Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2010, 21:04   #291
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Kwatery chui


Nie czekając odpowiedzi, chui powrócił do kuriera.
- Powiedz mi, Akito-san, kogo byś wysłał? I nie zasłaniaj się brakiem okazji do dowodzenia. Po pierwsze, wiem, że już dowodziłeś. Po drugie, wiem, że będziesz dowodził raz jeszcze. Twój awans na nikutai leży na moim biurku. Przyleciał parę dni temu, stąd Twoja osoba nie jest dla mnie zaskoczeniem. Ale z chęcią usłyszę o Twojej walce z Zaberu. Ta suka przysparzała nieco kłopotów szczurkom kilka lat temu. Ucieszą się z jej klęski.


Krab zdjął maskę, sam nie lubił gdy Manji przemawiał w niej do niego... nigdy nie był pewny jego odczuć, które często kreślił kształt ust.

- Póki co jedynie Xiu Wang wydawał mi się godny wysłania do Twierdzy Ostrza Blasku i choć z pewnością Strażnica ma pewnie jeszcze kilka takich perełek, to jednak potrzebowałbym dnia lub dwóch, aby zapoznać stacjonujących tu samurajów. - odrzekł spokojnie i szczerze, starając się trzymać na wodzy emocje spowodowane zarówno leżącym na stole awansem jak i wieściami o których nie miał pojęcia. Na jego szczęście gdy je słyszał maska wciąż osłaniała jego twarz, doskonale ukrywając przygryzioną wargę. Akito mógł choć domyślać się jak kłopotliwą sytuację tworzy, podsyłając Hideyori ludzi o których ten nie prosił, których może nawet nie życzył sobie we własnym oddziale. Pozostawała nadzieja, że w tak trudnych czasach nie będzie wybrzydzał, lub, że zwali to na karb misji jaką powierzył nieopierzonemu Krabiemu kurierowi. A może będzie nawet zadowolony z inicjatywy Akito? W końcu brakowało mu ludzi a na dostawców z ziem Żurawi nie mógł zbyt szybko liczyć. Poza tym wieści jakie miał przekazać na Zamku Goblina były - jak sam mówił najważniejszą sprawą, a sam pobyt w Strażnicy Wschodu już narażał ową misję. Co innego pobyt w którym to od Kraba, choć pośrednio znaleźć mogło kto wyjedzie z tego... więzienia. Dobre rozegranie sprawy mogło przysporzyć Akito dozgonnych przyjaciół, w jednej bowiem chwili zrozumiał jak sam parszywie by się czuł musząc przebywać w tej zdemoralizowanej jednostce.

Akito po raz pierwszy poczuł, że dowódca nie jest jednak taki zły... Być wręcz nieco zawstydzony, że tak pochopnie ocenił Tozenmaru. Coraz więcej wskazywało, że to okoliczności wpływają na to jak ta twierdza jest dowodzona i mimo , że zamierzał przywrócić tu choć cień porządku, to jednak na stałe raczej by się miejscem z Tozenmaru nie zamienił.

- Co zaś się tyczy walki z Zaberu...


Późną nocą, szóstego dnia miesiąca Bayushi, do bram twierdzy poczęli dobijać się dwaj poranieni samuraje. Powiedzieli, że są z oddziału taisy Księżycowego Psa, który maszeruje z rannymi najkrótszą trasą tutaj, i że musi się przebić przez czekające nań oddziały pod dowództwem Zaberu, jednego z Oni no Kyoso. Mając świeże wojsko, cokolwiek okrzepłe, nasz dowódca zdecydował się na dość ciekawą taktykę. Miast sugerowanego przez Kuni nagłego ataku całymi siłami i uporządkowanego odwrotu do bezpiecznej twierdzy, chui Hida Sago wzięła ze sobą jeden guntai, w skład którego weszła nasza szóstka, jako w tamtej chwili najbardziej wypoczęci żołnierze w całej Twierdzy Ostrza Blasku.


Początki wyprawy przebiegały sprawnie i szybko. A przede wszystkim pomyślnie. Przewodnicy pomogli nam ominąć czujki wroga, dojrzeliśmy początki bitwy powracających wojsk Księżycowego Psa, dzięki gaijińskiemu urządzeniu, jakie od handlarzy Jednorożca dawno temu zakupiła chui, a które puściła po oddziale. Mieliśmy dwudziestu ludzi, lecz dzięki sprytnemu planowi, dobremu miejscu i skonstruowanym przez Kaiu balistom, mieliśmy sprawić wrażenie fortyfikującej się armii.

Udało się nam. Z wysokiego wzgórza rozpoczęliśmy masakrę hord goblinów, które bez dowódców, szybko zabitych śmiałymi rajdami pod dowództwem samej taisa, potrafiły jedynie biegać w nieskoordynowanych grupach.

Goblinów było tyle, że mogły nas wciąż zalać samą liczbą. Gdyby zaczęły zdecydowany marsz w górę wzgórza, nic by nas nie ocaliło, nawet uporządkowany odwrót, zaś mieliśmy na wzgórzu wytrwać trzy dni, by główne siły wroga dowiedziały się co szykuje się na jego plecach, gdzie zostawione było najsłabsze wojsko, w charakterze rezerwy.

Z posiłkami i rozkazami dla goblinów przybyły trzy ogry, które paroma rykami ogarnęły sytuację. Widząc, jak w naście minut gobliny stają w oddziałach, przyozdobione drewnianymi tarczami i przede wszystkim drabinami i linami, poczuliśmy grozę. Zdawało się nam, że Pani Emma-O w życiu nie była tak blisko jak wtedy.

Chui ogłosiła wyjście, zebrawszy sześciu weteranów, aby zabić i tych dowódców. Nic nie obudziło moich podejrzeń, poprzednio dowódców było sześciu i jednym śmiałym rajdem połowy oddziału zabiła wszystkich.

Rajd poszedł jak po maśle, a trzy ogry, przy swojej niedorzecznej sile, były bezradne wobec wytrenowanych bushi Hida. Potężne ciosy przywiodły bestie na kolana, i podczas gdy oddziały goblinów biegły na odsiecz wodzom, tetsubo Krabów roztrzaskało głowy ogrów. Zaczęliśmy miotać kamienie, jak zwykle, podczas gdy chui odcinała głowy ogrom, a żołnierze nabijali je na yari, by potem zatknąć obok pozostałych, na zboczu wzgórza.

Nikt z nas nie zobaczył prawdziwego pociągającego za sznurki, dopóki ten nie wyrósł jak spod ziemi tuż przy pierwszym z Hida.

Od niechcenia, Zaberu machnął dłonią, i najroślejszy z Hida stanął jak wryty. Tsurui chibi, zakląłem widząc przebiegłość oni, zaś jedyny inżynier Kaiu jakiego mieliśmy, rozpoczął ostrzał, nie czekając rozkazu. Kamienie spowodowały, że gobliny jeszcze nie zalały bushi Kraba, w tej bowiem chwili naszą jedyną szansą było pokonanie prawdziwego dowódcy, jeśli mieliśmy wrócić do naszego prowizorycznego fortu. Kaiu to zrozumiał, przejął więc dowodzenie przy maszynach, nie czekając na nic. Rozumiała też to chui Hida Sago, która z bojowym okrzykiem rzuciła się ku oni. Niczym zabawką cisnął on ku najbliższemu z żołnierzy ciało niedawnego kompana. W dłoni potwora drżało wciąż bijące serce samuraja, które ten wzniósł do góry, i chwyciwszy je w górną parę rąk zgniótł, tak, że strumień krwi chlusnął mu na twarz. Jednocześnie, Zaberu rozłożył dolną parę ramion i strzelił czarnymi kulami dymu w stronę szarżujących ku niemu bushi. Jeden zdołał uniknąć, przetoczywszy się po ziemi, innego uniosło w powietrze i posłało na ziemię, skąd się już nie podniósł. Dwa potężne ciosy trafiły w zdumiewająco ludzką sylwetkę Zaberu, lecz ten... zapadł się pod ziemię!

Mieliśmy tylko trzy maszyny i Kaiu dyrygując obsługą tychże dawał z siebie wszystko, ale wzgórze, gdzie nasi walczyli z Oni no Kyoso miało cztery strony. Gobliny szybko poczęły wlewać się na wzgórze z tej czwartej. Raz jeszcze chui zdołała dosięgnąć wroga, dwoma potężnymi ciosami miażdżąc mu nogi, lecz ten ponownie wtopił się w ziemię, a kobieta zniknęła nam z oczu zalana licznymi figurkami goblinów.

Oni no Kyoso wynurzył się z ziemi na środku wzgórza, by w chwilę później wznieść na yari w swoich czterech dłoniach, głowę Hida Sago.

Było paru bushi, którzy mogli dowodzić, ale to praktycyzm Kaiu spowodował, że on odezwał się pierwszy, a skoro się odezwał, on też objął dowodzenie.

Przetoczyliśmy maszyny bliżej krańcom wzgórza i rozpoczęliśmy ostrzał. Kaiu zagrzewał nas ostrymi komendami, my zaś strzelaliśmy, w desperacji marnując kamienie, strzały, wszelkie pociski. Przy liczbie wrogów, nie było czegoś takiego jak zmarnowany pocisk, ale wtedy wszystkie nasze strzały wyglądały na marnotrawstwo sił.

Kiedy gobliny podeszły po raz pierwszy, zrzuciliśmy przygotowane ku temu belki. Kiedy podeszły po raz drugi, oblaliśmy je wrzącą smołą a najlepsi łucznicy strzelali ognistymi strzałami, by je zapalić. Lecz Zaberu gnał gobliny na nas wiedząc, tak jak i my wiedzieliśmy, że ich liczba wystarczy, obojętne jakie sztuczki mielibyśmy w zanadrzu. I wystarczyła. Po smole zrzuciliśmy fortyfikacje, a potem poświęciliśmy maszyny oblężnicze. Kaiu odwołał nas, nakazał przygotować się do odwrotu, każda szóstka miała iść osobno, każda inną trasą, każda nie oglądając się na pozostałe, najważniejsze bowiem było, aby przekazać wiadomość co się stało. A potem jednym pociągnięciem liny, po krótkich pełnych ukradkowych ruchów przygotowaniach, spowodował, że balista, dotąd tak niezawodna i potężna, zapadła się jakby pod własnym ciężarem i w dół zbocza potoczyła się lawina belek i części, lawina do której dołączyły kolejne dwie maszyny, wraz z resztą przygotowanych na ten cel kamieni.

Kiedy biegliśmy, słyszałem jeszcze jego krzyk-wyzwanie:

- Jestem Kaiu Ti Shin, inżynier Klanu Kraba! Zaberu! Ja zabrałem Ci obie Twoje zdobycze i ja spluwam Ci w twarz pomiocie Nienazwanego!

Słysząc, jak macie biec, nie powiedziałem nic. Zakryłem twarz mempo, wiedziałem bowiem, że choć dostaliśmy, jako najsłabszy oddział, najprostszą trasę, to jednak tak jak my mieliśmy biec wprost do zamku, tak tą samą trasą pobiegnie Oni no Kyoso. A wątpiłem by kucyki potrafiły biegać w pełnych zbrojach.

Miałem rację.

Z siłą zrodzoną ze strachu biegli pierwszą godzinę, z przyzwyczajenia biegli kolejną, ale potem poczęli opadać z sił, ciężar zbroi zaczął być prawdziwie nieznośny. Widząc jak bieg kucyków słabnie rzekłem:

- Kto zostaje, umiera, samuraje. Może tego nie rozumiecie, ale Oni no Kyoso podąży najprostszą trasą do zamku. Tą samą, co my.

Atmosfera nagle stała się niezwykle wprost gęsta, przysiągłbym, że można by ją pokroić nożem. I niczym nóż przecięły ją słowa:

- Sonotori. – To 'Dokładnie', wypowiedziane jedwabistym, kobiecym głosem, poderwało nas na nogi. I była tam, przed nami, zdumiewająco kobieca, o delikatnie zarysowanych piersiach, talii osy, odziana jedynie w czarną tunikę, o urodziwej twarzy, boleśnie i nieludzko piękna. Zaberu. Oni no Kyoso. Jej cztery gładkie ramiona ułożyły się do oklasków, którymi szyderczo nagrodziła mą przemowę. Widziałem reakcję kucyków, strach sączył się w ich dusze, zaczynali rozumieć, dostrzegać, że cały włożony w bieg wysiłek był dla niej niczym, nie była nawet zdyszana a jej blada karnacja nie zdradzała nawet śladu po kropli potu.

- Brawo, Kaiu-san. Chciałam weteranów, a przez Ciebie biegam za żółtodziobami. Mam nadzieję, że bolało, gdy umierałeś – rzekła z niesmakiem, a słysząc jak szydzi z inżyniera runąłem do przodu. Zbyt pospiesznie, tetsubo odgarnęło jedynie powietrze, a cztery ręce zakreśliły krótki łuk i czara, potężna kula dymu pomknęła w moją stronę. Przetoczyłem się przez bark, z chrzęstem ciężkiej zbroi powstając ryknąłem:

- Na nią! Na co czekacie, na nią! – dokładnie wtedy, kiedy ona zagrzmiała tonem nie znoszącym sprzeciwu:

- Stójcie głupcy!

I ze zgrozą pojąłem, że tamtych jakby wmurowało. Jej ton, zimny jak lód, powstrzymał ich, na moment ich sparaliżował. A jedyna nasza szansa leżała w tym, że zaatakujemy wszyscy naraz.

Akito na chwilę przerwał opowieść, nie przypuszczał z początku , że tyle będzie go ona kosztować. Wspomnienie walki nie było jednak przyjemne, łatwo opowiadało się o samym zwycięstwie, znacznie gorzej wspominało się śmierć kompanów... Po chwili jednak kontynuował opowieść, nie chcąc ulec słabości.


Zaberu uśmiechnęła się do nas. Jej dłonie powędrowały do góry...

A no-dachi Mirumoto przeszyło ją na wylot.

Skoczyłem ku niej lecz na moich oczach zaczęła się obniżać, Smok ledwo wyrwał no-dachi, a fontanna czarnych kropel spadła na ścieżkę, gdzie była już jedynie nieco poruszona ziemia.

Widząc jak się wynurza warknąłem - za Tobą! - potężny zamach, Mirumoto przetoczył się w lewo, lecz ponownie chybiłem, natomiast nasz przykład podziałał na resztę grupy, która wyrwała się spod wpływu czaru. Tym razem jednak oni trzymała się na dystans. Zaczęliśmy znowu biec, nie tracąc czasu. Nieustannie oglądałem się na boki, nie tylko ja zresztą. Wszyscy patrzyliśmy na ziemię oczekując lada moment ataku. Zapomnieliśmy o tym, że atak może przyjść skądinąd. I przyszedł, gdy zapadał zmrok. Znienacka strzeliła naprężona lina, potężna belka wyprysnęła spomiędzy drzew i uderzyła w pierś, posyłając mnie na ziemię. Zalała mnie fala bólu, tak potężnego, że musiałem walczyć o zachowanie przytomności. Akodo przyklęknął przy mnie i wtedy odpłynąłem.

Gdy się obudziłem, zniknął Bayushi, Kakita nie żył, a Akodo leżał na mnie, nieprzytomny. Saburo dobudził mnie, nie miał już miecza. Mirumoto usilnie próbował dobudzić Akodo, lecz bez efektu. Saburo zdał mi relację, Zaberu ruszyła na Mirumoto, lecz ten zdołał odskoczyć na czas, Kakita ją ciął, ona jego trafiła, Saburo uniknął ciosu bo Bayushi go podciął, zaś ciśnięty przezeń miecz przeszył ją na wylot i zniknął gdzieś pod ziemią. Dostało się także Akodo stracił przytomność po ataku Zaberu.
Z tego co się później dowiedziałem Bayushi ruszył po odsiecz.

Miałem połamane żebra. Przeklęty demon wykorzystał naszą własną pułapkę. I stałem przed trudną, ciężką decyzją. Wiedziałem, że obudzić Lwa może jedynie śmierć demona albo zaklęcie shugenja. Nie mieliśmy shugenja, chui wszystkich zostawiła w twierdzy.

Kiedy Saburo rzekł, że należy po prostu iść dalej, przytaknąłem, czując się naprawdę parszywie. I wtedy Mirumoto wypunktował dobitnie, że nie ma po co zostawiać Akodo. Oni no Kyoso mogła nas zabić, ale odstąpiła, a jeśli komuś miał przekazać wiadomość, to właśnie Bayushi. Jeśliby Zaberu chciała naszej śmierci, już byśmy nie żyli. Wszyscy. Mogliśmy zatem ich nie zostawiać. A jeśli komukolwiek miało udać się dostarczyć wiadomość, to właśnie Bayushi, który pobiegł ile sił w nogach.

Powoli zatem podążaliśmy dalej. Po dwu godzinach drogi, Zaberu wyrosła przy mnie, uniknęła ciosów moich i Saburo i niemal skręciła głowę nieprzytomnemu Akodo. W ataku wściekłości zaszarżowałem, lecz bezskutecznie. Zapadła się pod ziemię na kolejną godzinę.

Zaberu pojawiała się co chwilę, sunąc za nami i szydząc, mówiąc, jak bezradni jesteśmy, jak łatwo było znaleźć resztę naszego oddziału, jak ginęli, walcząc, podczas gdy my potrafiliśmy jedynie uciekać, jak słabi jesteśmy, nie potrafiąc nawet jej poważnie zranić, że giniemy jeden po drugim...

Byłem już w stanie graniczącym z furią, drugi Hida nie trzymał się o wiele lepiej. Wtedy właśnie Mirumoto uświadomił nam coś. Zaberu pomyliła się w rachunkach. Najwyraźniej, przez zapadający zmrok albo z innych przyczyn, uważała, że Bayushi zginął z jej ręki. To był punkt zwrotny.

Zmęczenie zdawało się ulatywać z naszych ramion, dotąd tak kąśliwe słowa oni, teraz były jedynie uporczywym bzykaniem muchy.

Biegłem i plułem krwią. Ból niemal posyłał na kolana, ale biegłem. Saburo dźwigał na plecach nieprzytomnego Akodo w pełnej zbroi. Oddech poczynał być problemem, ale biegliśmy. Hida nie zawodzą. Hida nie upadają.

W środku nocy, Zaberu podeszła tak blisko, że mieliśmy ją w zasięgu. Lecz nadal czekaliśmy, nie chcąc ryzykować. Może to właśnie nas wydało? Nagle stanęła i miast szydzić, rzekła, zamyślonym głosem:

- Coś jest nie tak... was było... sześciu, tak... Sześciu! – nagle spojrzała na nas oczyma pełnymi żądzy mordu. Zaatakowaliśmy jednocześnie. Ja nisko, waląc swoim tetsubo w kolana, Mirumoto ciął no-dachi, lecz ledwo ją drasnął. Saburo spóźnił się parę chwil, gdyż składał nieprzytomnego Akodo na ziemi, lecz to wystarczyło, by Zaberu na moment znalazła się z nim sam na sam. Dwie jej ręce złożyły się w perfekcyjny blok, wyłapując impet ataku tetsubo chwilę nad jej głową, zaś dwie pozostałe wbiły się mimo zbroi w ciało samuraja Kraba, tak, że pociekła krew, a ten aż zawizgotał z bólu. Wydobyła je, a Saburo opadł, jak marionetka, której przecięto sznurki. Raz jeszcze Mirumoto ruszył w zawziętym ataku z piruetu wbijając no-dachi do połowy ostrza przyszpilając jedno z jej ramion do ciała, miecz przeszedł przez przedramię, przeszył wnętrzności. Drugie jej ramię niczym atakujący wąż chwyciło go za gardło ale ja już zaszarżowałem, nie dbając o własne bezpieczeństwo strzaskałem jej dwa ramiona potwornym ciosem. Lecz nawet wtedy jej głowa nie drgnęła, jej brązowe oczy w bladej, pięknej twarzy wpatrywały się w Smoka, i jedną ręką dusiła go tak, że bezwolnie drapał jej palce, puściwszy bezsilnie no-dachi. Wziąłem dobry zamach, lecz wtedy uciekła, plując mi pod nogi wtopiła się w ziemię. Mirumoto rzężąc padł na kolana, nieopodal wypuszczonego wcześniej no-dachi.

Czekałem. Cierpliwie czekałem. Nie schyliłem się, by pomóc Mirumoto, ale byłem gotów uderzyć, gdyby się przy nim pojawił. Nie przyklęknąłem przy Saburo, ale widziałem, że powolnymi ruchami podtyka bandaże pod zbroję, próbując zatamować krew. W tej chwili liczyło się to, aby uderzyć przed nią. I kiedy wyrosła za mną, wyczekałem do ostatniej chwili trzasnąwszy tetsubo na odlew. Odrzuciło ją z chrupotem kości, lecz zapadła się pod ziemię i znowu czekałem. Tym razem chybiłem, lecz nie zrażałem się, trwałem w tym potwornym meczu na wytrzymałość, bo jej rany leczyły się, a moje nie, ona miała bezpieczny azyl w ziemi, a ja musiałem uważać na trzech rannych na polanie i nie oddalać się od nich, ona miała cztery cele, a ja jedynie jeden i walczyłem, chybiając co drugie uderzenie, ale wszystkie zadając z tą samą mocą, tak, że jak trafiałem, uciekała. I przez to, że uciekała zrozumiałem, że możemy ją zabić, że nawet kiedy z nas szydzi, wie, że może zginąć, że boi się potwornej precyzji Mirumoto, że obawia się mojej siły, że nie chce zaryzykować. Wystarczał jeden cios by chowała się pod ziemię, może więc wystarczą dwa lub trzy aby zginęła?

Lecz walka trwała, trwała jakby godzinami, a ja byłem sam, i wiedziałem, że jestem zbyt wolny aby trafić ją dwa razy, zbyt wolny aby cokolwiek zrobić jej samemu, samemu mogłem się jedynie bronić i liczyć na cud. Traciłem nadzieję, moje ciosy coraz częściej chybiały, lecz wtedy, zrodzony z czystej desperacji atak dosięgnął, a obok mnie napierał Mirumoto, obaj uderzaliśmy niecelnie, a gdyby jakikolwiek sensei widział ten atak załamałby się nad naszą techniką - Akito pozwolił sobie na uśmiech, teraz mógł sobie pozwolić na samokrytycyzm, ale wtedy... Wtedy był to potworny wysiłek wycieńczonych samurajów a koloryzowanie sytuacji mijałoby się z celem. Prawda była prosta i szczera do bólu. Po chwili Akito znów kontynuował.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 04-11-2010 o 18:58.
Eliasz jest offline  
Stary 27-10-2010, 21:07   #292
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- Lecz spychaliśmy ją, spychaliśmy ją pod drzewo gdzie w końcu osaczyliśmy ją i przez moment mieliśmy nadzieję, że to koniec lecz ona jak zwykle wtopiła się w ziemię, znowu, pozostawiając nasze ciosy bez celu. I wtedy rzuciłem się z powrotem, do rannych, Mirumoto pół skoku za mną, lecz ona już tam była.

Wysunęła się przy Akodo i zabiła go, w jej dłoniach wyraźnie zamigotał niewielki sztylet, lecz nim zdążyliśmy do niej dopaść zadała sześć ciosów, i gdy byliśmy po tej stronie polany, Akodo już nie żył, a ona wynurzyła się za nami. Wrzeszczeliśmy, atakując, liczyło się tylko aby ją trafić, aby ją zranić, zabić, zadać jej ból, aby coś zrobić w tej zabawie w kotka i myszkę, cokolwiek, co ją przerwie. I było to coś. Za nią nagle zamajaczył kształt, i Saburo uniósł Zaberu do góry rycząc, potwornym ciosem tetsubo walnąłem ją w brzuch tak, że nasz kompan aż się zatoczył, lecz ona jedynie wyszeptała parę słów i dwiema dolnymi dłońmi dotknęła go. Ciosem no-dachi Mirumoto odciął jej rękę, która padła na ziemię w którą wsiąkła, zaś tak ona, jak i Krab ją trzymający stanęli w czarnych płomieniach. Mirumoto zawahał się, nie wiedząc kogo uderza, lecz ja waliłem bez opamiętania tetsubo, przez łzy, bo wiedziałem, że Saburo już nie żyje, że to już nie ważne kogo uderzam, i wtedy Mirumoto też zaczął ciąć. A potem była cisza, byliśmy sami na polanie, z jednym nieżywym i jednym konającym towarzyszem, który do końca nie krzyknął.

A potem był znowu ten koszmarny, kobiecy, zimny tym razem głos, tym razem bez cienia uśmiechu, tak zimny jak zawzięty:

- Bardzo dobra próba. BARDZO dobra próba. Kto inny się Wami zajmie. Mnie NIKT nie ucieka. NIKT. NIGDY.

I byliśmy sami.

Niedługo potem usłyszeliśmy gobliny. Zastanawialiśmy się przez moment czy biec, czy walczyć przy ciałach towarzyszy
Półbiegliśmy, półszliśmy z wycieńczenia, w nocy, gdy czas ciągnął się tak, że minuta trwała godzinę a my nie mogliśmy przestać nasłuchiwać odgłosów pościgu. I był pościg, był coraz bliżej, aż w końcu stanęliśmy na innej polanie, choć wtedy przysiągłbym, że to była ta sama, tylko ktoś zabrał ciała naszych poległych towarzyszy.

I było nas już tylko dwóch, nikogo więcej. Walczyliśmy długo, lecz co chwila Mirumoto wpadał na mnie trafiony, a po jego stronie goblinów nie ubywało. Zrozumiałem. No-dachi było dlań już za ciężkie. Staliście plecami do siebie, gdy wychrypiałem:

- Mirumoto-san, czy zanim obaj umrzemy, pokażesz wreszcie jakieś sekrety swojej szkoły?

- Smok dobył ostrzy i pokazał co oznacza być Mirumoto. Gobliny padały ścieląc się jak dywan, jeden cios, jeden trup. Techniki płynęly jedna za drugą, śmierć była w niemal każdym jego ruchu i wkrótce bakemono odstąpiły.

Spojrzałem na polanę i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Przy bladym świetle pana Onnotangu, staliśmy, ja, i mój towarzysz, patrząc na masakrę, jaką sprawiliśmy goblinom. Puchliśmy z dumy tak przez chwilę, gdy gobliny cofnęły się i sięgnęły po łuki.

Wówczas zrzedły nam miny. Zgięci w pół rzuciliśmy się do ucieczki, ścigani strzałami. Gdyby nie ciężka zbroja i kiepskie łuki bakemono, zginęlibyśmy tam niechybnie.

Nasz bieg tym razem był krótki. Z lasu wypadliśmy na ścieżkę, i zobaczyłem jak Zaberu ścina się z jakąś postacią, która gnie się w unikach co chwila zadając szybkie niczym błyskawica cięcie. Rozpędziłem się, sadząc wielkimi susami, gotując się do szarży. Nie dbałem już o nic, chciałem wreszcie zabić tę zdzirę, za Saburo, za Kaiu Ti Shina, za Hidę Sago, za Akodo Meizo, za tych wszystkich, którzy padli dotąd. Z okrzykiem ZABEERUUU! zaatakowałem naszą nemezis, ze zdziwieniem rozpoznając Bayushiego w jej przeciwniku. Bayushi z niesamowitą szybkością śmigał wokół, dźgając Oni no Kyoso co chwila i trzymając ją na dystans, kiedy chybiałem. W końcu, udało mi się trafić. Mocarne uderzenie tetsubo posłało Zaberu na nieopodal rosnące drzewo z takim impetem, że z drzewa posypały się liście. Mirumoto wpadł na polanę akurat, gdy Zaberu przeszła do kontrataku. Czarne płomienie ogarnęły mnie, pełzając po zbroi, twarzy, pożerając żywcem. Z rykiem bólu chwyciłem się za twarz, nie widząc nawet że oni zanurkowała ku mnie. Nic nie widziałem, dopiero stęknięcie bólu przede mną pozwoliło mi domyślić się, że ona gdzieś tam jest. Niewiele myśląc, zaprawiłem ją bykiem, a wyczuwając miękkość piersi począłem unosić ją z ziemi, by nie mogła się w niej zatopić. Chciałem ryczeć Teraz ale nie było potrzeby. W powietrzu śmignął nóż, który utkwił w oku demona.

Z wyciem Zaberu uniosła wszystkie cztery ręce ku twarzy i... rozwiała się w dym. Znikły płomienie otaczające mnie, a cudem odpierany dotąd ból odebrał mi przytomność.

- Obudziłem się dużo później, w swoim pokoju w Twierdzy Ostrza Blasku.

Zakończył swą opowieść Krab, zastanawiając się czy już i tak nie powiedział zbyt wiele...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 04-11-2010 o 19:03.
Eliasz jest offline  
Stary 30-10-2010, 14:39   #293
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Smok spoglądał na leżącego przed nim dzieciaka, wewnętrznie gotując się z gniewu.
I na starca który nawet nie badając chłopca wydał taki okrutny wyrok.
Gniewu wynikając ze sprzecznych myśli. Chłopaczek leżący w śniegu został pobity na śmierć.
I Fukurou mu współczuł, ale nie wiedział jak pomóc. Cucić? Ha... jedyny sposób cucenia jaki znał, to natarcie twarzy śniegiem. Powinien ratować dzieciaka. W sumie to nie tyle powinien, co... wypadało go ratować.
Tao Shinsei określało każde życie jako cenne.
Bushido zaś wymieniało siedem cnót:
Gi – Prawość
Yu - Odwagę
Jin - Litość
Rei - Uprzejmość
Makoto - Uczciwość
Meiyo - Honor
Chugi – Lojalność.
Litość była częścią bushido, jedną z cnót, ale... jak daleko posunięta litość ? Ile można uczynić dla heimina. Ile samuraj powinien zrobić dla heimina?
Nie... to było złe myślenie. Prawdziwe pytanie, powinno brzmieć: Ile on, Fukurou powinien zrobić dla tego dzieciaka i ile mógł w obecnej sytuacji.
Malec leżał w śniegu.
- Pomóż mu.- rzekł Fukurou, do starego znachora. Ten zaś się odezwał. – Panie, on umiera.
-Pomóż na tyle, na ile jesteś w stanie. –
niemal warknął Smok. Zacisnął dłoń na czole... Jin jest cnotą bushido. Odpowiedź była prosta. Jin nakazuje pomóc, ale... sprawa jednak tak prosta nie była.

Bowiem w grę wchodziło jego On "twarz"- wizerunek i prestiż. Fukurou nie był anonimowym bushi Smoka. Był Mirumoto Fukurou i z racji swego pochodzenia powinien zachowywać się godnie, jak na syna Mirumoto Yomei przystało.
Nie mógł sobie pozwolić na niegodne zachowanie, tylko dlatego że inni bushi odwracali by od niego oblicze w takiej sytuacji. Nie mógł zachować się niegodnie, tylko dlatego że tutejsza Strażnica była pełna zhańbionych Krabów. Nie mógł zachowywać się niestosownie do swego statusu, nawet jeśli to nie naruszało kodeksu bushido. Nie mógł narazić imienia swej rodziny... zwłaszcza teraz.

Był Mirumoto Fukurou, był synem Mirumoto Yomei... i kimś więcej. Choć chciał o tym zapomnieć.
Jego dziadek wziąłby dzieciaka i zaniósł do Strażnicy Wschodu domagając się jego uleczenia.Ale Musashi był uznanym szermierzem... był "Wężem" Musashi, osobą znaną z kontrowersyjności zachowań ale i honorowości swych czynów.
Mirumoto Yomei wziąłby dzieciaka i uprzejmie poprosił, być może z nutką groźby, o uleczenie dzieciaka. Ale Honor Yomei był głazem, którego nie dało się łatwo podważyć.
A Fukurou nie była ani swym dziadkiem, ani ojcem. A jego On nie był krystalicznie czysty.
Co prawda nikt nie mógł powiedzieć głośno, że syn Yomei postąpił niehonorowo. Nikt nie mógłby przytoczyć sytuacji w której Fukurou złamał kodeks bushido.
Nikt tak otwarcie nie mówił. Ale jego honor był splamiony, brudem pomówień, brudem plotek. Jedna sytuacja, którą złe języki odpowiednio zinterpretowały. Fukurou pamiętał te kose spojrzenia, te złośliwe uśmieszki, te... szepty za swymi plecami.
Nie mógł dopuścić, by ta sytuacja się powtórzyła.
Mirumoto Fukurou nie przybył na Mur w poszukiwaniu sławy. Miał powody, których nie zamierzał wyjawiać towarzyszom podróży. Mimo iż wiedział, że powrót z Muru oznaczał ponowne zmierzenie się z własną przeszłością, to i tak nie zamierzał wyjaśniać kłopotliwych momentów ze swej przeszłości. Akito i Manji dowiedzą się, gdy przyjdzie odpowiedni czas.

W czasie, gdy Mirumoto bił się z myślami, zielarz zajął się poleceniem, wyraźnie wzburzonego samuraja. Starzec wniósł go do środka, złożył niedaleko paleniska, przykrył i poił czymś.
Sytuacja jednak dobra nie była.
Dzieciak na przemian dochodził do przytomności i mdlał. Bredził coś w malignie. Był wyraźnie.
Fukurou spojrzał do chaty i zacisnął pięści w gniewie. Miał patrzeć jak to dziecko umiera?
Z ust Smoka wyrwało się przekleństwo. Nie miało już dla niego znaczenia, czy ten czyn stanie się kolejnym źródłem plotek. Fukurou wiedział, że dopóki postępuje zgodnie z bushido, nie ma znaczenia co pomyślą inni samuraje. Wystarczyło przekuć zażenowanie w gniew, a wstyd w furię.
-Owiń go kocami.- rzekł Smok podejmując decyzję. Był wściekły, ale tą wściekłość spętał okowami swej woli. Ukrył ją pod maską spokoju. Był wściekły na tą sytuację, na to że musiał się zastanawiać rozważać. Był wściekły że musiał uważać na dobre imię swej rodziny. Był wściekły... że się wahał, że miał wątpliwości. Jego ojciec od razu wiedziałby co robić.
Fukurou zostawił niewielką zapłatę dla medyka mówiąc.- Dziękuję za pomoc, jeśli znasz rodziców tego dziecka, to ich zawiadom. Proszę.

Wziął malca owiniętego kocami i ruszył w kierunku strażnicy, szybkim krokiem, energicznym krokiem. Zbyt rozgniewany, by zważać na to, czy ktoś teraz zobaczy z heimińskim dzieckiem w ramionach. Byle zdążyć, byle dotrzeć.
Bez słowa, acz z ponurym spojrzeniem minął straże i ruszył w kierunku lazaretu. Nikt go nie zatrzymywał, nikt go nie próbował zatrzymać. Fukurou miał furię w spojrzeniu, furię godną berskerkerów Kraba.
Przed lazaretem będzie stało paru bushi, którzy na widok Fukurou znieruchomieli i odprowadzali go spojrzeniami z skamieniałych twarzy. Nie próbowali przeszkadzać Smokowi w wejściu, ale choć on sam miał wrażenie, że na coś lub kogoś czekają.
Nie miało to jednak znaczenia w tej chwili.

Po wejściu do lazaretu Smok rozejrzał się po nim i z pewną satysfakcją zauważywszy shugenja z monem Kuni. Miał już z członkami tego rodu do czynienia, podczas swych podróży. I darzył ich umiejętności wielkim szacunkiem. I dlatego skłonił mu się mówiąc. -Shugenja-sama... wybacz, że odciągam twą uwagę od pilnych obowiązków, ale te oto dziecko zostało pobite i tutejszy zielarz twierdzi, że nie dożyje jutra. A także rzekł, że jego uleczenie jest wyzwaniem, którego tylko utalentowany shugenja mógłby się podjąć.
I ułożył dzieciaka na pierwszym wolnym łożu.
Shugenja zajął się uzdrawianiem chłopca, wykorzystując znaną mu wiedzę i magię.
O nic nie pytał, ale zobaczywszy obrażenia dziecka, Kuni był solidnie zirytowany. A i Smok przyglądał się jego działaniom bez słowa. pytań.
Dzieciak został odratowany. Spał, bez gorączki, oddychając spokojnie. Kuni spojrzał wtedy na Smoka i rzekł: - Czy wzbudził Twój gniew, Mirumoto-san?
Na twarzy Fukurou pojawił się wyraz autentycznego zaskoczenia. Czyżby shugenja podejrzewał jego o takie... bestialstwo?
-Iye.- zaprzeczył Fukurou ponuro.- Znalazłem go takiego. Ofiara napaści innych dzieciaków.
Smok spojrzał na Kuni, prosto w twarz streszczając krótko sytuację.- Widziałem, jak sarna jest osaczana przez wilki, jak ją rozerwały na strzępy ... w zimie. Nie sądziłem, jednak że ludzie mogą się tak zachować. A już zwłaszcza dzieci.
- Niewiele brakło. Miał rozległe obrażenia, a to tylko malec. Powinien odpoczywać dwa dni, najlepiej zostaw go u nas, Mirumoto-san. Znajdziemy mu zajęcie, może nawet coś zarobi. Zapytamy go o to, co się stało.-
odparł shugenja, a Smok dodał z uśmiechem.- Nie do mnie należy, decydowanie o jego losie. Być może zgłoszą się do Strażnicy jego rodzice, by go zabrać.
Skłonił się głęboko przed shugenja Kuni z wyraźnym szacunkiem i pożegnał opuszczając lazaret. Przed wyjście spytał Kuni, czy by był potem zainteresowany partyjką Go.
Gniew w Smoku trochę ostygł, stał się na podobieństwo lawy... z wierzchu zakrzepnięta skorupa, we wnętrzu płynny ogień.
Smok gniewu przysnął nieco.

Obowiązki przysłoniły dramatyczne wydarzenia. Nastąpiła wizyta w herbaciarni, potem wizyta u Lutenga.
I smok gniewu obudził się, choć na twarzy Fukurou widać było jedynie uprzejmy uśmieszek.- Twój ojciec posyła mnie z tobą byś przyniósł do warsztatu uszkodzony namiot, który zostawiłem w Strażnicy Wschodu.
I ruszyli, Smok na przedzie, nastolatek za nim. Z każdym krokiem coraz bardziej przestraszony, bowiem Fukurou wcale nie kierował się do twierdzy Krabów. A zmierzał poza wioskę. Gdy samuraj uznał, że oddalili się wystarczająco daleko od miasteczka. Zatrzymał się i spojrzał na idącego za nim i trzęsącego się ze strachu chłopaka.
Gniew w Smoku kipiał, ale głos Fukurou był chłodny.- Jesteś mordercą Kazuo, a morderców się ścina lub wiesza. Dzieciak, którego pobiłeś może umrzeć. I ty możesz umrzeć tutaj. Potrafisz bić słabszych od siebie. Zobaczymy jak ci pójdzie z silniejszymi. Zaatakuj mnie. Jeśli tego nie zrobisz, zabiję jak psa, którym jesteś.
Kazuo nie miał z Mirumoto żadnych szans. Był tylko przestraszonym szesnastolatkiem, a Smok wyszkolonym bushi w dodatku z daisho przy obi wyszywanym w jednorożce. Fukurou o tym wiedział. Zamierzał wyżyć się na Kazuo, za pomocą Kaze-do. Dzieciak wylądowałby parę razy na ziemi, ale jego obrażenia ograniczyłyby się do paru siniaków. A Smok pozytywnie rozładowałby gniew.
Ale Kazuo nie miał na tyle odwagi. Słysząc słowa bushi Smoka na początku zdębiał, zaczął nerwowo przepraszać, potem mówił, że to nie on, że tylko dwa razy kopnął. Z początku Kazuo był zagubiony. Nie atakował. Więc poirytowany tym Smok ponaglił go słowami.- Atakuj! Nie słyszałeś? Jak mnie nie zaatakujesz, umrzesz!
Kazuo padł na kolana i łkał błagając o przebaczenie. – To tylko taka gra... panowie kazali... za monetę,.. można wygrać... wszyscy w to grają, nie tylko ja... wszyscy.
Gra... Pobicie dziecka, on nazywa grą? Mirumoto z wściekłości zacisnął zęby, już miał się przymierzyć, by uderzyć go w twarz, ale... nie mógł. Kazuo był w tej chwili tak... żałosny.
Fukurou opuścił rękę i krzyknął ponurym głosem.- Jaka gra! Jacy panowie?!-
- Pa... pa... panowie samurraje! –
krzyknął, chowając twarz w śniegu w kolejnym ukłonie Kazuo. – Monetę dają. Temu kto pierwszy złapie, pierwszy uderzy, przyprowadzi. Można monety zarobić!
-Panowie samuraje...-
syknął Fukurou i zamknął oczy. Myśleć jasno, bez zaślepiającego gniewu... Co Mirumoto Fukurou mógł zrobić? Zgłosić dowódcy Strażnicy. Próżny trud. Pewnie i tak wie. I mało go to obchodzi. Zabić tych bushi? Powód się zawsze znajdzie... jakikolwiek. Ilu z tutejszych jest dobrych w iaijutsu? Pewnie niewielu. Ale... problem nie tkwi w samych bushi. Problem tkwi w dowódcy tego miejsca. Na miejsce zabitych przybędą nowi. I to miejsce toczyć ich będzie jak skaza cienia. Powoli zatruwając i niszcząc.
Co mógł więc zrobić? Nic...
Wydech, wdech...
Mirumoto stał nad błagającym o litość Kazuo starając się zagnać smoka swego gniewu, z powrotem na jego miejsce.
Wdech, wydech...
Z każdym oddechem Fukurou się uspokajał. W końcu otworzył oczy i niemal warknął.- Wstawaj... masz przecież zanieść mój namiot do naprawy.
Zapłakany nastolatek powoli wstał, a wtedy Smok dodał.- I Kazuo...
-Tak panie.- spytał przestraszony półczłowiek. Uśmiech Mirumoto był złowieszczy, gdy powoli mówił kolejne słowa.- Jeśli nie masz odwagi, by walczyć. Nie baw się w takie gry, tylko zostań przy rzemiośle swej rodziny. Następnym razem... Możesz nie mieć tyle szczęścia.

Fukurou ruszył do twierdzy, nadal wściekły. Ale cóż... Nie miał celu na którym, mógłby tą furię rozładować. Na pewno nie nadawał się do tego płaczliwy półczłowiek.
Spojrzał na niego... Który dziś dzień? Chyba czas na trening. Co prawda rankiem, na swej warcie ćwiczył kaze-do. Ale teraz miał ochotę na kolejny trening, na którym spali gniew.
No-dachi... Walka tym orężem, powinna wystarczyć. A potem, w Strażnicy powinna być łaźnia. A Mirumoto czuł się brudny, w wielu znaczeniach tego słowa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-07-2011 o 13:43.
abishai jest offline  
Stary 05-11-2010, 07:55   #294
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Kwatery chui


- Xiu Wang... - chui pokiwał głową w milczącym potwierdzeniu. Tak, jego należałoby stąd wysłać, ale nie bardzo mogę. To mistrz tetsubo. Jedyna osoba, której w razie czego mogę polecić, by rozwiązała... - mężczyzna zamilkł na chwilę. - Chociaż cena byłaby wysoka. Dla nas obu. - dodał po chwili, jakby na inny temat.

