Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2010, 02:10   #22
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dzień startu Tom przywitał z radością, ale i lękiem. To miał być dzień, który na zawsze odmieni jego życie. Nowe życie albo będzie pasjonującym żywotem kolonisty na obcej planecie, albo życiem wiecznym. Tak czy owak, czas było ruszać w drogę. Pożywne śniadanie było chyba ostatnim posiłkiem w najbliższym czasie, który nie był w tubkach. Tom siadł naprzeciw Sebastiena, ale nie odzywał się do niego ani słowem. Tamtemu też najwidoczniej nie zależało na rozmowie, więc skupili się na jedzeniu. No i oczywiście na wypatrywaniu, czy Iga nie zbliża się zanadto z jakimś ostrym przedmiotem.

Podróż na kosmodrom minęła dość szybko z racji skorzystania ze śmigłowców. Tłumy, które zgromadziły się żeby ich pożegnać nie podobały się Jacksonowi. Nie to, żeby mu sława przeszkadzała, ale mogli ogłosić nazwiska astronautów dopiero po starcie. Tom wysiadł z helikoptera i z opuszczoną głową poszedł szybkim krokiem do sali odpraw. Stamtąd do wahadłowca. Przez ten krótki czas, gdy szedł w skafandrze w stronę ich pojazdu czuł się naprawdę jak bohater. Był szczęśliwy, że może dla dobra nauki, dla dobra tych ludzi, którzy teraz wiwatowali polecieć na gliese i zbierać tam informacje. Czuł się zdobywcą. Jedyne czego żałował to fakt, że najprawdopodobniej nikt z tego tłumu nie pozna historii ich podboju. Nikt nie pozna efektów ich pracy, nikt nie zobaczy ich ponownie, nie będzie mógł uścisnąć ich dłoni. Ciekawe, że zapewne wielu z nich było prawdziwymi entuzjastami astronomii, pewnie marzyli o podboju kosmosu, a to on, którego nigdy to nie obchodziło, będzie miał taką szansę.

Zajął swoje miejsce w fotelu i wszystkie obawy wróciły. Miał świadomość podejmowanego ryzyka, ale się nie wahał. Z niejaką satysfakcją patrzył jak pracownicy NASA przypinają Igę do fotela. Później taki sam los czekał jego. Siedzieli w fotelach długo w oczekiwaniu na start. Później trochę wstrząsów i na orbitę. Tam zwiedzili swój nowy dom i poszli do zamrażarek. Kładąc się w sarkofagu Tom nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nazwa dobrze do niego pasuje. Czuł się jak w trumnie. Nie trwało to jednak długo i już po chwili smacznie spał.

~*~

Thomas widział tylko ciemność i słyszał absolutną ciszę. Dopiero po dłuższej chwili do jego uszu zaczęły docierać odgłosy sugerujące, że coś poszło mocno nie tak, ale zaraz znowu ucichły. Leżał w sarkofagu jeszcze kilka minut, które zdawały się ciągnąć godzinami. Dopiero jakieś ruchy w pobliżu go rozbudziły całkowicie. Patrzył w górę i przez zieloną ciecz widział nachylającą się nad nim twarz Igi. Nie był do końca pewien czy to sen, czy jawa. Niewyraźny obraz i wszechobecna zieleń sugerowały, że to pierwsze. Zapowiadał się miły sen.
Iga zaklęła i zanurzyła ręce w occie. Złapała Toma za ramiona i podniosła do pozycji siedzącej.
- Oddychaj - podpowiedziała
Jackson parsknął wypluwając cały ocet z ust i chyba tylko cudem nie opryskując kobiety. Złapał kilka głębszych wdechów i przetarł oczy.
- Co jest? Już jesteśmy na miejscu?
- Poniekąd... - przesunęła mu palcem przed oczami sprawdzając odruchy - choć nie wszystko poszło tak, jak NASA planowała. Idź się ubrać, bo zamarzniesz. Jak się czujesz?
- Nie wiem. Chyba nieźle. Czy ten przeciąg, który czuję, to właśnie element niezgodny z planem? - zapytał ciągle lekko zdezorientowany.
- Rozbiliśmy się.. chyba. Nie wiem, w każdym razie jeszcze żyjemy. Tam - wskazała ręka - są kurtki NASA, jeżeli nie masz swojej. Idź, ja sprawdzę, co z innymi.
- Dzięki.
Tom zmarszyczył nos i pociągnął nim kilka razy.
- Czy ja czujÄ™ od Ciebie alkohol?
- Tom! - potrząsnęła go za ramie, najwyraźniej był bardziej oszołomiony, niż sie wydawało na pierwszy rzut oka - Idź sie ubrać, do cholery. Zamarzniesz.
- Dobra, dobra. Już lecę - powiedział i na tyle zgrabnie na ile pozwalało jego zmarznięte ciało wyskoczył z sarkofagu. Pobiegł do ładowni po swoje rzeczy, raz tylko rzucając okiem po pomieszczeniu z sarkofagami i w kierunku Igi. Wydaje się, że ona też spoglądała w jego stronę.

Najpierw znalazł coś, czym mógłby się wytrzeć do sucha. Później założył bieliznę termiczną, ciesząc się w duchu, że kupił coś takiego, na to dżinsy, koszulę i sweter. Na sam wierzch zarzucił kurtkę marki NASA. Trzeba przyznać, że były solidne. Widać, że Agencja nie oszczędzała na nich. Pewnie zaoszczędziła za to na statku, skoro się rozleciał przy lądowaniu. W końcu wrócił do "sypialni" i dołączył do Igi, która właśnie odsyłała do ubrania się kolejnego śpiocha.
- Nie zabiłaś mnie - stwierdził z uśmiechem.
Iga odwróciła sie powoli. Wytarła rękę w spodnie i wyciągnęła do Toma.
- Coś nam źle rozmowa poszła za pierwszym razem... - powiedziała nieco zakłopotana - więc może jeszcze raz: Iga Wende, lekarz. Nie, nie jestem płatna zabójczynią.
Tom uścisnął wyciągniętą rękę.
- Musiałaś mnie tak straszyć? Przez te cztery dni myślałem, że umrę na palpitacje serca.
- Nikt normalny nie wziąłby mojego żartu poważnie... o przepraszam, nie twierdze, że jesteś nienormalny.. znaczy, nie bardziej niż inni. - poczuła, że się zapętliła i na dodatek chyba robi z siebie kretynkę, i to przed facetem, który bardzo dobrze wygląda z tyłu bez ubrania - więc zamilkła.
Tom się zaśmiał.
- Cóż, miałem podstawy w niego uwierzyć. Ale aż mi jest teraz przykro. Myślałem, że się będę mógł chwalić znajomością z zabójczynią, a tu taki zawód - powiedział żartobliwie. - Swoją drogą nadal czuję alkohol. Pani doktor chyba powinna wiedzieć, że to najprostsza droga do wychłodzenia organizmu. - pogroził jej palcem. - Choć rozumiem, że Wy Rosjanie, macie większą tolerancję dla tej substancji.
Iga usmiechneła się.
- Pochodzę z Polski. A co do wychłodzenia.. widzę, że już jesteś ubrany. Wiec teraz potraktujemy to jako lek na uspokojenie. - wyjęła butelkę i wyciągnęła w jego strone.
- Wybacz. Akcent wydawał mi się rosyjski. W tej chwili jestem całkowicie spokojny, ale liczę na to, że jeszcze będziemy mieli okazję się razem pouspokajać - odparł, puszczając jej oko. Żałował trochę, że nie może przyjąć zaproszenia.
- Przy okazji - kontynuował nieco ściszając głos - myślę, że moglibyśmy się wspierać w czasie pobytu tutaj, co Ty na to? Teoretycznie jesteśmy grupą, ale myślę, że warto mieć kogoś, komu można całkowicie ufać.
- Naprawdę ufasz mi całkowicie? Nic o mnie nie wiesz... ani ja o tobie... choć z drugiej strony... innych znam jeszcze mniej. Ok, w sytuacji sporu stanę po Twojej stronie.
- Ależ oczywiście, że nie ufam Ci aż tak. Ale sądzę, że z Tobą mi będzie łatwiej się dogadać i mam nadzieję, że zaufanie uda nam się wypracować.
Iga popatrzyła na Toma. W obecnej sytuacji każde wsparcie było lepsze niz żadne. Oczywiście nie ufała mu - wiedziała, że facetom nie mozna ufać, bo to zawsze kończy sie źle - ale była gotowa zawrzeć z nim cos na kształt.. przymierza. Popatrzyła mu w twarz.
- Dobrze Tom. Teraz wracam do ładowni, chcę zabrac kilka rzeczy z bagażu.
- W porządku. Myślę, że zaraz wszyscy zbierzemy się w ładowni, żeby przedyskutować nasze dalsze działania. Ta grupa potrzebuje przywódcy i im szybciej go wyłonimy, tym lepiej dla nas.
- To prawda. Chodźmy.
Gdy Iga skierowała się do ładowni, Tom jeszcze obszedł całe pomieszczenie, żeby sprawdzić czy nic i nikt się tu nie zawieruszył, po czym poszedł zwoływać wszystkich dwunaścioro apostołów na naradę.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline