Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2010, 23:50   #17
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Segregowanie i selekcjonowanie nie należały do zajęć darzonych przez Burnsa szczególną estymą. Choć zwykł był on palić na stosach całe elfie czy niziołcze rodziny, rwać krasnoludy i gnomy końmi, topić Baklunów i Flanów w kałużach i dusić klechów Niezwyciężonego własnymi różańcami to nie dało się mu zarzucić małomiasteczkowej nienawiści do obcych czy braku zrozumienia dla mniejszości. W gruncie rzeczy Jason był pogodnym, prostolinijnym człowiekiem i zwykle zabijał wolny od negatywnych emocji. Obecnie też nie chciał przykładać ręki do formowania grup, odbierać jednym nadzieję czy życie, innych mamić obietnicami sukcesu w krainach za siedmioma górami. Postąpił porządnie, jak przystało na dżentelmena. Poszczuł na siebie wszystkich zainteresowanych wycieczką w nieznane i naniuchawszy się białego proszku ze szklanej tafli poszedł do burdelu poruchać, coby pobrane na zaliczkę monety nie zaśniedziały w kieszeni. Fachowiec. W wielu dziedzinach. Na ludziach znał się chyba najlepiej. Choć dziewiątce awanturników poświęcił ledwie parę chwil, dając Martinowi załatwić formalności, w liście zawyrokował słusznie. Jeśli kogoś miałby wybrać to tych gamoni w ostatniej kolejności. Sceny, które rozgrywały się w karczmie "Kucyk na rozstaju" dawały jego słowom pełne poparcie.

* * *

"Alberto! Alberto, syneczku!" – ryk, który wydobył się z gardła jednej z posługaczek zmusił przyszłych konkwistadorów do rozważenia, czy aby kobiece zawodzenie nie jest dla zdrowia groźniejsze niż salwa z kusz. Niewiasta, której jedynak oberwał przypadkowym pociskiem odchodziła od zmysłów i było pewne jak amen w pacierzu, że niejedną banshee wpędziłaby w kompleksy. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Wspaniałomyślny Baldwin katowskim cięciem odseparował głowę od ciała młodego chłopaczyny serwując okolicznym klientom i zmierzającej ku truposzowi matuli karmazynowy prysznic. Jego krzyk zagłuszyło dzikie zawodzenie przybitej kobieciny, która zupełnie odeszła od zmysłów i chyba szykowała się do jakiegoś desperackiego ataku na kurdupla, który rozkawałkował jej dzieciaka. Otyła, dość wysoka jak na ludzką kobietę posługaczka znalazła się w stanie podobnym do berserku. Celem był gnom, a orężem porwany w amoku stolik, który wzniosła w górę sposobem równie tajemniczym jak receptura na stworzenie kamienia filozoficznego. Awantura o wyrzuconego za okno jesiotra zeszła w tym momencie na drugi plan. Przynajmniej dla Baldwina.

Dla Cichego kłopotem była istotnym. Powodowany jakimś wrodzonym, szóstym zmysłem ewakuował się poza oberżę zanim jeszcze ktoś posłał bełt do środka. Znalazł się w zaułku, mógł przypalić skręta i w spokoju uraczyć się wschodnią, ziołową mieszanką za którą wybulił niemałą sumkę. Słysząć świst pocisku w powietrzu odruchowo spojrzał w kierunku, z którego dochodził, ale nic mu z tego nie przyszło. Owszem, jakaś niewyraźna sylwetka zamajaczyła w oddali. I tyle, mgnienie oka i jej nie było. Biec za nią? Rzucać się na głęboką wodę, brnąć w miejską toń, szlaeć wśród plątaniny klaustrofobicznych zaułków i uliczek? Thornward miał wiele paskudnych tajemnic i samotne ruszanie w pogoń za jakimś łotrem wiązało się z niezdrowym ryzykiem. Ryzyko zresztą czaiło się wszędzie... Cal ledwie dzielił Cichego od śliskiego, oblanego olejem pyska ciśniętej przez okno ryby. Rzezimieszek zdążył odskoczyć, poślizgnął się na wywalonych z gospody odpadkach, z trudem złapał równowagę podpierając się o ścianę. "Co jest do kurwy! Co jest kurwa grane!" – syknął zapijaczonym głosem jakiś kształt, który wyłonił się spod sterty rozrzuconych w zaułku szmat. Zaraz za nim, gramoląc się spod przyglądającego się całemu obrazkowi szklistym wzrokiem jesiotra, wyskoczył drugi obiekt. Obaj capili strasznie, a wyglądali jeszcze gorzej. "Gdzie mię kurwa z tą rybą chuju!" – wrzasnął jeden z pijaczków, chwytając bogu ducha winną istotę za ogon i zamierzając się na Cichego. Broń robiła wrażenie. Zabójca zdążył kucnąć, przepuścić impet uderzenia nad głową, uratować się od paskudnego pacnięcia. Łeb jesiotra przygrzmocił w ścianę sąsiedniego budynku aż posypał się tynk, a zgromadzone na dachu gawrony z krakaniem zerwały się do lotu. "Rybą? Nas bohaterów rybą? O ty kurwi synu!" – zawtórował koledze drugi z opojów, idąc mu w sukurs z wyczarowanym skądś kawałkiem pękniętej dechy. Ciężkie terminy przyszły na Cichego, oj ciężkie. Mało brakowało, a oberwałby przez łeb wyrzuconym przez okno bierwionem. Kurwa, ktoś znów rzucał czymś ze środka! Pozostawała nadzieja, że tym razem pociski trafią w miejscowy element, kręcący młyńce, bądź to jesiotrem, bądź to sosnową deską.

* * *

"I co o tym sądzisz Jimmy?" – wąsacz w murarskim kitlu zaciągnął się tytoniowym skrętem.
Zagadnięty kumpel, podobny mu aparycją, solidnie zbudowane chłopisko o dłoniach niczym bochny chleba wypluł do miski wyżutą do cna kość wyłowioną z gulaszu. Oblizał się i poluzował pas przy spodniach. Nic nie mówił, ale trójka kompanów z jego miny była w stanie wiele wywnioskować. Akcje mówią za ludzi o wiele więcej niż słowa. Szczególnie takie akcje.
"To kiedy? Kiedy i jak?" – murarz ozwał się znowu, obserwując kątem oka wybiegających z lokalu rozrabiaków. Widząc znikające za tylnymi drzwiami oberży plecy ostatniego w pochodzie Walthera uśmiechnął się delikatnie i przygładził wąsa.
"Jeszcze troszkę. Niech sprawa ostygnie. Rob, masz co trzeba?" – ochrzczony Jimmym brodacz, odstawił od siebie opróżnione do cna naczynia i zwrócił wzrok ku siedzącemu po swej prawicy dryblasowi w umazanym farbą kubraku.
"Jasne. Widzisz, że nasz test się powiódł. Jestem gotów, by przejść do rzeczy" – malarz wyskubywał brud spod paznokci, nie zadając sobie trudu spojrzenia na mówiącego doń druha.
"Poczekajmy trochę. Zanim skończymy pośmiejmy się jeszcze przez moment..." – Jimmy wydobył scyzoryk zza paska i mówiąc zaczął wydłubywać spomiędzy zębów resztki żarcia. Szykował uzębienie na danie główne dzisiejszego wieczora.

* * *

Próżne nadzieje. Drugie wyrzucone bierwiono zadudniło na cegłach przeciwległej ściany, a ochlapusy dalej były w bojowym nastroju. Tyle, że teraz z drugiej strony wypadła jakaś banda, kamraci pojedynkującego się z desperatami Cichego. "Panowie! Szybko tu, bierzcie tu tego, o! Chuj śmierdzący szaleju się najadł!" – zaapelował do Edgara i reszty spółki mistrz walki owocami morza. Chyba nie ogarniał się specjalnie i nie wiedział, co dzieje się dookoła. Mało kto zresztą wiedział, co się tu na dobrą sprawę dzieje.

* * *

Zdyszana, drobna postać weszła do środka głównym wejściem. Dziewczyna mogła być pewnie córą któregoś z czterech pijących solidnie roboli, którzy zasiedzieli się w oberży. Od razu podbiła do sączących gorzałkę wąsaczy i coś im tam świergotała, szarpiąc murarza za rękaw. Pewnie mama się niepokoiła, gdzie się dziad prowadza po nocy. Na pewno. Jasna sprawa.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 03-11-2010 o 00:22.
Panicz jest offline