Posławszy zakłopotane spojrzenie jeszcze szeregowemu, Hida szybko, jakby dla zatarcia poprzedni słów dodał:

- Ale chodziło mi raczej o typ, określenie osoby, niż o podanie imion. Nie oczekuję od Ciebie znajomości każdego Kraba w tej twierdzy, tak dobrej, byś mógł wyrecytować listę o sporządzenie której poprosiłem Xiu Wang-san przed momentem, Akito-san. Chodziło mi o określenie, kogo byś posłał. Zwiadowców? Szukających śmierci? Siłaczy? Ludzi zdolnych walczyć mimo ciężkich i licznych ran? Oddział Tsukai Inu to jednostka niejednolita. Jeśli poniósł straty, pewnie wiesz - chociaż z grubsza - jakie.


Wysłuchawszy z uwagą opowieści, chui zamyślił się przez moment. Akito również pogrążył się w myślach. Czuł, że wiele rzeczy mógłby powiedzieć lepiej. Zręczniej. Mimo bohaterstwa towarzyszy, czuł, że wiele rzeczy brakło w słowach. Owszem, opowieść była dobra... ale gdzieś w głębi siebie Akito czuł niedosyt. W porównaniu do tego, jak wyraźnie przeżywał nawet wspomnienia z tej walki... opowieść nie oddawała temu sprawiedliwości.

Niższy z bushi rzekł spokojnie:

- Szóstka młodzików przeciw Zaberu. To dobrze, że wyszliście z tego cało. Cud prawie, zważywszy, jak niewiele wiedzieliście o tym gatunku demona. Ta dziwka jest demonem Kyoso, kiedy te zapadają się pod ziemię - leczą się. Mogliście ją zabić, ponieważ wytrwałeś, Akito-san. Owszem, można ją podnieść i to bardzo dobry pomysł, ale trzeba wytrwać jej dotyk, a potrafi on przynieść albo zniewalającą rozkosz, albo przerażający ból. Kyoso to, jeśli dobrze pamiętam, prawie zawsze suki, aczkolwiek bardzo gładziutkie. Tak, jak opisałeś, może nieco drobne, ale masz wrażenie, że jak taką przygwoździsz to całkiem miło będzie się pod Tobą wiła, miękka gdzie i jak trzeba i sprężysta tak, by nie złamała się od kawałka mężczyzny, jak niektóre Kakita czy Doji. Jak dobrze urodzone kobiety noszą tanto, tak Kyoso zwykle mają jakieś niewielkie ostrze. Te najstarsze, mają obsydianowe, zważaj na nie piekielnie, bo dotknięcie obsydianu to bardzo duża szansa na Skazę. Chociaż, patrząc jakeś zbudowany, to masz niemałe szanse, że tak łatwo świństwa nie złapiesz. Im kto drobniejszy, chuderlawszy, tym gorzej. Kyoso jedną ma jeszcze sztuczkę - to owe kule dymu. Nie wiem do końca, co i jak, ale czasem potrafi rzucić nawet cztery na raz. Nie ma to zasięgu nawet rzutu nożem, co dopiero dzirytem, ale sięgnie dalej niż yari. W mojej walce zdarzyło mi się tym dostać w twarz.

Chui przerwał na moment, patrząc na wrażenie, jakie wywarł opowieścią na młodszym bushi. Ujrzawszy reakcję, uśmiechnął się i kontynuował:

- I nic. Jakby mnie dym owiał, równie krótkie, nieco gryzące i tak samo nieszkodliwe. Ale dwu moich kompanów nieprzytomnych padło, i ocknęli się dopiero jakeśmy demona odegnali... Także nie tylko śmierć czy shugenja są środkiem. Czasem oni musi po prostu odejść odpowiednio daleko. Ale kiedy zaklęcie przytomność zabiera, a kiedy nic nie robi, nie umiem rzec. Dlatego Kyoso trzeba zabić albo paroma ciosami, albo grupą, albo unosząc je do góry. Inaczej wtopią się w ziemię. W Twojej walce, nie, w Waszej walce z Zaberu żaden z Was nie miał o tym pojęcia. Większość tych, co spotyka oni, nie dożywa by się przekonać co plugastwo potrafi. Mieliście szczęście. No i dobrych kompanów. A i tak - podsumował, patrząc na twarz Akito - będziesz płacić i wspominać tę walkę całe życie, Hida Akito-san. Jak czujesz się z tymi bliznami? Masz prawdziwie paskudnie spaloną twarz. Byłeś z kobietą od czasu starcia?

Zostawiając Akito z chwilą do namysłu przed odpowiedzią, Touzenmaru powstał i podszedł do tego samego miejsca, skąd przed chwilą wydawał rozkazy. Wrócił niemal natychmiast, niosąc coś w dłoni. Usiadł z powrotem przed kurierem i spojrzał nań wyczekująco.

- Nie widzę, byś szczególnie cieszył się z awansu, Akito-san. - zagaił kiedy poprzedni temat został już wyczerpany - Nande?*

-----------------------------------------
* dlaczego, w potocznej formie
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 06-11-2010, 13:46   #295
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Rezydencja Doji Yasuhiko, Kosaten Shiro, terytorium Klanu Żurawia; 14 dzień miesiąca Togashi, rok 1113


- Nie Doji Yasuhiko-dono, nie chciałbym pozostawiać ciekawości gospodarza niezaspokojonej... – młody bushi przerwał na moment z przekornym błyskiem w oku. Nie powinien był, naprawdę nie powinien, ale nie mógł się powstrzymać - ...nie byłem jednak świadkiem rozmowy Twojej z moim bratem, nie mogę więc być pewny czego dotyczyła i o co dokładnie pytasz się Panie.

Pełen frustracji wyraz twarzy gospodarza był bezcenny. Uśmiechając się szeroko Hiroshi szybko podniósł dłonie w geście poddania.

- Gomen, gomen. – przeprosił szybko, wciąż z uśmiechem - To co miałem zamiar powiedzieć, to uściślenie, że jeśli mówimy o tym samym, to ja sam nie spodziewam się słyszeć niczego złego pod adresem Asahina-dono przez naprawdę długi czas. Podobnie spodziewam się, że yojimbo dwójki shugenja Asahina na równie długo zapamiętają dzisiejszy poranek.

- A czemuż to, Hiroshi-san? – gospodarz zwietrzywszy łatwiejszego rozmówcę skierował uwagę i ogień pytań na nim. Teraz wpatrywał się w Hiroshi z pełną uwagą, zmuszając tym samym do odpowiedzi. Złośliwy uśmiech na pokrytej zmarszczkami twarzy nie wróżył najlepiej. Młody Feniks nie był przecież przeciwnikiem dla starego dyplomaty.

- Gdyż... – młody bushi przerwał na moment, starają się dobrze dobrać słowa. Beztroski nastrój parował powoli. – Nikt nie lubi dowiedzieć się, że jego umiejętności nie są doskonałe.

- Niedoskonałe. Hmmph. – Yasuhiko rzucił Hiroshi kose, trudne do zinterpretowania spojrzenie, jakby odczytał tą wypowiedź na wiele sposobów. – A cóż to była za okazja, podczas której owe braki umiejętności zostały pokazane. Pojedynek może, hę? – zapytał zrzędliwie. Pytanie należało raczej do tych retorycznych. Widać było, że gospodarz doskonale wie o co chodzi.

- Hai, Doji Yasuhiko-dono. Pojedynek. – młody bushi potwierdził czując się coraz bardziej nieswojo. Co zresztą było z pewnością celem Yasuhiko, jak zauważył z irytacją. Gospodarz wydawał się czerpać radość z niepewności młodego bushi. Inaczej nie wywoływałby jej tylekroć podczas rozmów przy posiłkach.

- No więc Hiroshi-san... – starszy Doji rozparł się wygodniej wyraźnie przygotowując do dłuższej rozmowy - ...uczynisz starcowi tą przyjemność i zdradzisz dokładny przebieg pojedynku? Nieczęsto zdarza mi się okazja do bycia świadkiem interesującej walki. A już zwłaszcza walki bushi Feniksa. Opowieści to najlepsze co mi zostało.

No i sprawa była jasna. Teraz grzeczność wymagała, by spełnił prośbę gospodarza. Na co nie miał ochoty. W innej sytuacji z innymi słuchaczami, owszem. Ale nie tu i teraz. Jednak powinien to zrobić. Chyba, że...

- Gomen Doji Yasuhiko-dono, ale nie byłem obecny gdy Naritoki-aniki wskazywał Yojimbo Asahina... błędność przekonań... nie mogę zdać więc pełnej relacji z porannych wydarzeń. Nie rozmawialiśmy także wiele o tym jak przebiegał jego pojedynek. Wiem tylko, że sprawa została rozwiązana pomyślnie. – zakończył z uprzejmym uśmiechem.

Doji przez chwilę patrzył na Hiroshi podejrzliwie, następnie wywrócił oczami i przeniósł uwagę na Naritoki. – A więc?

- Mój brat dobrze podsumował sprawę. Została rozwiązana. – brat jak zwykle był lakoniczny.

Yasuhiko westchnął cierpiętniczo. Hiroshi czuł, że dobry humor wraca mu częściowo. Gospodarz zaakceptował unik. Chyba. Jeśli tak, oznaczałoby, że udało mu się wygrać potyczkę słowną z gospodarzem. Po raz pierwszy od miesięcy rozmów. Ha! Malutkie zwycięstwo, jasne, ale cieszyło!

Przez długą chwilę wszyscy skoncentrowali się na posiłku. Naritoki milcząc, Hiroshi ciesząc się swym drobnym zwycięstwem, a Ameiko rozmawiając przy tym z ojcem o jej wczorajszym dniu na zamku. Ponoć Daidoji Shinshirô Akimoto ma wkrótce zjawić się w Kosaten Shiro, jak wynikało listu do niejakiej Kakita Katame. Imiona obu samurajów nic nie mówiły Hiroshi, umykało mu więc znaczenie plotki. Nie znajdując niczego interesującego w rozmowie, zajął się podziwianiem pomieszczenia.

A było co podziwiać. Jak każde inne miejsce w domu Yasuhiko-dono, także ten salon urządzony był ze smakiem i artyzmem. Zarówno Futsuma* jak i Shoji** przedstawiały mistrzowsko namalowane krajobrazy. Podobnie jak w wielu innych pomieszczeniach razem zajmowały ponad połowę długości ścian. Co dziwne, jak Hiroshi zauważył po chwili, przedstawiały krajobraz zimy. Delikatnie zasugerowane pociągnięcia pędzla na śnieżnobiałym tle sugerowały zaspy śnieżne. Wydało mu się to dziwne, gdyż mógłby przysiąc, że podczas pierwszego posiłku jaki jedli tutaj niedługo po przyjeździe krajobrazy przedstawiały bogate barwy jesieni.

Młody bushi delektował się doskonale przyrządzonym posiłkiem usiłując zgadnąć jak wiele kompletów krajobrazów posiadał gospodarz. I gdy stary dyplomata miał przyjąć szczególnie wysoko postawionego gościa, czy powstawały nowe, specjalnie ku czci danej osoby. Byłby to gest bardzo w stylu Yasuhiko. Pomieszczenie ozdobione elementami odnoszącymi się do gościa. Subtelnie. Coś zauważalnego dopiero po przyjrzeniu się... Tak, to by do niego pasowało.

- No więc Hiroshi-san... – starszy doji zgryźliwie powtórzył słowa sprzed kilku minut, wyrywając Hiroshi z zamyślenia - ...jak więc wyglądał >Twój< pojedynek?

Hiroshi zamarł, czując jak twarz mimowolnie układa mu się w grymas zdziwienia. Złośliwy uśmiech rozmówcy sprzed kilku minut powrócił. Szerszy.

- A więc? – Ponaglił nie dając młodszemu bushi czasu na zebranie myśli.

- Ja... – młody bushi skurczył się w sobie nieco. W dojo przynajmniej sprawa była jasna. - ...to był zwyczajny pojedynek. Nic co odbiegałoby wielce od normy. Wygrałem. – zakończył conieco mniej pewnie niż by chciał.

- Szczegóły, młodzieńcze, szczegóły! – Starszy Doji w tym momencie bardzo przypominał Hiroshi starego kocura wbijającego ślepia w mysz. Jego samego. Tak mniej więcej oceniał swoje siły w szermierce słownej z emerytowanym dyplomatą.

- Pojedynek odbył się w dojo, Doji-dono. – młody bushi poddał się sile wyższej, chcąc mieć to za sobą jak najszybciej. Jeszcze kwadrans temu, gdyby ktoś powiedział Hiroshi, że przyjdzie mu opowiadać o wygranym pojedynku i nie czerpać z tego przyjemności, nazwałby go w duchu kłamcą lub posądził o niepoczytalność.

- Oznajmiliśmy nasze intencje. Kakita Inouzuka-san, mający być moim przeciwnikiem obraził mojego brata żądając od niego „sama” w stosunku do shugenja Asahina. Nierozsądnie chciał przy tym sprawdzić umiejętności mego brata. Został upokorzony. Nie było nawet pojedynku, tylko ostrze przystawione o włos od oka.

Okazało się, że młody bushi skłamał w myślach. Czerpał satysfakcję z opowiadania. Z dumy jaką napawało go bycie częścią rodziny, której członkiem był Naritoki.

– Następnie aniki ruszył szukać swoich przeciwników. Ja zająłem się moim. Z uśmiechu Fortun, wygrałem. Świadkami przegranej mego przeciwnika byli studenci dojo. Kakita Inouzuka-san nie odniósł ciężkich ran. Skończyło się na skaleczeniu.

Hiroshi wzruszył lekko ramionami na znak, że to tyle jeśli chodzi o opowieść. W myślach uśmiechał się cierpko. Oto okazał skromność, nie wspominając o wielu detalach jakie czyniły zwycięstwo wspanialszym. Jak miejsce uderzenia. Jak ilość studentów. Jak słowa sensei. Tyle tylko, że ta skromność nie wynikała ze skromności, lecz z pragnienia by gospodarz zaakceptował w końcu odpowiedź i poszedł sobie gdzie indziej, by podręczyć werbalnie kogoś innego.

- Wspaniałe zwycięstwo Hiroshi-san, Naritoki-sama. – melodyjny głos Ameiko przerwał ciszę. Gospodarz milczał najwyraźniej przetrawiając coś w myślach.

- Arigato. – młody bushi skinął głową dziękując za siebie i milczącego brata, który jedynie się skłonił.

-No cóż, Hiroshi-san… - Yasuhiko wybudził się z zamyślenia. - ...czy wybrałeś już prezent jaki zaniesiesz na kolację do pana Kakita Kakeru?

Młody bushi zamknął na moment oczy. Dobrze przynajmniej, że opanował się na tyle, by powstrzymać opadającą szczękę. Jak u licha?

- Dostałem zaproszenie, młodzieńcze. – stary dyplomata uśmiechał się pobłażliwie, choć zaskakująco sympatycznie. – A biorąc pod uwagę wydarzenia dzisiejszego ranka... – zawiesił znacząco głos.

Implikacje były oczywiste, teraz, gdy gospodarz to wskazał. Kolacja sama w sobie mogła nie być niczym wielkim. Ale w połączeniu z głośnym pojedynkiem... nabierała rangi. Znaczniejsi samuraje zechcą przyjąć zaproszenie, choćby z samej ciekawości.

Co oznaczało, że godne prezentowanie siebie, swojego klanu – i przez asocjację gospodarza, stawało się tym ważniejsze.

Co z kolei oznaczało, że gospodarz, dyplomata ze dużym doświadczeniem, prawdopodobnie zechce pomóc gościom.... Temu też prawdopodobnie służyły ostatnie zdania gospodarza, by gość doszedł to takiej właśnie konkluzji. Hiroshi ponownie westchnął w myślach. Zaiste mysz i kocur. Choć może lepszy byłby tygrys.

- Nie, Doji Yasuhiko-dono. Ostatnie wydarzenia potoczyły się zbyt szybko, nie miałem okazji nawet pomyśleć na ten temat. Czy mógłbym prosić cię Panie, o sugestie w tej sprawie? Jeśli też nie sprawiłoby Ci to problemów, czy mógłbyś opowiedzieć mi nieco o samurajach, jakich mogę spotkać na kolacji – tych, których z racji pozycji powinienem rozpoznać?

- Ha! Ten młody Feniks chce, bym mu opowiedział o samurajach, jakich powinien rozpoznać! Słyszałaś, córko? W dodatku pyta w kontekście kolacji u tego samotnika, Kakity Kakeru!

- Otou-sama - rzekła łagodnie córka zrzędliwego starca - nie bądź niemiły. Doskonale wiesz, że znasz odpowiedź na to pytanie i możesz pomóc Hiroshi-san.

- Kiedy w tym właśnie problem! Kakita-san mimo znamienitego rodu jest człowiekiem, który ekscentryzm uniósł do rangi sztuki! Nawet my, Doji, czasami go nie rozumiemy. Nie mam pojęcia co sam powinienem wybrać, a ja nie mam luksusu bycia gościem honorowym. Mój honor i dobre imię mej rodziny wymagają, bym uhonorował Kakitę Kakeru, tradycja przodków woła o to, by mój prezent był czymś wyjątkowym, co sprawi mu wielką przyjemność, a tu moja atutowa karta, pewien młody Feniks, którego miałem nadzieję zapytać o to, jakim człowiekiem jest nasz przyszły gospodarz, zwraca się do mnie tak naprawdę z tym samym pytaniem! Jak, pytam się Ciebie, moja córko, mam to obejść i pokazać światu wyrafinowanie godne Doji?

- Otou-sama - napomniała go Ameiko, której urocza buzia ułożyła się w na poły rozbawionym, na poły rozczulonym wyrazie - Twój dramatyzm wprawia nas wszystkich w zakłopotanie, a biedny Hiroshi-san może poczuć się winny. Jesteś kutym na cztery nogi dyplomatą, poradzisz sobie.

Doji Ameiko śmiały się oczy na widok werwy starca. W rzadkim geście uczucia delikatnie dotknęła jego ramienia napominając go. Uśmiechnęła się bardzo szeroko do Hiroshiego, który poznał już ten uśmiech. Jednego z pierwszych dni gościny Ameiko-san ofiarowała mu osobiście wyhaftowaną chustę z monem jego rodziny. Czerwono-złote nici przyciągały wzrok, płomień zdawał się tańczyć. Kiedy próbował podziękować gospodyni, ta - choć uprzejmie przyjęła podziękowania - rzekła jedynie zdanie:

- Shiba-dono, Wasz pobyt u nas daje memu ojcu i mnie wiele radości. Jesień i zima to smutny czas w pustym domu. Cóż wobec tego znaczy chusta?

Od tego czasu zmieniło się postrzeganie gościny. Nie był już natrętem, człowiekiem, który burzył ustalony porządek dnia, wnosił chaos. Hiroshi - po słowach kobiety - poczuł się kimś naprawdę mile widzianym. To pomagało znosić złośliwości starego Doji, które odbijały się od rezerwy Naritoki, wkrótce więc skupiły się na jej pozbawionym Hiroshim. Natomiast, co Hiroshi zaobserwował po raz kolejny - fakt, że na nim skupiały się złośliwości ojca, powodował, że na nim również skupiały się dyskretne gesty jego córki, która dokładała wszelkich starań by młody Feniks mógł czuć się naprawdę dobrze. Wkrótce Shiba zrozumiał, że służba zawsze wie, gdzie się znajduje, o ile jest w domu. Kiedy trenował, zawsze po treningu znajdował ciepłą wodę i gorący ręcznik, a łaźnia była gotowa na jego przyjęcie. Tylko raz musiał zmienić temperaturę wody na nieco chłodniejszą, potem już zastawał taką wodę, jaką preferował, a jeśli przyszedł wcześniej, widział służących dolewających do niej zimnej wody ze strumienia.

Tak wtedy, jak i teraz, interwencja Ameiko rozluźniała nastrój. Hiroshi przyglądał się wymianie zdań pomiędzy gospodarzem i jego córką z rozbawieniem, przesuwając się nieco, by usiąść wygodniej i rozluźnić napięte mięśnie pleców. Nie było wątpliwości, że darzą się uczuciem.

Tak czy inaczej, sprawa prezentów pozostawała otwarta. Nie mógł pomóc gospodarzowi, ani nie było to nawet potrzebne. Mógł natomiast spróbować. Nie znał się na tym kompletnie, ale nic nie stało na przeszkodzie, by przynajmniej powiedzieć co sam myślał na ten temat. Zawsze istniała szansa, iż jego pomysł, jakkolwiek bardzo nietrafiony podpowie coś gospodarzowi.

- Doji Yasuhiko-dono... - zaczął z zastanowieniem - ...nie znam pana Kakita Kakeru nawet po reputacji, nie mam też wyczucia w tych sprawach, jednak jeśli jest ekstentrykiem, czy nie oznacza to, że można wręczyć mu prezent wychodzący poza ogólnie przyjęte kanony bez obawy iż zostanie to źle zrozumiane? - po chwili wahania kontynuował - Ja sam, gdybym miał czas, nie miał natomiast nikogo, kto mógłby udzielić mi rady, przyniósłbym chyba na kolację własnoręcznie namalowany obraz - może portret jego samego, bądź kogoś z jego rodziny. Bądź jego domostwa. Wartością prezentu byłaby nie tyle jego faktyczna wartość, ale włożony w niego wysiłek.

...bądź też obraz przedstawiający węża oplatającego bonsai. Młodemu bushi jak żywe stanęły przed oczami sploty gada, jego kły i żółte ślepia spojrzenie. Kami drzewka. Widok, które zapamięta na długo. Gdyby miał malować, malowałby to. Choć może nie dokładnie to. Namalowałby Kami drzewka w jego pozytywnej formie... Ale tego portretu nie odważyłby się dać w prezencie.


* Futsuma - wewnętrzne, rozsuwane drzwi pomiedzy pomieszczeniami.
** Shoji - drzwi na zewnątrz, półprzeźroczyste by wpuszczać światło
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 11-11-2010 o 13:12.
Wellin jest offline  
Stary 11-11-2010, 12:59   #296
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rezydencja Doji Yasuhiko, Kosaten Shiro, terytorium Klanu Żurawia; 14 dzień miesiąca Togashi, rok 1113


Przez chwilę dyplomata milczał, zwężonymi oczyma obserwując gościa, nim odrzekł:
- Cóż, nasz młody, stawiający pierwsze kroki na krętej ścieżce złośliwości wobec starych ludzi, Feniks - kose spojrzenie z nutką triumfu powędrowało do Hiroshiego, ale zrzędliwy ton przeszedł w ton aprobaty już w następnych słowach - ma zaskakująco dobry pomysł. Czegoś podobnego spodziewałbym się po Tobie, moja droga - spojrzawszy na córkę z rozbawieniem mężczyzna odchylił się do tyłu i rzekł, obejmując wzrokiem oboje młodych - Macie w sobie oboje tę rzadką cechę, jaką jest dyskretne zrozumienie innych ludzi. Ale to nie jedyna rzecz, w której jesteście podobni, nieprawdaż, Naritoki-san?

- Hai - odrzekł w milczeniu starszy z Feniksów, na co Ameiko delikatnie zesztywniała i skłoniła głowę. Czy ukrywała rumieniec? Ciężko było rzec.

- Jeśli dobrze znam moją córkę, przez ostatnie dni często przebywała przy krosnach. Na pewno była tam całą poprzednią noc, stąd ta niezdrowa bladość cery - droczył się dalej dyplomata, a Hiroshi widząc, jak uparcie jego córka trzyma głowę nisko, zesztywniawszy w pełnej szacunku postawie, zaczął nabierać pewności co do tego rumieńca. Do tego niespodziewanym uzyskaniem potwierdzenia u Naritokiego, Yasuhiko - zdawało się - zmienił układ sił przy stole. Naritoki przestał być neutralny, był z nim 'sprzymierzony'.

* * *

Posłaniec pana twierdzy pojawił się godzinę po posiłku, kiedy przygotowania do kolacji już trwały. Ameiko - będąc wprawną i wdzięczną gospodynią - wydała odpowiednie dyspozycje jeszcze pod koniec posiłku, Hiroshi i Naritoki mieli zatem wystąpić w nowych komigatari, które dziś jeszcze miały być dostarczone, a dodatkowo miały być z "jedwabiu z Jili", o którym Hiroshi słyszał, że jest droższy od każdego innego.

Przez moment napłynęło inne wspomnienie. Kiedyś nosił stroje z tego jedwabiu. Kiedyś, pewien człowiek w zamian za te stroje dał im jedzenie, dzięki któremu przez miesiąc nie czuli głodu. Wszyscy.

Poza komigatari, zadbano również o każdy szczegół garderoby, a nawet montsuki dla każdego z Feniksów, choć tu Naritoki rzekł jedynie, że nie ma potrzeby.

Do domu przybywali różni ludzie. Krawcowe, dwu mieczników, ciągnący ze sobą czeladników, których robotą miało być polerowanie mieczy i naprawa wszelkiej innej broni, przybyła też grupka dzieci, która za zeni i trochę słodyczy pracowicie naprawiała wszelkie sandały, jakie wystawiono na werandzie, ciekawie rozglądając się po samurajskim ogrodzie i - kiedy nikt nie patrzył - płosząc karpie w stawie.

Dom ożył, jak nigdy dotąd. Yasuhiko zamknął się w swoich pokojach, mrucząc coś o jakimś tomiku, Ameiko po wydaniu poleceń wróciła do krosien, zaś Naritoki - jakby zmobilizowany jej przykładem - ruszył wydać dyspozycje swoim uczniom na czas kolacji i jego nieobecności, poprosiwszy jedynie gospodynię o biwę, którą mógłby zabrać ze sobą na kolację. Hiroshi w tym całym rozgardiaszu pozostawiony był samemu sobie, a przynajmniej tak było aż do przybycia pani Daidoji Meiwaku Suzu, drobnej budowy kobiety o szerokim, nieco żabim uśmiechu, w randze gunso. Pani Daidoji przybyła w pełnej zbroi, trzymając swe kabuto* w dłoniach, z sashimono** sterczącym zza jej pleców identyfikującym jej oddział i ród. Dostrzegłszy zamieszanie, poprosiła jedynie o to, by móc porozmawiać przez chwilę z Shiba Hiroshi-sama, co służba błyskawicznie doniosła młodemu Feniksowi, w postaci zziajanego chłopca, który u Doji Yasuhiko-dono często robił za gońca. On to niemal wpadł na spacerującego po ogrodzie Feniksa, by głośno i z jeszcze słyszalnym śladem biegu w oddechu rzec:

- Panie Feniksie, panie Feniksie, przybyła gunso Daidoji od pana Twierdzy na Rozdrożu. Czy życzy pan sobie ją przyjąć u siebie, czy przygotować inne pomieszczenie?

Najwyraźniej także wśród służby wzrósł status Hiroshiego, skoro dano mu możliwość podjęcia gunso jak gospodarzowi lub jak gościowi.

----------------
* kabuto - zabudowany hełm, często intensywnie zdobiony, właściwie nieodłączny przy pełnej zbroi
** sashimono - niewielka (zwykle prostokątna) flaga przymocowana do pleców, identyfikująca ród lub oddział, często mająca też mon dowódcy
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 20-11-2010 o 17:03. Powód: uzgodnienia z Wellinem
Tammo jest offline  
Stary 11-11-2010, 13:23   #297
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.



- Xiu Wang... - chui pokiwał głową w milczącym potwierdzeniu. Tak, jego należałoby stąd wysłać, ale nie bardzo mogę. To mistrz tetsubo. Jedyna osoba, której w razie czego mogę polecić, by rozwiązała... - mężczyzna zamilkł na chwilę. - Chociaż cena byłaby wysoka. Dla nas obu. - dodał po chwili, jakby na inny temat.


Akito zauważył ta wolną refleksję, której dowódca najwyraźniej by uniknął gdyby mógł. Nie o imiona pytał Akito, zapytał o typ, funkcję Krabów których można by wysłać i mimo, ze niezrozumienie wynikało z błędnego przyjęcia przez Akito, że chui zwyczajnie nie wie od jak dawna przybył do twierdzy kurier i wymaga od niego rzeczy niemożliwej, to jednak bez tego błędu i chui by nie popełnił własnego. A wymienienie Xiu Wanga w kontekście mistrza tetsubo i konieczności posiadania go w strażnicy... przywiodło mu od razu na myśl Amoro. W końcu ten rozkapryszony zabójca Kogane-sensei zdołał już zyskać nową reputację w związku ze swoim pobytem w Strażnicy. I zgadzało się to z ceną jaka przyszłaby do zapłacenia. Dobrze pamiętał jak łagodnie skończyła się sprawa z zabiciem mistrza Kogane. Akito byłby już coś zaznaczył... jednak chui dość szybko zmienił temat.

