ojciec Conner
Oparł się na jednym kolanie i położył rękę na głowie Billa tak, aby mieć kciuk na jego czole.
- Oczywiście, że Bóg Cię kocha mój synu. Jest On przecież Ojcem nas wszystkich, Ojcem, który kocha wszystkie swoje dzieci bez wyjątku. - Kaznodzieja mówił spokojnie, cichym i kojącym głosem. - Ale jest On surowym i wymagającym opiekunem, a my tak często się od niego odwracamy. Zapominamy o Nim, nie myślimy, nie poświęcamy choć chwili uwagi w całym naszym zasranym żywocie.
Conner zrobił dłuższą przerwę i głośno nabrał powietrza w płuca.
- Powiedz mi Bill, czy żałujesz swoich grzechów ??? Czy z czystym sumieniem możesz powiedzieć, że wstydzisz się tego co robiłeś, że byłeś przez całe życie nic nie wartym skurwielem ??? Powiedz prawdziwemu Ojcu swemu, który jako jedyny stoi przy tobie, w chwili twojej ostatniej na tym gównianym łez padole. I który jako jedyny łzę uroni nad ścierwem, jakie po tobie tu zostanie. Czy wyrzekasz się tego całego gówna i jedną tylko wiarę przyjmujesz, jako prawdziwą i ostateczną. Nie składaj tylko fałszywego świadectwa w chwili śmierci swojej, bo będzie Ci to policzone wcześniej niż się spodziewasz. - ostatnie słowa Kaznodziei nie zabrzmiały jak przestroga, ale jak nakaz, czy raczej obietnica...
__________________ And then... something happened. I let go.
Lost in oblivion -- dark and silent, and complete.
I found freedom.
Losing all hope was freedom. |