Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2010, 21:08   #162
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Poranek był z tych ciężkich, kac męczył i nic nie pomagało. Wystrachał się na początku, ale potem przypomniał sobie, czemu nie ma kamienia w sakiewce. Shannon była z Branem… Czytali książkę, ehh rycerz najwyraźniej miał łeb jak dzwon. Jemu dudniło w skroniach jak bębny na wojskowej paradzie, ciężko było się podnieść. A Starvo powtarzał zawsze „pić to trza umić”…
Król… Jakoś mu to wyleciało z głowy podczas zabawy. Kielichy, toasty, tańce, no i rozmowa z Myszą… Odburknął dwa słowa na natarczywe pytania. Handlem się zajmowałem proszę pana, przecież to jasne. Cholera, już myślał że zdąży się pozbierać przez wizytą, ale urzędnik przysłany do gospody szybko uświadomił mu, że to będzie koszmar. Prawdziwa oficjalna okazja, Onufry o obco brzmiącym nazwisku długo tłumaczył co i jak, a Alto naprawdę się skupiał i starał wszystko zapamiętać. Prezentacja, wejście, przysięga i ci ludzie wszyscy wokół…
Umył się i przebrał w zakupiony na tą okazję strój. Taaak, niech mnie ktoś dobije. Wyszedł w końcu przed karczmę, mroźne powietrze zdziałało cuda, nawet pulsowanie we łbie osłabło trochę. Szlag, a jak oni będą oczekiwać żeby się odezwał? Toast jakiś wygłosił, albo coś takiego? Zwalczył przemożną ochotę ucieczki i poszedł do stajen na zamku. Chciał się czymś zająć i pomyśleć trochę.

Alto stał w stajni i dygotał lekko. Wmawiał sobie że z zimna, ale myśl że zaraz ma stawać przed królem i wszyscy się będą gapić po prostu paraliżowała go. Wygładził po raz setny klapy ciemnozielonego dubletu i mamrotał powtarzając jakieś słowa podzięki, przemowy. W panice zastanawiał się czy „wasza Wysokość” czy „wasza królewska mość” czy jeszcze psiakrew inaczej… Kręcił się nerwowo po stajni obciągając na sobie ponownie nowy ubiór. Szlag! Krępował ruchy, pił pod pachami i nie miał kaptura… Bogowie dodajcie mi sił.
Wtedy zobaczył jak wchodzi otwierając cicho boczną furtkę.
Na początku jej nie poznał. Dostojnie upięte włosy, pełne karminowe usta, podkręcone rzęsy i wytworna szeleszcząca suknia. Omiótł go zmysłowy zapach jej perfum.
- Wszędzie pana szukałam, mości Paperback. Czemu ukrył się pan w stajni? - zachichotała delikatnie zakrywając usta dłonią.
Wyglądała tak pięknie, że aż kłuło w oczy. I tak… obco. Cholera. Te gesty, śmiech, trzepot rzęs... Nawet mówiła inaczej niż zwykle. Potrafiła, szlag, nieźle wchodzić w rolę...
Alto stanął i patrzył. Przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać od niej wzroku. Kształty opięte i podkreślone przez piękną kreację po prostu sprawiły, że zupełnie nieskromnie gapił się na jej tyłek. Dopiero po chwili odchrząknął i uśmiechnął się do niej.
- Pani Lature, wygląda pani olśniewająco jak jasna cholera. – podszedł do niej i w kiepskiej parodii dworskiego ukłonu sięgnął do jej dłoni i ucałował delikatnie palce. – Powinna pani częściej ubierać się w ten sposób. Świat nie wie co traci, gdy kryje się pani pod płaszczem i kapturem.
Pocałunek złożony na jej dłoni przyjęła jako należne jej honory. Stała później, z nadal uniesioną dłonią i dygnęła wdzięcznie.
- Gdybym na co dzień się tak nosiła, panie Paperback, to ma uroda by panu spowszedniała. A tak, od wielkiego dzwonu, potrafię wywołać błysk zachwytu w pana oczach. Nasyciłeś mą kobiecą próżność, lordzie Kintal.
Zmrużyła oczy i ściągnęła usta co nadało jej twarzy niezwykle możnowładczy wygląd. Zaraz jednak zaczęła śmiać się w głos, niby z przedniego dowcipu, i oplótłszy się ramionami poczęła się trząść jak osika.
- Ale ziąb! A ja mam plecy i ramiona gołe. Szlag! - puściła mu oko i uśmiechnęła się szelmowsko. - Ścigamy się? Kto ostatni dobiegnie na ceremonię ten musi jedno wyzwanie wypełnić?
Niby zapytała, ale nie poczekała na odpowiedź. Zakasała poły sukni i puściła się biegiem, co nie wychodziło jej zbyt dobrze w eleganckich pantoflach.
Alto zawtórował śmiechem i łypnął na nią spode łba.
- Do usług, Lady Kintal. – Trema przed spotkaniem z królem zaczęła powoli ulatywać. Nawet się nie zorientował kiedy zadarła kieckę nad kolana i ruszyła biegiem drobiąc stópkami w lekkich bucikach. Wyzwanie, co? Alto parsknął znowu śmiechem, przypominając sobie to ostatnie w królewskim gronie i ruszył za nią. Ależ wyglądała ślicznie… i miał doskonałą perspektywę aby to podziwiać. Uciekała chichocząc, a on nie za bardzo miał ochotę ją wyprzedzać.
Dobiegła przed salę zupełnie zziajana. Poprawiła włosy, wygładziła sukienkę.
- Dlaczego dał mi pan wygrać lordzie Paperback? - uśmiechnęła się delikatnie i znów zaczęła odgrywać rolę kruchej skromnej księżniczki.
- I tak wyzwanie cię nie ominie - puściła mu dyskretnie oko.
- Sugestia, iż bym miał potraktować nasz zakład nieuczciwie ubodła mnie do żywego. – złapał się za serce w dramatycznym geście. - No.
Sapał, bo mroźne powietrze zatykało płuca i kłuło niemiłosiernie
- Ale miejże litość, Lady Lature nad przegranym.

Nawet jakoś poszło. Szlag, nawet barwy Amn zobaczył na ścianie, postarał się dwór królewski, postarał. Gorzej, że wszędzie odtrąbili jego nazwisko, no ale trudno, nie było rady. Przyklejony sztuczny uśmiech na ryju chyba mu już przyrośnie na stałe. I jeszcze ten cholerny dublet, do jego poznaczonej bliznami facjaty pasował jak świniakowi siodło. Odetchnął z ulgą, gdy skończyła się cześć oficjalna. Szczęściem, że Mysz pomyślała o prezencie i gadała za wszystkich, Alto mógł usiąść za stołem i udawać niewidzialnego. Alkohol mu nie szedł, bo ledwo co zdążył przetrzeźwieć po wczorajszym. Powymieniał parę zdań z biesiadnikami, a gdy parę razy spotkali się spojrzeniami z Robertem, od razu mu się poprawiał humor. Stary tropiciel chyba czuł się tutaj podobnie jak on. No i Mysz… Wyglądała pięknie, zachowywała się swobodnie jakby przyszło jej całe młodziutkie życie na takich balangach spędzać. Zerkał na nią co po chwilę, ale nie zobaczył diabelskich ogników w umalowanych oczkach. Widocznie wyzwanie zachowała na inną okazję.

***

Wrócili w końcu do gospody. Alto usiadł przy szynkwasie i rozpiął guziki koszuli, która dokuczliwie krępowała szyję. Na taborecie obok przysiadła Marie zakładając frywolnie nóżkę na nóżkę.
- No to się stało. Oficjalnie jesteś lordem Kintal - wskazała gestem na gospodarza aby nalał im po kubeczku wina i zaśmiała się nieco rozbawiona - Zamierzasz teraz tryskać altruizmem? Podatki, na bogów? Alto, zlituj się! Myślałam, że zażądasz wora błyskotek. Albo ślicznej kurtyzany. Albo smoczej skóry, albo... No sama nie wiem! Przecież z ciebie chytry lis - wzniosła toast i upiła łyczek.
- Nie żebym ci rozumu ujmowała. To było mądre. Z tymi podatkami. Pewnie zaoszczędzimy fortunę. Ale to takie... rozsądne! Wybiegasz w przyszłość na dziesięć lat w przód?
- No, wzięło mnie na sentymenty… A trzeba było jak mówisz wziąć worek kurtyzan. – mocował się przez chwilę z zapięciem dubletu pod szyją – To morze gotowizny dla Elandone. Przybyszów z poza Damary nie będzie pewnie wielu, ot może Robert swoich przyprowadzi… Większość będzie stąd, którzy podatki już płacą normalnie. A u nas? Przez dziesięć latek zamiast piętnastu od sta dla króla, osiem od sta do tajnego skarbczyka pod zamkiem.
Spuścił zaraz głowę i uśmiechnął się krzywo w cieniu kaptura.
- Ty nie wybiegasz w przyszłość, wiem o tym… – łyknął z kubka odrobinę wina. Po raz setny zastanowił się czy ona będzie chciała zostać w Elandone, ale milczał. Ciągle bał się jej odpowiedzi.
- Rozchmurz się, bo jest się z czego cieszyć - klepnęła go w ramię. - I rada jestem, że nie wziąłeś worka kurtyzan - zaniosła się śmiechem ale zmusiła się w końcu aby spoważnieć. - Powinieneś sobie znaleźć jakąś porządną dziewczynę. Kto wie, może teraz wypadałoby ci się nawet ożenić. Ustatkować, dzieci spłodzić, ród szlachecki przedłużyć...
- Może i powinienem, znasz jakieś porządne dziewczyny? Rzecz w tym że ja lubię te niegrzeczne i pyskate. –
Puścił do niej oczko, zatrzymując wzrok na nóżce założonej na nóżkę. - A ty? Nie myślisz o jakimś rycerzu w lśniącej zbroi ratującym smoki przed dziewicami? Takim na którym mogłabyś się wesprzeć w razie potrzeby?
- Może myślę -
przyznała. - Jesteś mi winny wyzwanie.
- Jestem, to prawda – Alto przypatrzył jej się uważnie, ostatnie słowa zastanowiły go trochę. – Masz już coś gotowe czy będziesz walić z zaskoczenia? Przy okazji, dziękuję że wytrzymałaś podczas uroczystości u króla i nie kazałaś dybać na cnotę kolejnego paladyna.
- Nie zapomnę tego -
parsknęła wesoło - jak mu miłosne wyznanie szeptałeś do ucha. Jego mina była... bezcenna. A co do wyzwania to zachowam na później. Zażądam czegoś kiedy się będziesz najmniej spodziewał - wypiła ostatni łyk, odstawiła kubek i zeskoczyła na ziemię.
- Chodź, obejrzymy mój czteronożny podarek.
- Wiesz co mnie najbardziej cieszy? – Alto uśmiechnął się do niej – że już koniec z koronowanymi głowami, dworem, i wreszcie będzie można wrócić… Wypalić co nieco albo popróbować tego wynalazku twojego kupionego w Heliogabarze. Tym razem ty mnie popilnujesz, żebym nie zaczął latać, co? Albo zamkniemy się w Elandone na cztery spusty i odpłyniemy razem…
- Bardzo miła perspektywa - chwyciła jego dłoń i pobiegli biegiem do stajni. Persifal stał w swoim boksie i niecierpliwie stukał kopytami. Był piękny i wielki jak dąb.
-Ponoć nie godzi się oddawać komuś własnego prezentu - uśmiechnęła się do łotrzyka nie puszczając jego dłoni. - I nie oddam. A przynajmniej ni do końca.
Podbiegła do boksu i położyła dłoń na chrapach karego. Ten strząsnął jej rączkę posuwistym ruchem łba ale nie gryzł na szczęście.
