Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2010, 20:25   #71
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
.

Vincent Rastchell szukał Cię. Szukał okazji, by dosiąść się z uprzejmym zapytaniem czy można. Na fotelu lub przy barze. Taras omijał.
Siedziałeś głęboko wciśnięty w swój fotel. Gdy Vincent Cię odnalazł, zastał w zapiętych pasach bezpieczeństwa. Z pozoru oddawałeś się lekturze, jednak uważnemu obserwatorowi nie umknęło Twoje nerwowe popatrywanie co jakiś czas na wnętrze gondoli. Czegoś Ty tam wypatrywał? Na szczęście chyba nie wiedział czy czytającego rozpraszały podniesione głosy wciąż podekscytowanych pasarzerów, czy był inny powód Twojego zachowania. Dość, że zauważył, że najwidoczniej pochłonięty byłeś lekturą nie bardziej niż czymś... jeszcze.

- Przepraszam - Vincent zapytał cicho. Nie chciał przeszkodzić Blumowi w jego lekturze, narzucać się. Gdyby mężczyzna nie opowiedział lub nie dostrzegł go po prostu miał zamiar wrócić do baru i poszukać innej okazji. - Nie przeszkadzam?
Został dostrzeżony. Niewątpliwie. Vincent miał nawet wrażenie, że był nie tylko dostrzeżony, ale i obserwowany. Blum z zaskoczoną miną nie pasującą do wyrazu jego oczu zamrugał powiekami.
- Aaa... monsieur Rastchell? Proszę spocząć - wskazał jedno z kilku wolnych miejsc w rzędzie foteli.
- Witam serdecznie. Mam nadzieję, ze się nie narzucam. - Vincent uśmiechnął się z zakłopotaniem, lecz usiadł na wskazanym miejscu.
- O ile nasza rozmowa nie jest jedynie wstępem do przesłuchania... - odpowiedział Blum z kwaśnym uśmiechem i uścisnął podaną mu dłoń. Widać było, że pamiętał Vincentowi ich ostatnią rozmowę. Jak się rozpoczęła i czym zakończyła.
- Nie bezpośrednio - uśmiechnął się Vincent pokazując, że jest mu dość niezręcznie wracać do tego, co wydarzyło się wcześniej. - Ale chciałem prosić pana o pomoc. Nie wiem co zdarzyło się na dole, kiedy ja .. no wie pan. I myślałem, że dowiem się tego z wiarygodnego źródła. A może również wie pan coś o tym szaleńcu. jest pan dość towarzyską osobą i pomyślałem, że może rozmawiał z nim pan o czymś, co pomogłoby wyjaśnić to jego straszliwe zachowanie. Cokolwiek. Widzi pan, panie Blum - Vincent ściszył głos. - Jak pan wie, jestem członkiem wyprawy do Samaris i powiem panu coś, co mam nadzieję pod podreperuje mój nadszarpnięty wizerunek w pana oczach. Obawiam się, ze ten zamach był skierowany przeciwko mnie i innym członków delegacji. I mam przeczucie, ze może się powtórzyć. Więc niejako moją prośba składam na pana ręce moje bezpieczeństwo. I jednocześnie bardzo proszę pana o zachowanie tego, co panu powiedziałem w dyskrecji.

Vincent przyglądał Ci się z uwagą licząc, że z jakiegoś gestu wyczyta emocje które wzbudzą jego słowa. Emocji było bez liku. Byłeś niczym otwarta książka. Od początku rozmowy zachowywałeś się jeśli nie dziwnie, to na pewno w nietypowy dla siebie sposób. Vincent Rastchell widział delikatne drżenie dłoni, nienormalny u Ciebie sposób w jaki zapadasz się w fotel. Było gorąco, ale nie na tyle by tak często jak z trudem przełykać ślinę. No i te załzawione lekko oczy... Karygodna nieostrożność!

- Jeśli mam być szczery - odparł Blum po chwili milczenia - dyskrecja dotycząca naszej rozmowy winna mieć zastosowanie z każdej strony, monsieur Rastchell.
- Oczywiście. Lecz jeśli uznam, ze coś jest niezwykle istotne, z tego co pan mówi, poproszę pana o możliwość przekazania pańskich słów dalej. Jeśli nie wyrazi pan zgody, będę milczał. Czy to panu odpowiada?
- Pamięta pan pierwszą naszą rozmowę, monsieur Rastchell? Tę na tarasie? Prócz nas byl tam jeszcze ktoś trzeci. Lautrec. Słusznie domyśla się pan motywów działania tego szaleńca... człowieka - poprawił się sam Blum przechodząc nad zagadnieniem ewentualnej zgody do porządku nie komentując - Myślę, że pańskie podejrzenia są zasadne. Rozmawialiśmy razem potem jeden raz. To było zdaje się... niedługo przed lądowaniem w Urbicandzie. Wtedy jeszcze tak o tym nie myślałem, ale on...ostrzegł mnie...
Vincent zrobił zdziwioną minę. To zdopingowało do wyjaśnień.
- Ostrzegał, monsieur Rastchell. I radził... Radził mi póki jeszcze nie było za późno, wysiąść. Wysiąść i przekonać do tego samego, każdego, kogo pragnę... jak on to powiedział... ocalić. Widzi więc pan, że słusznie podejrzewacie, że zamach został zaplanowany. I jak sądzę tylko dzięki niezwykłej skromności środków do niego użytych nie został przeprowadzony z sukcesem.

Zamyśliłeś się po tych słowach. Nad czym? Marnym końcem Lautrec'a, czy może własnym? W końcu kostucha zajrzała Ci w oczy z całkiem bliska...

- Zgodzę się z panem. Mieliśmy dużo szczęścia. Wszyscy. Jednak zamachowiec w swoim szaleństwie pokusił się o atak nie na nas, członków wyprawy, lecz także na innych ludzi. To ... niedorzeczne. Był gotów poświęcić siebie, by zabić nas. Czy podczas tej rozmowy, panie Blum, ten nieszczęśnik sugerował coś, dlaczego to zrobi. Jakieś uprzedzenia, religia, nie wiem? Cokolwiek? - widać było że Vincent próbuje zrozumieć motywy tego szaleństwa. Sam, jako człowiek spokojnego usposobienia nie rozumiał tego, co się wydarzyło. Blum wciąż tkwił w zamyśleniu. Czy próbował sobie przypomnieć? Czy wymyśleć sprytne kłamstwo? Nie sposób było odgadnąć. Wreszcie odezwał się.
- Szaleństwo... Panie Rastchell, proszę mi wierzyć, dziś, z perspertywy czasu i tego, co się wydarzyło, jestem pewien, że pragnął żyć na równi ze mną, czy z panem... A poświęcenie... czym ono jest, jeśli nie oznaką siły? Nie szaleństwa, monsieur Rastchell. Co do jego motywów... Proszę samemu odpowiedzieć sobie na to pytanie. Co osiągnąłby, udaremniając waszą ekspedycję?
- Poświęcenie? - powiedział zdumiony Vincent. - Zabójstwo w moich oczach nigdy nie będzie poświęceniem, panie Blum. Nie potrafię pojąć, czemu ten człowiek to zrobił? A pana pytanie, monsieur Blum? Oczywistym jest, że nie dotarlibyśmy na miejsce. Nie dotarlibyśmy do Samaris. Nie wiem co strasznego byłoby w tym, że tam dojeżdżamy, skoro - jak powszechnie wiadomo - nikt nigdy stamtąd nie powrócił. Nie rozumiem - pokręcił głową ożywiony. - Nie potrafię tego zrozumieć. Dlaczego? Dlaczego. - powtórzył ciszej. - Nic nie jest warte tego, co chciał osiągnąć ten człowiek. Nic.

Spojrzenie jakie mu posłałeś świadczyło, że najwyraźniej miałeś inne zdanie na ten temat. Postanowiłeś jednak zrezygnować z prób przekonania Vincenta. Dlaczego? Milczenie trwało trochę. Długo. Wreszcie nie wytrzymałeś.

- Panie Rastchell. - zaczął dość poważnym tonem Blum - Zagadka motywów Lautrec’a, jeśli w obecnych okolicznościach jeszcze do rozwiązania, moim zdaniem kończy się tam, gdzie zaczyna inna zagadka. Wasza, drogi panie. Zagadka związana z powodem, dla którego ekspedycja, której jest pan uczestnikiem ma się znaleźć w Samaris. Moim skromnym zdaniem tu tkwi powód zamachu.
- Bardzo prawdopodobne - pokiwał głową Vincent. - Ale ja zupełnie nie wiem co jest powodem naszej wyprawy. Mamy obserwować. Co, kogo, dlaczego? - nie mam pojęcia. Kiedy opuszczałem Xhsythos nie bylem do końca ... sobą. Nie myślałem ani racjonalnie, ani trzeźwo zaślepiony przez swoją żałobę. Teraz tego żałuję, w świetle tych tragicznych wydarzeń. Może, gdybym baczniej zwracał uwagę na to, co dzieje się na pokładzie nikt by nie zginął. Ehh - westchnął ciężko kończąc zdanie. - A jak pan to zniósł, panie Blum? Nic się panu nie stało? - Vincent postanowił zmienić temat.

Siedząca w rzędzie przed wami kobieta ziewnęła, za późno tłumiąc usta ręką. Było juź późno, ale ona do tej pory była wciąż zbyt roztrzęsiona ostatnimi wydarzeniami by spać. Po tym co przeżyła, nie dziwię się... Od momentu ratunku sterowca przyciskała do siebie mocno swoje dzieci, nie reagując na rosnące oznaki zniecierpliwienia tą sytuacją swoich pociech.
Przez chwilę milczeliście. Czerń za oknami była idealna, absolutna. Zdawało się, że sterowiec zawisł w bezruchu w jakiejś otchłani bez czasu i przestrzeni. Przez chwilę zdawało się, jakby kobieta spadła...

- Na całe szczęście nic. Prócz strachu, którego się najadłem. - podjąłeś po chwili zadumy. Vincent odniósł wrażenie, musiał takie odnieść, jakby jakaś fałszywa nuta zabrzmiała w tym banalnym stwierdzeniu. Jakbyś skłamał. Teraz, albo łgał dotąd.
- To przynajmniej tyle dobrego - powiedział Vincent. - Dama przed nami chyba czuje się zmęczona. Pójdę już do siebie, za pozwoleniem, i tez chwilę się zdrzemnę. Muszę uspokoić myśli. Dziękuję za rozmowę, monsieur Blum. Jestem panu zobowiązany.
Nieco dłużej niż wymagała tego sytuacja pożegnania przytrzymałeś w uścisku podaną Ci dłoń. Książka w skórzanej oprawie zsunęła się z kolan.
- Panie Rastchell...Strach sprawia, że wydają się potężniejsi niż są. - powiedziałeś patrząc Vincentowi prosto w oczy - Nie musi tak być. Ich władza nie sięga tak daleko, jak się wydaje. Niech pan odrzuci strach. To słowa Lautrec’a - dorzuciłeś po krótkiej pauzie w odpowiedzi na zdziwienie Rastchella.
Czy Ty nie przesadzasz z sertraliną?

.
 
Bogdan jest offline