Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2010, 22:09   #64
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel zabił ptaka szybko i bezboleśnie. Przez chwilę wcześniej zastanawiał się czy nie dałoby się go odratować, ale po namyśle stwierdził, że ta myśl już jest irracjonalna. Wypatroszył go na miejscu, nie było sensu dźwigać czegoś czego i tak się nie zje, a ponadto nie miał ochoty brudzić i smrodzić w miejscu gdzie będzie spał.
Płaty mięsa pozwijał sznurem i zarzucił sobie na bark. Ciężkie... i bardzo dobrze. Nie miał pojęcia jak długo tu będzie i kiedy znajdzie kolejny posiłek. Gdy dotarł na miejsce gdzie zamierzał spać pownosił płaty pojedynczo, ewentualnie po dwa gdy były mniejsze. Nie miał ochoty się męczyć.

Na górze wyciągną z sakiewki krzemień, a z pokrowca nóż. Zaczął przygotowywać ognisko. Porozcinał kilka mniejszych gałęzi na drzazgi, ułożył kupkę suchych liści, nad nimi stosik z cienkich gałązek i zabrał się do rozpalania. Przez chwilę zastanawiał się czy nie skropić tego naftą, ale odpuścił sobie. Fakt zmęczenia nie usprawiedliwiał pójścia na łatwiznę gdy nie trzeba, a nafta może być potem potrzebna. Ćwierć litra to nie dużo, a nie wie jak wiele czasu tu spędzi.
Po jakimś czasie wreszcie się rozpaliło. Pielęgnował ogień przez kolejne pół godziny aż w końcu wyszło z tego spore ognisko przy którym można ciepło spędzić noc. Z pomocą noża, młotka i niewielkiego toporka, które zawsze miał przy sobie na takie okazje, zbudował prowizoryczny ruszt z co twardszych gałęzi. Pokroił mięso na cieńsze plastry i nabił na kij wycinając otwory nożem. Ułożył nad ogniem sprawdzając czy jest stabilne i zeskoczył na dół. Za mało miał drewna na całą noc, a teraz, póki światło jeszcze tli się na horyzoncie będzie znacznie prościej niż przy gwiazdach. Toporek okazał się nieocenioną pomocą. Teraz ogień będzie się palił jakieś pół godziny, po wrzuceniu najgrubszych kawałków kolejną godzinę. Potrzebuje czegoś co będzie się paliło znacznie dłużej, nie miał zamiaru czuwać całej nocy nad ogniem...
Wrócił z kilkoma sporymi kawałami drzewa, to już wystarczyło. Każdy po metr długi, gruby na dobre 10 cali. Tylko ciężkie. A mięso pewnie już się przypala z jednej strony. Cóż... jakby na to nie patrzeć węgiel jest zdrowy...

Ogień palił się już przyzwoicie dając przyjemne ciepło, które w nocy było tak pożądane. Bezpieczeństwo też było nieocenione, choć nie znał tutejszej fauny, ale raczej żadne zwierzę nie przepadało za ogniem.
Urizjel siedział krzyżując nogi przed ogniem. Nie miał koszuli, na lewej piersi miał pentakl ojca z zakrzepłej krwi, pod nim miał ślady po krwawych zaciekach które zdrapał paznokciami, bo nie zamierzał marnowac na to wody. Na kolanach trzymał swoją dai-katanę, swój Gniew. Emocję której tak nienawidził i był znużony. Pierwszy raz od dawna usiadł by po prostu porozmawiać z Gniewem. Obaj doskonale wiedzieli, że teraz trzeba współpracy ich obojga by przetrwać. To nie była rozmowa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Urizjel i Gniew nie wymieniali się sentencjami, ale nawzajem pozwolili sobie wejrzeć w umysłu. Nie wejść, tylko wejrzeć, przynajmniej Blackhearth nie ufał mu na tyle, nawet w tej sytuacji. Natomiast Gniew wykazał dobrą wolę. Pozwolił na to. Bestia została uwolniona, ale nie szalała. Ciemność wypełniła umysł, jednak nie próbowała przejąć nad nim kontroli. To było takie wspaniałe uczucie. Móc połączyć się z mieczem i nie musieć z nim walczyć. Gniew nigdy nie chciał zagłady Urizjela, nie chciał jego upadku. To nie o to chodziło, choć jego działania go do niego przybliżały. Gniew sam był pogrążony w upadku, on kochał emocje, a najbardziej upodobał sobie złość. Był jak dziecko które nie rozumie, że tak nie można, chyba, że nie ma wyboru. Ale gdy tak jest, tak jak teraz, potrafiące się zdyscyplinować. Ten miecz jest chaosem niezdolnym opanować swoje kaprysy. Nieskończony mu współczuł, to straszna rzecz, nie móc logicznie myśleć, nie móc opanować żądz, ale nie łudził się, to był chwilowy sojusz. Potem znów zaczną walczyć o to kto jest panem. Jednak teraz byli towarzyszami. Pierwszy raz. Nieskończonemu zakręciła się łezka w oku, tak bardzo tego pragnął, ale musiało dojść do czegoś takiego by się spełniło.

- Możemy dołączyć? -

Na to pytanie natychmiast wycofał się z medytacji. Skacząc znów w rzeczywistość wyszeptał tylko "przepraszam" do miecza. Zdawało mu się, że katem oka, na skraju świadomości dostrzegł uśmiech. Tak jak często się zdarzało. Tylko czemu wydawał się on smutny?
Ciemność sama się wycofała kryjąc w głębi serca. Był za to mu wdzięczny.

- Rozumiem, że to pytanie retoryczne - uśmiechnął się równie smutno Urizjel, choć czuł uglę. Jednak nie był sam. Schował dai-katanę do pochwy, odłożył ją na bok i założył koszulę zakrywając pentakl ojca. Nie ukrywał go, ale nie zamierzał się nim chwalić.
Zdjął z ognia mięso. W zasadzie było gotowe, nawet trochę się przyfajczyło. Nie wiedział ile siedział podczas tej rozmowy. Przy czymś takim zawsze tracił poczucie czasu.
Pokroił na równe części, po porcji dla każdego, poza tym przysuną w przód liść na którym miał owoce które udało mu się zebrać.
 
Arvelus jest offline