Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-10-2010, 18:53   #61
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Stało się. Wielki robak skoczył i zaatakował swymi ogromnymi ostrzami palladyna. Szybkość przeciwnika zaskoczyła Rodericka. Uskoczył w prawo, jednocześnie próbując ustawić się w pozycji do ataku. Zwinna bestia opadła i obróciła się, znów nacierając na Rodericka. Unik palladyna rozjuszył ją i zaatakowała z furią, tnąc powietrze swymi ostrymi pazurami. Abrams rozłożył skrzydła i wzleciał w powietrze. Zawisnął nad bestią wypatrując słabych punktów. Wyciągnął rękę wskazując na łeb potwora. Wiązka światła wystrzeliła z jego dłoni. Światło trafiło w tył potwora, lecz te miejsce było chronione przez gruby, chitynowy pancerz, i zaklęcie nie przyniosło efektu. Wściekła bestia odwróciła się i uniosła swój łeb, podążając za lecącycm Roderickiem wszystkimi parami oczu. Robal wydał z siebie warknięcie i kłapnął paszczą. Z jego otworu gębowego wystrzelił strumień zielonej mazi. Substancja trafiła Palladyna w pierś zrzucając go na ziemię. Kwas zaczął wyżerać dziurę w jego pancerzu, młot wyleciał mu z dłoni. Roderick w panice znów użył zaklęcia, tym razem celując w ślepia stwora. Z dłoni palladyna promieniowało szkarłatne światło i stwór, który już nacierał, aby zadać śmiertelny cios, zapiszczał, kuląc się z bólu. To była jedyna szansa dla Rodericka. Podniósł się z ziemi, wziął młot i ruszył na potwora. Wzleciał w powietrze i uderzył z góry wkładając w to całą siłę. Pod wpływem uderzenia potężnym młotem, pancerz owada wydał z siebie niemiłe dla ucha chrupnięcie, a z licznych szczelin zaczęła wyciekać zielona posoka stwora. Potwór zatoczył się, a Roderick zapikował. Wyprowadził ostateczne uderzenie miażdżąc łeb ogromnego owada. Stwór uderzył ciężko o ziemię. Palladyn wylądował na ziemi, niemalże łamiąc sobie nogi. Kwas przeżerał zbroję, przepalał ubranie, ranił skórę. Roderick upuścił młot na ziemię i zajął się ściąganiem pancerza.
-Na Święty Ogień! - Krzyknął przyciskając dłoń do rany. Wyciągnął z sakwy bandaże i owinął nimi klatkę piersiową oraz bok przebity wcześniej sztyletem. Nie uśmierzyło to bólu, lecz powstrzymało krwawienie. Roderickowi zakręciło się w głowie, przez co upadł na ziemię. Resztkami sił podniósł się z ziemi. Znalazł też swój młot. Wyciągnął z sakwy buteleczkę z eliksirem. Odkorkował ją i wypił zawartość. Wsparł się na broni i rozejrzał się. Znajdował się na jakieś polanie... Wszędzie wokół gigantyczna trawa. W oddali widać było drzewa z ogromnymi liśćmi, ptaki latały nad głową palladyna.
"Niedługo słońce zajdzie. Muszę rozpalić ognisko."
Pozbierawszy swe rzeczy, zostawiając jedynie zniszczony napierśnik, ruszył w stronę drzew.

Zbierał suche gałęzie, gdy usłyszał cichy pisk dochodzący zza jednego z krzewów. Na ugiętych nogach, kontrolując swój oddech, podszedł do źródła dziwnego dźwięku. Pisk wydawało małe zwierzątko siedzące w ukrytym między trawami gnieździe.
"Jeśli to jest dziecko, to gdzieś musi być i matka."
Przeczucia palladyna okazały się słuszne. Po krótkiej chwili na niebie ukazał się ogromny cień, który zbliżał się do ziemi. Z każdą sekundą był coraz bliżej. Gdy masywny ptak wylądował w gnieździe i zaczął karmić pisklę, Roderick wyskoczył zza krzaka i uderzył młotem. Wystarczyło jedno, miażdżące uderzenie, by zabić ptaka. Palladyn zabrał truchło i suche gałęzie, po czym udał się z powrotem na polanę. Wyciągnął z sakwy hubkę, oraz krzesiwo i rozpalił ognisko.
"Jutro pomyślę, co robić dalej."
 

Ostatnio edytowane przez Roni : 30-10-2010 o 20:48.
Roni jest offline  
Stary 01-11-2010, 20:42   #62
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację



-Fiuuuuuu Fiuuuuuu, nieźle, czyli mamy tu życie inteligentne. Może nawet zjem coś jeszcze dzisiaj. Tylko jak by tu przez tą wodę.....- Chwila podziwu Ao dla tego, kto odważył się mieszkać w takim miejscu minęła, gdy sam zorientował się, że nie jest do końca przystosowany. Zaczął rozglądać się dookoła za czymś, na czym można by przepłynąć jezioro.
Rozglądając się do dokoła niczego nie zauważył. Przeszedł kawałek dalej, i jego oczom ukazała się drewniana tratwa, przywiązana do małego fragmentu skały za pomocą grubej, wytrzymałej liany. Tratwa kołysała się na mętnej wodzie bajora i trzeba było przyznać, że wyglądała dość solidnie. Na jej powierzchni znajdywało się długie wiosło.

Odgarnął włosy do tyłu i nałożył na głowę kaptur. Srebrne włosy nie rzucały się w oczy z wnętrza płaszcza.
-"HAAAAALOOOO, JEST TU KTO? KTOŚ MNIE SŁYSZY? CZYJA TO ŁÓDŹ?" - Ao nie zawsze grał honorowo, nie był jednak złodziejem, by kraść co popadnie. No i nie warto wkurzać mieszkańców. Rozglądał się dookoła w poszukiwaniu ewentualnego właściciela tratwy. Naciągnięty kaptur trochę pomagał, osłaniając oczy przed zbędnym, przeszkadzającym światłem, przystosowując oczy do półmroku.

W najbliższym otoczeniu nie było nikogo. A przynajmniej nikt nie odpowiedział Nieskończonemu.

-Potrzebuje transportu na drugą stronę, do miasta, tylko tyle.- Nadzieja na spotkanie właściciela malała, jednak wciąż nie gasła.

Tak jak poprzednio, nikt nie odpowiedział. Ao nie usłyszał także żadnych dźwięków, które wskazywałyby na to, iż właściciel tratwy byłby w pobliżu. Prawdopodobnie umieszczono tu ją specjalnie dla gości.

-No dobra, pora do roboty. Bez praczy nie ma kołaczy...czy jakoś tak?- Ao podszedł do tratwy i po chwili rozwiązał węzeł. Ostrożnie stanął na tratwie jedną nogą. W tym momencie coś poszło nie tak, i środek transportu odpłynął od brzegu, pozostawiając Ao w pozycji idealnego szpagatu. Dały o sobie znać kilka ostatnich dni, w których zaniedbał rozciąganie.
"Moje jajka."
Ze łzami w oczach, zdołał się podnieść używając samych nóg. Tym razem wskoczył na tratwę obiema nogami. Przez chwilę kąpiel w zielonej breji, nazwanej dumnie wodą, zdawała się nieunikniona. Udało mu się jednak złapać równowagę. Usiadł, chwycił wiosło, i wesoło pogwizdując zaczął wiosłować do brzegu miasta.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=14H2d13ycYg[/media]


Początkowo Ao był w stanie odpychać się wiosłem od dna jeziora, lecz kiedy w ten sposób przebył ćwierć jego długości, dno było już zbyt głęboko. Manewrując długim wiosłem płynął dalej w głąb wielkiego bajora. Widział, jak tuż pod jego czarną powierzchnią w popłochu uciekają ryby o świecących różnymi barwami grzbietach. Niektóre ciekawskie zwierzęta płynęła za jego tratwą, co łatwo było odgadnąć po licznych światełkach w wodzie. Czasami gdzieś nieopodal rozlegały się różne chlupoty skaczących ryb i innych stworzeń. Z każdą chwilą skrzydlaty był bliżej miasta. Gdy znajdował się na tyle blisko, by przyjrzeć się jego konstrukcji, ujrzał, iż budynki miasta zostały osadzone na drewnianych platformach, które były podpierane przez pale zagłębiające się w bajoro i zapewne sięgające dna.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=HO7XeUgrcdk[/media]




W końcu Nieskończony dopłynął do miasta. Już z dala widział, iż miasto tętni życiem, lecz dopiero po dopłynięciu do platformy mógł przyjrzeć się jego mieszkańcom. Po drewnianej platformie przemieszczały się humanoidalne istoty, przypominające wyrośnięte żaby o ludzkiej posturze. Istoty były ubrane w najdziwniejsze stroje, jakie Ao kiedykolwiek widział. Nie dało się ukryć, iż oprócz kolorowych tkanin głównym elementem ich ubioru były części różnych roślin. W miejscu, do którego dopłynął Nieskończony stał jeden z tubylców, z zaciekawieniem wpatrujący się w niego swymi wielkimi oczyma. Żaboludź wyskrzeczał coś w swoim dziwnym języku i rzucił mężczyźnie lianę, podobną do tej, która trzymała tratwę przy brzegu. Lina była przywiązana do niedużego kołka, i należało ją przywiązać do podobnego, umiejscowionego na środku łodzi.

Skrzydlaty uśmiechnął się najmilej jak potrafił. To, że nie wyskoczono na niego z włóczniami to był dobry znak. Przyjrzał się jeszcze raz Żaboludowi. Jego bogaty strój, uwieszony czy się dało bardzo się różnił od prostego odzienia Ao. Właściwie wyglądało to jakby przebiegł przez jakieś krzaki, a potem to, co został skomponował i pozszywał na nowo. Razem z roślinami. Ale Ao nie znał się na modzie, a o gustach się nie dyskutuje, szczególnie, jeżeli ktoś ci pomaga. Przywiązał linę do kołka na tratwie i złapawszy się jedną ręką za pal, zręcznie wskoczył na platformę. Uśmiechnął się raz jeszcze do Żaboczłeka i w tym momencie z jego brzuch wydobyło się głośnie burczenie.


Płazopodobna człeczyna spojrzała na brzuch Nieskończonego, po czym zarechotała tubalnym śmiechem, wskazując jedną ręką na miasto. Gdy wojownik spojrzał w owym kierunku, dopiero wtedy spostrzegł niewiarygodną architekturę miasta. Owszem, było ono umieszczone na platformie, ale ta w wielu miejscach była porozdzielana szparami i dziurami, w których chlupotała mętna woda jeziora. Poszczególne jej części były łączone za pomocą drewnianych mostów bądź kładek. Lecz prawdziwie zachwycające były budowle. Duża większość tutejszych budynków była wykonana z drewna, którego było tu pod dostatkiem oraz uszczelniana za pomocą jakieś substancji, która po stwardnieniu miała kolor brązowo-zielony. Dachy budynków zrobiono z dużych, świecących kapeluszy gigantycznych grzybów rosnących w lesie. Chociaż na zewnątrz panował spory ruch, to w prawie wszystkich domach paliło się światło, rzucające przez otwory w ścianach różnobarwne refleksy. W centrum tego niecodziennego miasta znajdował się fragment gigantycznego drzewa, kilkakrotnie przewyższający domy, a na nim przyczepione były przeróżne, także świecące grzyby. Najprawdopodobniej zarówno one, jak i fragment drzewa były w środku wydrążone, ponieważ w licznych otworach widać było stojące postacie i migające światła.

-
Łoooohoohoo- Podziw wyrwał się z piersi skrzydlatego. Architektura wychodziła z roślinności, łączyła się z nią i przenikała. Stanowiły jedność. I choć widział niejedne cuda stworzone przez Nieskończonych i Celestian, to, co tu widział było mu bliższe. Prostota i harmonia, a przy tym ekspresywność. Jego serce zostało jednak sprowadzone na ziemię przez kolejne skurcze żołądka. Czas było pomyśleć o tym, co się dzieje tu teraz.
-Wiem, że szanse są niewielkie. Ale może rozumiesz, co mówię?

Stworzenie zamrugało kilka razy i znów wskazało na miasto.
- Blagh'blar klar Nerer! - Wyskrzeczał wymachując jedną ręką w kierunku osady.

-
Szkoda. No nic może tam kogoś znajdę. Dziękuję za pomoc- Ukłonił się nisko, raz jeszcze uśmiechnął i ruszył w stronę osady.

Na platformie było sporo przechodniów, a na widok kroczącego Nieskończonego, który ze zdumieniem pochłaniał szczegóły architektoniczne miasta, wiele osobników spoglądało na niego z zaciekawieniem, bądź przerywało toczone rozmowy żeby przyjrzeć się nieznajomemu. Kolejną rzeczą, która wprawiła skrzydlatego w zdumienie był sposób, w jaki tubylcy oświetlali platformę. Na drewnianych słupach mocowane były haczyki, a na nich wisiały różnej wielkości słoje, w których znajdywały się roje świecących owadów. Niektóre miejsca były oświetlane poprzez rośliny oplatające pale, których kwiaty promieniowały na różne sposoby. Tak idąc i przyglądając się rzeczom, które Nieskończony ujrzał pierwszy raz w życiu, Ao przeszedł obok sporej, dwupiętrowej budowli zadaszonej lśniącym kapeluszem grzyba. Drzwi do budynku były otwarte i dochodziły z wewnątrz wesołe odgłosy, postukiwania i inne dźwięki charakterystyczne dla prostych karczm. Wojownik zapatrzył się w jeden ze słojów z owadami i zignorował znalezisko, lecz gdy jego łaknący pożywienia mózg zarejestrował informację, Nieskończony szybko cofnął się i stanął w drzwiach, nad którymi wisiał spory słój, o którego ścianki obijały się dziesiątki opasłych, świecących na pomarańczowo żuków. Wewnątrz znajdowała się niewielka izba, a w niej kilka drewnianych stolików, przy których na małych pniach siedziały różne istoty, nie tylko żaboludzie. Jedna sylwetka przykuła wzrok wojownika - a była to postać znajoma. Oto przy stoliku, z nosem w książce siedział mężczyzna, którego nie sposób można było pomylić - był to Davier Spellsound, wybitny odkrywca i podróżnik z Neverendaaru, wśród towarzystwa naukowego otoczony niemałą sławą. Ao rozpoznał go i podszedł powoli do jego stolika.
- Mówiłem już, że niczego nie potrzebuję... - Wymamrotał czytający mężczyzna.
Kiedy cień, który zasłaniał mu światło nie usunął się, wtedy ten na ogół spokojny człowiek z irytacją odłożył książkę i uniósł spojrzenie na twarz natręta.
- Oh... no proszę, kolejny "ptaszek"! - Powiedział z zaskoczeniem, kładąc nacisk na ostatni wyraz.

-WOOOHOOO, uratowany- Ao dopiero po chwili zorientował się, jaką uwagę na siebie zwrócił tym okrzykiem radości. - I to przez kogo. Ale gdzie moje maniery. Nazywam się Ao Hurros.- Odrzucił kaptur do tyłu i wyciągnął dłoń do mężczyzny.

Nieskończony spojrzał na dłoń swojego współplemieńca, po czym zamknął książkę z głośnym klapnięciem i odłożył ją na stół. Na jego twarzy zagościł przyjazny uśmiech. Skrzydlaty wstał, gładząc swój elegancki strój. Sięgnął po kapelusz, skinął głową i wymienił uścisk dłoni.



- Davier Spellsound, ale to chyba oczywiste. - Powiedział radosnym głosem.

-
Bardzo mi miło. Mam do pana kilka pytań. Pierwsze. Gdzie my w ogóle jesteśmy?- Uśmiech nie znikał mu z twarzy, gdy siadał przy stoliku zadając pytanie.

Starszy Nieskończony zamrugał oczami z zaskoczenia, po czym osiadł w swoim krześle.

- Myślę, że najpierw powinniśmy zająć się tą kwestią.
- Wskazał palcem na brzuch wojownika, z które dochodziły jednoznaczne odgłosy.
Davier zaśmiał się, po czym zagwizdał z palcem w ustach. Do stolika natychmiast podszedł jeden z żaboludów, niosąc tacę wykonaną z dużego, sztywnego liścia. Humanoid odezwał się w swoim języku, a Davier pokiwał głową, po czym odpowiedział mu w jego rodzimym języku. Żaboczłowiek podrapał się po głowie, wybulgotał coś gniewnie i zniknął za szynkwasem.
- Ekhirru. - Odparł podróżnik.
-Jeden z nowo odkrytych światów zewnętrznych. Jakim cudem trafiłeś tu przyjacielu, nie znając nazwy tego wymiaru...
- Podparł ręką brodę, przypatrując się twarzy wojownika.
Nim ten zdążył odpowiedzieć, powrócił "kelner", tym razem z dwoma tacami pełnymi najrozmaitszych potraw. Położył je przed głodnym Nieskończonym, wziął gliniany kufel drugiego i znów zniknął.
Ao pierwszy raz widział takie jedzenie. Miał przed sobą całą kolekcję przedziwnych, słodko wyglądających owoców oraz gorących mięs. Na jednym z glinianych talerzy ułożono stertę dziwnych, okrągłych, różowych przysmaków. Po dokładniejszej analizie, okazały się one żuko-podobnymi robakami.
- Smacznego! - Spellsound ryknął śmiechem.

"Żarełkooo"

Ao porwał szybkim ruchem robaka jednocześnie wkładając jego głowę do ust. Próba odgryzienia skończyła się odmową współpracy zębów, które nie miały ochoty przebijać się przez chitynowy pancerz. Przez chwilę gapił się na robaka, a jego frustracja rosła, gdy coraz bardziej uświadamiał sobie jak niewiele dzieli go od potężnego zastrzyku białka. Tak niewiele a zarazem tak dużo. Nadeszło olśnienie. Chwycił swój przyszły posiłek obiema rękami, jedną za głowę a drugą za tułów, i przekręcił. Zabrzmiał piękny zgrzyt, a z środka robaka dało się poczuć piękny aromat. Ao przyłożył tułów do ust i mocno zassał. Dziwny smak wypełnił mu usta. Poprzez przełyk popłyneły jeszcze trzy takie robaki i jeden owoc, wyglądający jak banan z otyłością, zanim Ao był w stanie mówić. Oczywiście nie przerywając jedzenia.
-Bardzo prosto.....biliśmy się niedaleko......znaczy....nasza wyprawa....ruin Hyldenów....właściwie to pośród....bo to......była zasadzka....kiedy jedna z tych.....krełatuł.....sie pokazała....rzucał....jakieś zaklęcie......ale mu przeszkodzili....doształ szczale.....i wtedy.....bah....zaklęcie.......światło....i budze. się ...z bólem... na bagnie.....a dookoła...trupy...a potem...ruszyłem....i natknąłem się na to miasto
- Nieskończony wyraźnie gestykulował jedzeniem, szczególnie energicznie pokazując odnóżem jak niedawny oponent dostał strzałą.

Znany podróżnik uważnie przysłuchiwał się słowom Ao, opierając brodę na ręce podpartej łokciem na stoliku. Jego oczy śledziły każdy ruch nieoczekiwanego towarzysza/

- Neverendaar... Nawet nie wiesz jak daleko jesteśmy od Wiecznego Królestwa. - Powiedział z lekką ironią. Swoją drogą, to cud, że samemu udało ci się przetrwać. - Dodał z uznaniem. - Ekhirru to niebezpieczna kraina, żyje tu tyle groźnych bestii...

-
Przygotowywano nas na coś takiego. W Akademii uczono nas przetrwania w nieznanych warunkach.- Skrzydlaty wypił zwartość swojego kufla i na chwilę przestał jeść.- Choć muszę przyznać, że bałem się, iż nie spotkam żadnego inteligentnego gatunku lub nie ma tu żadnej bramy. To mogłoby nieźle utrudnić powrót do domu. A co do stworów to potrafię sobie z nimi radzić całkiem nieźle.
Gdy Ao skończył mówić, przyjrzał się dokładniej bywalcom tutejszej karczmy. Oprócz przedstawicieli żabiej rasy, było tu wiele innych istot. Były stworzenia podobne do dzikich kotów chodzących na dwóch nogach, a także jaszczuroludzie i inni przedstawiciele humanoidów o gadzich cechach.
- Oh, Akademia Odkrywców? - Drugi Nieskończony okazał zainteresowanie.

-
Dokładnie. A ja to jej świeżo upieczony Absolwent. Dokładniej to skończyłem archeologię stosowaną. Wiadomo, wiszenie nad przepaścią na jednej ręce, odczytywanie starożytnych zapisków, unikanie śmiercionośnych pułapek, picie i takie tam.- Ao poczuł radość, że ktoś wie, o czym mówi. A zdarzało się to rzadko, no chyba, że rozprawiał o panienkach albo piciu. To rozumiała większość.- A tak właściwie, jak rozległe są te bagna? Muszę to wiedzieć, bo być może ktoś jeszcze przeżył z mojej wyprawy a moim zadaniem jest zapewnić mu bezpieczeństwo w takich warunkach. Będę musiał dokonać poszukiwań.

-
Ekhirru to jeden wielki ekosystem. Można powiedzieć, że wpadłeś po uszy w bagno. - Davier znów się zaśmiał. -Co do twojego oddziału?.. Jeżeli widziałeś ciała, oznacza to, że nie tylko ciebie tutaj przeniesiono. Takiego typu dzikie efekty mogą być nieobliczalne, ale równie dobrze mogły porozmieszczać wszystkich w różnych częściach lasu. Jeżeli był z wami jakiś porządny mag, na pewno już wyczuł wszystkich pozostałych przy życiu i próbuje odnaleźć każdego żywego członka. Jeśli jest tak jak mówię, to przybycie tutaj wszystkich ocalałych jest nieuniknione. - Przedstawił wojownikowi swoją hipotezę popartą wnikliwą analizą relacji ziomka.
Spellsound podniósł kufel, który przyniósł mu żabolud jakiś czas temu i wypił spory łyk płynu wypełniającego go po brzegi, krzywiąc się przy tym niezmiernie.
- Glarnez'U zdecydowanie nie znają się na ważeniu piwa. Glarnez'U... żaby.- Dodał widząc, iż Ao nie rozumiał jego słów.

-Trzeba pamiętać o różnicach anatomicznych. Im może to smakować. Swoją drogą ciekawię się jak to jest, że, mimo iż ten świat został niedawno odkryty tyle o nim wiadomo. Co do rozmiaru bagna to nawet ja to wywnioskowałem po wielkości roślin. Nie miałem jednak pewności. Ty jednak wiesz jak on się nazywa, znasz język tubylców, być może zwyczaje. Jak to jest?
-Ao rozsiadł się na krześle i czekał na odpowiedź.

Spellsound zaśmiał się serdecznie.

- Pytasz jak to jest możliwe? No cóż, w końcu nie bez powodu uważają mnie za wybitnego odkrywcę i podróżnika. A ci, jak magowie nie zdradzają swoich sztuczek... Ale wiesz co? Dla ciebie zrobię wyjątek!
- Wsadził rękę do kieszeni marynarki i po chwili wyjął z niej coś.
Położył zaciśniętą dłoń na stole i powoli rozwarł palce.


- To dzięki temu cudeńku. Mój najnowszy wynalazek. Co prawda przybyłem tutaj, żeby go wypróbować, ale postanowiłem nie wrócić do domu, póki dokładnie wszystkiego nie opiszę. A ten gadżecik pozwala mi na to. Gdy założy się go, umożliwia zrozumienie każdej istoty i porozumienie z nią w ojczystym języku.
- Powiedział dumnie.
- Możesz go wziąć. To jeden z kilku egzemplarzy, który stworzyłem. Myślę, że może ci się przydać.

Ao był osłupiały. Jeżeli ten wynalazek działał, to to było jedno z największych odkryć w historii. Dawał nieskończenie wiele możliwości. Koniec z żmudnym rozszyfrowywaniem języka. Ba nawet najskuteczniejsza do tej pory metoda, dostawanie się do umysłu danej rasy przestawała być potrzebna. Żmudne prace zostaną zastąpione przez zwykłą rozmowę. Ao trochę nieśmiało wyciągnął rękę po wynalazek i go założył a potem spojrzał na jednego z jaszczurów gadających z barmanem.


-
Co to ma być! Moje bagnissste żuki były już martwe! Mówiłem, że mają być jessszcze żywe! - jaszczur wykłócał się z barmanem o swoje danie.
- Ty spokojny. Ja już dopilnować, żeby żuki być żywe! -
Odpowiadał rozjuszony Glarnez'U.
-To, co stworzyłeś jest wielkie. Wielkie mówię. Powinieneś dostać nagrodę Albon za ten wynalazek.-Ao dopiero po chwili zdołał wykrztusić z siebie te kilka słów. Po prostu wmurowało go w ziemię.- Dziękuję, to niesamowity prezent.- Przez chwile bawił się nową rzeczą, po czym spojrzał na badacza.- Ja też powinienem ci coś w zamian dać. I mam nawet pomysł co. To bardzo mądra książka. Sam za chwile przyznasz.- Ostatnie słowa wypowiadał już grzebiąc w swojej torbie. Po chwili położył na stole książkę tak, że wielki napis "1#Zachowaj spokój" skierowany był do darczyńcy.

Na widok okładki, Davier sięgnął za marynarkę.

- Oh, to sprowadza wspomnienia...

Po chwili wydobył stamtąd starą, podniszczoną książkę i położył ją obok tej wojownika. Gdy Ao przyjrzał się dokładniej, ujrzał taki sam napis "1# Zachowaj spokój!".
- Dostałem ją jako podarunek od profesora Falgorna, z okazji ukończenia Akademii. Gdyby nie ta książka, prawdopodobnie nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem. - Wytłumaczył łagodnie.

Ao uśmiechnął się tylko i schował swój egzemplarz do torby.

- Więc nie mam niczego, co mógłbym Ci teraz dać. Jestem minimalistą i noszę tylko to, co jest mi niezbędne. Jedyne, co mi zostanie to dług wdzięczności i obietnica, że będziesz mnie mógł liczyć na moją pomoc, jeśli będziesz jej potrzebował. A teraz wybacz, ale muszę poczekać na moich towarzyszy w porcie. To prawdopodobnie tam ich znajdę. Raz jeszcze dziękuje za posiłek.


- Cała przyjemność po mojej stronie, drogi przyjacielu. Na pewno jeszcze się spotkamy.


Ao wstał od stołu i ruszył w kierunku wyjścia. Tym razem otaczały go zrozumiałe zdania, choć dalej będące skrzekami i posykiwaniami. Miasto nabrało nowego wymiaru, nowego życia. Skrzydlaty rozejrzał się raz jeszcze. Dalej było niesłychanie tłoczno, a tłok ten przypominał Neverendaar. Tylko tamten był dużo większy. Wzrokiem zlokalizował port, ten sam, z którego on sam tu przyszedł. Jeżeli jakiś mag mógł go namierzać, to całkiem dobrym pomysłem było by być "latarnią". Ruszył przed siebie. Miał zadanie do wykonania.
 
Jendker jest offline  
Stary 02-11-2010, 19:51   #63
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Urizjel Blackhearth:

Po dłuższej chwili poszukiwania materiałów do przygotowania ogniska, trafiłeś na idealne miejsce do spędzenia nocy. Był to płaski szczyt wybijający się w górę grunt, o stromych i dosyć wysokich ścianach, na którego płaski szczyt porastała trawa i mniejsze rośliny.

Udało ci się zebrać wystarczająco dużo kawałków suchych roślin i fragmentów zdrewniałej kory tutejszych, olbrzymich drzew, aby rozpalić ognisko. Ułożyłeś mały stos, lecz zanim zająłeś się ich podpaleniem, udałeś się na poszukiwanie czegoś zdatnego do jedzenia. Znalezienie i zebranie jagód i owoców nie zajęło ci dużo czasu, ale oddaliłeś się znacznie od miejsca, w którym chciałeś przenocować. Gdy tak wracałeś, zachowując czujność i ostrożność, natrafiłeś na leżącego na ziemi, wielkiego ptaka. Stworzenie miało połamane skrzydła, krwawilo i bardzo cierpiało. Zdecydowałeś się skrócić cierpienia zwierzęcia, i tym sposobem zdobyłeś dodatkowe pożywienie.

Wróciłeś do prowizorycznego obozu, rozpaliłeś ogień i zabrałeś się za przygotowywanie posiłku. Twoich uszu dobiegł szelest trawy i z wszelką ostrożnością stanąłeś przy krawędzi wzniesienia. Na oświetlonej blaskiem roślin polanie poniżej pojawiły się znajome sylwetki... Z chwilą, w której rozpoznałeś twarz generała Thornheada oraz towarzyszących mu osób, dziękowałeś w duchu za to, iż oprócz ciebie byli tu inni Nieskończeni.
- Możemy dołączyć? - usłyszałeś donośny głos Thornheada, który również wyglądał na zadowolonego ze spotkania.
Skinąłeś głową i po chwili Nieskończeni wzbili się w powietrzu i wylądowali przy tobie.


Yue Springwater i Shakti Hari:

Pierwszą osobą, którą odnaleźliście była siostrzenica generała. Thornhead na jej widok o mało się nie popłakał ze wzruszenia i wyraźnie odetchnął z ulgą. Shakti była cała i zdrowa. Kiedy kierowaliście się do następnego sygnału, nastała noc. Z resztą w tym lesie niezwykle ciężko jest odróżnić pory dnia, gdyż przez większość czasu jest tako ciemno. Jedyną oznaką zmiany pory dnia był blask roślin, które zdawały się świecić w kompletnej ciemności, dając tym minimum błogosławionego światła. W końcu dotarliście na trawiastą polanę, skąpaną w poświacie tych fascynujących, lśniących roślin. Na środku polanku znajdowało się wzniesienie o wysokich, stromych krawędziach. Na jego szczycie paliło się ognisko. Zbliżyliście się do niego i ujrzeliście znajomą postać.
- Możemy dołączyć? - odezwał się generał i już po chwili znaleźliście się blisko błogiego ciepła ogniska.

Ao Hurros:

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HO7XeUgrcdk[/MEDIA]

Portowa dzielnica żabiego miasta była prawdopodobnie jego centrum gospodarczym. Na skraju drewnianej platformy znajdowały się pale, do których lianami przywiązane były różne rodzaje łodzi. Tuż przed nimi stały dziesiątki przeróżnych straganów i kramów kupieckich, za którymi krzątali się niecierpliwi kupcy i tragarze przynoszący z magazynów i łodzi dostawy towarów. Miejscowi oferowali wielki wybór najróżniejszych rodzai roślinnej i kościanej biżuterii, egzotycznych gatunków ryb; niektórzy na swoich straganach wystawili niespotykane rodzaje broni, inni sprzedawali mikstury w glinianych buteleczkach i całą masę innych specjałów. Po porcie krzątało się wiele mieszkańców, jak i podróżników i tych, którzy przybyli do miasta w określonych interesach.

Targ wypełniały niezliczone głosy targujących się osób. Nie sposób było rozróżnić co kto dokładnie mówił. Pośród jaszczuroludzi, Glarnez'U i innych tutejszych ras dumnych Nieskończonych łatwo byłoby można odróżnić, lecz żadnego takiego nie znalazłeś i przez cały czas nikt znajomy się nie zjawił. W końcu zrezygnowany udałeś się z powrotem do miasta. Doskwierało ci zmęczenie i osłabienie, a po tym jak się najadłeś, poczułeś się bardzo senny. Kiedy to przechodziłeś obok jednego z kilku budynków dzielnicy portowej, twoją uwagę przykuła umieszczona na nim tabliczka. Początkowo ujrzałeś na niej niezrozumiały, zielony napis, lecz kiedy przyjrzałeś się dokładniej, niezrozumiałe litery zaczęły układać się w jednoznaczny napis - nocleg.

Wszedłeś do wnętrza budynku. Izba, w do której wkroczyłeś była niewielka. Znajdowała się w niej lada, a za nią siedzący na krześle jaszczuroczłek. Obok lady, w kącie wznosiły się schody prowadzące na drugie piętro. Jaszczur musnął powietrze cienkim językiem i wyczuwając w ten sposób twoją obecność, skierował na ciebie spojrzenie żółtych oczu o cienkich kreskach zamiast źrenic. Nieśmiało zbliżyłeś się do niego.
- W czym mogę ssssłużyć? - usłyszałeś jego gardłowy głos...

Noc w lokalu gada kosztowała cię zaledwie 5 Neveronów. Jaszczur nie był zachwycony walutą, w której chciałeś mu zapłacić, ale ostatecznie zgodził się, zapewniony przez ciebie iż złoto jest bardzo cenne. Dostałeś jeden z wiszących za jego plecami klucz, którym otworzyłeś drzwi do twojego pokoju. Było to niewielkie pomieszczenie, którego wystrój robił wrażenie. Przy ścianie, w rogu pokoju wyrastały dwa drewniane pale, na których zawieszony był hamak wykonany z wielkiego, zielonego liścia. W drugim rogu zaś znajdowało się wgłębienie wypełnione wodą, najpewniej służyło do kąpieli. Naprzeciwko łóżka stał mały, drewniany stolik, a na nim gliniany talerz ze znanymi ci już przysmakami. Światło wpadało przez otwór w ścianie na przeciw drzwi, które zapewne było oknem. Roztaczał się z niego widok na ciemną, falującą powierzchnię jeziora, z którego miejscami wyrastały te zadziwiające, olbrzymie drzewa. W pokoju słychać było ciche stukania zamkniętych w słoiku owadów, które służyły za źródło światła. Przez okno przedostawało się również ciepłe powietrze. Kąpiel i odpoczynek - tego ci było trzeba...

Szajel Gentz:

[media]http://www.youtube.com/watch?v=14H2d13ycYg[/media]

Wędrówka z Rozi była długa i wyczerpująca, pomimo faktu iż twój nowy przyjaciel prowadził cię przez skróty. Wielokrotnie zatrzymywałeś się, żeby odpocząć, lub w celu znalezienia jedzenia, które to znajdywał dla ciebie leśny duszek, aż w końcu dotarłeś do wielkiego, czarnego jeziora. W niektórych miejscach z tego wielkiego bajora wyrastały olbrzymie drzewa, z których zwisały grube liany. Lecz to, co przykuło twoją uwagę to była łuna światła na jego środku - światło, które oznaczało dotarcie do celu...


Problem stanowiło jednak dotarcie do miasta. Dzielił je od ciebie duży dystans, a latanie jest zbyt wyczerpujące, nie mówiąc potencjalnym niebezpieczeństwie czyhajacym w głębinach jeziora. Kiedy podzieliłeś się z Rozi tym problemem, duszek stanął na twojej głowie i złożył ręce jak do modlitwy. Twojego przewodnika otoczyła różowa poświata i po kilku chwilach niedaleko od brzegu, z wody wyłonił się przepiękny kwiat przypominający lotos. Jego płatki lśniły białym światłem, co sprawiało iż kwiat wyglądał niezwykle zjawiskowo. Podziękowałeś przyjacielowi i podleciałeś do tego nietypowego środka transportu. Kiedy usiadłeś na jego środku, roślina ruszyła powoli w stronę miasta, stopniowo przyspieszając...

Roderick Abrams:

Na zrobionym przez ciebie ognisko upiekłeś swoją zdobycz, wpierw odpowiednio przygotowując ją do spożycia. Mięso ptaka nie należało do wykwintnych posiłków, aczkolwiek było jedzeniem, a bez jedzenia byłbyś słaby, a to oznaczałoby już śmierć w tym nieprzyjaznym środowisku.

Po najedzeniu się postanowiłeś odpocząć. Położyłeś się na kocu. Wpatrywałeś się w niewidoczne z ziemi korony drzew. Korony drzew porastały świecące grzyby i mchy. Ich różnobarwne poświaty wyglądały bajecznie. Wkrótce usnąłeś.

Obudziło cię głośne warczenie. Wstałeś natychmiast. A wtedy zamarłeś. Miejsce, które uważałeś za bezpieczne otaczały wielkie stwory, podobne do olbrzymich tygrysów. Ich zadziwiająca sierść lśniła fioletową poświatą. Było ich zbyt dużo, żeby spróbować z nimi walczyć. Ucieczka była jedynym możliwym sposobem na przeżycie...

 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 02-11-2010, 22:09   #64
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel zabił ptaka szybko i bezboleśnie. Przez chwilę wcześniej zastanawiał się czy nie dałoby się go odratować, ale po namyśle stwierdził, że ta myśl już jest irracjonalna. Wypatroszył go na miejscu, nie było sensu dźwigać czegoś czego i tak się nie zje, a ponadto nie miał ochoty brudzić i smrodzić w miejscu gdzie będzie spał.
Płaty mięsa pozwijał sznurem i zarzucił sobie na bark. Ciężkie... i bardzo dobrze. Nie miał pojęcia jak długo tu będzie i kiedy znajdzie kolejny posiłek. Gdy dotarł na miejsce gdzie zamierzał spać pownosił płaty pojedynczo, ewentualnie po dwa gdy były mniejsze. Nie miał ochoty się męczyć.

Na górze wyciągną z sakiewki krzemień, a z pokrowca nóż. Zaczął przygotowywać ognisko. Porozcinał kilka mniejszych gałęzi na drzazgi, ułożył kupkę suchych liści, nad nimi stosik z cienkich gałązek i zabrał się do rozpalania. Przez chwilę zastanawiał się czy nie skropić tego naftą, ale odpuścił sobie. Fakt zmęczenia nie usprawiedliwiał pójścia na łatwiznę gdy nie trzeba, a nafta może być potem potrzebna. Ćwierć litra to nie dużo, a nie wie jak wiele czasu tu spędzi.
Po jakimś czasie wreszcie się rozpaliło. Pielęgnował ogień przez kolejne pół godziny aż w końcu wyszło z tego spore ognisko przy którym można ciepło spędzić noc. Z pomocą noża, młotka i niewielkiego toporka, które zawsze miał przy sobie na takie okazje, zbudował prowizoryczny ruszt z co twardszych gałęzi. Pokroił mięso na cieńsze plastry i nabił na kij wycinając otwory nożem. Ułożył nad ogniem sprawdzając czy jest stabilne i zeskoczył na dół. Za mało miał drewna na całą noc, a teraz, póki światło jeszcze tli się na horyzoncie będzie znacznie prościej niż przy gwiazdach. Toporek okazał się nieocenioną pomocą. Teraz ogień będzie się palił jakieś pół godziny, po wrzuceniu najgrubszych kawałków kolejną godzinę. Potrzebuje czegoś co będzie się paliło znacznie dłużej, nie miał zamiaru czuwać całej nocy nad ogniem...
Wrócił z kilkoma sporymi kawałami drzewa, to już wystarczyło. Każdy po metr długi, gruby na dobre 10 cali. Tylko ciężkie. A mięso pewnie już się przypala z jednej strony. Cóż... jakby na to nie patrzeć węgiel jest zdrowy...

Ogień palił się już przyzwoicie dając przyjemne ciepło, które w nocy było tak pożądane. Bezpieczeństwo też było nieocenione, choć nie znał tutejszej fauny, ale raczej żadne zwierzę nie przepadało za ogniem.
Urizjel siedział krzyżując nogi przed ogniem. Nie miał koszuli, na lewej piersi miał pentakl ojca z zakrzepłej krwi, pod nim miał ślady po krwawych zaciekach które zdrapał paznokciami, bo nie zamierzał marnowac na to wody. Na kolanach trzymał swoją dai-katanę, swój Gniew. Emocję której tak nienawidził i był znużony. Pierwszy raz od dawna usiadł by po prostu porozmawiać z Gniewem. Obaj doskonale wiedzieli, że teraz trzeba współpracy ich obojga by przetrwać. To nie była rozmowa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Urizjel i Gniew nie wymieniali się sentencjami, ale nawzajem pozwolili sobie wejrzeć w umysłu. Nie wejść, tylko wejrzeć, przynajmniej Blackhearth nie ufał mu na tyle, nawet w tej sytuacji. Natomiast Gniew wykazał dobrą wolę. Pozwolił na to. Bestia została uwolniona, ale nie szalała. Ciemność wypełniła umysł, jednak nie próbowała przejąć nad nim kontroli. To było takie wspaniałe uczucie. Móc połączyć się z mieczem i nie musieć z nim walczyć. Gniew nigdy nie chciał zagłady Urizjela, nie chciał jego upadku. To nie o to chodziło, choć jego działania go do niego przybliżały. Gniew sam był pogrążony w upadku, on kochał emocje, a najbardziej upodobał sobie złość. Był jak dziecko które nie rozumie, że tak nie można, chyba, że nie ma wyboru. Ale gdy tak jest, tak jak teraz, potrafiące się zdyscyplinować. Ten miecz jest chaosem niezdolnym opanować swoje kaprysy. Nieskończony mu współczuł, to straszna rzecz, nie móc logicznie myśleć, nie móc opanować żądz, ale nie łudził się, to był chwilowy sojusz. Potem znów zaczną walczyć o to kto jest panem. Jednak teraz byli towarzyszami. Pierwszy raz. Nieskończonemu zakręciła się łezka w oku, tak bardzo tego pragnął, ale musiało dojść do czegoś takiego by się spełniło.

- Możemy dołączyć? -

Na to pytanie natychmiast wycofał się z medytacji. Skacząc znów w rzeczywistość wyszeptał tylko "przepraszam" do miecza. Zdawało mu się, że katem oka, na skraju świadomości dostrzegł uśmiech. Tak jak często się zdarzało. Tylko czemu wydawał się on smutny?
Ciemność sama się wycofała kryjąc w głębi serca. Był za to mu wdzięczny.

- Rozumiem, że to pytanie retoryczne - uśmiechnął się równie smutno Urizjel, choć czuł uglę. Jednak nie był sam. Schował dai-katanę do pochwy, odłożył ją na bok i założył koszulę zakrywając pentakl ojca. Nie ukrywał go, ale nie zamierzał się nim chwalić.
Zdjął z ognia mięso. W zasadzie było gotowe, nawet trochę się przyfajczyło. Nie wiedział ile siedział podczas tej rozmowy. Przy czymś takim zawsze tracił poczucie czasu.
Pokroił na równe części, po porcji dla każdego, poza tym przysuną w przód liść na którym miał owoce które udało mu się zebrać.
 
Arvelus jest offline  
Stary 05-11-2010, 23:01   #65
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Skrzydła tancerza tłukły powietrze gdy leciał pośród drzew kierowany przez leśnego duszka. Rozi co rusz kazała mu skręcać w tunele stworzone z liści , czy to przelatywać pod dużą skałą. Roślinka wiedziała, że lot jest bardzo wyczerpujący dla różowo-włosego toteż starała się go prowadzić jak najkrótszymi ścieżkami. Nie zmieniało to faktu że droga była daleka, i bez postoju Szajel nie był wstanie jej przebyć. Rozi nakierowała młodego arlekina na duży kamień, gdzie ten mógł bezpiecznie wylądować. Krople potu płynęły po jego twarzy, było tu ciepło a długi lot naprawdę go wyczerpał. Usiadł z wyprostowanymi nogami na skale wskazanej przez duszka i odchylając głowę wciągnął głośno powietrze, po czym zaśmiał się głośno. Tak zmęczony zazwyczaj był tylko po tańcach z Ariel, nigdy nie leciał tak długo i tak szybko tylko po to by gdzieś się dostać. Gentz rzadko opuszczał amfiteatr, nie lubił wychodzić na ulicę, było tam nudno, a ludzie dziwnie na niego patrzyli, czas wolał spędzać z Ariel.
Rozi zeskoczyła ze spoconych włosów nieskończonego i popiskując cicho, pociągnęła go za rękaw. Swoją malutką rączką wskazywała przeciwległa stronę kamiennej półki. Arlekin podczołgał się tam by spojrzeć w dół, a jego oczom ukazała się piękna kwiecista polana.



Różnokolorowe rośliny pokrywały dużą część terenu, rozsiewając piękny zapach i mamiąc oczy kolorami. Niektóre malutkie niczym stokrotki, inne zaś wielkie i rozłożyste. Okazało się też, że z dołu skały na której spoczywał Szajel sączyła się woda, spadając na mniejsze kamyki i tworząc malutki wodospad.


Szum wody był ukojeniem dla ucha, i piękną naturalną muzyką przyrody. Gentz ożywił się natychmiast, złapał Rozi w dłonie i mocno przycisnął do siebie.
- Piękne miejsce Rozi! Wspaniała z Ciebie przewodniczka!
W odpowiedzi Nieskończony usłyszał głośny i radosny pisk swojej małej przyjaciółki. Chodzący kwiatek wyślizgnął się z jego rąk i radośnie popiskując zniknął w listowiu najbliższego mu drzewa, najwyraźniej miał swoje sprawy do załatwienia, Szajel nie zamierzał przeszkadzać swojej roślince. Tancerz zsunął się ze skały lądując delikatnie na kwiecistej podłodze. Różowe włosy zafalowały a wisiorki zabrzęczały cichutko uderzając o siebie. Gentz spojrzał na płynąca z kamieni wodę i postanowił zrobić sobie dłuższa przerwę. Sprawnie wyplótł ozdóbki z różowych włosów i odłożył je do swej torby, następnie zrzucił rękawiczki od swego kombinezonu, by na końcu pozbyć się całego ubrania. Nagi nieskończony bez cienia najmniejszej krępacji obrócił się na jednej nodze wokół własnej osi, po czym ruszył w stronę strumienia wody wypływającego spomiędzy kamieni.
Woda uderzyła o nagie ciało nieskończonego przynosząc upragnione orzeźwienie. Gdyby w krzakach czaił się jakiś nieproszony gość mógłby dokładnie przyjrzeć się sylwetce Różowo-włosego. Szajel mimo niezwykle szczupłej budowy ciała był dość dobrze umięśniony, a szczególnie jego nogi. Ci którzy uważają, że taniec to tylko zabawa, są w wielki błędzie. Taniec to liczne akrobację i wyczyny wymagające porządnej krzepy oraz giętkości ciała. Ćwiczenia fizyczne były nieodłączną częścią treningów arlekinów i należały do naprawdę męczących.
Na ciele Szajel miał kilka niewielkich blizn, jak gdyby pokaleczył się szkłem lub czymś podobnym. Największa i najbardziej widoczna blizna znajdowała się tuż nad jego prawym biodrem, stosunkowo długa i cienka, jak gdyby po cięciu noże lub nawet mieczem. Była to pamiątka po walce z pewnym młodym zabójcą...
Obserwator którego oczy dalej obserwowałby ciało tancerza mógłby szybko stwierdzić iż jedynie włosy na głowie Szajela były różowe. Reszta włosów występujących po pachami oraz w okolicach przyrodzenia, była czarna, bez najmniejszego chociaż odcienia różu.

Gentz dokładnie opłukał swoje ciało, zmył makijaż ze swojej młodzieńczej delikatnej twarzy, a mokrusieńkie włosy opadały mu na plecy. Odprężony i zrelaksowany wyszedł spod wodospadu i ruszył w stronę swoich rzeczy. Delikatnie poruszał skrzydłami by kropelki wody szybciej opadały z piór. Po chwili nie okryte niczym pośladki Nieskończonego dotknęły kwiatowego dywanu, a on wygiął ciało w delikatny łuk by złapać jak najwięcej promieni światła przebijających się przez koronę drzew.
Starzy podróżnicy i odkrywcy zapewne rwali by włosy z głowy obserwując postępowanie młodziana. Nie dość, że wziął kąpiel w niezbadanym zbiorniku wodny, to jeszcze nagi siedział pośród nieznanych mu roślin, narażając się na ugryzienia tysięcy zabójczych robaków, i atak złowieszczych bestii.
Szajel jednak nie czuł nawet cienia strachu, przecież to Rozi go tu przyprowadziła! A ona na pewno zadbała o to by ta polanka wolna była od drapieżników czy też śmiercionośnych owadów. Nagi nieskończony nucił pod nosem obserwując kolorowe kwiaty dookoła niego, pozwalając swemu ciału obeschnąć. Żadne robaki czy też drapieżniki nie pojawiły się by go pożreć, Szajel miał rację Rozi skrupulatnie wybrała miejsce.
Po około kwadransie od kiedy Gentz zakończył swoją kąpiel na kolorowa polanę wróciła jego roślinna towarzyszka. Rozi niosła nad głowa wielki liść na którym leżało kilka dorodnych i pysznie wyglądających owoców, chodzący kwiatek słaniał się pod ich ciężarem, ale nadymając policzki dzielnie brnął do przodu. Po chwili liść z przysmakami spoczął koło Tancerza, a roślinny kelner teatralnym gestem otarł czoło z niewidzialnego potu. Rozi złapała się pod boki i z wielkim uśmiechem na swej malutkiej twarzyczce wskazała na owoce.

- Dziękuje! Nawet nie wiesz jaki jestem głodny! – Szajel podarek przyjął niezwykle entuzjastycznie a w ramach podziękowania podrapał kwiatek pod brodą. Rozi obróciła się leciutko w lewo potem w prawo na jednej nóżce udając zawstydzoną tymi pieszczotami. Następnie wskoczyła na mokre włosy nieskończonego, położyła się na brzuchu i machając nóżkami zaczęła oglądać okolice.

Gentz sięgnął po owoce przyniesione przez najmilsza różyczkę na świecie. Krople wody które jeszcze tkwiły na jego ciele kaskada spadły na przysmak, rozpryskując się na różowym owocu.


Szajel chwycił go w dłoń i przysunął do swoich ust, pachniał on słodko, a wyglądał bardzo apetycznie. Zęby Nieskończonego wbiły się w miętką skórkę, a pyszny słodkawy sok kapnął na ziemię. Owoc był przepyszny! Arlekin zajadał się nim z lubością wypisaną na twarzy, delektując się tak przednim posiłkiem. Szajel nigdy nie wybrzydzał przy jedzeniu, zazwyczaj je nawet chwalił, teraz jednak różowo-włosemu brakło słów zachwytu dla przedniego smaku znalezionych przez roślinkę darów natury. Owoce których nie zdołał już zjeść schował do torby by zostały mu na czarną godzinę.

Po skończonym posiłku przyszedł czas na zabiegi kosmetyczne. Z torby Szajel wydobył swój zestaw farbek do twarzy, dwa malutkie pędzelki oraz lusterko. Siedząc po turecku na ziemi zaczął nakładać na twarz makijaż. Z wielką dokładnością maczał pędzelki w farbkach po czym płukał je w wodzie przyniesionej przez Rozi z malutkiego wodospadu. Gentz był niezwykle skupiony na swej pracy gdyż postanowił zmienić makijaż, na bardziej adekwatny do miejsca w którym się znalazł. Praca zajęła mu prawie trzy kwartały ale efekt końcowy niezwykle podobał się tancerzowi. Na jego lewym policzku był teraz różowo-biały kwiatek, którego zielony liść niemal oplatał oko tancerza. Występowały tu tez inne kolory potęgujące wyraz i odpowiednio tonujące malunek.


Rozi nagrodziła zakończenie pracy brawami po czym podbiegła do pędzelków i zaczęła pakować je do torby, potem zajęła się zakręcaniem farbek i skrupulatnym odkładaniem ich na miejsce.
W tym czasie Szajel wplatał ozdóbki w włosy które wyschły już dawno, gdy ostatni paciorek brzęknął w jego włosach powstał z miejsca i przystąpił do ubierania się. Kombinezon szybko znalazł się na jego ciele tak samo jak rękawiczki oraz buty. Strój tancerza miał jedną wspaniała zaletę, prawie w ogóle nie chłonął potu, a teraz dodatkowo pokryty był pyłkami kwiatów znajdujących się na polanie co zaowocowało wydzielaniem przez niego pięknego zapachu.
Gentz zebrał swoje rzeczy, przypiął pewnie sztylety do pasa i upewniwszy się, że nic nie pozostało na polanie posadził sobie Rozi na głowie.

- Ruszamy dalej! Trzeba dotrzeć do tego miasta na wodzie przed zmrokiem!

Rozi zasalutowała i ciągnąc go za włosy do góry dała sygnał do rozpoczęcia lotu. Różowe skrzydła rozłożyły się w pełnej okazałości, a wesoły tancerz wzbił się w powietrze pozostawiając za sobą kolejne wspaniałe miejsce.

~*~

Wędrówka była długa i męcząca, ale po zażytym zawczasu relaksie oraz solidnym posiłku Szajel poradził sobie z nią bez większych problemów. Jednak lądując na brzegu wielkiego jeziora czuł się bardzo zmęczony, o doleceniu do miasta nie było mowy. Ale miał przecież Rozi!

- Mogłabyś mnie tam jakoś przenieś? Umiesz tu może sprowadzić latające lub pływające kwiaty?! – ostatnie zdanie Szajel wypowiedział z niemała ekscytacją, gdyż wizja latających kwiatów wydawała się niezwykle pociągająca. Duszek w odpowiedzi na jego pytanie wszedł mu na głowę i rozkładając ręce jak do modlitwy otoczył się delikatną różowa poświatą. Po chwili niedaleko nich z wody wynurzyła się roślina przypominająca Lotos.

Szajel spojrzał na kwiat, a potem na swojego małego duszka stróża i uśmiechnął się promiennie. Zdjął roślinkę z głowy i cmoknął ją w policzek mówiąc:
- Jesteś wspaniała Rozi! Będę Cię podlewać i wyrośniesz na jeszcze większą roślinkę!

Nieskończony zatrzepotał swymi różowymi skrzydłami i podleciał do świecącego na wodzie kwiatu. Wszedł na niego i trzymając swoją delikatną dłonią jeden z dużych liści , czekał na rozwój wydarzeń. Po chwili roślina zaczęła sunąć po wodzie do przodu coraz bardziej przyspieszając, co Gentz powitał radosnym śmiechem. Rozi znowu wlazła mu na głowę i dumnie wypinając pierś niczym mały odkrywca obserwowała okolicę.

Im bardziej roślina oddalała się od brzegu, tym więcej stworzeń ujawniało się pod powierzchnią ciemnej wody. Za kwiatem podążały świecące ryby. Jedne przypominały węże, drugie zaś sprawiały wrażenie niebezpiecznych. Wszystkie jednak promieniowały różnobarwnym światłem, co sprawiało że wyglądały na magiczne. Czasami jakaś ryba podskoczyła, ochlapując Szajela wodą. Wkrótce Nieskończony dotarł na tyle blisko miasta, aby zauważyć, iż wzniesiono je na wielkiej, drewnianej platformie, która opierała się na grubych palach, prawdopodobnie sięgających dna jeziora.

YouTube - Beyond Good and Evil Soundtrack- 'Ballad of Hyllis'


Tancerz dopłynął do tętniącego życiem miasta. Wtedy też zauważył, że jego mieszkańcy w żaden sposób nie przypominają Nieskończonych - były to humanoidalne stworzenia o żabich cechach. Istoty te ubrane były w najdziwaczniejsze stroje, których duża większość była wykonana z liści i kwiatów, niekiedy przyszytych do materiału. Na skraju platformy Szalej napotkał grubego tubylca, który wpatrywał się w niego swoimi wyłupiastymi oczyma. Stworzenie wybełkotało coś w dziwacznym, niezrozumiałym dla skrzydlatego języku, po czym wskazało na kwiat i na lianę, którą trzymało w błoniastej łapie.

Szajel spojrzał na żabo-człeka i uśmiechnął się do niego, potem jego zielone oczy powędrowały na lianę. Przechylił głowę lekko na bok i unosząc wzrok spojrzał na swego leśnego duszka.
- Będzie nam to potrzebne Rozi?
Kwiatek nadął swoje policzki, delikatnie ukłuł go pod włosami i zaprzeczył ruchami głowy. Gentz zaśmiał się i ponownie spojrzał na tubylca.
-NIE DZIĘKUJE!!!! NIE TRZEBA!!!!!!- powiedział bardzo głośno wychodząc z prostego założenia osób które mało podróżują - jeżeli nie znasz czyjegoś języka, to mów jak najgłośniej, a on może zrozumie.
Skrzydła załomotały gdy tancerz podfrunął na pomost i wylądował koło człowieka płaza.
- CO TO ZA MIASTO!!? NAZYWA SIĘ JAKOŚ!? JEST BARDZO PIĘKNE!

Szajel był mistrzem w zwracaniu na siebie czyjejś uwagi. Ta nieświadoma w jego wypadku umiejętność działa nawet w tak dziwnym świecie jak ten, w którym się znalazł. Wszyscy żaboludzie w pobliżu zatrzymali się, bądź przerwali rozmowy aby spojrzeć na różowowłosego nieznajomego. Żabolud, do którego zwracał się Nieskończony, patrzył teraz na niego z osłupieniem, nie mówiąc żadnego słowa. Wskazał tylko na miasto i przekręcił głowę.

Szajel mógł teraz zauważyć, że miasto wybudowane jest różnych, połączonych ze sobą mostami platformach. Budynki wykonane były z gliny, bądź drewna, a ich dachy wykonane były ze świecących kapeluszy wielkich grzybów. Miasto oświetlone było poprzez zamknięte w słojach roje świecących owadów, które stukały w ścianki swoich więzień.

Szajel spojrzał na zaszokowanego żabo-luda i równie głośno co poprzednio zapytał.
- NO CO!!? POWIESZ MI CO TO ZA...- wtedy też różowo-włosy arlekin zobaczył słoik ze świecącymi owadami. Jak gdyby nigdy nic zostawił swojego rozmówcę i podleciał do najbliższego słoja. Zbliżył oczy tak blisko szkła, że jego nos rozpłaszczył się na ścianie szklanego więzienia niezliczonych robaczków. Śledził ich chaotyczne ruchy, a Rozi kiwała się wesoło na jego głowie. Tancerz odwrócił się do tubylec od którego dopiero co odleciał i z niekrytym podnieceniem wrzasnął.
- PIĘKNE!! MOŻNA SOBIE JEDNO ZABRAĆ!!!? JAK ZWABIACIE TE ROBACZKI DO ŚRODKA!? DŁUGO TAK ŚWIECĄ!??- w oczekiwaniu na odpowiedź Szajel wrócił do obserwacji świecących owadów.

Żabo-ludzie skrzeczeli coś między sobą błoniastymi dłońmi wskazując na różowo-włosego przybysza. Rozi w tym czasie zeskoczyła na ramię Szajela i zaczęła ciągnąć za jeden z jego wisiorków by jej przyjaciel odwrócił głowę. Arlekin zrobiwszy to zobaczył na co wskazywał duszek. Różyczka pokazywała mu miasto i podekscytowana podskakiwała na jego barku.
- Rozi chcesz pozwiedzać? To chodźmy! - powiedział do swego przewodnika uradowany rożowo-włosy po czym szybkim ruchem zdjął obserwowany przez siebie słoik z kołka na którym wisiał.

- WEZMĘ SOBIE JEDEN!!!!!!!DZIĘKUJE!!!!!! - wykrzyczał w stronę zaszokowanych tubylców. Przypominające żaby stworzenia zaczęła skrzeczeć cos między sobą głośno, a następnie krzyknęły coś za odchodzącym tancerzem, który wraz ze sobą niósł słój pełen świecących robaków.
Żaba odbierająca łodzie w porcie spojrzała na pływający kwiat, a potem w swym języku mruknęła pod nosem sama do siebie.
- Musze znaleźć lepsza pracę...

~*~

Duża większość tutejszych budynków była wykonana z drewna, którego było tu pod dostatkiem oraz uszczelniana za pomocą jakieś substancji, która po stwardnieniu miała kolor brązowo-zielony. Dachy budynków zrobiono z dużych, świecących kapeluszy gigantycznych grzybów rosnących w lesie. Chociaż na zewnątrz panował spory ruch, to w prawie wszystkich domach paliło się światło, rzucające przez otwory w ścianach różnobarwne refleksy. W centrum tego niecodziennego miasta znajdował się fragment gigantycznego drzewa, kilkakrotnie przewyższający domy, a na nim przyczepione były przeróżne, także świecące grzyby. Najprawdopodobniej zarówno one, jak i fragment drzewa były w środku wydrążone, ponieważ w licznych otworach widać było stojące postacie i migające światła. Szajel kroczył pośród ludzi ściągając na siebie wzrok przedstawicieli różny ras. Jego niecodzienny wygląd oraz podekscytowany leśny duszek wywoływał zdziwienie na wielu twarzach. Tancerz przyzwyczajony był do spojrzeń na ulicach, jednak umiał ich nie zauważać. Zwiedzając miasto zajrzał do kilku sklepów, a krzykami doprowadził niektórych sprzedawców do istnej nerwicy. Jednak po kilku rozmowach zaprzestał używania mowy Nieskończonych, a rozpoczął posługiwanie się wspólną mową. Nie szło mu to za dobrze, tak jak i jego rozmówcą jednak mógł dowiedzieć się kilku podstawowych rzeczy o mieście. Teraz swymi delikatnymi krokami zmierzał do portowej karczmy gdzie to miał zamiar zaznać odpoczynku.

Szajel wkroczył do przybytku pewnym krokiem i z szerokim uśmiechem wypisanym na twarzy. Rozi grzebała w torbie tancerza i tylko jej nóżki wystawały z tobołka. Jaszczurolud który siedział za ladą spojrzał swymi gadzimi oczami na dziwnego przybysza. Pierwej zasyczał coś w swym rodzimym języku, jednak nie uzyskawszy odpowiedz przerzucił się na wspólny.

- W czym móc ci służyć?
- CHCE WYNAJĄĆ POKÓJ!!!!- to że Szajel używał w miarę zrozumiałego języka nie zmieniło jego podejścia do głośności mówienia. Przecież nie był w tej mowie najlepszy, a jeżeli powie coś głośniej na pewno lepiej go zrozumieją!
Jaszczur zamrugał kilka razy i swym syczącym głosem odpowiedział.

- Nie musisz wrzeszczeć tak... Słyszę ja...
- DOBRZE!!!! CHCĘ POKÓJ!!! – Szajel odpowiedział wciąż z wielkim uśmiechem na twarzy, wciąż tak samo głośno.
- Nie krzyczeć ty! Ja nie lubić krzyk!
-DOBRZE!!!!

Zdenerwowany jaszczur aż powstał z miejsca mierząc tancerza groźnym wzrokiem. W tym momencie Rozi wydłubała się z torby dzierżąc w dłoniach igłę do szycia. Zobaczywszy jaszczura który źle patrzył na Gentza mocniej chwyciła kawałek metalu w dłoń. Wspięła się na głowę Szajela w mgnieniu oka i przyjmując pozycję bojową wycelowała igłą w jaszczura, niczym gladiator dzierżący włócznię.
Jaszczur spojrzał na duszka, po czym zaśmiał się i ponownie usiadł za ladą.

Ao chciał jeszcze coś zjeść przed pójściem spać. Właściwie to chciał jego brzuch a skrzydlaty tylko podążał jak bezmyślną marionetka za jego rozkazami. Gdy zszedł na dół coś jednak zdawało się wyrywać kontrolę. Tym czymś był różowy szczegół który nie pasował do otoczenia.
-Zaraz jak to różowy?- Uwaga Nieskończonego skupiła się na innym nieskończonym który darł się teraz do barmana.
-Ej ty, różowy. Nie jesteś czasem z ekspedycji Tornheada??

Szajel na dźwięk słów “Różowy” mimowolnie odwrócił głowę w stronę Ao, i zmierzył go swym rozmarzonym spojrzeniem zielonych oczu. Kwiatek który miał wymalowany na twarzy był teraz dobrze widoczny na drugiego nieskończonego.
- Thornhead... Thornhead... - Gentz zamyślił się przymykając oczy. - On dowodził nami w ruinach? - spytał się przybysza podnosząc przymknięte powieki.

Skrzydlaty się ucieszył. Właśnie jego robota zrobiła się nieco prostsza.
- Tak, dokładnie. Ale nie rozmawiajmy o takich rzeczach. Nazywam Się Ao Hurros i mam się wami zająć w razie wpadnięcia w podobne gówno.- Przewodnik obrócił się do Barmana i pokazał dwa palce do góry.
-Barzz’egli katee guuld.- Barman zareagował z lekkim niechceniem, ale zaraz krzyknął cos do kuchni. Tymczasem skrzydlaty znów przyjrzał się różowemu przyjacielowi.
-Zaraz coś zjemy, potem idziemy spać. Jeżeli do jutra nikt więcej się nie pojawi idziemy ich szukać. Przypuszczam że jednak się pojawią.

Gdy Ao skończył mówić, Szajel dalej przeszywał go wzrokiem jak gdyby się nad czymś zastanawiał. Rozi w tym czasie zsunęła się z jego głowy i stanęła na barku tancerza, trzymając swoją igło-włócznie. Po chwili Szajel w końcu przemówił swym dźwięcznym głosem.
- Przyjdą... Już tu idą, a przynajmniej szli. Niewielu przeżyło... Ciebie tez widziałem - mówiąc to lekko przekrzywił głowę i pogłaskał palcem główkę małego ducha lasu. Gdy ponownie zaczął mówić do Ao miał już weselszy głos.- Mówił Ci już ktoś że masz brzydkie imię? Za krótkie, za suche, brakuje mu polotu. - Szajel cmoknął ustami - Tak zdecydowanie brak mu smaku.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 07-11-2010 o 13:05.
Ajas jest offline  
Stary 07-11-2010, 10:05   #66
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
- Yue Springwater. - powiedział chłopak, który zajął miejsce obok generała z drugiej strony.
- Długo przygotowywałeś to miejsce? - spytał się Pokutnika. - Chodzi mi dokładnie o to, jak długo tutaj już jesteś. W tym wymiarze. - poprawił.
- Na moje oko jest to iluzja. Zostaliśmy zamknięci w jakimś specyficznym zaklęciu, które formuje półkole z "mazi" i każda osoba w środku jest pod kontrolą tego, kto je rzucił. Niestety, nie mam pojęcia jak nas stąd wyciągnąć. Na dobrą sprawę możemy już nie żyć. Jeżeli osoba, która kontroluje tą sferę wyśle kogoś ze swoich do środka i ta osoba nas powybija, to niestety zakończymy żywot.
Iluzja. Osoby które umieją używać iluzji bywają bardzo niebezpieczne. Potrafią kontrolować generalnie wszystko. Stwórcy...
- No tak, tu się zgadzam. Dlatego mam dwie teorie. Albo jest tak jak powiedziałem i jest to iluzja, albo zostaliśmy przeniesieni do innego wymiaru. - zaczął mówić - Tutaj padło dobre stwierdzenie, że postać by się rozproszyła, ale nie zapominajcie, że jesteśmy w iluzji. To osoba manipuluje tym co widzimy. Tak naprawdę nie wiem, czy jesteście prawdziwi. Czy bagna są prawdziwe. - Yue zrobił pauzę, żeby złapać oddech, w czasie której zaskoczeni Nieskończeni spojrzali po sobie z podejrzliwością.
- Wpadliśmy w pułapkę. I pamiętajcie, że nie tylko czarnoksiężnik mógł rzucać zaklęcia. Całkiem prawdopodobne, że było to wszystko dokładnie zaplanowane. Osoba, która to kontroluje, może być daleko stąd, a czarnoksiężnik był łącznikiem do stworzenia iluzji. - wziął głęboki oddech.
Wysłuchiwał co każdy miał do przedstawienia w tym temacie. Jednak sam opierał się generalnie na swoim doświadczeniu.
- Jest dużo spekulacji na ten temat. Nie jestem specjalistą od Hyldeńskiej magii, ale jeśli to iluzja... - zatrzymał się na moment - mam pewien pomysł... - spojrzał głęboko w ziemię.
- W swoim arsenale mam technikę, która odsyła świadomość w inny wymiar. Dzięki temu mogę wyrwać tą osobę spod wszystkich iluzji. Technika działa 5 minut. Jeżeli po pięciu minutach ciało fizyczne tej osoby będzie cały czas w całości, to gdy umysł wróci do ciała, zejdą z niej wszystkie magiczne efekty. - zrobił pauzę.
- Inaczej mówiąc. Jeżeli rzucę je na siebie i przez 5 minut nikt mnie nie zabije... to przekonamy się czy to iluzja. Jeżeli to jest jednak iluzja i osoba, która nas kontroluje i widzi, pewnie idzie mnie teraz zabić. Dlatego nie czekam dłużej. Rzucam na siebie, bo nie jestem pewny czy istniejecie naprawdę. Jeśli się jednak obudzę w tym samym miejscu, może być kiepsko...
yue wstał gwałtownie i zaczął kreślić koła w powietrzu. Runy zaczęły stawać się widoczne, gdy ostatnia kreska została dociągnięta wymówił :
- Magia pieczęci. Krag II. Błękitna pieczęć - duchowy chłód.
Znak pojawił się na jego czole, a on sam padł bezwładnie na ziemię.
Pustka. Ciemność. Wirująca. Chłód. Świadomość Yue przeniosła się do innego miejsca... Nie był to jednak Neverendaar, a jeden z pustych wymiarów podświadomości. Sfera przypisana dla każdego umysłu. Yue znał ją. Wielokrotnie w niej przebywał, ćwicząc sztukę magiczną. Było to bowiem miejsce, w którym miał pełną kontrolę nad otaczającą rzeczywistością. Mógł tworzyć tu całe lasy, góry, morza... Ofiary tego zaklęcia, które nie są świadome iż są we własnym umyśle zazwyczaj wpadają w pułapkę. W tym też miejscu Yue wielokrotnie ćwiczył swoją magię.

Czas mijał. Yue sprawiał wrażenie pogrążonego w śnie. Jego pierś unosiła się i opadała, co oznaczało, że żyje. Po pięciu minutach nagle otworzył oczy.
Yue zassał powietrze gdy otworzył oczy. Wyglądało to trochę jakby zaciągnął się dymem z fajki. Chwilę później odzyskał świadomość.
- Mamy duży problem. Napewno nie jest to iluzja. To inny wymiar. Na moje oko. - usiadł pomału na swoim starym miejscu.
Mag zamknął oczy i zrobił kolejny magiczny skan terenu, w poszukiwaniu aur skrzydlatych.
Nieskończeni znajdują się dosyć blisko. Jedna aura promieniowała z nieopodal, lecz zbyt daleko, aby można było udać się tam o tej porze. Dwie pozostałe znajdowały się blisko siebie i towarzyszyły im setki pomniejszych aur...
- Ci, których szukamy są niedaleko. Może powinniśmy się tam udać? - zapytał gdy otworzył oczy.
- Nie. Stoją w miejscu. - odparł generałowi.
Pierwszą wartę obejmował pokutnik. Co będzie się działo później?

A gdybyś umiał kontrolować wszechświat...?
 
BoYos jest offline  
Stary 07-11-2010, 11:32   #67
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Mięso ptaka nie należało do najlepszych posiłków w życiu Palladyna, ale było jadalne, a to najważniejsze. Przeżuwając Roderick rozglądał się uważnie po otoczeniu. Ogromne jaszczury, wielkie ptaki, kto wie co jeszcze siedzi w tych krzakach? Po zakończonym posiłku Palladyn usunął kamienie z fragmentu ziemi, swój ekwipunek złożył zaraz obok wyczyszczonego miejsca, a młot umieścił niedaleko ręki, by móc w razie niebezpieczeństwa szybko po niego sięgnąć. Założył również napierśnik. Gdy uznał, że wszystko jest w porządku, położył się na ziemi podkładając sobie jedną z pustych sakw pod głowę. Leżał obserwując korony drzew. Świecące mchy i grzyby, śpiewy ptaków, dziewiczość tego miejsca. To wszystko tworzyło aurę tajemniczości, strachu, ale i przyciągało do siebie. Mówiło "podejdź, posmakuj, zatop się w ciemnościach". W końcu Palladyna zmogło zmęczenie. Zamknął oczy, zapomniał o wszystkim.

-Rodericku. Rodericku, obudź się - nawoływał znajomy głos. -Błagam, pomóż mi! - tak długo go nie słyszał.-Błagam cię! - To krzyczała matka Palladyna. Abrams gwałtownie otworzył oczy. Nie znajdował się już na polanie wśród drzew. Stał przed swoim dawnym domem. Znów był kilkunastu letnim chłopcem. Ze środka dobiegały kobiece krzyki, odgłosy tłuczonego szkła, hałas upadającego ciężkiego przedmiotu. Przerażony Roderick wbiegł do chaty... Dwa metry od niego postać w czarnym płaszczu trzymała matkę Palladyna unosząc ją jedną ręką w powietrzu. Druga dłoń dzierżyła jednoręczny toporek.
-Nie! - chciał krzyknąć Abrams, jednak nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Na jego oczach morderca podniósł broń i wbił ją w głowę kobiety. Uderzał raz za razem śmiejąc się jak szaleniec. Roderick chciał go zaatakować, przerwać te katusze, jednak był sparaliżowany. Nie mógł ruszać żadnym mięśniem. Musiał patrzeć, jak psychopata niszczy jego życie. Gdy mężczyzna uznał, że skończył swoją "zabawę", odwrócił się do Palladyna. Czerwone oczy pałały nienawiścią, rządzą krwi. Na ustach pojawił się uśmiech, ale nie serdeczny, lecz maniakalny. Rzeźnik ruszył w stronę Rodericka unosząc toporek. Zamachnął się, by przebić czaszkę jednym uderzeniem.

-Nie! - gwałtownie obudził się z koszmaru. Skrył twarz w dłoniach, z oczu płynęły mu łzy, mieszały się z potem. Palladyn ciężko oddychał, miewał takie sny wcześniej, jednak nigdy nie widział twarzy mordercy. Wtem usłyszał cichy warkot. Podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy ogromnego zwierza, jakby tygrysa. Kopnął bestię w pysk i przeturlał się do tyłu. Złapał swój młot i przybrał pozycję bojową. Jednak zobaczył, że nie tygrys nie jest sam. Blask ogniska przyciągnął całe stado potworów. Okrążyły Rodericka nie pozwalając mu na ucieczkę.
-Marzycielu! - krzyknął Palladyn. Rozwinął swe skrzydła, zgarnął najbliższe sakwy i skoczył w górę. Wysokie drzewa, a dokładnie ich gałęzie nie pozwalały na wysoki lot, Roderick musiał szybować kilka metrów nad ziemią. Tygrysy ruszyły w pościg. Odbijały się od drzew i muskały pyskami nóg Abramsa. Jednemu udało się ugryźć go w rękę powodując ogromny ból. Palladyn skrzywił się i na chwilę obniżył lot. To wystarczyło, by kolejna bestia wbiła zęby w jego nogę i ściągnęła go jeszcze niżej. Roderick machnął młotem na oślep, chyba trafiając potwora w grzbiet. Ostatnimi siłami wzbił się wyżej i wyleciał na jakąś polanę. Czuł jak krew mocno wycieka z ran. Spróbował zejść niżej, jednak na wysokości trzech-czterech metrów stracił przytomność.
 
Roni jest offline  
Stary 07-11-2010, 15:55   #68
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Gorąca kąpiel była tym czego potrzebował. Wziął talerz z owocami i położył obok zagłębienia. Nalał do wody olejków które po chwili zmieniły się w piane. Szybko zrzucił co miał na sobie i wskoczył do wody. Przyjemne ciepło rozluźniło wszystkie mięśnie. Zajadał się owocami.Po chwili przyszedł sen.

Obudziła go zimna woda i uczucie głodu. Wyjrzał przez okno. Nie mineło zbyt wiele czasu. Powoli wytarł się i ubrał.
“Zawsze tak jest jak się bije że mi się chce jeść. Aż strach pomyśleć co by było gdybym poszedł na całość. Gigantyczna gastrofaza.”
Brzuch zaczynał przejmować nad nim kontrolę. Docierały do niego tylko niektóre bodźce oprócz zapachu. A ten ciągnął go na dół. Zszedł po schodach. Coś różowego wrzeszczało na barmana. Chyba. Coś do niego powiedział ale nie był pewien co.

Ten facet był dziwny. Makijaż na twarzy, tona frędzli we włosach i malutki stworek na ramieniu, były do przeżycia, akceptowalne. Jego zachowanie. On nie był ekscentryczny by zwrócić uwagę na siebie. On poprostu był dziwny. Abstrakcja wypełniała jego istotę od stóp do głów.
-Mi się podoba. Jest proste, tak jak ja, i oddaje moją naturę. Ale jeżeli chcesz to możesz mnie nazywać jak przyjaciele, Huragan.- Odkrywca był trochę zmieszany, nie wiedząc jak postępować w takiej sytuacji. Uratował go barman Który podał dwa tależe. W każdym pływały w dziwnym sosie z kawałkami owoców ,wielkie żuki o granatowej skorupie w błekitne pasy. Obydwa leniwie jeszcze przebierały nóżkami.
-Świetnie, nasza kolacja. Smacznego.- Mówił kładąc dania na stoliku

Szajel spojrzał na zupę stworzoną z owoców i żuka. Przysiadł na przeciw Ao a Rozi zeskoczyła na stół by zajrzeć do talerza i stuknąć igłą w pływające kawałki owoców. Różyczka nadęła policzki i spojrzała na Szajela popiskując coś i pokazując jego tobołek.
- Rozi wiem że te owoce które mi znalazłaś są świeższe. Ale chce je zachować jako przysmak!
Gentz uniósł głowę znad dania by spojrzeć na Ao.
- Ja jestem Szajel, Szajel... - tancerz przełknął ślinę, nie cierpiał swego nazwiska. - Szajel Gentz...
Arlekin zanurzył łyżkę w sosie i posmakował, na jego twarzy nie pojawił się grymas odrażenia czy niesmaku, jadł spokojnie jak gdyby był to najprzedniejszy posiłek.
- Kiedy reszta przybędzie, musimy płynąć dalej! Do tego pięknego złotawego miasta! Prawda Rozi? - duszek przytaknął czujnie obserwując żuka. - Widziałeś je już? Widziałeś!?- zwrócił się do Huraganu tancerz podekscytowanym głosem.

Huragan właśnie podwarzył pancerz żuka, odrywając brzuch od reszty, odsłaniając żółtawo zielone wnętrze. Nóżki nie przestały w międzyczasie przebierać. Zatopił łyżkę w mięsku a potem nabrał na nią jeszcze trochę sosu owocowego i skosztował. Przez chwillę bawił się łyżką w buzi wpatrując w stworka. Potem znów spojrzał na tancerza.
-Nie, nie widziałem żadnego innego miasta. Odkąd tu wylądowaliśmy skupiłem się raczej na zbieraniu podstawowych danych na temat tego miejsca. Ten wymiar to Ekhirru i został niedawno odkryty. Cały to jedno wielkie bagno i las tropikalny...- Mówił spokojnym głosem, jak gdyby składał raport.
- Wiem że cały ten świat to lasy i bagno, widziałem to. - przerwał Huraganowi tancerz.- Powstał dawno temu, stworzył go duch lasu, a gdy spytałem go o wyjście z tego miejsca nakierował mnie na to piękne świecące miasto. - dokończył tancerz i ponownie włożył łyżkę do ust.
-Wszystko wiesz, to po co ja się tu produkuję? Być może w tym mieście znajduje się brama wymiarowa. Miło mieć jakiś punkt zaczepienia. Mimo to ostateczną decyzję musimy zostawić generałowi. Wiesz coś jeszcze o czym chciałbyś mi opowiedzieć?- Teraz Ao wyciągnął całego żuka i przechylając, całą zawartość wlał sobie do gardła.
Szajel podrapał się po podbródku i spojrzał na Rozi.- Rozi trzeba coś jeszcze powiedzieć? - Kwiatek dźgający igłą żuka spojrzał na tancerza i wypinając dumnie pierś zapiszczał wesoło.
Gentz pokiwał głową i zwrócił się do poszukiwacza.
Ao jednak zareagował szybciej i zbliżył twarz do istotki. Wydał z siebie kilka pisków pytając czy może samo o sobie nie opowie.
Rozi spojrzała na Ao podejrzliwie i... spróbowała dźgnąć go lekko w nos trzymaną igłą, po czym uciekła na głowę Szajela piszcząc coś cichutko.
Ao jednak wykonał niemal niezauważalny ruch i uniknął kontaktu metalu z nosem. Usiadł znów prosto na krześle.
-Skoro ona nie chce to może ty mi opowiedz, i przy okazji opowiedz o wszystkim co cię spotkało zanim mnie znalazłeś. Może się przydać.- Ao przechylił cały talerz tak że reszta zupy wpłynęła mu wprost do ust. Kilku gości popatrzyło się nań krzywo.
- Rozi to moja przyjaciółka, no i zna drogę do świecącego miasta. - powiedział tancerz głaszcząc stworzonko. - Po drodze tu spotkałem ducha lasu, pokazał mi was i ten las. Mieszkał na pięknej polanie porośniętej kolorowymi kwiatami. Ale nie które kwiaty mi się nie podobały, źle komponowały się z cierniową bramą. Za to te czerwone jaskrawe były piękne... - tancerz porzucił główny wątek opowieści i począł odpowiadać o innych kwiatkach które widział na polance.
Ao zamyślił się na chwilę. Potem przez chwilę wpatrywał się w Tancerza w końcu westchnął. Wstał od stolika i zabrał swój talerz. Położył go na blacie, a obok parę monet.
- Mój pokój jest na górze. Idź się tam położyć. Zabawimy to pewnie co najmniej jeszcze jeden dzień. Zajmiesz się pozostałymi kiedy tu przybędą, a ja zdobędę informacje i rozejrzę się po mieście. A teraz kończ i idź spać, Jutro będzie pracowity dzień.

Wyszedł z karczmy. Trzeba było wiedzieć co można było tu dostać. Jeżeli faktycznie wszyscy tu się zbiorą to trzeba będzie się zorganizować na nowo. No a po przeszukaniu miasta można by przeczekać w porcie.
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 07-11-2010 o 15:58.
Jendker jest offline  
Stary 07-11-2010, 17:57   #69
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Shakti słuchała w skupieniu rozmowy. Przynajmniej starała się, ale skutki były mizerne. Cały czas nachodziły ją wspomnienia. Nie było siły, która skłoniłaby ją do oderwania myśli o czarnem mazi, która pojawiła się zaraz po śmierci Hyldena. Zdawała się życ własnym życiem, własnymi potrzebami. Pozornie wydawało się, że jest kontrolowana, pochłaniała życia ich towarzyszy. Zbliżała się niebezpiecznie, zanużali się w niej stopniowo.

Shakti poczuła, że oblewa ją fala zimna. Dreszcze stawiały włoski dęba, plecy dziwnie mrowiły, a samo wspomnienie nie ulatywało, mimo że nie skupiała się już na nim. Ciągle gdzieś tam majaczyło i przewijało się między słowami rozmówców. Ona sama w pamięci szukała jakiś informacji z książek, które czytała sporadycznie, rozmów z innymi demonologami, jakich miała przyjemnośc spotkac albo nawet jakimś bajkami. Niewiele tego było. Tak naprawdę praktycznie nic. Jedynie jakieś słabe wspomnienie.

Shakti wiedziała jedynie o istnieniu Hyldenów, dażyła ich szczerą nienawiścią. Nie miała nigdy okazji żadnego spotkac, no bo i kiedy? Kiedy ujrzała jednego z nich stojącego przed nimi, nie wiedziała, co robic pierwsze podziwiac, bac się czy spróbowac zaatakowac. Wyglądał strasznie, był tak inny od idealnych istot jakimi byli Nieśmiertelni, tak potwornie inny. Shakti nagle poczyła odrazę, potem strach, a na końcu przerażanie. Działo się wtedy coś dziwnego i nie rozumiała zupełnie tego. I właśnie to było najgorsze. Ona nie lubiła nie rozumiec. Nie lubiła nie miec pojęcia, co się dzieje. Bezsilności wręcz nie cierpiła, ale co mogła robic. Tak, z pewnością próba zażegnania ognia ogniem mogła jakiś efekt przyniesc, ale jak pokazał czas, niewiele się zdało zabijanie potwora.

- Czy ja nie żyję?

Było pierwszym pytaniem, jakie zadała po przebudzeniu. Miejsce okazało się jednym, wielkim, ciemnym bagnem. Nie widziała za dobrze nieba, nie potrafiła dokłanie odróżnic dźwięków, a w głowie nadal migotały przeróżne straszne obrazy, jakie ujrzała wewnątrz mazi.

Obrazy nie były spójne, nie były ułożone równo, ale wszystkie pokazywały najważneijsze sceny z życia, aby zaraz potem przejśc do błahych, których nie chciała pamiętac. Pojawiały się nawet takie, o których istnieniu nie wiedziała ona sama. Były momenty z jej dzieciństwa, rozmowy z bratem - Gotamem. Pełno rozmów o marzeniach, planach, smutkach, kolejnej dziewczynie, która go rzuciła, bójce jaką sprowokowała, kazaniach rozdziców, morałach wuja, obgadywanie siostry. W końcu byli razem całe jej życie, a potem ten moment, kiedy zniknął. Zaledwie moment, ale dla niej trwał godziny.

Wspomnienia z bratem stanowiły sporą częśc, ale nie jedyną. Na przemian przeplatały się chwile rozmowy z wujem - głową rodziny i z ojcem, co było w nich nienaturalnego, to fakt, że nie pamiętała, aby one kiedykolwiek sie odbyły. Podejrzenia padły na wuja, chciała się go zapytac, wykrzyczec, a następnie oskrażyc o knucie spisków, manipulowanie ludźmi, sprzeciwnianie się tradycji, wreszcie wygarną to, co zrobił jej bratu, ale... nagle on się uśmiechnął i zniknął. Wspomnienie również znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, ale było zupełnie pusto i cicho. Ciemno. Chciała się wydostawc, ale ciało jej nie słuchało. Siedziała na piętach ze spuszczoną głową. Dłońmi głądziła jedno ze skrzydeł, głaskała je czule, przytulała do twarzy. Po chwili ktoś wszedł, a ona poderwała się natychmiast... nagle wspomnienie zniknęło.

Kolejne wizreunki rodziców, brata, siostry, wujostwa przewinęły się szybko, znikniały i pojawiały się. Ledwie zdołała zwrócic na któryś uwagę już miała przed sobą kolejny. Coś było nie w porządku. Widziała wszystko, jak spadała kiedy uczyła się latac, swoje pierwsze lekcje szermierki, bójki, starcia słowne, kary, leczenie niekiedy kilkutygodniowe, zabawy z przyjaciółmi, pierwszego przyjaciela, przyjaciółkę... prawdziwą, której nigdy nie miała?... Widziała jej zakrwawione ciało, wiele skupienia kosztowało ją zatrzymanie tej wizji i przypatrzenie się jej, ale nie zdążyła. Opadła z sił i zatraciła się w ogarniajacej ciemności.

A potem znalazła się na polanie. Wędrowała za jedynego towarzysza mając konia. Parskał i wydziwiał, ale nie było taki zły. Czasami spoglądała na pierścień myśląc czy ktoś ją znajdzie, czy umrze samotnie. Kilkakrotnie potykała się i podnosiła, cała ubłocona, ale nie przeszkadzało jej to. Wspomnienia, które widziała były... nie mogły byc jej. Nie znałą żadnego z nich, a mimo to na pewno były jej. Bała się o tym myślec, bo jednym sensownym wytłumaczeniem było wymazanie jej pamięci. Tylko że nie znała nikogo, kto by to zrobił, a może po prostu to jakieś sztuczki, które miały zasiac w niej wątpliwości?

Siedziała przy ognisku i rozmyślała. Jej uwagę przykuł temat iluzji...

- Na moje oko jest to iluzja. Zostaliśmy zamknięci w jakimś specyficznym zaklęciu, które formuje półkole z "mazi" i każda osoba w środku jest pod kontrolą tego, kto je rzucił.

Shakti zaczęła zastanawiac się nad tym. Kiedy się przebudziła świat nie wydawał się iluzją. Zawsze uznawała, że iluzja to po prostu słabe odwzorowanie rzeczywistości. Prędzej czy później pojawi się luka, która okaże się może nienaturalnym skrzywieniem, obrazem, które nie ma prawa istniec, reakcją, która nastąpiła zbyt szybko, lub zbyt wolno. Zaklęcia - sama wiedziała o tym aż za dobrze - bywały zawodne i niedokładne. Zatem skoro to iluzja, czemu jest taka... prawdziwa?

- Niestety, nie mam pojęcia jak nas stąd wyciągnąć. Na dobrą sprawę możemy już nie żyć. Jeżeli osoba, która kontroluje tą sferę wyśle kogoś ze swoich do środka i ta osoba nas powybija, to niestety zakończymy żywot.

Żyjemy. Inaczej gniłabym w jakimś ciemnym kącie, koło trony tego demona na łańcuszku ze złotej nitki.

Przypomnienie sobie bajki z dzieciństwa o Nieśmiertelnej porwanej i zmuszonej do używania zakazanej magii jakoś dodawała jej otychy i pozwalała miec nadzieję, że też uda jej się uciec z łap demona.

Prawdą było jednak stwierdzenie, że nadal byli żywi. Musieli byc. Shakti szeczrze wątpiła czy nadal siedziałby z nimi razem, kiedy jej dusza wisiała na włosku i jedno małe cięcie mogło wszystko zakończyc. Jedyna pewna i pomocna rzecz, chociaż coś.

- No tak, tu się zgadzam. Dlatego mam dwie teorie. Albo jest tak jak powiedziałem i jest to iluzja, albo zostaliśmy przeniesieni do innego wymiaru. - zaczął mówić. - Tutaj padło dobre stwierdzenie, że postać by się rozproszyła, ale nie zapominajcie, że jesteśmy w iluzji. To osoba manipuluje tym co widzimy. Tak naprawdę nie wiem, czy jesteście prawdziwi. Czy bagna są prawdziwe.

Mogę uszczynąc cię, żebyś sprawdził czy naprawdę będzie bolało, czy tylko ci się to przyśni na jawie.

Sama się sobie dziwiła, dlaczego otwarcie nie przyłączy się do rozmowy i nie dorzuci swoich trzech groszy, w końcu miała solidne podstawy, aby byc przekonanym prawdziwości tego świata. Z całą pewnością wiedziała, jaki jest teraz ich obecny stan. Była jednak zbyt zmęczona, żeby się spierac. W dodatku pewnei chcieliby jakiegoś dowodu, w końcu na słowo nikt by jej nie uwierzył. W każdym razie ona by nie uwierzyła. Mogła za to trochę pouwadac zaskoczoną. Nie zaszkodzi sobie trochę pograc. Była w tym kiepska, ale praktyki czynią mistrza.

- Wpadliśmy w pułapkę. I pamiętajcie, że nie tylko czarnoksiężnik mógł rzucać zaklęcia. Całkiem prawdopodobne, że było to wszystko dokładnie zaplanowane. Osoba, która to kontroluje, może być daleko stąd, a czarnoksiężnik był łącznikiem do stworzenia iluzji.

Przynaję, aczkolwiek niechętnie i z rezerwą, ale przynaję, że trochę to sensu ma, ale niby kto miałby chciec nam uprzykszyc życie? Jakoś szczególnie kłopotliwi do tej pory nie byliśmy, a jakoś mi się panna Valeria nie ma aż takiego wpływu na te nie poznane przez nas istoty.

- Jest dużo spekulacji na ten temat. Nie jestem specjalistą od Hyldeńskiej magii, ale jeśli to iluzja... - zatrzymał się na moment - mam pewien pomysł... - spojrzał głęboko w ziemię.

Nareszcie zaczęło się coś zmieniac, zamiast tej nudnej gadaniny! Same bzdury tylko mącą mi w głowie!

Tylko że jakoś nie spieszyło jej się zakończyc tego non sensu.

- W swoim arsenale mam technikę, która odsyła świadomość w inny wymiar.

A sprawia, że przypadkiem możesz nie wrócic i co więcej, można ją stosowac na drugiej osobie brz uszczerbku na własnym zdrowiu?

- ... tą osobę spod wszystkich iluzji. Technika działa 5 minut. Jeżeli po pięciu minutach ciało fizyczne tej osoby będzie cały czas w całości, to gdy umysł wróci do ciała, zejdą z niej wszystkie magiczne efekty.

Czyli można... Dobrze wiedziec. Kolejna rzecz do zapamiętania i przypomnienia sobie później, żeby ładnie poprosic o pomoc.

- Inaczej mówiąc. Jeżeli rzucę je na siebie i przez 5 minut nikt mnie nie zabije... to przekonamy się czy to iluzja. Jeżeli to jest jednak iluzja i osoba, która nas kontroluje i widzi, pewnie idzie mnie teraz zabić. Dlatego nie czekam dłużej. Rzucam na siebie, bo nie jestem pewny czy istniejecie naprawdę. Jeśli się jednak obudzę w tym samym miejscu, może być kiepsko...

Bohaterstwo nie jest teraz w cenie...

Shakti siedziała przed ognieskiem, oczekując na powrót lub rychłą śmierc Yue. Jakieś wyjście na pewno będzie.

- Mamy duży problem. Napewno nie jest to iluzja. To inny wymiar. Na moje oko. - usiadł pomału na swoim starym miejscu.

No przecież od początku mówiłam, że to nie iluzja. Wiedziałam już od kiedy potknęlam się o tę gałąź, skłukłam kolano, nabiłam sobie guza i mam stłuczony tyłek. Jaka iluzja pozowala, żeby wszyystko piekło i bolało?

- Ci, których szukamy są niedaleko. Może powinniśmy się tam udać?

Jasne... Zaprosimy ich na miła pogawędkę i herbatkę nad strumykiem. Festyn pośrodku niczego... Urocze.[/b]

- Nie. Stoją w miejscu. - odparł generałowi.

- Zgadzam się

Co tam, mogła dorzucic swoje trzy grosze, skoro wujek Zheng się z nią zgadzał.
 
Idylla jest offline  
Stary 07-11-2010, 19:44   #70
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Urizjel, Yue, Shakti, Roderick:

Minęło kilka godzin, odkąd skrzydlaci ułożyli się do snu. Niektórzy nie mogli zasnąć, kręcili się na swoich posłaniach, czasami ktoś jęknął, czy powiedział coś przez sen. Mimo to, sen był w tej chwili błogosławieństwem dla ich wyczerpanych ciał. Przywilejem, który ominął Urizjela...

Blackhearth był jednak wierny rozkazowi Thornheada i dzielnie walczył z zamykającymi się powiekami. Głośny szelest bujnej trawy porastającej polanę dookoła wzniesienia, na którym obozowali Nieskończeni, przywołał świadomość Urizjela do porządku. Nieskończony podczołgał się do skraju obozu i spojrzał w dół. Na polanę wbiegł ledwo powłuczający nogami Nieskończony, który ściskał w prawej dłoni rękojeść młota, a pod lewą pachą trzymał napierśnik w kilku miejscach przeżarty kwasem. Na widok Urizjela krzyknął błagalnie o pomoc, po czym padł nieprzytomny w gęstą trawę.
- Co się dzieje?! - zapytał Thornhead podchodząc do Urizjela.
Najwyraźniej krzyk niespodziewanego gościa był na tyle głośny, by wybudzić go ze snu.
- Na Kreatorów! - powiedział zdumiony. Za mną! - rzucił do stojącego u jego boku wojownika.

Urizjel z Thornheadem wylądowali na ziemi poniżej. Ruszyli w stronę ciała Nieskończonego, kiedy głośny ryk z kierunku, z którego przybiegł, nakazał im zatrzymać się. Na polanę wskoczyło dziesięć stworzeń, przypominających pantery. A raczej pantery o święcącej na fioletowo sierści i niesamowicie dużych, ostrych kłach. Nagle za plecami Thornheada wylądowała jego siostrzenica, a za nią młody Springwater. Kapłan Sunblaze stał na skraju wzniesienia, obserwując sytuację zaistniałą w dole. Thornhead odwrócił głowę i spojrzał na Shakti.
- Shakti, nie... - przerwał. I tak nie dałbym rady zmusić cię do bezczynności, racja? - powiedział ze zbójeckim uśmiechem na ustach, po czym dobył swojego miecza.
Bestie naprężyły kręgosłupy i zaryczały ze wściekłości. Blask ich sierści momentalnie przerodził się w fioletowe płomienie, dodające ich wściekłości więcej grozy i splendoru.



Ao Hurros:

Po rozmowie z różowowłosym Szajelem dowiedziałeś się istotnej informacji. Myśl, iż gdzieś niedaleko znajduje się miasto przedstawicieli bardziej rozwiniętej cywilizacji była niezmiernie pocieszająca. Zwiększało to bowiem szanse na odnalezienie drogi powrotnej do domu, a tym samym kontynuowanie misji. Problem pojawił się w chwili, kiedy zrozumiałeś, że tak naprawdę nie wiesz gdzie się ono znajduje, ani czy relacja tancerza mogła być w pełni prawdziwa. Szajel wyglądał na dziwną, może nawet nieco obłąkaną postać. Mógł skłamać lub poprzekręcać fakty...

Wyszedłeś do miasta w poszukiwaniu informacji. Pierwszym, co zrobiłeś, było udanie się na targ. Próbowałeś wypytywać kupców o pobliskie miasta, ale ci zbyt zajęci byli targowaniem się i zdobywaniem potencjalnych klientów. Zrezygnowany miałeś odejść, kiedy ujrzałeś niespodziewany widok - w porcie, za targiem, przycumowana była łódź. Drewniana, zdobiona łódź. Podszedłeś do Glarnez'U witającego statki i zapytałeś się o pochodzenie owego środka transportu.
- To łódź Eainiela, długo-uchego. Czasami pojawia się tutaj, w Blurben'Gur i wraca zabierając ze sobą tych, którzy pragną udać się do Miasta Światła. - odpowiedział.
Zapytałeś żaboluda o miejsce pobytu "długo-uchego", a w odpowiedzi wskazano ci wielki budynek w centrum miasta, na który już wcześniej zwróciłeś uwagę...


Chihiro Hope:

Po ukończeniu Akademii twoje życie wydawałoby się wreszcie nieco ustabilizowane. Przez dosyć krótki okres czasu mogłaś poświęcić się czemuś innemu, niż całodobowemu mrużeniu oczu nad opasłymi tomiszczami z wiedzą magiczną. Przez te kilka dni odpoczywałaś w swoim rodzinnym domu i korzystałaś z uroków życia. Brałaś nawet udział w obchodach rocznicy zwycięstwa nad Hyldenami, gdzie jak zwykle poznałaś mnóstwo ludzi. Wszystko wskazywałoby na to, że to koniec z przejmowaniem się mało istotnymi rzeczami, kiedy to dotarła do ciebie wiadomość, burząca tę sielską atmosferę. Był to list od Yasu, w którym ten zuchwały mężczyzna pisał o zaszczycie, który go spotkał. Twierdził, że doceniono wreszcie jego talent - dołączył do grupy Nieskończonych biorącej udział w misji dyplomatycznej w jednym z nowo odkrytych wymiarów. To był sprytny ruch i celny cios. Nieco skołowana przeczytałaś list do końca.

Ecleasia - tak brzmiała nazwa świata o którym pisał Yasu. Poprzysięgłaś sobie, że wyruszysz tam i raz na zawsze udowodnisz temu zuchwalcowi, że jest niczym w porównaniu z tobą. Kilka dni zajęło ci zdobycie niezbędnych informacji i ekwipunku, po czym stanęłaś na jak zwykle oszałamiającym Placu Wymiarów. Przewodnik doprowadził cię przed nową bramę, wiodącą do Ecleasii. Stawiając niewielkie kroki, przekroczyłaś bramę, zanurzając się w jej płynnym świetle. Byłaś ciekawa nieznanego świata, ale to, co zobaczyłaś, przekroczyło twoje najśmielsze wyobrażenia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZsXJljqMRec[/MEDIA]

W mgnieniu oka znalazłaś się w cudownym mieście skąpanym w złotym blasku licznych, pulsujących świateł. Rozejrzałaś się, poświęcając uwagę architekturze miasta. Liczne budowle zbudowane na drewnianych platformach i gałęziach połączone były ze sobą linowymi mostami. Zdumiał cię także fakt, iż znajdowało się ono w miejscu podobnym do jaskini, lecz kiedy przypatrzyłaś się dokładnie, zauważyłaś iż było to puste wnętrze jakiegoś niewyobrażalnie wielkiego drzewa. Niektóre budynki były wbudowane w ten drzewny mur.
- Witamy w Ecleasii. - z zamyślenia wytrącił cię miękki, melodyjny głos.
Obróciłaś się i ujrzałaś pięknego mężczyznę w białych szatach. Miał długie, proste blond włosy, które łagodnie spływały na jego plecy, a jego uszy były niezwykle długie. Widziałaś już podobne istoty. To był Elf.

***


Neverendaar
Minas'Drill - Diulern, Sala Tronowa


- Wasza Wysokość. - przed wspaniałym, złotym tronem króla ukląkł gwardzista, spojrzenie wbijając w niebieski dywan. Księżna Shiro'Ahk przybyła zgodnie z rozkazem Waszej Królewskiej Mości. - powiedział tonem sługi zdającego raport.
- Niech wejdzie. - odparł łagodny głos Króla Aquariusa.
Strażnik dotknął prawą ręką swojego serca, po czym wstał i pospiesznie skierował się do zdobionych wrót sali tronowej.
Mężczyzna otworzył je szeroko, i wpuścił do komnaty piękną kobietę w eskorcie dwóch gwardzistów. Kobieta kroczyła pewnie i dumnie, ciągnąc za sobą fałdy swej eleganckiej, białej sukni. Wrota zamknęły się, kobieta uklękła przed królem i powstała.
- Przybyłam zgodnie z wolą Waszej Wysokości. - powiedziała oficjalnym tonem.
Błękitny Król skinął głową i gestem dłoni oddelegował gwardzistów, po czym podniósł się ze swego tronu i zszedł po dwóch stopniach, aby stanąć na równi pięknej damy.
- Księżna Shiro'Ahk, jak zwykle olśniewająca. - powiedział wesoło.
- A Wasza Królewska Mość jak zwykle prawi najznakomitsze komplementy. - odparła tym samym, oficjalnym tonem, w którym pojawiła się nuta wesołości.
- Pragnę, abyś użyczyła mi swojej siły, Shirou.
Kobieta skinęła głową.
- Wiem, Wasza Wysokość. Prowadź...
Król ujął kobietę pod ramię i skierował się do drzwi umieszczonych w ścianie na prawo od tronu.

 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172