Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2010, 16:05   #27
szarotka
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Słuchała hrabiego jednym uchem (przynajmniej wtedy, gdy nie zwracał się bezpośrednio do niej), bowiem jej mózg planował już działanie, wyliczał potrzebne rzeczy, sugerował kolejność załatwiania spraw i podpowiadał jak skrócić czas przygotowań do niezbędnego minimum. W tygodniu się nie zmieści. W dwóch - powinna. Jeśli zacznie zaraz.

Hrabia uważał chyba, że wszędzie gdzie jest odludnie, ciemno i dziko - musi być skrajnie niebezpiecznie. Jak by nie patrzeć... tak właśnie było, ale Inez włóczyła się już po rozmaitych bezdrożach, lasach i górach, mając za towarzysza jedynie wierzchowca, jucznego konia oraz wiatr. Dziś jednak wolała dyplomatycznie przemilczeć zalecenia oraz środki ostrożności gospodarza wyprawy i zorganizować się na miejscu sama.
Mężczyźni widocznie uważają nas za figurki z porcelany; uśmiechnęła się do swoich myśli z przekąsem.
Co do Eliarczyków, Berlay wykazał kompletny brak zrozumienia dla idei, jaką chciała mu zakomunikować. Sam wspomniał o emocjonalności tych ludzi, a to oznacza że są zmienni jak chorągiewki i nie miało znaczenia, iż kiedyś bawili się z Nordią w zaborców. Teraz syczą na sąsiada, jak kot na rywala w zbyt ciasnej klatce i zostaniemy przy tym stanie rzeczy, póki wiatr znów nie powieje.

Nagle padło imię, które sprawiło, że uwaga kobiety w pełni skierowała się na rozmówcę.
- Rubinshei? Mówimy o tym Rubinsheiu, który był na balu?
- Nie. Ród Rubinsheiów jest dość liczny. Ten o którym mówię jest młodszym bratem vicehrabiego. Jest mnichem ze zgromadzenia Buderionów. Tak, to to zgromadzenie badaczy deviria, ledwie akceptowane przez Kartinę i Papieża, ale u nas działające bardzo prężnie.
Mnich? Badacz deviria? Na ustach Inez zabłąkał się uśmiech. W takim razie należy go koniecznie poznać. To nawet lepiej, że nie Karol. Poza tym mnisi bywają tacy intrygujący... I niejednokrotnie przekonała się, iż są w posiadaniu większej wiedzy niż naukowcy.

Zanim przetrawiła nowe informacje, jej umysł zajęła ta, która pojawiła się wraz z nazwiskiem Rubinsheia. Tunele.
- Zaraz, wspomniał pan “tunele”? TE tunele? Labirynt pod Kindle? Chce pan powiedzieć, że prowadzą aż do Eliaru?
- Też byłem zaskoczony. Wszystko wskazuje na to, że są rozleglejsze niż ktokolwiek przypuszczał. Choć nie ... -
zastanowił się - w pamiętnikach hrabiego Otasu jest sugestia, że tunele prowadzą bardzo daleko w kilku kierunkach. Że można nimi dotrzeć do Nordii, Kartiny a nawet ... Kary. Stąd wynikało by, że prowadzą pod morzem. Nigdy jednak nie udowodniono nic podobnego. Wyprawa ojca Rubinsheia jest pierwszym dowodem na to, że można nimi przejść dalej niż piętnaście kilometrów stąd.

O Jedyny... I pomyśleć, że niezwykła spuścizna po skrzydlatych przodkach znudziła ją zaledwie rok temu, wobec braku jakichkolwiek postępów w badaniu tych podziemnych sieci dróg. Zresztą, nie było chyba naukowca od historii starożytnej, który chociaż raz nie postawiłby nogi w tym miejscu i nie napisał o nim paru bardziej lub mniej mądrych słów.
Za młodu była zafascynowana faktem, że na miejscu Kindle stało kiedyś wielkie rodiańskie miasto. Gdy zapadło się do morza, pozostawiając wyciągnięte na wysokich skałach poszarpane wyspy, na ruinach wybudowano dzisiejszą stolicę Cynazji, łączącą każdą z dzielnic ażurowymi wiszącymi mostami. Ciekawostką było, że przy budowaniu kanalizacji odkryto nie tylko stare tunele rodiańskie (dalej nie wiadomo do czego służyły), ale też naturalne tunele wiodące w głąb ziemi. Wśród niektórych badaczy krążyła teoria, że to nimi deviria wychodziły na światło dzienne, ale bajania te nie zostały niczym poparte. W każdym razie niezwykły, przeogromny labirynt tworów Rodian musiał obejmować całą Cynazję. Był jak krwiobieg. A teraz okazuje się, że sięgał aż do Eliaru? I na cały Półwysep Pazura? Ale aż do Kary? Niemożliwe. I dlaczego jedno z wyjść było akurat w okolicy fumdamentów eliarskiej katedry?

Składając starannie podarowane pergaminy, tok myślowy pani badacz wskoczył na nową ścieżkę. Kindle i Eliar. Gdzie w tym wszystkim Matra? Więc to nie z państwa puszcz wywożono zabytki? A jeśli nawet, to dlaczego przez Cynazję? Bo wszystko wskazywałoby na to, iż to właśnie tunelami ktoś transportował dzieła sztuki do owego “schowka”, który zapomniany i dobrze ukryty leżał sobie przez wieki gdzieś w środku lasu.
- Ostatnie pytanie, panie hrabio i sądzę, że możemy rozpocząć już przygotowania. Bo oczywiście tłumaczenie mojego udziału w wyprawie jest zbędne. W jaki sposób odkryto wspominane fundamenty? Zupełnym przypadkiem?
- Co ciekawe - tak. Ojciec Rubinshei wraz ze swoim pomocnikiem trafili tam, gdy krążyli po okolicznych wsiach i wypytywali o różne dziwne rzeczy. Szukali nowych deviria. Ponoć wieśniacy wskazali im miejsce gdzie straszy. I nie ... nie była to ta katedra. Tam odnaleźli ślady dziwnej istoty, którymi poszli. Tak trafili na owe fundamenty.

- Ta istota... została znaleziona, czy chociaż zidentyfikowana? Bo domyślam się, że to było jakieś deviria?
- Nie udało się jej odnaleźć. Ojciec tak zainteresował się fundamentami i zawartością, że zrezygnował z szukania tego stworzenia. Szczególnie, że ślady wskazywały iż opuściło to miejsce, a nie szło w tym kierunku. Ojciec jest badaczem deviria a nie ich łowcą.

Zerknęła mimochodem na uskrzydlonego rodianina patrzącego w niebo (w sufit akuratnie) i pokręciła głową lekko. Jakie jeszcze niespodzianki zostawiliście? Głośno zaś podsumowała.
- Zatem będzie miał pewnie jeszcze szansę na te badania, skoro wracamy w obszar bytności owego deviria. Mam nadzieję, że pań to nie odstraszy. A teraz, jeśli to już wszystkie informacje, jakie miał hrabia do przekazania, przeproszę państwa, ale ogrom przygotowań nie pozwoli mi już dłużej zostać. Kogokolwiek panie będą chciały zabrać, lepiej żeby umiał radzić sobie w walce nie tylko z ludźmi.

***
A miała zabrać tylko jednego jucznego konia...
Chociaż dwukrotnie weryfikowała ilość potrzebnych rzeczy, odkładała i przekładała przedmioty do zabrania, przepisywała co się dało do notatek podręcznych i zrezygnowała z części ubrań dziennych na rzecz trzech prostych sukien: do jazdy konnej, do pracy i do pracy; mimo tych wszystkich zabiegów i tak musiała zdecydować się na drugiego jucznego. Była z tej racji trochę nieszczęśliwa, bowiem zawsze uważała się za kobietę umiejącą zapakować potrzebne rzeczy w niewielki kuferek. A tu wyszło, jakby się gdzieś przeprowadzała!
Na dodatek lwią część czasu zajęły konsultacje i tłumaczenia, toteż pakowała się w pośpiechu.
Wiele wieczorów spędziła na rozmowach z Bernardem (oczywiście wtajemniczyła go nieco w sprawę, wspominając o jakiejś katedrze w Eliarze), który dostarczył jej kilka potrzebnych książek na temat Matry, gramatyki historycznej jej języka, budowy składniowej i ewolucji. Oraz o innych językach fonetycznie podobnych do matrańskiego (nawet o folhordzkim). Kopie dokumentów od Berlaya były zapisane alfabetem rodiańskim, ale słowa już nie, co nastręczało trudności translacyjnych. Część udało się odcyfrować z pomocą kolegi badaczki, ale były to pojedyncze zdania w oceanie znaczeń. W połączeniu z innymi zdaniami mogły mieć zupełnie inny sens. Trzeba by spędzić nad przekładem nie dwa tygodnie, lecz dwa miesiące, by wyłuskać z tego jakieś cenniejsze informacje. A tyle czasu pani de Chavaz nie miała.

Ciotka Anabel patrzyła na te przygotowania krzywym okiem i pewnie tylko czekała, aż Inez poprosi ją o wsparcie finansowe. Gdy nie poprosiła, stara pani Daae stała się bardziej podejrzliwa i nie starczało jej tłumaczenie, że Akademia pokrywa koszty kolejnej ekspedycji. Była święcie przekonana, że w ten spisek (a jakże by to inaczej nazwać) jest zamieszany Berlay. W końcu Inez przyznała, że tak - hrabia poprosił ją o przysługę. Zależy mu na pewnym antyku z Nordii, a baronowa ma dość swobodny wstęp do tego kraju, w odróżnieniu od organizatora podróży.
- Ale ty nigdy nie jeździłaś do Nordii tak obładowana! - oponowała Anabel.
- Bo jadę powozem, cioteczko - zbyła ją młodsza kobieta. I to chociaż na jakiś czas ucięło dalsze pytania.

Ponieważ pani de Chavaz nie miała pewności co do hojności korony po wyprawie, postanowiła wszelkie wydatki poczynić “przed”, by postawić hrabiego przed faktem dokonanym w postaci rachunków. Napisała więc listy do interesujących ją uniwersytetów i akademii:
- do Instytutu Rodianistyki i Instytutu Inskrypcji Starożytnych w Nordii; z prośbą o analizę załączonych odpisów (kopie od hrabiego zachowała dla siebie) dokumentów i identyfikację języka tam przedstawionego. Dodatkowo prośbę o wskazanie wszystkich późnych i mniej znanych gałęzi, poprzez które mógł ów język zmienić swoje brzmienie i część znaczeń, ze szczególnym uwzględnieniem wpływów Matry.
- do Uniwersytetu Królowej Matki w Matrze; z prośbą o zweryfikowanie kopii listy znalezionych przedmiotów i wskazaniu, które pojawiły się kiedykolwiek w rejestrach czyichś kolekcji i czy były kiedykolwiek wywożone z kraju oraz przez kogo. Jak również dołączono prośbę o przesłanie wszelkich informacji o pewnej rasie deviria - ish - która dawno temu rządziła terenami Matry i unikając światła słonecznego również budowała tunele.
- do Uniwersytetu Santyjskiego i do Kartińskiego Uniwersytetu Oświecenia; prośba o wynotowanie wszystkich znanych katedr na Półwyspie Pazura, których wiek datowano na względnie najmłodszy, tuż przed Upadkiem Rodian; nieukrywalnie najistotniejszą rolę miały budowle nieukończone. Oczywiście założenie baronowej o młodym wieku fundamentów mogło okazać się błędne, toteż konsultacja po wyprawie była nieunikniona.
- do Uniwersytetu w Rovannie w Eliarze; uprzejma prośba o wyszczegółowienie najdalszej, będącej w posiadaniu biblioteki, historii Eliaru, biorąc pod uwagę budownictwo sakralne oraz informację o wymienionych dziełach sztuki (przepisała z listy te pochodzenia matrańskiego), jeśli kiedykolwiek pojawiły się w rejestrach uniwersyteckich.

Oczywiście Inez miała świadomość, że największą trudnością będzie wyszarpanie informacji z uczelni w Kartinie (była to instytucja duchowna), gdzie niechętnie współpracowano ze świeckimi naukowcami. Ale ponieważ potrzeba wiedzy była większa, niż jakiekolwiek opory czy konsekwencje, baronowa bez zbytniego namysłu napisała dodatkowy list do dawnego przyjaciela, inkwizytora kartińskiego Cornelio de Lanharda. Był dla niej swego rodzaju “wujem”, bowiem uczył ją geografii, historii, sztuki i etykiety; był człowiekiem którego darzyła swego rodzaju estymą, mimo iż parał się zawodem, który za bardzo przypominał jej ojca i za którego metodami śledczymi nie przepadała.
Podpierając się starą przyjaźnią badaczka poprosiła znajomego, by pomógł jej listowi dostać się w odpowiednie ręce i zyskać pożądaną wiedzę.

Tak uzbrojona, w pakiet powiązanych przesyłek, pani de Chavaz ruszyła na spotkanie z Berlayem, by przedstawić mu kosztorys, jaki obejmą podjęte kroki naukowe. Skoro hrabiemu zależy na wiedzy, musi zapłacić.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline