Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2010, 18:23   #165
Karenira
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Shannon z ulgą wróciła do łotrzyka. Nie miało znaczenia, że nawet nie zauważył jej nieobecności. Rozmowa z rycerzem nie należała wcale do przykrych, ale duch dręczony był przez cały czas dziwną obawą. Łatwo było przyzwyczaić się do jednej osoby i jednej zaufać. Lada dzień mieli wracać do Elandone i towarzyszenie innym Shannon postanowiła odłożyć do tego czasu.

Jednym słowem, gestem ani westchnieniem nawet nie zakłóciła spotkania łotra z bardką. Szczere słowa, wreszcie pomiędzy nimi wypowiedziane, chwyciły ją za serce. Moc, jaką słyszała w pewnym, męskim tonie sprawiała, że mogła jedynie przykładać własną dłoń do ust i milczeć. Nie była im potrzebna. Myśl, że mogłaby przeszkadzać stała się nagle wstrętna i Shannon łaskawym, rozczulonym okiem spojrzała nawet na bardkę. Mogła wymyślać tysiące powodów podsycających śmieszną zazdrość, ale ta jedna scena niweczyła je wszystkie. Rozjątrzone rany paliły żywym ogniem, ale w niewyjaśniony sposób, zupełnie na przekór, widok tej dwójki koił jej skołatane nerwy.

Nawet, gdy zostali sami przez długi, długi czas nie wiedziała jakimi słowami się do niego odezwać.

Cieszył ją powrót do domu. Obraz Elandone nigdy nie słabł w jej myślach, a i tak nie mogła się doczekać widoku ukochanych murów. Ostatnio coraz częściej pytano ją, czy nie pragnęłaby odzyskać dawnej postaci, a ona zaczynała się zastanawiać czy istniał sposób, by mogła wpleść swoje istnienie w kamienne ściany i tak po prostu zniknąć. Obwiniała się za chwilę zwątpienia. Gorzki ból zdrady, jaki poczuła na widok Kennetha odcisnął w niej swoje piętno i było jej wstyd, że mogła źle o nim pomyśleć. Wiedza, że ukochany pamiętał o niej stała się nagle najważniejsza na świecie, ale zamiast radości zjawa mogła czuć jedynie żal. Wywleczone na światło dzienne wspomnienia zasłoniły wszystko inne i gdyby nie Alto podążający ciągle do przodu, dawno zostałaby w jednym miejscu, zapominając o całej reszcie.

Przyglądała mu się. Jej wzrok raz po raz biegł ku boleśnie znajomej sylwetce. Porównywała gesty, mimikę twarzy, tonację głosu… wszystko. Widziała, jego wykonywane w stronę łotrzyka gesty i czekała siląc się na spokój.

Kennethowi w końcu udało się dopaść Alto na osobności na pierwszym postoju:
- Ja... hmm... - lekko zmieszany mężczyzna najwyraźniej nie miał pojęcia jak zacząć - wiesz... ta rozmowa wtedy... Nie chciałem nikogo urazić, a już zwłaszcza stupięćdziesięcioletniego ducha narzeczonej własnego praprzodka. - Wypalił w końcu.
- Dla dokładności warto by wspomnieć ponad... ponad stupięćdziesięcioletniego ducha - mruknął tenże duch wystarczająco głośno by być słyszanym.
Kenneth odruchowo skierował wzrok w kierunku skąd dobiegł głos i ukłonił się w pas przykładając dłoń do serca:
- Witaj milady! I zechciej wybaczyć nietakt jeśli takowy popełniłem.
Alto uśmiechnął się krzywo w cieniu swojego kaptura. Ciekawe czy on sam też tak wygląda, rozmawiając z Shannon. Gestykulacja do niewidzialnej osoby wygląda… zabawnie, gdy patrzy się z boku.
- Może rzeczywiście zechcę. W końcu kogo mogą interesować dawno zapomniane historie - wzruszyła ramionami parodiując go, czego już nie mógł dojrzeć, jako że nie uznała za stosowne pokazać się jeszcze.
- Hmmm... no tak... - potomek Madoca wyglądał na kogoś kto zupełnie nie wie jak się zachować w dziwnej dla siebie sytuacji.
- Powiedz jak się znalazłeś w lochach DeLaneyów. Wiemy już że przez… rodzinną pamiątkę, ale jak cię złapali? I dokąd się teraz udajesz? – Alto spytał, gdy Kenneth zamilkł i patrzył pod nogi.
- Złapali mnie podczas polowania niedaleko domu. Taka zakapturzona banda jak Ci co rozrabiali w podziemiach Walls. Może i udało by mi się uciec, ale czymś mnie odurzyli. Obudziłem się związany jak wieprzek, przewieszony przez bok własnego konia. Wracam oczywiście do Gruffyddoru.

