywana uderzeniami kropel wody o półki skalne mogła doprowadzić do obłędu.

- Straszno tu. Nie lubię jaskiń, urodziłem się pod gwiazdami, i pod gwiazdami winienem umrzeć, a nie błąkać się po jakich starych krasnoludzkich tunelach. Brrr... Aż dreszcz przechodzi jak pomyślę, co się za rogiem czaić może. Ale mam ja na to sposób. Może ta latarnia trochę rozświetli te mroki.- Otto zapalił latarnię. Jej jasny blask uspokoił wartowników. W kręgu rzucanego przez nią światła ujrzeli piękne nacieki, zapierające dech w piersiach draperie skalne oraz wszechobecne stalagmity, stalaktyty i stalagnaty.

- Bądź przez chwilę cicho, spróbuję coś usłyszeć. - Otto starał się wsłuchać w odgłosy z dalekich tuneli.

Obaj doszli do wniosku, że wszelkie rozmowy muszą być ciche więc postanowili zaledwie szeptać głosem sciszonym do minimum.

- Tak jak się spodziewałem wiele nietuzinkowych odgłosów nie usłyszysz. Niewiele poza nieprzerwanym kapaniem wody oraz chrapaniem Will. - Nawet w tak opłakanych sytuacjach Gerhardowi zdawał się dopisywać nie najgorszy humor.

- A co do twego zdania na temat jaskiń: Masz rację. Są mroczne i kryją wiele niebezpieczeństw. Mnie również przechodzi dreszcz, ale z całkiem innego powodu. Ja doskonale wiem co może kryć ciemność tych tuneli i powiem Ci, że nie jest to nic co przeszłoby obojętnie obok obozu na wpół żywych awanturników. Dziwię się, że wcześniej nikt nie wystawił warty pomimo moich wyraźnych próśb. Wszyscy byli pewnie zbyt zmęczeni. Następnym razem trzeba zwracać się do konkretnych osób, bo mówiąc do grupy nikt na to nie zwraca uwagi. Ale cóż ja też byłem strasznie zmęczony co odczuwam do teraz. - powiedział wojownik próbując przeciągnąć się co zaowocowało wyrazem bólu na jego obliczu.

-Ehhhh... Masz rację, jak coś jest wspólne to jest jak niczyje. I nikt o to nie dba. No ale cóż, poczuliśmy się do obowiązku, to robić musimy. Za jakiś czas może zbudzimy kogoś innego. Ale na razie możemy pogadać. Ja zacznę. Chyba że nie chcesz słuchać, jakie drogi zawiodły mnie do tego paskudnego miasta.

- Chętnie dowiem się co Cie sprowadziło do tej zapomnianej przez Bogów mieściny... - rzekł nieco zmarnowany kompan.

- Pochodzę z pięknego, pokrytego żyznymi polami Stirlandu. Spędziłem tam większość moich młodzieńczych lat, ucząc się zawodu od matki. Była służącą w pobliskim dworku. Nauczyła mnie gotować. Swoją drogą może coś przekąsimy? Ale wracając do opowieści. Zabrałem się z przejeżdżającą karawaną kupiecką i podróżowałem po imperium. Jeden ze szlaków zaprowadził mnie do Taalagadu. Tuż przed wjazdem do Talabheim zostałem wyrzucony na zbity pysk przez tego... No, w każdym razie staczałem się w knajpach. Potrzebowałem pracy, nie mogłem nie wykorzystać niesamowitej okazji zostania od razu pomocnikiem samego Rudolfa Nierhausa. Myślałem że może uda mi się dostać do Talabheim. Ale spodobała mi się ta praca. Niedawno zacząłem regularnie odwiedzać doktora. Wtedy wybuchła epidemia. I w końcu spotkałem was. A ty jak znalazłeś się w tym cuchnącym bagnie? I jak poznałeś resztę drużyny?

- Jak się pewnie domyślasz jestem wojownikiem zarabiającym na życie za pomocą walki. Jednak często ludzie oceniają to zbyt powierzchownie. Będąc łowcą nagród większy nakład pracy włożyłem w szkolenie takich umiejętności jak tropienie czy przetrwanie w warunkach w jakich normalny człowiek byłby martwy. Mój zawód z samą walką ma niewiele wspólnego o czym może poświadczyć każdy pojmany przeze złoczyńca. - rzekł łowca z szelmowskim uśmiechem.

- Do Taalagadu przybyłem niedawno będąc zmuszonym do ucieczki z terenów zajętych przez armię chaosu. Widziałem jak zwierzoludzie i im podobni wycinają resztki garnizonu imperialnego w pień. Wtedy nie mogłem nic na to poradzić więc uciekłem. W samym mieście spotkałem najpierw Willaminę. Cóż nie powiem, aby nie było to dziwne spotkać krągła i niebrzydką dziewczynę samotnie podróżującą w okolice takiego sporego miasta. Jednak nie wypytywałem... - Zdawałoby się, że łowca popadł w chwilową zadumę.

-Może obudziłem złą osobę, hehe.-rzekł ze śmiechem Otto.

- Potem spotkałem resztę drużyny jakiej całkowity skład nie przetrwał do dziś. Straciliśmy w drodze już 3 osoby z czego jedna nie żyje. Szkoda mi Siegfrieda - polubiłem jego nieco buńczuczne podejście do walki i nie zaprzeczalną odwagę...

- Widziałem śmierć biedaka. Jak powiedział pewien kapłan, ludzka głupota i potęga Sigmara są nieskończone, a tego drugiego nie jestem pewien. Cholerni szaleńcy. Masz może coś mocniejszego?

- Nie mam, ale już dość wypiłem po naszej ostatniej misji, która nie była tak udana jak przypuszczałem. Na razie mam dość... Jak chcesz pij, ale nie zapomnij, że musisz nabrać sił na zbliżającą się drogę. Do tego coś tu jest. Coś nam grozi. Coś czego nie jesteśmy świadomi...

- Ja również niebezpieczeństwo czuję w kościach. Powinniśmy się przespać, może tym razem ta urocza dziewczyna wraz z nowym nabytkiem? Może ona jakoś go otworzy, i powie nam co kryje się w tym małomównym wnętrzu.- Otto podszedł do Thomela.

-Obudź się, obudź.- Klepnął go w czoło.

Łowca widząc nadwyraz szybko podnoszącego się przewodnika przeszedł obok spoczywając na swoim posłaniu.
 

Ostatnio edytowane przez Miaucur-Dymek : 18-10-2010 o 09:09. Powód: Malutkie przeoczenie
Miaucur-Dymek jest offline  
Stary 18-10-2010, 20:07   #24
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Thomel spoglądał na Alexa z litością. Wiedział że malec nie ma dokąd uciec a jego życie tylko i wyłącznie zależy od jego decyzji. W celi nie było nikogo poza nimi, wiedział że nikt tu też szybko nie zajrzy więc nikt też się nie dowie o tym co zrobił. Zaczął zastanawiać się czy to co robi jest oznaką szaleństwa czy zwykłej chęci przetrwania, zastanawiał się nad tym nadal gdy jego dłoń powoli chwyciła kruchą szyjkę i powoli zaczęła zaciskać palce. Wiedział doskonale co się z nim dzieje bo już raz przez to przeszedł, tylko że wtedy to był las a nie środek miasta, wtedy się bał a teraz już się pogodził z sytuacją, wtedy krzyczał on teraz krzyczeli wszyscy dookoła niego, wtedy miał nadzieję teraz wiedział że mógł liczyć tylko na siebie. Rozluźnił uścisk gdy ciało Alexa już znieruchomiało. Thomel dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego że chichocze.

***

Mężczyzna siedział skulony w kącie gdzie umościł sobie gniazdo z resztek słomy jaka zaścieła podłogę. Wyglądał jakby spędził w tym więzieniu lata a nie tydzień zaledwie. Ubranie które zdecydowanie widywało lepsze czasy przywdziewał człowiek który bardziej przypominał żebraka bądź też włóczęgę a nie osobę która samotnie przedostała się pod kraterem. Thomel mógł mieć dwadzieścia może trzydzieści lat, ciężko było określić spod warstw brudu pokrywających jego twarz, nikłe światło i obezwładniający smród odchodów nie pozwalał się skupić. Mężczyzna nie zareagował ani na odgłosy otwieranej celi ani na słowa Gerharda ale oczy rozbłysły mu na widok jedzenia i wody które wyrwał z jego rąk by wrócić do kąta gdzie powoli przycupnięty pochłaniał je przypatrując się swoim wybawcom na wypadek gdyby chcieli mu je odebrać. Gerhard podszedł do niego i przykucnął naprzeciwko, powoli i spokojnym głosem zaczął do niego przemawiać. Mówił o przyjaźni, mówił o lekarstwie na chorobę o tym że chcą mu pomóc i o śmierci która go czeka w tych lochach, tylko że Thomel podjął decyzję już wczorajszego dnia obiecując sobie że zrobi wszystko by przeżyć a teraz chciał tylko zjeść w spokoju...

***

Thomel nie miał zamiaru opuszczać strażnicy zanim nie upewnił się czy nie znajdzie gdzieś swojego ekwipunku ale jedyne co udało mu się odzyskać to czyjś porzucony krótki miecz, kilkanaście metrów liny i latarnia z zapasem oleju. Stał w jednym z pomieszczeń, powoli i skrupulatnie sprawdzając czy lina nie jest gdzieś przetarta lub przegniła. Czuł spojrzenia tych wszystkich którzy wyciągnęli go z celi, widział jak niecierpliwią się przyglądając się jego miarowym spokojnym ruchom. Musiał się zastanowić co robić dalej, żadne z nich nie miało doświadczenia w podziemnych wędrówkach, wątpił nawet czy zapamiętają choć część trasy która powinna zająć dobre kilka godzin. Mógł ich nawet zostawić w labiryncie a był pewny że żadne z nich nie ujrzało by już światła dnia.
- I Ty również - usłyszał głos Alexa wydobywający się z kieszeni, miejsca gdzie ostatnio go zostawił. - oni mogą Ci pomóc Thomel, mają lekarstwo na chorobę albo przynajmniej znają sposób jak ją powstrzymać. - Thomel włożył dłoń do kieszeni i pogładził Alexa po jego włochatym karku.
- Wiem o tym - wymruczał sam do siebie po czym zaczął zwijać linę i zarzucił ją na ramię.
- Jestem gotów, możemy ruszać. - powiedział głośno, chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak na niego patrzyli gdy znów zaczął chichotać.

***

2522 roku kalendarza Imperium miesiąca Nachgeheim miasto portowe znajdujące się u podnóży wielkiego Talabheim zostało opanowane przez chaos. Kroniki wspominają jedynie o wybuchu zarazy ale ci którzy tam byli doświadczyli czegoś znacznie gorszego. Szaleństwo przelewające się przez ulice mroziło serca najdzielniejszych. Żadna z kronik nie wspomina również o tych którzy poświęcili swoje życia by zaprowadzić porządek w oszalałym mieście, nikt już pewnie nie pamięta tych którzy dokonywali rzeczy określanych później mianem niemożliwych.

***

Thomel nie poznawał spokojnego miejsca jakim był Taalagad, stosy trupów na ulicach, kapłani w obłąkańczym szale wołający o nawrócenie, morderstwa i gwałty dokonywane przy wtórujących odgłosach szalejących pożarów. Przewodnik zacisnął pięści, nie mógł uwierzyć że ludzie w najgorszym momencie zamiast się wspierać próbują skoczyć sobie do gardeł. Powoli zaczął sobie uświadamiać ogrom zagrożenia, jeśli zaraza w jakiś sposób dostanie się w obręby miasta... Bracia nigdy by mu tego nie wybaczyli. Powoli jego kroki zaczęły przyśpieszać dopóki nie zamieniły się w bieg. Zdyszany zatrzymał się dopiero tuż przed wejściem do podziemi. Na miejscu nie było strażników, zapewne uciekli przerażeni lub próbowali ratować to co zostało z dogorywającego miasta. Nawet nie obejrzał się za siebie gdy zdecydowanie ruszył w kierunku jaskini. Od jednej z palących się przy wejściu pochodni odpalił latarnię po czym delikatnie dotknął dłonią skalnej ściany i nie odrywał jej dopóki nie dotarli do pierwszego rozwidlenia. Wiedział że ich tu nie ma ale czuł się jak by stali tuż za nim, przypomniał sobie jak po raz pierwszy pozwolili mu prowadzić, pamiętał uczucie że z nimi za plecami nic nie może mu się stać. Obrócił twarz by spojrzeć czy nowi kompani podążają za nim, ci trwożnie stawiali pierwsze kroki w głąb nieznanego. Nie czuł się za nich odpowiedzialny bo musieli wiedzieć w co się pakują zanim tu przyszli ale nie zaszkodzi uprzedzić ich o możliwych niespodziankach.
- Ty - wskazał Gerharda - będziesz szedł pierwszy, ja zaraz za tobą a jeśli korytarz pozwoli obok, ty - tym razem wskazał Konrada - idziesz ostatni, źródło światła niesie pierwsza i ostatnia osoba, nie marnujcie również wody, zatrzymamy się dopiero kiedy powiem. - słyszał ich szepty, wiedział że niektórzy z nich nie są zadowoleni ale albo będą wypełniać polecenia albo równie dobrze mogą iść bez niego.

***

Wszyscy ledwo stali na nogach choć maszerowali zaledwie około czterech godzin, wiedział że sam znajduję się już na granicy wytrzymałości ale tak bardzo chciał przeprowadzić ich jeszcze tej nocy. Musiał oprzeć się o ścianę bo o mało co nie upadł. Gorące i duszne powietrze sprawiało że miał zawroty głowy więc wyobrażał sobie jak musieli czuć się inni. Szczególnie podobała mu się młoda i harda kobieta, próbująca tak silnie dorównać im w wędrówce. Czy nie to właśnie widzieli w nim bracia gdy zabrali go ze sobą - determinację. Młody sługa również choć blady i co chwilę wspierający się ścian nie zwolnił ich ani razu.
- Dwie minuty temu minęliśmy niewielką grotę, zatrzymamy się tam i odpoczniemy kilka godzin. Prowadź kozia bródko. - niektórzy parsknęli na to określenie. Uwielbiał się tak drażnić z Gosilem. Pamiętał że i on nie zostawał mu nigdy dłużny. Nie minęło dużo więcej czasu niż potrzeba by przepłukać gardło i położyć się na kocu jeśli ktoś go miał. Sługa wspomniał tylko by obudzić go na jego wartę.
- Nie używajcie światła bo nie mamy go za dużo, nie marnujcie pochodni, najlepiej naoliwić je solidnie i jeśli wartownik coś usłyszy niech najpierw pobudzi resztę a potem odpali światło. Nikomu z nas walka nie da nic dobrego. Oszczędzajcie wodę. Tu jest niewielka nisza ale woda może być słona więc nie pijcie za dużo. - Nie był nawet pewny czy ostanie słowa w ogóle ktoś usłyszał. Miarowe oddechy i pochrapywanie było jedyną odpowiedzią. Wiedział że powinien ale nie mógł zasnąć. Wstał i zostawił tylko jedna palącą się latarnię, jedyne co zrobił to skrócił knot. Oparł się wygodnie o ścianę i pozwolił swemu ciału się zrelaksować. Nie ufał im zupełnie ale musiał przyznać że byli odważni, nie bali się mu zaufać , zastanawiał się czy gdyby go nie znaleźli również zapuścili by się w te podziemia i wiedział że to właśnie by zrobili. Uśmiechnął się w półmroku. Gładził dłonią chłodną klingę, wpatrzony w nikły płomień zastanawiał się czy znów kiedykolwiek ujrzy swoich przyjaciół.
- Co masz zamiar zrobić? - Piskliwy głosik Alexa wyrwał go z zadumy.
- Nie mam pojęcia - jego głos wydawał się budzić ciszę która jeszcze przed chwilą niepodzielnie panowała w tym miejscu.
- Wiesz że wszystko zatoczyło krąg, jest dokładnie tak jak na początku z braćmi... - człowiek przerwał mu gwałtownie.
- Nawet tego nie porównuj to było całkiem inaczej - lekko uniesiony głos sprawił że jeden z podróżnych poruszył się niespokojnie.
- Jest dokładnie tak samo Thomel - i cisza powoli znów wracała we władanie swoich włości gdy mężczyzna kładł się do udawanego snu.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 18-10-2010 o 20:16.
Uzuu jest offline  
Stary 19-10-2010, 21:53   #25
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Była przerażona. Huk, krzyki i płomienie obezwładniły ją, pogłębiając przerażenie, jakie spowodowało zasztyletowane ciało lekarza. Szkliste oczy pełne pustki prześladowały ją, niemal widziała odbijające się w nich płomienie. Starała się nie myśleć o tym, że większość dymu i pyłu w porcie to teraz popioły z płonących ciał. To było zbyt wiele. Jednak te makabryczne myśli odebrały jej wszelką wolę i bezradnie kryła się za towarzyszami, przerażona krzykami fanatyków...

***

Jakoś to będzie - mówiła sobie, zerkając ostrożnie ku szarawym plamom. W mieście były przecież kapłanki, byli lekarze... Kłamstwa, którymi karmiła się do tej pory prysły. Śmierć lekarza oznaczała jedno - mogli nie przeżyć do czasu zdobycia leku. “Los jednak był dla nas nad wyraz łaskawy.” - myślała, leżąc skulona pod kocem, drżąc z wszechograniającej gorączki. - “Mogli nas zabić ci szaleńcy, mogliśmy nie trafić na posłańca z informacjami. Mogliśmy skończyć tak samo, jak i Siegfried, spopieleni przez bandę szaleńców. Jeśli uda nam się dotrzeć z wieścią do aptekarza, to być może przeżyjemy. Mam nadzieję, że ten człowiek naprawdę zna drogę. Inaczej zginiemy tutaj...” Na zamkniętych powiekach umysł ciągle rysował obrazy płonących ciał i stosów, a także szklisty wzrok martwego medyka, lizany przez płomienie. Próbowała jakoś złożyć w całość wszystkie zdarzenia, jednak wszystko wydawało jej się jednym, wielkim koszmarem. Niemal czuła, jak pochłania ją ów żar i chaos, zanurzając się coraz głębiej w piekło Morra.

***

Obudziły ją głosy. Nie wiedziała na jak długo zasnęła. Nie widziała zbyt wiele w bladym świetle. Przy wejściu do jaskini ktoś rozświetlił latarnię.

- Coś się stało? - zapytała niepewnie w kierunku głosu, odruchowo chwytając za jeden ze sztyletów.

- Nic się nie dzieje, możesz spać dalej - głos był spokojny. Dopiero po chwili udało jej się rozróżnić postać mówiącego. Poruszyła się znów i najwyraźniej zakryła czymś lampę bo w jaskini znów zapadły ciemności. Zadrżała, ścierając rąbkiem koca kroplę potu z czoła.

- Musiało mi sie coś śnić... - zaczęła cicho, owijając się szczelniej kocem. Dreszcze przeszywały ją na wskorś. Nie była pewna, czy potrafi znowu zasnąć. Gdzieś poza tym, co widziała ciągle płonął ogień, wypełniony krzykiem Siegfrieda i wrzaskami obłąkańców. Zza zasłony płomieni patrzyły na nią szkliste oczy medyka. Załkała cicho, wtulając twarz w koc. Nie potrafiła już utrzymać kamiennej twarzy. Świat się walił, a ona zmierzała prosto we wrota śmierci. Obrazy ze snu mieszały się jej ze skrawkami rzeczywistości, wstrząsając nią w rytm chorobliwych dreszczy.

Jaskinię znów rozświetliło światło. Postać - ich przewodnik podszedł do latarni i odkręcił knot tak że zrobiło się jeszcze jaśniej. Jak najciszej się dało podszedł do jej posłania i usiadł obok.

- Przestań, nie wiem czemu płaczesz ale uwierz mi nie pomoże ci to w niczym teraz, poza tym tym po tym pierdolonym deszczu musi w końcu wyjść słońce. - wyszeptał. Próbował się uśmiechnąć ale wyglądało to raczej jak grymas. Próbowała powstrzymać szloch, ale bezskutecznie.

- Po prostu... Po prostu świat się nagle zawalił... - powiedziała cicho, nieco spazmatycznie nabierając powietrza między słowami. Wzrok utkwiła gdzieś w kamiennym podłożu.

- Nie tobie jednej dziewczyno... wiem że pewnie czujesz się z nimi bezpiecznie ale nie lepiej by ci było zostać w domu? Wybacz wścibstwo, nauczono mnie mówić to co myślę. - Thomel cały czas skupiał wzrok na stojącej u wejścia latarni, lekko tylko przekrzywiając głowę by czasem na nią spojrzeć.

-Może... Może i lepiej... - szepnęła. - Bycie marionetką w cyrku własnego ojca było... było bezpieczne... - odgarnęła z twarzy kosmyk włosów, pociągając cicho nosem. - Kiedy jest się do czegoś zmuszanym, buntujesz się. Nawet, jeśli to może być dla Ciebie dobre... - powiedziała już spokojniej, choć ciagle nieco drżącym głosem. Otuliła szczelniej ramiona kocem, nie miała jednak odwagi spojrzeć w oczy przewodnika.

- Albo masz jej za dużo i wydaję ci się że cały świat został stworzony dla ciebie i możesz robić co chcesz a potem nagle budzisz się gdy dostajesz od życia kopniaka w twarz. - jego głos z każdym słowem stawał się coraz mniej słyszalny. Podkulił nogi i objął je ramionami w jednej z dłoni nadal ściskając znaleziony mieczyk.

- Mam nadzieję że nie spotka cię mój los dziewczyno. - mężczyzna wstał i podszedł do źródła światła. Mogła przez chwilę przyjrzeć się jego twarzy która wydawał się być wcale przystojna. Nie do końca wiedziała, co na to odpowiedzieć. Jednak rozmowa ją uspokoiła. Obrazy nieco zbladły, gorączka przestała być aż tak uciążliwa.

- Lepiej się jeszcze prześpię. Niedługo trzeba będzie ruszać. - szepnęła spokojnie, ponownie kładąc się na skale. Światło znów przygasło i wszystkie cienie powoli zaczęły wracać na swoje miejsce. Dobiegł ją jeszcze tylko cichy szept ale słowa nie mogły być już skierowane do niej.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 21-10-2010, 08:47   #26
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Wszechobecny mrok, duchota i niemal namacalna, przytłaczająca cisza powodowały, że wyśnione w czasie spoczynku sny nie należały do przyjemnych. Były krótkie, gwałtowne i pełne niepokojących wizji ponurych cieni wyłaniających się z wnętrza ziemi. Tak bardzo potrzebny im tej nocy odpoczynek zamienił się w serię koszmarów przerywanych zaledwie lekką, nerwową drzemką.

W końcu ruszyli w dalszą drogę, mając świadomość, iż dalszy postój jedynie wzmocniłby przygnębiające wizje zarazy i gwałtownej śmierci. Nie dotarli jednak daleko, gdy w podziemnych korytarzach rozbrzmiał potężny, świdrujący pisk. Jakby setki wystraszonych szczurzych gardeł ruszyło jednocześnie do ucieczki... albo ataku. Gdy dotarli do źródła hałasu było już jednak najwyraźniej po wszystkim. Wielka, podziemna hala naturalnego pochodzenia świeciła pustkami. W mroku dostrzegli tylko jeden niewyraźny, zgarbiony cień. Szczurzy demon zasyczał wściekle, po czym momentalnie rzucił się w wąski szyb, umykając gdzieś ku mrocznym trzewiom ziemi.


Czym był napotkany stwór? Prawie wszyscy słyszeli o szczuroludziach. Ich wiedza pochodziła jednak głównie z opowiadań pijaczków i bajek przeznaczonych dla niegrzecznych dzieci. Legenda o plugawym, szczurzym plemieniu zamieszkującym mroczne tunele pod ludzkimi miastami była tak stara, jak samo Imperium. Tyle, że dla większości było to tylko bajanie szaleńców...

Dokładne przeszukanie groty pozwoliło odkryć liczne ślady walki. Połyskujące minerałami skały na dużych obszarach spryskane były czarną, śmierdzącą posoką. Na miększych partiach ściany dojrzeć dało się również ślady po uderzaniach masywnych szponów i opiłki metalu z wyszczerbionych walką kling.

Biorąc pod uwagę liczbę śladów pozostawioną przez obie strony lepiej było nie czekać na ich powrót. Czym prędzej ruszyli dalej przed siebie, docierając niewiele później do zalanego wodą tunelu. To tutaj miesiąc temu Thomel zaczął swoją podróż, którą niemal przypłacił życiem. Zaczerpnęli tchu i zanurkowali ku mrocznym, zimnym głębinom.

Parę przerażających chwil później powitała ich powierzchnia krystalicznie czystego stawu oświetlona ciepłym, południowym słońcem. Wynurzyli się, podziwiając z fascynacją roztaczający się wokół nich krajobraz. Dostali się daleko do wnętrza krateru, przechodząc pod samym Talabheim i docierając do jednej z pomniejszych osad mieszczących się w obrębie Taalbastonu. Dopiero po paru chwilach zauważyli oniemiałego rybaka z opadniętą szczęką, przycupniętego na brzegu jeziorka. Wędka zwisała bezwładnie w jego dłoni, dopełniając głupiego wyrazu zadziwionej twarzy. Wyglądał jakby zobaczył co najmniej nimfę z karczemnych opowieści.

Godzinę później mknęli już w stronę Talabheim, mając na sobie zakupione po korzystnych cenach chłopskie ubrania. Liche, drapiące materiały i krzywy krój nie były może szczytem marzeń, prezentowały się jednak lepiej od spalonych niemal całkowicie łachmanów, jakie pozostały im z portu.

Rozdział III: Wstąp do straży!

"Święte miasto Taala ożywa dla was w momencie, gdy stawiacie pierwsze kroki na ulicach Talabheim. Uliczki Łojówek pokrywają bryły łupku i błoto, ale w pozostałych dzielnicach drogi wyłożone są ciemnymi kamieniami pochodzącymi z masywu Taalbastonu. Z tego samego materiału postawiono bogatsze budynki. Położenie względem muru wyznacza status społeczny w mieście. Najubożsi żyją w labiryncie prymitywnie wykutych w samej skalnej ścianie korytarzy i jaskiń, znanym jako Szczurowisko. Najbogatsi mieszkają we wschodnich dzielnicach, w bogato zdobionych pałacach z ogromnymi ogrodami.

Gdy zaczynacie zagłębiać się w miasto, zauważacie wielu służących w liberiach, mijających was w pośpiechu i trzymających w rękach zwoje dokumentów. Zdążają do centrum, tam znajduje się bowiem Dzielnica Prawna, rozsiadła niczym wielka, szara ropucha na samym środku Talabheim. Ogromna armia urzędników, pozwanych i pozywających, adwokatów, prokuratorów i sędziów zmierza tu codziennie z okolicznych dzielnic - ponieważ Talabheim wielbi prawo, tak jak inni wielbią ukochaną.

Trudno uwierzyć, że tuż za murami szaleje zaraza. Miasto zdaje się funkcjonować normalnie, pomijając fakt zamknięcia przejścia pod Najwyższą Wieżą. Handlarze zamieszkujący Dzielnicę Kupiecką prowadzą swoje interesy, nie zważając na plagę. Wciąż jeszcze mają co sprzedawać, ponieważ żywność sprowadzana jest z gospodarstw i wiosek położonych w obrębie Wielkiego Krateru. Jednak mimo to da się wyczuć napięcie. Po ulicach czujnie przechadzają się Buldogi, przedstawiciele tutejszej straży, sondując uważnie wzrokiem co bardziej bladych i chorowitych mieszkańców. Nad wieloma drzwiami da się zauważyć biało czerwoną różę Sabriny, kwiat poświęcony Shallyi."
Cytat z Grozy w Talabheim


Nie trzeba było długo szukać, by poznać najświeższe wydarzenia i garść barwnych opinii na ich temat. Zaniepokojeni licznymi pióropuszami dymu wznoszącymi się od Taalagadu mieszkańcy zbierali się w sąsiedzkie grupy, plotkując bez opamiętania.
- Jażem słyszał od Hildy ze Złotego Dzwona, że to ponoć te łotry Kislevczycy palą tam chorych, coby trujące opary dostały się do miasta, nam na zatracenie - zaczęła korpulentna praczka.
- Bajdurzysz babo, fanatyki tam się zleciały z całego Talabeklandu! Toż każdy już o tym słyszał przecie. Gada się nawet... - podstarzały rozmówca ściszył głos - Że to na samo polecenie Księżny Elizy ich ściągnęli do portu, coby szaleńcy wypalili zarazę razem z chorymi
- Chybaś zmysły postradał, dziadzie! - obruszyła się praczka. - Toż Księżna ma serce ze złota, gdzie jej tam do palenia chorych nakłaniać! Ten poprzedni, Książę Elektor Feuerbach, to i może by do tego był zdolny, ale nasza szlachetna Elizka? Łżesz i tyle!
- A właśnie... - włączył się do rosnącego grupy jakiś młody cieśla. - Wiadomo może cosik nowego o księciu?
- A co tam ma być wiadomo. Gadają, że zaginął na wojnie gdzieś na Północy. Powiada się, że porwała go jakaś wraża magija, unosząc w niebiosa...
- Hah, magija! Patrzcie na pijaka, jakie głupoty plecie. Toż wiadomo, że zdradził i go musieli generałowie ubić dla dobra potyczki... Teraz Księżna niechybnie zastąpi go na stałe... i dobrze, jeśli mnie pytacie...

Dalsze przemyślenia przerwane zostały, gdy jeden z rozmówców zaniósł się nagle suchym, nieprzyjemnym kaszlem. Patrolujący pobliską uliczkę strażnicy momentalnie ruszyli w jego stronę. Chory w ostatnim momencie spostrzegł zagrożenie i puścił się pędem wgłąb najbliższej alejki. W grupie plotkarzy nastała długa, niezręczna cisza. Dopiero, gdy okrzyki pościgu ucichły w oddali, podjęli swoje dyskusje.
- Teraz ponoć chorych do Dziupli wrażają na najniższe poziomy, tam gdzie wcześniej morderców i gwałcicieli... coby wyzionęli duszę głęboko pod ziemią...
Po minach zebranych widać było, iż chwilowo przeszła im ochota do plotkowania. Wszyscy z nich mieli świadomość, iż przebywali przecież z jednym z chorych...

Nie było czasu do stracenia. Drużyna czym prędzej ruszyła ku aptece Daublera. Zadbany, świeżo bielony budynek kusił przybyszy bogato zdobionym witrażem, przedstawiającym pieczołowicie uformowane fiolki z różnokolorowymi medykamentami.

***

Młody aptekarz o złocistych, kręconych włosach i serdecznym perlistym uśmiechu nie wyglądał raczej na doświadczonego mędrca, jakiego się spodziewali. Liczne dyplomy z większości miast uniwersyteckich Starego Świata pozwalały mieć jednak mimo wszystko nadzieję na skuteczną kurację. Gdy tylko Ulthvas Daubler usłyszał o przyniesionych mu zapiskach bezceremonialnie wyprosił resztę pacjentów, barykadując się w gabinecie z tajemniczymi przybyszami. Po wysłuchaniu ich opowieści i ponownym przejrzeniu notatek zamarł, porządkując fakty.
- Nie wiem, czy wam powiedziano, ale kapitan Nierhaus nie żyje. Powiadają, że odebrał sobie życie, po tym jak wydał rozkaz ostrzelania z Najwyższej Wieży tłumu w Taalgadzie... wystrzały armat słyszeliśmy aż tutaj. Po tym co mówicie, podejrzewam jednak, iż nie było to samobójstwo...
- Szczury i plagi...- w zamyśleniu postukał palcem w obłożone skórą strony - Według tej księgi to nie pierwszy raz, kiedy w takich właśnie okolicznościach wybucha zaraza... Podejrzewam też, że to nie koniec...
- Niestety, niewiele mogę dla was zrobić. Te próbki, które do mnie przynieśliście nie wystarczą nawet dla jednej osoby... to zaledwie zalążek przyszłego medykamentu. Macie jednak szczęście ponieważ sam w tajemnicy zacząłem pracować już wcześniej nad wyleczeniem zarazy. Oto wynik moich badań.

Na stole pojawiły się fiolki z pachnącą anyżkiem, szarawą substancją.
- To powinno zlikwidować objawy choroby na najbliższe parę dni. Starczy dla wszystkich. Módlcie się jednak bym do tego czasu zdołał zrozumieć przyniesione przez was zapiski. Jeśli nie dostaniecie prawdziwego leku, to zaraza wybuchnie w waszych ciałach ze zdwojoną siłą.
- A teraz dajcie mi pracować, dla dobra waszego i całego miasta...
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 21-10-2010 o 16:19.
Tadeus jest offline  
Stary 27-10-2010, 20:23   #27
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Gerhard zaszarżował środkiem brukowanego zwierzęcymi czaszkami traktu. Rzucił się na dwa olbrzymie monstra z mieczem uniesionym wysoko nad głowę. Chyba był jedynym, który ocalał z zasadzki urządzonej przez potwory na drużynę. Nie wiedział czy dusza opuściła już ciała towarzyszy, ale widząc bezręką Will łowca nie potrafił myśleć. Wszystko wokół spływało krwią napadniętych. Okolica przepełniona była wonią świeżej krwi i flaków, które niegodziwcy chcieli wypruć i z jego ciała. Nie potrafił zastanowić się nad jakimkolwiek sensownym atakiem. Przyćmiewany przez szał, desperacką odwagę atakował prosto i bardzo przewidywalnie. Nagle dostał olbrzymią trzymaną przez potwora maczugą prosto w odsłonięty bok i z bólem padł na ziemię... martwy.



***
Kolejny horror... Kolejna piekielnie realistyczna wizja końca jego oraz reszty kompani. Kolejny niedokończony etap w ich podróży po drodze kryjącej spazmy, gorączkę oraz krwawe ataki kaszlu. Z bólem wstając z swego prowizorycznego posłania Gerhard spojrzał na swoje ręce. Były pokryte siniakami oraz małymi szarymi plamkami. Plamkami, które z każdym dniem odbierały mu siłę do życia. Nachylając się po manierkę z wodą z żalem spostrzegł, że została mu końcówka wody. Jedzenia też miał niewiele a wątpił aby znalazł w tych czeluściach coś, co po zjedzeniu go nie zabije. Lustrując ciemne pomieszczenie spojrzał na Willaminę - jej ręka była na miejscu, ale ją również zaczęły pokrywać szarawe plamki. Rozglądając się chwilę po obskurnym obozowisku ujrzał zarys postaci. Thomel wstał wcześniej i wygląda na to, że nie jest w lepszym stanie od łowcy. Zmęczony wzrok niedawnego więźnia utkwił w Gerhardzie.

- Obudźmy wszystkich i ruszajmy dalej. - powiedział wyczerpanym głosem przewodnik.

***

Nieco ożywiony marszem wojownik czuł się zagrożonym w trakcie nużącej podróży w dalszą, coraz bardziej skalaną chaosem, część podziemi. Jego zmysły zostały silnie spotęgowane przez całkowite oddanie się misji. Musieli dotrzeć na czas do wskazanego specjalisty albowiem od tego zależało ich życie. Tak wiele razy Gerhard bez mrugnięcia okiem zabijał najgorszych parszywców jakich nosiła ziemia a tym razem nie potrafił się pogodzić z własnym przemijaniem. Skręcając za niedoszłym więźniem w kolejny tunel nagle usłyszał dziki skowyt jakby setek gardeł niedożywionych zwierzoludzi. Na końcu tunelu ukazało się wejście do większego pomieszczenia. Olbrzymia sala wypełniona smrodem mokrej sierści oraz porozrzucanych szmat była całkowicie ciemna. W mrokach pomieszczenia majaczyła ciemna, śmierdząca ciecz mogąca być tylko posoką czegoś nieludzkiego. Postępując parę kroków naprzód Gerhard usłyszał głośny, niemal rozsadzający bębenki lament. Z mroku pomieszczenia wyłoniła się szczuropodobna istota o gabarytach potężnego człowieka. Spostrzegając obecność drużyny potwór rzucił się wgłąb tuneli. Gerhard wcześniej słyszał przypowieści o Skavenach, ale nigdy nie miał zamiaru w nie uwierzyć. Dziś zaledwie chwila wystarczyła aby zmienił zdanie...

