Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2010, 07:58   #28
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Uzuu (Thomel) napisał:
Cytat:
Pobudka nie należała do przyjemnych, sen przerywany najlżejszym szmerem i gorączką wywołaną początkami choroby zmęczył go bardziej niż się spodziewał. Podniósł się gdy tylko Gerhard zaczął gramolić się ze swego posłania. Podniósł latarnię z ziemi i rozświetlił pomieszczenie by odegnać wszystkie cienie. Po kolei zaczął budzić wszystkich członków ekipy i widział że każdy jeden nie zaznał odpoczynku tej nocy. Dziewczyna nie była jedyną która miała koszmary, mógł wyczytać to z ich powolnych ruchów i zmarnowanych twarzy. Żadne z nich nie przejawiało ochoty do dalszej wędrówki. Kiszki grały mu marsza ale nie prosił nikogo o więcej niż to co dostał w lochach. Wypił całą pozostała wodę z manierki i ruszył ku wyjściu, myślał o tym jakie mieli szczęście że nic nie napotkali do tej pory, w tym stanie nie dali by sobie rady z prostym przeciwnikiem jakim zwykły być gobliny czy bezmyślne mutanty. Próbował odgonić nieprzyjemne myśli próbując przypomnieć sobie dalszą drogę ale nie mógł się skupić...

- Poprowadzę Cię MÓJ Thomelu - cichy piskliwy szept niczym igła wbił się w umysł przewodnika. Ten tylko rzucił okiem w kierunku niemrawych towarzyszy i krzyknął głośno

- Ruszajmy, tracimy tu tylko czas, możecie jeść w drodze! - Thomel wyszedł z jaskini po czym skręcił w prawo gdzie zatrzymał się by poczekać na maruderów.

- NIGDY WIĘCEJ !! - włożył w te słowa całą nienawiść jaka tłoczyła się w nim od dnia gdy bracia zostawili go samego, całą złość z niedawnego sukcesu który przerodził się w jego klęskę, całe przerażenie które towarzyszyło mu w drodze przez miasto, całą niemoc i desperację towarzyszącą mu w więzieniu. Chciał odwrócić się i po prostu rzucić do ucieczki ale zatrzymał się. Nagle słabo a potem z coraz wyraźniej przebijałą się ta piosenka, ktoś cichutko a potem z coraz większą siłą próbował ją nucić, piosenka towarzysząca mu przez te wszystkie lata, przy prawie każdym ognisku i każdej wyprawie w podziemia, piosenka której nauczył go Bain i która wryła się w jego wnętrzu jak napis na granitowej ścianie. Nuciła ją ta dziewczyna.

- Po pierdolonym deszczu zawsze wschodzi pierdolone słońce co Gosil - uśmiechnął się sam do siebie i gdy jego towarzysze wychodzili z jaskini Thomel odwrócił się tylko i ruszył cichutko wyśpiewując pod nosem słowa pieśni.

***

Tym razem on szedł pierwszy. Nie pozwalał sobie skupić się na niczym innym jak bezpieczne wyprowadzenie ich z tego labiryntu korytarzy. Wszyscy słyszeli pisk który przez dobrych kilka chwil unosił się w powietrzu. Nie chciał ale droga prowadziła wprost do miejsca skąd jak się spodziewał dochodziły odgłosy, odgłosy tysięcy szczurów, tylko tak potrafił to sobie wyobrazić. Gdy spytał się Baina po raz pierwszy co mogą spotkać tam pod ziemią ten z uśmiechem na ustach zaczął opowiadać mu niestworzone historie o duchach i nieumarłych pilnujących podziemi, opowiadał również o zwykłych stworzeniach jak gobliny czy pająki lub inne plugastwo które mogło przypadkiem dostać się do podziemnych tuneli. Gdy Thomel wspomniał jednak o bajkowych szczuroludziach Bain zamilkł, pamiętał wyraz jego twarzy, z wesołej gawędy historia przerodziła się w przerażającą opowieść która niosła przestrogę dla tych którzy kiedyś nieopatrznie zetkną się z tym niebezpieczeństwem. I wierny słuchacz jakim był wtedy młody chłopak zapamiętał każde słowo które padło z ust krasnoluda. Nigdy też nie spodziewał się że przyjdzie mu potwierdzić tą niesamowitą historię w takich okolicznościach.

***

Kiedy dotarli na miejsce jaskinia była pusta, liczne ślady świadczyły tylko o tym że żadne z nich się nie przesłyszało. Thomel tylko przez chwilę mógł przyjrzeć się szczuropodobnej sylwetce która błyskawicznie znikła w ciemnościach jednego z tuneli. Bał się. Nie chciał spędzić tutaj już ani chwili dłużej, wyjście było już przecież tak blisko. Gdy w końcu dotarli do miejsca w którym mieli zanurzyć się w ciemną otchłań wody, poprosił by najlepszy pływak przewiązał się liną i pociągnął resztę za sobą on poradzi sobie bez liny w końcu już raz mu się udało przebyć tą drogę samemu. Poza tym wiedział że została mu jeszcze jedna rzecz do zrobienia i nie chciał by ktokolwiek był przy tym obecny. Gdy ostatni z jego towarzyszy zniknął pod powierzchnią nieśpiesznie wyjął nieruchome ciałko Alexa z kieszeni. Wydawało mu się że malec drgnął zaniepokojony ale wiedział że to choroba i zmęczenie płatają mu figle. Odkorkował bukłak z oliwą i polał malca obficie.

- CO ROBISZ?! - w głosie wyraźnie dało się wyczuć przerażenie.

- To co powinienem był zrobić już jakiś czas temu... - Thomel przytknął płomień do ciałka i przez chwilę obserwował jak płomienie pochłaniają Alexa. Powoli zgasił latarnię i upewnił się że wszystko jest na swoim miejscu. W końcu zanurzył się w mętną otchłań z uczuciem które wydawało mu się że stracił wieki temu. Uczuciem wolności.

***

Gdy wydawało mu się że nie wstrzyma oddechu już na dłużej ujrzał światło i po chwili przebijał głową powierzchnię wody. Wszyscy płynęli już w kierunku brzegu, w kieruku samotnego rybaka spokojnie łowiącego ryby. Nie mógł się powstrzymać okrzyk sam wydarł mu się z piersi.

- Za mną ludzie wody, pomścimy śmierć zjedzonego króla złotego karpia! - śmiał się przy tym i próbował robić jak najwięcej hałasu. Przerażony rybak uciekał tak szybko że w pośpiechu zapomniał swojej wędki. Thomel śmiał się i cieszył nie tylko faktem że udało im się bezpiecznie przejść pod kraterem. Czuł że może znów iść gdziekolwiek i robić cokolwiek zechce ale w dziwny sposób czuł też wdzięczność do tej nietuzinkowej kompani która wyciągnęła go spod katowskiego topora. Już na brzegu położył się i mógłby tak leżeć cały dzień oglądając chmury ale głód oraz poczucie niedokończonej sprawy nie pozwalały odpocząć. Podniósł się i skłonił nisko przed całą czwórką.

- Nie zdołałem wam podziękować jeszcze za uwolnienie mnie, a wierzcie mi jestem wam wdzięczny. Za przedostanie się pod kraterem ciążył na mnie wyrok śmierci, Radni Talabheime wysoko cenią sobie swoje sekrety. Radzę i wam milczeć o tym jak się tu dostaliśmy. Nie zostaliśmy też sobie oficjalnie przedstawieni i choć wiem że znacie moje imię to jednak. Jestem Thomel, syn Gottlieba Schreinera. - w trakcie tej przemowy mężczyzna rozebrał się do pasa i zaczął się przemywać. Przewodnik czuł ciekawe spojrzenia gdy odsłonił swoje blizny ale przywykł już do tego i do przezwisk które nadawały mu nie tylko dzieciaki w przejezdnych miasteczkach. Odruchowo odwrócił się do reszty grupy prawym profilem.

- Wybaczcie ale muszę zmyć ten więzienny smród, poza tym nie tylko mi przydała by się kąpiel - Faktycznie reszta kompani nie prezentowała się najlepiej.

***

Stanęło na tym że trochę mniej brudni zakupili przechodzone wiejskie ubrania i czym prędzej udali się w stronę górującego nad okolicą Talabheim. Thomel po namyśle zrezygnował z zakupu niejako raz że nie miał pieniędzy a dwa że jego ubrania poza tym że brudne nie wyglądały aż tak źle. Nie pogardził za to wczesnymi owocami chłopskiej pracy ogołacając krzaki dzikich malin czy zajadając się jabłkami “znalezionymi” za pobliskim płotem. Dzielił się z każdym kto wyglądał choć trochę jak by miał ochotę również spróbować. Humor najwyraźniej mu dopisywał, wiedział że nie odzyskał jeszcze w pełni swojej formy ale to tylko kwestia czasu gdy znów będzie w sobą. Najważniejsze jednak teraz to znaleźć lek na tą paskudną chorobę.

***

Miasto nie wyglądało dużo inaczej niż ostatnim razem kiedy je opuszczał. Może tylko atmosfera nieco się zmieniła, niepewne spojrzenia mieszkańców i plotki o zarazie które wydawały się zajmować umysły wszystkich napotkanych. Ale plotki zawsze były częścią miejskiego życia, tak jak i straż miejska, która zresztą z wyraźną nadgorliwością spełniała zapewne polecenia Rady miasta wyłapując wszystkich z najmniejszymi oznakami choroby.

Wiedział że mimo to mieszkańcy czują się bezpiecznie w obrębach potężnych murów miasta i niezdobytych ścian krateru. Tylko że skoro im udało się tutaj dostać mogą też być inni...

***

Thomelowi spodobał się młody lekarz, nie tylko że uwierzył im od razu w całą historię to jak najszybciej również zabrał się do prac nad lekiem, ofiarując im owoc swych dotychczasowych badań - kilkudniowe wybawienie które miało powstrzymać chorobę do czasu gdy on nie stworzy prawdziwego serum. Thomel nie chciał jednak ryzykować życia doktora i gdy grupa opuszczała już aptekę sam rozmówił się szybko z Daublerem co do ochrony jego osoby, tamten zgodził się na wszystko byle tylko nie przeszkadzać mu w badaniach. Zadowolony z siebie Thomel opuścił pobielony budynek próbując dogonić drużynę.

Przybył akurat gdy tamci już zamówili jadło i napoje. Akurat by wysłuchać mowy Gerharda, gdzie pod jej koniec zastanawiał się jakie gwiazdy sprzyjają łowcy skoro z takimi pomysłami udało mu się przeżyć tak długo, zapewne nie miał okazji pracować w grupie nigdy i był zdany tylko i wyłącznie na siebie. Poza Gerhardem zresztą i może Konradem pozostali nie wyglądali na doświadczonych podróżników. Nie wątpił jednak że posiadają umiejętności które w odpowiednim czasie okażą się przydatne. Uśmiechnął się do siebie, w myślach już nazywał ich drużyną i towarzyszami, już planował wspólne wyprawy i przedsięwzięcia ale chyba jeszcze trochę za wcześnie na to przyznał po chwili. Łowca skończył mówić czekając na opinię pozostałych.
- Rozmawiałem z doktorem i zgodził się na naszą obecność w jego domu, oddał nam parter do dyspozycji. Zaznaczył również że nie możemy mu przeszkadzać w pracy, czyli brak dostępu na pierwsze piętro. Obiecał pozamykać okna wszystkie na górze również. Myślę że będzie łatwiej go pilnować w ten sposób, w dzień pewnie wystarczy jedna osoba a w nocy sam nie wiem. Ktoś na ochotnika jako pierwszy?

To wszystko co przewodnik miał do powiedzenia w związku z doktorem, czuł się zmęczony i liczył na to że noc pod dachem, nawet jeśli miała to być tylko gospodarska stodoła wynagrodzi mu tych kilka ostatnich tygodni. Wiedział jednak że to nie koniec jego dzisiejszych sprawunków. Pożegnał się z wszystkimi zawczasu ustalając miejsce spotkania przed wyruszeniem na farmę i pognał w głąb miasta. Nie zostało już wiele godzin do zmierzchu a nie wiedział jak zostanie przyjęty w domu krasnoludów i ile czasu mu przyjdzie tam spędzić.

Kwadratowy kilkupiętrowy budynek zamieszkany przez krasnoludy przypominał raczej małą fortecę postawioną pomiędzy zwykłymi kamienicami. Thomel wziął głęboki oddech i uderzył kilkukrotnie kołatką w ciężkie drewniane drzwi. Otworzył mu ten sam krasnolud co poprzednio. Mruknął coś w khazalidzie i w reispiklu dodał

- No kogo jak kogo ale jesteś osobą którą najmniej bym się spodziewał że zapuka do tych wrót. - Z czego zaraz zatrzasnął wrota. Przewodnik wiedział że teraz musi czekać, nie ważne z czym przyszedł ważne jest to że nadużył zaufania krasnoludów i teraz musi ponieść odpowiednią karę której początkiem będzie oczekiwanie na to czy zostanie w ogóle wysłuchany.

Skończył tylko jedną modlitwę do Sigmara gdy wrota otworzyły się ponownie. Naglący ruch dłoni odźwiernego kazał się chłopakowi pośpieszyć. Tak szybkiego przyjęcia się nie spodziewał, nie zaskoczyła go już natomiast dwójka uzbrojonych strażników którzy to mieli go eskortować widocznie albo do loszków albo na rozmowę z przełożonym. Widocznie dopisywało mu szczęście nie po raz pierwszy w ciągu tych kilku ostatnich dni gdyż został zaprowadzony do pomieszczenia w którym już raz odbył rozmowę z jednym ze starszych na temat dostarczonej przesyłki. Ten sam krasnal z którym poprzednio odbył rozmowę pokłonił mu się i tym razem ale Thomel wiedział że to wszystko tylko pozory i jedno źle dobrane przez niego słowo może skończyć jego przyjaźń z tym dumnym ludem.

- Witaj ponownie Thomelu, cieszę się że moje oczy znów mogą cię oglądać w pełni sił - nie dało się powiedzieć czy był to sarkazm czy krasnolud rzeczywiście cieszy się widząc go całego. Krasnal usiadł na krześle które było jedynym meblem na którym można było spocząć w tym pomieszczeniu, następna uszczypliwość w jego stronę pomyślał człowiek.

- Witaj czcigodny Hosinie, pokój temu domowi i wszystkim jego domownikom - oficjalna rozmowa w khazalidzie była jeszcze jednym utrudnieniem z którym Thomel musiał sobie poradzić. Ich rozmowa przeciągała się, człowiek wiedział że nie może powiedzieć co go sprowadza dopóki nie zostanie zapytany wprost. W końcu jednak przewodnik dostał przyzwolenie by streścić całą wyprawę którą odbył w jedną i drugą stronę, nie zataił ani uczestnictwa innych osób w drodze powrotnej ani też spotkania ze szczuroludźmi, na którą to wiadomość krasnolud wyraźnie się zasępił. Rozmowa ciągnęła się przez dobre dwie czy trzy godziny gdzie Hosin wymagał szczegółowych odpowiedzi na każde ze swoich pytań. Gdy rozmowa dobiegła już końca Thomel poprosił czy jest szansa by wymienić jego miecz na topór którym to przecież walczył prawie całe swoje życie. Krasnolud obejrzał miecz i śmiejąc się krzyknął.

- Chłopcze proszę czy tak nisko nas cenisz że oferujesz wzamian za doskonałą krasnoludzką robotę ten nędzny mieczyk. Przecież to nawet się nie nadaje do krojenia chleba. - Krasnolud zniknął jednak na chwilę i wrócił z garncem i dwoma kubkami.

- To tylko woda z miodem tak więc się nie podniecaj - krasnal najwyraźniej czerpał jakąś dziwną przyjemność z drażnienia Thomela.

- Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za te informacje i w jakiś dziwny sposób twoja niewdzięczność okazała się naszym sukcesem. - Człowiek skulił się gotów wysłuchać jaka w końcu czeka go kara

- Jesteśmy kwita Thomelu, jeśli będziesz miał podobne informację nie wahaj się do nas przyjść i nimi podzielić, możesz liczyć też na naszą wdzięczność. - Czcigodny odprowadził go do wrót gdzie czekał krasnolud z małym pakunkiem.

- To by udowodnić że nadal jesteś tu mile widziany - Hosin wręczył Thomelowi prezent. Człowiek powoli rozwinął materiał i jego oczom ukazał się zwykły krasnoludzki topór, na rękojeści wyraźnie dało się zauważyć ślady czyichś prób w doskonaleniu swych umiejętności w drzeworytnictwie. Przewodnik uścisnął wyciągniętą dłoń krasnoluda i z szerokim uśmiechem na ustach opuścił budynek, teraz kierował swe kroki do bram miasta by ponownie ujrzeć swych towarzyszy.

***

Wyglądało na to, że dla odmiany nareszcie zaczęło im się coś udawać. Nie dość, że trafili do jednego z najbogatszych i najbezpieczniejszych miast Imperium, to jeszcze najlepszy lekarz w okolicy pracował nad odtrutką przeznaczoną w pierwszej mierze dla nich. Jakby tego było mało, późnym wieczorem odbyła się jeszcze obfita, wiejska uczta wyprawiona im przez przesadnie hojnego przyjaciela Gerhada. Świat przez moment jakby zwolnił, pozwalając im nacieszyć się subtelnymi urokami życia.

Stróżowanie w domu medyka również okazało się nad wyraz spokojnym i wdzięcznym zajęciem. Szczególnie, że tej nocy nikt nie nastawał na jego życie, za to wzruszona męstwem obrońców niziołcza gosposia dostarczała im coraz to nowe porcje smakowitego ciasta i ciepłego, śliwkowego kompotu.

Oczywistym było, iż tak wspaniała sielanka nie mogła trwać wiecznie. I nie trwała. Nad ranem ich uwagę zwrócił wzburzony tłum, ciągnący masami do Dzielnicy Prawa, gdzie odbyć się miało nader ważne obwieszczenie.
- Obywatele Wolnego Miasta Talabheim! - zaczął opasły krzykacz w szarawych szatach Najwyższego Sądu. - Niniejszym ogłasza się, co następuje! - urzędnik nabrał powietrza, rozwijając zapieczętowany wielokrotnie dokument. - Za sprawą postanowienia Księżny Elizy von Krieglitz-Untern, najwyższej regentki Wolnego Miasta Talabheim i przy pełnym poparciu Rady Wolnego Miasta z dniem dzisiejszym wprowadzona zostaje ustawa porządkowa numer 345-A, o tymczasowym przymusowym poborze do straży miejskiej! Na jej mocy każdy pełnoletni, niezrzeszony w gildiach, czy cechach i nie posiadający statusu szlacheckiego, kapłańskiego, bądź urzędniczego, obywatel miasta płci silnej zobowiązany jest do zgłoszenia się w najbliższym posterunku Straży, gdzie przydzielone mu zostaną obowiązki strażniczo-porządkowe!
Urzędnik zamarł. A tłum o dziwo nie wybuchnął wrzaskami oburzenia, ruszając z żądzą mordu na mównicę. Wręcz przeciwnie. Obywatele potakiwali głowami, przyjmując nowe prawo z szacunkiem i dużą dozą nieznanego w innych stronach patriotyzmu.
- W przypadku niestosowania się do powyższej ustawy - dodał krzykacz, już dla zasady. - W ustawie wyszczególniono możliwość nałożenia kary półrocznego więzienia, bądź ciężkich robót w Południowym Kamieniołomie.

No to się porobiło. Oczywiście wcielenia można było uniknąć. Ale jak długo było to możliwe komuś, kto nie miał w mieście prawie żadnych kontaktów i kryjówek, w których mógłby przeczekać to całe szaleństwo? I jak tu się kryć, gdy każdy sąsiad wyda cię z miłości do swego miasta i litery prawa? Pomijając już oczywiście nikłe szanse na zarobek dla kogoś, kto całymi dniami rezydować będzie musiał cichaczem po ciemnych piwnicach. Towarzyszący grupie Hilgrem nie pozostawiał reszcie żadnych wątpliwości - przyjaźń, przyjaźnią, ale on jest obywatelem Talabheim i przestępców w domu gościć nie będzie.
- Znam ja jednak jednego sierżanta, Klaus Ulgralf się zwie, porządny chłopina z sercem na miejscu. Z tego co mi wiadomo pilnuje uliczek w Dzielnicy Kupieckiej, nieopodal tego całego waszego Daublera. Jak już macie iść do straży to lepiej do niego.

Chwilowo wydawało się to rozsądnym wyborem. Poza tym, co złego mogło przytrafić się strażnikom w mieście prawa? Tak przynajmniej mieli okazje przyjrzeć się w spokoju rozwijającym się wypadkom i poszukać dla siebie jakiegoś lepszego miejsca. W tym samym czasie Willamina, jako niewiasta wolna od nowych obowiązków, ruszyła w miasto, zbierać nowiny i złoto podczas ulicznych występów. Konrad zaś, pewny swych koneksji, udał się do Sądu ubiegać się o uznanie jego praw szlacheckich i związane z tym zwolnienie ze służby.


***

Horst i Edgard
Gdy tylko usłyszeli pierwsze plotki o zarazie w porcie, wyłożyli ciułane do tej pory zaskórniki i przekroczyli bramę Najwyższej Wieży, dostając się do bezpiecznego Talabheim, miasta przepełnionego możliwościami zarobku. Wybór okazał się nad wyraz słuszny, co potwierdzały doniesienia o krwawym pogromie w opuszczonym przez nich pospiesznie Taalagadzie. Jedyną wadą tego rozwiązania była zamknięta - na zapewne długo - droga powrotu. Miasto odcięło się od szalejącej wokół niego zarazy, zamykając masywne bramy na wszystkie spusty. Ale póki co nie było to problemem.

Dla Edgarda zdawało się nawet błogosławieństwem. Przerażeni wizją zarazy mieszkańcy bogatego miasta, tłumami ciągnęli do Alei Bogów, kupując w panice wszystko, co tylko z grubsza przypominać mogło przedmiot błogosławiony lub ochronny. W ten sposób jego małe stoisko przez zaledwie trzy dni zarobiło dumne 10 złotych koron, sprzedając naprędce sklecone ze śmieci falsyfikaty. Życie w mieście było piękne. Aż do momentu, w którym przy jego stole zjawili się oburzeni klienci. Cóż za pech, że miejscowy kapłan dowiedział się o jego procederze i odpowiednio oświecił naiwne owieczki. Oszukani obywatele z prawdziwą chęcią doprowadzili go na sam posterunek straży, gdzie zaraz wcielono go do nowo uformowanego oddziału pechowców.

Prawie w tym samym czasie do strażnicy przybyła liczna grupa chłopów z pobliskiej wsi, pchających przed sobą ciskającego się w geście protestu Horsta. W sumie nie było to dla niego najgorszym rozwiązaniem. Zawsze przygoda mogła skończyć się na przymuszonym ślubie z pohańbiona córka jednego z sołtysów okolicznych wsi. A tak ojciec nakazał jedynie gagatka wydać straży.

***

Wszyscy
Klaus Ulgralf faktycznie miał serce na odpowiednim miejscu, aż dziw tylko iż mieściło się w piersi razem z potężnymi, dudniącymi płucami.
- Już ja wam pokaże szczeniaki, co to znaczy być Buldogiem!!! Rzyć wam przetrzepie, tak że was matula nie pozna! Gówno żreć będziecie z ulic na moje skinienie!! W szczynach się tarzać!!! Zrozumiano!? Jak nie, to zaraz powiem komu trza, że wolicie do Dziupli, potulić zadki do kaszlących cherlaków!!!
Na szczęście skończyło się na czczym gadaniu i spokojnych spacerach po uliczkach Dzielnicy Kupieckiej. Kto by pomyślał, że praca strażnika jest taka przyjemna. Przy okazji bez większych problemów udało im się nakłonić coraz bardziej udobruchanego spokojnym obchodem sierżanta do częstego zawijania pod okna kontynuującego pracę doktora Daublera. Wszystko szło po ich myśli.

***

Wieczorem w barakach przysiedli wszyscy razem przy stole. Pierwszy dzień w straży się skończył, a przed nimi stały fundowane przez sierżanta kufle z piwem i skromna choć pożywna mięsna polewka. Z tego co słyszeli inne odziały straży również otrzymały darmowy posiłek i napitek. Gadało się też, że zniesiono Kielichowe - tradycyjny podatek od trunków. Wszystko to było niepokojące. Wpierw ogromne zapotrzebowanie na nowych strażników, a potem spijanie obywateli. Czyżby władze wiedziały o czymś, o czym oni nie wiedzą?

- Spać idę - odburknął już mocno pijany sierżant. - Chlejcie ile dają, ino wstać mi z rana! Bo zady obijuee - zatoczył się, opróżniając nagle żołądek za pobliskie okno. Niespecjalnie zawstydzony uczynkiem, otarł usta rękawem i chwiejnym krokiem zniknął w pobliskim korytarzu.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 29-10-2010 o 20:55.
Tadeus jest offline