Mało kto ma po 2012 zaufanie do służby zdrowia. Czemu tu się dziwić? Szpitalny sprzęt nie był wyjątkowy i jak każdy inny w 90% nie nadawał się do użytku. Zdolności Siostrzyczek raczej nie były dostępne wszystkim. Cóż... Russel miał szczęście, jeżeli od tego zależało życie Regulatora szpital dysponował i siostrzyczkami i tymi dziesięcioma procentami działającego sprzętu. Co prawda telewizji nie było ale byli kompetentni lekarze i ładne siostrzyczki (przez małe s).
***
Pobyt w szpitalu nie był zły. Czas mijał mu na (odruchowym) flircie z pielęgniarkami, cyganieniu od lekarza fajek i czytaniu starych czasopism. To środkowe najbardziej dawało mu się we znaki. Na terenie całego szpitala obowiązywał całkowity zakaz palenia, musiał sporo się nagimnastykować by zdobyć papierosy i je wypalić. Zdecydowania za rzadko mu się to udawało. Głód nikotynowy nie pozwalał o sobie zapomnieć.
Stał przed budynkiem szpitala i palił drugiego papierosa. Czuł się trochę nieswojo, nikt nie wiedział gdzie jest jego glock. Przyzwyczaił się do broni, do końca nie ufał swoim zdolnościom. Cóż, mówi się trudno...
Ciągle z fajkiem w gębie podszedł do rikszy stojącej pod szpitalem. Obok niej stał młody chłopak, jeszcze nie miał nawet szesnastu lat. Cóż... W tych parszywych czasach trzeba wziąć się za pracę dosyć szybko. I to bynajmniej nie po to by mieć na piwo, raczej na chleb.
- Do MR.
Przewoźnik nie potrzebował więcej. W milczeniu usiadł za kierownicą i zaczął pedałować.
- Jest pan Łowcą. - Tak.
Młodzik spojrzał na niego z uznaniem. Jak na bohatera, jakby był jakimś Batmanem czy innym Supermanem. Chwilę jechali w milczeniu.
- Pokiereszowali pana w akcji. - Nie, taksówka mnie potrąciła. Dobra młody ja Ciebie uraczę opowieścią o moich ranach a Ty mi pozwolisz zapalić w swoim mobilu. - Pewnie!
Russel spokojnie wyjął fajka i odpalił go od zapałki. W Zippo skończyła mu się benzyna. Chwilę zastanawiał się czy nie powiedzieć prawdy jak to na pierwszej akcji obezwładniła go cholerna fretka. Powstrzymał się, nie w trosce o własną opinię a o mit MR. Zaciągnął się, odchylił głowę do tyłu.
- Nie puść tylko tego dalej bo to tajne. Nie jakoś ściśle ale też nie należy tego upubliczniać. Już Ci mówię dlaczego. Wraz z moimi partnerami mieliśmy rozpracować gang wampirów, który...
Kłamał jak to potrafił najlepiej.
Wcisnął zapłatę podekscytowanemu chłopakowi mimo, że ten nie chciał żadnego wynagrodzenia.
- Proszę pana, spełniłem tylko obywatelski obowiązek.
Caine prawie wybuchnął śmiechem. Brzmiało to tak patetycznie...
- A moim obowiązkiem jest zapłacić. Masz i tylko nie mów kto był w tę aferę zaplątany.
Po zameldowaniu się w portierni poszedł od razu do ich "biura". Nie zastał tam nikogo. Spojrzał na obie tablice, pogmerał trochę w papierach i znalazł to czego szukał. Kartkę z numerami. Wpisał oba do komórki i zszedł na dół. W zbrojowni krótko przedstawił czego potrzebował. Amulet ochronny i okulary lustrzanki nie sprawiły problemów. "Solidne armaty, które nie połamią mi łap a rozwalą cholernego łaka" okazały się glockiem 21 i obrzynem, oczywiście z srebrną amunicją. Torba na obrzyn nie był również wygórowanym żądaniem. Kapelusz już takim był. Cholera...
Caine odszedł od zbrojowni i wyjął komórkę. Działającą, był w końcu łowcą. Stary Samsung Solid. Wybrał stamtąd numer Emmy.