***

- Powiadam Ci Panie! Toć to był szczur wysoki na jakieś cztery łokcie. Nie tylko miał u pasa miecz, ale i gadać potrafił. - rzekł stary wojak po czym splunął na ziemię.

- A głupoty gadosz wojowniku! Jak na niebie pierun jasny strzela tak na ziemi coś takiego nigdy nogi nie mogło postawić. Musiałeś za dużo wypić, że coś takiego żeś widział! - powiedział woźnica popędzając konie do szybszej jazdy.

- Nie! Nie plotę bzdur. Jak by któryś z moich chłopaków przeżył tamten dzień mógłbym Ci to udowodnić... - wymamrotał weteran nagle posmutniały.

- Ale takie rzeczy to się nikomu nie śniły nawet. Jak to szczury wielkości małego człowieka?! Do tego gadające! Musiałeś coś źle zobaczyć. Może to były mutanty jakoweś inne? - odpowiedział przewoźnik.

- Ja wiem co widziałem. Wiem co mi całą kompanię wybiło! - mówiąc to wojownik uderzył pięścią w grubą, sękatą ławkę powożącego, która aż zakwiczała pod miażdżącym kości uderzeniem starszego mężczyzny.

- Stek bzdur... - wyszeptał młody łowca, który zza kotary powozu słyszał całą rozmowę.

***

Jasno-błękitna ciecz była lodowata. Gerhard wynurzając się z głębi łapczywie złapał powietrze. Rozglądając się wokół dostrzegł, że znajduje się w pobliżu brzegu jakiegoś jeziorka. Lustrując nabrzeże łowca zauważył bujnie porastające je pałki wodne oraz trzciny. Nie zwracając uwagi na sparaliżowanego z zaskoczenia wędkarza podpłynął bliżej brzegu.


Wtem za swoimi plecami usłyszał dźwięczny głos przewodnika:

- Za mną ludzie wody, pomścimy śmierć zjedzonego króla złotego karpia! - wykrzyknął śmiejąc się i radośnie rozchlapując wodę towarzysz.

Gerhard przyłączając się do zabawy również przesadnie machał nogami co wyglądało niezwykle komicznie. Świetnie się bawili na chwilę zapominając o całym świecie i grożącym im niebezpieczeństwie...

***

Niedługo mieli już być w ogromnym mieście Talabheim, a Gerhard miał na sobie łachmany zakupione u jakiś farmerów. Mimo swego dziwnego zapachu i niekorzystnego kroju, bo uwierały w niektóre miejsca, były o niebo lepsze od jego starych skórzanych rzeczy, które na koniec swych dni wyglądały jak spalone szmaty, których powstydziłby się przeciętny żebrak. Rozglądając się po drużynie wojownik zastanawiał się jak zostaną odebrani przez alchemika czy też aptekarza, do którego zmierzali. Zauważywszy, że Thomel po wyjściu z mrocznych tuneli stał się nieco rozmowniejszy i weselszy rozmawiał z nim, ale niezbyt długo, aby i inni mogli podpytać nowego towarzysza o interesujące ich zagadnienia z jego życia. Gerhard nie rozmawiał z Thomelem o niczym konkretnym wymieniając się informacjami z ostatnich tygodni, gdy to drużyna była w Taalagadzie i okolicach. Jak się okazało Thomel siedział w lochu zaledwie tydzień co zdziwiło łowcę - myślał, że spędził tam co najmniej dwa razy więcej czasu. Będąc zaskoczony swą nietrafną dedukcją łowca wrócił do swych rozmyślań na temat uczonego jakiego przyjdzie im odwiedzić: Mieszkając w granicach takiego miasta jak te musiał mieć sporo na głowie i bez natarczywych poszukiwaczy przygód. Zdawałoby się, że gorzej już być nie może, gdy łowca nagle zaczął kaszleć nie tylko ochłapami śliny i żółci, ale i ciemnej jak czerwone wino krwi.

***

Wchodząc do Talabheim łowca jak zwykle podziwiał olbrzymie mury z czarnego, solidnego kamienia, na których osadzone były wieże strażnicze obsadzone przez oddziały straży miejskiej. Pierwsze budowle nie wyróżniające się niczym na tle innych zabudowań przypomniały mu ostatnią wizytę w granicach bezpiecznego miasta. Idąc uliczkami w kierunku apteki Daublera, której szukali, poczuli piękny zapach pieczeni unoszący się z najbliższego przybytku, którego drzwi były uwodzicielsko uchylone. Po wymianie spojrzeń drużyna ruszyła z ociąganiem dalej. Mijając szereg straganów awanturnicy usłyszeli plotki dotyczące tego co się stało w Taalagadzie.

- Jak się znowu okazuje eksperci znajdują się zawsze z dala od wypadków... - powiedział z cicha sam do siebie Gerhard.

Wchodząc w ostatnią alejkę jaką musieli minąć wojownik dostrzegł sporą, jasną budowlę z mocnymi, dębowymi drzwiami oraz zdobionym witrażem przedstawiającym symbol fachu Daublera.

- Rozmowę z uczonym zostawiam tobie Will. Lepiej aby słuchał jednej osoby niż znerwicowanej grupy. - rzekł stanowczo łowca patrząc na niewiastę.

***

Wygląd aptekarza nie zdradzał jego niewątpliwego doświadczenia w swym rzemiośle. Jak się łowca domyślił liczne tytuły nadawane mu przez różne uczelnie i uniwersytety nie były wywieszone w psa rzyć. Po samej gadce wojownik wiedział, że Ulthvas Daubler znał się na rzeczy. Po zapoznaniu się z drużyną i ich problemem aptekarz błyskawicznie zamknął swój warsztat i skupił się na wysłuchaniu wszystkiego co mają mu do powiedzenia. W trakcie bezceremonialnej rozmowy wyszło na jaw, że kapitan Rudolf Nierhaus nie żyje. Lekko bredząc coś w skomplikowanym języku uczonych o szczurach i pladze aptekarz obiecał, że zaraz zabiera się do badań. Jednak nie to najbardziej zadowoliło Gerharda.

- To powinno zlikwidować objawy choroby na najbliższe parę dni. Starczy dla wszystkich. Módlcie się jednak bym do tego czasu zdołał zrozumieć przyniesione przez was zapiski. Jeśli nie dostaniecie prawdziwego leku, to zaraza wybuchnie w waszych ciałach ze zdwojoną siłą. - mówiąc to uczony postawił na stole parę fiolek z szarą cieczą. - A teraz dajcie mi pracować, dla dobra waszego i całego miasta... - dodał uczony.

***

Gdy drużyna znalazła się na skromnym posiłku w karczmie "Zakuty Łeb",gdzie wybitnie powoniło grzybami, łowca postanowił zająć głos:

- Słuchajcie z naszych ostatnich doświadczeń z medykami i im podobnymi proponuję abyśmy na zmianę pilnowali Daublera, aby nikt nam go nie uszkodził, bo sami zginiemy w okropnych męczarniach. Zauważyłem, że mimo iż jego dom jest bogaty nie ma balkonu, ale za to po dwa okna na jedno piętro. Wiedząc, że bez problemu można stanąć w alejkach po obu stronach domu łatwo będzie go przypilnować. Co wy na ten pomysł? - powiedział Gerhard z ciszonym głosem.

Po wysłuchaniu zdania innych wojownik dodał:

- Ja mógłbym pilnować w godzinach wieczornych gdyż nieźle widzę w ciemnościach. Najlepiej abyśmy pilnowali po dwie osoby, ale to już zależy tylko od tego ile będziecie mieli wolnego czasu. Ja tam nie planuje nic specjalnego. - rzekł łowca podnosząc rękę, aby zamówić kolejny kufel piwa, które w tej spelunie smakowało niewiele lepiej od wody.

Wten nagle z okolic ławy przy, której siedziała drużyna Gerhard usłyszał znajomy głos:

- Hola Gerhard?! Ledwo Cie poznałem przez te ubrania! Co tam u Ciebie?! Pojawiłeś się w Talabheim a ja nic o tym nie wiem?! O widzę, że jesteś z grupą znajomych co do Ciebie nie podobne. - do stolika podszedł rosły mężczyzna średniego wieku ubrany niemal tak ubogo jak obecnie członkowie drużyny.

- Witaj stary druhu! Przyjaciele przedstawiam wam mojego znajomego Hilgrema... - rzekł już głośniej wojownik.

Hilgrem dosiadając się do drużyny opowiedział w jakich okolicznościach poznał łowcę. Było to jakiś rok temu, gdy jego córkę porwali rabusie a go nie było stać na pomoc żadnych najemników. Słysząc co się stało Gerhard pomógł mu i jego córka - Karmen - wróciła cała do domu w ciągu paru dni.

- Macie jakieś plany co do noclegu? W części miasta jest niebezpiecznie a w innych stronach chcą krocie za nocleg. Może przenocujecie u mnie? Mieszkam w wiosce Klarfeld jakąś godzinę drogi stąd. Nie mam za dużo miejsca, ale coś w stajni zawsze się znajdzie... a i wiejskim jadłem pewnie nie pogardzicie. - mówiąc to Hilgrem wiódł wzrokiem od jednej do drugiej osoby. - Dobrze muszę jeszcze coś załatwić. Jak się zdecydujecie bądźcie tutaj za dwie godziny. - dodał wstając chłop.

- Ja oczywiście jestem za. Wiesz, że zawsze miałem słabość do wypieków Karmen. Zatem widzimy się za dwie godziny!- powiedział z uśmiechem wojownik. - Co wy na tą propozycję? - dodał po chwili rozmyślań.

***

Przed spotkaniem z Hilgremem łowca postanowił zwiedzić część Talabheim, aby przypomnieć sobie okolicę po jego ponad rocznej nieobecności w mieście. Gerhard wyszedł z tawerny nie tylko z tego powodu - chciał znaleźć swego mistrza, aby dowiedzieć się czemu... czemu opuścił go bez słowa usprawiedliwienia?! Może i bym pewien, że młodzik już sobie da radę w tym twardym jak krasnoludzkie imadło świecie, ale żeby od razu bez słowa odchodzić. Nigdy nie lubił pożegnań - to się zgadza. Idąc ulicą strażniczą wojownik wszedł do środka posterunku straży. W środku panował kompletny chaos. Każdy biegał krzycząc do swego rozmówcy jak w przepełnionym mrowisku. Dochodząc w końcu przed oblicze sierżanta zabrał głos:

- Witam sierżancie Ruganr. Są ostatnio jakieś ciekawe zlecenia? - powiedział Gerhard głośno.

- Witam. Czy ja skądś Cie znam?- odpowiedział strażnik drapiąc się po głowie.

- Jeszcze pytasz! Jestem Gerhard, łowca. Podróżowałem niegdyś z starym Abramsem. Go na pewno pamiętasz. - odparł pośpiesznie wojownik.

- A coś mi świta. Wybacz, ale ostatnio jestem bardzo zajęty i nie spamiętam wszystkich przewijających się w posterunku. Co do zleceń... jedyne jakie mamy to na robotników, którzy uciekli straży. Chcemy wyłapać takie osoby gdyż prawdopodobnie są chore. - rzekł donośnie strażnik.

- Nie. Tego typu zlecenia mnie nie interesują. - wymówił wojownik wiedząc, że sam znajduję się w podobnej sytuacji jak Ci chorzy biedacy. - A mam inne pytanie: Nie widziałeś ostatnio w okolicy Abramsa? - dodał już nieco ciszej łowca nachylając się ku postaci strażnika.

- Nie jestem pewien, ale chyba był tu przed zamknięciem bram wyjazdowych do Taalagadu. Zajmował się jakimś zleceniem... chyba chodziło o zwłoki, które znikały z ulic nie trafiając do kapłanów Morra. - odpowiedział sierżant Ruganr.

W tym momencie do sierżanta podszedł jakiś niższy podkomendny wręczając mu zapisany pergamin. Starszy stopniem strażnik zaczął przeglądać dokument.

