Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2010, 23:53   #27
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Poczekajcie. - powiedziała spokojnie i zwróciła się do strażnika unosząc ręce tak by widział, iż nie ma broni. - Jestem kapłanką Wielkiej Matki. - jej głos był cichy ale doskonale słyszalny. - Nie zamierzam bezcześcić Waszej świątyni, ale obawiam się, że ktoś już to zrobił przynosząc do niej dziecię naszej krwi. Możecie to chociaż sprawdzić? My tu zaczekamy.
- Ostatni raz mówię wynoście się plugawe pomioty. Nie macie prawa nawet patrzeć na naszą świątynię. Odejdźcie stąd!
Panna Chanicut zsiadła z konia i odsunęła się od amberytów. Lepiej zachować bezpieczną odległość. Moc Logrusa była z nią tu i teraz i czuła ją. Wystarczyło tylko sięgnąć ręką i ją dotknąć. Pozwolić popłynąć przez siebie. Zapanować nad nią.
Najpierw niewyczuwalny wiatr rozwiał włosy księżnej. Lilavati potrząsnęła głową by kilka niesfornych kosmyków spadło z twarzy. A reszta, poruszana ową niewidzialną siłą tańczyła wokół twarzy niczym ogniki. Czerwone, gorące ogniki. To już nie były włosy, to były płomienie. Lizały gładką skórę policzków dziewczyny.
Jaskrawo-czerwone języki ogarnęły wkrótce całe ciało. Ale nie trawiły go, nie niszczyły jak u istoty ludzkiej. Skóra pod ich wpływem nie pokrywała się bąblami. Nie czerniała. One doskonale komponowały się z odcieniem jej skóry. Z kolorem jej sukni. One były jej skórą. Jej suknią.



Przemiana w demona zdziwiła strażników, jednak trwało to dosłownie chwilę. Ich halabardy skierowały się w stronę przybyszów, ale nic po za tym. Nadal wyczekiwali wpatrzeni w niewiernych. Do dwóch stojących przy schodach dołączyło jeszcze czterech z wyższych kondygnacji. Reszta nadal oberwała diabelski pomiot. Ten, który rozmawiał z potomkami Oberona warkną tylko
- Won stąd!

Konie stanęły dęba i zaczęły głośno rżeć, ale nie uciekły.
O ile kompletnie nierozsądną wypowiedz Aleksandra była w stanie zrzucić na karb obecności pięknej Monique, siedzącej na jego koniu, to zachowanie księżnej Chanicut
było już dla Morgainne zupełnie niezrozumiałe. Gdy tylko zdołała opanować swojego wierzchowca odezwała się zdecydowanie ostrzejszym tonem.
- Księżno, będę wdzięczna jeśli zaprzestanie Pani tej deklaracji siły i wróci do poprzedniej formy. Nie chcemy chyba, by pół miasta się na nas rzuciło. A Ciebie Aleksandrze proszę byś następnym razem uważał na groźby... - zwróciła się do kuzyna. - Już odchodzimy. - powiedziała do strażnika spokojniejszym tonem. - Nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że najlepiej byłoby przedyskutować całą sytuację poza granicami miasta. - zwróciła się do swych towarzyszy i skierowała konia w stronę drogi powrotnej.

- Demonstracja siły?? - Powtórzyła nadając temu zwrotowi ironiczny ton. I wtedy ją tknęło. Wszak dla nich, a przynajmniej dla tej kobiety tylko ludzka skóra była właściwą. - Ty, Pani, czujesz się dobrze w tej powłoce. - Zaczęła spokojnie. Chociaż dla niej samej te tłumaczenia były zbędę, ale widać ktoś inny ich potrzebował. - A ja w tej. - Otulona płonieniami dłoń przesunęła się wzdłuż ciała w geście prezentacji. - Słabowita, ludzka powłoka nie daje mi wystarczającej ochrony. - Oczywiście ugryzła się w język i nie dodała, że jest tak dlatego iż na dworze Amberu zaatakowano i ją, a gospodarze nie potrafili temu przeciwdziałać. - Zostanę więc w tej formie. W swojej naturalnej formie. - Ale po wierzchowca nie sięgnęła ręką. Biedne zwierze skończyłoby jako pieczyste.

Connley tym czasem skupił się z pochyloną głową. A gdy Lilavati zakończyła swoją mowę diuk Kolviru podniósł głowę a strażnicy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, podnieśli halabardy i stanęli na baczność, otwierając tym samym drogę.
Connley i Morgainne wspólnymi siłami wpłynęli na resztę świątynnych strażników. Niezła sztuczka, dodała w myślach przedstawicielka Dworców Chaosu. Jej zachwyt długo nie trwał. Wokół świątyni zaczął gęstnieć tłum mieszkańców, nieprzychylnych im mieszkańców miasta. Droga na szczyt daleka, a strażnicy nie będą trwać w stanie "zahipnotyzowania" wiecznie.
- Im szybciej tym lepiej. do przodu, zanim zdążą ochłonąć, a ten tłum znajdzie kogoś, kto go zorganizuje. Tłuszcza jako taka nie jest groźna, ale jeśli będą mieli kogoś, kto zdoła im narzucić wypełnianie rozkazów, będzie cienko. Zostawmy konie. Zostawmy konie. trudno. Aleksander do przodu. Jesteś najlepszy. Księżniczko Chanicut, jeśli można na tyłach. Ta pani ognista postać, budzi respekt. Kuzynko Monique, proszę przy Aleksandrze. Jeśli nie masz broni, proszę bardzo - ze swojego plecaka wyjął pięknie przyozdobione ostrze. Monique była Amberytką. Musiała umieć się tym posługiwać, choćby instynktownie. Zresztą piękna, choć nie tak, jak Morgainne, córka Flory i tak trzymałaby się syna Benedykta. Niechże więc robi cokolwiek konstruktywnego. - Spróbuję powstrzymywać ten tłum ile się da, natomiast jakby ktokolwiek się stawiał, proszę wszystkich, żeby mi dali najpierw chwilę, chyba, że uderzą. Morgainne - spojrzał na dziewczynę mrugnąwszy - pomagasz mi, ale zerkaj proszę na wszystkie strony, gdyby komukolwiek potrzebne było wsparcie, to właśnie żeby miał je od ciebie.
Morgainne skinęła lekko głową, widać było, iż nie jest zachwycona pomysłem, ale zsiadła z konia i zarzuciła swoją sakwę na ramię.
- Proponuję biec, tak jak mówi Connley im szybciej tam dotrzemy - wskazała na świątynię. - tym lepiej.
Aleksander pomógł zejść Monique i szybko zdjął mały tobołek. Podał córce Flory łuk -Na wszelki wypadek - po czym stanął na czele grupy, wyciągnął swoją szablę i rzucił krótkie -Naprzód - był gotowy bronić całej grupy przed atakiem strażników. Podejrzewał, że skończy się to walką, miał tylko nadzieję, że żaden z Amberytów nie ucierpi przy tym.
Teraz to nie było odwrotu. Panna Chanicut zaklęła cicho pod nosem. Podkasała długą suknię, chociaż trudno było powiedzieć czy to suknia czy jej powłoka, gdyż zarówno to co uznać możnaby było za ubranie, jak i "ciało" zlewało się ze sobą, częstokroć ginąc pod wesoło tańczącymi płomieniami.
Z drugiej jednka strony, w obecnej formie, chociaż dużo bardziej komfortowej, i tak nie mogła dosiadać wierzchowców Corwina. Toteż było jej bez różnicy czy stracą je teraz czy później. Nie mniej jednak wizja walki nie uśmiechała się jej zupełnie. A widać było iż amberyci do tego chyba dążą. A jej w tym całym przedsięwzięciu wyznaczono rolę, nie owijajmy w bawełnę, kogoś kto oberwie po dupie jako pierwszy.
Przyjęła jednak tę rolę i osłaniała tyły swoim ognistym ciałem.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline