Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2010, 22:30   #161
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Pan Onufry herbu Jęczydło okazał się, mimo podeszłego wieku, rannym ptaszkiem. Mysz jeszcze dobrze nie zdążyła wytrzeźwieć kiedy Pan Królewski Sekretarz ruszył do ataku. Oratorskiego rzecz jasna, ale dla bardki było to aż za wiele. No i poniosła sromotną klęskę. A w zasadzie ogłosiła kapitulację. Ułożyła wygodnie głowę na ramieniu i przytakiwała wszystkiemu. Gdyby zapytał czy chce zostać jego szacowną małżonką pewnie też by bezmyślnie i rozpędu przytaknęła.
To była tortura, jego monotonny usypiający głos. Bardka starała się choć zachować przytomność ale powieki same leciały w dół.
Kiedy wreszcie dziadziuś skończył perorować (bogowie, czy to jeszcze dziś czy już jutro?) Mysz uśmiechnęła się do niego uprzejmie i zagadnęła:
- Szałowy beret. Niemożebnie pana odmładza. Gdzież mogłabym taki nabyć?
Pan Królewski Sekretarz bardzo poważnie podszedł do pytania i wyjaśnił Myszy dokładnie spod ręki którego krawca wyszło owo dzieło.

Jak już sobie Pan Jęczydło poszedł Mysz zebrała się w sobie i powędrowała do stajni. Wyczyściła Lizusa i go osiodłała bo w ten ziąb należał mu się spacer co by się rozgrzać i mięśnie rozruszać. Zrobili rundkę po mieście w iście defiladowym stylu aby w końcu zahaczyć o znajomego jubilera. Dla odmiany aby kupować a nie sprzedawać. Wróciła po godzince w niezgorszym humorze.

Kąpiel w ciepłej wodzie wyrwała ją z marazmu zwanego kacem-gigantem. Wstąpiły w nią nowe siły, a także podekscytowana była mocno szykowaną ceremonią. Skupiła się na sprawie absolutnie najważniejszej w owych okolicznościach – czyli własnym wyglądzie. Ufryzowała włosy, pomalowała usta, spryskała się elfickimi perfumami. Na koniec włożyła suknię, którą dnia poprzedniego zakupiła u krawca. Przeglądała się w lustrze i mało w samozachwyt nie popadła. Powinna się częściej tak stroić. Ale z niej ostra ślicznotka!

Oglądnęła jeszcze sobie swoją sylwetkę z tyłu wypinając kształtną pupę. Biust miała mało imponujący ale nadrabiała pośladkami. Jeśli cała jej charyzma i uroda miały swoje epicentrum, miejsce gdzie kumulowała swój magiczny urok, to z pewnością był to Myszowy tyłek. Mniam mniam. Powinni go wpisać w jakiś rejestr cudów Damary i przydzielić zbrojną ochronę.

Poszła szukać łotrzyka. Obcasy trzewików chrzęściły w śniegu kiedy biegła do stajni. Czemu się tam u diabła ukrywał? I to w taki ziąb?
Stanęła do niego plecami, niby przypadkiem, i zaczęła rozmowę. Jej jędrne cztery litery od razu (ha!) przykuły jego uwagę.


* * *

Król jak król. Był nawet przystojny. I miał koronę. Na głowie. Nic co by mogło zaskoczyć. Z wyjątkiem życzeń. Po jednym na łebka. Szkoda, że tak mało. Z chęcią by spełniła tuzin swoich zachcianek.

Mysz nie należała do osób przesadnie bezinteresownych. Dlatego nawet ją ucieszyły życzenia Wulfa, Brana i Alta. Zadbali o Elandone. Poprosili o wszystko co na szybko mogło wpaść do głowy. Wobec tego reszta mogła utonąć w słodyczy egoizmu.
Mysz zastanawiała się przez chwilę czy wypadałoby poprosić o worek złota. Z drugiej strony chciała wypaść elegancko a chciwość raczej popsułaby jej wymuskany wizerunek niewinnej białogłowej. Poprosiła więc o konia. Ale nie byle jakiego. O najprzedniejszego ogiera w całej Damarze. Na tle pozostałych była to prośba raczej błaha ale Mysz jej spełnienie bardzo uradowało. Lizus będzie miał amanta i już niedługo małe źrebaczki będą hasać po łąkach okalających Elandone. Chyba, że Lizus już zaciążył z ogierem Wulfa. Ale to też była miła perspektywa. Tak czy siak końska rodzinka się rozrośnie.
Rozmarzyła się. Własne stadko... Dokupić z czasem kilka pełnokrwistych rumaków, krzyżówki porobić... Każdy powinien mieć jakieś zamiłowanie. Konie nie należały może do najtańszego hobby na świecie ale z czasem mogły się nawet okazać intratnym biznesem. Się zobaczy.
Kiedy miłościwie im panujący wyłuskał aluzję o płodności Parsifala i puścił do niej oko nie omieszkała się uroczo zarumienić.

Po części oficjalnej zasiedli do stołów i zaczęto serwować wykwintne dania. Mysz jadła niewiele, kajając maleńkie kęsy aby wyglądać przez cały czas wdzięcznie i delikatnie. Rozmawiała zdawkowo z Lucją, choć kiedy się już nieco rozluźniła zachichotały parokrotnie, po dziewczęcemu. Grunt to wyglądać wdzięcznie i niewinnie. Arystokratka pełną gębą. Jedną gafę już ostatnio popełniła, teraz przezornie się pilnowała jak mnich w burdelu. Wokoło tyle pokus żeby wyskoczyć z czymś szalonym ale na królu dobre wrażenie trzeba wywrzeć. Nie ma zmiłuj.

Po posiłku Mysz podniosła puchar i wzniosła toast za Miłościwie Im Panującego. Kiedy zaś wszyscy umoczyli już usta sięgnęła po przygotowany wcześniej podarek i zbliżyła się do władcy obchodząc łukiem biesiadników.

- Tymczasem, skoroś ty nas najjaśniejszy panie tak szczodrze obdarzył, pozwól, że i ja wręczę ci drobiazg od siebie. A w zasadzie dwa. Jednym jest to zwierciadło.


Mysz, podeszła bliżej dostojnym krokiem do wtóru szelestu sukni, ukłoniła się wytwornie i wręczyła mu złote zwierciadło o wąskiej nóżce w kształcie nimfy. To, które z rozmysłem zakupiła u zaznajomionego jubilera.



- Z racji zaś panie, że jestem bardem, drugim podarkiem będzie ma opowieść. Czy mogę umilić ci czas po posiłku?

Poczekała aż władca skinie dając swe przyzwolenie. Ujęła wtedy lutnię, usiadła zakładając długie nóżki, jedna na drugą, i przy akompaniamencie delikatnej melodii poczęła snuć opowieść.

- To historia o Narcyzie, owym urodziwym młodzieńcu, który chodził codziennie podziwiać własne odbicie w tafli jeziora. Był on tak pochłonięty swoim obrazem, że pewnego dnia wpadł do jeziora i utonął. W miejscu, gdzie wpadł do wody, wyrósł kwiat, który nazwano jegoż imieniem.
Po śmierci Narcyza leśne boginie, Oready, przybyły na brzeg tego słodkiego ongiś jeziora i zastały je przemienione w czarę gorzkich łez.
- Dlaczego płaczesz?- spytały Oready.
- Płaczę za Narcyzem- odrzekło jezioro.
- Wcale nas to nie dziwi- powiedziały wówczas. - Całymi dniami i nocami uganiałyśmy się za nim po lasach, ale jedynie ty mogłeś z bliska rozkoszować się jego urodą.
- Narcyz był zatem piękny? - zdziwiło się jezioro.
- Któż lepiej od ciebie mógłby to wiedzieć? -wykrzyknęły zaskoczone Oready. - To przecież nad twoim brzegiem pochylał się każdego dnia.
Jezioro zamilkło na chwilę, po czym rzekło:
- Opłakuję Narcyza, bo za każdym razem, kiedy pochylał się nade mną, mogłem dojrzeć na dnie jego oczu odbicie mojej własnej urody.*


Kiedy skończyła odłożyła lutnię i raz jeszcze ukłoniła się przed władcą.

- Zwierciadło to użyteczny przedmiot, najłaskawszy panie. A piękno jest po to aby je podziwiać. Historia o Narcyzie kojarzy mi się z Elandone. Nasz dom leży nad brzegiem jeziora w scenerii tak pięknej, że dech zapiera i odbiera mowę. A zamek nasz przegląda się co dzień w srebrnej tafli jeziora, jak i jezioro ogląda swą toń odbijającą się w zamkowych szybach. I nie można im za złe mieć swojej próżności bo piękne są tak dalece, że nikt nie może z lekkim sercem oka od nich odwrócić. Ilekroć panie spojrzysz na to zwierciadło wspomnij proszę me słowa. A dnia któregoś może ciekawość w tobie zwycięży i zapragniesz dwa te cudowne zjawiska, zamek i jezioro, osobiście obejrzeć. I zaszczycisz nas wówczas swą zacną wizytą co, zapewniam, uraduje ogromnie serce moje, i moich przyjaciół.

- To ciekawa historia - król uśmiechnął się po wysłuchaniu opowieści bardki - I jak dla mnie dość niezwykła, bo większość tych których zazwyczaj słucham przepełniona jest szczękiem oręża i odgłosami bitwy. Dziękuję za nią i prezent... przyznam także dość oryginalny i zaskakujący. Obiecuje też, że jeśli sprawy królestwa na to pozwolą zjawię się w waszym zamku by zobaczyć na własne oczy cudowne Elandone.

Marie uśmiechnęła się delikatnie i spuściła skromnie oczy. Jak tak dalej pójdzie to lista ważnych osobistości, które zaprosiła w ich skromne progi przewyższy liczbę mieszkańców Elandone. Ale z królem lepiej żyć w dobrych stosunkach. I koniecznie zostawić po sobie dobre wrażenie. Na wypadek gdyby musieli go w najbliższym czasie prosić o jakieś przysługi.

* * *

Kolejnego dnia pognała do stajni. Parsifal zapierał dech w piersi. Był niewiarygodnie wysoki w kłębie, mięśnie grały pod lśniącą czarną sierścią. Oczy błyszczały inteligentnie ale i jakoś... przekornie. Ogier istotnie okazał się temperamentny, już zdążył szkód narobić. Ale Mysz się nie zrażała.

- To co, gentelmanie? Polubimy się czy jak? - zagadnęła podchodząc do boksu ale rumak parsknął jakby chciał wyśmiać jej propozycję.

Przez głowę przeszedł jej podstępny pomysł. Skoro muzyką tak łatwo da się mężów bałamucić to może i ogier się nabierze? W końcu z tymi pierwszymi całkiem sporo go łączy.

Chwyciła lutnię, przysiadła nieopodal i długi czas poświęciła aby go udobruchać. Wpierw melodia miała wyciszyć emocje, a później tak manipulowała dźwiękami przemawiając do niego łagodnie aby uległ jej urokowi. W zachwyt wpadła jedynie banda chłopców stajennych, którzy otoczyli ją wianuszkiem i porzuciwszy robotę gapili się nań maślanymi oczami. A ogier parskał tylko z politowaniem.

Chyba jej zabiegi na niego nie podziałały. Ale i tak postanowiła spróbować. Najpierw dała mu jabłko. Zeżarł łapczywie i pozwolił w tym czasie pogładzić się go po karku. Mysz, rozochocona tą daleką integracją, chwyciła dzielnie zgrzebło i ruszyła z zamiarem zaserwowania mu czyszczenia. Cudem uskoczyła unikając kopnięcia. Diabeł wcielony! Pokazała mu język a ten zarżał niby w rozbawieniu.

- Jeszcze z tobą nie skończyłam! - pogroziła mu palcem i pobiegła do Roberta. Może on zaradzi jak podejść bestię. Obłaskawić ofiarą? Jabłko nie pomogło. Dziewica też.

* * *

Pewna część przygody się kończyła. Inna miała się dopiero rozpocząć.
Z jednego miejsca trzeba było wyjeżdżać. Do innego wracać. Jednych opuszczać, do innych dołączyć.

Pożegnała się z Lucją ściskając serdecznie. Dziewczyna zaprosiła ją do Heliogabaru, a i Mysz odwdzięczyła się tym samym zapewniając, że będzie wypatrywać jej odwiedzin. Zasugerowała, że mogłaby się zabrać z kolejną grupą zbrojnych wysłanych do Elandone przez króla.

Tyle zmian... Była teraz lady Kintal. Miała w posiadaniu dwie skarpety wypchane kosztownościami. A także piękny, magiczny niemal, dom. I przyjaciół. I jeszcze coś... Coś niepowtarzalnego. Bezcennego.
Coś, w zamian za co oddałaby bez mrugnięcia okiem wszystko pozostałe.

-------------------------------------
* - fragment "Alchemika"
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-10-2010 o 22:44.
liliel jest offline  
Stary 28-10-2010, 21:08   #162
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Poranek był z tych ciężkich, kac męczył i nic nie pomagało. Wystrachał się na początku, ale potem przypomniał sobie, czemu nie ma kamienia w sakiewce. Shannon była z Branem… Czytali książkę, ehh rycerz najwyraźniej miał łeb jak dzwon. Jemu dudniło w skroniach jak bębny na wojskowej paradzie, ciężko było się podnieść. A Starvo powtarzał zawsze „pić to trza umić”…
Król… Jakoś mu to wyleciało z głowy podczas zabawy. Kielichy, toasty, tańce, no i rozmowa z Myszą… Odburknął dwa słowa na natarczywe pytania. Handlem się zajmowałem proszę pana, przecież to jasne. Cholera, już myślał że zdąży się pozbierać przez wizytą, ale urzędnik przysłany do gospody szybko uświadomił mu, że to będzie koszmar. Prawdziwa oficjalna okazja, Onufry o obco brzmiącym nazwisku długo tłumaczył co i jak, a Alto naprawdę się skupiał i starał wszystko zapamiętać. Prezentacja, wejście, przysięga i ci ludzie wszyscy wokół…
Umył się i przebrał w zakupiony na tą okazję strój. Taaak, niech mnie ktoś dobije. Wyszedł w końcu przed karczmę, mroźne powietrze zdziałało cuda, nawet pulsowanie we łbie osłabło trochę. Szlag, a jak oni będą oczekiwać żeby się odezwał? Toast jakiś wygłosił, albo coś takiego? Zwalczył przemożną ochotę ucieczki i poszedł do stajen na zamku. Chciał się czymś zająć i pomyśleć trochę.

Alto stał w stajni i dygotał lekko. Wmawiał sobie że z zimna, ale myśl że zaraz ma stawać przed królem i wszyscy się będą gapić po prostu paraliżowała go. Wygładził po raz setny klapy ciemnozielonego dubletu i mamrotał powtarzając jakieś słowa podzięki, przemowy. W panice zastanawiał się czy „wasza Wysokość” czy „wasza królewska mość” czy jeszcze psiakrew inaczej… Kręcił się nerwowo po stajni obciągając na sobie ponownie nowy ubiór. Szlag! Krępował ruchy, pił pod pachami i nie miał kaptura… Bogowie dodajcie mi sił.
Wtedy zobaczył jak wchodzi otwierając cicho boczną furtkę.
Na początku jej nie poznał. Dostojnie upięte włosy, pełne karminowe usta, podkręcone rzęsy i wytworna szeleszcząca suknia. Omiótł go zmysłowy zapach jej perfum.
- Wszędzie pana szukałam, mości Paperback. Czemu ukrył się pan w stajni? - zachichotała delikatnie zakrywając usta dłonią.
Wyglądała tak pięknie, że aż kłuło w oczy. I tak… obco. Cholera. Te gesty, śmiech, trzepot rzęs... Nawet mówiła inaczej niż zwykle. Potrafiła, szlag, nieźle wchodzić w rolę...
Alto stanął i patrzył. Przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać od niej wzroku. Kształty opięte i podkreślone przez piękną kreację po prostu sprawiły, że zupełnie nieskromnie gapił się na jej tyłek. Dopiero po chwili odchrząknął i uśmiechnął się do niej.
- Pani Lature, wygląda pani olśniewająco jak jasna cholera. – podszedł do niej i w kiepskiej parodii dworskiego ukłonu sięgnął do jej dłoni i ucałował delikatnie palce. – Powinna pani częściej ubierać się w ten sposób. Świat nie wie co traci, gdy kryje się pani pod płaszczem i kapturem.
Pocałunek złożony na jej dłoni przyjęła jako należne jej honory. Stała później, z nadal uniesioną dłonią i dygnęła wdzięcznie.
- Gdybym na co dzień się tak nosiła, panie Paperback, to ma uroda by panu spowszedniała. A tak, od wielkiego dzwonu, potrafię wywołać błysk zachwytu w pana oczach. Nasyciłeś mą kobiecą próżność, lordzie Kintal.
Zmrużyła oczy i ściągnęła usta co nadało jej twarzy niezwykle możnowładczy wygląd. Zaraz jednak zaczęła śmiać się w głos, niby z przedniego dowcipu, i oplótłszy się ramionami poczęła się trząść jak osika.
- Ale ziąb! A ja mam plecy i ramiona gołe. Szlag! - puściła mu oko i uśmiechnęła się szelmowsko. - Ścigamy się? Kto ostatni dobiegnie na ceremonię ten musi jedno wyzwanie wypełnić?
Niby zapytała, ale nie poczekała na odpowiedź. Zakasała poły sukni i puściła się biegiem, co nie wychodziło jej zbyt dobrze w eleganckich pantoflach.
Alto zawtórował śmiechem i łypnął na nią spode łba.
- Do usług, Lady Kintal. – Trema przed spotkaniem z królem zaczęła powoli ulatywać. Nawet się nie zorientował kiedy zadarła kieckę nad kolana i ruszyła biegiem drobiąc stópkami w lekkich bucikach. Wyzwanie, co? Alto parsknął znowu śmiechem, przypominając sobie to ostatnie w królewskim gronie i ruszył za nią. Ależ wyglądała ślicznie… i miał doskonałą perspektywę aby to podziwiać. Uciekała chichocząc, a on nie za bardzo miał ochotę ją wyprzedzać.
Dobiegła przed salę zupełnie zziajana. Poprawiła włosy, wygładziła sukienkę.
- Dlaczego dał mi pan wygrać lordzie Paperback? - uśmiechnęła się delikatnie i znów zaczęła odgrywać rolę kruchej skromnej księżniczki.
- I tak wyzwanie cię nie ominie - puściła mu dyskretnie oko.
- Sugestia, iż bym miał potraktować nasz zakład nieuczciwie ubodła mnie do żywego. – złapał się za serce w dramatycznym geście. - No.
Sapał, bo mroźne powietrze zatykało płuca i kłuło niemiłosiernie
- Ale miejże litość, Lady Lature nad przegranym.

Nawet jakoś poszło. Szlag, nawet barwy Amn zobaczył na ścianie, postarał się dwór królewski, postarał. Gorzej, że wszędzie odtrąbili jego nazwisko, no ale trudno, nie było rady. Przyklejony sztuczny uśmiech na ryju chyba mu już przyrośnie na stałe. I jeszcze ten cholerny dublet, do jego poznaczonej bliznami facjaty pasował jak świniakowi siodło. Odetchnął z ulgą, gdy skończyła się cześć oficjalna. Szczęściem, że Mysz pomyślała o prezencie i gadała za wszystkich, Alto mógł usiąść za stołem i udawać niewidzialnego. Alkohol mu nie szedł, bo ledwo co zdążył przetrzeźwieć po wczorajszym. Powymieniał parę zdań z biesiadnikami, a gdy parę razy spotkali się spojrzeniami z Robertem, od razu mu się poprawiał humor. Stary tropiciel chyba czuł się tutaj podobnie jak on. No i Mysz… Wyglądała pięknie, zachowywała się swobodnie jakby przyszło jej całe młodziutkie życie na takich balangach spędzać. Zerkał na nią co po chwilę, ale nie zobaczył diabelskich ogników w umalowanych oczkach. Widocznie wyzwanie zachowała na inną okazję.

***

Wrócili w końcu do gospody. Alto usiadł przy szynkwasie i rozpiął guziki koszuli, która dokuczliwie krępowała szyję. Na taborecie obok przysiadła Marie zakładając frywolnie nóżkę na nóżkę.
- No to się stało. Oficjalnie jesteś lordem Kintal - wskazała gestem na gospodarza aby nalał im po kubeczku wina i zaśmiała się nieco rozbawiona - Zamierzasz teraz tryskać altruizmem? Podatki, na bogów? Alto, zlituj się! Myślałam, że zażądasz wora błyskotek. Albo ślicznej kurtyzany. Albo smoczej skóry, albo... No sama nie wiem! Przecież z ciebie chytry lis - wzniosła toast i upiła łyczek.
- Nie żebym ci rozumu ujmowała. To było mądre. Z tymi podatkami. Pewnie zaoszczędzimy fortunę. Ale to takie... rozsądne! Wybiegasz w przyszłość na dziesięć lat w przód?
- No, wzięło mnie na sentymenty… A trzeba było jak mówisz wziąć worek kurtyzan. – mocował się przez chwilę z zapięciem dubletu pod szyją – To morze gotowizny dla Elandone. Przybyszów z poza Damary nie będzie pewnie wielu, ot może Robert swoich przyprowadzi… Większość będzie stąd, którzy podatki już płacą normalnie. A u nas? Przez dziesięć latek zamiast piętnastu od sta dla króla, osiem od sta do tajnego skarbczyka pod zamkiem.
Spuścił zaraz głowę i uśmiechnął się krzywo w cieniu kaptura.
- Ty nie wybiegasz w przyszłość, wiem o tym… – łyknął z kubka odrobinę wina. Po raz setny zastanowił się czy ona będzie chciała zostać w Elandone, ale milczał. Ciągle bał się jej odpowiedzi.
- Rozchmurz się, bo jest się z czego cieszyć - klepnęła go w ramię. - I rada jestem, że nie wziąłeś worka kurtyzan - zaniosła się śmiechem ale zmusiła się w końcu aby spoważnieć. - Powinieneś sobie znaleźć jakąś porządną dziewczynę. Kto wie, może teraz wypadałoby ci się nawet ożenić. Ustatkować, dzieci spłodzić, ród szlachecki przedłużyć...
- Może i powinienem, znasz jakieś porządne dziewczyny? Rzecz w tym że ja lubię te niegrzeczne i pyskate. –
Puścił do niej oczko, zatrzymując wzrok na nóżce założonej na nóżkę. - A ty? Nie myślisz o jakimś rycerzu w lśniącej zbroi ratującym smoki przed dziewicami? Takim na którym mogłabyś się wesprzeć w razie potrzeby?
- Może myślę -
przyznała. - Jesteś mi winny wyzwanie.
- Jestem, to prawda – Alto przypatrzył jej się uważnie, ostatnie słowa zastanowiły go trochę. – Masz już coś gotowe czy będziesz walić z zaskoczenia? Przy okazji, dziękuję że wytrzymałaś podczas uroczystości u króla i nie kazałaś dybać na cnotę kolejnego paladyna.
- Nie zapomnę tego -
parsknęła wesoło - jak mu miłosne wyznanie szeptałeś do ucha. Jego mina była... bezcenna. A co do wyzwania to zachowam na później. Zażądam czegoś kiedy się będziesz najmniej spodziewał - wypiła ostatni łyk, odstawiła kubek i zeskoczyła na ziemię.
- Chodź, obejrzymy mój czteronożny podarek.
- Wiesz co mnie najbardziej cieszy? – Alto uśmiechnął się do niej – że już koniec z koronowanymi głowami, dworem, i wreszcie będzie można wrócić… Wypalić co nieco albo popróbować tego wynalazku twojego kupionego w Heliogabarze. Tym razem ty mnie popilnujesz, żebym nie zaczął latać, co? Albo zamkniemy się w Elandone na cztery spusty i odpłyniemy razem…
- Bardzo miła perspektywa - chwyciła jego dłoń i pobiegli biegiem do stajni. Persifal stał w swoim boksie i niecierpliwie stukał kopytami. Był piękny i wielki jak dąb.
-Ponoć nie godzi się oddawać komuś własnego prezentu - uśmiechnęła się do łotrzyka nie puszczając jego dłoni. - I nie oddam. A przynajmniej ni do końca.
Podbiegła do boksu i położyła dłoń na chrapach karego. Ten strząsnął jej rączkę posuwistym ruchem łba ale nie gryzł na szczęście.
- Chcę żeby był nasz. Wspólny. Żebyśmy mieli coś swojego. Co jest moje i twoje. I nikogo innego. - posłała mu łagodny uśmiech.
- On jest piękny. – Alto trzymał jej rękę, ale nie odważył się podejść blisko do ogiera – Dziękuję ci, Marie. Będzie nasz, jeśli tylko tego chcesz. Jeszcze w drodze do Elandone poproszę Roberta żeby pomógł mi się z nim oswoić.
Rumak przestąpił z nogi na nogę i rzucił grzywą. Moc i siłę było widać w tym zwierzęciu na pierwszy rzut nawet niewprawnego oka.
- Iście królewski podarunek. – Przemógł swój niepokój i podszedł bliżej, tak by pogładzić grzywę rumaka.
Mysz spojrzała w oczy łotrzyka. Stali sami, pośród zalegających ciemności. Milczeli. I zaległo w powietrzu jakieś namacalne napięcie. Może to przez bardkę, która się zrobiła nagle dziwnie spięta.
- Kocham cię.
Puściła jego dłoń i odeszła kilka kroków w tył.
- Pamiętasz ten wieczór u Vermeesha? - mówiła ściszonym głosem nadal się cofając. - Po kolacji poszliśmy na dwór zioło przypalić. Rozmawialiśmy i wtedy... po raz pierwszy wzięłam cię za rękę. Chyba wtedy. Wtedy już się w tobie zakochałam.
Jej plecy natrafiły wreszcie na stajenne wrota. Wyślizgnęła się czym prędzej na zewnątrz i pobiegła do gospody. Nie czekała jego reakcji. Chciała mu po prostu powiedzieć. A teraz uciec aby nie stawiać go w ciężkiej sytuacji. Nie zmuszać by się ustosunkował. By powiedział, czy też coś czuje czy nic zupełnie.
Alto ruszył za nią gdy tylko zniknęła za drzwiami. Doścignął ją po kilkunastu krokach i złapał za rękę, obracając ku sobie.
- To prawda? – Patrzył w jej czarne jak węgielki oczy i widział jak drży lekko. – Powiedz mi, że to prawda…
Przybliżył zaraz usta do jej warg i pocałował namiętnie, z pasją, niecierpliwie zaplótł ręce z tyłu na jej talii przyciągając ją mocno do siebie.
- Mona… wiesz przecież… - Pocałował ją znowu.
Gorliwie oddawała pocałunki, roztapiała się pod jego dotykiem. Po jego ostatnim zdaniu położyła mu palec na ustach:
- Ciiii. Nic nie musisz mówić. Przemyśl to najpierw. Zastanów się co czujesz, ja poczekam.
- Nie, Mona. – Alto złapał jej dłoń i przycisnął do swojego policzka i szeptał cicho – Nie musisz na nic czekać. Kocham cię. Kochałem cię gdy patrzyłaś i dotykałaś mój nowy tatuaż, gdy rozmawialiśmy w drodze do Elandone i w lesie przy karczmie przed zejściem ze szlaku. Nad jeziorem, kiedy mówiłaś, że to przecież jesteś ty... Trochę mi to zajęło, ale zrozumiałem w końcu… Zrobiłem i powiedziałem kilka rzeczy, których żałuję. Ale to było w gniewie, wiesz przecież… Mam nadzieję że mi wybaczysz.
- Niczego ci nie muszę wybaczać. To wszystko przecież przeze mnie...

Spojrzała na niego tymi wielkimi błyszczącymi oczami jak dziecko, które potłukło komuś ulubioną filiżankę i teraz przyznaje się do winy.
Pocałowała go znowu i ufnie wtuliła w jego ramiona.
- Chodźmy do środka. - dodała pociągając nosem. - Na dworze straszny ziąb. Trzeba się ogrzać.
Alto uśmiechnął się i objął ją ciasno. Delikatny zapach jej włosów i perfum upajał. Świat nagle stał się, cholera piękny. Weszli zaraz do gospody…
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 28-10-2010 o 21:54.
Harard jest offline  
Stary 28-10-2010, 22:16   #163
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zadowolony był z wyniku spotkania z królem. Nie mógł nie być. Nie dość, że oficjalnie zostali jego poddanymi, obejmując w posiadanie Elandone i okoliczne ziemie, to jeszcze król w niezwykłej swojej łaskawości spełnił ich bardziej osobiste prośby, oszczędzając wiele czasu, środków i problemów. Miał dla niego też prezent, ale po ostatnich słowach króla postanowił wręczyć go dopiero na uczcie. Nie lubił rzeczy na pokaz i zupełnie niepotrzebnych w danych okolicznościach, a wyrazy ich podziękowania powinny do niego trafić osobiście.
Dopiero więc, gdy wszyscy zasiedli przy stołach, zaczynając ucztować, kapłan odwinął materiał z długiego zawiniątka, wydobywając jego zawartość na zewnątrz. Wstał i uniósł broń w obie dłonie. Oczywiście każdy wojownik zdawał sobie sprawę, jak licha była ta zabaweczka i jak nieprzydatna w prawdziwym boju, ale wciąż była bronią i wciąż była godnym podarunkiem dla wojownika od wojownika. A to Wulf wręczył ją, kłaniając się królowi i podając mu podarek na otwartych dłoniach.


- Miał to być dar zapewniający o naszych czystych i nieskalanych intencjach, ale zdaje się, że udowodniliśmy to już w inny sposób. Rapier jednakże wciąż pozostaje prezentem, którego nie możemy zabrać z powrotem do zamku. Przyjmij go więc, panie, aby także coś materialnego przypominało o powracającym do życia Elandone.
Król wsunął dłoń w podsuniętą rękojeść i zręcznie wysunął rapier z rąk Wulfa. Wykonał kilka pchnięć świadczących o sporych umiejętnościach:
- Świetny! - powiedział z lekkim uśmiechem - Doskonale wyważony. Piękna stara robota elfickich mistrzów. Będzie doskonałym uzupełnieniem moich zbiorów. Dziękuję.
Wulf skinął mu głową, tym razem już po żołniersku, po czym błysnął zębami.
- Miejmy nadzieję, że jeśli kiedyś będzie potrzebny, to się nie złamie. Dla mnie jest zdecydowanie za lekki.
Przyłożył pięść do serca w pozdrowieniu i oddalił się na swoje miejsce, gdzieś przez dłuższą chwilę skupiał się na pochłanianiu kolejnych potraw, zapijanych ciemnym ale.

Zaspokoiwszy głód, rozejrzał się po gościach. Wyczuł idealną okazję do porozmawiania o rzeczach, które go interesowały, a Damary nie znał jeszcze praktycznie w ogóle. Mimo, że większość tutaj stanowili Ilmateryci, Wulf doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mogli być jedyni. Tempus od wieków pozostawał najpopularniejszą religią wśród dzierżących miecz i kapłan wkrótce wypatrzył człowieka, który symbolem boga wojny podkreślał swoją wagę. Ku niemu skierował kroki, przepijając i tego dnia nie zważając na stosunki, jakie zwykle panowały pomiędzy kapłanami a zwykłymi wyznawcami. Szybko przeszli na swobodny język, a olbrzym zadawał swoje pytanie.
- Jak to jest z obronnością Damary? Jak ktoś atakuje dane hrabstwo to inni lecą na pomoc? Wychowałem się w Cormyrze, tam walczyła niemal tylko regularna armia.
- Tu każdy baron posiada własną armię, a gdy coś zewnątrz zagraża któremukolwiek, wszyscy zobowiązani są do pomocy. Najczęściej także król wraz ze swoimi oddziałami.

- Jak są zorganizowane zbrojne siły? Wspomniałeś o prywatnych wojskach każdego z baronów, nie ma tu ograniczeń ani zaleceń? A królewska?
- Każdy ma własną armię, ale jest też i królewska opłacana z podatków.
- Ile liczy ta królewska i co wchodzi w jej skład? Najemnicy z zewnątrz, wojska mieszane czy rekruci szkoleni od podstaw?
- Główny trzon armii stanowią kapłani i paladyni Ilmatera. Są to doświadczeni jeszcze z wojen z Vaasą żołnierze, oni najczęściej dowodzą oddziałami. Król po wojnie nie rozwiązał armii tylko wykorzystuje ją do utrzymywania porządku w miastach i na drogach. Cały czas szkoleni tez są nowi rekruci, zwłaszcza w zakresie straży miejskiej.
- A jakie formacje wojskowe?
- Głównie piechota, włócznicy. Poza tym łucznicy. Tani w utrzymaniu, łatwiejsi w wyszkoleniu.
- A ciężkozbrojnych? Jaka ilość?
- Krasnoludzki oddział toporników. Trochę też konnicy, zwłaszcza zwiadowców. Będzie tego z kilka setek.


Wulf pokiwał głową, drapiąc się po szorstkim, ale prawie niewidocznym zaroście na policzku.
- Ja zatrudniłem oddział Szarych Płaszczy, a wraz z królewskimi ludźmi mam zamiar zacząć od zera. Widziałem i słyszałem o formacjach zróżnicowanych. Potrzeba do tego ostrego szkolenia, by to wyszło. Połączenie włóczników, łuczników, landsknechtów, magów i kapłanów. Może nawet konnicy.
Uwielbiał mówić o wojsku, taktyce, szkoleniu. O wszystkim, co związane było z wojskowością. Nie sądził jednak, że w międzyczasie dołączy do nich sam król, włączając się do rozmowy.
- Służyłeś w Cormyrze, prawda? Może jest tam coś ciekawego, co warto by podpatrzeć?
Olbrzym nie myślał zbyt długo. W końcu wciąż rozmawiali o wojsku, a on wypił już sporo ale. Mówić więc dość swobodnie.
- Cormyr ma stałą, opłacaną i utrzymywaną przez króla armię. To logiczne, bowiem tam wojna niemal nie ustaje. Purpurowe Smoki to chwalebna nazwa, ale wiadomo jak to bywa. Widziałem jednak ich ciężkich kopijników na równinie. Robią wrażenie. Ale tak na prawdę to nic nowego. Jeśli miałbym coś zapożyczać, stworzyłbym coś na kształt ich Bitewnych Magów. Szkoleni w specjalnych szkołach, doskonale przygotowani do wspierania wojennych działań. No i w pełni posłuszni rozkazom. Przynajmniej przy pobieżnym spojrzeniu, nie wiadomo jak to jest dokładnie.

- Świetny pomysł... warto by pomyśleć nad założeniem takiej szkoły... Tylko skąd brać nauczycieli?
- Na początek wystarczy kilku z różnych żywiołów i kilka osób z talentem... podejrzewam, że każdy mag mógłby być wojennym po odpowiednich ćwiczeniach, bardziej tu chodzi o dyscyplinę i lojalność, jak sądze.
- U nas na szczęście od lat mamy spokój, ale Vaasa jest stałą niewiadomą, a potworów mamy wybór wszelaki. Lepiej być przygotowanym na różne ewentualności.
- Dlatego mam zamiar utrzymać w Elandone stałą grupę, może nie bardzo liczną, ale poświęcającą czas głównie walce lub szkoleniu w walce. Nająłem oddział Szarych Płaszczy, oni podobnie jak mam to w zamyśle, wykorzystują kapłanów i magów jako wspomagających aktywne działania oddziału, a nie tylko walczących na tyłach.
- Doskonałe plany. Widzę że południowo-wschodnia granica Damary bardzo zyska na zmianie właścicieli. Wprawdzie z Implitur mamy bardzo dobre stosunki, ale góry to niebezpieczne miejsce i źródło wiecznych problemów. - - Mimo wszystko miejmy nadzieję, że czasy nie będą burzliwe. Na razie niewiele jest do obrony, znacznie więcej do odbudowania. Są w Damarze kopalnie, prawda? Jak sobie radzicie z ich ochroną, panie?
- Większość kopalni zarządzana jest przez krasnoludy. Oni doskonale potrafią dbac o swoja własność.
- A jaki procent wpływa do Damarskiej kasy? Na ziemiach Elandone kopalnie są trzy, wynajęliśmy krasnoludy, aby spróbować je przywrócić do stanu używalności. Wszyscy jednak wiemy, że rasa ta łasa jest na złoto.

Król pokręcił głową:
- O takich szczegółach najlepiej porozmawiać z panem Korhonenem.
Przypili do siebie raz jeszcze, a potem król poszedł dalej, by porozmawiać z kimś innym.
Uczta trwała jeszcze całkiem długo.

***

Wreszcie zbierali się do wyjazdu. Wulf już od jakiegoś czasu myślał o Elandone, myślał o nim, jak władca. Szybko zrobił przegląd ochotników, klepiąc ich po ramionach czy witając bezpośrednio. Było tylko dwóch prawdziwych weteranów, tych wyznaczonych osobiście przez króla do szkolenia. I pięć sług Ilmatera, dziesiętników, którzy być może utrzymają oddział w ryzach. Kapłan jednak nie widział ich jeszcze jako pogromców ukrytych w lesie hobgoblinów. Ale na to także przyjdzie jeszcze czas.

Przed wyjazdem postanowił jeszcze rozmówić się z królewskim sekretarzem, zadając mu to samo pytanie, które zadał władcy Damary.
- Zawieramy z krasnoludami umowy dzierżawne, odnawiane przeważnie co pięć lat. Są one różne w zależności od położenia kopalń zwłaszcza ich odległości od szlaków i stopnia narażenia na napady górskich potworów, także wielkości i rodzajów złóż oraz ich dostępności.
- Na procent? Jaki mniej więcej?
- Różnie, od dwudziestu do nawet sześćdziesięciu procent.
- Dużo
- Przy sześćdziesięciu to trudno dostępne kopalnie, złoża trudne do wydobycia i miejsca wyjątkowo niebezpieczne. Dzięki temu króla to niewiele obchodzi, gdy pieniądze wpływają do skarbca bez dodatkowych obowiązków.
- U nas są blisko, więcej niż dwadzieścia procent nie dam tym liczykrupom!
- Odległość nic nie znaczy, jeśli nie ma dróg i całą kopalnię trzeba postawić na nogi. A z tego co wiem kopalnie Elandone przestały być eksploatowane dawno temu. Dlatego warto podpisywać umowy czasowe, zmieniające się w zależności od okoliczności. Z tym, że te uparciuchy na mniej niż trzy lata nigdy się jeszcze nie zgodziły. Dla nich czas ma inny wymiar.

Wulf podziękował mu, ściskając dłoń w żołnierskim pożegnaniu.
- Dziękuję za pomoc. I do zobaczenia w przyszłości.

Wrócił do pozostałych spadkobierców, zajmując miejsce przy Megarze i szczerząc się radośnie.
- W drogę!
 
Sekal jest offline  
Stary 29-10-2010, 12:15   #164
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Zgodnie z wcześniejszą obietnicą Bran, choć był już nieco wstawiony po toastach ku czci jego i towarzyszy odprowadził Elenę do jej pokoju kurtuazyjnie użyczając jej swego ramienia. Gdy znaleźli się przy drzwiach rycerz rzekł:
- Eleno będę spokojniejszy jeśli sprawdzę, czy Twój pokój został odpowiednio zabezpieczony. Pozwolisz zatem, że wejdę.
Nie czekając na odpowiedź wszedł z dziewczyną do pokoju i zamknął za sobą drzwi, po czym zamknął okiennice i okna. Obszedł pokój sprawdzając go pobieżnie po czym podszedł do Eleny.
- Wszystko wydaje się być w porządku, lecz ... czy czujesz się całkiem bezpieczna ? - spytał ujmując jej dłoń w swoje ręce i patrząc w oczy.
Dziewczyna weszła za rycerzem do pokoju i z pewnym zaskoczeniem przyglądała się jego zabiegom, a kiedy ujął jej dłoń i zwrócił się do niej bezpośrednio popatrzyła mu po raz pierwszy tego wieczoru prosto w oczy:
- Podobno wszyscy kultuści zostali pokonani. Naprawdę sądzisz panie że grozi mi jakieś niebezpieczeństwo?
- Młody baron deLaney zbiegł. Podobnie jak i ten stwór, którego chcieli przywołać. Twoje bezpieczeństwo wisi na włosku. -
stwierdził zbliżając usta do jej ucha.
- Powinienem tu z Tobą zostać, byś była całkowicie bezpieczna. - szepnął jednocześnie obejmując dziewczynę w pasie.
Elena położyła mu dłoń na torsie, a potem niezbyt mocno, ale stanowczo odepchnęła od siebie:
- Dziękuję za chęć pomocy, ale jestem porządną dziewczyną, a obcy mężczyzna w nocy w mojej sypialni zbyt mocno mógłby zachwiać moją reputacją.
- Nigdy nie miałem co do tego wątpliwości. Twoja reputacja pozostanie nieskazitelna. Wszak jestem tu po to by Cię chronić. Nikt nie widział jak tu wchodziliśmy, więc nie musisz się niczego obawiać. Nawet jeśli tu zostanę, by dotrzymać Ci towarzystwa nikt się o tym nie dowie.-
szepnął ponownie ją obejmując i zbliżając usta do jej ust.
- Wszak jestem Twoim wybawcą. - szepnął nim ich wargi się połączyły.
- Chcę swoje dziewictwo zachować dla przyszłego męża - wyszeptała zanim jego wargi dotknęły jej ust.
Długi pocałunek rozgrzał Brana na tyle, że prawie zignorował słowa dziewczyny.
- Przecież nie robimy nic złego. - zamruczał - Tylko się do siebie tulimy, jak przyjaciele.
Stwierdził rozsznurowując jej suknię.
- Nic Ci przy mnie nie grozi. Będę uważał. jesteś taka piękna Shan ... Eleno.
Dziewczyna wywinęła się zręcznie wysuwając z jego uścisku:
- Myśli Pan sobie, że jestem głupią wieśniaczką to nie wiem jak się dziewczyny uwodzi! No to proszę sobie zakonotować, że ojciec wydał majątek na moje wykształcenie, a o życiu wiem całkiem sporo! Już nigdy nie będę zabawką w niczyich rękach.
Bran zatrzymał się cokolwiek zdezorientowany. Wszystko tak ładnie szło. Już był w ogródku, już witał sie z gąską, a tu proszę. Gąska okazała się być gęsią i to doświadczoną przez życie. Co jej domniemane dziewictwo stawało pod mocnym znakiem zapytania.
- Zabawa. Jak to ujęłaś miała być obustronna i tylko na taką liczyłem. Ktokolwiek Cię skrzywdził nie zrobiłem tego ja. I nie zamierzam Cię krzywdzić Eleno. - rycerz skłonił się lekko - Wybacz jeśli byłem zbyt nachalny. Odurzyła mnie Twoja uroda i tylko tym mogę usprawiedliwić swoje postępowanie. Proszę nie żyw do mnie urazy.
Dziewczyna skinęła głową i odwróciła się szybko. Mimo to Bran mógł jeszcze zobaczyć błyszczące w jej oczach łzy.
Rycerz stał w bezruchu w końcu położył dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Wiele przeżyłaś ostatnio. Dla mnie śmierć to nic nowego, ale Ty ... dopiero co chciano Cię zabić w okrutny sposób. Jedna uczta choćby najbardziej wesoła nie pozwoli o tym zapomnieć. Zachowałem się bezdusznie.
Delikatnie obrócił ją do siebie i przytulił. Tak po prostu.
- Bardzo go kochałaś ? - spytał cicho.
Skinęła głową bez słowa i położyła głowę na jego torsie. Bran poczuł jak jego ubranie powoli robi się mokre od jej łez.
Rycerz pogładził jasne włosy dziewczyny.
- Nie płacz. Na pewno ułożysz sobie życie, jesteś młoda, mądra, ładna, masz kochającego ojca. Wszystko będzie dobrze. - stwierdził z przekonaniem całując ją w czoło.
Ponownie pokiwała głowa i odsunęła się nieznacznie:
- Dziękuję - powiedziała uśmiechając się przez łzy - Może lepiej będzie jeśli już pójdziesz.
Pokiwał głową.
- Tak. Już jest późno. Gdybyś czegoś potrzebowała mój pokój jest za ścianą. Dobranoc. - skłonił się lekko i poszedł w stronę drzwi.
Niezatrzymywany wyszedł na korytarz. Kobieta idzie do łóżka z mężczyzną w zasadzie z trzech powodów. Bo chce, bo kocha, bo jej się to opłaca. Na nieszczęście dla Brana żaden z tych warunków nie został spełniony.

Rycerz smętnie spojrzał na salę biesiadną.
Uczta dobiegała końca, a właściwie dogorywała. Część gości rozeszła się już wcześnie. Niektórzy właśnie opuszczali niedawną salę uciech, inni zaś legli gdzie bądź otuleni czułymi objęciami pijackiej drzemki.
Rycerz pomny obietnicy Shannon o przyjrzeniu się księdze znalezionej u Esmeraldy zapukał do drzwi pokoju Alto.
Damarski był mu niemal kompletnie nieznany, a pismo mogło zawierać cenne wskazówki. Szczególnie interesowały go te dotyczące siostry Uny, o ile oczywiście takie się tam znajdowały.
Bezszelestnie wyłoniła się przenikając przez drzwi. W świetle świec jej postać drgała, gdy z wyraźnym trudem usiłowała utrzymać widoczną dla niego formę. Omiotła go zmęczonym, zrezygnowanym spojrzeniem i odezwała się cicho:
- Dopiero zaczęłam, Alto cierpliwie przerzuca mi strony. Ciężko się to czyta. Ciężko i nieprzyjemnie. – Skrzywiła się z obrzydzeniem, chcąc pokazać mu co ma na myśli – Ta kobieta z całą pewnością zasłużyła na śmierć. – Pokręciła głową – Cierpliwości, rycerzu.
- Nie ma potrzeby więcej trudzić Alto. Chętnie Ci pomogę Shannon. Czy to jest coś w rodzaju jej pamiętnika? -
widząc jej zmęczone spojrzenie zreflektował się szybko - Wybacz. Nie musisz dłużej utrzymywać widzialnej postaci, jeśli to Cię męczy. Wystarczy, że mi powiesz co jakiś czas "przerzuć kartkę". - powiedział Bran uśmiechając się.
- Nie podskoczę jak Tim. Obiecuję.
Skinęła głową zgadzając się. Może czas był najwyższy choć na chwilę oderwać się od łotrzyka.
- W taki razie zabierz księgę i poproś o kamień - powiedziała jeszcze znikając.
- Poproszę o kamień. - rzekł rycerz chowając księgę i wyciągając rękę.
Alto wstał od stołu i podszedł do drzwi otwierając je, gdy usłyszał Brana i Shannon. Na słowa rycerza, przyglądnął się jeszcze znikającej Białej Damie i podał mu księgę wraz z kamieniem wyciągniętym z sakiewki.
Rycerz poszedł do swego pokoju. Wchodząc zauważył w świetle świecy, że Tim już śpi. Nie budząc chłopca przysunął do stołu dwa krzesła. Nie miał pojęcia, czy Shannon jest potrzebne siedzenie, ale a nuż. Położył księgę na stole, usiadł i spytał cicho, by nie obudzić Tima.
- Od której strony zaczynamy? - miał jakieś niejasne przeczucie, że dowiedzą się ciekawych rzeczy.
Shannon podała mu właściwą stronę i w milczeniu wróciła do czytania. Żałowała pochopnej decyzji i przerażało ją to bardziej niż sam odczuwany żal. Rycerz ujmował ją swoją uprzejmością i obejściem i ostatecznie to właśnie zaważyło na jej decyzji. To i pocałunek, którego była wcześniej świadkiem. Wciąż czuła się wytrącona z równowagi wieczornymi wydarzeniami. Skupiła się na czytanych zdaniach, ale wyczekująca mina rycerza mimowolnie przyciągała jej uwagę.
- Nie spodziewaj się niczego dobrego, Branie. Nie miałbyś takiej miny, gdybyś sam to czytał. – pojawiła się postukując palcem w stronice – Każde słowo tutaj pisała osoba nad wyraz samolubna, egoistyczna, okrutna, występna i zła. Po wszystkim mam nadzieję, więcej tej księgi nie oglądać.
Rycerz spojrzał poważnie w oczy Shannon.
- Dziękuję, że zechciałaś poświęcić mi swój czas. Wiem, że nie jest to łatwe. Nie spodziewam się pomyślnych wieści. Po prawdzie wydaje mi się wielce prawdopodobne, że ze stron tej księgi dowiemy się, iż Reina zginęła. To byłaby tragiczna wiadomość dla Uny, ale przynajmniej znałaby prawdę. Teraz żyje w niepewności co do losu siostry, a to jest moim zdaniem gorsze, niż najokrutniejsza wiadomość. Po za tym ...
Bran przerwał na chwilę nad czymś się zastanawiając.
- Może tam być opisany rytuał przejścia ducha w ciało. Coś czego Esmeralda chciała dokonać na królu.
Rycerz na chwilę przerwał. Po chwili zaczął niepewnie.
- Może ... może mogłabyś odzyskać fizyczną postać? - pogładził się po brodzie w zamyśleniu. I spojrzał pytająco na Shannon.
- Esmeralda była zła, ale jej wiedza może posłużyć dobrym celom.
- Sugerujesz, że tym razem ja mogłabym złożyć w ofierze pięć dziewic?
Nie wydaje mi się, żebym w ten sposób chciała wracać do normalnego życia.
- Może nie będzie, aż tak źle. - uśmiechnął się Bran - Ofiary z kobiet służyły raczej przywołaniu demona.
- Gdy wrócimy do Elandone, to miejsce bardzo się zmieni. Spędziłaś tam lata w samotności, jedynie za towarzyszy mając kilkoro znanych sobie ludzi. To życie nie wróci. Jesteś gotowa na zmiany Shannon? Przybranie cielesnego kształtu, to także będzie zmiana. Może wcale tego nie chcesz. Może to zbyt dużo dla Ciebie? -
Bran uważnie przyglądał się Shannon. Jednak trudno było cokolwiek wyczytać z jego wzroku, prócz zaciekawienia.
- Jeśli nadejdzie dzień, w którym to będzie możliwe... wtedy będę się nad tym zastanawiać, nie wcześniej. Jestem aż nadto świadoma czego czas, mój drogi rycerzu, nie zwróci mi już nigdy. Wiem też, że mój dom zmieni się teraz...Elandone nie należy już tylko do mnie i mogę mieć tylko nadzieję, że będziecie o niego dbać, tak jak ja zawsze tego pragnęłam.
Bran spuścił wzrok,a cień smutku przebiegł przez jego twarz.
- Elandone jest piękne, podobnie jak piękne było Lon Hern. Dopóki nie zostało zburzone przez wrogów. Mój ojciec i bracia zginęli walcząc tam do końca.
Mówiąc to było widać, jak rycerz mimowolnie zaciska pięści w tłumionej złości. Bran ponownie spojrzał na Shannon.
- Nigdy więcej nie pozwolę, by zniszczono mój dom. Choćbym miał zginąć Shannon. - w jego oczach zabłysły łzy.
Ponownie odwrócił wzrok wstydząc się chwili słabości.
- Masz rację. Za wcześnie mówić o przemianach i rytuałach. Najpierw przeczytajmy, co tam w ogóle jest napisane.
Wróciła do czytania znikając mu z oczu, ciszę przerywało tylko krótkie „już” od czasu do czasu i szelest przewracanych kartek. Zobaczył ją znowu dopiero, gdy dobrnęli do końca. Siedziała wyprostowana, z dłońmi równo złożonymi na podołku. Spojrzała na niego i smutno pokręciła głową.
- Ona przeprowadziła jakiś czas temu próbę rytuału. Nieudaną próbę. Nie ma tu żadnej wzmianki, która pozwoliłaby określić kim były tamte dziewczyny. Nic, poza tym że wszystkie zginęły w mniejszych lub większych męczarniach. Przykro mi, to nie będą dobre wieści dla tej małej dziewczynki.
- Mimo wszystko dziękuję. – westchnął ciężko – Muszę się zastanowić jak jej to powiedzieć.

Nie położył się już spać. Na szczęście był w wieku, w którym zarwanie jednej nocy nie stanowi problemu. Mógł tedy spokojnie przygotować się na ceremonie. Założył odświętną tunikę z wyhaftowanym herbem Lon Hern i obcisłe rajtuzy. Spojrzał na swoje łydki. Jeśli cała jego charyzma i uroda miały swoje epicentrum, miejsce gdzie kumulowały swój magiczny urok, to z pewnością były to branowe łydki. Mniam mniam.

Bran gdy tylko spotkał Alto zwrócił mu kamień, który otrzymał aby móc z Shannon przestudiować księgę.

Z niemałym wzruszeniem rycerz ujrzał w zamkowym holu chorągiew ze swoim herbem. Etykieta Damary i Cormyru nie różniły się wiele od siebie. Ledwie kilkoma szczegółami, które z łatwością zapamiętał. Gdy przyszłą jego kolej otrzymał od króla tytuł Lorda Kintal w zamian składając przysięgę wierności.
Tekst przysięgi był nieco inny, niż w Cormyrze, no i podczas jej składania nie trzymało się złożonych dłoni w królewskich rękach, ale po za tym wszystko było w zasadzie tak samo.

Sekretarz królewski Onufry Korhonen nie powiedział wszystkiego. Nie poruszył bowiem bardzo istotnej kwestii, a w zasadzie dwóch. Król mógł je pominąć nie wdając się w szczegóły, bo wszak od tego miał sekretarza. Zatem nic dziwnego, że Bran podczas uczty spytał sekretarza:
- Panie Onufry. Tytuł lorda, czy też lady jest tytułem zwyczajowym, jednak nie ma czegoś takiego jak lordostwo. Jakiż zatem tytuł kryje się za pojęciem lord? Baron, hrabia, markiz, a może książe? A co za tym idzie, czy z woli królewskiej Kintal jest baronią, hrabstwem, markizatem, czy księstwem? Druga kwestia to sprawa herbu. Nie wiem jak kształtuje sie heraldyka z Damarze. Czy wszystkim nam przysługuje taki sam herb Elendone, czy też powinniśmy go indywidualnie odmieniać. Różne są zwyczaje w tej kwestii. W niektórych krajach tym samym herbem pieczętują się całe rodziny niespokrewnione ze sobą, w innych tylko jeden ród, a w jeszcze innych ten sam herb nie może być używany przez więcej niż jedną osobę i dlatego dodaje się do niego indywidualny wyznacznik.
- Lordzie Kintal. – zaczął z uśmiechem Onufry widząc, iż ma do czynienia z obytym w temacie rozmówcą. – Przysługuje Ci Panie, podobnie jak i pozostałym władcom w zależności, rzecz oczywista od płci tytuł „baron” lub „baronowa”, gdyż Kintal jest baronią. Co do drugiego pytania, to w Damarze herbów nie odmieniamy indywidualnie i wszystkim z danej ziemi, czy rodziny przysługuje ten sam. Oczywiście, Ty Panie posiadasz swój własny herb i masz pełne prawo do niego, jak i do herbu Elandone. Jeśli mogę coś zasugerować to proponuję dwu lub też czwór dzielność tarczy herbowej.
- Dziękuję Ci Panie za rozwianie moich wątpliwości. Chyba zdecyduję się na czwór dzielność. Zwłaszcza, że wtedy łatwiej będzie uzupełnić tarczę, o nowe symbole. – odparł z uśmiechem Bran popijając królewskie wino.
Onufry Korhonen spojrzał na niego z mieszaniną zdziwienia i niepokoju.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 29-10-2010 o 13:43. Powód: Zwrot kamienia.
Tom Atos jest offline  
Stary 29-10-2010, 18:23   #165
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Shannon z ulgą wróciła do łotrzyka. Nie miało znaczenia, że nawet nie zauważył jej nieobecności. Rozmowa z rycerzem nie należała wcale do przykrych, ale duch dręczony był przez cały czas dziwną obawą. Łatwo było przyzwyczaić się do jednej osoby i jednej zaufać. Lada dzień mieli wracać do Elandone i towarzyszenie innym Shannon postanowiła odłożyć do tego czasu.

Jednym słowem, gestem ani westchnieniem nawet nie zakłóciła spotkania łotra z bardką. Szczere słowa, wreszcie pomiędzy nimi wypowiedziane, chwyciły ją za serce. Moc, jaką słyszała w pewnym, męskim tonie sprawiała, że mogła jedynie przykładać własną dłoń do ust i milczeć. Nie była im potrzebna. Myśl, że mogłaby przeszkadzać stała się nagle wstrętna i Shannon łaskawym, rozczulonym okiem spojrzała nawet na bardkę. Mogła wymyślać tysiące powodów podsycających śmieszną zazdrość, ale ta jedna scena niweczyła je wszystkie. Rozjątrzone rany paliły żywym ogniem, ale w niewyjaśniony sposób, zupełnie na przekór, widok tej dwójki koił jej skołatane nerwy.

Nawet, gdy zostali sami przez długi, długi czas nie wiedziała jakimi słowami się do niego odezwać.

Cieszył ją powrót do domu. Obraz Elandone nigdy nie słabł w jej myślach, a i tak nie mogła się doczekać widoku ukochanych murów. Ostatnio coraz częściej pytano ją, czy nie pragnęłaby odzyskać dawnej postaci, a ona zaczynała się zastanawiać czy istniał sposób, by mogła wpleść swoje istnienie w kamienne ściany i tak po prostu zniknąć. Obwiniała się za chwilę zwątpienia. Gorzki ból zdrady, jaki poczuła na widok Kennetha odcisnął w niej swoje piętno i było jej wstyd, że mogła źle o nim pomyśleć. Wiedza, że ukochany pamiętał o niej stała się nagle najważniejsza na świecie, ale zamiast radości zjawa mogła czuć jedynie żal. Wywleczone na światło dzienne wspomnienia zasłoniły wszystko inne i gdyby nie Alto podążający ciągle do przodu, dawno zostałaby w jednym miejscu, zapominając o całej reszcie.

Przyglądała mu się. Jej wzrok raz po raz biegł ku boleśnie znajomej sylwetce. Porównywała gesty, mimikę twarzy, tonację głosu… wszystko. Widziała, jego wykonywane w stronę łotrzyka gesty i czekała siląc się na spokój.

Kennethowi w końcu udało się dopaść Alto na osobności na pierwszym postoju:
- Ja... hmm... - lekko zmieszany mężczyzna najwyraźniej nie miał pojęcia jak zacząć - wiesz... ta rozmowa wtedy... Nie chciałem nikogo urazić, a już zwłaszcza stupięćdziesięcioletniego ducha narzeczonej własnego praprzodka. - Wypalił w końcu.
- Dla dokładności warto by wspomnieć ponad... ponad stupięćdziesięcioletniego ducha - mruknął tenże duch wystarczająco głośno by być słyszanym.
Kenneth odruchowo skierował wzrok w kierunku skąd dobiegł głos i ukłonił się w pas przykładając dłoń do serca:
- Witaj milady! I zechciej wybaczyć nietakt jeśli takowy popełniłem.
Alto uśmiechnął się krzywo w cieniu swojego kaptura. Ciekawe czy on sam też tak wygląda, rozmawiając z Shannon. Gestykulacja do niewidzialnej osoby wygląda… zabawnie, gdy patrzy się z boku.
- Może rzeczywiście zechcę. W końcu kogo mogą interesować dawno zapomniane historie - wzruszyła ramionami parodiując go, czego już nie mógł dojrzeć, jako że nie uznała za stosowne pokazać się jeszcze.
- Hmmm... no tak... - potomek Madoca wyglądał na kogoś kto zupełnie nie wie jak się zachować w dziwnej dla siebie sytuacji.
- Powiedz jak się znalazłeś w lochach DeLaneyów. Wiemy już że przez… rodzinną pamiątkę, ale jak cię złapali? I dokąd się teraz udajesz? – Alto spytał, gdy Kenneth zamilkł i patrzył pod nogi.
- Złapali mnie podczas polowania niedaleko domu. Taka zakapturzona banda jak Ci co rozrabiali w podziemiach Walls. Może i udało by mi się uciec, ale czymś mnie odurzyli. Obudziłem się związany jak wieprzek, przewieszony przez bok własnego konia. Wracam oczywiście do Gruffyddoru.

Shannon wybrała wreszcie moment, by się pokazać i stając naprzeciw mężczyzny skłoniła lekko głową. Z bólem w błękitnych oczach obejrzała całą jego sylwetkę pozwalając, by i on uczynił to samo.
- Powiedz Kennecie ap Gruffydd, teraz kiedy wiesz, że nie jestem historią, co chciałeś ode mnie usłyszeć?
- Ja cie...! - Mężczyzna odruchowo uczynił krok do tyłu. Po pierwszych słowach kobiety stanął jednak nieruchomo i patrzył wyraźnie zaskoczony - Nie wiedziałem że można Cię zobaczyć... znaczy panią milady - zreflektował się szybko - Chciałem tylko... nie wiem... może zrozumieć los naszego rodu...? To jednak pewnie bez sensu. Raczej nic pani nie wiesz o tym co się wtedy stało... Pewnie nawet mniej niż ja. Szukałem Hand of Soul... myślałem że może jeśli uda się go odnaleźć, uda się też odwrócić klątwę. Przecież miało być źródłem Sławy i Chwały, a tego zdecydowanie nam brakuje. Może Madoc coś wspominał o jego ukryciu? Kryształ zaginął razem z nim... chyba... tak naprawdę nie wiadomo kiedy...
Lady Kintal ze spokojem przyjęła jego reakcję. Ze spokojem i smutkiem, konstatując, że stojącym naprzeciw mężczyzna mimo wyglądu Madociem niestety nie był.
- Z twojej ostatniej opowieści wnoszę, że brakuje wam czegoś znacznie cenniejszego niż sława i chwała – pokręciła głową jakby czymś ją zawiódł. – Część historii rzeczywiście nie jest mi znana. Dopiero twój widok powiedział mi, że on tamtego dnia nie umarł... – Urwała zła, że głos zadrżał jej niebezpiecznie – Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę jak bardzo jesteś do niego podobny... Do tej pory wierzyłam, że Madoc zginął w zasadzce. Tego samego dnia, w którym Emryss najechał na Elandone.
- Podobieństwo mężczyzn w naszym rodzie do siebie jest rzeczywiście niezwykle duże. Wiem, też że jestem bardzo podobny do swego przodka, bo w galerii wisi jego obraz z czasów gdy był mniej więcej w moim wieku. Nie mam natomiast pojęcia czego nam brakuje Pani i może zechcesz mnie w tej materii oświecić? Jak na mój gust mamy zdecydowanie za wiele biorąc pod uwagę klątwę ciążąca na naszej rodzinie - odpowiedział sarkastycznie Kenneth. Najwyraźniej zdenerwował go pretensjonalny ton Shannon - Mimo tego jednak, choć nie jest to łatwe, próbujemy żyć dalej, a nie karmić się nic nie przynoszącymi wspomnieniami z przeszłości.
- Nie dla wszystkich to tylko wspomnienia... Klątwa, o której mówisz swoje podwaliny postawiła na nieszczęściu dwojga ludzi, z których jedno wciąż żyje - westchnęła gorzko – W pewnym sensie. Czasem karmienie się mrzonkami pomaga przetrwać... lata potrafią upływać przeraźliwie wolno...

- Hand of Soul to zdecydowanie coś więcej niż tylko źródło sławy – podjęła po chwili. - Elandone nie utrzymałoby się przez te wszystkie lata, gdyby nasz kryształ nie był ukryty w pobliżu. Może Madoc nie chciał, by jego... – zawahała się na ułamek sekundy - ...żona mogła mieć do niego dostęp.
- Czyli jest wielce prawdopodobne, że zabrał go ze sobą? - Kenneth podrapał się w brodę - Nikt nigdy o tym nie wspominał... ale cóż... ja osobiście myślę, że jest wielce prawdopodobne że ta historia o wyjściu z łoża i natychmiastowym opuszczeniu zamku jest trochę naciągana dla dobra opowieści.
- Nie wiem, gdzie mógł go zabrać, ale jestem pewna, że ukrywając go nie chciał narażać Gruffyddoru na ataki. Madoc nigdy nie był nieodpowiedzialny.- Zamilkła pogrążając się we wspomnieniach - Chciałabym wiedzieć, gdzie wtedy skierował swoje kroki...
- Ja coraz bardziej też - powiedział Kenneth - może warto by przejrzeć rodzinną bibliotekę...
Spojrzała na niego uważnie uśmiechając się po raz pierwszy.
- Jeśli to zaproszenie, Kennecie ap Gruffydd, z chęcią je przyjmę, nie tylko przez wzgląd na jego pamięć. Minęło mnóstwo czasu odkąd ostatni raz byłam w twoim rodzinnym domu. Ciekawa jestem jak wiele się zmieniło.. – przybladła nieco, na tyle na ile w jej przypadku było to możliwe – Elandone w tym czasie popadało w ruinę i żadne do nas nie docierały wieści o sąsiadach.
Kenneth uśmiechnął się krzywo:
- Obawiam się, że Gruffyddor też nie wygląda ostatnio najlepiej. Trochę w nim brak kobiecej ręki. Żadna pani ap Gruffyd nie utrzymała się na włościach zbyt długo, a i inne kobiety raczej stronią od murów, które uznają za przeklęte. Jeśli jednak odważysz się pani przekroczyć moje progi... - skłonił się nieznacznie - zapraszam serdecznie.
- Kto jeśli nie duch miałby to uczynić bez strachu. Ja już nie mam czego się bać… zwłaszcza, że miałam tam zamieszkać, wtedy wydawało mi się, że dzieli mnie od tego zaledwie kilka dni. – Westchnęła z żalem – Madoc nie złamał przysięgi… nawet nie wyobrażasz sobie ile to dla mnie znaczy. Żaden z twoich przodków zdaję się tego nie zrozumiał…
- Jakoś trudno docenić czyn, który przysporzył nam tylko samych kłopotów - wzruszył ramionami - Syn Madoca z pewnością wolałby mieć ojca i matkę żywych. Ailine... z pewnością była podstępną wiedźmą. Z drugiej strony jej czyn świadczy o szaleństwie lub szalonej miłości co w sumie wychodzi na to samo. Jej krew płynie w moich żyłach tak samo jak w żyłach reszty moich przodków. Może to nie klątwa tylko szaleństwo? Może wierząc, że odnalezienie kamienia może pomóc w rozwiązaniu moich kłopotów, jestem jeszcze bardziej szalony niż kobieta, która wierzyła że ratując komuś życie można zaskarbić sobie jego uczucie? Czy możesz nas zrozumieć Pani?

Przygryzła wargę powstrzymując się przed gniewną odpowiedzią po jego pierwszych słowach. Nie przyzwyczajona była, by ktokolwiek zbywał ją wzruszeniem ramion, a jemu udało się to już dwukrotnie.
- Nie wierzę, żeby szaleństwo z miłością miało cokolwiek wspólnego. Jeśli postanowiła go związać, zatrzymać na siłę przy sobie każąc łamać szczere przyrzeczenia, dlaczego tamtego dnia nie pozwoliła mu zwyczajnie odejść… Myślisz, że łatwiej byłoby rosnąć w cieniu człowieka, który zaprzepaścił własny honor? – potrząsnęła głową starając się wyrzucić z myśli obraz kobiety, której musiała nienawidzić – Nie jestem pewna czy Hand of Soul będzie w stanie ci pomóc. To nie jest remedium na wszelkie zło. Kamienie chronią i wspomagają, ale prawdziwe szczęście bierze początek w ludziach. Potrafię zrozumieć, że ta kobieta rzucając klątwę w rozpaczy chciała też coś przekazać. Ale ja jestem duchem. Niemal od dnia urodzin marzyłam o jednym i nawet własna prawie śmierć nie była w stanie tego zmienić.
- Zdecydowanie... sadząc po Tobie Pani kamienie nie przynoszą szczęścia. Przecież ten z Elandone nigdy nie opuścił zamku prawda? Jakoś nie wydajesz się tryskać radością życia... - popatrzył przeciągle na jej półprzeźroczystą sylwetkę - Ja jednak żyję i nie poddam się. Zrobię wszystko by zwalczyć szaleństwo czy zniszczyć klątwę niezależnie od tego co nas spotkało. Czy będzie to ode mnie wymagało przemierzenia połowy świata w poszukiwaniu śladów dawno zmarłego przodka i zejścia w najgorsze otchłanie piekieł w celu znalezienia legendarnego kamienia. Czy też podjęcia ryzyka pokochania kobiety... - zawahał się przy ostatnich słowach i zacisnął dłonie w pięści. - Tak! Jestem gotów podjąć każde ryzyko by mój ród odzyskał spokój i szczęście! To jest to o czym marzyłem od chwili gdy zrozumiałem w wieku lat pięciu, nad grobem rodziców którzy pozabijali się wzajemnie, jaki los zgotował nam honorowy postępek praprzodka.

- Nie możesz się bardziej mylić – prychnęła rozeźlona nie na żarty – Ciężko tryskać radością życia, gdy członek dalszej rodziny podstępem atakuje i, jak sądziłam, zabija narzeczonego kilka dni przed ślubem, zbrojną bandą najeżdża na zamek, pozbawia ciała w nieudanej próbie zabójstwa, a na koniec morduje jeszcze najbliższą rodzinę. Wypisz sobie, że w takim stanie ciężko jest ratować cokolwiek – machnęła ręką cała aż pulsując z gniewu – A ty czemu niby się nie poddasz? Nie Madoc zgotował ci ten los, ale głupcy którzy nie potrafili iść jego śladem. Nie znasz piekła samotnych lat ani udręki jaką czuć może rozdzielona dusza, bezsilności gdy wszystko co kochasz obraca się w ruinę, a ciebie trzyma przy życiu czyjeś mocne pragnienie i podarowany w ostatniej chwili kamień. Zaryzykujesz miłość? Jak jeśli nawet wspomnienie o niej zbywasz wzruszeniem ramionami? Jak już zejdziesz w te piekielne otchłanie, proszę, obejrzyj się i wyciągnij mnie stamtąd, gdzie tkwię od stu sześćdziesięciu sześciu lat, a potem… jeśli na końcu świata uda ci się odnaleźć jego grób, powiedz mu, że nigdy nie przestałam czekać.
Kenneth przetarł dłonią twarz. Wyglądał na zmęczonego. Najwyraźniej kilkutygodniowy pobyt w celi i tortury musiały nadwyrężyć jego organizm i nie doszedł jeszcze zupełnie do siebie, a rozmowa z Shannon nie należała do relaksacyjnych. Zbyt wiele otwierała ran:
- Myślę, że prawda leży pośrodku. Może uda nam się dotrzeć do jej źródła może nie. Skupmy się na razie na najprostszej rzeczy. Wasza droga do Elandone prowadzi przez ziemie Gryffyddoru. Zatrzymajcie się u mnie na kilka dni i poszukamy w starych zapiskach. Może znajdziemy coś na temat Madoca i tego co się działo przed półtora wiekiem.

Skinęła, choć w jednym się z nim zgadzając. Rozmowa z nim denerwowała ją, złościł ją też fakt, że bez przerwy doszukiwała się w tym innych niż jego zachowanie przyczyn. Pamięć zawodziła ją w starciu z nim, zadając jawnie kłam dawnym obrazom. Miała wrażenie, że wszystko co niegdyś kochała obracała się teraz przeciwko niej. Głęboki upór i ta przeklęta pewność własnych przekonań. Patrzyła na ukochaną twarz i topniała pod spojrzeniem, wściekając się jednocześnie, przecież nie ciało mogło ją teraz zdradzać. Wciąż wzburzona odsunęła się od niego kryjąc przed światem własną sylwetkę.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 30-10-2010, 00:46   #166
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
To co mówił królewski sekretarz było jej znane dość dobrze, choć i tak wysłuchała go z uwagą, by nie popełnić żadnej gafy, zwłaszcza, że obyczaje w różnych królestwach różnić się mogły znacznie. Z niepokojem popatrywała na Marie, obawiając się jej występu chyba najbardziej ze wszystkich, zwłaszcza po ostatnim jej wybryku na uczcie. Może ją źle oceniała? Bardka przecież wystroiła się pięknie.
Megara zamiast pięknej sukni, założyła coś co lepiej określało jej status oraz przy okazji profesję - piękną szatę z jedwabiu i magii. Nie był to strój, który określony by został w konwenansach, ale czarodziejka uznała, że jest wystarczająco dostojny.
A tak na prawdę przyzwyczaiła się do niego na tyle mocno, że nie chciała zdejmować nawet na czas audiencji u samego króla.

Nie zmieniło to jej zdenerwowania, chociaż sytuacja nie była dla niej nowa. Przecież w Ravenrock także były różne spotkania, raz nawet przybył władca Luskan, a może to byli kupcy? Była wtedy bardzo młoda, ale przepych, jakim wtedy ich witano zapamiętała doskonale. Teraz nie było aż tak źle, chociaż widok króla i wszystkich tych ludzi wprawił ją w drżenie, które ustało dopiero, gdy zasiadła przy stole. Przez chwilę nawet sądziła, że nie uda się jej wypowiedzieć przed królem swojego życzenia.
Z drugiej strony, była osobą szczęśliwszą. Znacznie szczęśliwszą. Westchnęła, uwalniając nagromadzone napięcie.
- Ach, wreszcie! Jak za starych czasów. Królowie, nadania, dary...
Zupełnie zapomniała o kosturze, który nagle postanowił się odezwać.
- Tak często na nich bywałeś, że tęsknisz?
Cichy, głuchy śmiech skierował na nich spojrzenia przynajmniej kilku osób.
- Raven był KIMŚ! Nie możecie się z nim równać, ale muszę przyznać, że widać postępy. Może nawet się nie będę z wami nudził.
Czarodziejka prychnęła, udając, że uważnie pije ze swojego kielicha, a tu obok nikt nic nie mówi. Syknęła.
- Spróbuj narzekać, a zostawię cię samego! A teraz cicho, jeszcze nie zamierzam cię wszystkim przedstawiać.
- Kobiety! Nigdy nie docenią inteligentnego rozmówcy! - prychnął Walter, ale pod kolejnym karcącym spojrzeniem czarodziejki umilkł i nie odzywał się już do końca przyjęcia.
Zdecydowanie musiała zacząć uważać, gdzie go ze sobą zabiera. Dobrze, że nie odezwał się w czasie przysięgi lub prośby o dary!

***

Ranek był czasem przygotowań do wyprawy. Dar od króla całkowicie ją zaskoczył. On wcale nie żartował! Spłoniła się całkiem, widząc worki pełne sypkiego złota. Inni też prosili o duże dary, ale nieprzyzwyczajona do takich gestów czuła się dziwnie. Większość tego wykorzysta przecież dla swojej przyjemności i nauki, a miała już kilka pomysłów.
Poza tym nie miała zbyt wielu rzeczy. Przybyły dwie księgi, których wciąż nie miała kiedy otworzyć, trochę ubrań, w tym magiczne, którymi chciała zająć się po drodze do Elandone. I to co wcześniej bez problemu wiozła na swojej klaczy i częściowo na jucznym zwierzęciu. Szybko więc była gotowa, patrząc na ogromną teraz grupę i drapiąc Atosa za uchem. O świcie przywołała także Dragomira, o którym zapomniała ostatnimi czasy i podczas tej podróży miała nadzieję mu to wynagrodzić.
Spojrzała na Wulfa i wzięła jego dłoń w swoją, uśmiechając się z taką radością, jaką czuła wewnątrz siebie.
- Zaczynamy... nowe życie.
Zbliżyła klacz do ogiera kapłana i wskazała wzrokiem pozostałych spadkobierców.
- Oby okazało się lepsze od poprzedniego. Jesteśmy tacy różni...
Olbrzym roześmiał się w głos.
- Może i różni. Ale jak on jest łotrem - wskazał na Alto - ona bardką - na Mysz - ten grzecznym tatusiem - na Roberta - a on rycerzem - tym razem na Brana - to ja powoli zaczynam siwieć!
Kręcił głową, przyglądając się formującym się w kolumnę zbrojnym. Rozbawienie cichło bardzo powoli.
- Zapominamy powoli kim byliśmy w tym poprzednim życiu. Teraz wszyscy jesteśmy lordami i tymi, lejdiami.
Meg spojrzała na niego dziwnie, a odezwał się Walter.
- Jeden zamek rządzony przez sześciu ludzi, w tym sporo z gminu, a także przez jednego ducha. Radujmy się! Będzie co oglądać.
Czarodziejka była pewna, że słyszała odgłos pocierania dłoni, geście wielkiej uciechy.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 30-10-2010 o 01:26.
Lady jest offline  
Stary 30-10-2010, 12:38   #167
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Robert obudził się z ciężką głową i pęcherzem, a walenie do drzwi na pobudkę wcale nie poprawiło jego samopoczucia. Język miał jak porośnięty futrem, a we łbie pracował cały pułk krasnoludzkich górników, przekuwających na wskroś kintalowe góry... a przynajmniej czaszkę jednego z lordów Kintal. Jednak Robert swoje lata miał i nie takie imprezy przeżył - wiadro zimnej wody na łeb, tajna mikstura oczyszczająca pradziadka i korzeń imbiru w paszczy sprawiły, że na spotkanie z królewskim wysłannikiem drwal stawił się rześki jak skowronek. Tylko cienie pod oczami i nieco szara cera świadczyły o nieprzespanej nocy. Miałby pewnie problemy z koncentracją uwagi gdyby nie to, że usilnie starał się zapamiętać jak najwięcej z tyrady sekretarza. Im więcej zaś tamten mówił, tym bardziej Robert pragnął znaleźć się daleko stąd. Po drugiej stronie morza na przykład... Przerażone spojrzenie Alta świadczyło o podobnych przemyśleniach, toteż po spotkaniu drwal szybko odciągnął go na bok i bez krępacji przedstawił mu umowę z lady Shannon odnośnie audiencyjnego suflerowania. Na szczęscie lady pamiętała o obietnicy, przez co niepokój tropiciela lekko zelżał. Niestety - tylko lekko.

Jednak rozmowa z imć Onufrym uświadomiła Robertowi coś, o czym nie myślał wiele podczas tej podróży. Na statku czy w siodle spotkanie z królem wydawało się odległe i nierealne... teraz zaś z całą mocą uderzyły go konsekwencje przyjęcia szlachectwa i złożenia władcy przysięgi. Samo to jak wypytywał ich sekretarz... Czy tak samo będą wyglądać spotkania z tutejszą szlachtą? Czy przyjmą ich do swego grona, czy będą gardzić nim, czy też Altem tak samo, jak Wulf i Bran gardzili nimi na statku? Przecie szlachectwo z nadania to nie szlachectwo krwi. Niby w kraju, gdzie król jest wojownikiem zasługi powinny liczyć się bardziej, jednak królowie się zmieniają... Drugą sprawą były powinności wobec kraju - większe dla szlachcica niż dla zwykłego chłopa. Trzecią - polityka. Robert wzdrygnął się. Nie lubił polityki, ciągłych intryg, kłótni i przepychanek. Po prawdzie to nie pamiętał nawet imienia swego rodzimego władcy. Podatki były znośne, trakty bezpieczne, handel kwitł - cóż więcej miałoby go interesować? Wszak i tak nie miał na to wpływu. Teraz mógł mieć... i odpowiedzialność go przerastała. Zresztą - czy szlachta faktycznie myśli o kraju a nie tylko o swoich poletkach? Nie wiedział tego i jakoś nie miał ochoty się dowiedzieć.

- Na zmartwienia najlepszy ruch, powiedział sobie, kupując od karczmarza kilka jabłek i kawałków mięsa, po czym skierował się do stajni. Mięśnie miał sztywne jak postronki, a w karku coś strzykało. Może mój zły humor bierze się z marazmu? W końcu odkąd wyruszyłem z Marsember tylko sobie tyłek w siodle obijam, a nic konstruktywnego nie robię... - dumał, rzucając Yocelyn kawałki tłustego mięsa. Ptaszysko powinno nabrać sadła przed zimą. Gdy skończył wszedł do stajni stwierdzając, że nie tylko on wpadł na pomysł zażycia świeżego powietrza. Jednak w przeciwieństwie do Marie, drwal wyjechał za miasto, rozjeździł nieco konia, po czym puścił się galopem po zamarzniętej ziemi. Świszczący w uszach wiatr dawał poczucie wolności, którego od dawna mu brakowało. W końcu zwolnił do stępa i pozwolił parującemu wierzchowcowi nieco odsapnąć; sam zaś wpatrzył się w horyzont. Czy nie tego właśnie szukał wyjeżdżając z Ronwyn? Wolności? Wolności od obowiązków, nakazów, zakazów, kanonów, oczekiwań rodziny, pracowników, sąsiadów, znajomych i nieznajomych? Swobody wyboru, decydowania o sobie, samotności wśród natury, którą wciąż uczył się rozumieć? Czy po to zrzucał drewniane chomąto by dać nałożyć sobie złote? Czy nie był już zbyt stary by zaczynać wszystko od nowa? Miał gotowizny pod dostatkiem; mógłby rzucić wszystko w diabły i zaszyć się w jakiejś głuszy - na przykład z druidami poznanymi na statku - i doskonalić swoje moce, albo podróżować gdzie oczy poniosą? Na co mu to wszystko - szlachectwo i do tego na spółkę.

Potrząsnął głową i zawrócił konia w stronę miasta. Bogini dała mu te moce w zamian za zamek; co do tego nie było wątpliwości. Gdyby sprzeniewierzył się jej woli mógłby stracić wszystko co uczyniło jego życie wyjątkowym. Poza tym nie mógł zaprzeczyć, że perspektywa odbudowy zamku i zagospodarowania okolicznych ziem była ekscytująca. Była wyzwaniem. A Robert lubił wyzwania - nie takie puste i płytkie jak zawody w chlaniu piwa czy wytrącaniu sobie nawzajem ozdobnych mieczyków, ale prawdziwe, mające wpływ na życie i przyszłość wielu. Przymknął oczy, wyobrażając sobie Elandone - zamek wiosną, gdy wszystko zazieleni się, zaorane pola będą pachnieć świeżą glebą, a na jeziorze pojawią się kaczki i łabędzie; zamek latem, w powodzi kwiatów i pszczół, otoczony łanami zbóż; zamek jesienią, pełen krzątających się ludzi, zapachu wędzonego mięsiwa i suszonych ziół; i zimą - nie taki jak teraz, zimny, wilgotny i pusty, lecz tętniący życiem, z opowieściami i grzanym winem przy ciepłym kominku, dziećmi baraszkującymi na skórach i... Może Marie ma racje, że powinien poszukać sobie żony? Chyba robię się sentymentalny na starość... - mruknął, gwizdnął na Yocelyn i popędził wierzchowca.

➷ ➷ ➷

Część oficjalna spotkania przebiegła bardziej gładko niż Robert się spodziewał. Zakupiony w Heliogabarze oficjalny strój prezentował się całkiem znośnie. Lady Shannon szeptem wspomagała niepewne kroki tropiciela, a król okazał się bardzo przystępnym jegomościem. Co prawda Robert miał wyrzuty sumienia, że jego prośba była najbardziej egoistyczną ze wszystkich, jednak mężczyźni uprzedzili go w sprawach praktycznych. Nawet Marie uzyskała coś użytecznego dla zamku, choć drwal podejrzewał że wynikało to bardziej z jej kaprysu niż chęci przysłużenia się ziemiom Kintal. Ważny był jednak efekt, nie motywy. Zaskoczyło go co prawda, że król oddał własnego rumaka - co się jednak nie robi dla wybawicieli... no i czyż nie każdy mężczyzna miał do bardki słabość?

Tyle że bardka walnęła gafę, dając lustro od siebie... Robertowi coś świtało o prezentach omawianych jeszcze w Elandone, rzecz jasna jednak nic dla króla nie miał. A może razem mieli dać jeden? Nie pomniał w tej chwili, a trema nie pomagała odświeżaniu pamięci. Wulf trochę poprawił, ale i tak drwalowi ścierpła skóra na myśl o uchybieniach etykiety, które w ten sposób mogli popełnić... czy czegoś tam innego. "Diabli nadali to szlachectwo", jęknął w myślach po czym wstał i odchrząknął głośno by zwrócić na siebie uwagę zebranych.
- Ponieważ Marie i Wulf wręczyli już podarki w imieniu nowych lady i lordów Kintal, jako najstarszy z tego grona pragnę wznieść toast za króla Damarii i pomyślną współpracę między królewskim dworem a zamkiem Elandone.
Wszyscy karnie wznieśli kielichy. Dopiero później Robert dowiedział się, że nie miał się zupełnie czym przejmować...

Gdy uczta wrzała już w najlepsze drwal zagadnął królewskiego sekretarza.
- Powiedzcie mi, panie Onufry, co teraz stanie się z ziemiami DeLaneyów, skoro zdradzili króla i koronę?
- Szczerze mówiąc...
- pan Onufry pogładził się po siwej brodzie - ostatnie wydarzenia rozwiązały jeden z królewskich problemów... Bo widzisz panie DeLaneyowie zostali władcami Walls kilkadziesiąt lat temu, kiedy to ojciec starego barona Lucjusza poślubił wdowę po poprzednim lordzie Hiramie MacGonagel
- Aha... -
wystraszył się Robert, pewien że będzie musiał wysłuchać całej historii rodu, ale dzielnie brnął dalej. W końcu kiedyś będzie musiał wyuczyć się genealogii tutejszej szlachty; mógł równie dobrze zacząć od dziś.
- Lawinia MacGonagal z domu Zerin, miała ze swym pierwszym mężem Hiramem córkę, a Edwinowi DeLaneyowi powiła dwóch synów. Kobieta szybko zorientowała się w charakterze nowego męża. bojąc się po urodzeniu mu dziedziców o życie swojej córki oddała ją w ręce zaufanej służki, która uciekła z zamku z dzieckiem, do rodziny Zerin. Tam została wychowana, a potem wydano ja za mąż za Goffreya Peyraca. Jej syn upomniał się u króla o dziedzictwo dziada nieprawnie zagarnięte przez synów DeLaneya gdy tylko doszedł do pełnoletności czyli dokładnie pół roku temu. - Onufry zbliżył sie do Roberta mówiąc konfidencjonalnie - rozprawienie się z hobgoblinami było tylko pretekstem do przybycia tutaj i dokładnego rozeznania się w sytuacji i znalezieniu sposobu rozwiązania problemu. Posiadaliśmy dokumenty i zapisy potwierdzające prawdziwość słów Dawida Peyraca i jego prawo do majątku, bo przezorna matka kazała je zabrać z zamku wraz z dzieckiem. Skoro zaś DeLaneyowie okazali się zdrajcami oddanie Walls prawowitemu właścicielowi obejdzie się bez problemów prawnych i skarg jednego ze znacznych damarskich lordów.
- Czyli włości przejdą na własność rodu Peyraców? - upewnił się Robert, nie będąc pewnym czy dobrze uchwycił sens tyrady rozmówcy.
- Tak własnie się stanie.
- Czyli zrządzeniem losu podwójnie przysłużyliśmy się damarskim mieszkańcom -
uśmiechnął się Robert, jednak w głębi serca był niego rozczarowany. Miał cichą nadzieję, że wobec zdrady potomków Emrysa jego włości przejdą na rzecz Kintalów, rozwiązując problem rozdrobnienia spadku. Szybko jednak zrozumiał jak naiwne były takie myśli - szlacheckie rody były przecież skoligacone od pokoleń i niemożliwością byłby brak spadkobiercy u któregoś z sąsiadów.
- Młody Peyrac na pewno sporo wam zawdzięcza - pokiwał głowa królewski sekretarz.
- Czy to rozsądny dziedzic? Tutejszym ludziom z pewnością przyda się uczciwy pan.
- Młody jest, chłopak ma przecież niewiele ponad dwadzieścia jeden wiosen, ale od śmierci ojca trzy lata temu zarządza dobrami Peyraców i wychowuje dwie młodsze siostry. Ludzie raczej nie narzekali na jego władzę. Sprawdziłem dyskretnie - uzupełnił kiwając głową

Robert uśmiechnął się z aprobatą, dumając jak by można wykorzystać nieoczekiwanego dłużnika, po czym omal nie parsknął w głos. "Już zaczynam myśleć jak szlachciura, zaraz mi szlachectwo do głowy pójdzie i tyle z tego będzie. Stary dureń - kontakty ze szlachtą zostaw Branowi i Meg, a sam zajmij się tym, na czym się znasz i robisz dobrze", pomyślał, po czym jakby pieczętując tą decyzję wbił nóż w wonny barani udziec.
- Daleko ich ziemie są? - spytał jeszcze.
- Daleko, na północy. Koło Żelaznej Ostrogi. To dziki kraj, mało urodzajny i dla twardych ludzi.
- To nic dziwnego, że tutejsze włości chcieli odzyskać - to dobry nabytek.
- Owszem. Okalające nas pola to jedne z najżyźniejszych ziem w Damarze!

"Nasze też nie najgorsze", z dumą pomyślał Robert. Nie dość, że po trochu wszystkiego, to leżąca odłogiem ziemia zdążyła się odrodzić i wyda piękny plon. I jakość dobra... Po chwili jego ucho wyłowiło głos Wulfa rozprawiającego o obronie, toteż przeprosił Korhonena i poszedł posłuchać.

Reszta uczty minęła całkiem przyjemnie... nie licząc Brana, który dosiadł się znienacka i ponownie zaczął truć Robertowi o rozdrobnieniu włości, ożenkach i rodzinnych koligacjach. Po kilku minutach drwal miał ochotę upić siebie albo rycerza, a po paru następnych zwyczajnie wytrzebić lorda z Lon Hern, ratując tym samym nie tylko Polę ale i okoliczne dziedziczki przed nachalnym, pazernym - a pewnikiem i despotycznym - adoratorem. Nóż do dziczyzny kusząco ciążył w dłoni... na szczęście dla klejnotów Brana na horyzoncie pojawił się Alto i Robert umknął w kierunku przyjemniejszego towarzystwa. Niemniej jednak zakonotował sobie przemyśleć sprawę ożenku Poli. Nie młodniał, a po oficjalnych królewskich nadaniach zwrot "zapewnić córce przyszłość" nabrał zupełnie nowego znaczenia. Bran był pierwszym z wielu adoratorów, których interesować będzie jedynie połączenie ziem i tytułów, a nie szczęście dziewczyny i powiększającej się rodziny. Uświadomiwszy sobie co ściągnął na głowę swoją i córki Robert miał ochotę walić makówką w ścianę. Było już jednak za późno, upić się zaś nie wypadało... Drwal westchnął i poczłapał w stronę łotrzyka by podzielić się z nim swoimi zmartwieniami. W końcu chłopak może będzie miał kiedyś podobny problem...

➷ ➷ ➷
 
Sayane jest offline  
Stary 30-10-2010, 12:39   #168
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
➷ ➷ ➷

Kolejnego ranka Mysz wpadła jak huragan do pokoju tropiciela. Ciągnęła za sobą Alta, którego mocno ściskała za rękę i nie puściła nawet jak już dotarli na miejsce.
- Robercie, pomocy! - jęknęła przykładając dramatycznie dłoń do czoła. - Pesifal chciał mnie kopnąć! I ugryźć! Jabłka co prawda zeżarł ale wcale nie złagodniał. Pomożesz? Ty się na zwierzętach znasz. Przemówże tej kobyle do rozsądku bo mnie nerwy szarpią! I Alta tak samo, choć po nim mniej widać. Bo widzisz, ogier też jest jego. Nasz wspólny po prostu, a koń, wiadomo, po to jest by na nim jeździć ale Persifal na tą chwilę się średnio do tego garnie! I... - wszystko to powiedziała na jednym oddechu i teraz zrobiła dramatyczną pauzę żeby zaczerpnąć tchu. - Pójdziesz z nami? Proszę? - zamrugała trzepocząc rzęsami i patrząc weń błagalnie

Robert uśmiechnął się pod nosem i ruszył za parą narwańców. Po prawdzie Marie prosić go zbytnio nie musiała, bo i sam Robert był ciekaw nowego nabytku ku chwale lizusowych źrebaków, a Persifal okazał się wspaniałym koniem: wysoki w kłębie, z silnymi pęcinami i smukłą szyją. Błyszcząca sierść i mocne zęby świadczyły o tym, że król nie oszczędzał na swoim ulubionym rumaku. Świadczyły o tym również liczne uszkodzenia boksu i pachołków... Tropiciel przyjrzał się uważnie wierzchowcowi, po czym pewnie wszedł do przegrody. Persival łypnął okiem, kłapnął paszczą, po czym spróbował nadepnąć mężczyźnie na stopę. Standardowy zestaw, przed którym Robert z łatwością się obronił. Następne w kolejce było kopnięcie przednią nogą, ale drwal był na to gotowy - szybko złapał uniesione kopyto, przygiął je do końskiego brzucha, po czym całym ciężarem oparł się o bok wierzchowca. Persival wygiął łeb, ale nie dosięgnąwszy prześladowcy skupił się na utrzymaniu równowagi.
- Tak możecie rozprawiać się z nim, gdy będziecie we dwoje - zaczął. - Marie, ty tego nie próbuj, dla takiego konia to jakby mucha na nim siadła. Nigdy nie zachodźcie konia od tyłu, a z boku tylko jeśli musicie. Praktycznie wszystkie konie prócz bojowych łatwo się płoszą jeśli widzą coś jedynie kątem oka. I kopniak murowany. No, teraz mu spróbuj dać marchew.

Alto przyglądał się Robertowi i starał się przekonać samego siebie, że wielki ogier wcale go nie niepokoi. Podszedł w końcu do rumaka z kawałkiem marchwi i dał mu w wyciągniętej ręce. Pogładził go po chrapach, przesunął ręką po szyi. Mięśnie grały pod skórą, koń rzucił łbem, a Alto instynktownie odsunął się i stanął za tropicielem
- Piękny… Widać, że to rzeczywiście najlepszy z królewskiej stajni. Psiakrew, dużo czasu zdaje się upłynie zanim się do siebie przyzwyczaimy. – popatrzył zaraz na starszego mężczyznę – Będę cię gnębił w tej kwestii, bo chciałbym się obyć z końmi na tyle by móc umieć zająć się nim i kiedyś dosiąść bez ryzyka skręcenia karku w pierwszym galopie
Mysz wspięła się na czubki palców i niespodziewanie pocałowała łotrzyka w brodę.
- Parę tygodni i będziesz śmigać na nim w siodle - zaśmiała się i objęła go w pasie.
Alto przyciągnął do siebie bardkę i odgarnął niesforny kosmyk ciemnych włosów z jej czoła. Pocałował ją delikatnie i uśmiechnął się zaraz.
- Z moim wałachem nawet mi dobrze idzie, dawno już nie szorowałem tyłkiem po ziemi. Ale ta bestia to inna historia. Marie obiecaj mi, że choć parę pierwszych dni wytrzymasz i nie będziesz bez opieki Roberta na niego wsiadać, co? Lizus przy nim to wręcz oaza spokoju

Robert uśmiechnął się na słowa Alta, po czym karnie klepnął Persifala w zad, gdy ten - korzystając z nieuwagi mężczyzny - spróbował zaciąć go ogonem w oko.
- Nauka jazdy konnej to inna sprawa i twój stary koń do tego lepszy - dopóki nawet w cwale tyłkiem w siodle siedzieć nie będziesz nie pozwolę ci przesiąść się na tego tutaj. Z ogierami zawsze jest problem, dlatego większość koni pod wierzch się kastruje. A Persifal musi się z wami oswoić tak jak wy z nimi. Koń jak pies - może być najlepszym przyjacielem albo największym utrapieniem. To mądre bestie... za mądre czasami, rozumne prawie jak człowiek. Jeść dawajcie mu tylko w nagrodę, jak będzie grzeczny, a nie jako przekupstwo - inaczej jeszcze chętniej będzie kopał. Dmuchnijcie mu w chrapy, żeby przyzwyczaił się do Waszego zapachu... ale nie jeśli śmierdzicie wódą; zwierzęta tego nie lubią.
Nigdy nie próbujcie się z nim siłować
- kontynuował po chwili - nawet Wulf nie dałby rady. Bydle trzeba wziąć podstępem i nie okazywać, że się boicie. Każde zwierze wyczuje niepewność, a koń jest jak pies - jak mu się nie pokaże kto jest panem, to samo będzie rządzić jeźdźcem. Pewnie, spokojnie, ale ostrożnie, bo tymi zębiszczami to może rękę odgryźć. Królewscy stajenni najwyraźniej bali się krewkiego rumaka, bo rozpuścili go jak dziadowski bicz. Żeby nawet podejść do siebie nie dał... - zadumał się, po czym pogłaskał Persifala po karku i podrapał za uszami, a ten nadstawił łeb do pieszczony. Robert puścił kopyto i przyłożył czoło do końskiego łba. Chwilę stali nieruchomo, po czym drwal parsknął śmiechem.
- Hasania po zielonej trawce ci się zachciewa? A skąd ja ci niby w zimie trawę znajdę, co? Nasz książę pożąda przebieżki - zwrócił się do młodych. - Chcecie go wziąć na zewnątrz? Nie pod siodło oczywiście, ale wylonżować nie zaszkodzi.
- Taaaaak!
- pisnęła Mysz i pobiegła w podskokach po lonżę. - A będziemy mogli go choć na chwilę dosiąść? Proszę Robercie, pod twoim czujnym okiem.
- Moje czujne oko nie pomoże, gdy ten zechce rzucić zadem
- Robert sceptycznie spojrzał w cwane persifalowe oczy. - Mogę go magicznie uspokoić, ale to rozwiązanie czasowe...
- Niech będzie choć na chwilę - bardka przybiegła z liną i oddała ją tropicielowi. Dyszała chwilę ale zaraz wślizgnęła się w ramiona łotrzyka. - Nie mogę się doczekać, aż wrócimy do Elandone... W domu wszystko wróci do normalności, będzie czas na wszystko - końcówkę wyszeptała patrząc Altowi głęboko w oczy i posyłając mu uśmiech pełen obietnic.

Robert pokręcił głową, zapiął zwierzęciu kantar i sięgnął po lonżę. Persifal cierpliwie znosił te zabiegi co oznaczało najpewniej, że coś knuje. I rzeczywiście - gdy tylko drwal odwrócił się po derkę koń wyciągnął szyję by capnąć bardkę za tyłek. Robert szarpnął lonżę, po czym znacząco spojrzał na Marie oczekując, że bardka okaże wierzchowcowi swoją dezaprobatę.
- Zły Persifal! - Mysz pogroziła ogierowi palcem i zerknęła na Roberta dumna ze swej stanowczości. Drwal parsknął śmiechem i zarzucił derkę na grzbiet Persifala.

Spokojnie, pewnie, nie okazywać strachu. Jasne, wszystko to wygląda niezwykle prosto, szczególnie jak się patrzy na obytego Roberta. Jakoś to będzie… Łotrzyk patrzył w roześmiane oczka Marie i nie mógł się już doczekać powrotu do Elandone. Tymczasem konik najwyraźniej podzielał jego gust i zwrócił swoją uwagę na krągłości bardki opięte ciasno spodniami. Kłapnął zębami, ale Robert powstrzymał jego zapędy, łotrzyk parsknął śmiechem na reprymendę Myszy

- Następnym razem możecie go pacnąć w chrapy
- pouczył ich jeszcze Robert - nie zaboli go bardzo, ale będzie wystarczająco nieprzyjemne jako kara. Tylko uważać, żeby nie użarł. Nie będziemy go siodłać, jak masz spaść to i tak spadniesz. Derka starczy - rzucił, po czym zaprowadził wierzchowca na wskazane przez stajennych miejsce i pozwolił mu się wyszaleć. Galopujący ogier stanowił przepiękny widok... Koń kilka razy stanął dęba i szarpnął lonżą sprawdzając, czy nie uda się wyrwać, ale w końcu dał spokój.





Dopiero gdy Persifal porządnie się zmęczył Robert pozwolił młodym kolejno wsiąść na jego grzbiet i zrobił kilka kółek prowadząc konia za kantar. Na szczęście ogier odpuścił już brykanie, toteż po powrocie do stajni dostał od całej trójki po przysmaku.
- Ja wiem, że nic w jeden dzień nie przyjdzie. Ale jestem gotowa na ciężką pracę Robercie! Melduje się na twoje rozkazy i przyjmuje na swe barki funkcję Pierwszego Chłopca Stajennego Elandone - oznajmiła na koniec zachwycona Marie.
- Chyba żeby bałamucić stajennych - parsknął Robert i puścił do Alta oko.

Wybrali się jeszcze na zakupy by nabyć potrzebne akcesoria do pielęgnacji wszystkich trzech wierzchowców, po czym tropiciel mógł nareszcie zająć się własnym koniem. Zazdrosna bestia na powitanie użarła go w zadek...

➷ ➷ ➷

Pozostały jeszcze sprawy formalne. Zakup wozu na dobytek Larishy i jej pięciu pomocników, żywności na drogę oraz koców i ciepłych ubrań dla Uny. Robert ucieszył się z kolejnego dziecka w zamku, choć mocno zdziwiła go decyzja Brana. Ech, rycerze...

Załatwienia z imć Onufrym przewozu Poli poszło nadzwyczaj gładko. Sekretarz zapewnił Roberta, że wybranych rycerzy król darzy pełnym zaufaniem i o zdradzie mowy nie będzie; a wojownicy słowni są i bitni. Mimo to Robert kazał przedstawić sobie wszystkich "ochroniarzy", a dowódcy przekazał "tajne hasło" dla ojca. Zabezpieczenie śmieszne w swej naiwności, ale lepsze niż żadne. Drwal uprzedził królewskiego sługę, że wraz z Polą w podróż mogą wybrać się i chętni robotnicy, ale mężczyzna tylko temu przyklasnął. Obaj mieli nadzieję, że do wrót Elandone przybędzie całkiem spora karawana.

Gorzej było ze sformułowaniem listu. Robert spodziewał się, że wysłane ze stolicy pismo wyprzedzi królewskich posłańców i przygotuje ojca na kolejne wieści; ale i tak cieszył się niezmiernie z pomocy rycerzy. Przynajmniej krajanie nie uznają, że ze szczętem mu odbiło. Monarsze pieczęcie zawsze robiły wrażenie.

"Szacowny ojcze..." - naskrobał i zamyślił się. Co u diabła powinien napisać? Odrzucam swoje ziemie, wszystko co z dziada pradziada osiągnęła nasza rodzina dla kupy kamieni w obcym kraju i dziedzictwa, które po prawdzie jest jedynie na papierze, nie we krwi? Z drugiej strony ojciec szanował szlachtę i monarchię jeszcze bardziej niż Robert. Tradycjonalista. Powinien być z niego dumny. A zresztą, co mnie to obchodzi? Co ja, otrok jestem żeby się burczeniem ojca przejmować?, sarknął na głos, po czym skreślił krótki i treściwy list. Powiadomił o nadaniach i szlachectwie (choć pominął szczegóły), Polę kazał rycerzom oddać wraz ze wszystkimi jej rzeczami i niańką - starą lub nową - jeśli jakaś kobieta zdecydowałaby się na przeprowadzkę. Ojca również zapraszał do przeprowadzki do zamku gdyby miał chęć - w takim wypadku nakazał oddać ziemie, tartak i warsztaty w dziesięcioletnią dzierżawę zaufanym ludziom; najlepiej któremuś z pracujących tam mistrzów, lub sąsiadom. Dołączył również ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników i rodzin chętnych do osiedlenia się w Damarze, wraz z obietnicą królewskiej wolnizny. Na koniec skreślił pozdrowienia dla znajomych, zalakował i zapieczętował pierścieniem Kintalów.

Ten ostatni, mały gest napełnił go nieoczekiwaną dumą. Wyjrzał na dziedziniec, gdzie służba szykowała ich konie i wóz, pakowała bagaże, prezenty i żywność. Yocelyn unosiła się nad dachami, niecierpliwie czekając na wyjazd. Gdzieś w drzwiach mignęli mu objęci Wulf i Meg, a zza ściany dobiegał chichot łaskotanej przez Alta Marie. Czas ruszył z miejsca dla wszystkich, nawet dla lady Shannon. Robert przeniósł wzrok z powrotem na pergamin, po czym włożył go to tuby i ruszył do wyjścia. Niewielki ciężar dzierżonego w dłoni przedmiotu dawał mu dziwną pewność, że wszystko niedługo się ułoży.
 
Sayane jest offline  
Stary 30-10-2010, 19:54   #169
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację

Na dalekich krańcach Świata, gdzie nie zapuszcza się już żaden wędrowiec, bo drogi do niego zapomniane, zostały zanim na stałym lądzie pojawił się pierwszy człowiek, wysoko na niebie, wśród nigdy nie znikających chmur, od zarania dziejów wznosi się szara wieża.
Gdyby ktoś miał okazję przyjrzeć jej się z bliska przez dłuższą chwilę, mógłby zauważyć, że tak naprawdę składa się ona z czerni i bieli, których stosunek wzajemny do siebie zmienia się w czasie. Gdyby zaś zbliżył się jeszcze bardziej, i na obserwację poświęcił znacznie więcej czasu, dostrzegłby że biel tworzy niezwykła mieszanina wszystkich kolorów tęczy, a czerń to pustka pożywiająca się tą bielą.
Biel nie znika jednak nigdy całkowicie, rodzi się ponownie po drugiej stronie czerni, w wielkiej eksplozji barw i światła.
Tak trwają obok siebie: Biel i czerń. Zło i Dobro. Światłość i Ciemność.

***

Jasnowłosa kobieta zaczesała długie sploty i zaplotła je w warkocz wplatając w niego mieniącą się srebrem, niczym gwiezdna droga wstęgę. Uśmiechnęła się do swego odbicia w zwierciadle. Wstała i okręciła wdzięcznie, a biała, zwiewna suknia zawirowała wokół jej zgrabnego ciała i opadła w dół otulając je niczym mgiełka. Może właśnie z tego była stworzona? Z białej mgły snującej się o świcie nad pustymi polami leżącego u jej stóp świata.
Usiadła przy zastawionym owocami stole, wzniosła w górę kryształowy kielich w niemym toaście, a potem upiła z niego łyk złocistego trunku. Dziś miała co świętować. Pierwsza runda w partii jaką toczyła z Losem została wygrana.
Swoją drogą ciekawe gdzie on był... nie miała pojęcia co knuje, ale z całą pewnością coś co miało na celu pokrzyżowanie jej planów.
W tym momencie drzwi otworzyły się i jakby przyciągnięty jej myślami do pomieszczenia wszedł ubrany na czarno, ciemnowłosy mężczyzna:
- Zaczęłaś beze mnie? Spóźniłem się zaledwie dwie minuty czyżbyś nie mogła znieść mojej obecności w obliczu nieuchronnie nadciągającej porażki?
- Chyba kpisz
- prychnęła kobieta – przecież to ja wygrywam jak na razie, i to całkowicie. Wszyscy działając zgodnie pokonali wrogów i dostali należną im nagrodę.
- Chyba żartujesz
– powiedział mężczyzna siadając na fotelu naprzeciwko i upijając łyk krwistoczerwonego trunku – Widzę przynajmniej kilka zarzewi przyszłych konfliktów, w tej „idealnie zgranej, przyjacielskiej grupie”. A najciekawszy i najbardziej obiecujący bynajmniej nie ze strony mojego ulubionego „konia trojańskiego”.
Kobieta prychnęła ponownie, prychnięciem jakże typowym dla przedstawicielek jej płci. Wyrażającym całą głębię i gamę najbardziej pogardliwych uczuć:
- Marzenia i niedoczekanie! Ludzie ostatecznie wybiorą honor, przyjaźń i miłość! Taka jest natura ludzka!
- Naiwność i kobiece mrzonki
– mężczyzna uśmiechnął się błyskając ostro zakończonym uzębieniem, nadającym mu wygląd drapieżnego wilka – ludzie zawsze wybiorą siebie, własny interes, władze i bogactwo. Taka jest natura ludzka!
Nie powiedziała już więcej, ale obiecała sobie solennie że jeszcze zetrze mu z twarzy ten pełen samozadowolenia grymas. Być może nawet całkiem szybko.
Mężczyzna także się nie odezwał. Wolał nie zdradzać zbyt wiele z planów, które obmyślił. Ich realizacja w połączeniu z jej złością przyniesie mu w najbliższym czasie tyle radości...



***

Dotarł w końcu do miejsca z którego mógł zobaczyć cel swojej kilkumiesięcznej wędrówki. Mógł się przyjrzeć dokładnie bo pogoda dopisywała, a w słońcu widoczne były wszystkie szczegóły... więc to było miejsce dla którego go zostawiła? Nigdy nie sądził, że to zrobi. Tyle razy próbował się jej pozbyć, ale trzymała się go jak rzep psiego ogona. Potem się przyzwyczaił. Jak człowiek przyzwyczaj się do szczeniaczka stale plączącego mu się pod nogami. Nawet nie wiedział kiedy wrosła mu w serce tak bardzo, że rzucił dla niej wszystko, nie wykonał zlecenia i naraził się na gniew niezadowolonych pracodawców. Przewędrował pół świata i oto patrzył na idealnie piękny zamek pławiący się w tafli jeziora niczym podziwiająca swoje oblicze młódka.


Musiał przyznać że miejsce było piękne. Idealnie położone, najwyraźniej dobrze bronione i z pewnością wygodne. No i było domem, którego nigdy nie mógłby jej zapewnić... Może przyjazd tutaj był najgłupszą decyzją którą podjął w życiu? Jeszcze nie było za późno. Wystarczyło się odwrócić i odejść. Nigdy by się nie dowiedziała że tu przybył, ze jej szukał. Umiał zniknąć bez śladu, gdyby zechciał nigdy by go nie odnalazła... oczywiście zakładając tę optymistyczna wersję, że kiedykolwiek zatęskni i zechce się z nim zobaczyć. Miała przecież bogactwo, na pewno licznych adoratorów, była panią na zamku.
A on przecież był tylko starym, idiotycznie zakochanym głupcem, którego całym majątkiem była kapota na grzbiecie...
Zobaczył nagle wchodzącą na kamienny most kobiecą sylwetkę i serce zabiło mu gwałtowniej. Potem kobieta odwróciła się i spod kaptura wysunęły się długie rude loki. To przecież nie była ona... była zbyt postawna, zbyt wysoka...

***

- Ktoś się dostał do grobowca Ravena. Pieczęcie zostały naruszone! - Wbiegający do wykutej w czarnym kamieniu komnaty mężczyzna prawie potknął się o swoje nogi. Dopadł do dwóch kobiet siedzących przy długim stole i skrupulatnie zapisujących coś w wielkich księgach.
Jedna z nich uniosła głowę i odłożyła pióro:
- Jesteś pewien? Myślałam, ze wszyscy którzy mogli tego dokonać zostali już zlikwidowani... ciekawe... - popatrzyła na druga kobietę:
- Co o tym myślisz Melindo?
- Myślę, że musimy jak najszybciej dowiedzieć się kto to uczynił i zaradzić ewentualnym problemom. Wiedza Ravena jest zbyt potężna by dostała się w niepowołane ręce...


***

- Wyjechali i nie wiadomo kiedy wrócą? - Ronwyn popatrzyła rozczarowana na starszych ludzi, którzy przyjęli ją w kamiennym zamczysku.
Nie miała wiele czasu. Z tego co mówił Krąg należało się śpieszyć. Miała nadzieję, że poznani w podróży ludzie pomogą jej w tej sprawie, zwłaszcza jeden... którego chętnie znowu by zobaczyła. Nie miała jednak czasu by czekać. Może dzień, może dwa, lecz nie więcej. Drzewa umierały a ich bolesne wołanie docierało do serca Kręgu. Coś bardzo złego działo się w Ziemnym lesie i musiała to odkryć...
Tymczasem zima zaczynała przejmować panowanie nad tą krainą. Widziała już kry na jeziorze. Niedługo całkiem skuje się lodem...

***

- Jesteś pewna Deidre? - Morgan mogła nie lubić swojej bratowej, ale powoli nabierała coraz więcej szacunku dla jej wiedzy i ogromnego opanowania, które przy krewkich i skorych do kłótni i bitek Wildborowach było dość pożądaną cechą. Poza tym mina brata upewniała ją że czarodziejka nie żartuje – No dobrze... widzę że jesteś pewna, ale skoro ten stwór odradza się raz na 500 lat to chyba na razie nie musimy się niczym martwić? - Zapytała z nadzieją.
- Obawiam się, że mamy się czym martwić, z mich obliczeń wynika, że ostatnia walka odbyła się w 876r. Dokładnie w dzień święta Letniego przesilenia. Musimy być gotowi na jego przybycie. Trzeba uprzedzić naszych sąsiadów. Z tego co zdołałam odkryć tylko Kamienie Duszy połączone razem są w stanie go pokonać.
- Dobrze
– wojowniczka skinęła głową – Pojedziemy z Tiarą na małą wyprawę do naszych północnych sąsiadów. Tych z Kintal chętnie zobaczę znowu, a Kennetha chętnie poznam. Krążące o nim opowieści są zbyt łakomym kąskiem, by nie chcieć się przekonać ile naprawdę jest w nich prawdy.
- Morgan!
- Lionel zgromił ją wzrokiem – czy ty nigdy nie możesz zachować powagi?
- Nie braciszku. Jeden nudziarz w naszej rodzinie całkowicie wystarczy...


***

Ragnar szedł ostrożnie po zamarzniętej tafli jeziora w kierunku niedalekiej wyspy i majaczącego na niej, ukrytego wśród porannych mgieł zamku. Miał nadzieję, że będzie tam mógł chwile odpocząć i ochłonąć po ostatnich przeżyciach. Nie sądził, by ktokolwiek uwierzył chociaż w połowę jego opowieści. Sam nie mógł sobie uwierzyć. Zwłaszcza ostatnie spotkanie wstrząsnęło nim do głębi. Była taka niezwykła... taka piękna...

 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 30-10-2010 o 20:01.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172