- Hmm... Nie wiesz gdzie mógł wyruszyć? - rzekł po chwili zastanowienia Gerhard.

- Niestety nie mam pojęcia. Nie wiesz ile mam na głowie ostatnimi czasy...- odpowiedział strażnik odrywając się od przeglądania dokumentu.

- Dobrze. Zatem jak by tu był, powiedz mu, że o niego pytałem. Do zobaczenia. - z tymi słowy łowca rusza w kierunku drzwi wyjściowych z posterunku.
 
Lechu jest offline  
Stary 29-10-2010, 07:58   #28
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Uzuu (Thomel) napisał:
Cytat:
Pobudka nie należała do przyjemnych, sen przerywany najlżejszym szmerem i gorączką wywołaną początkami choroby zmęczył go bardziej niż się spodziewał. Podniósł się gdy tylko Gerhard zaczął gramolić się ze swego posłania. Podniósł latarnię z ziemi i rozświetlił pomieszczenie by odegnać wszystkie cienie. Po kolei zaczął budzić wszystkich członków ekipy i widział że każdy jeden nie zaznał odpoczynku tej nocy. Dziewczyna nie była jedyną która miała koszmary, mógł wyczytać to z ich powolnych ruchów i zmarnowanych twarzy. Żadne z nich nie przejawiało ochoty do dalszej wędrówki. Kiszki grały mu marsza ale nie prosił nikogo o więcej niż to co dostał w lochach. Wypił całą pozostała wodę z manierki i ruszył ku wyjściu, myślał o tym jakie mieli szczęście że nic nie napotkali do tej pory, w tym stanie nie dali by sobie rady z prostym przeciwnikiem jakim zwykły być gobliny czy bezmyślne mutanty. Próbował odgonić nieprzyjemne myśli próbując przypomnieć sobie dalszą drogę ale nie mógł się skupić...

- Poprowadzę Cię MÓJ Thomelu - cichy piskliwy szept niczym igła wbił się w umysł przewodnika. Ten tylko rzucił okiem w kierunku niemrawych towarzyszy i krzyknął głośno

- Ruszajmy, tracimy tu tylko czas, możecie jeść w drodze! - Thomel wyszedł z jaskini po czym skręcił w prawo gdzie zatrzymał się by poczekać na maruderów.

- NIGDY WIĘCEJ !! - włożył w te słowa całą nienawiść jaka tłoczyła się w nim od dnia gdy bracia zostawili go samego, całą złość z niedawnego sukcesu który przerodził się w jego klęskę, całe przerażenie które towarzyszyło mu w drodze przez miasto, całą niemoc i desperację towarzyszącą mu w więzieniu. Chciał odwrócić się i po prostu rzucić do ucieczki ale zatrzymał się. Nagle słabo a potem z coraz wyraźniej przebijałą się ta piosenka, ktoś cichutko a potem z coraz większą siłą próbował ją nucić, piosenka towarzysząca mu przez te wszystkie lata, przy prawie każdym ognisku i każdej wyprawie w podziemia, piosenka której nauczył go Bain i która wryła się w jego wnętrzu jak napis na granitowej ścianie. Nuciła ją ta dziewczyna.

- Po pierdolonym deszczu zawsze wschodzi pierdolone słońce co Gosil - uśmiechnął się sam do siebie i gdy jego towarzysze wychodzili z jaskini Thomel odwrócił się tylko i ruszył cichutko wyśpiewując pod nosem słowa pieśni.

***

Tym razem on szedł pierwszy. Nie pozwalał sobie skupić się na niczym innym jak bezpieczne wyprowadzenie ich z tego labiryntu korytarzy. Wszyscy słyszeli pisk który przez dobrych kilka chwil unosił się w powietrzu. Nie chciał ale droga prowadziła wprost do miejsca skąd jak się spodziewał dochodziły odgłosy, odgłosy tysięcy szczurów, tylko tak potrafił to sobie wyobrazić. Gdy spytał się Baina po raz pierwszy co mogą spotkać tam pod ziemią ten z uśmiechem na ustach zaczął opowiadać mu niestworzone historie o duchach i nieumarłych pilnujących podziemi, opowiadał również o zwykłych stworzeniach jak gobliny czy pająki lub inne plugastwo które mogło przypadkiem dostać się do podziemnych tuneli. Gdy Thomel wspomniał jednak o bajkowych szczuroludziach Bain zamilkł, pamiętał wyraz jego twarzy, z wesołej gawędy historia przerodziła się w przerażającą opowieść która niosła przestrogę dla tych którzy kiedyś nieopatrznie zetkną się z tym niebezpieczeństwem. I wierny słuchacz jakim był wtedy młody chłopak zapamiętał każde słowo które padło z ust krasnoluda. Nigdy też nie spodziewał się że przyjdzie mu potwierdzić tą niesamowitą historię w takich okolicznościach.

***

Kiedy dotarli na miejsce jaskinia była pusta, liczne ślady świadczyły tylko o tym że żadne z nich się nie przesłyszało. Thomel tylko przez chwilę mógł przyjrzeć się szczuropodobnej sylwetce która błyskawicznie znikła w ciemnościach jednego z tuneli. Bał się. Nie chciał spędzić tutaj już ani chwili dłużej, wyjście było już przecież tak blisko. Gdy w końcu dotarli do miejsca w którym mieli zanurzyć się w ciemną otchłań wody, poprosił by najlepszy pływak przewiązał się liną i pociągnął resztę za sobą on poradzi sobie bez liny w końcu już raz mu się udało przebyć tą drogę samemu. Poza tym wiedział że została mu jeszcze jedna rzecz do zrobienia i nie chciał by ktokolwiek był przy tym obecny. Gdy ostatni z jego towarzyszy zniknął pod powierzchnią nieśpiesznie wyjął nieruchome ciałko Alexa z kieszeni. Wydawało mu się że malec drgnął zaniepokojony ale wiedział że to choroba i zmęczenie płatają mu figle. Odkorkował bukłak z oliwą i polał malca obficie.

- CO ROBISZ?! - w głosie wyraźnie dało się wyczuć przerażenie.

- To co powinienem był zrobić już jakiś czas temu... - Thomel przytknął płomień do ciałka i przez chwilę obserwował jak płomienie pochłaniają Alexa. Powoli zgasił latarnię i upewnił się że wszystko jest na swoim miejscu. W końcu zanurzył się w mętną otchłań z uczuciem które wydawało mu się że stracił wieki temu. Uczuciem wolności.

***

Gdy wydawało mu się że nie wstrzyma oddechu już na dłużej ujrzał światło i po chwili przebijał głową powierzchnię wody. Wszyscy płynęli już w kierunku brzegu, w kieruku samotnego rybaka spokojnie łowiącego ryby. Nie mógł się powstrzymać okrzyk sam wydarł mu się z piersi.

- Za mną ludzie wody, pomścimy śmierć zjedzonego króla złotego karpia! - śmiał się przy tym i próbował robić jak najwięcej hałasu. Przerażony rybak uciekał tak szybko że w pośpiechu zapomniał swojej wędki. Thomel śmiał się i cieszył nie tylko faktem że udało im się bezpiecznie przejść pod kraterem. Czuł że może znów iść gdziekolwiek i robić cokolwiek zechce ale w dziwny sposób czuł też wdzięczność do tej nietuzinkowej kompani która wyciągnęła go spod katowskiego topora. Już na brzegu położył się i mógłby tak leżeć cały dzień oglądając chmury ale głód oraz poczucie niedokończonej sprawy nie pozwalały odpocząć. Podniósł się i skłonił nisko przed całą czwórką.

- Nie zdołałem wam podziękować jeszcze za uwolnienie mnie, a wierzcie mi jestem wam wdzięczny. Za przedostanie się pod kraterem ciążył na mnie wyrok śmierci, Radni Talabheime wysoko cenią sobie swoje sekrety. Radzę i wam milczeć o tym jak się tu dostaliśmy. Nie zostaliśmy też sobie oficjalnie przedstawieni i choć wiem że znacie moje imię to jednak. Jestem Thomel, syn Gottlieba Schreinera. - w trakcie tej przemowy mężczyzna rozebrał się do pasa i zaczął się przemywać. Przewodnik czuł ciekawe spojrzenia gdy odsłonił swoje blizny ale przywykł już do tego i do przezwisk które nadawały mu nie tylko dzieciaki w przejezdnych miasteczkach. Odruchowo odwrócił się do reszty grupy prawym profilem.

- Wybaczcie ale muszę zmyć ten więzienny smród, poza tym nie tylko mi przydała by się kąpiel - Faktycznie reszta kompani nie prezentowała się najlepiej.

***

Stanęło na tym że trochę mniej brudni zakupili przechodzone wiejskie ubrania i czym prędzej udali się w stronę górującego nad okolicą Talabheim. Thomel po namyśle zrezygnował z zakupu niejako raz że nie miał pieniędzy a dwa że jego ubrania poza tym że brudne nie wyglądały aż tak źle. Nie pogardził za to wczesnymi owocami chłopskiej pracy ogołacając krzaki dzikich malin czy zajadając się jabłkami “znalezionymi” za pobliskim płotem. Dzielił się z każdym kto wyglądał choć trochę jak by miał ochotę również spróbować. Humor najwyraźniej mu dopisywał, wiedział że nie odzyskał jeszcze w pełni swojej formy ale to tylko kwestia czasu gdy znów będzie w sobą. Najważniejsze jednak teraz to znaleźć lek na tą paskudną chorobę.

***

Miasto nie wyglądało dużo inaczej niż ostatnim razem kiedy je opuszczał. Może tylko atmosfera nieco się zmieniła, niepewne spojrzenia mieszkańców i plotki o zarazie które wydawały się zajmować umysły wszystkich napotkanych. Ale plotki zawsze były częścią miejskiego życia, tak jak i straż miejska, która zresztą z wyraźną nadgorliwością spełniała zapewne polecenia Rady miasta wyłapując wszystkich z najmniejszymi oznakami choroby.

Wiedział że mimo to mieszkańcy czują się bezpiecznie w obrębach potężnych murów miasta i niezdobytych ścian krateru. Tylko że skoro im udało się tutaj dostać mogą też być inni...

***

Thomelowi spodobał się młody lekarz, nie tylko że uwierzył im od razu w całą historię to jak najszybciej również zabrał się do prac nad lekiem, ofiarując im owoc swych dotychczasowych badań - kilkudniowe wybawienie które miało powstrzymać chorobę do czasu gdy on nie stworzy prawdziwego serum. Thomel nie chciał jednak ryzykować życia doktora i gdy grupa opuszczała już aptekę sam rozmówił się szybko z Daublerem co do ochrony jego osoby, tamten zgodził się na wszystko byle tylko nie przeszkadzać mu w badaniach. Zadowolony z siebie Thomel opuścił pobielony budynek próbując dogonić drużynę.

Przybył akurat gdy tamci już zamówili jadło i napoje. Akurat by wysłuchać mowy Gerharda, gdzie pod jej koniec zastanawiał się jakie gwiazdy sprzyjają łowcy skoro z takimi pomysłami udało mu się przeżyć tak długo, zapewne nie miał okazji pracować w grupie nigdy i był zdany tylko i wyłącznie na siebie. Poza Gerhardem zresztą i może Konradem pozostali nie wyglądali na doświadczonych podróżników. Nie wątpił jednak że posiadają umiejętności które w odpowiednim czasie okażą się przydatne. Uśmiechnął się do siebie, w myślach już nazywał ich drużyną i towarzyszami, już planował wspólne wyprawy i przedsięwzięcia ale chyba jeszcze trochę za wcześnie na to przyznał po chwili. Łowca skończył mówić czekając na opinię pozostałych.
- Rozmawiałem z doktorem i zgodził się na naszą obecność w jego domu, oddał nam parter do dyspozycji. Zaznaczył również że nie możemy mu przeszkadzać w pracy, czyli brak dostępu na pierwsze piętro. Obiecał pozamykać okna wszystkie na górze również. Myślę że będzie łatwiej go pilnować w ten sposób, w dzień pewnie wystarczy jedna osoba a w nocy sam nie wiem. Ktoś na ochotnika jako pierwszy?

To wszystko co przewodnik miał do powiedzenia w związku z doktorem, czuł się zmęczony i liczył na to że noc pod dachem, nawet jeśli miała to być tylko gospodarska stodoła wynagrodzi mu tych kilka ostatnich tygodni. Wiedział jednak że to nie koniec jego dzisiejszych sprawunków. Pożegnał się z wszystkimi zawczasu ustalając miejsce spotkania przed wyruszeniem na farmę i pognał w głąb miasta. Nie zostało już wiele godzin do zmierzchu a nie wiedział jak zostanie przyjęty w domu krasnoludów i ile czasu mu przyjdzie tam spędzić.

Kwadratowy kilkupiętrowy budynek zamieszkany przez krasnoludy przypominał raczej małą fortecę postawioną pomiędzy zwykłymi kamienicami. Thomel wziął głęboki oddech i uderzył kilkukrotnie kołatką w ciężkie drewniane drzwi. Otworzył mu ten sam krasnolud co poprzednio. Mruknął coś w khazalidzie i w reispiklu dodał

- No kogo jak kogo ale jesteś osobą którą najmniej bym się spodziewał że zapuka do tych wrót. - Z czego zaraz zatrzasnął wrota. Przewodnik wiedział że teraz musi czekać, nie ważne z czym przyszedł ważne jest to że nadużył zaufania krasnoludów i teraz musi ponieść odpowiednią karę której początkiem będzie oczekiwanie na to czy zostanie w ogóle wysłuchany.

Skończył tylko jedną modlitwę do Sigmara gdy wrota otworzyły się ponownie. Naglący ruch dłoni odźwiernego kazał się chłopakowi pośpieszyć. Tak szybkiego przyjęcia się nie spodziewał, nie zaskoczyła go już natomiast dwójka uzbrojonych strażników którzy to mieli go eskortować widocznie albo do loszków albo na rozmowę z przełożonym. Widocznie dopisywało mu szczęście nie po raz pierwszy w ciągu tych kilku ostatnich dni gdyż został zaprowadzony do pomieszczenia w którym już raz odbył rozmowę z jednym ze starszych na temat dostarczonej przesyłki. Ten sam krasnal z którym poprzednio odbył rozmowę pokłonił mu się i tym razem ale Thomel wiedział że to wszystko tylko pozory i jedno źle dobrane przez niego słowo może skończyć jego przyjaźń z tym dumnym ludem.

- Witaj ponownie Thomelu, cieszę się że moje oczy znów mogą cię oglądać w pełni sił - nie dało się powiedzieć czy był to sarkazm czy krasnolud rzeczywiście cieszy się widząc go całego. Krasnal usiadł na krześle które było jedynym meblem na którym można było spocząć w tym pomieszczeniu, następna uszczypliwość w jego stronę pomyślał człowiek.

- Witaj czcigodny Hosinie, pokój temu domowi i wszystkim jego domownikom - oficjalna rozmowa w khazalidzie była jeszcze jednym utrudnieniem z którym Thomel musiał sobie poradzić. Ich rozmowa przeciągała się, człowiek wiedział że nie może powiedzieć co go sprowadza dopóki nie zostanie zapytany wprost. W końcu jednak przewodnik dostał przyzwolenie by streścić całą wyprawę którą odbył w jedną i drugą stronę, nie zataił ani uczestnictwa innych osób w drodze powrotnej ani też spotkania ze szczuroludźmi, na którą to wiadomość krasnolud wyraźnie się zasępił. Rozmowa ciągnęła się przez dobre dwie czy trzy godziny gdzie Hosin wymagał szczegółowych odpowiedzi na każde ze swoich pytań. Gdy rozmowa dobiegła już końca Thomel poprosił czy jest szansa by wymienić jego miecz na topór którym to przecież walczył prawie całe swoje życie. Krasnolud obejrzał miecz i śmiejąc się krzyknął.

- Chłopcze proszę czy tak nisko nas cenisz że oferujesz wzamian za doskonałą krasnoludzką robotę ten nędzny mieczyk. Przecież to nawet się nie nadaje do krojenia chleba. - Krasnolud zniknął jednak na chwilę i wrócił z garncem i dwoma kubkami.

- To tylko woda z miodem tak więc się nie podniecaj - krasnal najwyraźniej czerpał jakąś dziwną przyjemność z drażnienia Thomela.

- Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za te informacje i w jakiś dziwny sposób twoja niewdzięczność okazała się naszym sukcesem. - Człowiek skulił się gotów wysłuchać jaka w końcu czeka go kara

- Jesteśmy kwita Thomelu, jeśli będziesz miał podobne informację nie wahaj się do nas przyjść i nimi podzielić, możesz liczyć też na naszą wdzięczność. - Czcigodny odprowadził go do wrót gdzie czekał krasnolud z małym pakunkiem.

- To by udowodnić że nadal jesteś tu mile widziany - Hosin wręczył Thomelowi prezent. Człowiek powoli rozwinął materiał i jego oczom ukazał się zwykły krasnoludzki topór, na rękojeści wyraźnie dało się zauważyć ślady czyichś prób w doskonaleniu swych umiejętności w drzeworytnictwie. Przewodnik uścisnął wyciągniętą dłoń krasnoluda i z szerokim uśmiechem na ustach opuścił budynek, teraz kierował swe kroki do bram miasta by ponownie ujrzeć swych towarzyszy.

***

Wyglądało na to, że dla odmiany nareszcie zaczęło im się coś udawać. Nie dość, że trafili do jednego z najbogatszych i najbezpieczniejszych miast Imperium, to jeszcze najlepszy lekarz w okolicy pracował nad odtrutką przeznaczoną w pierwszej mierze dla nich. Jakby tego było mało, późnym wieczorem odbyła się jeszcze obfita, wiejska uczta wyprawiona im przez przesadnie hojnego przyjaciela Gerhada. Świat przez moment jakby zwolnił, pozwalając im nacieszyć się subtelnymi urokami życia.

Stróżowanie w domu medyka również okazało się nad wyraz spokojnym i wdzięcznym zajęciem. Szczególnie, że tej nocy nikt nie nastawał na jego życie, za to wzruszona męstwem obrońców niziołcza gosposia dostarczała im coraz to nowe porcje smakowitego ciasta i ciepłego, śliwkowego kompotu.

Oczywistym było, iż tak wspaniała sielanka nie mogła trwać wiecznie. I nie trwała. Nad ranem ich uwagę zwrócił wzburzony tłum, ciągnący masami do Dzielnicy Prawa, gdzie odbyć się miało nader ważne obwieszczenie.
- Obywatele Wolnego Miasta Talabheim! - zaczął opasły krzykacz w szarawych szatach Najwyższego Sądu. - Niniejszym ogłasza się, co następuje! - urzędnik nabrał powietrza, rozwijając zapieczętowany wielokrotnie dokument. - Za sprawą postanowienia Księżny Elizy von Krieglitz-Untern, najwyższej regentki Wolnego Miasta Talabheim i przy pełnym poparciu Rady Wolnego Miasta z dniem dzisiejszym wprowadzona zostaje ustawa porządkowa numer 345-A, o tymczasowym przymusowym poborze do straży miejskiej! Na jej mocy każdy pełnoletni, niezrzeszony w gildiach, czy cechach i nie posiadający statusu szlacheckiego, kapłańskiego, bądź urzędniczego, obywatel miasta płci silnej zobowiązany jest do zgłoszenia się w najbliższym posterunku Straży, gdzie przydzielone mu zostaną obowiązki strażniczo-porządkowe!
Urzędnik zamarł. A tłum o dziwo nie wybuchnął wrzaskami oburzenia, ruszając z żądzą mordu na mównicę. Wręcz przeciwnie. Obywatele potakiwali głowami, przyjmując nowe prawo z szacunkiem i dużą dozą nieznanego w innych stronach patriotyzmu.
- W przypadku niestosowania się do powyższej ustawy - dodał krzykacz, już dla zasady. - W ustawie wyszczególniono możliwość nałożenia kary półrocznego więzienia, bądź ciężkich robót w Południowym Kamieniołomie.

No to się porobiło. Oczywiście wcielenia można było uniknąć. Ale jak długo było to możliwe komuś, kto nie miał w mieście prawie żadnych kontaktów i kryjówek, w których mógłby przeczekać to całe szaleństwo? I jak tu się kryć, gdy każdy sąsiad wyda cię z miłości do swego miasta i litery prawa? Pomijając już oczywiście nikłe szanse na zarobek dla kogoś, kto całymi dniami rezydować będzie musiał cichaczem po ciemnych piwnicach. Towarzyszący grupie Hilgrem nie pozostawiał reszcie żadnych wątpliwości - przyjaźń, przyjaźnią, ale on jest obywatelem Talabheim i przestępców w domu gościć nie będzie.
- Znam ja jednak jednego sierżanta, Klaus Ulgralf się zwie, porządny chłopina z sercem na miejscu. Z tego co mi wiadomo pilnuje uliczek w Dzielnicy Kupieckiej, nieopodal tego całego waszego Daublera. Jak już macie iść do straży to lepiej do niego.

Chwilowo wydawało się to rozsądnym wyborem. Poza tym, co złego mogło przytrafić się strażnikom w mieście prawa? Tak przynajmniej mieli okazje przyjrzeć się w spokoju rozwijającym się wypadkom i poszukać dla siebie jakiegoś lepszego miejsca. W tym samym czasie Willamina, jako niewiasta wolna od nowych obowiązków, ruszyła w miasto, zbierać nowiny i złoto podczas ulicznych występów. Konrad zaś, pewny swych koneksji, udał się do Sądu ubiegać się o uznanie jego praw szlacheckich i związane z tym zwolnienie ze służby.


***

Horst i Edgard
Gdy tylko usłyszeli pierwsze plotki o zarazie w porcie, wyłożyli ciułane do tej pory zaskórniki i przekroczyli bramę Najwyższej Wieży, dostając się do bezpiecznego Talabheim, miasta przepełnionego możliwościami zarobku. Wybór okazał się nad wyraz słuszny, co potwierdzały doniesienia o krwawym pogromie w opuszczonym przez nich pospiesznie Taalagadzie. Jedyną wadą tego rozwiązania była zamknięta - na zapewne długo - droga powrotu. Miasto odcięło się od szalejącej wokół niego zarazy, zamykając masywne bramy na wszystkie spusty. Ale póki co nie było to problemem.

Dla Edgarda zdawało się nawet błogosławieństwem. Przerażeni wizją zarazy mieszkańcy bogatego miasta, tłumami ciągnęli do Alei Bogów, kupując w panice wszystko, co tylko z grubsza przypominać mogło przedmiot błogosławiony lub ochronny. W ten sposób jego małe stoisko przez zaledwie trzy dni zarobiło dumne 10 złotych koron, sprzedając naprędce sklecone ze śmieci falsyfikaty. Życie w mieście było piękne. Aż do momentu, w którym przy jego stole zjawili się oburzeni klienci. Cóż za pech, że miejscowy kapłan dowiedział się o jego procederze i odpowiednio oświecił naiwne owieczki. Oszukani obywatele z prawdziwą chęcią doprowadzili go na sam posterunek straży, gdzie zaraz wcielono go do nowo uformowanego oddziału pechowców.

Prawie w tym samym czasie do strażnicy przybyła liczna grupa chłopów z pobliskiej wsi, pchających przed sobą ciskającego się w geście protestu Horsta. W sumie nie było to dla niego najgorszym rozwiązaniem. Zawsze przygoda mogła skończyć się na przymuszonym ślubie z pohańbiona córka jednego z sołtysów okolicznych wsi. A tak ojciec nakazał jedynie gagatka wydać straży.

***

Wszyscy
Klaus Ulgralf faktycznie miał serce na odpowiednim miejscu, aż dziw tylko iż mieściło się w piersi razem z potężnymi, dudniącymi płucami.
- Już ja wam pokaże szczeniaki, co to znaczy być Buldogiem!!! Rzyć wam przetrzepie, tak że was matula nie pozna! Gówno żreć będziecie z ulic na moje skinienie!! W szczynach się tarzać!!! Zrozumiano!? Jak nie, to zaraz powiem komu trza, że wolicie do Dziupli, potulić zadki do kaszlących cherlaków!!!
Na szczęście skończyło się na czczym gadaniu i spokojnych spacerach po uliczkach Dzielnicy Kupieckiej. Kto by pomyślał, że praca strażnika jest taka przyjemna. Przy okazji bez większych problemów udało im się nakłonić coraz bardziej udobruchanego spokojnym obchodem sierżanta do częstego zawijania pod okna kontynuującego pracę doktora Daublera. Wszystko szło po ich myśli.

***

Wieczorem w barakach przysiedli wszyscy razem przy stole. Pierwszy dzień w straży się skończył, a przed nimi stały fundowane przez sierżanta kufle z piwem i skromna choć pożywna mięsna polewka. Z tego co słyszeli inne odziały straży również otrzymały darmowy posiłek i napitek. Gadało się też, że zniesiono Kielichowe - tradycyjny podatek od trunków. Wszystko to było niepokojące. Wpierw ogromne zapotrzebowanie na nowych strażników, a potem spijanie obywateli. Czyżby władze wiedziały o czymś, o czym oni nie wiedzą?

- Spać idę - odburknął już mocno pijany sierżant. - Chlejcie ile dają, ino wstać mi z rana! Bo zady obijuee - zatoczył się, opróżniając nagle żołądek za pobliskie okno. Niespecjalnie zawstydzony uczynkiem, otarł usta rękawem i chwiejnym krokiem zniknął w pobliskim korytarzu.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 29-10-2010 o 20:55.
Tadeus jest offline  
Stary 01-11-2010, 19:57   #29
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację

Horst Keller

Horst, jak zwykle ostatnio, obudził się z bólem głowy i kacem. Głównie molarnym, ale zawsze. Zdążył się już do tego przyzwyczaić. Autorką jego raczej gwałtowne przebudzenia, była urocza niewiasta, która spoczywała obok niego na sianie. Była zdecydowanie zbyt piękna, zdecydowanie zbyt naga i zdecydowanie zbyt młoda.

- Witaj kochasiu. Jak się spało? –
- Witaj, eeee... kotku. Dobrze, ale nie sposób porównać tego z przebudzeniem. Taki widok...Mógłbym się budzić po tysiąckroć każdego dnia, żeby móc go znowu zobaczyć. –

Jak zwykle to samo. Generalnie wszystkiego potrafił się nauczyć a przynajmniej tak uważał, ale to... To było zwyczajnie ponad jego siły. Jak ona miała do kroćset na imię? Znowu mam zgadywać? Po pierwszej błędnej odpowiedzi, gotowa wziąć go na widły!

- On, nie pamiętają jak masz zna imię siostrzyczko. Czyż to nie takie typowe dla samców? –

Horst odwrócił się gwałtownie i zamarł. Szczeka zdecydowanie odmówiła mu współpracy i poleciał ostro w dół. Druga piękność siedziała oparta plecami o deski, na wyciągnięcie ręki od niego. Była równie piękna, równie młoda i równie naga... Chociaż nie, „równie” to nie odpowiednie słowo. Była IDENTYCZNIE piękna, młoda i naga. Horst dla pewności kilka razy spojrzał to na jedną, to na drugą niewiastę, żeby się upewnić, że nie ma omamów. Nie miał. Były identyczne. Bliźniaczki. To dawało jakieś szanse.

- Ekhem... Piękne Panie... Same rozumiecie, że w tych okolicznościach mogło mi się co nieco pomylić. –
- Och do prawdy? A Ja z czym ci się pomyliłam? –

Łowca znowu został zmuszony do nagłego manewrowania głową i zmiany punktu widzenia, jednak nie żałował ani sekundy spowodowanego tym bólu. Trzecia była widocznie starsza, ale czas obszedł się z nią wyjątkowo łaskawie. Z oczywistych przyczyn nie była to trzecia siostra, chociaż w jakiś sposób, na razie nie odkryty przez wciąż na wpół śpiącego jeszcze Horsta, była do nich podobna.

- Ależ mamo, naprawdę nie wiesz jacy oni są. –
Horstowi zaschło w ustach jeszcze bardziej. Słowa jednej z sióstr sporo wyjaśniały w kwestii tych podobieństw...
- Och przestańcie już! –
Keller zbladł wyraźnie, kiedy spod stogu siana wygrzebała się kolejna naga piękność. Była bardziej podobna do matki dwóch pozostałych i Horst nie był pewien czy w tych okolicznościach to dobrze.
- Mamy święto, więc świętowałyśmy. A sami orzynacie, że ten tutaj świętować potrafi jak mało który... –
Kobieta przeciągnęła się lubieżnie co u Horsta wywołało wzmożoną reakcję w obudzonych do reszty dolnych partiach ciała.
- Ekhmmmm, może to w tyych okolicznościach niegrzeczne, ale czy mogę spytać kim w takim razi Ty jesteś? –
Zanim Keller otrzymał swoją odpowiedz od strony wejścia do stodoły rozległ się niski, tubalny głos.
- Ciebie powinno najbardziej interesować kim JA jestem chłopcze. –
W drzwiach stał potężny mężczyzna. Wysoki, szeroki w barach i z bicepsem grubości sporego deblowego konaru. Był bez wątpienia chłopem, co można było łatwo stwierdzić, po ubraniu, ale był też chłopem z gatunku takich, co w dłoniach wygniją podkowy.
- Eeee.. tak? –
- Tak. –
- Kim więc jesteś?> -
- Jestem jej szwagrem, jej mężem a jej i jej ojcem. Ty zaś... Ty zaś masz poważny problem chłopcze. –

*****

W sumie to nie skończyło się tak źle. Choć mimo wszystkich razów i kuksańców, Horst nadal nie potrafił sobie przypomnieć jak one miały na imię. Nie narzekał jednak. Pozwolili mu zabrać ubranie i sprzęt, zanim „polecili” go w opiekę komendanta straży. Nie było źle. Przynajmniej miał robotę i co ciekawe, całkowicie legalną. Gdyby kilka tygodnie temu, ktoś powiedział mu, ze zostanie stróżem prawa... Cóż, niezbadane są wyroki Sigmara.

Horst był wysokim czarnowłosym mężczyzną, powoli zbliżającym się do trzydziestki. Nadal jednak nie akceptował tego faktu i walczył z upływającym czasem, jak tylko się dało. Z jego ruchów i postury, od razu widać było, że zajmują się wojaczką. Nosił się na czarno i dbał o stan i czystość swego ubioru, podobnie jak uzębienia. Za ochronę służył mu skórzany kaftan, również w czarnym kolorze, na który teraz narzucił płachtę z jakimś wilkołkem czy czymś takim. W dłoni z reguły miał długi łuk. Z nad jednego ramienia wystawał kołczan pełen strzał, z nad drugiego rękojeść zakrzywionego miecza. Całość uzupełniał plecak i gruby podszyty futrem, podróżny płaszcz z kapturem.

Swoją służbę szybko zakończył wspólnie z nowymi kompanami w koszarach, przy darmowym piwie i posiłku. Wrodzona podejrzliwość, podpowiadała mu, ze ten parę łyków cienkusza raczej nie wynagrodzi mu tego, co szykowano dla nich następnego dnia, dlatego pił oszczędnie, skupując się bardziej na rozmowie z reszta towarzystwa.

Cytat:

Thomel podniósł kufel do góry i zakrzyknął radnośnie
- No to panowie za wspaniałe miasto Talabheim i cudowną ofertę jaką nam złożyło! Zdrowie! - przechylił kufel prawie do połowy po czym westchnął głęboko i głośno bekając zaczął śmiać się zaraźliwie.
- No mówcie kto i skąd się tu znalazł, sam nie jestem stąd i może któryś z was ma wieści z frontu. - Dolał sobie piwa z dzbana i zaczął je powoli siąpić.

- Horst Keller, do usług - odrzekł Horst, odpowiadając na toast, choć sam upił tylko oszczędnego łyka.
- Pochodzę z...południa i nie mam wieści z frontu niestety. Ostatnio byłem w gościnie u okolicznych wieśniaków. Bardzo mili ludzie, mowie wam. I gościnni, ze ho, ho! Wszystkim się z człowiekiem gotowi podzielić. Naprawdę wszystkim... –
Horst znów upił łyka, uśmiechając się pod wąsem do swych wspomnień. Zaraz jednak wrócił do rozmowy.
- Miasto rzeczywiście piękne. Tylko z mieszkańcami jest gorzej. Atmosfera jakby ciężkawa taka. Ja tu jestem... jakby to ująć...Powiedzmy, że z polecenia. Oferta zaś nad wyraz korzysta, trzeba to przyznać. Żeby nie powiedzieć zastanawiająco korzystna... –

- Cóż miasto nie zmieniło się za bardzo od kiedy tu ostatni raz byłem. Zawsze były tu dobrze płatne posady nie wymagające nawet ogromnych umiejętności. Sam jednak ganiałem za przestępcami za diabelsko niską cenę jak na takie zagrożenie. Jestem Gerhard. - rzekł łowca spogladając w stronę nowo poznanych towarzyszy.
- Co do informacji z frontu nie wiem o tym zbyt wiele. Wydaje mi się, że żołnierzom imperialnym nie idzie najlepiej w walce z istotami chaosu. Widziałem jedną z takich bitew i jak o niej pomyślę do dzisiaj przechodzą mnie silne ciarki. Co tu dużo mówić czasy nie są najlepsze... - dodał po chwili zastanowienia wojownik pohłaniając spory łyk piwa.

- Ja natomiast, mości towarzysze nazywam się Edgard Baade - powiedział młody mężczyzna, z długimi brązowymi włosami, po czym wyszedł przed stół i lekko chwiejąc się ukłonił się w sposób nieco błazeński. - Z pewnością słyszeliście już o mnie wiele rzeczy, nie martwcie się, nie wszystkie z nich to prawda - uśmiechnął się lekko. - Powiem wam szczerze - usiadł na swoje miejsce - podoba mi się to miasto, ludzie są, że tak powiem, bardzo mili i dają ludziom takim jak ja, czyli najbardziej uczciwym jakim chodzą po tej ziemi, zarobic pare groszy.

Zrobił krótką pauzę i pociągnął kilka głębokich łyków piwa. Robił to dosyc szybko, pomijając etap delektowania się trunkiem. Po wypiciu pół kufla piwa, głęboko westchnął i dalej kontynuował swe wywody.
- Kompletnie nie wiem co dzieje się na froncie. Miałem dużo różnych innych, ważniejszych rzeczy do robienia. Mam nadzieje, że nasi wygrywają, kimkolwiek są. Mam nadzieję, że nie karzą nam zbyt szybko opuszczac tego przytulnego miejsca. Wygodnie tu, a do walki, szczerze powiedziawszy, nie ciągnie mnie wcale, a tak z czystej ciekawości, czy chce się wam walczyc w imie kogolwiek?? Zapewne za kilka dni zostaniemy wysłani, niewiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Jak na razie będe robił wszystko byle nie zginąc w imię wyższych idei - po chwili zauważył, że lekko się rozgadał i postanowił, że przez kilka minut, najlepiej będzie, jeżeli nie będzie się odzywac.

- Wyższe idee?! - powtarzając za kompanem Gerhard wybuchł gromkim śmiechem. - W życiu nie uwierzę, że coś takiego istnieje. Nie w takim świecie jak dzisiejszy. Nie w świecie, gdy człowiek za zabicie pobratymca płaci złotem a potwory pustoszą leśne tereny Imperium. Wydaje się, że takie istoty jak wampiry czy zwierzoludzie nas nie dotyczą... - chwilę wyczekawszy łowca postanowił dokończyć - A to bardzo wyraźne i realne zagrożenie. No, ale póki co cieszmy się chwilą, bo znając życie przetrwają Ci co mają największe szczęście! - rzekł wojownik opróżniając całkowicie kufel.

Edgard delikatnie uśmiechnął się, gdy usłyszał słowo “szczęście”. Zwrócił się Gerharda. - Dobrze wiedziec, że nie tylko ja mam takie poglądy na życie - powiedział i wzniósł kufel z piwem nad stół. - Na pohybel wszystkim! - krzyknął głośno.