- Chcę żeby był nasz. Wspólny. Żebyśmy mieli coś swojego. Co jest moje i twoje. I nikogo innego. - posłała mu łagodny uśmiech.
- On jest piękny. – Alto trzymał jej rękę, ale nie odważył się podejść blisko do ogiera – Dziękuję ci, Marie. Będzie nasz, jeśli tylko tego chcesz. Jeszcze w drodze do Elandone poproszę Roberta żeby pomógł mi się z nim oswoić.
Rumak przestąpił z nogi na nogę i rzucił grzywą. Moc i siłę było widać w tym zwierzęciu na pierwszy rzut nawet niewprawnego oka.
- Iście królewski podarunek. – Przemógł swój niepokój i podszedł bliżej, tak by pogładzić grzywę rumaka.
Mysz spojrzała w oczy łotrzyka. Stali sami, pośród zalegających ciemności. Milczeli. I zaległo w powietrzu jakieś namacalne napięcie. Może to przez bardkę, która się zrobiła nagle dziwnie spięta.
- Kocham cię.
Puściła jego dłoń i odeszła kilka kroków w tył.
- Pamiętasz ten wieczór u Vermeesha? - mówiła ściszonym głosem nadal się cofając. - Po kolacji poszliśmy na dwór zioło przypalić. Rozmawialiśmy i wtedy... po raz pierwszy wzięłam cię za rękę. Chyba wtedy. Wtedy już się w tobie zakochałam.
Jej plecy natrafiły wreszcie na stajenne wrota. Wyślizgnęła się czym prędzej na zewnątrz i pobiegła do gospody. Nie czekała jego reakcji. Chciała mu po prostu powiedzieć. A teraz uciec aby nie stawiać go w ciężkiej sytuacji. Nie zmuszać by się ustosunkował. By powiedział, czy też coś czuje czy nic zupełnie.
Alto ruszył za nią gdy tylko zniknęła za drzwiami. Doścignął ją po kilkunastu krokach i złapał za rękę, obracając ku sobie.
- To prawda? – Patrzył w jej czarne jak węgielki oczy i widział jak drży lekko. – Powiedz mi, że to prawda…
Przybliżył zaraz usta do jej warg i pocałował namiętnie, z pasją, niecierpliwie zaplótł ręce z tyłu na jej talii przyciągając ją mocno do siebie.
- Mona… wiesz przecież… - Pocałował ją znowu.
Gorliwie oddawała pocałunki, roztapiała się pod jego dotykiem. Po jego ostatnim zdaniu położyła mu palec na ustach:
- Ciiii. Nic nie musisz mówić. Przemyśl to najpierw. Zastanów się co czujesz, ja poczekam.
- Nie, Mona. – Alto złapał jej dłoń i przycisnął do swojego policzka i szeptał cicho – Nie musisz na nic czekać. Kocham cię. Kochałem cię gdy patrzyłaś i dotykałaś mój nowy tatuaż, gdy rozmawialiśmy w drodze do Elandone i w lesie przy karczmie przed zejściem ze szlaku. Nad jeziorem, kiedy mówiłaś, że to przecież jesteś ty... Trochę mi to zajęło, ale zrozumiałem w końcu… Zrobiłem i powiedziałem kilka rzeczy, których żałuję. Ale to było w gniewie, wiesz przecież… Mam nadzieję że mi wybaczysz.
- Niczego ci nie muszę wybaczać. To wszystko przecież przeze mnie...

Spojrzała na niego tymi wielkimi błyszczącymi oczami jak dziecko, które potłukło komuś ulubioną filiżankę i teraz przyznaje się do winy.
Pocałowała go znowu i ufnie wtuliła w jego ramiona.
- Chodźmy do środka. - dodała pociągając nosem. - Na dworze straszny ziąb. Trzeba się ogrzać.
Alto uśmiechnął się i objął ją ciasno. Delikatny zapach jej włosów i perfum upajał. Świat nagle stał się, cholera piękny. Weszli zaraz do gospody…
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 28-10-2010 o 21:54.
Harard jest offline