Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2010, 04:06   #29
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Zdawało się, że kamienne schody nie mają końca. Amberyci biegli pokonując kolejne stopnie i bacznie obserwowali świątynnych strażników. Connley i Morgainne wlali w ich umysły sugestię, że mają prawo wejść na szczyt kompleksu. W każdej jednak chwili mogli oni uwolnić się z więzów krępujących ich psychikę.
Aleksander wysunięty na czoło grupy biegł z obnażonym mieczem gotowym w każdej chwili do użycia. Tuż obok niego biegła Monique, także trzymająca w ręku krótki miecz. Uśmiech na jej twarzy sugerował, że ta eskapada bardzo ją cieszy i podnieca. Za nimi, ramię w ramię biegli Connley i Morgainne, a pochód zamykała księżna Chanicut w swej demonicznej postaci.
Strażnicy stali niczym żywe posągi, nawet nie patrząc na forsującą schody grupę. Tłum zgromadzony u podnóża świątyni także stał oniemiały i spoglądał w górę.
Zapanowała dziwna, nienaturalna wręcz cisza. Gwar który do tej pory wypełniał miasto, nagle zupełnie ucichł. Amberyci poczuli, że oczy wszystkich mieszkańców skupione są właśnie na nich. Poczuli się nieswojo i bardzo niepewnie.
Aleksander przeskakiwał po dwa stopnie i bacznie obserwował strażników. Żaden z nich nawet nie patrzył w stronę biegnący po schodach.
Pokonali już ponad połowę drogi i nadal nikt im nie przeszkadzał. Jedynie cisza stała się jeszcze bardziej dojmująca i wszechobecna. Jedynie tupot ich nóg burzył jej absolutność.
Biegli więc dalej mimo tego, że w ich sercach coraz mocniej odzywało się przeczucie, że biegną prosto w potrzask. Wszystko szło zbyt łatwo, zbyt szybko.
Czy aby sami, dobrowolnie nie weszli w zastawioną na nich pułapkę?
Było jednak za późno na wycofanie się.
Chłód strachu owiał ich spocone od biegu i gorąca karki.
Aleksander pierwszy zauważył postać , która wyszła im naprzeciw.
Samotny człowiek stał u szczytu schodów. Ubrany w wielowarstwową, barwną tunikę i wysoki turban, spoglądał na nich. Emanował z niego spokój i wielka pewność siebie.
Mógł w każdej chwili krzyknąć i zmusić strażników do ataku na amberytów. Jednak tego nie zrobił. Czekał. Spokojnie czekał i patrzył.
Aleksander nie zwolnił. Zostało zaledwie kilkadziesiąt stopni i znajdą się na szczycie.
Człowiek obserwujący ich, odwrócił się i zaczął iść w stronę głównego budynku świątyni.
Connley zauważył, że wraz z pojawieniem się mężczyzny okowy jakimi skuł umysły strażników zniknęły. Mimo to nie rzucili się oni na amberytów, lecz nadal stali na swoich pozycjach.
Gdy cała grupa stanęła na szczycie ujrzała potężny budynek. Zbudowany był on ze złocistego kamienia, który bardzo mocno lśnił odbitym słonecznym blaskiem. Do wnętrza prowadziły wysokie, zdobione w geometryczny wzór, drzwi. Na progu stał wysoki mężczyzna z długą siwą brodą. Na jego szyi wisiał duży, kwadratowy medalion z dziewięcioma barwnymi, szlachetnymi kamieniami.
Spoglądał on z kamienną twarzą na zmęczonych biegiem amberytów. Po czym odwrócił się i spokojnym krokiem wszedł do świątyni.
Amberyci weszli za nim do środka.
Wnętrze było zadziwiająco chłodne i przewiewne. Była to miła odmiana po skwarze panującym na zewnątrz. Podłogę wyłożono czarnym kamieniem z jakiego zbudowano cały kompleks. Ściany zdobiły reliefy i płaskorzeźby przedstawiające najprawdopodobniej historię stworzenia świata i tutejszego bóstwa. Uwagę amberytów przykuła postać mężczyzny, który pojawiał się wielokrotnie w ukazanej na płaskorzeźbie historii. Mimo uproszczonego rysunku, wszyscy mieli wrażenie, że znają tą postać. Rudowłosy, ubrany w zieloną tunikę mężczyzna, a nad jego głową wyrysowano spadającą gwiazdę.
Wchodząc za kapłanem w głąb światyni, amberyci zauważyli, że na jej środku stoi olbrzymi posąg przedstawiający krzyczące niemowlę z rogi i ostrymi pazurami. Wokół posągu ustawiono cztery ołtarze przy których stali czterej kapłani. Najwyraźniej wznosili oni właśnie swoje modły, gdyż salę wypełniało echo ich cichych głosów.
Kapłan, który ich tutaj doprowadził, pokłonił się przed posągiem. Po czym odwrócił się w stronę nieproszonych gości.
Amberyci usłyszeli jak ktoś zamknął z zewnątrz drzwi. Huk domykających się skrzydeł odbił się echem od wysokiego sklepienia.
Kapłan przeszywał ich wzrokiem przez dłuższą chwilę. Jego czterej towarzysze zaprzestali modłów i stanęli w rzędzie za jego plecami.
- Dlaczego naruszacie spokój naszej świątyni?- spytał w końcu siwobrody mężczyzna.
Mówił w języku thari, ale po akcencie i wymowie niektórych słów słychać było że nie posługuje się nim na codzień.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline