Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2010, 21:04   #291
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Kwatery chui


Nie czekając odpowiedzi, chui powrócił do kuriera.
- Powiedz mi, Akito-san, kogo byś wysłał? I nie zasłaniaj się brakiem okazji do dowodzenia. Po pierwsze, wiem, że już dowodziłeś. Po drugie, wiem, że będziesz dowodził raz jeszcze. Twój awans na nikutai leży na moim biurku. Przyleciał parę dni temu, stąd Twoja osoba nie jest dla mnie zaskoczeniem. Ale z chęcią usłyszę o Twojej walce z Zaberu. Ta suka przysparzała nieco kłopotów szczurkom kilka lat temu. Ucieszą się z jej klęski.


Krab zdjął maskę, sam nie lubił gdy Manji przemawiał w niej do niego... nigdy nie był pewny jego odczuć, które często kreślił kształt ust.

- Póki co jedynie Xiu Wang wydawał mi się godny wysłania do Twierdzy Ostrza Blasku i choć z pewnością Strażnica ma pewnie jeszcze kilka takich perełek, to jednak potrzebowałbym dnia lub dwóch, aby zapoznać stacjonujących tu samurajów. - odrzekł spokojnie i szczerze, starając się trzymać na wodzy emocje spowodowane zarówno leżącym na stole awansem jak i wieściami o których nie miał pojęcia. Na jego szczęście gdy je słyszał maska wciąż osłaniała jego twarz, doskonale ukrywając przygryzioną wargę. Akito mógł choć domyślać się jak kłopotliwą sytuację tworzy, podsyłając Hideyori ludzi o których ten nie prosił, których może nawet nie życzył sobie we własnym oddziale. Pozostawała nadzieja, że w tak trudnych czasach nie będzie wybrzydzał, lub, że zwali to na karb misji jaką powierzył nieopierzonemu Krabiemu kurierowi. A może będzie nawet zadowolony z inicjatywy Akito? W końcu brakowało mu ludzi a na dostawców z ziem Żurawi nie mógł zbyt szybko liczyć. Poza tym wieści jakie miał przekazać na Zamku Goblina były - jak sam mówił najważniejszą sprawą, a sam pobyt w Strażnicy Wschodu już narażał ową misję. Co innego pobyt w którym to od Kraba, choć pośrednio znaleźć mogło kto wyjedzie z tego... więzienia. Dobre rozegranie sprawy mogło przysporzyć Akito dozgonnych przyjaciół, w jednej bowiem chwili zrozumiał jak sam parszywie by się czuł musząc przebywać w tej zdemoralizowanej jednostce.

Akito po raz pierwszy poczuł, że dowódca nie jest jednak taki zły... Być wręcz nieco zawstydzony, że tak pochopnie ocenił Tozenmaru. Coraz więcej wskazywało, że to okoliczności wpływają na to jak ta twierdza jest dowodzona i mimo , że zamierzał przywrócić tu choć cień porządku, to jednak na stałe raczej by się miejscem z Tozenmaru nie zamienił.

- Co zaś się tyczy walki z Zaberu...


Późną nocą, szóstego dnia miesiąca Bayushi, do bram twierdzy poczęli dobijać się dwaj poranieni samuraje. Powiedzieli, że są z oddziału taisy Księżycowego Psa, który maszeruje z rannymi najkrótszą trasą tutaj, i że musi się przebić przez czekające nań oddziały pod dowództwem Zaberu, jednego z Oni no Kyoso. Mając świeże wojsko, cokolwiek okrzepłe, nasz dowódca zdecydował się na dość ciekawą taktykę. Miast sugerowanego przez Kuni nagłego ataku całymi siłami i uporządkowanego odwrotu do bezpiecznej twierdzy, chui Hida Sago wzięła ze sobą jeden guntai, w skład którego weszła nasza szóstka, jako w tamtej chwili najbardziej wypoczęci żołnierze w całej Twierdzy Ostrza Blasku.


Początki wyprawy przebiegały sprawnie i szybko. A przede wszystkim pomyślnie. Przewodnicy pomogli nam ominąć czujki wroga, dojrzeliśmy początki bitwy powracających wojsk Księżycowego Psa, dzięki gaijińskiemu urządzeniu, jakie od handlarzy Jednorożca dawno temu zakupiła chui, a które puściła po oddziale. Mieliśmy dwudziestu ludzi, lecz dzięki sprytnemu planowi, dobremu miejscu i skonstruowanym przez Kaiu balistom, mieliśmy sprawić wrażenie fortyfikującej się armii.

Udało się nam. Z wysokiego wzgórza rozpoczęliśmy masakrę hord goblinów, które bez dowódców, szybko zabitych śmiałymi rajdami pod dowództwem samej taisa, potrafiły jedynie biegać w nieskoordynowanych grupach.

Goblinów było tyle, że mogły nas wciąż zalać samą liczbą. Gdyby zaczęły zdecydowany marsz w górę wzgórza, nic by nas nie ocaliło, nawet uporządkowany odwrót, zaś mieliśmy na wzgórzu wytrwać trzy dni, by główne siły wroga dowiedziały się co szykuje się na jego plecach, gdzie zostawione było najsłabsze wojsko, w charakterze rezerwy.

Z posiłkami i rozkazami dla goblinów przybyły trzy ogry, które paroma rykami ogarnęły sytuację. Widząc, jak w naście minut gobliny stają w oddziałach, przyozdobione drewnianymi tarczami i przede wszystkim drabinami i linami, poczuliśmy grozę. Zdawało się nam, że Pani Emma-O w życiu nie była tak blisko jak wtedy.

Chui ogłosiła wyjście, zebrawszy sześciu weteranów, aby zabić i tych dowódców. Nic nie obudziło moich podejrzeń, poprzednio dowódców było sześciu i jednym śmiałym rajdem połowy oddziału zabiła wszystkich.

Rajd poszedł jak po maśle, a trzy ogry, przy swojej niedorzecznej sile, były bezradne wobec wytrenowanych bushi Hida. Potężne ciosy przywiodły bestie na kolana, i podczas gdy oddziały goblinów biegły na odsiecz wodzom, tetsubo Krabów roztrzaskało głowy ogrów. Zaczęliśmy miotać kamienie, jak zwykle, podczas gdy chui odcinała głowy ogrom, a żołnierze nabijali je na yari, by potem zatknąć obok pozostałych, na zboczu wzgórza.

Nikt z nas nie zobaczył prawdziwego pociągającego za sznurki, dopóki ten nie wyrósł jak spod ziemi tuż przy pierwszym z Hida.

Od niechcenia, Zaberu machnął dłonią, i najroślejszy z Hida stanął jak wryty. Tsurui chibi, zakląłem widząc przebiegłość oni, zaś jedyny inżynier Kaiu jakiego mieliśmy, rozpoczął ostrzał, nie czekając rozkazu. Kamienie spowodowały, że gobliny jeszcze nie zalały bushi Kraba, w tej bowiem chwili naszą jedyną szansą było pokonanie prawdziwego dowódcy, jeśli mieliśmy wrócić do naszego prowizorycznego fortu. Kaiu to zrozumiał, przejął więc dowodzenie przy maszynach, nie czekając na nic. Rozumiała też to chui Hida Sago, która z bojowym okrzykiem rzuciła się ku oni. Niczym zabawką cisnął on ku najbliższemu z żołnierzy ciało niedawnego kompana. W dłoni potwora drżało wciąż bijące serce samuraja, które ten wzniósł do góry, i chwyciwszy je w górną parę rąk zgniótł, tak, że strumień krwi chlusnął mu na twarz. Jednocześnie, Zaberu rozłożył dolną parę ramion i strzelił czarnymi kulami dymu w stronę szarżujących ku niemu bushi. Jeden zdołał uniknąć, przetoczywszy się po ziemi, innego uniosło w powietrze i posłało na ziemię, skąd się już nie podniósł. Dwa potężne ciosy trafiły w zdumiewająco ludzką sylwetkę Zaberu, lecz ten... zapadł się pod ziemię!

Mieliśmy tylko trzy maszyny i Kaiu dyrygując obsługą tychże dawał z siebie wszystko, ale wzgórze, gdzie nasi walczyli z Oni no Kyoso miało cztery strony. Gobliny szybko poczęły wlewać się na wzgórze z tej czwartej. Raz jeszcze chui zdołała dosięgnąć wroga, dwoma potężnymi ciosami miażdżąc mu nogi, lecz ten ponownie wtopił się w ziemię, a kobieta zniknęła nam z oczu zalana licznymi figurkami goblinów.

Oni no Kyoso wynurzył się z ziemi na środku wzgórza, by w chwilę później wznieść na yari w swoich czterech dłoniach, głowę Hida Sago.

Było paru bushi, którzy mogli dowodzić, ale to praktycyzm Kaiu spowodował, że on odezwał się pierwszy, a skoro się odezwał, on też objął dowodzenie.

Przetoczyliśmy maszyny bliżej krańcom wzgórza i rozpoczęliśmy ostrzał. Kaiu zagrzewał nas ostrymi komendami, my zaś strzelaliśmy, w desperacji marnując kamienie, strzały, wszelkie pociski. Przy liczbie wrogów, nie było czegoś takiego jak zmarnowany pocisk, ale wtedy wszystkie nasze strzały wyglądały na marnotrawstwo sił.

Kiedy gobliny podeszły po raz pierwszy, zrzuciliśmy przygotowane ku temu belki. Kiedy podeszły po raz drugi, oblaliśmy je wrzącą smołą a najlepsi łucznicy strzelali ognistymi strzałami, by je zapalić. Lecz Zaberu gnał gobliny na nas wiedząc, tak jak i my wiedzieliśmy, że ich liczba wystarczy, obojętne jakie sztuczki mielibyśmy w zanadrzu. I wystarczyła. Po smole zrzuciliśmy fortyfikacje, a potem poświęciliśmy maszyny oblężnicze. Kaiu odwołał nas, nakazał przygotować się do odwrotu, każda szóstka miała iść osobno, każda inną trasą, każda nie oglądając się na pozostałe, najważniejsze bowiem było, aby przekazać wiadomość co się stało. A potem jednym pociągnięciem liny, po krótkich pełnych ukradkowych ruchów przygotowaniach, spowodował, że balista, dotąd tak niezawodna i potężna, zapadła się jakby pod własnym ciężarem i w dół zbocza potoczyła się lawina belek i części, lawina do której dołączyły kolejne dwie maszyny, wraz z resztą przygotowanych na ten cel kamieni.

Kiedy biegliśmy, słyszałem jeszcze jego krzyk-wyzwanie:

- Jestem Kaiu Ti Shin, inżynier Klanu Kraba! Zaberu! Ja zabrałem Ci obie Twoje zdobycze i ja spluwam Ci w twarz pomiocie Nienazwanego!

Słysząc, jak macie biec, nie powiedziałem nic. Zakryłem twarz mempo, wiedziałem bowiem, że choć dostaliśmy, jako najsłabszy oddział, najprostszą trasę, to jednak tak jak my mieliśmy biec wprost do zamku, tak tą samą trasą pobiegnie Oni no Kyoso. A wątpiłem by kucyki potrafiły biegać w pełnych zbrojach.

Miałem rację.

Z siłą zrodzoną ze strachu biegli pierwszą godzinę, z przyzwyczajenia biegli kolejną, ale potem poczęli opadać z sił, ciężar zbroi zaczął być prawdziwie nieznośny. Widząc jak bieg kucyków słabnie rzekłem:

- Kto zostaje, umiera, samuraje. Może tego nie rozumiecie, ale Oni no Kyoso podąży najprostszą trasą do zamku. Tą samą, co my.

Atmosfera nagle stała się niezwykle wprost gęsta, przysiągłbym, że można by ją pokroić nożem. I niczym nóż przecięły ją słowa:

- Sonotori. – To 'Dokładnie', wypowiedziane jedwabistym, kobiecym głosem, poderwało nas na nogi. I była tam, przed nami, zdumiewająco kobieca, o delikatnie zarysowanych piersiach, talii osy, odziana jedynie w czarną tunikę, o urodziwej twarzy, boleśnie i nieludzko piękna. Zaberu. Oni no Kyoso. Jej cztery gładkie ramiona ułożyły się do oklasków, którymi szyderczo nagrodziła mą przemowę. Widziałem reakcję kucyków, strach sączył się w ich dusze, zaczynali rozumieć, dostrzegać, że cały włożony w bieg wysiłek był dla niej niczym, nie była nawet zdyszana a jej blada karnacja nie zdradzała nawet śladu po kropli potu.

- Brawo, Kaiu-san. Chciałam weteranów, a przez Ciebie biegam za żółtodziobami. Mam nadzieję, że bolało, gdy umierałeś – rzekła z niesmakiem, a słysząc jak szydzi z inżyniera runąłem do przodu. Zbyt pospiesznie, tetsubo odgarnęło jedynie powietrze, a cztery ręce zakreśliły krótki łuk i czara, potężna kula dymu pomknęła w moją stronę. Przetoczyłem się przez bark, z chrzęstem ciężkiej zbroi powstając ryknąłem:

- Na nią! Na co czekacie, na nią! – dokładnie wtedy, kiedy ona zagrzmiała tonem nie znoszącym sprzeciwu:

- Stójcie głupcy!

I ze zgrozą pojąłem, że tamtych jakby wmurowało. Jej ton, zimny jak lód, powstrzymał ich, na moment ich sparaliżował. A jedyna nasza szansa leżała w tym, że zaatakujemy wszyscy naraz.

Akito na chwilę przerwał opowieść, nie przypuszczał z początku , że tyle będzie go ona kosztować. Wspomnienie walki nie było jednak przyjemne, łatwo opowiadało się o samym zwycięstwie, znacznie gorzej wspominało się śmierć kompanów... Po chwili jednak kontynuował opowieść, nie chcąc ulec słabości.


Zaberu uśmiechnęła się do nas. Jej dłonie powędrowały do góry...

A no-dachi Mirumoto przeszyło ją na wylot.

Skoczyłem ku niej lecz na moich oczach zaczęła się obniżać, Smok ledwo wyrwał no-dachi, a fontanna czarnych kropel spadła na ścieżkę, gdzie była już jedynie nieco poruszona ziemia.

Widząc jak się wynurza warknąłem - za Tobą! - potężny zamach, Mirumoto przetoczył się w lewo, lecz ponownie chybiłem, natomiast nasz przykład podziałał na resztę grupy, która wyrwała się spod wpływu czaru. Tym razem jednak oni trzymała się na dystans. Zaczęliśmy znowu biec, nie tracąc czasu. Nieustannie oglądałem się na boki, nie tylko ja zresztą. Wszyscy patrzyliśmy na ziemię oczekując lada moment ataku. Zapomnieliśmy o tym, że atak może przyjść skądinąd. I przyszedł, gdy zapadał zmrok. Znienacka strzeliła naprężona lina, potężna belka wyprysnęła spomiędzy drzew i uderzyła w pierś, posyłając mnie na ziemię. Zalała mnie fala bólu, tak potężnego, że musiałem walczyć o zachowanie przytomności. Akodo przyklęknął przy mnie i wtedy odpłynąłem.

Gdy się obudziłem, zniknął Bayushi, Kakita nie żył, a Akodo leżał na mnie, nieprzytomny. Saburo dobudził mnie, nie miał już miecza. Mirumoto usilnie próbował dobudzić Akodo, lecz bez efektu. Saburo zdał mi relację, Zaberu ruszyła na Mirumoto, lecz ten zdołał odskoczyć na czas, Kakita ją ciął, ona jego trafiła, Saburo uniknął ciosu bo Bayushi go podciął, zaś ciśnięty przezeń miecz przeszył ją na wylot i zniknął gdzieś pod ziemią. Dostało się także Akodo stracił przytomność po ataku Zaberu.
Z tego co się później dowiedziałem Bayushi ruszył po odsiecz.

Miałem połamane żebra. Przeklęty demon wykorzystał naszą własną pułapkę. I stałem przed trudną, ciężką decyzją. Wiedziałem, że obudzić Lwa może jedynie śmierć demona albo zaklęcie shugenja. Nie mieliśmy shugenja, chui wszystkich zostawiła w twierdzy.

Kiedy Saburo rzekł, że należy po prostu iść dalej, przytaknąłem, czując się naprawdę parszywie. I wtedy Mirumoto wypunktował dobitnie, że nie ma po co zostawiać Akodo. Oni no Kyoso mogła nas zabić, ale odstąpiła, a jeśli komuś miał przekazać wiadomość, to właśnie Bayushi. Jeśliby Zaberu chciała naszej śmierci, już byśmy nie żyli. Wszyscy. Mogliśmy zatem ich nie zostawiać. A jeśli komukolwiek miało udać się dostarczyć wiadomość, to właśnie Bayushi, który pobiegł ile sił w nogach.

Powoli zatem podążaliśmy dalej. Po dwu godzinach drogi, Zaberu wyrosła przy mnie, uniknęła ciosów moich i Saburo i niemal skręciła głowę nieprzytomnemu Akodo. W ataku wściekłości zaszarżowałem, lecz bezskutecznie. Zapadła się pod ziemię na kolejną godzinę.

Zaberu pojawiała się co chwilę, sunąc za nami i szydząc, mówiąc, jak bezradni jesteśmy, jak łatwo było znaleźć resztę naszego oddziału, jak ginęli, walcząc, podczas gdy my potrafiliśmy jedynie uciekać, jak słabi jesteśmy, nie potrafiąc nawet jej poważnie zranić, że giniemy jeden po drugim...

Byłem już w stanie graniczącym z furią, drugi Hida nie trzymał się o wiele lepiej. Wtedy właśnie Mirumoto uświadomił nam coś. Zaberu pomyliła się w rachunkach. Najwyraźniej, przez zapadający zmrok albo z innych przyczyn, uważała, że Bayushi zginął z jej ręki. To był punkt zwrotny.

Zmęczenie zdawało się ulatywać z naszych ramion, dotąd tak kąśliwe słowa oni, teraz były jedynie uporczywym bzykaniem muchy.

Biegłem i plułem krwią. Ból niemal posyłał na kolana, ale biegłem. Saburo dźwigał na plecach nieprzytomnego Akodo w pełnej zbroi. Oddech poczynał być problemem, ale biegliśmy. Hida nie zawodzą. Hida nie upadają.

W środku nocy, Zaberu podeszła tak blisko, że mieliśmy ją w zasięgu. Lecz nadal czekaliśmy, nie chcąc ryzykować. Może to właśnie nas wydało? Nagle stanęła i miast szydzić, rzekła, zamyślonym głosem:

- Coś jest nie tak... was było... sześciu, tak... Sześciu! – nagle spojrzała na nas oczyma pełnymi żądzy mordu. Zaatakowaliśmy jednocześnie. Ja nisko, waląc swoim tetsubo w kolana, Mirumoto ciął no-dachi, lecz ledwo ją drasnął. Saburo spóźnił się parę chwil, gdyż składał nieprzytomnego Akodo na ziemi, lecz to wystarczyło, by Zaberu na moment znalazła się z nim sam na sam. Dwie jej ręce złożyły się w perfekcyjny blok, wyłapując impet ataku tetsubo chwilę nad jej głową, zaś dwie pozostałe wbiły się mimo zbroi w ciało samuraja Kraba, tak, że pociekła krew, a ten aż zawizgotał z bólu. Wydobyła je, a Saburo opadł, jak marionetka, której przecięto sznurki. Raz jeszcze Mirumoto ruszył w zawziętym ataku z piruetu wbijając no-dachi do połowy ostrza przyszpilając jedno z jej ramion do ciała, miecz przeszedł przez przedramię, przeszył wnętrzności. Drugie jej ramię niczym atakujący wąż chwyciło go za gardło ale ja już zaszarżowałem, nie dbając o własne bezpieczeństwo strzaskałem jej dwa ramiona potwornym ciosem. Lecz nawet wtedy jej głowa nie drgnęła, jej brązowe oczy w bladej, pięknej twarzy wpatrywały się w Smoka, i jedną ręką dusiła go tak, że bezwolnie drapał jej palce, puściwszy bezsilnie no-dachi. Wziąłem dobry zamach, lecz wtedy uciekła, plując mi pod nogi wtopiła się w ziemię. Mirumoto rzężąc padł na kolana, nieopodal wypuszczonego wcześniej no-dachi.

Czekałem. Cierpliwie czekałem. Nie schyliłem się, by pomóc Mirumoto, ale byłem gotów uderzyć, gdyby się przy nim pojawił. Nie przyklęknąłem przy Saburo, ale widziałem, że powolnymi ruchami podtyka bandaże pod zbroję, próbując zatamować krew. W tej chwili liczyło się to, aby uderzyć przed nią. I kiedy wyrosła za mną, wyczekałem do ostatniej chwili trzasnąwszy tetsubo na odlew. Odrzuciło ją z chrupotem kości, lecz zapadła się pod ziemię i znowu czekałem. Tym razem chybiłem, lecz nie zrażałem się, trwałem w tym potwornym meczu na wytrzymałość, bo jej rany leczyły się, a moje nie, ona miała bezpieczny azyl w ziemi, a ja musiałem uważać na trzech rannych na polanie i nie oddalać się od nich, ona miała cztery cele, a ja jedynie jeden i walczyłem, chybiając co drugie uderzenie, ale wszystkie zadając z tą samą mocą, tak, że jak trafiałem, uciekała. I przez to, że uciekała zrozumiałem, że możemy ją zabić, że nawet kiedy z nas szydzi, wie, że może zginąć, że boi się potwornej precyzji Mirumoto, że obawia się mojej siły, że nie chce zaryzykować. Wystarczał jeden cios by chowała się pod ziemię, może więc wystarczą dwa lub trzy aby zginęła?

Lecz walka trwała, trwała jakby godzinami, a ja byłem sam, i wiedziałem, że jestem zbyt wolny aby trafić ją dwa razy, zbyt wolny aby cokolwiek zrobić jej samemu, samemu mogłem się jedynie bronić i liczyć na cud. Traciłem nadzieję, moje ciosy coraz częściej chybiały, lecz wtedy, zrodzony z czystej desperacji atak dosięgnął, a obok mnie napierał Mirumoto, obaj uderzaliśmy niecelnie, a gdyby jakikolwiek sensei widział ten atak załamałby się nad naszą techniką - Akito pozwolił sobie na uśmiech, teraz mógł sobie pozwolić na samokrytycyzm, ale wtedy... Wtedy był to potworny wysiłek wycieńczonych samurajów a koloryzowanie sytuacji mijałoby się z celem. Prawda była prosta i szczera do bólu. Po chwili Akito znów kontynuował.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 04-11-2010 o 18:58.
Eliasz jest offline