Horst przysłuchiwał się rozmowie jednych uchem, wodząc wzrokiem za służka donoszącą posiłki i piwo do baraków.
- Panowie, Panowie. Naprawdę! Zwierzoludzie? Wampiry? Wyższe idee? Umieranie?! Umieranie, jakiekolwiek, jest mocno przereklamowane i ja nie ma go planach. W żadnej formie. Po co umierać, skoro w życiu jest tyle... –
Horst wstał od stołu, widząc jak kobieta niknie za budynkiem
- ...piękna. Są rzeczy ważniejsze niż wyższe idee. Ot, na przykład zimne łoże i odwieczna kwestia, kto może nam je ogrzać. Tym razem... I bynajmniej nie jest to kwestia szczęścia, jeśli rozumiecie co mam na myśli. –
Keller uśmiechał się do kompanów, skłonił na pożegnanie i ruszył w ślad za dziewczyną.

Edgard głośno przyklasnął swojemu kompanowi, który bardzo szybko zniknął za budynkiem. - I oto właśnie w życiu chodzi! - powiedział podniesionym głosem mężczyzna. - Nie zapominajmy, że powinnismy sobie życie umilac jak tylko możemy, a często o tym zapominamy, skupiając sie na jakiś bzdurach. A jeżeli chodzi o przyjemności - odstawił pusty kufel i powoli wstał od stołu - to mysle, że będzie lepiej jeżeli pójdę sie połozyc.
- No tośmy panie Gerhard sami zostali, ujjj szkoda że Otto nie ma głowy do picia - Thomel obrócił się w stronę pochrapującego chłopaka.
- Nie przedłużajmy tego i my się kładźmy jutro zapewne czeka nas długi dzień znając sierżanta - wstał od stołu, skończył kufel po czym odstawił go dnem do góry. Podszedł do swojej pryczy i zdjąwszy jedynie koszulę zwalił się jak kłoda na posłanie zasypiając niemal w następnej minucie.
Zostawiając kompanów ich rozrywką Keller z uśmiechem ruszył za dziewczyną. Ganił sam siebie w myślach, że po raz kolejny łamie daną samemu sobie obietnice, ale cóż... Z naturą nie wygrasz. Musiał oderwać myśli od całej tej zarazy, stosów, trupów i wszechobecnego odoru śmierci. Coś mu mówiło, że jutro będzie musiał zabijać i to bynajmniej nie tych, którym w jakikolwiek sposób życzył śmierci. O tym też nie chciał myśleć a skoro upicie się do nieprzytomności odrzucił od razu, zostawało tylko...

Dziewczyna zatrzymała się po kilku minutach napotkawszy dwójkę mężczyzn, Horst zaś skrył się w cieniu budynku, nie chcąc zdradzać swej obecności. Po chwili jeden z nich uderzył ją w twarz tak mocno, że wylądowała w błocie. Horst zareagował instynktownie sięgając po miecz i ruszając w ich kierunku. W myślach już uznał dziewczynę za ”swoją” a i bez tego nie pozwalał na takie traktowanie. Zatrzymał się jednak równie szybko jak ruszył. Niewiasta podniosła się szybko i jęła przepraszać swego oprawce obdarzając go przy tym namiętnym pocałunkiem i to pomimo tego, że tamten najwyraźniej nie złagodniał. Po chwili odeszli wszyscy, nawet go nie uważając.

Horst pokręcił tylko głową. Miasto i miastowi. Nigdy ich tak do końca nie zrozumie. Nie mitrężąc dłużej udał się na spoczynek, spodziewając się jutro wczesnej pobudki.
 
__________________
naturalne jak telekineza.
malahaj jest offline  
Stary 01-11-2010, 22:35   #30
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
- Wspaniałe jadło jak zawsze w twym domostwie Hilgrem. Widzę, że Karmen gotuje równie wybornie jak niegdyś. - powiedział Gerhard przeżuwając smakowity kęs pieczeni skąpanej w sosie grzybowym.
- Cieszę się, że ci smakuje. Nie przechwalaj jej nad zbyt, bo jeszcze mi się dziewusze rozleniwi. - rzekł chłop skręcając kark upieczonego kurczaka.
- Nie masz tu żadnych problemów ostatnimi czasy? - z niemałym zakłopotaniem odparł łowca.
- Nie. Problemów żadnych, ale wydaje mi się, że moja córa coś przede mną ukrywa. Za każdym razem gdy wyrusza do miasta zostaje tam na długi czas wyjaśniając to złą pogodą czy czymś jeszcze bardziej błahym. - cicho powiedział Hilgrem po tym jak jego córka wyszła z izby po kosz z pieczywem.
Widząc, że Karmen wraca łowca powiedział:
- Oczywiście pomogę Ci załatwić ten problem. Niebawem dowiesz się czy masz się czego obawiać. - mówiąc to łowca sięgnął do przyniesionego kosza po pajdę świeżego pieczywa.

***

Doskonale, że Thomel uzgodnił z uczonym, że można czuwać na parterze jego domostwa. Będzie tam nie tylko wygodniej, ale i łatwiej czatować na ewentualnych zamachowców. Nie tylko to wywoływało uśmiech na obliczu łowcy.
- Cóż my tu mamy... - wyszeptał łowca przyglądając się z ukrycia Karmen i jakiemuś młodzieńcowi.
Wydawałoby się, że przybywa nie tylko, aby zakupić trochę rzeczy dla ojca. Wyglądają na takich szczęśliwych...


Czy jej ojciec domyśla się czegokolwiek? Jak większość nie uwierzy aż ona nie przyniesie mu dzieciaka. Gerhard później zastanowi się co i czy wcale coś z tym zrobić. Kończąc przyglądać się parze ruszył w kierunku domu aptekarza.

***

Cała noc spędzona w domu doktora była istną sielanką, do której jedynym przygotowaniem ze strony awanturników było ciepłe, słodkie, śliwkowe ciasto i kompot z jabłek podawane przez halfińską gospodynię. Większość czasu łowca spędził na wysokim fotelu, z którego miał idealny widok na okno wychodzące na główną ulicę obok domu lekarza. Po godzinie obserwacji wojownik chwilę porozmawiał z Ottem przedstawiając pesymistyczną wizję dotyczącą badań Daublera. Ciekawe jak okropne będą męczarnie jak się uczonemu nie uda? Skoro ostatnio było na tyle źle, że każdy kaszel zostawiał na jego dłoni plamy posoki to będzie musiało być coś w stylu użycia niszczyciela płuc - bardzo drogiej i zaawansowanej trucizny fundującej niektórym delikwentom rozpruwające płuca ataki siarczystego kaszlu. Odrzucając na bok mroczne wizję dotyczące swojej przyszłości wojownik skupił się na zadaniu znowu wyglądając przez okno.

***

Iście desperacka potrzeba przyjęcia sprawnych mężczyzn do ugrupowania Buldogów nie wydawała się Gerhardowi mądrym pomysłem. Widząc jak spora część obywateli była naprawdę zakłopotana łowca postanowił sprawdzić tę sprawę od środka. Pewnie teraz sporo mieszkańców załatwi sobie podrobione dokumenty, aby tylko uniknąć obowiązku. Tacy są już ludzie - kombinują. Jednak nie mógł się zastanawiać nad wyraz długo słysząc pocieszające go słowa Hilgrema:
- Znam ja jednak jednego sierżanta, Klaus Ulgralf się zwie, porządny chłopina z sercem na miejscu. Z tego co mi wiadomo pilnuje uliczek w Dzielnicy Kupieckiej, nieopodal tego całego waszego Daublera. Jak już macie iść do straży to lepiej do niego.
- Dzięki Ci za pomoc Hilgrem. Na pewno udamy się do wymienionego sierżanta. Mam nadzieję, że Dzielnica Kupiecka jest bezpieczna. - powiedział Gerhard z szelmowskim uśmiechem wiedząc, że najlepsze dzielnice bywają bardzo zaskakujące.
Łowca był ciekaw jaki naprawdę jest strażnik. Wiadomo dla chłopstwa straż może być porządna gdyż często pomogą w przepędzeniu bandytów czy usunięciu innych problemów. Ale z punktu widzenia jednego z strażników może to być potop dyscypliny objawiającej się poranną musztrą i innymi głupotami. Tym razem zda się na słowach przyjaciela i uda się bezpośrednio do Klausa Ulgralfa.

***

Opuścili ich Will i Konrad. Został praktycznie tylko z nowopoznanymi ludźmi mając nadzieję, że idzie z nimi normalnie wypić i pogadać. Wiadomo co strażnicy lubią najbardziej - opróżnić beczułkę piwa po spełnionej służbie. Nie było czasu na zastanawianie. Stali właśnie przed prawie dwumetrowym sierżantem Buldogów mającym dłonie jak bochny chleba i iście beczkowaty tors. Jego serce - jak przekazał im Hilgrem - musiało być faktycznie olbrzymie. Po tym co łowca usłyszał z jego ust utrzymał się w przekonaniu, że chłop mógł nieco minąć się z prawdą. Do tego wojownik wątpił, aby nawet jego potężny Pan Ulryk przekonał go do jedzenia odchodów lub tarzania się w ścieku. Miał nadzieję, że nie jest to normalne w Dzielnicy Kupieckiej.
- No to mamy przesrane. Czy nie tylko mnie się tak wydaje? - powiedział z cicha łowca do towarzyszy gdy ich przełożony oddalił się nieco, aby pogadać z innym strażnikiem.

***

Już niebawem okazało się, że stróżowanie na jednej z bogatszych dzielnic Talabheim nie jest wcale złe. Tym razem fortuna im sprzyjała co nieco odciągało uwagę łowcy od tego, że jak za parę dni nie otrzyma leku przestanie istnieć podobnie jak reszta starej drużyny, która nie zdradza po sobie aż tak dużego przejęcia sprawą jak on - przynajmniej Will robiła to co lubi występując na mieście. Nie może niestety w żaden sposób pomóc uczonemu więc pozostaje mu zaufać jego zdolnościom. Podczas patrolowania okolic domu Daublera łowca nakłonił już spokojniejszego o zadki mieszkańców sierżanta do zaglądania tuż pod dom aptekarza. Daubler pewnie nadal pracuje. Ekipa strażnicza Klausa Ulgralfa często napotykała inne grupy Buldogów przechodzące z jednej dzielnicy do drugiej. Nie tylko ich widzieli nowi rekruci straży, niejednokrotnie mijając Hilgrema, na którego widok łowcy przypomniała się sytuacja związana z Karmen. Tak drastyczne powiększenie liczby straży rzucało się w oczy niemal na każdym zaułku miasta. Coś musiało zagrażać mieścinie nie tylko od zewnątrz skoro władze sądu postanowiły dokonać takiego przedsięwzięcia. Wszystko zapowiadało się dobrze gdyby nie to, że każdy podejrzany o chorobę miał być pojmany... Gerhard miał nikłą nadzieję na to, że nie dostanie ataku kaszlu przy przełożonym.

***

Na koniec wypracowanego dnia wojownik był zaskoczony postawionym przez sierżanta trunkiem oraz zagryską, jak można nazwać zupkę ufundowaną przez rosłego strażnika. W dzisiejszych czasach co najmniej dziwnym było, że pomimo niezłych warunków oraz licznych przywilejów brakło straży w takim mieście jak Talabheim. Sierżant po jakimś czasie zamaszyście wstał od stołu w baraku, gdzie pili i ruszył w kierunku swego miejsca spoczynku nie zapominając wspomnieć co się z nimi stanie jak o świcie nie będą w stanie pracować. Łowcy to nie groziło. Wypił jeszcze cztery piwa rozmawiając z nowymi towarzyszami, którzy całkiem niespodziewanie znaleźli się w wirze teraźniejszych wydarzeń. Po przedstawieniu się i krótkiej rozmowie o wydarzeniach na froncie drużyna poczęła powoli się zbierać. Pierwszym wychodzącym po kapitanie był Horst podążający za dziewką jaka doniosła nieco piwa i już nie tak pożywnego żarcia. Po tym jak z izby wyszedł Edgar wraz z Ottem łowca postanowił, że również uda się na spoczynek. Musiał być wypoczętym i gotowym do służby. Kładąc się spać miał nadzieję, że aptekarz znajdzie antidotum na jego przypadłość...
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172