Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-10-2010, 18:18   #121
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Stare, dobre metody załatwiania sprawy. Wyłamanie drzwi okazało się trafionym pomysłem. Helen weszła do środka z mieszanymi uczuciami. Czuła niepokój. Chciała stamtąd szybko uciekać i najlepiej nie zbliżać się do tego miejsca. Zupełnie irracjonalnie. Nie poznała się ostatnio. Zawsze uważała się za osobę odważną i nieprzejednaną. Nieumarlacy nie okazywali się wtedy tacy straszni. Sytuacja bardzo się zmieniła. Jej poglądy również uległy zmianie. Przerażało ją to. Sama nie wiedziała, co bardziej ją niepokoi. To że zaczyna obawiać się własnego cienia i zacznają ją niepokoić wspomnienia, czy to że darzy coraz większą nienawiścią Bezcielesnych.

Dom wydawał się normalny. Z pozoru wszystko było ładne, uporządkowane, na swoim miejscu, w swoim czasie. Wrażenie było zbyt nienaturalne, żeby było prawdziwe. Zapach ziół roznosił się po korytarzu, którym kroczyli ostrożnie. Wyobrażenia Helen , które miała jeszcze kilka minut temu uległo zmianie. Zrobiły one obrót o kilkadziesiąt stopni i zatoczyły kolejne koło aż wreszcie wykonały urocze salto. Wszystko sprowadzało się do tego, że była nie tylko zdziwiona, ona była zszokowana.

Nie przeszkodziło jej to jednak kontunuować poszukiwań Bezcielesnego. Ślad, przeczucie, jakkolwiek by tego nie nazwała, prowadziło ją do pomieszczenia po lewej stronie. Wyczuwała go i była pewna, że to właśnie tam muszą się udać. Stawiając kolejne kroki okazało się, że ten dom pełen jest niespodzianek, które odsłaniały się przed nimi. Za każdym razem wprawiając ich w jeszcze większe zdziwienie.

Pojawili się w drzwiach dziwnego miejsca. No dobrze, nie dziwnego, ale zdecydowanie nietypowego. Pokoik dziecięcy był ładny, przytulny i zadbany. Zbliżyli się do łóżeczka, gdzie leżał Nieumarły. Helen poczuła, że szukała właśnie jego. Okazało się, że to dziewczynka. Helen zaniemówiła. Postanowiła, że zdecydowanie po tej sprawie weźmie spory tydzień wolnego. Takie, kiedy będzie się wylegiwała w łóżku, spracerowała najdalej do łazienki i kuchni. Nie wyściubi nosa w mieszkania. Jeszcze tylko trochę.

To była dziewczynka. Urocza dziewczynka. Wpatrywała się w nich. Nagle Helen poczuła śmierć. Woń śmierci, której nienawidziła. Była to ta sama kobieta, którą spotkali w "Kotle Moiry". Nie była wobec nich miła, zresztą niespodziewali się tego. Helen wpatrywała się nadal w zdjęcie szczęśliwej pary, którę dostrzegła. Oderwał ją od niego dopiero głos. Nie odwróciła się, ale wyczuła, że to ta sama kobieta.

Słuchała w skupieniu słów, mając nadzieję, że dowiedzą się czegoś więcej. Wygada się przypadkiem, napomknie coś nieumyślnie skomentuje jakieś zachowanie. Trzeba było się łapać wszystkiego. Helen spojrzała na nią zaciekawiona. Czekała na rozwój wypadków. Postanowiła nie interweniować, w razie kłopotów zawsze mogła zadziałać.

Poszukiwania do jakich udało im się doprowadzić jakiś czas później, na szczęście odbyło się bez walki, okazały się całkiem przydatne. Znaleźli sporo ksiąg o demonach, ingrediencje, których Helen zupełnie nie znała, w których się nie orientowała, których nie miała zamiaru się orietować w zbliżającej się przyszłości. Obślizgłe jaszczurki, śmierdzące wnędzności jakiś ssaków i gadów, spleśniałe grzyby, jeżeli to faktycznie one. Suszone, aromatyczne ziółka zapewne miały miliony możliwości, których nie miała okazji sprawdzić. Były też informacje o przywoływaniu zjawy, z którą walczyli wcześniej.

Poza tym było wiele pierdółek, które były w typowo babskim, sentymentalnym stylu. Ciekawym znaleziskiem okazała się zawartość jednej z szuflad. Plik banknotów, które składały się na dość sporą suma oraz wizytówka jakiegoś lokalu w Londynie o nazwie "Sztolnia Demonów" i zapisane na niej nazwisko "pytać o Johna Workmana". Nareszcie mogło to gdzieś ich zaprowadzić. Zdecydowanie musieli odnaleźć ten lokal. Zapewne będzie tam znowu niebezpiecznie. W końcu taka ich dola. Zatem następne zadanie zdażyli już ustalić. Odszukać ten lokal.
 
Idylla jest offline  
Stary 31-10-2010, 00:13   #122
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Gdy tylko weszli do knajpki, Gary uśmiechnął się do Mike’a i poklepał go po plecach. Wywinął się śmierci, taka zmiana piesków jest całkiem przydatna. Z niejakim zdziwieniem przyjął pałaszowanie przez niego czekoladowego tortu. O ile pamiętał dobrze ostatnio zajadał się stekami i mlaskał jakby co najmniej mięsko przed chwilą robiło „miau”. Sam siadł przy stole niewiele mówiąc. Zjadł ze smakiem penne z grzybami i boczkiem, zapił piwem i poprawił podwójną whiskey.
Plan coraz bardziej schodził w kierunku rzeczywistego pogadania ze strzygoniem. Kurwa mać! Od początku planowanie nie wychodziło w ich grupce za dobrze. Z ghoulicą poszli na hurrrra jak ruskie sołdaty, z Udem i demonem najpierw improwizacja a potem więcej szczęścia niż rozumu… Gary był pewien, czarnooki jest w to umoczony i kropka. W kieszeni prochowca miał nakaz na zaciągnięcie jego dupy do Komory, i tak, było to trudne, ale kurwa po to są Regulatorami, po to mają bronić ludzi przed takimi skurwielami jak on, żeby to robić, a nie bać się bo pan baron jest strzygoniem.
Jego zdanie znali dokładnie, chcieli pogadać, proszę bardzo. Zawsze można próbować, Gary jednak od razu powiedział że powinno się to odbyć na ich warunkach. Kiedy przysiadła się do nich Vanessa, jak się przedstawiła rzeczniczka barona, stracił humor już do reszty, ale taktownie się nie odzywał. Rozumiał potrzebę porozmawiania z nim, no dobra starał się zrozumieć, dlatego milczał. Dla niego był kłamliwym skurwysynem, który właśnie chciał kupić sobie odrobinę czasu. “Zdobył troszkę informacji”... Jasne, że oczywiście on biedny baron nie wiedział o niczym, ale teraz już wie na pewno, że umoczony jest w tym Udo i jego kolesie. CG gadała a on odpalił fajka i przyglądał się. Nie nadawał się w takim stanie do rozmowy... Był za bardzo wkurwiony, nie wiedział czy to obecność “posłanki” pana barona, czy po prostu chciał wreszcie komuś przypierdolić. Za bombę, za wilkołaka w sypialni, za zabitych łowców w mieście. Nie chciał zepsuć targów, więc poszedł do baru. Dwa szybkie powinny pomóc, usiadł niedaleko i obserwował rozmowę. Po chwili Vanessa podeszła do niego i też kupiła sobie kielicha, Gary uśmiechnął się tylko do niej po czym wrócił do sączenia whiskey.

- Jesteś Regulatorem? - spytała w końcu dziewczyna Garyego. - Jak to jest?
- Jak to jest? – powtórzył jej pytanie i zaciągnął się głęboko odpalonym przed chwilą fajkiem. – Widzi pani, pani rzeczniczko, to jest tak jakby ktoś podrasowanej małpie wręczył brzytwę. Wielką i ostrą. „Idź i chlastaj na prawo i lewo bo przecież to lubisz najbardziej na świecie. Ale uważaj na prawa, bo zdechlaki – zaakcentował to słowo – też chcą nieżyć”. Jak myślisz, po takim poranku jak dziś, małpy będą się zachowywać potulnie?
Uśmiechnął się krzywo do dziewczyny. W sumie nic do niej samej nie miał, ale wkurzenie nie mogło minąć tak od razu. Słowa Ruiz zasłyszane wcześniej zastanowiły go lekko.
- A jak to jest być naczynkiem dla pana barona? Żyć na jego smyczy?
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.
- Nie jest pan małpą. I nie sądzę, by lubił pan chlastać na lewo i prawo. Zdechlaki, jak pan nazwał martwych, też są ludźmi. Bardziej ... uwarunkowanymi, lecz ludźmi. I nie wszystkie są złe. Niektóre owszem, lecz nie wszystkie. Wiem coś na ten temat. A co do naczynia. Cóż. baron znalazł mnie na ulicy. Dawałam dupy za działkę cracku. To zaowocowało poważną chorobą. Śmiertelną chorobą. Dzięki niemu .. żyję. Ludzie mieli mnie w dupie, czy też raczej ja miałem ich, by zarobić na to, co nazywałam chlebem. Dopiero, jak je pan raczył nazwać “zdechlaki” dały mi cel życia. Zaopiekowały się mną i wyciągnęły z gówna. Na zdrowie. Regulatorze - wzniosła szklaneczkę i wypiła jednym haustem.
Przepił do niej i przyjrzał się dokładniej.
- No widzisz, może i nie jestem. Ale większość Nieżywych tak właśnie nas postrzega. Jako zagrożenie. Nie widzisz może analogii? – popatrzył na nią z przekąsem. – Tak, wiem że nie wszyscy Nieżywi są źli, jeden z nich jest moim najlepszym kumplem. Jaki w takim razie jest ten twój baron? Tryska altruizmem i chce dobrze dla wszystkich? To czemu dopiero teraz, jak mu grunt się zapalił pod dupą zdecydował się na współpracę? Albo udaje że się zdecydował?

- Nie sądzisz chyba, że wiem coś na ten temat. Dla mnie jest ... dobry. Niech to ci wystarczy za odpowiedź - dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy. Coś w jej spojrzeniu mocno zastanawiało. - A ten twój martwy przyjaciel to kim jest? Jako kto wrócił?

- A czy to ważne? – Gary uciął krótko. Nie zamierzał w żaden sposób dawać jej więcej informacji niż to co już powiedział. Nie ufał ani jednemu jej słowu – Dość jasno się rozumiemy i nie chcemy się na razie pozabijać. Baron oczywiście potępia te zamachy na łowców w mieście? No bo co innego może zrobić. Powiedz mi jedno, bo to mnie interesuje. Jakby ten twój dobroczyńca okazał się ostatnim skurwielem, wiesz takim mordującym trójkę dziewczyn w próbie wywołania jakiegoś jeszcze większego skurwiela. Nadal pracowałabyś dla niego?

- Pewnie tak ... czasami nie mamy innej alternatywy.

O dziwo rozmowa uspokoiła go trochę. Dziewczyna była… dziwna. I nawet nie chodziło tutaj o ten jej emostyl, który wkurwiał Gary’ego niezmiennie od lat. Przyłapana przez Ruiz zmieszała się, broniła go do końca. Jest dla mnie dobry… Jasne. Zawsze starał się podchodzić do takich spraw po swojemu, bez uprzedzeń, ale tutaj nie miał wątpliwości. Udo siedział u niego na kolankach parę godzin, po tym jak zaszlachtowano trzy panny na cmentarzu tuż pod bokiem pana barona. Jak go zwinęli nie minęło pięć minut kiedy się pojawił wirujący skurwiel, aby go odbić. Dwaj koleżkowie spopieleni proszę Regulatorów, ale w ich kryjówkach popiołku nie znaleźli a wręcz przeciwnie, Ruiz mówiła że niedawno ktoś tam się schował przed słoneczkiem. I teraz jaśnie baron zdecydował się im powiedzieć co nieco… Zapewne aby sprawdzić jego informacje będzie trzeba stracić mnóstwo czasu. Czasu którego nie mają…
Całe to śledztwo powoli grzęzło w martwym punkcie. Tropy się rwały, jedynym punktem zaczepienia pozostał ten skurwiel, ale rozmowa z nim powinna być przeprowadzona w Komorze, po wywleczeniu go w srebrnych kajdankach z tego jego klubiku. Tak aby jemu podobni, umoczeni dostali jasny komunikat: do not fuck with us! Mike proponował kompromis, spotkanie na neutralnym gruncie, nie podobało mu się to. Nie podobało mu się że znowu zaczynają chodzić koło tych skurwli na paluszkach.

- Nie ma alternatywy… - powtórzył znowu – Wiesz co mi ten mój kumpel raz powiedział? Zaraz po tym jak… zorientowałem się że jestem właśnie taką podrasowaną małpą z brzytwą? „Pamiętaj Gary, nie bądź większym chujem niż musisz”. Tego się staram trzymać, pani Vanesso. Tylko że dzisiejszy poranek nieco zachwiał moją oceną. Powiedz baronowi - spojrzał jej w oczy – żeby nie marnował naszego czasu.
 
Harard jest offline  
Stary 31-10-2010, 21:56   #123
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Czego od niej chcecie? – głos nadal ma jednak paskudny. - Od niej i od Nasturcji. Żadna z nich nie zrobiła niczego złego. I gdzie jest Bane? Co z nią zrobiliście?
Tim odwrócił się powoli, w jednej ręce trzymając żelazny kuty pręt, a w drugiej pistolet. Widząc, że zmiennokształtna nie atakuje, powoli opuszczał broń. Ta kobieta była wczoraj w “Kotle” - skojarzył fakty. Nie spuszczając wzroku z czarnowłosej odezwał się:
- Chcieliśmy wczoraj tylko porozmawiać... na temat potrójnego morderstwa... małych, bezbronnych dzieci. I rodziców - dodał po chwili. - Wiemy, że była w to zamieszana, wspierała swoją wolą poltera, który zaatakował nas na miejscu zbrodni. Wczoraj na sam nasz widok zaczęła uciekać... tak nie robią ludzie, bądź nieludzie - to ostatnie słowo prawie wycedził - którzy nie mają nic na sumieniu.
- Masz nakaz? - spojrzała gniewnie, ale zmysł zagrożenia nieco osłabł.
- Mamy - ostrożnie wyciągnął z kieszeni kurtki stosowny dokument i wyciągnął rękę z papierem w kierunku garou. - Łowcy zawsze działają zgodnie z prawem...
- Taaa - mruknęla, ale po przeczytaniu oddala ci papier. - Dobra, to nie przeszkadzam, Tylko nie ruszajcie Angie. Bo Moiry mi świadkiem, łowcy czy nie z dupy nogi powyrywam. A gdzie Bane?
- Z Bane wszystko w porządku, czuje się lepiej, znasz ją może? Możesz mi coś więcej o niej powiedzieć? To chyba nie jest normalne, że wilkołak atakuje zombie? Albo to, że zombie tak opornie podlega rozkładowi, czy wręcz regeneruje się? - po chwili dodał jeszcze - Angie? To córka podejrzanej? Wyglądają na szczęśliwe na zdjęciu... jak umarła?
- Zamordowano ją. Pewnie jakiś zboczeniec. Ciała nigdy nie znaleziono. Co do Bane to jest tutejsza. jej rodzina mieszka tutaj z dziada pradziada. Naprawdę nazywa się Lilia O’Braien, ale wszyscy mówimy Bane. Przed wypadkiem była wiedźmą. Naprawdę niezłą. Może to powoduje że nie gnije.
- Wypadkiem? Ostatnio to słowa nabrało kilku innych zanczeń niż zwyczajowe, może sprecyzujesz? Co do zabójcy małej... nie próbowano rozmawiać z jej duchem?
- Bane potrącił samochód dwa lata temu. Ze skutkiem śmiertelnym. Ale wróciła jako zombiak. Co do Angie? Próbowałeś kiedyś gadać z duchem i o momencie jego śmierci. Ze wściekłym duchem? - wyjęła papierosy. - Palisz?
- Nie, nie palę, ale dziękuję. Szczerze mówiąc nie próbowałem, pewnie byłbym cholernie wkurwiony, a teraz? Kiedy duch się uspokoi? Nie znam się za bardzo na tych przyzwaniach... najlepiej mi wychodzi eliminacja... co szczerze mówiąc nie zawsze jest powodem do dumy. A Ty słyszałaś o tym potrójnym morderstwie? Albo o kimś o imienu Mythos?
- Duch nie jest spokojny - zapaliła papierosa Kruk. - Nazywam sie Elisa. Elisa Bond - uśmiechnęła się wyciągając rękę. - Serio. Bond. Nie słyszałam o żadnym morderstwie. A co do Mythosa... dziwne. Drugi raz w przeciągu krótkiego czasu słyszę tą nazwę. Czy raczej imię, skoro mówisz, że to ktoś. Idziemy na drinka? Do mojej knajpy?
- Tim, ale mówią na mnie Ka Mate, a to jest Hellen - przedstawił koleżankę, zajmującą się przeszukiwaniem pokoju. - Mythos? Gdzie słyszałaś tę nazwę?

- Od Bane. Zdaża się, że co jakiś czas coś powie. Trzy noce temu była w kotle i powiedziała do mnie. “Mythos wrócił”. Dobra, lecę - będę w Kotle gdyby coś. Ale nie ruszajcie Angie.
- Wpadniemy za jakiś kwadrans, jeśli zaproszenie będzie jeszcze aktualne - Tim uśmiechnął się.
Hellen znalazła kilka zakazanych ksiąg w mieszkaniu Nasturcji. Z kategorii tych „zakazanych zakazanych”, demonologia i inne nielegalne praktyki. Jego pratnerka odnalazła także symbol identyczny z tym znalezionym na miejscu potrójnego morderstwa, tym, który był przekaźnikiem mocy dla szalejącego Bezcielesnego… tego, który omal ich nie zabił. To wszystko śmierdziało na milę siarką i pieprzonym nieumartym Piekłem. Wizytówka i adres knajpy o nazwie adekwatnej do reputacji dopełniała całokształtu. Postanowili, że odwiedzą ten przybytek wieczorem.
*****
Knajpka o tej porze pustawa. Smętna melodia. Trzy - cztery babsztyle sączą piwo nudząc się jak mopsy. Za barem stoi jakiś nieznany wam typek - szczupły i kędzierzawy. Elisa sączy piwko i pali przy stole. Przed nią dzbanek z browarem i dwie puste kufle.
Egzekutor i jego partnerka weszli do knajpy. W środku panował przyjemny półmrok, gdzieś sączyła się cicha, nieco sentymentalna muzyka, a wnętrze było opustoszałe, jedynie przy stoliku w bocznej alkowie, siedziały cztery podstarzałe wiedźmy. Podeszli do stolika Elisy i usiedli.
- Możesz mi opowiedzieć o Bane sprzed wypadku? I coś więcej o jej rodzinie?
- Bane przed wypadkiem tez była niezłym dziwadłem, ale z gatunku tych nieszkodliwych. Nawet przed fenomenem Noworocznym. Ludzie gadali, że O’Braienowie trzymali się bardzo blisko swoich. Wiesz co mam na myśli. Mała Lilia miała niezłe talenty jeszcze w czasach, kiedy wszystko wyglądało normalniej a ja sobie żyłam, jako spokojna nauczycielka. A rodzina O’Braienow nadal mieszka w posiadłości jakieś półtorej mili od Kotła.
- Trzymali się bardzo blisko swoich? I jakie talenty przejawiała Bane?
- No wiesz - zaśmiała się rozbawiona. - Brat z siostrą, kuzyn z kuzynką. Takie tam szlacheckie skłonności. A co do Bane. Widziała różne rzeczy i potrafiła robić różne rzeczy jeszcze przed Fenomenem. Tak. Naprawdę różne. Prekognicja. Telekineza. Nawet telepatia. Lecz to ostatnie wyszło na jaw stosunkowo nie dawno. Bane jest fenomenem sama w sobie. Myślę, że jest takim zombie jak ty loup - garou.
- Ciekawe, nie wiem dlaczego wczoraj zaatakował ją ten łak, może to miało związek z jej innością? Tylko jaki związek mogłaby mieć z owym Mythosem?
- Nie wiem - powiedziała szczerze wydmuchując kłąb papierosowego dymu. - Uratowałeś Bane a my ją bardzo lubimy. Szczerze mówiąc to dlatego z tobą gadam. Nie przepadam za Regulatorami, sam pewnie domyślasz się czemu. Co do twoich pytań, Ka Mate, to mogę jedynie powiedzieć, nie wiem i szczerze mi przykro z tego powodu. Aha. Wiesz, ze ten którego wczoraj zastrzeliłeś wrócił. Przepłoszyłyśmy go z dziewczynami. Kręci się jednak w pobliżu. Tym razem wlazł w jakąś wydrę czy coś podobnego. Ma skurczybyk niezłą wolę zostania, że tak się trzyma kurczowo tego świata.

- Jakby były jakieś problemy, to się nim zajmę w razie czego. Wiem, że Regulatorzy nie są mile widziani... sam wolałbym by świat był taki jak dawniej. Niestety, robię to co umiem najlepiej... Czego uczyłaś przed wydarzeniem Noworocznym? Nie chciałabyś by twoje życie wróciło do normy?
- Gdyby świat był taki jak wcześniej, mnie już by na nim nie było. Białaczka. Uczyłam nauk przyrodniczych - biologię, chemię. Chciałabym robić to dalej lecz, jak wiesz, Martwi nie mogą pracować w szkołach. Jesteśmy zbyt ... nieprzewidywalni.
Tim słysząc odpowiedź ugryzł się w język. Jak mógł popełnić taką gafę, przecież ona była zmiennokształtnym.
- Racja, to było głupie pytanie. Wybacz, ciężko mi wychodzi przystosowanie się do tej nowej sytuacji. - Przerwał na chwilę, a potem zmienił temat rozmowy: - W domu, prócz Angie, znaleźliśmy jeszcze kilka rzeczy. Parę zakazanych ksiąg demonologicznych, i wyrysowany krwią symbol, taki sam jak ten z miejsca zbrodni. Czy ta Nasturcja ,nie spotykała się ostatnio z jakimiś podejrzanymi osobnikami? Kto ją odwiedzał?
- Nie śledziłam jej - uniosła piwo w ramach toastu. - Tutaj nikt nie wtrąca się w prywatne sprawy mieszkańców. Nasturcja szukała kontaktu z różnymi osobami. Wydawało nam się, ze chciała jakoś przerzucić swoje dziecko ... W inne ciało. Nie wiem. To domniemania.
Tim dokończył małe piwo, którym uraczyła go Blais. Był zadowolony, w domu postrzelonej wiedźmy znaleźli dalsze ślady. Może w tej „Sztolni” dowiedzą się czegoś więcej? Zamierzał tam pojechać pod wieczór, jak zaczną się tam schodzić męty, o tej porze przestraszyli by swój cel i nic więcej. Póki co mieli jeszcze długą listę do odkreślenia. Mieli nakaz przeszukania miejsca zamieszkania Bane, więc zamierzał odwiedzić i przejrzeć jej dom, ewentualnie wypytać o nią O`Brienów.
Potem powinni zerknąć do szpitala i zobaczyć co u Audrey, no i przesłuchać postrzeloną Nasturcję. Mieli ją o co zapytać, teraz było im łatwiej, gdy poznali jej miejsce zamieszkania, mieli dowody jej zamieszania w sprawę morderstwa, no i Angie – czasem warto, choć brutalne to było, uderzyć w czułą strunę w duszy podejrzanego. Urząd ewidencji ludności, też przydałoby się odwiedzić, w końcu musieli się dowiedzieć, ile rodzeństw trojaczych jest w Londynie. Czekał ich długi i wypełniony pracą dzień.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 31-10-2010, 22:21   #124
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Pamiętam jak zabiłam mojego pierwszego wampira. No może słowo „zabiłam” nie jest w tym przypadku akurat na miejscu. Bardziej pasowałoby załatwiłam. Kiedy załatwiłam swojego pierwszego wampira.

Uczęszczałam wtedy do college,’u bo wyszłam już z okresu, kiedy bałam się opuszczać dom. To znaczy nadal po zmroku starałam się jak najszybciej dotrzeć do schronienia a mój dom i pokój chroniły liczne symbole ochronne, ale było dużo lepiej niż wcześniej, kiedy w ogóle nie wychodziłam na zewnątrz. Oczywiście nie mieszkałam z innymi studentami na campusie, bo ci idioci sprowadzali sobie często po zmierzchu towarzystwo w postaci Nieumarłych uważając, że łak albo wampir to taki słodki chłopak lub dziewczyna. Nie można było przewidzieć czy taki kretyn nie zetrze czasem moich symboli ochronnych żeby jego ukochana Pijawka lub garuch mogli wleźć do środka. Koszmar. Ja w każdym bądź razie zaraz po zajęciach pędziłam szybko do samochodu żeby jak najszybciej dojechać do domu. Niestety zajęcia odbywały się w takich porach roku, że zmrok zapadał bardzo szybko. A na pewno za szybko jak na mój gust.

I właśnie jednego jesiennego wieczora, to się stało. Usiłowałam dostać się do mojego wozu, który parkowałam zwykle na skraju parkingu tak żeby nie musieć zbyt wiele manewrować przy wyjeździe. Parking był prawie pusty, bo ci, co opuszczali teren campusu po skończeniu zajęć tak jak ja jeszcze nie zdążyli wyjść z budynku. Na trawniku blisko mojego wozu zobaczyłam obściskującą się parkę a przynajmniej tak mi się początkowo wydawało. Kiedy znalazłam się bliżej zobaczyłam że chłopak przyciska wargi do szyi dziewczyny i usłyszałam ten charakterystyczny, obrzydliwy odgłos łapczywego przełykania. I teraz już naprawdę nie pamiętam czy dziewczyna miotała się w uścisku próbując wydostać się z łap Pijawki czy była spokojna, bo pozwoliła mu pić swoją krew. Pamiętam tylko, że coś we mnie pękło. Wyjęłam z bagażnika łyżkę do opon i podkradłam się do wampira od tyłu. Gdyby nie to, że tak się zapamiętał w piciu to pewnie by mnie usłyszał albo wyczuł w inny sposób, ale teraz liczyła się dla niego tylko krew.

Uderzyłam z boku trafiając go dokładnie w skroń. Włożyłam w ten cios całą moją siłę i po uderzeniu usłyszałam satysfakcjonujący trzask kości. Niestety to był wampir, więc mój cios nawet nie posłał go na ziemię. Za to on odwinął się szybko i grzmotnął mnie ręką w okolicę mostka. Przeleciałam ze dwa metry i upadłam na plecy tak, że zderzenie z ziemią wycisnęło mi oddech z płuc. Dodatkowo jeszcze przygrzmociłam głową, ale i tak miałam szczęście, bo upadłam na miękką trawę a nie na asfalt. Zakręciło mi się w głowie i zaczęłam odpływać, ale jakiś dźwięk mnie otrzeźwił. I już nie pamiętam czy to były wrzaski dziewczyny czy głuchy warkot wydobywający się z gardła Zdechlaka. Od razu użyłam mojej zdolności i znikłam mu z pola widzenia. Korzystanie z tej umiejętności zawsze przychodziło mi łatwo, czasami potrafiłam użyć jej niemal odruchowo. Wystarczyło mocno zapragnąć ukryć się przed wzrokiem Nieumarłego, starać się odsunąć od niego. A kiedy w moim umyśle oddaliłam się wystarczająco to przestrzeń pomiędzy nami jakby pękała a później łączyła się na powrót. Tyle tylko, że tym razem to „zrośnięcie” ukrywało mnie przed zmysłami Nieżywego, mimo że ja nadal dostrzegałam jego. Inaczej nie umiem tego wyjaśnić.

Podniosłam się powoli i spojrzałam mu w twarz. Klęczał na kolanach opierając dłonie na ziemi i węsząc. Znikły z niego całe pozory człowieczeństwa i pozostała tylko zwierzęca furia. A może inaczej, może pozostało na niej właśnie to, co z człowieka i zwierzęcia najgorsze. Ludzka nienawiść i wyrachowanie połączone z dzikością i szałem dzikiej bestii. Albo może ten stwór i człowieka i zwierzę pozostawił daleko za sobą i przedstawiał całkiem inny gatunek. W każdym razie ten widok zmroził mi krew w żyłach. Rzuciłam się do samochodu żeby uciec od tego stworzenia jak najdalej. Nie zobaczył i nie słyszał mnie, ale usłyszał dźwięk otwieranych i zamykanych drzwiczek samochodowych. W mgnieniu oka znalazł się na masce i wybił pięścią dziurę w przedniej szybie. Pazurami próbował sięgnąć do niewidzialnego dla niego kierowcy. Ja na szczęście wśliznęłam się przez bliższe mi drzwi od strony pasażera i siedziałam na fotelu po lewej, inaczej mógłby zahaczyć mnie szponami. Potem on przesunął się przede mnie i przebił szybę po lewej stronie. Ja w tym samym czasie przesunęłam się na siedzenie kierowcy i uruchomiłam silnik. Dałam gazu a potem po hamulcach i Pijawka odpadł od wozu. Znów ruszyłam i przejechałam się po nim. Później wrzuciłam wsteczny i znowu auto przetoczyło się po wampirze. Jeździłam tak w tą i z powrotem gruchocąc ciało Umarlaka. W końcu stanęłam i w świetle lamp samochodu przyglądałam się czy nadal był się w stanie poruszać.

Nie wiem ile tak siedziałam. Minutę czy trzydzieści? Nie pamiętam. W końcu wysiadłam i prawie potknęłam się o moją łyżkę do opon. Złapałam ten kawał żelastwa i zbliżyłam się do Umarlaka. Leżał na plecach a część jego twarzy była całkowicie zmasakrowana. Pomimo tego otworzył jedno oko, jakie mu pozostało i spojrzał na mnie. Już unosiłam łyżkę żeby dokończyć moje dzieło, ale się zawahałam. Na moment odebrało mi całą wolę działania. Nie byłam w stanie zaatakować kogoś już tak okaleczonego. Wtedy on wycharczał: ro...zerwę...cię...na...strzę...py. Uderzyłam. Wbijałam mu kawał metalu w serce dopóki nie zdechł. Bo zrozumiałam jedno. Jak już zaczęłam to musiałam skończyć. Jeśli zadarłam z Nieumarłym to nie mogłam przerwać w połowie drogi. Bo on się poskładałby do kupy i by mnie znalazł. I wtedy nie miałabym żadnych szans.

To, co teraz poszło nie tak? Co zrobiłam źle, kiedy znaleźliśmy tę właściwą Patricię Wallin? Przede wszystkim spanikowałam jak tylko poczułam za drzwiami emanację silnego łaka. Pozwoliłam Williamowi wykonać moją robotę i zagadać do panienki. Kompletnie bez sensu. Southgate nie potrafiłby przekonać uzależnionego od cukru dzieciaka do zjedzenia lizaka a co dopiero przekonująco łgać przed loup garou. Garuch mógł wyczuć nasz strach przez drzwi tak jak ja mogłam wyczuć posmak jego esencji. Potem się wydało, kim jesteśmy. Od razu wiedziałam, że będą kłopoty, więc skorzystałam ze sztuczki i znikłam. Tak, w tym jestem naprawdę dobra. W chronieniu własnego dupska. Za to Egzekutor uznał chyba moje dupsko za nie warte chronienia, bo wsypał mnie od razu przed Zdechlaczką i jeszcze próbował wypchnąć na pierwszy ogień. Żagiew starał się ratować sytuację i postąpił krok do mieszkania łaczki próbując mnie ukryć. Kolejny błąd. Powinnam była to wiedzieć. Przecież to była ta, której szukaliśmy. Wszystko się zgadzało. Do tego jeszcze okazała się loup garou, co jeszcze bardziej pasowało jako brakujący element układanki. Dlaczego pozwoliłam Williamowi tam wejść? Ona wiedziała, dlaczego jej szukamy. Zadarliśmy z Nieumarłym i nie było już odwrotu. Powinniśmy albo ją utłuc od razu albo stłuc tak żeby była tak bliska zejścia z tego świata jak to tylko możliwe.

Southgate oberwał pazurami po bebechach aż części jego wnętrzności ochlapały ścianę. A panienka nagle przestała emanować jak łak i zaczęła wydzielać demoniczny plugawy posmak. Nie wiem jak to zrobiła. Byłam pewna, że się nie pomyliłam oceniając ją na początku. Albo stosowała jakiś rodzaj mimikry i potrafiła maskować swoją emanację udając coś innego albo była łakiem, który został spaczony przez kontakt z czymś demonicznym. W tej chwili to nie było istotne. Liczyło się tylko to, że nie byliśmy na nią przygotowani. Kolejny błąd. Z łakiem dalibyśmy sobie radę a z tym czymś nie mieliśmy szans. Firebridge uniknął jej pierwszych ciosów i strzelił do niej kilka razy. Dał radę dzięki temu, że poruszał się szybko jak egzekutor albo jak strzyga. Strzały nawet jej nie spowolniły a dziury po kulach natychmiast zarosły. Xaraf spierdzielił w dół po schodach krzycząc coś do mnie. Pomiot nadal mnie nie widział, ale krzyki egzekutora mogły mnie wydać. Cofnęłam się ku Willamowi i wdepnęłam w kałużę jego krwi. Poczułam ten mdlący przywodzący wspomnienia odór posoki i zaczęłam krzyczeć. Tym sposobem przerwałam koncentrację i pojawiłam się dla demonicznego stworzenia.

Zwróciła się w moją stronę, ale zatrzymała jakby zaskoczona moim wrzaskiem. Nie wiem czy zdziwiły ją emocje, które zawarłam w tym krzyku. Ludzkie emocje, których pewnie od dawna nie odczuwała a możliwe, że nie odczuwała ich nigdy. Próbowała się cofnąć, ale nie dała rady, upadła na kolana a później na brzuch miotając się w konwulsjach i tracąc swoją demoniczną formę. Po chwili na posadzce leżała nieprzytomna małolata, która nie emanowała już zapachem śmierci. Na granicy słyszalności wychwyciłam jeszcze odgłos kolejnego padającego ciała, prawdopodobnie Firebridge’a, kilka pięter niżej.

Po tej krótkiej chwili chaosu zaległa cisza. Wallin nadal się nie ruszała. Tak samo z resztą Southgate i Firebridge. W końcu zmusiłam się do ruszenia z miejsca. Przykopałam w drzwi jednego z sąsiadów i przyklękłam przy Patricii. Najpierw skułam jej ręce na plecach kajdankami a łańcuchem skrępowałam kostki, potem obnażyłam jej plecy i sztyletem wycięłam na nich znak Związania. Może to nie był najlepszy pomysł zważywszy na to, że przed chwilą rany na jej ciele zasklepiały się w oka mgnieniu, ale nie miałam czasu szukać flamastra czy farby żeby ją naznaczyć. Z resztą, kiedy skończyłam mamrotać inwokacje przy wyrysowywaniu znaku poczułam, że przestał być już tylko wyciętymi ranami na jej ciele a stał się pełnym mocy okultystycznym symbolem. W tym czasie czyjeś drzwi uchyliły się lekko. Tak, zawsze znajdzie się człowiek, którego ciekawość będzie większa niż instynkt samozachowawczy.

- Wezwij karetkę! Już! – wrzasnęłam.

Usłyszałam jak egzekutor gramoli się po schodach. Strasznie wolno jak na jego egzekutorskie warunki.

- Firebridge! Chodź tu do cholery! Pomóż Southgatowi! – krzyknęłam tym razem do niego.

Sama przeglądałam już korytarz Patricii w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi się przydać zatamować krwawienie. Znalazłam łazienkę i kilka ręczników. Przycisnęłam jeden z nich do ran Żagwi. Materiał momentalnie zabarwił się na czerwono.

- Tylko nie waż mi się tutaj zejść! Słyszysz ty popaprańcu! Wytrzymaj! Do jasnej cholery nie umieraj mi tutaj! – płakałam nad Firestarterem.

Po chwili Xaraf dotarł na górę, więc zostawiłam go przy Williamie podsuwając mu pozostałe ręczniki do tamowania krwi. Sama wróciłam do dziewczyny i rękami umazanymi krwią Southgate’a wyrysowałam dookoła jej leżącego ciała krąg Powstrzymania. Teraz miałam pewność, że dziewczyna nic nikomu nie zrobi.

Krąg był silny a fakt, że do jego narysowania użyłam krwi wzmacniał jego siłę. W korytarzu w mieszkaniu Wallin stał telefon, więc chwyciłam za słuchawkę i zadzwoniłam na pogotowie. Nie wiedziałam czy podglądacz mnie posłuchał i wezwał karetkę a nie chciałam ryzykować czekania. Potem zadzwoniłam do MRu po GSRy z samochodem przeznaczonym do transportu tego typu więźniów. Im szybciej ją stąd zabierzemy tym lepiej.

Po jakimś czasie z daleka usłyszeliśmy sygnał karetki, dziewczyna nie odzyskała przytomności, więc kiedy egzekutor wziął Williama na ręce i zaniósł go do pielęgniarzy ja szłam razem z nim przyciskając kolejny ręcznik do brzucha Żagwi. Kiedy Erka ruszyła do szpitala wróciliśmy do dziewczyny. Czekając na przyjazd GSRów z transportem przyglądałam się cichemu korytarzowi jej mieszkania. Założyłam, że gdyby w jej mieszkaniu czaiło się coś jeszcze to mój zmysł śmierci lub egzekutorskie wyczucie zagrożenia ostrzegłyby nas przed tym. Wyglądało jednak, że poza Wallin nikogo innego tam nie było. Ale tak czy inaczej musieliśmy je sprawdzić. Teraz jednak gapiłam się tylko bezmyślnie czując jak krew na moich rękach zasycha tworząc rdzawe plamy.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 31-10-2010, 23:27   #125
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kiedy zasiedli z CG w knajpie, takiej wiecie, normalnej, bez plastikowych sztućców gdzie nie potykasz się co dwa kroki o kubły na śmieci natrętnie przypominającymi ci żebyś po sobie posprzątał, zabrał się za realizowanie planu dla którego właśnie tutaj ją zaciągnął. Oczywista, że zależało mu na tym aby w końcu sobie porządnie podjadła, zależało mu także na śledztwie, ale nie mógł od taj ignorować swoich potrzeb, pańcia na pewno by na to nie pozwoliła, a skoro jej tu nie było sam musiał o siebie zadbać, zasługiwał przecież na to co najlepsze.
Podawali tutaj najlepsze pod słońcem lody w polewie czekoladowej z orzechami, najprostszy na świecie przepis na mód w gębie w mistrzowskim wykonaniu, zamówił od razu dwie porcje… dla siebie, żeby nie było wątpliwości. Zresztą Blada nie rwała się do jego pucharków, jej strata, nie odmówiłby jej. Może by i zastanawiał się skąd taka nagła, przemożna ochota na te wszystkie słodkie frykasy, może, ale prawdę powiedziawszy miał to w dupie, musiał najpierw zaspokoić swoje żądze. Zresztą inne także miały za chwile zostać wystawione na próbę.

- Ty żyjesz
– kiedy ręce Dolores oplotły go w przecież przyjacielskim uścisku feeria zapachów o mało nie zwaliła go z nóg. No może nie dosłownie, ale poczuł jak traci kontrolę, jak zapach potu latynoski dociera do jego nozdrzy budząc w nim pożądanie. Przycisnął ją mocno do siebie, szepcząc przeciągłe taaak do jej ucha. Impuls od tak dawna tłumiony rozlał się po całym ciele. Wszystko trwało może sekundę dwie a czuł się tak jakby przeżył ze dwa orgazmy a trzeci właśnie zbliżał się niepowstrzymaną lawiną i wtedy wyczuł coś jeszcze. Zapach, mężczyzny i seksu, jakiś czas temu, przykryty, zmyty, ale jednak wyczuwalny, jego zapach. Spojrzał nienawistnie w stronę moczymordy Garyego i… , wybuchnął śmiechem.

A to jebaka, no no – pomyślał zerkając z niejakim podziwem na poklepującego go po ramieniu Gorzałę.

Dlaczego nikt z nich jej nie zauważył. Emanacja śmierci była wyczuwalna a w tym lokalu tacy się raczej nie stołowali.
Konwersację zostawili jak zwykle CG, do czasu.

- Nie możemy nadużywać gościnności Pana barona - mruknął Mike nie przestając pałaszować kawałka tortu czekoladowego, który w trakcie rozmowy postawiła przed nim urocza kelnereczka - może dla odmiany my zaprosimy Pana Gabryjela w ramach rewanżu dajmy na to do ‘Vincenta”. Co ludziska? - powiedział donośniejszym głosem - nie chcemy wyjść chyba na niewdzięczników co?
Czy to słowa Mike’a czy obecność dziewczyny tak na niego podziałały? Faktem było, że Gorzała wstał i ostentacyjnie opuścił ich towarzystwo, słowem na coś się wkurwił.
Dziewczyna, rzeczniczka odprowadza go wzrokiem. Przez chwilę co bystrzejsi mogli dostrzec, jak jej oczy robią się całe czarne. Jakby wypełniła je płynna smoła. Trwa to jednak dosłownie mgnienie oka. Osoby obdarzone zmysłem śmierci mogli tez poczuć się ... dziwnie.
- To trochę niegrzeczne - powiedziała Lola, łapiąc rzeczniczkę barona za ramię. - Niekulturalnie zachowywać się w ten sposób, baronie. Pozwoli pan, że porozmawiamy twarzą w twarz?
Dziewczyna patrzy zdumiona i chyba ... wystraszona.
- Ale ... -duka.
- W porządku. Powiedz mu po prostu, że będziemy.
- Moment moment - Mike wyciągnął banknot z kieszeni i wręczył dziewczynie od barona- idź mała kup sobie coś przy barze, za chwile pogadamy.
Dziewczyna krzywi się z godnością i rusza sama do baru, nie biorąc kasy.
- Wiecie, że ja za wami choćby w ogień dziewczyny, ale wizyta u barona po tym co nas wtedy spotkało? C’mon. Jemu zależy i my chcemy, więc co za problem wyciągnąć go gdzieś gdzie nie będzie miał przewagi?
- Wobec tego niech będzie “U Vincenta”. Jeśli mu zależy to się pojawi - CG milcząco także wyraziła zgodę. Postanowione.

W Ministerstwie wszyscy latali jak poparzeni. Nie szło się z kimkolwiek dogadać i tylko co drugi Łowca przystawał oceniając czy Loup Garou Mike Hartman nie stanowi przypadkiem źródła kłopotów. To naprawdę świadczyło o tym, że mieli tutaj niezły kocioł.
W końcu dotarł do funkcjonariusza Robena. Jeśli chodziło o fotografie wywiadowcze ten facet ponoć nadawał się do tej roboty najlepiej. Chwilowo nie było popytu na jego usługi więc po krótkiej wymianie zdań przystał na propozycję. Gorzej było z samochodem. Przydałby się wygodny van z przyciemnianymi szybami, ale dostali jakąś stara toyotę. Przynajmniej nie będzie rzucać się w oczy.

Godzinę przed umówiony, spotkaniem siedzieli obaj w samochodzie vis a vis restauracji uzbrojeni z aparat z teleobiektywem i pączki. Jeśli baron przystanie na propozycję na pewno będzie chciał jakoś zabezpieczyć. Przyśle tu kogoś a w najgorszym przypadku strzeli się parę fotek jemu i jego świcie. Bez znaczenia, ważne było, że pączki smakowały wybornie, aż chyba pójdzie po więcej.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 01-11-2010, 04:39   #126
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
No i stało się. Doigrała się jak ta lala. Po całości dała ciała. Dosłownie. To że nie dała się wziąć bez walki było akurat marną pociechą. Była zbyt słaba albo skurwiel był zbyt silny... cokolwiek. Na jedno wyszło. Została wydupczona przez pieprzonego złodzieja ciał. Zgwałcona. Tak właśnie się czuła. Jak przeklęta ofiara gwałtu; wykorzystana, sponiewierana i na koniec porzucona jak niepotrzebny ochłap mięsa w jakimś brudnym zaułku.
Bóg jeden raczył wiedzieć do czego wykorzystał ją bezcielesny panosząc się w jej ciele, co zrobił lub co zamierzał zrobić...
Stała na brudnej klatce schodowej bosa, w wymiętolonym męskim płaszczu zarzuconym na szpitalną koszulę. Cała dygotała, jak w febrze, walcząc ze wzrastającym uczuciem mdlości. Brudna. Zbrukana. Wykorzystana. Do tego jeszcze ten kapeć w ustach, jakby połknęła właśnie całą zawartośc popielniczki. Gwałtowny skurcz żołądka sprawił że zgięła się w pasie zwracając to co kiedyś zjadła. Podpierając się ściany stanęła do pionu wycierając usta rękawem płaszcza. Smród taniej wody kolońskiej którym przesiąknięta była jej garderoba omal nie zafundował jej powtórki z rozrywki w uzewnętrznianiu się. Wstrzymała oddech skupiając myśli, zbierając się do kupy.
Zaczęła grzebać w kieszeniach prochowca w poszukiwaniu czegoś co pomogłoby jej zabić obrzydliwy smak. Zapalniczka, pistolet, wymiętolona paczka papierosów, opakowanie tic taców, klucz... po kolei wyciągała znalezione skarby. Poczęstowała się miętusem po czym wciąż ściskając w ręku kluczyk stała niezdecydowana wahając się co ma dalej zrobić.
Drzwi.
Odrapane, tabliczka z numerem 26. Zabezpieczenia magiczne, silna emanacja zapory nałozonej od wewnątrz. Czyżby jej napastnik przejechał się na małej niespodziance?
Nadział się na magiczną zapore która wyrzuciła go z butów jej ciała? A może taki właśnie był plan, podrzucic ja pod ten adres, dając do ręki klucz do mieszkania niemal z wypisanym na nim zaproszeniem; 'wiedźma z dostawą pod drzwi, życzymy smacznego!' Co robić? Poddać się ciekawości i podążyć za białym królikiem? Zapora na duchy nie wykluczała również ustawionej pułapki na bardziej cielesnych intruzów. Pomimo ciekawości Audrey na dzień dzisiejszy miała dosyć wybuchowych niespodzianek. Nawet zgrywanie bohatera ma swoje granice rozsądku. Nie zamierzała jeszcze umierac.
Pierwsza, podstawowa zasada. Zawiadomic MR. Dać znać gdzie jest. Wezwać wsparcie. Cokolwiek było za drzwiami; bomba uruchomiona przez mechanizm przy wejściu, czy jedynie kot którego czarujący pan Finch zapomniał nakarmic. Lepiej wyjśc na żywą idiotke niż martwego bohatera.

Z żelaznym postanowieniem zeszła na ulice w poszukiwaniu budki telefonicznej. Pierwsze zadanie było pikusiem w porównaniu z drugim; dodzwonieniem się do Ministerstwa. Mogła to przewidzieć. Przeciążone linie telefoniczne, kołomyja wywołana zamachami... powodzenia. Wreszcie dodzwoniła się zabierając cenny czas Jaśnie Pani Vordzie, dowiadując się że jej ekipa gości w Kotle Moiry, nikt w MRze nie ma czasu na pierdoły... ( złodziej ciał wykorzystał wiedźmę – no i co z tego?), musi sobie sama poradzić, choć na otarcie łez ma tutaj nuemr bezpośredni do pani przełożonej... wspaniale, już jej lepiej. I jeszcze jedno; żaden Finch O’Hara nie figuruje w kartotekach pracowników MR. Jakoś nie była tym mocno zdziwiona.

„Wzmocniona” na duchu i uspokojona jak cholera po rozmowie z Vordą Audrey wróciła do budynku. Nieliczni przechodnie którzy ja mijali przyglądali jej się z ciekawością. Bosa blondynka w szpitalnej koszuli i męskim prochowcu zapewne nie jest tu codziennym widokiem. Pokazała język bachorowi któremu omal gały z oczu nie wyłaziły na jej widok. Dzieciak uciekł wzrokiem by za chwile ponownie wlepiać oczy w jej plecy.
„Co do cholery?”
Dopiero teraz do niej dotarło.
Plecy. Zimne, lepkie.
Krew.
W panice ściągnęła plaszcz przyglądając się jego tyłowi. Dziura obramowana mokrym czerwonym śladem nie pozostawiała wiele do domysłów o obecnym losie właściciela garderoby. Krew była świeża, jednak na szczęście nie jej. O’Hary? Czy może innego "wypożyczonego" nieszczęśnika?
Stanęła pod drzwiami ponownie wyciągając klucz. Nie była wcale a to wcale pewna tego co zamierza zrobić. Szczerze mówiąz zachowywała się właśnie jak typowa lalunia z filmów, która pcha się tam gdzie nie trzeba szukając kłopotów. Nie było jednak innego sposobu by przekonać się co jest za drzwiami i dsowiedzieć na czym tak bardzo zależało bezcielesnemu by ukraść ciało wiedźmy... dodajmy; silnemu jak cholera bezcielesnemu!)
Jeszcze raz spróbowała przeskanować otoczenie szukając w pobliżu duchowych emanacji. Wyciszyła umysł wznosząc wokół siebie ochronny mur... sięgnęła do kieszeni po pistolet (w obliczu bomby mała to będzie pomoc, ale zawsze może sobie poprawić trochę morale) i wsadziła klucz do zamka.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 01-11-2010 o 09:41.
Merigold jest offline  
Stary 01-11-2010, 12:05   #127
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Grupa „Rytuał”

Czasami są takie momenty w życiu każdego śledztwa, że najpierw pędzi jak lokomotywa, by następnie zwolnić z braku poszlak i tropów. Waszym jedynym zaczepieniem był czarnooki baron – strzyga. A żeby zaprosić go do tańca musieliście, chcąc nie chcąc, doczekać do wieczora. W głębi ducha liczyliście na to, że otrzymacie solidne wsparcie z innych grup Łowców. Zawsze lepiej jest z Nieumarłym tańczyć taniec towarzyski, niż przytulanego.
Czas to taki zadziwiający skurwiel. Raz wydaje się pędzić z prędkością nadświetlną, innym razem zasuwa w tempie ślimaka z artretyzmem. Dzisiejsze popołudnie należało zdecydowanie do tych rozciągniętych w czasie, niczym smoła. Wlókł się i wlókł, a każda minuta trwała niczym godzina nudnych wykładów.

W sytuacji, kiedy sam strzygoń zaprosił was na rozmowy wsparcie innych łowców raczej nie było wam potrzebne. Owszem, jakaś grupa uderzeniowa czy dwie w dowodzie by nie zaszkodziły, jeśli rozmowy potoczyłyby się w stronę rozlewu krwi, – na co niektórzy z was mieli straszliwą chęć. Ale oczywiście nie mogliście liczyć na pomoc połowy MR-u i to tylko dlatego, że idziecie na pogaduszki z pijawką – potencjalnym strzygoniem. Wyszlibyście na kompletnie niezaradnych. A przecież tak absolutnie nie było.

W końcu jednak nie pozostało wam nic innego, jak udać się na spotkanie. Lokal „U Vincenta”. Nieduży. Nie mały. Taki w sam raz. W pobliżu mostu – posterunku prowadzącego a „Rewir”.

Mike Hartman razem z fotografem siedzieli w samochodzie zaparkowanym nieopodal wybranego lokalu i pstrykał fotki wchodzącym do restauracji ludziom. Jednocześnie zażerał się pączkami, niczym pięciolatek cukierkami. Uświniony lukrem, czekoladą i nadzieniem oczekiwał nadejścia barona.
O mało go nie przeoczył. Ciemna smuga. rozmazany kształt. W jednej chwili go nie było, w drugiej już stał przed drzwiami i otwierał je zgrabnie.
On przyleciał! Opadł prosto z cholernego nieba i wyglądał przy tym niczym wstęga dymu. Jak ten przeklęty demon, który wczoraj próbował zabić ich na Rewirze.
Fotograf zdołał zrobić tylko jedną fotkę, nim baron wszedł do środka gdzie siedziała w nerwowym oczekiwaniu.



Dolores była spięta. Czuła, że nad Londynem zawisła jakaś groźba. Poczuła to dzisiaj popołudniem. Ciemny, niewidzialny całun, niczym tren zaślubionej śmierci panny młodej. Coś miało się wydarzyć. Coś gorszego nawet od stanu wojny, w jakim niemal się znajdowali. A o stanie wojny mogły dobitnie świadczyć cztery czołgi, które na ich oczach przejechały przez rogatki i wjechały na Rewir. Dolores czuła się przytłoczona niewidzialnym ciężarem. Niepokój przeradzał się w coś silniejszego, a lęk rozlewał się po jej sercu, niczym trucizna. Pojawienie się czarnookiego barona przyjęła z ulgą. Coś się w końcu wyjaśni. Jednak coś było nie tak. Baron emanował .. inaczej. Silniej, mroczniej, paskudniej.

CG Lawrence czuła się przede wszystkim zmęczona. Zbiegała się po Rewirze, gdzie napięcie można było zeskrobywać szpachelką ze ścian. Nawdychała oparów śmierci. Jeszcze rano walczyła o życie, a teraz wieczorem miała konwersować ze strzygą. Jeśli doszłoby do walki, bala się, że nie udźwignie jej ciężaru. A energia, którą poczuła, kiedy baron przekroczył próg knajpy, tylko upewniła ją w tym przypuszczeniu. Jeśli dojdzie do walki na płaszczyźnie duchowej to ten czarnooki potwór, który uśmiechnął się na ich widok, przeżuje ją bez większego wysiłku.

Gary , ty też czułeś się nieswojo. Rozmowa z rzeczniczką miała zapewne podkopać twoje morale. Wzbudzić wątpliwości, których jednak za wiele nie miałeś. Wiedziałeś, co jest czarne, a co białe i przede wszystkim wiedziałeś to, że życiu nie ma tych kolorów. Jest tylko jedna szara breja, w której człowiek nurza się, aż zdechnie. Chociaż teraz nawet to nie jest rozwiązaniem na kłopoty. Bo zawsze możesz wrócić, dokładając troszkę szarej brei do cholernego kotła zwanego życiem.

Kiedy pojawił się baron, twój zmysł zagrożenia oszalał. Facet szedł tutaj by rozmawiać, ale był przygotowany na zabijanie. Serce podskoczyło ci w piersi, kiedy baron w ułamku sekundy pokonał kilkanaście metrów dzielących was od wejścia. Po prostu skurwysyn był przy drzwiach, by za chwilę stać tuż obok was z uśmiechem „jakby nigdy nic”.

- Można się przysiąść – zapytał melodyjnym, dźwięcznym głosem.

To było jak spotkanie z diabłem. Kurwa!



Grupa „Rzeźnia”



Plany czasami biorą w łeb. Czasami psują się lekko. A czasami pierdolą, jak wam teraz.

Co prawda podejrzana leżała grzecznie do czasu przyjazdu GSR. Co prawda karetka przyjechała najszybciej, jak się dało w tej sytuacji, kiedy w całym Londynie od rana trwało szaleństwo związane z zamachami na pracowników Ministerstwa. Ale i tak nie zmieniało to faktu, że wszystko poszło inaczej niż planowaliście. Bo przecież mieliście jakiś plan działania pukając do drzwi potencjalnego nadnaturalnego wroga.

Karetka pędziła ulicami Londynu, a w niej leżał poraniony William. Jego ciało nafaszerowano środkami znieczulającymi i naszpikowano igłami dostarczającymi życiodajne osocza do organizmu. Na twarz założono maskę, którą miała ułatwiać oddychanie. Zrobiono wszystko, co tylko się dało, by pomoc rannemu Łowcy.

William miał zamknięte oczy, lecz uśmiechał się dziwnie. Nie czuł bólu. Widział czerwień płomieni. Pulsującą, jak krew. Obudzonymi w tym stanie zmysłami obserwował świat. Ratowników z karetki walczących o jego życie, innych ludzi, wszystko. W końcu dostrzegł i ją. Wychodziła z czerwieni, piękna niczym anioł. Lily. Uśmiechnęła się do niego, jak dawniej. Oddałby życie za ten uśmiech.
Nie potrafiłeś żyć beze mnie – wyszeptała.
I wtedy Żagiew zrozumiał. Jego wspaniała, cudowna żona odeszła. Jak wiec on mógłby żyć tutaj bez niej. Bez jej codziennej zgody i aprobaty, dla tego, co robi. Be jej zrozumienia ognistej pasji, jaka wypełniała jego serce, gdy zabierał się do swojej pracy. Bez Lily świat, który William znał, nie istniał. Zatem i on go opuścił. Zabrakło woli życia. Kiedy karetka dojechała do szpitala wiosła już tylko pozbawione życia ciało.

Emma i Xaraf
tymczasem poczekali, aż przysłani pomocnicy zgarną zatrzymaną. W tym czasie, upewniwszy się, że mieszkanie jest już bezpieczne Emma przeszukała je dokładnie. Znalazła jedynie tyle, co w zwyczajnym mieszkaniu młodej dziewczyny. Nigdy jednak nie była dobra w przeszukiwaniach i łatwo umykały jej mniej widoczne rzeczy, zatem najlepiej byłoby, gdyby pozostawiła tą robotę komuś, kto miał nieco lepsze zdolności obserwowania otoczenia. Jednym słowem zatrzymana dziewczyna – demon była „czysta”. Jedna rzecz jednak zastanowiła Emmę – brak emanacji śmierci, jaki pozostaje w miejscu przebywania Piekielnych pomiotów czy też zwykłych Martwych. To było bardzo dziwne. Bardzo niepokojące. Podobnie, jak ta cała „mimikra” stworzenia. Emma była doskonałym Fantomem. Jeśli coś oszukało jej zmysły to musiało być potężne. Ale wtedy zobaczyłoby ją na korytarzu, jak wyszło nim Xaraf rzucił się do ucieczki. A nie zobaczyło, dopóki Emma nie krzyknęła. Dziwne. Cholernie dziwne. Priorytetem zdawało się być zatem przyjrzenie złapanej istocie, przez „inną optyką”. Dwóch żołnierzy z GSR-u zabezpieczyło mieszkanie złapanej, a oni po pewnym czasie wrócili do MR gdzie od razu „na bramce” czekała na nich informacja, że Kopacz chce się z nimi widzieć.

W zasadzie nie mieli wyboru, bo upierdliwy urzędnik niemal zawlókł ich do jej pokoju marudząc, jęcząc i nalegając w sposób niemalże wkurwiający.

Voorda czekała z twarzą, a kiedy wchodziliście do środka szybko otarła oczy przybierając pozę twardzielki, jaką grała zazwyczaj. Ale wcześniej na pewno płakała.
Alicja wskazała wam miejsca, po czym bez słowa położyła przed wami dwa formularze i długopisy.

- William nie żyje – powiedziała smutno. – Zmarł w drodze do szpitala. W karetce.

Widać było, że wasza szefowa ledwie się trzyma.

- To są formularze, które musicie wypełnić przed powrotem do pracy. Dotyczą śmierci łowcy na służbie. Powinniście w nim szczegółowo opisać co się stało. Analiza waszych opisów pozwoli wyciągnąć odpowiednie wnioski, przeszkolić Łowców, zmienić taktykę. Gówno!

Zakończyła głośnym wybuchem. A jej smutek zmienił się w mgnieniu oka we wściekłość.

- Gówno! – dodała już spokojniej. – Złapana przez was dziewczyna nie emanuje. Jest zwykłym, kurwa, człowiekiem. Chcę wiec wiedzieć, jak to możliwe, że zwykły zjadacz chleba, rozwalił jedną z lepszych Żagwi jaką mieliśmy?

Spojrzała na was i nieco złagodniała widząc wasze miny.

- Do was nic nie ma – powiedziała uśmiechając się smutno. – Chcę jedynie zrozumieć.

Siadła obok was i spojrzała zmęczonym wzrokiem.

- Piszcie – poprosiła.


Grupa „Trojaczki”


Timothy Ka Mate Mc Douglas i Helen Butler

Elisa okazała się życzliwą i chętną do rozmowy kobietą. Pod powłoką krukołaka skrywał się duch spokojnej, nieco wyzwolonej kobiety. W całej rozmowie jednak dało się wyczuć jedną najważniejszą intencję Elisy Bond. Walczyła o swoją przyjaciółkę. O życie wiedźmy, która najwyraźniej była na tyle głupia lub zdesperowana, że podjęła się zadania, które przyprowadziło was do jej domu. Elisa była bystra. Bardzo bystra. Wiedziała, co czeka Nasturcję, za jej igraszki z zakazaną magią. Wiedziała, że rzucenie uroku czy wezwanie pomniejszego pomiotu to jedno, a to, co zrobiła postrzelona przez Audrey wiedźma, to zupełnie coś innego.

Rozmawialiście dość długo. Elisa opowiedziała wam chętnie o smutnym życiu Nasturcji, o tym jak straciła swoje ukochane dziecko i jej obsesji poszukiwania sposobu przywrócenie dziewczynce życia. Smutna historia, lecz nawet ona nie była usprawiedliwieniem. Doszukując się w nasturcji człowieka i matki, jakoś zawsze powracał widok krwi w pokoju zamordowanych trojaczek oraz zjawy, która o mało was nie zabiła, a którą na pewno przysłała ta „kochana” nasturcja. Poza tym, jak byście nie byli tolerancyjni, wszak Elisa Bond była jednym z Martwych. Cholernym Zmiennokształtnym. Trudno było wierzyć w jej bezstronność.

Potem rozmowa przeszła na Bane. Dowiedzieliście się, że pochodzi z kazirodczej rodziny. O’Braienowie. Dziwacy. Trzymają się razem. Tfu! Teraz te słowo nabierało nowego znaczenia.
Jako, że Helen zachowywała się ostatnio bardzo pasywnie, to Ka Mate podjął decyzję odwiedzania domu Bane. W końcu Lilia O’Braien – czyli Bane i jej rodzina mieszkały nieopodal. Elisa chętnie wskazała wam drogę.

Dom leżał na uboczu.



Otoczony wysokim płotem oraz nieco zapuszczonym ogrodem. Teren przy domu wyglądał zdecydowanie gorzej niż sam budynek. Był zachwaszczony, zarośnięty, zaniedbany.

Na wasze spotkanie wyszedł mężczyzna sprawiający niezwykle formalne i troszkę nieprzyjemne wrażenie.



Mężczyzna przedstawił się jako Frank O’Braien – wuj Bane. Wygląd Franka mógł sugerować „stawianie się wam okoniem”, jednak krewmy zachowywał się nadzwyczaj uprzejmie.

Oprowadził was po domu, gdzie jednak nie natrafiliście na żadnego innego domownika.

Pokazał pokój Bane – nic nadzwyczajnego – łóżko w starym stylu z baldachimem, szerokimi poręczami, obraz uśmiechniętej dziewczyny na ścianie, rzeczy osobiste i takie tam.

Odnieśliście jednak wrażenie, że pokój nie często gości swoją właścicielkę.

Dziwne.

W samych słowach Frank był zdecydowanie mniej pomocny niż w czynach. Na potencjalne pytania odpowiadał mruknięciami i gestami, a jego wypowiedzi były krótkie i wymijające. Najwyraźniej pogawędki o członkach rodziny nie są u O’Braienów mile widziane.

W drodze powrotnej przytrafiło się wam coś, co spowodowało, ze dalsze plany musiały poczekać.

Przed wami na drogę zwaliło się z trzaskiem pękających gałęzi drzewo. Tim wyhamował w ostatniej chwili, prawie rozwalając przód wozu o przeszkodę.

Hyperadrenalina kopnęła go z całą siłą. Kiedy coś wskoczyło na dach, wyginając go swoim ciężarem był już gotów do obrony. Kiedy szpony tego czegoś zaczęły przebijać blachy szukając pasażerów mógł reagować.
Helen wiedziała, co to jest. Czuła charakterystyczną emanację loup – garou. Woń piżma, śmierci i gnijącego mięsa.


Audrey Masters

Decyzja zapadła. Otworzyłaś drzwi, po czym bardzo ostrożnie weszłaś do środka gotowa uciec. Nic się jednak nie stało i ośmielona tym faktem ruszyłaś dalej.

Pierwsze, co rzuciło ci się w oczy to fakt, że drzwi są naprawdę solidne, a od środka też pokrywają je okultystyczne znaki – większość z nich znałaś, lecz ten, kto je wypisał znal się na swojej robocie. Bardzo dobrze się znał.

Krótki korytarz oświetlały małe kinkiety. Gładkie ściany pokrywały koleje symbole. Mnóstwo symboli. Ktoś bardzo starał się chronić swoje mieszkanie. Zaczynało ci się kręcić w głowie, nie tylko od symboli, lecz od dziwnego zaduchu w mieszkaniu. Smród odświeżaczy do powietrza i gnijącego mięsa, kału i szczyn. Gdyby nie fakt, że miałaś pusty żołądek, zapewne znów byś zwymiotowała.

Korytarz zaprowadził cię do niewielkiego salonu. Dla odmiany ściany w tym miejscu poodklejane były wycinkami z gazet, jakimiś kserokopiami.. Na wielu z nich widziałaś różne symbole, ryciny demonów, fragmenty rytuałów. Tutaj również paliło się światło, lecz okna zasłaniały szczelnie rolety antywłamaniowe. Widać było, że i one zabezpieczono znakami.

Szafa w mieszkaniu była otwarta, a niej zobaczyłaś coś, co cię zaintrygowało. Podeszłaś bliżej widząc prawdziwy arsenał. Cztery samopowtarzalne strzelby, dwa AK-47, kilka mieczy, cała kolekcja noży, bez liku pistoletów, kupa magazynków – w tym również te naładowane srebrem. Ktokolwiek używał tej zbrojowni nie służyła mu ona za arsenał na ludzi. Na pewno nie.

Na jednaj ze ścian, pośród innych zdjęć wisiały .... zdjęcia trojaczek, które znałaś. Lista imion, nazwisk, adresów. Cała pieprzona robota.

Zakręciło ci się w głowie.

I wtedy poczułaś, ze ktoś na ciebie patrzy i zalała cię fala emanacji śmierci.

Wcześniej już widziałaś wejście do sypialni. Wejście było uchylone, lecz panował tam cisza, więc postanowiłaś zerknąć tam później. Podeszłaś bliżej z bronią gotową do użycia.

Zobaczyłaś go czy raczej to. Siedział na krześle i uśmiechał się do ciebie. Krzesło stało w jednym z najlepszych znaków ochronnych, jakie dane ci było ujrzeć. Srebro, krew, kreda. Sześć ochronnych kręgów. Ktoś, kto je zrobił był cholernym geniuszem. Naprawdę wirtuozem swoje sztuki.

Ten, co siedział na krześle spojrzał na ciebie i uśmiechnął się. Z ust wylała mu się gęsta maź. Widziałaś z ulgą, że jego ciało oplatają srebrne łańcuchy. Solidne.




- Nie jesteś Finch – siedzący stwierdził oczywisty fakt. – Lecz masz na sobie jego płaszcz. Płaszcz pachnie jego krwią. Zabiłaś go? Jeśli tak, to ozłocę cię, kochana. Tylko mnie uwolnij. Zwę się Andrealfus. Jeśli jesteś tą, za którą cię biorę, to pewnie będziesz chciała pomocy. Skoro zabiłaś tego, który mnie uwięził, to mogę nauczyć cię z wdzięczności takich rzeczy, ze inne wiedźmy będą mogły tylko cię podziwiać. Czego chcesz? Wiedzy? Potęgi? Nieśmiertelności? Pokonania twoich wrogów? Żądaj, a ja spełnię twoje żądania.
 
Armiel jest offline  
Stary 01-11-2010, 19:29   #128
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Mało kto ma po 2012 zaufanie do służby zdrowia. Czemu tu się dziwić? Szpitalny sprzęt nie był wyjątkowy i jak każdy inny w 90% nie nadawał się do użytku. Zdolności Siostrzyczek raczej nie były dostępne wszystkim. Cóż... Russel miał szczęście, jeżeli od tego zależało życie Regulatora szpital dysponował i siostrzyczkami i tymi dziesięcioma procentami działającego sprzętu. Co prawda telewizji nie było ale byli kompetentni lekarze i ładne siostrzyczki (przez małe s).

***

Pobyt w szpitalu nie był zły. Czas mijał mu na (odruchowym) flircie z pielęgniarkami, cyganieniu od lekarza fajek i czytaniu starych czasopism. To środkowe najbardziej dawało mu się we znaki. Na terenie całego szpitala obowiązywał całkowity zakaz palenia, musiał sporo się nagimnastykować by zdobyć papierosy i je wypalić. Zdecydowania za rzadko mu się to udawało. Głód nikotynowy nie pozwalał o sobie zapomnieć.

Stał przed budynkiem szpitala i palił drugiego papierosa. Czuł się trochę nieswojo, nikt nie wiedział gdzie jest jego glock. Przyzwyczaił się do broni, do końca nie ufał swoim zdolnościom. Cóż, mówi się trudno...

Ciągle z fajkiem w gębie podszedł do rikszy stojącej pod szpitalem. Obok niej stał młody chłopak, jeszcze nie miał nawet szesnastu lat. Cóż... W tych parszywych czasach trzeba wziąć się za pracę dosyć szybko. I to bynajmniej nie po to by mieć na piwo, raczej na chleb.

- Do MR.
Przewoźnik nie potrzebował więcej. W milczeniu usiadł za kierownicą i zaczął pedałować.

- Jest pan Łowcą.
- Tak.
Młodzik spojrzał na niego z uznaniem. Jak na bohatera, jakby był jakimś Batmanem czy innym Supermanem. Chwilę jechali w milczeniu.
- Pokiereszowali pana w akcji.
- Nie, taksówka mnie potrąciła. Dobra młody ja Ciebie uraczę opowieścią o moich ranach a Ty mi pozwolisz zapalić w swoim mobilu.
- Pewnie!
Russel spokojnie wyjął fajka i odpalił go od zapałki. W Zippo skończyła mu się benzyna. Chwilę zastanawiał się czy nie powiedzieć prawdy jak to na pierwszej akcji obezwładniła go cholerna fretka. Powstrzymał się, nie w trosce o własną opinię a o mit MR. Zaciągnął się, odchylił głowę do tyłu.
- Nie puść tylko tego dalej bo to tajne. Nie jakoś ściśle ale też nie należy tego upubliczniać. Już Ci mówię dlaczego. Wraz z moimi partnerami mieliśmy rozpracować gang wampirów, który...
Kłamał jak to potrafił najlepiej.

Wcisnął zapłatę podekscytowanemu chłopakowi mimo, że ten nie chciał żadnego wynagrodzenia.
- Proszę pana, spełniłem tylko obywatelski obowiązek.
Caine prawie wybuchnął śmiechem. Brzmiało to tak patetycznie...
- A moim obowiązkiem jest zapłacić. Masz i tylko nie mów kto był w tę aferę zaplątany.

Po zameldowaniu się w portierni poszedł od razu do ich "biura". Nie zastał tam nikogo. Spojrzał na obie tablice, pogmerał trochę w papierach i znalazł to czego szukał. Kartkę z numerami. Wpisał oba do komórki i zszedł na dół. W zbrojowni krótko przedstawił czego potrzebował. Amulet ochronny i okulary lustrzanki nie sprawiły problemów. "Solidne armaty, które nie połamią mi łap a rozwalą cholernego łaka" okazały się glockiem 21 i obrzynem, oczywiście z srebrną amunicją. Torba na obrzyn nie był również wygórowanym żądaniem. Kapelusz już takim był. Cholera...

Caine odszedł od zbrojowni i wyjął komórkę. Działającą, był w końcu łowcą. Stary Samsung Solid. Wybrał stamtąd numer Emmy.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 02-11-2010, 17:36   #129
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
William pojechał karetką do szpitala, a oni musieli dokończyć robotę. Przeszukać kwaterę demonicznego loup-garou. Mieszkanie było normalne, to co wyrzucał z szafek bezpośrednio na podłogę, to były zwykłe ubrania, czasopisma i inne przedmioty zgromadzone przez kilka lat gromadzenia. Wszystkie pokoje jak najbardziej normalne. Nic! Totalne nic!
Zero, najmniejszego śladu demona i jakichkolwiek wskazówek do śledztwa.

Wyszli z mieszkania zdegustowani i przekazali je specjalistom. Wsiedli do Toyoty Hilux która służyła im już od jakiegoś czasu, i ruszyli smutnymi ulicami Londynu w kierunku siedziby Ministerstwa Regulacji. W czasie drogi nikt się nie odzywał, nawet Emma milczała. No cóż, jedyna osoba z którą mogła tutaj pogadać odjechała w karetce do szpitala.

Po jakiś pół godziny dojechali do siedziby Łowców. Zaparkowali w podziemnym parkingu. Nie było ani jednego pojazdu Łowców, oprócz ich Toyoty. Pewnie większość Łowców poleciała wyciągać informacje o tych porannych zamach.
Wjechali windą na parter, aby schodami udać się do swojego biura, ale nie było dane im dojść. Przechwycił ich jakiś mężczyzna w skórzanej kurtce i łysą głową i rozkazał udać się szefowej, do Kopacz.
Z początku nie mieli zamiaru się jej pokazywać na oczy, ale cóż. Urzędnik niemal siłą ich zawlókł pod biuro szefowej. Nie mieli wyboru.

- William nie żyje. Zmarł w drodze do szpitala. W karetce. - powiedziała na dzień dobry.
- Kurwa... - powiedział cichutko Xaraf.
"Przepisowo spierdolona akcja." - pomyślał z wściekłością.
- To są formularze, które musicie wypełnić przed powrotem do pracy. Dotyczą śmierci łowcy na służbie. Powinniście w nim szczegółowo opisać co się stało. Analiza waszych opisów pozwoli wyciągnąć odpowiednie wnioski, przeszkolić Łowców, zmienić taktykę. Gówno! – wykrzykła na koniec Kopacz – Złapana przez was dziewczyna nie emanuje. Jest zwykłym, kurwa, człowiekiem. Chcę wiec wiedzieć, jak to możliwe, że zwykły zjadacz chleba, rozwalił jedną z lepszych Żagwi jaką mieliśmy? Do was nic nie ma. Chcę jedynie zrozumieć.
Kopacz usiadła przed piórkiem i powiedziała:
- Piszcie.
Podała Egzekutorowi i Emmie długopisy.

Egzekutor długo zastanawiał się co ma napisać. Popełnił sporo błędów w tej misji. Myślał na początku żeby to zataić, ale zrezygnował tego. Zaczął pisać.

Cytat:
Moje zmysły Egzekutora, wyczuwały od podejrzanej dużą moc, możliwe że demoniczną. Prawdopodobnie Fantomka, Emma Harcourt również wyczuła zagrożenie, cofnęła się od drzwi. Żagiew nie świadom zagrożenia, nawiązał rozmowę z podejrzaną. Na jej pytanie "Kto tam?", odpowiedział że to pracownicy ministerstwa do spraw imigrantów i wsunął swoją legitymację pod drzwiami. Podejrzana najwidoczniej nie dała się nabrać, lecz nie zaatakowała od razu. Otworzyła drzwi i zaprosiła nas do środka. Uśpiła moją czujność, myślałem że to jeden z tych podejrzany, który idzie na współpracę. Niestety moja ocena sytuacji okazała się błędna, przez co o mało nie zdradziłem Fantomki, Emmy. Sytuację uratował Wiliam, niestety nie uratował siebie. Fortel z ministerstwem do spraw imigrantów spalił na panewce, kiedy tylko Żagiew przekroczył próg. Podejrzana okazała się demonicznym loup-garou. Najprawdopodobniej puma, lub inny, duży kotowaty. Zaatakowałem odruchowo ciskając do mieszkania granat błyskowo-hukowy i wystrzeliwując dwa pociski ołowiano-stalowe, które dosięgły celu. Niestety kule nie wyrządzały jej żadnej krzywdy, wręcz przeciwnie. Rany po kulach zasklepiły się na naszych oczach. Również granat nie nie przyniósł oczekiwanych skutków. W jednej chwili podejrzana przeniosła się do nas, na klatkę schodową. Chciała mnie dosięgnąć swoim szponem, na szczęście na czas odskoczyłem. Zdążyłem krzyknąć aby Fantomka wystrzeliła do demona z paralizatora, niestety chyba mnie nie słyszała. Fantomka zaczęła krzyczeć na całe gardło, co było dość intrygujące i nie potrawie tego opisać. Kiedy spadłem na pół piętro, straciłem przytomność. Podejrzana leżała na podłodze i nie przypominała już żadnego demonicznego loup-garou, nie emanowała niebezpieczeństwem. Następnie Emma zajęła się zabezpieczeniem podejrzanej po przez symbole, ja zająłem się rannym Williamem. Kiedy przyjechała karetka, zniosłem go na dół.

Egzekutor
Xaraf Firebridge
Nr. służbowy: ASJ00044
Xaraf podał kartkę Kopacz, po czym, za jej pozwoleniem, wyszedł z biura. Emma nadal pisała swój raport.
Udał się do ich biura, lecz nie zabawił tam długo. Miał dość roboty na dzisiaj, i mam w sobie cholernie dużo wkurwienia. Nabazgrał na kartce z drukarki flamastrem "Pojechałem do domu, mam dość roboty na dziś."
Po wyjściu z siedziby, złapał taksówkę i podał swój adres. Samochód jechał powoli, aż w końcu dojechali. Od razu odprowadził Land Rovera Defendera do znajomego mechanika, który kazał mu się zgłosić po odbiór dopiero za trzy dni.
Zmarszczył się na tą myśl, ale cóż. Nie było wyboru.
Musiał się przesiąść na transport publiczny.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 02-11-2010 o 17:38.
SWAT jest offline  
Stary 06-11-2010, 00:07   #130
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Czekali. Atmosfera gęstniała, mięśnie Lawrence były napięte jakby spodziewała się ukradkowej napaści zza pleców. Siedziała nad filiżanką parującej kawy i wdychała mocny aromat żeby się nieco rozluźnić. Gdybyście chcieli wiedzieć, gówno to dało.

- Można się przysiąść?
Melodyjny, dźwięczny głos barona zabrzmiał tuż przy uchu i CG mimowolnie poskoczyła. Pojawił się przy ich stoliku jak cholerny Hudini. Ciekawe co wyciągnie z kapelusza – pomyślała mierząc pijawkę podejrzliwym spojrzeniem.

- Prrroszę - rzuciła na to Dolores z jasnym uśmiechem. - Miło, że jednak zdecydował się pan spotkać z nami osobiście.
- Jak mógłbym odmówić tak pięknym kobietom, za wybaczeniem regulatorze - ostatnie słowa skierował do Gary'ego. - Jak się trzyma Udo? Ile już wam nakłamał?
-Coś przegapiłem?- Mike wszedł zasapany. Zajął miejsce po drugie stronie stolika. Z kieszeni wyciągnął okulary przeciwsłoneczne w stylu strażnika teksasu i sięgnął po kartę dań. Baron przyjrzał się łakowi z kamienną twarzą i nagle zamilkł.
- Ponoć ma nam pan do przekazania jakieś istotne informacje baronie. Nie przedłużajmy wobec tego i przejdźmy do sedna - wtrąciła się znów Lawrence bo rozmowa miała być rzeczowa a zamieniała się w pogaduszki dobrych znajomych.
- Od razu do sedna- uśmiechnął się wampir - to mi się podoba. Mam wydaje mi się dość cenne informacje na temat czegoś co nazywacie Mythosem. Pozostaje jedynie ustalenie ceny za tą informację. Żądam wypuszczenia Udo oraz przyznanie mojej koterii większej ilości swobody. Chodzi mi przede wszystkim o zwiększenie tak zwanych limitów krwi i limitów potomstwa. Oraz skreślenie mnie i moich poddanych z waszych ewidencji.


Łojojoj. To się baron zagalopował.

- Taaak – Gary uśmiechnął się krzywo – A już myślałem że jeszcze miliona funcików w nieoznaczonych banknotach, prywatnego banku krwi i żeby Królowa ci loda zrobiła.
Przyrzekł sobie że się nie będzie wtrącać. Naprawdę. Że da pogadać dziewczynom i łakowi. No ale trzeba od razu określić poziom ustępstw.
- Może zamiast tego wycofamy Nakaz na ciebie? To powinno cię zainteresować w pierwszym rzędzie.


- Nakaz na mnie? A cóż niby takiego miałbym zrobić, by zainteresować tak szacowną instytucją, jaką jest Ministerstwo Regulacji - czyżby czerń w oczach barona zgęstniała nagle, niczym jezioro w pochmurny dzień. Nakaz na mnie będzie zatem miłą premią. Ale nadal chcę uwolnienia moich poddanych i zwiększenia limitu potomstwa.


- Jak na mój gust - wtrącił niedbale Mike - to nikt z nas nie wyniesie żadnej korzyści z tego spotkania, no może wspaniałym żarciem jakie tu mają. To o co prosisz baronie jest niewykonalne i doskonale o tym wiesz, więc po co chciałeś się z nami spotkać, hę?


- Myślałem, że wy, Regulatorzy, możecie więcej. Skoro tak nie jest faktycznie moje spotkanie z wami jest tylko stratą czasu. Które z was torturowało Udo? - wyraźnie słychać groźbę w jego głosie przy ostatnim pytaniu a instynkt Garyego i Hartmana zaczynał ich zdecydowanie ostrzegać.


- A skąd przypuszczenie że przyszło do tortur? Czyżby pan baron wiedział że Udo nie będzie się chciał z nami podzielić wiedzą, bo może być nie wygodna? To chyba już dla nikogo nie jest tajemnicą że Udo brał udział w... działaniach za które szybko z Ministerstwa nie wyjdzie. – Gary spiął się słysząc groźbę w głosie zdechlaka – Coś jeszcze ma pan nam do powiedzenia, czy kończymy spotkanie?


- Czułem jego ból. Czułem jak płonie jego ciało. Dlatego chcę wiedzieć, kto go torturował – naciskał Gabryjel.

- Przesłuchiwany był przeze mnie - Gary odpowiedział spokojnie - Dlatego tu jesteśmy. Tylko zdaje się że nasza dyskusja jest pozbawiona sensu i widoków na sukces.

CG spojrzała na Trisketta spod zmrużonych powiek. Niech go kurwa bardziej prowokuje!
- Panie baronie - zaczęła spokojnie. - Zdaje pan sobie sprawę, że nie możemy zgodzić się na te warunki. To bardzo wysoka cena a my mamy niejako kupować kota w worku. Nie mamy nawet pojęcia jakiego kalibru będą to informacje. Co do swobody i pozycji pańskiej koterii, to jest to poza kwestią dyskusji. Jeśli zaś podzieli się pan z nami wiedzą, i okaże się ona zadowalająca, oddali to pana w rankingu podejrzanych, co powinno być panu na rękę. Proszę sobie wyobrazić, że Ministerstwo wyda na pana list gończy. Prawdopodobnie nie uda się pana ująć, ale czy chce pan stracić swoją pozycję i funkcję w mieście? Upadki z wysokiego stołka są wyjątkowo bolesne. I jeszcze jedno. W ramach dobrej woli. Rozumiem, że Udo ma dla pana wartość baronie. Kto wie, może nawet jest pana potomstwem. Jeśli informacje odnośnie Mythosa okażą się warte zachodu, mogę pana osobiście zapewnić, że przyłożę starania aby Udo nie sczezł w lochach Ministerstwa, tylko wrócił na wasze rodzinne łono do “Grzesznych Rozkoszy”.


- Upadki z wysokiego stołka faktycznie bolą bardziej - uśmiechnął się wampir nieco chyba ułagodzony tonem CG. - Pani propozycja jest warta rozważenia. Dam wam jedną wskazówkę. “Sztolnia demona”. Lokal na Rewirze. Zapytajcie tam o niejakiego Crushera. Jeśli odpowiednio rozegracie sprawę, może doprowadzi was do Mythosa. Tylko strzeżcie się, bo nie tylko wy polujecie za Mythosem i łatwo pytając się o niego zwrócić uwagę pewnych .... osób z którymi nie warto zadzierać. Nawet takim twardzielom jak Regulatorzy kręcenie się koło pewnych spraw może przynieść wiele strat. Jeśli uznacie moją informację za pożyteczną, to Udo do najpóźniej jutrzejszego wieczora opuści wasze loszki. A jeśli okaże się, że będzie ... żywił urazę, wtedy pozwolimy sobie na mały sparing. On przeciwko panu Egzekutorowi - spojrzał na Garyego. - Zobaczymy, czy wtedy metody bezpośredniej perswazji sprawię panu tyle samo przyjemności, egzekutorze.
W oczach wampira, być może strzygonia, Triskett ujrzał zapowiedź nieuniknionej konfrontacji. Może jeszcze nie teraz, może niezbyt szybko, lecz pijawka nie odpuści. Jego czarne oczy wyrażały to dosadnie.


- Lokal na rewirze? I nazwisko, które nic mi nie mówi? To tyle? - w głosie Lawrence dało się wyczuć nutę zawodu. Przygryzła papierosa i odpaliła go nerwowo. - Obiecywał pan informacje baronie, nie wskazówki. Jeśli chce pan abym wyciągnęła dla pana Udo to może powinien się pan bardziej postarać. Za ten strzęp informacji mogę jedynie obiecać, że nie pojawi się panu na progu grupa szturmowa. Przynajmniej dopóki nie sprawdzimy tego nieprecyzyjnego i bladego tropu. Jeśli wie pan coś więcej o tej sprawie baronie to, proszę mi zaufać, to jest doskonały moment żeby się tym podzielić. Kim jest ów “Crusher”? Jakie są jego powiązania z Mythosem? Czy brał pan udział w rytuale na cmentarzu? Ma pan przypuszczenia kim w ogóle jest Mythos i co chce osiągnąć? Proszę wykrzesać odrobinę dobrej woli baronie.


Baron spojrzał na nią przenikliwie po czym skinął niechętnie.

- Crasher to zombie. Zapewne nekrofag. Czy był na cmentarzu? Tak. Był. A Mythos to .. demon. Paskudny, wredny, demon. Czy tyle wystarczy?

- Jeszcze jedno. Do czego zmierza Mythos? Co demon chce osiągnąć?
- Nie mam pojęcia. Ale pewnie nic dobrego - uśmiechnął się niewinnie. - Zatem rozumiem, że mogę opuścić już wasze przemiłe towarzystwo? Oferowane w tym miejscu specjały jakoś nie są dla mnie zbytnio apetyczne.


- A dla mnie wręcz przeciwnie Panie baronie - powiedział Brasi z ustami pełnymi sernika - no, ale coś za coś, prawda? Jeszcze jedno, jeśli można. tych dwóch kochasiów, wie Pan, z którymi przyszliśmy wtedy porozmawiać , pamięta pan? Nadal mamy do nich parę pytań a nie chcemy jednego czy drugiego targać do komory, jeśli wie Pan o czym mówię. Może zorganizuje Pan jakieś spotkanko, co?


- Obawiam się Szanowny Panie, że obaj zostali unicestwieni - spojrzał z kamienną twarzą wprost na loup garou a Mike westchnął jakby zawiedziony.
-Rozumiem, że jest Pan całkowicie pewien? Bo widzi Pan, my też chcielibyśmy nabrać pewności, a na razie wiemy to tylko z Pańskiej relacji. Szkoda, żebyśmy uganiali się za dwoma pij... - uśmiechnął się - Pańskimi poddanymi, skoro mamy tyle spraw na głowie. Ale w raporcie trzeba będzie napisać co i jak, wie Pan, ta papierkowa robota mnie dobija, ale rady nie ma, trzeba bazgrać. To mówi Pan - wyjął notes i ołówek - że Panowie,jak oni się nazywali - zwrócił się do Loli - no nie ważne, później. Mówi Pan, że zostali unicestwieni? W jaki sposób i przez kogo? Kiedy i czy widział pan ich szczątki?


- Wiem, że już nie istnieją - uśmiechnął się czarnooki zimno. - Niech pan to zanotuje. To wszystko, co mam w tej sprawie do powiedzenia. W jaki sposób i przez kogo, to nie jest istotne z punktu widzenia państwa śledztwa. Zostali zniszczeni i ręczę za to moim słowem.
- Same unicestwienie może nie Panie baronie. Istotniejsze co opowiedzieli przed zejściem.
- Niestety obawiam się, ze nie dane nam tego będzie poznać, regulatorze.

* * *


Baron opuścił ich równie niespodziewanie jak się wcześniej pojawił. A teraz zostali sami i trzeba było działać dalej.

Nie było się nad czym rozwodzić, to był ich najlepszy trop. A w zasadzie jedyny. Z jednej knajpy mieli przenieść się do kolejnej, rzeczonej “Sztolni demona” gdzie planowali odszukać niejakiego Crushera. Po pierwsze, ciężko było tam trafić. Przemierzali labirynty uliczek, zakamarków, niskich tuneli, przesmyków i bram, aby znaleźć się wreszcie przed stalowymi drzwiami bez żadnego oznaczenia czy neonu. Nie widniało tam nic co mogłoby wskazywać, że jest to publiczny lokal i na dodatek przyjmują tam klientów. Ale Lawrence znała to miasto. A “Sztolnia” obiła jej się o uszy i wiedziała gdzie szukać. W samym sercu Rewiru.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 06-11-2010 o 00:14.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172