Shannon wybrała wreszcie moment, by się pokazać i stając naprzeciw mężczyzny skłoniła lekko głową. Z bólem w błękitnych oczach obejrzała całą jego sylwetkę pozwalając, by i on uczynił to samo.
- Powiedz Kennecie ap Gruffydd, teraz kiedy wiesz, że nie jestem historią, co chciałeś ode mnie usłyszeć?
- Ja cie...! - Mężczyzna odruchowo uczynił krok do tyłu. Po pierwszych słowach kobiety stanął jednak nieruchomo i patrzył wyraźnie zaskoczony - Nie wiedziałem że można Cię zobaczyć... znaczy panią milady - zreflektował się szybko - Chciałem tylko... nie wiem... może zrozumieć los naszego rodu...? To jednak pewnie bez sensu. Raczej nic pani nie wiesz o tym co się wtedy stało... Pewnie nawet mniej niż ja. Szukałem Hand of Soul... myślałem że może jeśli uda się go odnaleźć, uda się też odwrócić klątwę. Przecież miało być źródłem Sławy i Chwały, a tego zdecydowanie nam brakuje. Może Madoc coś wspominał o jego ukryciu? Kryształ zaginął razem z nim... chyba... tak naprawdę nie wiadomo kiedy...
Lady Kintal ze spokojem przyjęła jego reakcję. Ze spokojem i smutkiem, konstatując, że stojącym naprzeciw mężczyzna mimo wyglądu Madociem niestety nie był.
- Z twojej ostatniej opowieści wnoszę, że brakuje wam czegoś znacznie cenniejszego niż sława i chwała – pokręciła głową jakby czymś ją zawiódł. – Część historii rzeczywiście nie jest mi znana. Dopiero twój widok powiedział mi, że on tamtego dnia nie umarł... – Urwała zła, że głos zadrżał jej niebezpiecznie – Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę jak bardzo jesteś do niego podobny... Do tej pory wierzyłam, że Madoc zginął w zasadzce. Tego samego dnia, w którym Emryss najechał na Elandone.
- Podobieństwo mężczyzn w naszym rodzie do siebie jest rzeczywiście niezwykle duże. Wiem, też że jestem bardzo podobny do swego przodka, bo w galerii wisi jego obraz z czasów gdy był mniej więcej w moim wieku. Nie mam natomiast pojęcia czego nam brakuje Pani i może zechcesz mnie w tej materii oświecić? Jak na mój gust mamy zdecydowanie za wiele biorąc pod uwagę klątwę ciążąca na naszej rodzinie - odpowiedział sarkastycznie Kenneth. Najwyraźniej zdenerwował go pretensjonalny ton Shannon - Mimo tego jednak, choć nie jest to łatwe, próbujemy żyć dalej, a nie karmić się nic nie przynoszącymi wspomnieniami z przeszłości.
- Nie dla wszystkich to tylko wspomnienia... Klątwa, o której mówisz swoje podwaliny postawiła na nieszczęściu dwojga ludzi, z których jedno wciąż żyje - westchnęła gorzko – W pewnym sensie. Czasem karmienie się mrzonkami pomaga przetrwać... lata potrafią upływać przeraźliwie wolno...

- Hand of Soul to zdecydowanie coś więcej niż tylko źródło sławy – podjęła po chwili. - Elandone nie utrzymałoby się przez te wszystkie lata, gdyby nasz kryształ nie był ukryty w pobliżu. Może Madoc nie chciał, by jego... – zawahała się na ułamek sekundy - ...żona mogła mieć do niego dostęp.
- Czyli jest wielce prawdopodobne, że zabrał go ze sobą? - Kenneth podrapał się w brodę - Nikt nigdy o tym nie wspominał... ale cóż... ja osobiście myślę, że jest wielce prawdopodobne że ta historia o wyjściu z łoża i natychmiastowym opuszczeniu zamku jest trochę naciągana dla dobra opowieści.
- Nie wiem, gdzie mógł go zabrać, ale jestem pewna, że ukrywając go nie chciał narażać Gruffyddoru na ataki. Madoc nigdy nie był nieodpowiedzialny.- Zamilkła pogrążając się we wspomnieniach - Chciałabym wiedzieć, gdzie wtedy skierował swoje kroki...
- Ja coraz bardziej też - powiedział Kenneth - może warto by przejrzeć rodzinną bibliotekę...
Spojrzała na niego uważnie uśmiechając się po raz pierwszy.
- Jeśli to zaproszenie, Kennecie ap Gruffydd, z chęcią je przyjmę, nie tylko przez wzgląd na jego pamięć. Minęło mnóstwo czasu odkąd ostatni raz byłam w twoim rodzinnym domu. Ciekawa jestem jak wiele się zmieniło.. – przybladła nieco, na tyle na ile w jej przypadku było to możliwe – Elandone w tym czasie popadało w ruinę i żadne do nas nie docierały wieści o sąsiadach.
Kenneth uśmiechnął się krzywo:
- Obawiam się, że Gruffyddor też nie wygląda ostatnio najlepiej. Trochę w nim brak kobiecej ręki. Żadna pani ap Gruffyd nie utrzymała się na włościach zbyt długo, a i inne kobiety raczej stronią od murów, które uznają za przeklęte. Jeśli jednak odważysz się pani przekroczyć moje progi... - skłonił się nieznacznie - zapraszam serdecznie.
- Kto jeśli nie duch miałby to uczynić bez strachu. Ja już nie mam czego się bać… zwłaszcza, że miałam tam zamieszkać, wtedy wydawało mi się, że dzieli mnie od tego zaledwie kilka dni. – Westchnęła z żalem – Madoc nie złamał przysięgi… nawet nie wyobrażasz sobie ile to dla mnie znaczy. Żaden z twoich przodków zdaję się tego nie zrozumiał…
- Jakoś trudno docenić czyn, który przysporzył nam tylko samych kłopotów - wzruszył ramionami - Syn Madoca z pewnością wolałby mieć ojca i matkę żywych. Ailine... z pewnością była podstępną wiedźmą. Z drugiej strony jej czyn świadczy o szaleństwie lub szalonej miłości co w sumie wychodzi na to samo. Jej krew płynie w moich żyłach tak samo jak w żyłach reszty moich przodków. Może to nie klątwa tylko szaleństwo? Może wierząc, że odnalezienie kamienia może pomóc w rozwiązaniu moich kłopotów, jestem jeszcze bardziej szalony niż kobieta, która wierzyła że ratując komuś życie można zaskarbić sobie jego uczucie? Czy możesz nas zrozumieć Pani?

Przygryzła wargę powstrzymując się przed gniewną odpowiedzią po jego pierwszych słowach. Nie przyzwyczajona była, by ktokolwiek zbywał ją wzruszeniem ramion, a jemu udało się to już dwukrotnie.
- Nie wierzę, żeby szaleństwo z miłością miało cokolwiek wspólnego. Jeśli postanowiła go związać, zatrzymać na siłę przy sobie każąc łamać szczere przyrzeczenia, dlaczego tamtego dnia nie pozwoliła mu zwyczajnie odejść… Myślisz, że łatwiej byłoby rosnąć w cieniu człowieka, który zaprzepaścił własny honor? – potrząsnęła głową starając się wyrzucić z myśli obraz kobiety, której musiała nienawidzić – Nie jestem pewna czy Hand of Soul będzie w stanie ci pomóc. To nie jest remedium na wszelkie zło. Kamienie chronią i wspomagają, ale prawdziwe szczęście bierze początek w ludziach. Potrafię zrozumieć, że ta kobieta rzucając klątwę w rozpaczy chciała też coś przekazać. Ale ja jestem duchem. Niemal od dnia urodzin marzyłam o jednym i nawet własna prawie śmierć nie była w stanie tego zmienić.
- Zdecydowanie... sadząc po Tobie Pani kamienie nie przynoszą szczęścia. Przecież ten z Elandone nigdy nie opuścił zamku prawda? Jakoś nie wydajesz się tryskać radością życia... - popatrzył przeciągle na jej półprzeźroczystą sylwetkę - Ja jednak żyję i nie poddam się. Zrobię wszystko by zwalczyć szaleństwo czy zniszczyć klątwę niezależnie od tego co nas spotkało. Czy będzie to ode mnie wymagało przemierzenia połowy świata w poszukiwaniu śladów dawno zmarłego przodka i zejścia w najgorsze otchłanie piekieł w celu znalezienia legendarnego kamienia. Czy też podjęcia ryzyka pokochania kobiety... - zawahał się przy ostatnich słowach i zacisnął dłonie w pięści. - Tak! Jestem gotów podjąć każde ryzyko by mój ród odzyskał spokój i szczęście! To jest to o czym marzyłem od chwili gdy zrozumiałem w wieku lat pięciu, nad grobem rodziców którzy pozabijali się wzajemnie, jaki los zgotował nam honorowy postępek praprzodka.

- Nie możesz się bardziej mylić – prychnęła rozeźlona nie na żarty – Ciężko tryskać radością życia, gdy członek dalszej rodziny podstępem atakuje i, jak sądziłam, zabija narzeczonego kilka dni przed ślubem, zbrojną bandą najeżdża na zamek, pozbawia ciała w nieudanej próbie zabójstwa, a na koniec morduje jeszcze najbliższą rodzinę. Wypisz sobie, że w takim stanie ciężko jest ratować cokolwiek – machnęła ręką cała aż pulsując z gniewu – A ty czemu niby się nie poddasz? Nie Madoc zgotował ci ten los, ale głupcy którzy nie potrafili iść jego śladem. Nie znasz piekła samotnych lat ani udręki jaką czuć może rozdzielona dusza, bezsilności gdy wszystko co kochasz obraca się w ruinę, a ciebie trzyma przy życiu czyjeś mocne pragnienie i podarowany w ostatniej chwili kamień. Zaryzykujesz miłość? Jak jeśli nawet wspomnienie o niej zbywasz wzruszeniem ramionami? Jak już zejdziesz w te piekielne otchłanie, proszę, obejrzyj się i wyciągnij mnie stamtąd, gdzie tkwię od stu sześćdziesięciu sześciu lat, a potem… jeśli na końcu świata uda ci się odnaleźć jego grób, powiedz mu, że nigdy nie przestałam czekać.
Kenneth przetarł dłonią twarz. Wyglądał na zmęczonego. Najwyraźniej kilkutygodniowy pobyt w celi i tortury musiały nadwyrężyć jego organizm i nie doszedł jeszcze zupełnie do siebie, a rozmowa z Shannon nie należała do relaksacyjnych. Zbyt wiele otwierała ran:
- Myślę, że prawda leży pośrodku. Może uda nam się dotrzeć do jej źródła może nie. Skupmy się na razie na najprostszej rzeczy. Wasza droga do Elandone prowadzi przez ziemie Gryffyddoru. Zatrzymajcie się u mnie na kilka dni i poszukamy w starych zapiskach. Może znajdziemy coś na temat Madoca i tego co się działo przed półtora wiekiem.

Skinęła, choć w jednym się z nim zgadzając. Rozmowa z nim denerwowała ją, złościł ją też fakt, że bez przerwy doszukiwała się w tym innych niż jego zachowanie przyczyn. Pamięć zawodziła ją w starciu z nim, zadając jawnie kłam dawnym obrazom. Miała wrażenie, że wszystko co niegdyś kochała obracała się teraz przeciwko niej. Głęboki upór i ta przeklęta pewność własnych przekonań. Patrzyła na ukochaną twarz i topniała pod spojrzeniem, wściekając się jednocześnie, przecież nie ciało mogło ją teraz zdradzać. Wciąż wzburzona odsunęła się od niego kryjąc przed światem własną sylwetkę.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline