Hakuna matata. Boombachaka.
Ciekawe, czy tak odparliby Timon i Pumba, gdyby trafili w sam środek afrykańskiej imprezy na cześć
Diritha, który został ogłoszony Szaimą. Biedny guździec zostałby z pewnością wybrany na króla obiadu, a surykatka główną przekąską tego happeningu i taka właśnie hipoteza przyświecała Magini. I przybyszom przyswiecalo widmo skonczenia jako popularny przysmak w tutejszych okolicach.
A jak się wchodzi miedzy czarnych, to trzeba być tak czarnym jak oni. Niestety,
R. nie miała się czym uczernić. Może i tam drobnymi grzeszkami, co rzekomo zmieniają kolor serca na czarny, jednak skóry to nie przefarbowywało.
-
Ci to mają rytm, trzeba przyznać - szepnęła do
Ryi. -
Spróbuj coś do nich zagadać.
Później zobaczyła, jak
Ursuson przygotowuje się do obalenia Bear'a Grylls'a. Prowadził obecnie program "Szkoła Przetrwania" w wersji on live i granatowowłosa przyznała, że radzi sobie całkiem dobrze, choć skrzywiła się, kiedy zjadał robaki. W tym momencie skojarzył się jej z ogrami. Nie zjadłaby w życiu czegoś takiego, brzydziła się takim ustrojstwem. Robactwem zajadała się biedota, a nie takie gryzipiórki, jak pani Magini.
Stała w oddali od tych... brudasów. Słońce chyba nie tylko dało się im w skórę, ale także na rozum. Kto to bowiem widział czcić koty? Jeśli w grę wchodziła kwestia kotów, to znakomicie sprawdzały się jako pieczeń, a pani
R. lubiła z sosem własnym i papryczką chili do tego. Wszak granatowowłosa słyszała o dalekim kraju, gdzie ludzie właśnie czcili koty, a gdy ktoś takiemu czworonogowi zrobił krzywdę, to wtrącano delikwenta do więzienia.
Dirith nie mógł w tym przypadku zostać zjedzony, a żółtooką dopadł Mały Głód w wersji XXL, a tutaj Danio nie pomogłoby, bo ono chowało się za sałatą, a sałaty tutaj nie rosły.
Izolowała się od tutejszej gawiedzi razem z braciszkiem, który także nie lubił tych ateistów wedle stereotypu konsumujących osiołki i przybyszów zza wyspy.
-
Welcome to the hell, brother, jak to powiadają postronni - skomentowała zajście Magini. Nie dołączyła do tańca dzikusów. -
Przeszłabym się po okolicy i sprawdziła tutejszą roślinność. Może znajdzie się gdzieś tu jaka ciekawa krzewina.
- Za dużo ateistów. Za dużo. - rzekł kręcąc głową, po czym dodał po cichutku - to ja już wolę tą walhalię... Jeśli nie przeszkadza Ci to będę ci towarzyszył. Wolę ni przebywać zbyt blisko tych ludzi. Nie wiadomo czym można się zarazić...
-
Nie przeszkadza mi to ani trochę.
Dodała po chwili, poprawiając bezpalczaste, czarne, skórzane rękawiczki.
-
Nawet gdyby jeden tutaj przybył i to agresywny, to za swoje zachowanie dostanie odpowiednią nagrodę.
Coś się natychmiast jednak Magini przypomniało. Poprawiła fryzurę; zarówno srebrne klamry, jak i włosy ułożyły się znacznie lepiej. Jednak podczas układania włosów braciszkowi zdawało się, że jego oczy wyłapały róg wyrastający z lewej skroni kobiety.
-
Mam pytanie, braciszku - odezwała się po małej poprawce Magini. Róg już nie był widoczny. -
Co można robić na tym "wiecznym zbawieniu"? Wspomniałeś, że w Piekle ponoć grillują. Czy to jest zatem coś w rodzaju detoksu [po libacji]?
- Chmm - zamyślił się chwilkę po czym przypomniał sobie ostatnie chwile nie życia - w sumie to przychodzi taki wysoki brunet z kozią bródką i ubrany jakby szlachcicem był. No i zaciąga on do takiej nieprzyjemnej krainy, gdzie małe, czarne impy gotują dusze ludzkie na ogniu. No i czasami zdarza się, że ci najbardziej źli spośród złych muszą na wieczność w kolejce do Złego Urzędu Społecznego stać i druk 22.2 wypełnić. Chmm detoks? raczej wieczny głód, a co? - zaciekawił się czemuż to go o to wypytuje.
A pani Magini wiele miałą na to powodów, lecz wielu z nich nie mogła zdradzić temu lubieżnemu, acz sympatycznemu grubaskowi.
-
A co to za ten jeden z bródką? - zaciekawiło to wyraźnie panią czarnoksiężnik. -
Po co te dusze ludzkie gotują, jak one nie mają większej wartości energetycznej? Ja rozumiem, że kryzys i ten tego, no ale... trochę to nieopłacalne jest ich gotowanie...
-
A skoro na tym zbawieniu tylko głód jest i w ogóle, nie ma grilla ani trunku, to ja tam iść nie chcę. Brzmi jak nuda.
-Nie! Źle mnie zrozumiałaś - krzyknął kleryk w duchu przeklinając swe niskie oceny z Ewangelizacji. Zawsze spał na wykładach, a na ćwiczeniach ściągał. Oj żałował teraz, żałował - Nuda i głód to w piekle panuje, a ten z bródką... nie przedstawił się w sumie - rzekł zamyślony. - Chmm my go Luckiem nazywamy, ale to wszetecznik nie słychany to i kłamać mógł gdy Mój'o'rzesz KrzakMi'sie'hajczy spotkał go na wysypisku odpadów. Zaś zbawienie... mają tam befsztyk i piwo miodowe. A i ponoć kaktusówkę, cytrynówkę i kokosówkę pewna grupa młodych duszyczek, co podczas nauki umarła, w jednym dziale produkuje za osiemnaście złociszy od litra. No dosłownie niebo.
Fizys Magini obrał się w zamyślenie, a zarazem i przygnębienie. Pokręciło jej się w głowie.
-
Jak może być nuda i głód, jak tam grillują na okrągło, nawet w dobie kryzysu diaboły wykorzystuja ludzkie dusze do ogrzewania, gotowania i dreczenia? Już mnie w błąd nie wprowadzaj, braciszku - pogroziła mu palcem i rzekła lekko buńczucznie. -
Coś mi się jednak zdaje, że moje sake wam zaszkodziło. Opowiedzcie jednak mi więcej o tym Lucyferze, jak go ludy postrzegają?
- Oj, jaki błąd? Toż to mówie, tylko coś nie po kolei zacząłem. Znaczy sie od dupy strony. - mnich trochę się załamał i usilnie starał się sobie przypomnieć co też koledzy mu mówili przed egzaminem końcowym. Wtem sobie przypomniał jak czytał streszczenie streszczenia Nauk dla topornych - To jest tak. W niebie masz befsztyki i alkohol. Jak się dobrze zakręcić to i karczek jaki się znajdzie czy piwo i wino. Jak sie ma znajomości to nawet i ptasie mleczko się skołuje. W piekle jest źle. Znaczy tam głód i nuda, a dusze się piecze co by ogrzewanie w niebie było i na czym tego befsztyka upiec się dało. Czyli piekło jest bee - zakończył dumny z siebie.
Pani machnęła na to ręką. Kleryk najwyraźniej gubił się we własnych wyznaniach, przez co Magini straciła orientację co do tematu, który to nieudolnie braciszek starał się rozwinąć i doprowadzić go przy tym do końca.
-
Jakkolwiek. Wygląda na to, że sama kiedyś będę musiała wyprobować [to na własnej skórze]. Jeśli mi tam nie spasi, to najwyżej stamtąd ucieknę.
- Obyś nie za szybko w bramy niebieskie zapukała - dodał z miną mędrca. Poklepał się po brzuchu, po czym dodał - głodny coś się zrobiłem. Przydało by się cosik na ząb wrzucić. Co ty na to?
-
Jak na lato - usmiechnela sie zadziornie. -
Co powiesz na Boombachakę? - skinela glowa na stojącego nieopodal szamana.
- A to sie je? Jeśli tak to bardzo chętnie. - wtedy zobaczył na co skinęła - yyyy chyba nie chcesz JEGO zjeść?
Zobaczył, że jejmość wskazuje na szamana wioski.
- A co? To też mięso, tyle że czarne. Może o smaku czekolady?
- Chmm, w sumie to czemu nie... Masz może sól?
-
Woda była słona, to z niej można byłoby uzyskać sól.
- To co, ty go zagadaj, a ja go od tyłu w łeb.
-
Dobra.
Magini spojrzała na rosnące nieopodal rośliny. Nuż taka diablica wewnętrzna sama zaczęła ją kusić do pewnego czynu.
-
Hmm... chyba mam nawet plan - zaśmiała się w duchu diabolicznie.
'Boombachaka' znalazł się w zasięgu duetu złożonego z pani Magini i braciszka
Michałka.
-
Howgh, wodzu - zawołała do szamana. -
Możecie mi powiedzieć - wskazała na krzewinkę. -
co to za roślina?
I wskazała palcem na pierwszą lepszą bylinę, jaka padła w zasięgu mrocznej mocy wskazującego palca.
A wodzu na to odparł:
- To można jeść - wskazał owoce. - Dobre na siku. I się malować.
Przeszli następnie kawałek dalej, oddalając się od
Ryi.
R. miała na celu kolejny 'krzaczek'.
-
A ta, wodzu? - pani wskazała na to coś palcem. Jednocześnie czekała na dogodny moment, kiedy braciszek przystąpiłby do działania.