Jerycho - Właściwie to dzień dobry, mamy już prawie południe. – powiedział z uśmiechem nieznajomy – Nazywam się Steven Thomson. Mam przyjemność z panem Jerycho Johnsonem? - A o co chodzi?
- Niestety pańska matka zalegała z ratami za pożyczkę. Bank zwrócił się do naszej firmy o pomoc w odzyskaniu długu. Mogę wejść? Z pewnością znajdziemy jakieś rozwiązanie tej sytuacji satysfakcjonujące obie strony. Ray
Gliniarze byli coraz bliżej. W końcu cień jednego z nich padł na Raya. - O co chodzi?
Gliniarz nie zdążył otworzyć ust, gdy z radia dobiegł komunikat: - kod 216, powtarzam kod 216. Bank of Liberty…
- O kurwa – rzucił gliniarz i obaj ruszyli do wyjścia biegiem. „Kod 216? To coś z terroryzmem” przemknęło przez myśl Rayowi. „Zaraz, to tam mamy schowane prochy!”
Jedyne co przyszło na myśl Rayowi w tej chwili to zacytowanie gliniarza. Fabio
Vito patrzył szeroko otwartymi oczami na swojego kumpla. - Stary, wjebałeś się po szyję. Jakiś czas temu Kolumbijczycy mieli dila z jakimiś przyjezdnymi, ale fedzie się pokapowali i zrobili im wjazd. Ani kasy ani towaru nie znaleziono. Paru kolesi dało nogę. Teraz wszyscy węszą. Ten koks ponoć wart jest z milion. Dużo tego jest? - Jedna torba sportowa…
- Stary, mam znajomości… może uda się cos z tego dla nas wykroić. Pogadam z nimi, i za skromne znaleźne opchniemy towar „rodzinie”. To jedyny sposób by wynieść głowę cało. - A co z moimi kumplami?
- Srał ich pies, chcesz się dzielić z nimi? My dwaj, pół na pół. Ty masz towar ja znajomości… będziemy ustawieni. I finansowo i… towarzysko. - Patrzył wyczekująco. - A ten żółtek?
- On chce to dla siebie, jak każdy w tym mieście. Ale ma krótkie raczki. Jak wejdziesz do „rodziny” bez zgody wuja będzie co najwyżej mógł ci samochód porysować. Irma i Jack - Stać, albo wysadzę tę budę! Nie żartuję, mam tu bombę! – Wskazał torbę z prochami. - Dość, by wysadzić ten budynek i jeszcze dwa następne w razie czego! Nikt nie będzie okradał mnie z mojego napadu!
W banku zapadła cisza, tylko Irma pochlipywała. - Pilnujcie ich kurwa – jeden z napadaczy podszedł bliżej celując z kałasza. – Zostaw torbę bo…
- Nie zdążę upaść, będą nas zbierać ze ścian!
- Wypierdalaj czubie, ale już. Właśnie chcesz zjebać nam trzy miesiące roboty.
- Wy tam w banku! Jesteście otoczeni. Nie macie szans! Złupcie broń i rozbrójcie bombę.
- Co? Skąd…?
- Mam gnoja Max… - kolejny z bandytów wywlókł jakiegoś człowieka spod biurka, wyrwał mu komórkę i rozbił o ścianę. – Rozwalę ci…
- Zamknij się kretynie, ŻADNYCH IMION! Rozumiesz.
- A ty… czubie będziesz musiał się podzielić kasą. Jedziemy na jednym wózku. |