Yavandir i Peter d'Orr Yavandir popatrzył po kompanach i zapytał:
- Spierdalamy?
- Spierdalamy - odparli zgodnym chórem i zabrali się za wiosła.
Peter w najmniejszym stopniu nie dziwił się tej decyzji i najmniejszym gestem nie zaprotestował. Ich łódeczka w porównaniu z tamtą...
W gruncie rzeczy nie było nawet co porównywać. Tamci mieli wielką łódź na sześć par wioseł, z czego pięć par się poruszało. Wysokie burty zasłaniały widok, ale i tak można się było domyślić, że parę osób, prócz wioślarzy, tam przebywa.
- Widziałem kiedyś tę łódź - powiedział Hironim cicho - jakem u duPontów w porcie raz był. Wioślarzów tam dwunastu, a wszystkie pod pokładem siedzą, co całą łódź pokrywa.
Gdyby mieli katapultę, albo balisty ze dwie, to by mogli spróbować powalczyć. A tak... Próba odbicia lorda byłaby tylko dość skomplikowanym sposobem popełnienie samobójstwa.
Yavandir, cicho acz z uczuciem, przeklinał pomysł z całą wyprawą słowami, które wywoływały podziw nawet u obeznanych z tematem wojaków. W końcu zamilkł.
Spojrzał z wyraźnym brakiem sympatii na barkę duPontów i sięgnął po łuk. Owinął strzałę jakąś szmatą. Przygotował jeszcze trzy takie, potem powiedział:
- Skrzesać mi ognia! Tylko szybko.
Kosma, który widać nie tylko kłusować i skradać się potrafił, sięgnął po krzesiwo. Czy kawałki materiału były czymś nasycone, czy też szczęście dopisało, w każdym razie ogień wnet wesoło zatańczył na szmatach.
- Trzymaj! - Elf wręczył Kosmie trzy strzały. - A reszta uważać! Nie kolebać łodzią.
Ognisty pocisk zatoczył wdzięczny łuk i wbił się w pokład łodzi duPontów. Najwyraźniej nie zgasł, bo dobiegły stamtąd okrzyki przerażenia, niosące się po wodzie na tyle daleko, by dotrzeć do uszu Petera.
W ślad za pierwszą strzałą podążyły kolejne. Jedna wbiła się w burtę i zgasła, ale kolejne zakończyły swój lot tam, gdzie powinny.
Yavandir uśmiechnął się z ponurą satysfakcją.
- Może zaczną nas gonić... - powiedział z wyraźną nadzieją w głosie.
To zdanie nie wywołało wielkiego entuzjazmu. Wizja starcia z barką pełną żołdaków duPonta nie spodobała się małej jakby nie było osadzie łódki.
- Zanim oni rozruszają swoją łódź, to będziemy na lądzie - uspokoił żołnierzy Yavandir. - Jak będą lądować, to sobie postrzelamy do nich jak do kaczek. A potem w konie i niech nas gonią...
Odpowiedziały mu pełne zrozumienia i radości spojrzenia. |