Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2010, 20:42   #62
Jendker
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację



-Fiuuuuuu Fiuuuuuu, nieźle, czyli mamy tu życie inteligentne. Może nawet zjem coś jeszcze dzisiaj. Tylko jak by tu przez tą wodę.....- Chwila podziwu Ao dla tego, kto odważył się mieszkać w takim miejscu minęła, gdy sam zorientował się, że nie jest do końca przystosowany. Zaczął rozglądać się dookoła za czymś, na czym można by przepłynąć jezioro.
Rozglądając się do dokoła niczego nie zauważył. Przeszedł kawałek dalej, i jego oczom ukazała się drewniana tratwa, przywiązana do małego fragmentu skały za pomocą grubej, wytrzymałej liany. Tratwa kołysała się na mętnej wodzie bajora i trzeba było przyznać, że wyglądała dość solidnie. Na jej powierzchni znajdywało się długie wiosło.

Odgarnął włosy do tyłu i nałożył na głowę kaptur. Srebrne włosy nie rzucały się w oczy z wnętrza płaszcza.
-"HAAAAALOOOO, JEST TU KTO? KTOŚ MNIE SŁYSZY? CZYJA TO ŁÓDŹ?" - Ao nie zawsze grał honorowo, nie był jednak złodziejem, by kraść co popadnie. No i nie warto wkurzać mieszkańców. Rozglądał się dookoła w poszukiwaniu ewentualnego właściciela tratwy. Naciągnięty kaptur trochę pomagał, osłaniając oczy przed zbędnym, przeszkadzającym światłem, przystosowując oczy do półmroku.

W najbliższym otoczeniu nie było nikogo. A przynajmniej nikt nie odpowiedział Nieskończonemu.

-Potrzebuje transportu na drugą stronę, do miasta, tylko tyle.- Nadzieja na spotkanie właściciela malała, jednak wciąż nie gasła.

Tak jak poprzednio, nikt nie odpowiedział. Ao nie usłyszał także żadnych dźwięków, które wskazywałyby na to, iż właściciel tratwy byłby w pobliżu. Prawdopodobnie umieszczono tu ją specjalnie dla gości.

-No dobra, pora do roboty. Bez praczy nie ma kołaczy...czy jakoś tak?- Ao podszedł do tratwy i po chwili rozwiązał węzeł. Ostrożnie stanął na tratwie jedną nogą. W tym momencie coś poszło nie tak, i środek transportu odpłynął od brzegu, pozostawiając Ao w pozycji idealnego szpagatu. Dały o sobie znać kilka ostatnich dni, w których zaniedbał rozciąganie.
"Moje jajka."
Ze łzami w oczach, zdołał się podnieść używając samych nóg. Tym razem wskoczył na tratwę obiema nogami. Przez chwilę kąpiel w zielonej breji, nazwanej dumnie wodą, zdawała się nieunikniona. Udało mu się jednak złapać równowagę. Usiadł, chwycił wiosło, i wesoło pogwizdując zaczął wiosłować do brzegu miasta.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=14H2d13ycYg[/media]


Początkowo Ao był w stanie odpychać się wiosłem od dna jeziora, lecz kiedy w ten sposób przebył ćwierć jego długości, dno było już zbyt głęboko. Manewrując długim wiosłem płynął dalej w głąb wielkiego bajora. Widział, jak tuż pod jego czarną powierzchnią w popłochu uciekają ryby o świecących różnymi barwami grzbietach. Niektóre ciekawskie zwierzęta płynęła za jego tratwą, co łatwo było odgadnąć po licznych światełkach w wodzie. Czasami gdzieś nieopodal rozlegały się różne chlupoty skaczących ryb i innych stworzeń. Z każdą chwilą skrzydlaty był bliżej miasta. Gdy znajdował się na tyle blisko, by przyjrzeć się jego konstrukcji, ujrzał, iż budynki miasta zostały osadzone na drewnianych platformach, które były podpierane przez pale zagłębiające się w bajoro i zapewne sięgające dna.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=HO7XeUgrcdk[/media]




W końcu Nieskończony dopłynął do miasta. Już z dala widział, iż miasto tętni życiem, lecz dopiero po dopłynięciu do platformy mógł przyjrzeć się jego mieszkańcom. Po drewnianej platformie przemieszczały się humanoidalne istoty, przypominające wyrośnięte żaby o ludzkiej posturze. Istoty były ubrane w najdziwniejsze stroje, jakie Ao kiedykolwiek widział. Nie dało się ukryć, iż oprócz kolorowych tkanin głównym elementem ich ubioru były części różnych roślin. W miejscu, do którego dopłynął Nieskończony stał jeden z tubylców, z zaciekawieniem wpatrujący się w niego swymi wielkimi oczyma. Żaboludź wyskrzeczał coś w swoim dziwnym języku i rzucił mężczyźnie lianę, podobną do tej, która trzymała tratwę przy brzegu. Lina była przywiązana do niedużego kołka, i należało ją przywiązać do podobnego, umiejscowionego na środku łodzi.

Skrzydlaty uśmiechnął się najmilej jak potrafił. To, że nie wyskoczono na niego z włóczniami to był dobry znak. Przyjrzał się jeszcze raz Żaboludowi. Jego bogaty strój, uwieszony czy się dało bardzo się różnił od prostego odzienia Ao. Właściwie wyglądało to jakby przebiegł przez jakieś krzaki, a potem to, co został skomponował i pozszywał na nowo. Razem z roślinami. Ale Ao nie znał się na modzie, a o gustach się nie dyskutuje, szczególnie, jeżeli ktoś ci pomaga. Przywiązał linę do kołka na tratwie i złapawszy się jedną ręką za pal, zręcznie wskoczył na platformę. Uśmiechnął się raz jeszcze do Żaboczłeka i w tym momencie z jego brzuch wydobyło się głośnie burczenie.


Płazopodobna człeczyna spojrzała na brzuch Nieskończonego, po czym zarechotała tubalnym śmiechem, wskazując jedną ręką na miasto. Gdy wojownik spojrzał w owym kierunku, dopiero wtedy spostrzegł niewiarygodną architekturę miasta. Owszem, było ono umieszczone na platformie, ale ta w wielu miejscach była porozdzielana szparami i dziurami, w których chlupotała mętna woda jeziora. Poszczególne jej części były łączone za pomocą drewnianych mostów bądź kładek. Lecz prawdziwie zachwycające były budowle. Duża większość tutejszych budynków była wykonana z drewna, którego było tu pod dostatkiem oraz uszczelniana za pomocą jakieś substancji, która po stwardnieniu miała kolor brązowo-zielony. Dachy budynków zrobiono z dużych, świecących kapeluszy gigantycznych grzybów rosnących w lesie. Chociaż na zewnątrz panował spory ruch, to w prawie wszystkich domach paliło się światło, rzucające przez otwory w ścianach różnobarwne refleksy. W centrum tego niecodziennego miasta znajdował się fragment gigantycznego drzewa, kilkakrotnie przewyższający domy, a na nim przyczepione były przeróżne, także świecące grzyby. Najprawdopodobniej zarówno one, jak i fragment drzewa były w środku wydrążone, ponieważ w licznych otworach widać było stojące postacie i migające światła.

-
Łoooohoohoo- Podziw wyrwał się z piersi skrzydlatego. Architektura wychodziła z roślinności, łączyła się z nią i przenikała. Stanowiły jedność. I choć widział niejedne cuda stworzone przez Nieskończonych i Celestian, to, co tu widział było mu bliższe. Prostota i harmonia, a przy tym ekspresywność. Jego serce zostało jednak sprowadzone na ziemię przez kolejne skurcze żołądka. Czas było pomyśleć o tym, co się dzieje tu teraz.
-Wiem, że szanse są niewielkie. Ale może rozumiesz, co mówię?

Stworzenie zamrugało kilka razy i znów wskazało na miasto.
- Blagh'blar klar Nerer! - Wyskrzeczał wymachując jedną ręką w kierunku osady.

-
Szkoda. No nic może tam kogoś znajdę. Dziękuję za pomoc- Ukłonił się nisko, raz jeszcze uśmiechnął i ruszył w stronę osady.

Na platformie było sporo przechodniów, a na widok kroczącego Nieskończonego, który ze zdumieniem pochłaniał szczegóły architektoniczne miasta, wiele osobników spoglądało na niego z zaciekawieniem, bądź przerywało toczone rozmowy żeby przyjrzeć się nieznajomemu. Kolejną rzeczą, która wprawiła skrzydlatego w zdumienie był sposób, w jaki tubylcy oświetlali platformę. Na drewnianych słupach mocowane były haczyki, a na nich wisiały różnej wielkości słoje, w których znajdywały się roje świecących owadów. Niektóre miejsca były oświetlane poprzez rośliny oplatające pale, których kwiaty promieniowały na różne sposoby. Tak idąc i przyglądając się rzeczom, które Nieskończony ujrzał pierwszy raz w życiu, Ao przeszedł obok sporej, dwupiętrowej budowli zadaszonej lśniącym kapeluszem grzyba. Drzwi do budynku były otwarte i dochodziły z wewnątrz wesołe odgłosy, postukiwania i inne dźwięki charakterystyczne dla prostych karczm. Wojownik zapatrzył się w jeden ze słojów z owadami i zignorował znalezisko, lecz gdy jego łaknący pożywienia mózg zarejestrował informację, Nieskończony szybko cofnął się i stanął w drzwiach, nad którymi wisiał spory słój, o którego ścianki obijały się dziesiątki opasłych, świecących na pomarańczowo żuków. Wewnątrz znajdowała się niewielka izba, a w niej kilka drewnianych stolików, przy których na małych pniach siedziały różne istoty, nie tylko żaboludzie. Jedna sylwetka przykuła wzrok wojownika - a była to postać znajoma. Oto przy stoliku, z nosem w książce siedział mężczyzna, którego nie sposób można było pomylić - był to Davier Spellsound, wybitny odkrywca i podróżnik z Neverendaaru, wśród towarzystwa naukowego otoczony niemałą sławą. Ao rozpoznał go i podszedł powoli do jego stolika.
- Mówiłem już, że niczego nie potrzebuję... - Wymamrotał czytający mężczyzna.
Kiedy cień, który zasłaniał mu światło nie usunął się, wtedy ten na ogół spokojny człowiek z irytacją odłożył książkę i uniósł spojrzenie na twarz natręta.
- Oh... no proszę, kolejny "ptaszek"! - Powiedział z zaskoczeniem, kładąc nacisk na ostatni wyraz.

-WOOOHOOO, uratowany- Ao dopiero po chwili zorientował się, jaką uwagę na siebie zwrócił tym okrzykiem radości. - I to przez kogo. Ale gdzie moje maniery. Nazywam się Ao Hurros.- Odrzucił kaptur do tyłu i wyciągnął dłoń do mężczyzny.

Nieskończony spojrzał na dłoń swojego współplemieńca, po czym zamknął książkę z głośnym klapnięciem i odłożył ją na stół. Na jego twarzy zagościł przyjazny uśmiech. Skrzydlaty wstał, gładząc swój elegancki strój. Sięgnął po kapelusz, skinął głową i wymienił uścisk dłoni.



- Davier Spellsound, ale to chyba oczywiste. - Powiedział radosnym głosem.

-
Bardzo mi miło. Mam do pana kilka pytań. Pierwsze. Gdzie my w ogóle jesteśmy?- Uśmiech nie znikał mu z twarzy, gdy siadał przy stoliku zadając pytanie.

Starszy Nieskończony zamrugał oczami z zaskoczenia, po czym osiadł w swoim krześle.

- Myślę, że najpierw powinniśmy zająć się tą kwestią.
- Wskazał palcem na brzuch wojownika, z które dochodziły jednoznaczne odgłosy.
Davier zaśmiał się, po czym zagwizdał z palcem w ustach. Do stolika natychmiast podszedł jeden z żaboludów, niosąc tacę wykonaną z dużego, sztywnego liścia. Humanoid odezwał się w swoim języku, a Davier pokiwał głową, po czym odpowiedział mu w jego rodzimym języku. Żaboczłowiek podrapał się po głowie, wybulgotał coś gniewnie i zniknął za szynkwasem.
- Ekhirru. - Odparł podróżnik.
-Jeden z nowo odkrytych światów zewnętrznych. Jakim cudem trafiłeś tu przyjacielu, nie znając nazwy tego wymiaru...
- Podparł ręką brodę, przypatrując się twarzy wojownika.
Nim ten zdążył odpowiedzieć, powrócił "kelner", tym razem z dwoma tacami pełnymi najrozmaitszych potraw. Położył je przed głodnym Nieskończonym, wziął gliniany kufel drugiego i znów zniknął.
Ao pierwszy raz widział takie jedzenie. Miał przed sobą całą kolekcję przedziwnych, słodko wyglądających owoców oraz gorących mięs. Na jednym z glinianych talerzy ułożono stertę dziwnych, okrągłych, różowych przysmaków. Po dokładniejszej analizie, okazały się one żuko-podobnymi robakami.
- Smacznego! - Spellsound ryknął śmiechem.

"Żarełkooo"

Ao porwał szybkim ruchem robaka jednocześnie wkładając jego głowę do ust. Próba odgryzienia skończyła się odmową współpracy zębów, które nie miały ochoty przebijać się przez chitynowy pancerz. Przez chwilę gapił się na robaka, a jego frustracja rosła, gdy coraz bardziej uświadamiał sobie jak niewiele dzieli go od potężnego zastrzyku białka. Tak niewiele a zarazem tak dużo. Nadeszło olśnienie. Chwycił swój przyszły posiłek obiema rękami, jedną za głowę a drugą za tułów, i przekręcił. Zabrzmiał piękny zgrzyt, a z środka robaka dało się poczuć piękny aromat. Ao przyłożył tułów do ust i mocno zassał. Dziwny smak wypełnił mu usta. Poprzez przełyk popłyneły jeszcze trzy takie robaki i jeden owoc, wyglądający jak banan z otyłością, zanim Ao był w stanie mówić. Oczywiście nie przerywając jedzenia.
-Bardzo prosto.....biliśmy się niedaleko......znaczy....nasza wyprawa....ruin Hyldenów....właściwie to pośród....bo to......była zasadzka....kiedy jedna z tych.....krełatuł.....sie pokazała....rzucał....jakieś zaklęcie......ale mu przeszkodzili....doształ szczale.....i wtedy.....bah....zaklęcie.......światło....i budze. się ...z bólem... na bagnie.....a dookoła...trupy...a potem...ruszyłem....i natknąłem się na to miasto
- Nieskończony wyraźnie gestykulował jedzeniem, szczególnie energicznie pokazując odnóżem jak niedawny oponent dostał strzałą.

Znany podróżnik uważnie przysłuchiwał się słowom Ao, opierając brodę na ręce podpartej łokciem na stoliku. Jego oczy śledziły każdy ruch nieoczekiwanego towarzysza/

- Neverendaar... Nawet nie wiesz jak daleko jesteśmy od Wiecznego Królestwa. - Powiedział z lekką ironią. Swoją drogą, to cud, że samemu udało ci się przetrwać. - Dodał z uznaniem. - Ekhirru to niebezpieczna kraina, żyje tu tyle groźnych bestii...

-
Przygotowywano nas na coś takiego. W Akademii uczono nas przetrwania w nieznanych warunkach.- Skrzydlaty wypił zwartość swojego kufla i na chwilę przestał jeść.- Choć muszę przyznać, że bałem się, iż nie spotkam żadnego inteligentnego gatunku lub nie ma tu żadnej bramy. To mogłoby nieźle utrudnić powrót do domu. A co do stworów to potrafię sobie z nimi radzić całkiem nieźle.
Gdy Ao skończył mówić, przyjrzał się dokładniej bywalcom tutejszej karczmy. Oprócz przedstawicieli żabiej rasy, było tu wiele innych istot. Były stworzenia podobne do dzikich kotów chodzących na dwóch nogach, a także jaszczuroludzie i inni przedstawiciele humanoidów o gadzich cechach.
- Oh, Akademia Odkrywców? - Drugi Nieskończony okazał zainteresowanie.

-
Dokładnie. A ja to jej świeżo upieczony Absolwent. Dokładniej to skończyłem archeologię stosowaną. Wiadomo, wiszenie nad przepaścią na jednej ręce, odczytywanie starożytnych zapisków, unikanie śmiercionośnych pułapek, picie i takie tam.- Ao poczuł radość, że ktoś wie, o czym mówi. A zdarzało się to rzadko, no chyba, że rozprawiał o panienkach albo piciu. To rozumiała większość.- A tak właściwie, jak rozległe są te bagna? Muszę to wiedzieć, bo być może ktoś jeszcze przeżył z mojej wyprawy a moim zadaniem jest zapewnić mu bezpieczeństwo w takich warunkach. Będę musiał dokonać poszukiwań.

-
Ekhirru to jeden wielki ekosystem. Można powiedzieć, że wpadłeś po uszy w bagno. - Davier znów się zaśmiał. -Co do twojego oddziału?.. Jeżeli widziałeś ciała, oznacza to, że nie tylko ciebie tutaj przeniesiono. Takiego typu dzikie efekty mogą być nieobliczalne, ale równie dobrze mogły porozmieszczać wszystkich w różnych częściach lasu. Jeżeli był z wami jakiś porządny mag, na pewno już wyczuł wszystkich pozostałych przy życiu i próbuje odnaleźć każdego żywego członka. Jeśli jest tak jak mówię, to przybycie tutaj wszystkich ocalałych jest nieuniknione. - Przedstawił wojownikowi swoją hipotezę popartą wnikliwą analizą relacji ziomka.
Spellsound podniósł kufel, który przyniósł mu żabolud jakiś czas temu i wypił spory łyk płynu wypełniającego go po brzegi, krzywiąc się przy tym niezmiernie.
- Glarnez'U zdecydowanie nie znają się na ważeniu piwa. Glarnez'U... żaby.- Dodał widząc, iż Ao nie rozumiał jego słów.

-Trzeba pamiętać o różnicach anatomicznych. Im może to smakować. Swoją drogą ciekawię się jak to jest, że, mimo iż ten świat został niedawno odkryty tyle o nim wiadomo. Co do rozmiaru bagna to nawet ja to wywnioskowałem po wielkości roślin. Nie miałem jednak pewności. Ty jednak wiesz jak on się nazywa, znasz język tubylców, być może zwyczaje. Jak to jest?
-Ao rozsiadł się na krześle i czekał na odpowiedź.

Spellsound zaśmiał się serdecznie.

- Pytasz jak to jest możliwe? No cóż, w końcu nie bez powodu uważają mnie za wybitnego odkrywcę i podróżnika. A ci, jak magowie nie zdradzają swoich sztuczek... Ale wiesz co? Dla ciebie zrobię wyjątek!
- Wsadził rękę do kieszeni marynarki i po chwili wyjął z niej coś.
Położył zaciśniętą dłoń na stole i powoli rozwarł palce.


- To dzięki temu cudeńku. Mój najnowszy wynalazek. Co prawda przybyłem tutaj, żeby go wypróbować, ale postanowiłem nie wrócić do domu, póki dokładnie wszystkiego nie opiszę. A ten gadżecik pozwala mi na to. Gdy założy się go, umożliwia zrozumienie każdej istoty i porozumienie z nią w ojczystym języku.
- Powiedział dumnie.
- Możesz go wziąć. To jeden z kilku egzemplarzy, który stworzyłem. Myślę, że może ci się przydać.

Ao był osłupiały. Jeżeli ten wynalazek działał, to to było jedno z największych odkryć w historii. Dawał nieskończenie wiele możliwości. Koniec z żmudnym rozszyfrowywaniem języka. Ba nawet najskuteczniejsza do tej pory metoda, dostawanie się do umysłu danej rasy przestawała być potrzebna. Żmudne prace zostaną zastąpione przez zwykłą rozmowę. Ao trochę nieśmiało wyciągnął rękę po wynalazek i go założył a potem spojrzał na jednego z jaszczurów gadających z barmanem.


-
Co to ma być! Moje bagnissste żuki były już martwe! Mówiłem, że mają być jessszcze żywe! - jaszczur wykłócał się z barmanem o swoje danie.
- Ty spokojny. Ja już dopilnować, żeby żuki być żywe! -
Odpowiadał rozjuszony Glarnez'U.
-To, co stworzyłeś jest wielkie. Wielkie mówię. Powinieneś dostać nagrodę Albon za ten wynalazek.-Ao dopiero po chwili zdołał wykrztusić z siebie te kilka słów. Po prostu wmurowało go w ziemię.- Dziękuję, to niesamowity prezent.- Przez chwile bawił się nową rzeczą, po czym spojrzał na badacza.- Ja też powinienem ci coś w zamian dać. I mam nawet pomysł co. To bardzo mądra książka. Sam za chwile przyznasz.- Ostatnie słowa wypowiadał już grzebiąc w swojej torbie. Po chwili położył na stole książkę tak, że wielki napis "1#Zachowaj spokój" skierowany był do darczyńcy.

Na widok okładki, Davier sięgnął za marynarkę.

- Oh, to sprowadza wspomnienia...

Po chwili wydobył stamtąd starą, podniszczoną książkę i położył ją obok tej wojownika. Gdy Ao przyjrzał się dokładniej, ujrzał taki sam napis "1# Zachowaj spokój!".
- Dostałem ją jako podarunek od profesora Falgorna, z okazji ukończenia Akademii. Gdyby nie ta książka, prawdopodobnie nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem. - Wytłumaczył łagodnie.

Ao uśmiechnął się tylko i schował swój egzemplarz do torby.

- Więc nie mam niczego, co mógłbym Ci teraz dać. Jestem minimalistą i noszę tylko to, co jest mi niezbędne. Jedyne, co mi zostanie to dług wdzięczności i obietnica, że będziesz mnie mógł liczyć na moją pomoc, jeśli będziesz jej potrzebował. A teraz wybacz, ale muszę poczekać na moich towarzyszy w porcie. To prawdopodobnie tam ich znajdę. Raz jeszcze dziękuje za posiłek.


- Cała przyjemność po mojej stronie, drogi przyjacielu. Na pewno jeszcze się spotkamy.


Ao wstał od stołu i ruszył w kierunku wyjścia. Tym razem otaczały go zrozumiałe zdania, choć dalej będące skrzekami i posykiwaniami. Miasto nabrało nowego wymiaru, nowego życia. Skrzydlaty rozejrzał się raz jeszcze. Dalej było niesłychanie tłoczno, a tłok ten przypominał Neverendaar. Tylko tamten był dużo większy. Wzrokiem zlokalizował port, ten sam, z którego on sam tu przyszedł. Jeżeli jakiś mag mógł go namierzać, to całkiem dobrym pomysłem było by być "latarnią". Ruszył przed siebie. Miał zadanie do wykonania.
 
Jendker jest offline