Touzenmaru posławszy zakłopotane spojrzenie jeszcze szeregowemu, Hida szybko, jakby dla zatarcia poprzedni słów dodał:

- Ale chodziło mi raczej o typ, określenie osoby, niż o podanie imion. Nie oczekuję od Ciebie znajomości każdego Kraba w tej twierdzy, tak dobrej, byś mógł wyrecytować listę o sporządzenie której poprosiłem Xiu Wang-san przed momentem, Akito-san. Chodziło mi o określenie, kogo byś posłał. Zwiadowców? Szukających śmierci? Siłaczy? Ludzi zdolnych walczyć mimo ciężkich i licznych ran? Oddział Tsukai Inu to jednostka niejednolita. Jeśli poniósł straty, pewnie wiesz - chociaż z grubsza - jakie.

-A i tak - podsumował, patrząc na twarz Akito - będziesz płacić i wspominać tę walkę całe życie, Hida Akito-san. Jak czujesz się z tymi bliznami? Masz prawdziwie paskudnie spaloną twarz. Byłeś z kobietą od czasu starcia?


Akito musiał zmierzyć się z pytaniem postawionym mu przez chui, przy czym niemal podskórnie czuł, że pytanie było niemal propozycją, co prawda przyjemną ale i jednocześnie taką która nie wypadała, a bynajmniej nie tu, nie teraz i nie przy obowiązkach jakie jeszcze na niego czekały. Równie dobrze mogła być sprytnie zastawioną pułapką jak i próbą zaskarbienia sobie przyjaźni Akito - którego nazwisko wywarło w końcu wrażenie na chui, na tyle wielkie, że opierając się wyłącznie na nim, mógł przeprowadzić własne zamiary.

Touzenmaru powstał i podszedł do tego samego miejsca, skąd przed chwilą wydawał rozkazy. Wrócił niemal natychmiast, niosąc coś w dłoni. Usiadł z powrotem przed kurierem i spojrzał nań wyczekująco.

- Nie widzę, byś szczególnie cieszył się z awansu, Akito-san. - zagaił kiedy poprzedni temat został już wyczerpany - Nande?

Dopiero na zapytanie o awans na twarzy Akito wykwitł uśmiech, wcześniej trawił go zbyt wielki stres związany z rozmową z nieznajomym dowódcą o randze chui. Szczególnie w tej Strażnicy w której więcej było wyrzutków niż normalnych samurajów. Zamiast też zwyczajnie cieszyć się z awansu zastanawiał się co on tutaj robił... Po bezpośrednim pytaniu dowódcy dotarło jednak do niego, że to fakt, wymagający jedynie potwierdzenia i przyjęcia - niezależnie od motywów i powodów awansu, za chwile miał stać się kimś ważniejszym niż do tej pory - a i to miało mu ułatwić zaprowadzenie choćby względnego porządku w Strażnicy. Komu jak komu, ale Hida Akito mogło się to udać... przynajmniej w jakimś stopniu.

- Cieszę się z awansu - jakby na potwierdzenie uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Powstrzymał się przed wylewnością na którą przez moment miał ochotę. Dowódcy któremu opowiedział właśnie historię swego życia byłoby łatwo opowiedzieć o zaskoczeniu awansem. Zaskoczenie oznaczało jednak nieprzygotowanie a Akito nie chciał uchodzić za nieprzygotowanego.
- Po prostu mam wciąż na głowie przybyłych do Strażnicy Mirumoto-san i Bayushi-san, którzy mogliby ... - młodemu posłańcowi brakowało odpowiednich słów, choć po spojrzeniu dowódcy od razu zrozumiał, iż ten doskonale wie o co mu chodzi - mogliby na koniec pobytu na Murze nie dość odpowiednio zapamiętać Klan Kraba. - zakończył najdyplomatyczniej jak zdołał.

Chwilę później powrócił do zadanych przez Touzenmaru pytań, których nie sposób było obejść.

- Blizny, to oznaka służby wojownika.
- wyrecytował za Taisa słowa które ten mu powiedział przed wyjazdem. Widać było, że głęboko wziął je sobie do serca, wolał też nie kończyć całej porady co by nie wyszło na to, że przestrzega dowódcę. Co by nie było chui mógł sobie pozwolić nawet na krytykę a zwykłemu szeregowcowi pozostawało co najwyżej przełknąć ślinę...
- I nie, rozrywki z kobietami pozostawiam na czas gdy uporam się ze służbą, a tej może nie zabraknąć nigdy - uśmiechnął się lekko zdając sobie doskonale sprawę z własnego trudnego położenia.
Jemu ten temat sprawiał chyba nie mniejszą trudność jak dowódcy musiał sprawiać temat Amoro - ale Akito nie zamierzał wychodzić nie poruszywszy tego problemu. Wiedział, że prędzej czy później może się spotkać z Amoro, tym bardziej wobec planów jakie miał odnośnie Strażnicy.

- Po drodze usłyszałem o obyczajach jakie szerzy tu Hida Amoro-san. - Słowo san zabrzmiało jak gdyby nie było wypowiedziane, a już na pewno wypowiedziane było z trudem, jak gdyby Krab bił się pomiędzy dyplomacją a wyrażeniem swych własnych odczuć względem psa który powinien już dawno nie żyć, za to co zrobił. Akito zastanawiał się czy wskazać źródło informacji, podkreślając jej wagę, ale uznał to równoznaczne z wydaniem Hida 'Okami' Tatewaki-san - nie pytany wolał więc nie zdradzać źródła informacji. Domyślał się jednak, że wieści o rozprzestrzenianiu się opisu sytuacji w Strażnicy jeszcze bardziej sprowokują dowódcę do podjęcia stanowczych działań. Mimo, ze można było potraktować to jako zarzut - choć nic w tonie głosu Akito tego nie sugerowało, to jednak ten dość szybko wyjaśnił motywy jakie stały za podzieleniem się ową informacją, chcąc jakby upewnić Touzenmaru, że gotów jest pomóc a nie przeszkadzać.

- Czy nie byłby to właściwy kandydat do uzupełnienia szeregów przetrzebionej armii Hiruma Hideyori-sama?
Zapytał dość odważnie i chyba oboje wiedzieli, że nie chodzi tu o atuty Amoro a raczej o jego pozbycie się z twierdzy i wysłanie na linię frontu. Co prawda mogła to być niemiła niespodzianka dla Taisy - jednak Księżycowy Pies mógł go właściwie utemperować. Nie można byłoby też tego potraktować jako obrazę - skoro opuszczenie Strażnicy miało być przywilejem...
- Armia Hiruma Hideyori-sama poniosła spore straty, z pewnością część z nich została uzupełniona w Twierdzy Ostrza Blasku - ale oznacza to , że i tam powstały braki a garnizon Twierdzy chyba nie jest już aż tak wymagający, nie Hiruma znajdą tam swoje miejsce...

Akito był gotów pójść dalej, gdyby Touzenmaru nie widział takiej możliwości. Wiedział, że przywrócenie porządku w Strażnicy może wypłoszyć stąd Amoro a przynajmniej pobyt tu uczynić tak nieznośnym, aby ten sam wołał do ojca o przeniesienie go na inne miejsce. Można to było zrobić... trzeba było "jedynie" uprzykrzyć mu tu życie strasznie, o ile dowódca nie chciał się narażać Amoro to Akito w wzajemnych stosunkach z mordercą Kogane, wiedział że nie mogło się już im bardziej pogorszyć... Pewne sprawy można było co najwyżej właściwie rozwiązać, a Akito chciał dać znać, że nie tylko Xiu Wang jest władny temu podołać. Niekoniecznie też miało to oznaczać pojedynek. Mając Skorpiona przy boku czy Fukurou - którego rodzice - Mirumoto Yomei i Togashi Hameko, byli bardzo liczącymi się ludźmi, Amoro miał tak naprawdę ograniczone pola manewru, chyba że był głupszy od kamieni z których była zbudowana ta Strażnica.
- W Twierdzy przydadzą się berserkerzy - dodał z przekąsem znając karę jaką Amoro dostał za swój czyn - Choć oczywiście w armii taisy Hiruma Hideyori-sama zwiadowcy, wojownicy czy inżynierowie także mogą się przydać. Przyda się każdy dobry Hiruma, każdy kogo tylko zechcesz i uznasz za właściwe stąd odesłać Panie. - zakończył Akito praktycznie dając dużą swobodę w decyzji dowódcy Strażnicy.
Odpowiedzialność za ludzi podesłanych Hirumie i tak była już dzielona pomiędzy ich dwóch - Akito bo prosił, Touzenmaru bo przydzielał.
A młody Krab wciąż jeszcze pamiętał o potrzebie uzyskania jak największej liczby jadeitu czego nie dało się osiągnąć bez odpowiedniego przygotowania terenu...

Chui milczał przez chwilę, zastanawiając się. Wreszcie rzekł:
- Akito-san, nie wiem czy posłałbym tego człowieka do Twierdzy Ostrza Blasku. Na pewno nie zaproponowałbym go Hirumie Hideyoriemu. Każdy Hiruma szanujący swój ród zlinczowałby kogoś, kto obraził Hiruma Kogane-sama. Za mord sensei... to naprawdę nie wiem co by zrobili. Hideyori od lat przyciąga tych z rodu Hiruma, którzy szczególnie boleśnie odczuwają porażkę sprzed wieków. Śmiertelność w jego oddziale jest wysoka, ale kilkakrotnie już ujrzał mury rodowego zamku swych przodków. I - na Bishamona - jestem pewien, że nie ma zamiaru na tym poprzestać.

W głowie chui kiedy o tym mówił, zabrzmiały nuty podziwu. Mężczyzna pokręcił powoli głową, kontynuując po chwili milczenia:
- Dlatego nie chciałbym podesłać Amoro do Twierdzy Ostrza Blasku, choć pomysł i okazja są przednie. A czy wiesz jeszcze, Akito-san, dlaczego nie chcę posłać tego człowieka gdziekolwiek indziej na Mur, gdzie walki są częstsze i groźniejsze?

- Czy dlatego, że dla ojca Amoro byłoby to niemal obojętne czy zginąłby tutaj, czy też gdzieś na murze, ale wysłany z twego rozkazu Panie?

Odpowiedź w formie pytania wydała się Akito w tym momencie najwłaściwsza. Mógł się tylko domyślać czy o to właśnie chodzi, a już i tak uznał, że jego propozycja mogła być impertynencka, choć jeśli tak było chui nie dał tego po sobie poznać. Sam wiedział już co to znaczy mieć czyjegoś ojca za wroga i nie dziwił się , że dowódcy Strażnicy Wschodu nie śpieszyło się do nabycia śmiertelnego przeciwnika.
Zaczynała do niego docierać trudność sytuacji w jakiej postawiony był dowódca, nie mógł dopuścić do śmierci Amoro , choć ledwo już go tolerował, inaczej rozmowa przebiegałaby zupełnie inaczej. Była jeszcze jedna możliwość...
- Również. Ale nie tylko. Ale mów dalej, Akito-san. Widzę, że masz jakiś pomysł.
- Amoro może zrobić wiele głupstw na mój widok, można go nawet troszeczkę do głupstw tych sprowokować, gdyby okazał się nadmiernie opanowany... w co wątpię. Jestem kurierem w ważnej misji gdyby przyszedł mu do głowy pojedynek ze mną... czy inna próba przeszkodzenia mi w wykonaniu misji, miałbyś panie solidny pretekst do odesłania go do jego rodzinnego domu.

Akito wiedział, ze byłaby to niewielka kara, może nawet nagroda biorąc pod uwagę jaką dziurą była Strażnica, ale myśląc w kategoriach bushido, byłaby to kolejna hańba dla Amoro, tym większa skoro nawet nie nadawał się do służby w Strażnicy... w końcu może i nawet jego ojciec miałby go dość a przy odpowiednim pretekście nikt nie miałby żalu do dowódcy za odpowiednią i łaskawą reakcję...

Chui uśmiechnął się.
- Liczyłem, że to powiesz Akito-san. I rzeknę Ci tak. Prawdziwy powód, dla którego ten zgniłek ma tak wielkie możliwości to mój bezgraniczny szacunek i uwielbienie dla Pana Wszystkich Krabów. Hida Kisada-sama jest przywódcą, który niezliczone razy poprowadził wycieczkę przeciw siłom nieprzyjaciela, tysiące razy zabijał najgorszy pomiot, jaki Fu Leng rzucił na nasze ziemie i granice. Hida Kisada jest niepokonany, od pół wieku, jeśli nie dłużej. I z nim - ferwor w głosie chui był taki, że mimowolnie i Akito przeszły ciarki - niepokonani jesteśmy także my. Dopóki trzymam tutaj, w Strażnicy, to zgniłe jajo, smród zostaje tutaj. A że tutaj często śmierdziało, mało kto zwraca na to uwagę. Nie uczynię nikomu, kto ma naprzeciw siebie nieprzyjaciela, pod sobą Mur, który musi zostać utrzymany, takiego prezentu. Nie, dopóki nie utemperuję młokosa. Rozumiesz, Hida Akito-san? Ja. Go. Utemperuję. Choćbym miał potem popełnić seppuku za złamanie tego parszywca. Za podniesienie ręki na krew Kisada-sama. Utemperuję go, chociaż mam ochotę go złamać tak, by lizał buty każdemu Hiruma za to, co im zrobił. Szlag! - chui poderwał się i z rozmachem walnął opancerzoną pięścią w stolik, który rozleciał się, zasypując obu bushi drzazgami - Mam ochotę go roznieść na kijach za to, co im zrobił! Hiruma Kogane! Kogane, ze wszystkich ludzi! Ocaleniec!!

Przez moment mężczyzna w furii poruszał niemo szczęką, jakby żuł słowa, jakby je gryzł i kaleczył zanim je wypuścił. Ale nawet teraz, kiedy wyraźnie stracił panowanie nad sobą, kiedy furia i wściekłość przełamały samurajską samokontrolę, nawet teraz wymawiał imię Czempiona Krabów z najwyższym oddaniem. Z bezbrzeżnym szacunkiem. Akito rozumiał go doskonale. Nie można było mówić o Kisada-sama inaczej. A dorastając w Kyuden Hida młodzieniec miał okazję poznać Czempiona Klanu osobiście, choć nie jak jego ojciec i - wcześniej - dziadek. Nie w boju. A w boju, Hida Kisada Kraby napełniał tak niezachwianą wiarą we własną nieśmiertelność, we własną nietykalność, w pewność zwycięstwa... Z taktycznego punktu widzenia to była przewaga nie podlegająca żadnej ocenie. Bezcenna. Jedyna w swoim rodzaju. Jeśliby Hida Kisada powiedział jednemu guntai, że mają pójść, sypnąć Fu Lengowi solą w oczy i wrócić, ruszyliby. Ba! Wszyscy byliby przekonani, że im się uda. Bo jeśli Wielki Niedźwiedź tak powiedział, to tak musiało być.

Chui w milczeniu bił się ze swoją wściekłością, kopniakiem odrzuciwszy resztki stolika na bok, pod ścianę. Usiadł, opanowawszy się już nieco, ale nadal brał głębokie oddechy, które rozdymały mu nozdrza a jego oczy pozostawały zaciekłe, zachmurzone wielkim gniewem.

- Wiem o waszym ścięciu się w szkole, Hida-san - rzekł a Akito poczuł silny odruch, by się wyprostować tak ostrym był jego głos teraz - i dlatego kiedy dowiedziałem się, że tu przybywasz, stwierdziłem, że to karma! Że oto przybywasz Ty, którego jego wybryk kosztował już tak wiele. Niewielu zna prawdę, Hida-san. Niewielu wie, że Kogane się powstrzymał. To wiedzą głównie Hiruma. I tylko dlatego ten zgniłek jeszcze żyje. Gdyby nie fakt, że Kogane dostrzegł w nim potencjał, gdyby nie fakt w jakich okolicznościach sensei poszedł do Sunda Mizu Dojo i zaczął tam uczyć... gdyby wreszcie nie to, że on sam się powstrzymał... Amoro by nie żył. Tydzień, najdalej dwa po tym, jak wieści dotarły. Można na palcach jednej ręki wymienić wśród obecnych Hiruma takich, którzy mieliby zasługi porównywalne z Kogane-sensei. By zabić jednego z nich - niedopuszczalne. To jakby zabić nadzieję tej rodziny. Skorpion nie uderzyłby celniej, jeśli chciałby ich zniszczyć.

Chui poderwał się znowu, mówił teraz chodząc tam i z powrotem, pełen pasji, wściekle i z rozmachem gestykulując.

- Ale powstrzymałem się, ponieważ były dwie kwestie. Pierwsza - tej sprawy nie można załatwić byle jak. Amoro ma potencjał, i to nie byle jaki. Jest w nim moc podobna do tej, którą posiada sam Hida Kisada i jego dzieci, Hida Yakamo czy młoda Ushi-san. Nie chcę go zabić. Nie, chcę by robił, co do niego należy. By walczył przeciw nieprzyjacielowi. By odpłacał każdym dniem życia. Zabicie go, odesłanie do domu, to zakopanie sprawy, zagrzebanie jej pod dywan. Dopiero wtedy Hiruma Kogane zazna spokoju, kiedy Amoro zacznie walczyć jak Krab. I z innymi Krabami. To pierwsza rzecz. Druga - to należy zrobić odpowiednio. Nie - z rozgłosem, oficjalnie, rozkazem czy karą. Nie, to powinno wyjść naturalnie. Oddolnie. I kiedy zastanawiałem się, jak to zrobić, ten morderca już zaczął wprowadzać swoje porządki. Nie spieszyłeś się tutaj, Hida-san! - chui oskarżycielsko spojrzał na młodego Kraba - Sokół z Twoim awansem przyleciał prawie tydzień temu! Ale nieważne. Jesteś. I - jak widzę - jesteś chętny, by coś zrobić z tym człowiekiem. To dobrze. Bo ja jestem chętny, by dać Ci szansę na to. Nie wiem, kto w Sunda Mizu Dojo postanowił ugrać swoje, ale plotki o Twoim udziale w sprawie były większe niż być powinny. Możliwe, że ktoś spośród ludzi stamtąd wybrał między siostrzeńcem Hida Kisada-sama a synem dowódcy Czerwonych Wachlarzy. Nie będę się bawił w oceny. Nie będę mówił, czy mi się to podoba czy nie. Ale wstrzymałem się z działaniami przeciw Hida Amoro, wiedząc, że przyjeżdżasz. I jestem gotów spełnić Twe pewne drobne życzenia w tej materii. Zaaranżować, by na przykład gdzieś kogoś nie było, albo, by się zwolniła jakaś jadalnia. Albo, by ktoś miał służbę w pewnym miejscu i o pewnym czasie. Ucz się u Xiu Wanga, chłopcze, bo to prawdziwy mistrz tetsubo, jeden z lepszych jakich widziałem w życiu, pomimo mylącego zachowania. Jeśli chcesz coś robić, masz najwyżej tydzień - i pamiętaj o tym, czyja krew płynie w żyłach tego człowieka. Nie lza go zabijać! Jeśli nic nie chcesz robić, też w porządku, zajmę się tym po Twoim wyjeździe. Nawet jeśli wierzę, że to karma, żeś tu teraz trafił, mogę się mylić. Sam oceń, czy ufasz swoim kompanom na tyle, by wdrażać ich w tą sprawę. Wszystko, co padło w tej rozmowie na temat Hida Amoro, jest prywatne żołnierzu. To rozkaz, rozumiemy się?

- Hai - odrzekł krótko, prosto i z głębokim ukłonem. Wciąż jeszcze nie wyszedł z wrażenia jakie chui przed chwilą na nim zrobił. Dobrze ważył każde jego słowo które wbijały się w duszę Akito, podczas tej rozmowy zrozumiał więcej z tego co wydarzyło się w Sunda Mizu Dojo, niż kiedykolwiek wcześniej. Zadanie jakie chciał wykonać Touzenmaru uznał za własne, zemsta czy chęć upokorzenia Amoro musiała ustąpić przed powinnością- chociażby ze względu na mistrza Kogane. Dopiero po chwili rozmowa wróciła na wcześniejszy tor.

- Cóż, służba nie drużba i faktycznie od kołyski aż po grób będziesz miał jej dużo, młody hohei. Ale - głos chui stwardniał zauważalnie, spojrzenie wyostrzyło się - winnyś też coś klanowi. Winnyś mu potomków. Winnyś mu silnych i odważnych wojowników, gotowych pójść w Twoje ślady, gotowych Cię zastąpić jeśli polegniesz. - Mężczyzna uśmiechnął się z pewną sympatią do młodzieńca i rzekł - Rozumiem, żeś niewprawny z kobietami, panie Hida. Na Murze czy w Sunda Mizu Dojo takich rzeczy nie uczą. Ale jedziesz na ziemie Żurawia. Tamtejsze kobiety potrafią być strasznie wydelikacone, a słyszałem też, że wiele z nich nie potrafi nawet poprawnie chwycić noża, co dopiero mówić o władaniu naginatą. Jak planujesz rozmawiać z nimi? Zachowywać się przy nich? Są tak delikatne, że poczujesz się gruboskórny tylko przez zestawienie. Nie zdziw się, kiedy nie zrozumiesz po co w ogóle otwierają usta - mówią tam innym językiem, innymi słowami i strasznie marnotrawiąc czas. Nie uświadczysz tam prostego rozkazu czy powiedzianych wprost słów, chyba, że od Daidoji. Ci są jeszcze znośni. Ale Kakita gotów odpowiedzieć Ci poezją a Doji może zacząć opowieści o Cesarskim Dworze. Jeśli do tego dołożyć Twoje blizny, Akito-san...

Touzenmaru-chui potrząsnął poważnie i powoli głową, cicho kończąc myśl:
- To nie nasz świat, Hida-san. Winieneś wiedzieć, jak na Twe oblicze reaguje kobieta. Wielu Żurawi zniesie Twe blizny, ale może zareagować kiedy przestraszą one kobietę. I tak, wiem, że to dziwne, ale słyszałem o paru takich przypadkach. Życzyłbym sobie, byś odwiedził tutejszy dom gejsz. Jest podły, ale da Ci okazję chociaż uświadczyć towarzystwa innego niż męskie. Możesz zaprosić swoich towarzyszy, na mój koszt, by ich wrażenie z pobytu nie było zupełnie niemiłe. Nie zapomnij zdjąć maski, kiedy już zabawa będzie trwać w najlepsze i zapamiętać wrażenia, jakie to wywoła na zabawiających Waszą trójkę dziewczynach. Wracając jeszcze do potomków. Nie zrozum mnie źle, Akito-san. Nie będę bawił się w swata. Ale służba Kraba jest wieczna i jeśli nie zadbasz o potomka, o rodzinę... Ale. Twój szlachetny ojciec, lub sensei na pewno się już tym zajęli. Dość o tym zatem. Proszę - chui podał szczególny zwój kurierowi - oto on. Twój awans. Musiałeś zrobić dobre wrażenie na taisie Hideyorim, młodzieńcze, bo pchnął to tutaj sokolą pocztą. Nie pamiętam, bym kiedyś słyszał o takim przypadku. Ptak przybył strasznie zmęczony. Ale uznaję ten zwój, masz moje pozwolenie by zmienić swe insygnia. Gorzej będzie z nauką. Nie mamy tu sensei...

Zapadła chwila ciszy, kiedy chui nieoczekiwanie zawiesił głos i utkwił wzrok w ścianie, nieco na lewo od Akito. Przez moment trwał tak, wyraźnie coś rozważając, nim dokończył zawieszone zdanie:

- Poza jednym. To mistrz tetsubo i mógłbyś się odeń wiele nauczyć. Cóż, Akito-san. Wydam odpowiednie rozkazy. Jeśli przyłożysz się do nauki, może coś z tego będzie po jakichś trzech tygodniach. A teraz załóż maskę. Na mój znak - chui ułożył dłoń do gestu 'atak/ruszamy' - zdejmiesz ją ponownie.



"Hmm gdyby problem Amoro został rozwiązany... wówczas może udałoby się zabrać ze sobą mistrza tetsubo... podróż przez Puszczę Schinomen byłaby bezpieczniejsza i i ja mógłbym podszkolić swe umiejętności. Pozostanie w Strażnicy przez trzy tygodnie z oczywistych powodów odpada." - pomyślał Krab, gotów we właściwym czasie zasugerować odpowiednio swą prośbę dowódcy.

Ledwie Akito umocował prezent od Skorpiona, gdy otworzyły się drzwi i weszła - niosąc planszę do shogi - młoda kobieta, w kimonie bez monów. Miała ładny, dziewczęcy uśmiech, przy którym na jej policzkach wykwitały urocze dołeczki, nie więcej niż dwadzieścia lat i była smukłą, zgrabną kobietą.

- Hida Akito, kurier od dosłownie paru chwil w randze nikutai, syn Hidy Ogitamaru, przywódcy Czerwonych Wachlarzy, w służbie u Hiruma Makasu - zaprezentował go chui, by następnie wskazać przybyłą i rzec - Hiruma Chiyori Aiko jest moim hatamoto, a także uczennicą szkoły Kuni.

Kobieta skłoniła się uprzejmie, ignorując kawałki stolika, siadając i rzekła:
- Hajime mashite*, Akito-san. Czy jadłeś już dzisiaj ryż?

Żołądek rosłego Kraba poruszył się na myśl o jedzeniu.

- Z chęcią zjem w tak doborowym towarzystwie - odpowiedź przyszła z naturalnym ukłonem. Resztki etykiety wyuczonej przez matkę, pozostały gdzieś w pamięci Kraba, nie wybite przez katorżniczą służbę.



* hajime mashite - (jap.) miło poznać, jak się masz, dosłownie znaczy "po raz pierwszy" i jest używane tylko przy przedstawianiu się.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 11-11-2010 o 15:41.
Eliasz jest offline  
Stary 11-11-2010, 14:39   #298
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Kwatery chui

Hida-chui gromko zawołał "służba!" i po chwili do komnaty wpadło dwu ashigaru, lekko opancerzonych i przepasanych jakimś - jak zauważył Akito z pewnym zdziwieniem - łańcuchem.

Bez słowa uprzątnęli resztki stolika, przynieśli następny. Spieszyli się, ale i tak kobiety, które wniosły posiłek musiały poczekać. W międzyczasie Hiruma-san zagaiła rozmowę:

- Hida-san, gratuluję awansu! Który sensei gotów jest podjąć się Twoich nauk?

Cóż, awans wśród Krabów nie był tak znowu odmienny od awansu u innych klanów. Zasadniczo musiało się zasłużyć, opowieści o uczynkach bushi musiały dotrzeć do uszu jego sensei, ten zaś, lub ktoś o równej mu randze z tej samej szkoły - musiał wyrazić chęć nauki. To zdarzało się u innych klanów nieczęsto, choć Akito tutaj polegał głównie na opowieściach matki i siostry dotyczących Klanu Żurawia. Podobno wśród innych klanów sensei bardzo rzadko zapraszali kogokolwiek. Często zatem uczeń czujący potrzebę dalszej nauki, udawał się do szkoły i prosił sensei o ocenę umiejętności. Jeśli prośba była umiejętna, a uczeń faktycznie gotów do nauki, nauczyciel mógł dalszą naukę zaproponować. W przeciwnym razie oferował parę wskazówek, zlecał parę rzeczy, których w jego ocenie brakowało studentowi.

U Krabów sprawy wyglądały - jak zwykle - prościej. Klan w stanie nieustającej od tysiąclecia wojny nie miał czasu, by jego wojownicy odbywali podróże do szkół, tylko po to, by wrócić z kwitkiem wskutek 'niegotowości' albo, co gorsza, nieuprzejmości wobec urażonego 'nie taką jakiej oczekiwał' prośbą sensei. Bushi mieli obowiązki na Murze, pod Murem, za Murem i wszędzie indziej, gdzie nieprzyjaciel akurat się znajdował. Obowiązki pilne, nie cierpiące zwłoki i często jeszcze brakowało im ludzi do dobrego ich wykonania.

Kraby zatem, zostawiły to sensei. To oni zapraszali kogoś na nauki, i było to równoznaczne z tym, że te nauki się dostanie. Bez proszenia. Bez spełniania próśb czy 'doszkalania się' w czymkolwiek, a już na pewno nie w manierach czy sposobie siadania lub mówienia omownie tego, co można było powiedzieć prosto i zwięźle. W imię zasług a nie ładnej gadki, lub oddania szesnastu przysług sensei, który potem 'łaskawie' zmieniał zdanie i stwierdzał, że kandydat jednak może uczyć się dalej. Że 'jednak' jest gotowy.

A jak sensei nie przysyłali zaproszenia... To cóż, pierwszym dojo Klanu Kraba był, jest i będzie Mur. I tu bushi tego klanu uczyli się każdego dnia. A jak się nie nauczyli, to umierali. I żadne zaproszenia nie miały wtedy znaczenia.

Ale, aby odpowiedzieć Hiruma-san, Akito musiałby przeczytać zwój. A ten, wskutek niespodziewanie intensywnej rozmowy z dowódcą Strażnicy, wciąż nieotwarty spoczywał w jego dłoniach.


Miasteczko wokół Strażnicy

Smok gniewu wcale nie chciał zasnąć. Bynajmniej. Jątrzył, podsuwając obrazy chwiejącego się na nogach dziecka, jego liczne rany, wybite i połamane zęby, pokiereszowaną twarz. Podsuwał okrutny wyrok zielarza, czy chłodne pytanie "obudził Twój gniew" shugenja.

- Gra wciąż trwa - syczał, kiedy plecy idącego z tyłu Kazuo rozprostowywały się, kiedy chłopak zdał sobie sprawę, że uniknie kary - będą następne cele, będą kolejne pobite i zaszczute dzieci.

Wściekłe i pełne pogardy spojrzenie, jakie dzieciakowi posłał Mirumoto spowodowało, że Kazuo oblał się potem i zbielałymi wargami wyszeptał cicho 'przepraszam', by skulić się i wbić wzrok w ziemię. Zadowolony bushi z satysfakcją odnotował, że rumieniec, jaki pokrył policzki heimina nie pochodził ze strachu, lecz ze wstydu.

- To ledwie jeden gracz, może jeden ze starszych, ale co z tego, że przy następnym pobiciu go nie będzie? - syk nieustawał, był tak sugestywny, że Mirumoto bez trudu odmalował tą scenę, kiedy kilkanaścioro dzieci i już przecież dorosłych kopało małą, zwiniętą w kłębek postać. Obrzydzenie zalało Smoka, cóż znaczył jeden mniej czy jeden więcej przy takiej ich liczbie!


Strażnica, parter, kwatery trzech przyjaciół

Kiedy wreszcie doszli do Strażnicy i mógł posłać chłopaka precz z namiotem, ledwo zapanował nad odruchem spoliczkowania go, w odpowiedzi na jego służalcze ukłony. Na szczęście heimin widział, że samuraj jest wściekły, zatem uwinął się błyskawicznie, by biegiem pomknąć ku bezpieczeństwu.

- Sprawiedliwość! On biega, wolny, bezkarny, tamten ledwie dyszy! Masz bronić słabszych! - syk smoka nabrzmiał gorącem, furią, Fukurou czuł jak gorąc rozlewa się na jego twarz i członki. Zrzucił płaszcz, cisnął go na posłanie, z chęcią powitał zimne powietrze nieogrzanego pomieszczenia. Potrzebował ochłonąć. Rozładować te myśli, rozbroić gniew, uśpić go, by nie szarpał kajdan co chwila, tak mocno, tak dotkliwie.

Domagać się sprawiedliwości było łatwo, ale od kogo? Ściąć kilkunastu heiminów?

Młody samuraj sięgnął po wierne no-dachi, o sczerniałym od krwi Wroga ostrzu. Dobył broni z nawyku, by sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Było, jak niemal zawsze. Sprawdził dodatkowo tsubę, jak to czynił czasem, od chwili gdy kwatermistrz podarował mu upominek.

Już chował broń kiedy coś w nim mściwie szepnęło:
- Patrzysz na ostrze, które skaziła krew pomiotu z piekieł. Zbrukana stal, która nigdy już nie zalśni. Czemu się wahasz przed wymierzeniem sprawiedliwości? Ściąć kilkunastu heiminów - jeśli tak cię to brzydzi, czemu nie zetniesz prowodyrów? Starszych? Dorosłych już? Takich jak Kazuo? Czy nie miałeś czegoś pokazać? Czy nie powinni ponieść kary? Skakali po nim, aż przestał się ruszać. Kopali dziecko, które od jednego ich kopnięcia nie miało siły na oddech. Są gorsi od wroga. Są gorsi od wroga. Są gorsi od zwierząt. Są zdeprawowani. Są zepsuci. Są skażeni. Ty masz miecz. Masz powód. Nigdy potem nie będzie już plotek. Wybierz trzech. Wybierz nawet jednego. Spraw go tak, by pozostali widzieli.

Fukurou zesztywniał. Niechciane myśli, pełne gniewu, zimnej kalkulacji. Wspomnienie ojca chłodnym i spokojnym głosem skazującego jednego ze swoich wasali na seppuku. Pozostali doskonale zapamiętali lekcję. On sam doskonale zapamiętał szok.

Skalkulowana decyzja. Wyrachowana. Zimna. Praktycyzm Mirumoto. I cytat z Sun Tao jaki w ramach odpowiedzi na jego 'dlaczego' dał mu ojciec. I list ojcowski.

Zabij jednego człowieka, by zastraszyć stu innych. Pokaż im, jak jesteśmy straszni.

O, doprawdy, smok gniewu wcale nie miał zamiaru kłaść się spać. Gniew gasiła krew. A nie litość.


Strażnica, pierwsze dojo

Wciąż wzburzony i rozgniewany Mirumoto wyszedł szybszym niż zwykle krokiem z kwater oddanych do dyspozycji ich trójki. Złapawszy pierwszego lepszego heimina kazał mu wskazać drogę do dojo. Tamten, zaskoczony, wpierw wyszarpnął się z uchwytu ale potem skłonił się przepraszająco. Początkowe nieposłuszeństwo oczywiście można było łatwo wytłumaczyć, zaskoczenie na ziemiach Kraba zwykle równało się śmierci, ale w obecnej chwili jedynie dolało to oliwy do ognia i Fukurou czuł, że wargi układają mu się w grymas chętniej niż zwykle, że spojrzenie jest ostrzejsze, a on sam bardzo skory do gniewu.

To jedynie utwierdziło go w przekonaniu, że wysiłek i trening są konieczne dla odzyskania pełnej samokontroli, ruszył więc do dojo. Znalazł je na pierwszym piętrze, wedle wskazań półczłowieka, puste, podobnie jak korytarze. Ledwie rozbrzmiał gong obiadowy, większość samurajów udała się na posiłek. Fukurou dziwił jedynie brak wartowników przy wielkich schodach i tej platformie na sznurach, której działanie kiedyś pokazał mu jego szwagier, Kaiu-san. Ba, nawet sama platforma wyglądała na zapuszczoną.

Nie myślał nad tym jednak szczególnie długo, przeskakując po dwa stopnie szybko dostał się na pierwsze piętro, skąd już tylko kilkadziesiąt kroków dzieliło go od dojo. Oddawszy szacunek miejscu, rozpoczął krótką rozgrzewkę, by po chwili przejść do kata. Splamione ostrze rozpoczęło przecinanie powietrza, ale nawet kiedy smok gniewu milczał, jad jaki już wsączył nie czekał, aż monotonia ruchów kogokolwiek uśpi. Mimowolnie zatem Mirumoto myślał o tych słowach. O tym, że faktycznie ma splamione ostrze. Ostrze, którego stal nigdy nie zalśni. Że umiałby sprawić jednego z katów tak, żeby pozostali przerazili się naprawdę. Że może Kazuo nie przekaże opowieści, jeśli się go odpowiednio nie postraszy. Albo, że lepszym straszakiem mógłby być jego trup...

Żądza krwi, miał ochotę oddalić te myśli. Ale przecież czy nie istniał też gniew sprawiedliwego? Czy dla monety rzuconej przez kogokolwiek, Fukurou rzuciłby się bić towarzyszy? Albo innych samurajów? Czy jeśliby ktoś wpływowy ofiarowałby mu natychmiastowe rozwiązanie rodzinnych problemów spowodowanych czynami stryja, czy to miałoby go tak upodlić? Nie, heimini zasługiwali na karę za bestialstwo. A samuraje - za podjudzanie ich do tego. Czy nie tak było? Czy palący gniew, jaki czuł, nie brał się stąd? I - jeśli tak - czy miał to zostawić?

Kata nie szły. Nie mogły, nie przy takiej nawale myśli, nie pozwalającej skupić się na wykonywanych ruchach.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 11-11-2010 o 16:40. Powód: rozszerzony fragment dla Fukurou
Tammo jest offline  
Stary 20-11-2010, 20:57   #299
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Rezydencja Doji Yasuhiko, Kosaten Shiro, terytorium Klanu Żurawia; 14 dzień miesiąca Togashi, rok 1113


- Nie, mój pokój jak najbardziej wystarczy. – młody bushi odpowiedział uprzejmie, choć z nutką tłumionej irytacji. Chłopiec ukłonił się, wycofał i odbiegł, a młody bushi westchnął smętnie i wstał z wybranego miejsca w ogrodzie, jakiego używał do medytacji.

Niech to licho. Hiroshi popatrzył smętnie na odbijające się tafli wody drzewa. Właściwie nie spodziewał się, że uda mu się zdobyć dłuższą chwile czasu dla siebie. Czemu w końcu? Dwa ostatnie dni były zdecydowanie zbyt wypełnione, czemużby ten miałby być inny?

Młody bushi prychnął cicho. Agresywni heimini. Duchy. Pojedynek. I teraz kolacja w perspektywie. Kończąc śniadanie Hiroshi zauważył, że drżały mu dłonie. Delikatnie, ale nie do opanowania.

Za dużo wydarzeń za szybko, pomyślał zdejmując buty by wejść do domostwa.

Gdy okazało się, że nie jest potrzebny do niczego nikomu z domowników, uciekł do ogrodu pomyśleć. Już wczoraj obiecywał sobie, że gdy tylko nadejdzie pierwsza po temu okazja znajdzie sobie samotne miejsce. By ochłonąć. Odzyskać równowagę, jakiej był pozbawiony. Spojrzeć na ostatnie wydarzenia z dystansu.

No i okazało się, że nie będzie mu to dzisiaj dane.

Przynajmniej dłonie przestały drgać.

Odsuwając drzwi do swojego pokoju Młody bushi obrzucił go szybkim spojrzeniem. Był czysty. Idealnie czysty na szczęście. Oczywiście pokoje zawsze był czyste, Yasuhiko-dono doskonale dobierał służbę - jednak jak w każdym żyjącym domu zawsze wkradała się odrobina bałaganu. Jakiś wyjęty przedmiot, czarka od herbaty, czy rozłożony stojak na obraz wraz z pędzlami.

Tym razem na szczęście nieporządek ograniczał się do szczerzącego się radośnie portretu Baku.

Daidoji wprowadzono bardzo szybko, kobieta zaś równie szybko przeszła do rzeczy:

- Shiba-sama - wojskowy ukłon był pozbawiony wszelkich ceregieli, krótki i sztywny - Przybyłam, by przekazać Ci pismo od mego pana, dotyczące Ciebie, oraz odpowiedzieć na pytania, jeśli jakieś masz. Wybacz strój panie, dopiero co zakończyłam służbę i założyłam, że powinieneś poznać odpowiedzi na ewentualne pytania szybciej, niż później. Jeśli wolisz, bym przybyła później, stosowniej odziana, byśmy mogli porozmawiać bardziej cywilizowanie, przeproszę Cię i powrócę za chwilę.

Oboje wiedzieli, że zdjęcie pełnej zbroi nie będzie tylko 'chwilą', ale samurai-ko Żurawia powiedziała to z taką pewnością, że lekko oszołomiony Hiroshi zastanowił się, czy słynący z wcale niezłych płatnerzy Daidoji nie znali jakichś sztuczek, pozwalających na szybsze zdjęcie pełnej zbroi. Jedyne, co mu przyszło do głowy, to sztuczka desperata - cięcie wszelkich sznurów.

Niemniej jednak nie to było najbardziej zaskakujące. Daidoji zwróciła się do niego "sama". Samurai-ko w randze Gunso, króra została wysłana jako posłaniec. Do niego!

Zaiste dzień obfitował w niespodzianki. Hiroshi spodziewał się urzędnika niskiej rangi mającego wytłumaczyć formalności, traktującego to jako normalny obowiązek. W zamian za to pojawił się samuraj rangi zbyt wysokiej jak na to zadanie. Gunso, którego ranga przewyższała przecież znacznie rangę samego Hiroshi. Co więcej, „posłaniec” zwracał się do niego w taki sposób!
Oczywiście, mogła być i zapewne była to kwestia grzeczności wobec gościa twierdzy, niemniej tak sformułowana wypowiedź i taka forma grzecznościowa... zaskakiwała.

- Dziekuję za szybkie przybycie Daidoji-dono. - młody bushi ukłonił się uprzejmie, starając się zamaskować zdziwienie. – Czy zechcesz Pani spocząć na chwilę? Czy mogę zaproponować coś do picia na odświeżenie, bądź drobne poczęstunek?

Hiroshi nie mógł zadać pytań nie czytając wiadomości, a nie wypadało mu także pozostawić gościa stojącego w progu, gdy sam będzie sprawdzał co zostało napisane.

- Z przyjemnością spocznę. I woda wystarczy. – Daidoji rzuciła krótko, siadając. Hiroshi uchylił drzwi i skinął na stojącego w uprzejmej odległości służącego. – Przynieś wodę dla naszego gościa. – następnie nie czekając na reakcję wrócił do pomieszczenia.

Siadając naprzeciwko Daidoji Hiroshi przyjrzał się przez moment pieczęci jaką zapieczętowano zwój. Następnie czując na sobie wzrok Daidoji, przełamał ją.
 
Wellin jest offline  
Stary 20-11-2010, 21:45   #300
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114

Mała kawalkada, złożona z kupieckiego wozu, na którym siedział i jednocześnie powoził uradowany półczłowiek oraz siedzącej obok samuraiko w kimonie podróżnym, jechała w stronę Shiro Tengu. Obydwoje co jakiś czas wymieniali ze sobą kilka zdań, niektóre kończąc salwą śmiechu. Widać było, że są w dobrej komitywie i znają się dłużej, niż od wczoraj.

Samuraiko na głowie miała bardzo duży, słomiany kapelusz, z którego spływała szara, jedwabna zasłona, skrywając jej twarz w swoim cieniu. Skromny ekwipunek zawinięty był w węzełek i przerzucony przez ramię, a daisho spokojnie spało za obi.

Wóz dotarł po pewnym czasie do rozdroży, gdzie na słupie, starym zwyczajem, było umieszczonych kilka ogłoszeń. Mimo wiosennego chłodu, dzień był tak piękny, że samuraiko raźnie zeskoczyła ze swego siedziska, aby podejść do ogłoszeń i sprawdzić, co też ciekawego uda się z nich dowiedzieć.
 
Sakura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172