Wątek: [D&D +18] Limbo
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2010, 19:00   #17
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Podróż w kierunku kuli miała dobiec końca. Krasnolud już widział nie duży plac otaczający zapewne cmentarz, nad którym owe słońce się unosiło. Dom pochówku zmarłych nie ucieszył go zbytnio, ale mając nadzieję, że jedynymi truposzami jakich spotka w tym lesie byli muzycy i grajkowie ruszył w kierunku owego pola umarłych.
Tam czekali już na niego niedobitki z ich licznej grupy ekspedycyjnej. Ciekaw czy tak ostrą selekcję sporządziła im mgła czy też miasto kryło więcej niespodzianek, ino Graffen miał na tyle szczęścia, że na żadną nie natrafił.
Gdy już stanął na placu ich nieformalnego zgrupowania spojrzał na wszystkich obecnych. Centaur, dwóch magów, człek co jak łotrzyk wyglądał, jeden drow bez zbroi i jedna osoba, co swej tożsamości chyba nie miała zamiaru ujawniać, gdyż stała na skraju owego terenu przy cmentarzu i pod osłoną niewidzialności obserwowała ich chwilę. Krasnolud słyszał ją doskonale lecz czekał skwapliwie na jej ruch.
Jednak był gotowy na wszystko.

Jeden z ich towarzyszy przedstawił się jako Gabriel i zaproponował to samo innym. Miało im to pomóc przetrwać razem i wiedzieć na kim można polegać w krytycznych sytuacjach. Nie był to głupi pomysł, gdyż praca w grupie całkowicie różniła się od samotnej wędrówki i tu znajomość swych kamratów mogła uratować nie jedno życie.

Ich niewidzialna towarzyszka postanowiła jednak się z nimi przywitać, gdyż nie dość, ze zbliżyła się do nich powoli to i usunęła swą ochronę niedostrzegalności. Miło z jej strony, że nie zamierzała ukrywać się niczym insekt i śledzić ich nie zauważona. Jak się okazało, niewidocznym obserwatorem była nie kto inny jak drowka, widziana już wcześniej przed lasem.


Krasnolud uśmiechnął się na widok swego towarzysza. Zerwana wieź wpierw sprawiła, iż myśli o śmierci naukowca sama zjawiła mu się w głowie. Szkoda by było tak wielkiego umysłu. Jednak uśmiech zniknął mu gdy zobaczył drowa, wpierw pierwszego, potem drugiego. Mimo, że nie zrobił żadnego widocznego ruchu, spiął się niczym struna pod swoją zbroją. Zmarszczył gniewnie brwi po czym powolnym ruchem podniósł rękę do góry. Na plecach miał tarczę to i jako sięganie po niej ten ruch mógł by się zdać, jednak zatrzymał ją i trzymając w ręku pozdrowił niedobitków z wyprawy do serca lasu.
- Witom was. Jo Graffen Valder - rzekł do zgromadzonych po czym odwrócił swą głowę do Cexieriela - I donar-li la benvinguda representant de la raça dels centaures nobles. - przywitał się z koniowatym. Mniejszą uwagę zaś skupił na kuli. Wpierw lepiej poznać nowych kompanów i zabezpieczyć plecy. Cokolwiek ten człek o imieniu Gabriel powie to i tak nigdy nie zaufa drowowi.
Muniek zaś idąc leniwie wpierw usiadł na swym zadzie po czym ziewnął przeciągle. Poniuchał swym nosem gdy nagle zjeżył sierść i wydał z siebie niski, groźny pomruk. Jeden z osobników, a trza dodać, że nie był to żaden ciemnoskóry elf, ewidentnie mu się nie podobał. Graffen jednak przypuszczał, że to tylko reakcja na dość znaczna liczbę nowych ludzi i nieludzi. Zapewne zaraz mu przejdzie.
- I jo jest strażnik natury i wędrowiec po nieznanych. Szpecmistrz od przetrwania. - powiedział spokojnym tonem bez cienia dumy czy pychy - Służę jo radą jeśli chodzi o las i dzikuśne odstępy natury. I w mo mniemaniu dobrym łazirem i zwiadowcą jo jest. - dodał po krótkiej chwili.

Następnie oba mroczne elfy poczęły komunikować się ze sobą używając mrocznej odmiany śpiewnego języka elfów. I choć kobieta nadała swemu głosowi i tonowi słodki posmak, to jednak zdawało się jakby z ironią odebrała całe to przedstawienie.

Valder leniwie odwrócił głowę. Jak niby nic zmrużył oczy i rzekł we wspólnym - Ni wim jak ty, ale jo bym tyłkiem ni odwrócił se do tygo cmentarzyska. - spojrzał zza dziewczynę czy czasem jakiś nieboszczyk nie zamierza pobić ją skrzypkami lub innym instrumentem. Z tymi szkieletami nigdy nic nie wiadomo. Raz dają koncert, raz zabierają życie. Następnie zwrócił się do mężczyzny, który jako pierwszy zabrał inicjatywę. - I jak jo mom zaufać tym długouchym skoro nawet miast przywitać se pożądnie, szprechają w ichnim języku co jeno łone znajo? - nie wiedział, że Lariel zwana Suspualshalee używała języka ksieżycowych nie mrocznych elfów. No ale skąd on to mógł wiedzieć?
Gdy krasnolud wtrącił swoje, apropo cmentarza Lairiel uniosła tyłek z jego krat i stanęła nieco bokiem, tak by widzieć po części cmentarz po części całą tą grupę. Rozmowa z obcymi nie znając powierzchni okazała się sprawiać jednak sporo problemów, przede wszystkim przytłaczające uczucie niepewności.
- Powiedziałam że na imię mi Suspualshalee. - dodała już we wspólnym, nieco przygaszona obrotem sytuacji i utratą swojej dyskrecji. Khazad coś wymamrotał pod nosem co mogło by brzmieć jak “Wreszcie gadasz jak człowiek, miło mi” lub “Powieszę cię na jakiś kołek, zginiesz dziś”. Coś z tych dwóch, lecz nawet Munio nie dosłyszał dokładnie co.

Krasnal odwzajemnił spojrzenie człowiekowi z cieniem. Choć życie z naturą nakazywało mu szanować każde istnienie, nie lubił elfów. Uważał je za zbyt mało wytrwałe i delikatne. I choć często zamieszkiwały lasy, dbając o ich ekosystemy, za co je podziwiał, to jednak nie wyobrażał sobie elfiego towarzysza podczas wędrówki po graniach i szczytach. Zupełnie inaczej wyglądał pogląd na drowy.
Graffen uśmiechnął się, a zaplecione wąsy uniosły się do góry. Uśmiech ten mógł oznaczać “Spróbuj tylko narazić nas na niebezpieczeństwo, a inaczej pogadamy”. Mógłby, ale kto wie?

Gdy odezwał się jeden z magów zwący się Sephir Muniek okazał się nazbyt nerwowy, lecz po chwili zdawał się ulec wzrokowi czarodzieja. Czyżby ów skryba posiadał wrodzone zdolności podporządkowania sobie zwierząt? Puki nie okazywał agresji nie przeszkadzało to zbytnio druidowi, choć w duchu śmiał się z niedźwiedzia i jego strachu przed wątłym człowiekiem.

Gabriel, jak sam siebie określił "dyplomata" podsumował skład ich drużyny. Przy okazji skrytykował, ubierając w delikatne słowa, skrytość i brak szczerości czarnego ludu. Zapewnił tym sobie lekką nić poparcia ze strony druida który okazał to skinieniem głowy i odwzajemnienie spojrzenia człowiekowi z cieniem. Choć życie z naturą nakazywało mu szanować każde istnienie, nie lubił elfów. Uważał je za zbyt mało wytrwałe i delikatne. I choć często zamieszkiwały lasy, dbając o ich ekosystemy, za co je podziwiał, to jednak nie wyobrażał sobie elfiego towarzysza podczas wędrówki po graniach i szczytach. Zupełnie inaczej wyglądał pogląd na drowy.
Graffen uśmiechnął się, a zaplecione wąsy uniosły się do góry. Uśmiech ten mógł oznaczać “Spróbuj tylko narazić nas na niebezpieczeństwo, a inaczej pogadamy”. Mógłby, ale kto wie?

Profesor na chwile oderwał się od swych notatek by swą uwagą zaszczycić zgromadzonych tu poszukiwaczy przygód. Poinformował ich bez zbędnych emocji o zapewne kiepskim stanie zdrowotnym ich przywódcy i organizatora wyprawy, po czym znów wrócił do lektury.

Drowy za to nie przychylnie przyjęły uwagi człowieka. Widać było, że nie akceptują zwierzchności nikogo kto nie posiadał długich uszu i mizernej budowy ciała. I choć nie okazywały żadnych agresywnych postaw, nigdy nie należy im ufać. Ba! jeden z nich, kobieta, postawiła nawet w wątpliwym świetle bezpieczeństwo ekipy w obecności niedźwiedzia. Nie spodobało się to Graffenowi.

Krasnolud westchnął głęboko, acz nie teatralnie. Wiedział, że drow w pobliżu do znaczne kłopoty. Czy to w postaci bełtów szybujących w jego stronę, czy kul ognistych czy marudzenia kobiety. W sumie to wolałby już te pierwsze, gdyż wiedział by jak sobie z nimi poradzić. Co do kobiet... ech.
- Słucho sroczko. Tu nikt ce ni prosi bys ty z nomi współistniała. Albo ostajesz z wataho - nie wiedział czemu akurat to słowo przyszło mu na myśl, ale czuł, że ma to większe znaczenie niż na pozór by się zdało - i postępujo zgodnie z prawami stada. Albo i ni. A wtedy i tys masz dwie opcje. Wracasz samiuteńka przez las. Albo ostajesz i jesteś przeszkodą dla watahy. I wtedy tys sa dwie opcje. Przeszkode se omija. Lub niszczy. Wybór nalezy do ciebie, jeno pamietaj: w stadzie ni mo miejsca dla jo. Jest tylko my. Jeśli wszyscy deklarujo se do jakich robót se nadajo, to po to by podczas niebezpieczenstwa ni pytać łaskawie czy jest se wstanie rzucić czyr czy też może kto najlepio rozdupcy tamten kamycek. Gabriel jok norozie dobze gado wiec czemu by go ni słuchoć? - przerwał swe słowa, po czym poklepał miśka po karku. Wyżej nie dosięgał - A co do Muńka... ni drażniony, ni odgryzie ci dzióbka. Drażniony... wtedy nawet jo ci ni pomoge, nawet jakbym chcioł.
Profesor starał się uspokoić dwarfa, choć nie było to potrzebne. Mimo, że słowa mogły ranić dumę, były to jednak tylko słowa. Khazad nie zamierzał wykonywać żadnych agresywnych ruchów jako pierwszy.
Za drowka chyba już tak. Wyzwała go na pojedynek siłowy, porównując ich do dzikich stworzeń. Taka istota nigdy nie zrozumie, że zwierzęta mają więcej honory niż ludzie i drowy razem wzięte. Zwłaszcza te ostatnie stworzyły swa cywilizację na sieci intryg, kłamstw i zabójstw. Wielka cywilizacja...

Krasnolud patrząc się na drowkę, uśmiechnął się pod nosem. Kurdupel miał całkiem dobry wzrok i tylko potwierdził swoje wcześniejsze spostrzeżenia. Tylko czemu ta czarna elfka wciąż starała się ukryć swą jawną tożsamość? Odwrócił się w stronę maga i rzekł.
- Jo jest spokojny kumotrze. Ni widać? - rzekł flegmatycznym głosem. - Czy to je oficjalne wyzwanie? - krew przodków walczyła ze zdrowym rozsądkiem i wpajanymi naukami. Gabriel miał racje - każdy członek ekspedycji był im na wagę złota. Jednak nawet on, który dawno porzucił tradycyjną ścieżkę Khazalid, nie mógł ignorować swej dumy i honoru. Zwłaszcza jeśli to elf na niego nastawał.

Co zaskoczyło krasnoluda było wytykanie mu własnych błędów. Drzazgę w oku bliźniego widzicie, a belki we własnym nie...

- Widzisz sroczko, wybuchowość jakoś tak zawsze trzymało se w moim rodzie. Jednak jeśli nie wzywasz mnie w szranki to ni rzucoj słów na wiatr. - rzekł krasnolud przeczesujac swoją brodę. - nazywasz mnie głupcem... głupoto było by wmawio innym że jest se mędrcem. Ale niech Ci będize. W oczach two spokojnej natury, mo wybuchowość jest głupoto. Wybacz zatem mo “gorąco krew”.

I mimo prostych aluzji nadal nie dostrzegła braku logicznego rozumowania w jej argumentach. Nie pozostało mu nic innego jak westchnąć głośno i zamilknąć. Głupcowi swych racji się nie udowodni, a tylko głupiec kłóci się z głupcem...

Gabriel postanowił zażegnać spór i przejąć inicjatywę. Zarządził wymarsz i popchnął bramy cmentarza.

Oczekując powitania przez klekoczących chudzielców lub chociaż znajomej melodii skrzypek, dwarf spiął się w sobie, a dłoń położył na wiszącej u szyi butelce. Niegdyś owo naczynie owiane lekką mgłą, lub nawet dymem, teraz wydawało się być pustą fiolką. Zapewne tłumiona jest tu magia, może zaraz zacznie działać - powtarzał sobie w myślach. Gdy zrobił sobie mały szkic ich drużyny, to jedynie centaur Cexeriel i drow wołający na siebie Xun - tak, drowom nigdy nie należy ufać i zapewne nie podał swego prawdziwego imienia - zdawali się móc coś zdziałać bez użycia magii. Zarówno Profesor jak i Sephir bez czarów byli bezbronni jak niewinne dzieciątka, Gabriel też na żołnierza nie wyglądał, a drowka... może i w gębie mocna, może i skradać się potrafi czy jakie zamki rozbroić, ale na umrzyka nie zaradzi. Zaś sam Graffen... a cuż stary druid bez swych sztuk objawień zdziała, gdy ino samą drewnianą maczugą przyjdzie mu zombiaki odganiać? Oj żeby tylko żaden grobczyk nie obraził się za to wtargniecie. Albo co by chociaż magia im wróciła.
Krasnal poklepał Muńka po plecach i ruszył za resztą.
- Dupsko bedo strzegł - rzucił do przodującego dyplomaty i czarnoskórego elfa - jeśli, rzecz jasno mo ufacie - dodał z lekką ironią, jednak nie patrzył w stronę Lairiel.

Nikt nie zgłosił sprzeciwu, choć elfka sprechała coś po swojemu to jednak nic nie uczyniła w kierunku zajęcia jego miejsca. Ruszyli.

- Nun, lassen Sie's verschieben - rzekł krasnolud po czym ruszył na końcu - Panowie - zwrócił się do magów z tyłu - wsiadajto na Muńka, szybciej bycie, jak i mniej se zmyczycie.

Sephir zrezygnował z propozycji druida, to jednak profesor się skusił.
We dwóch spoglądali z wysokości na resztę ekipy i cmentarz przed nimi.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline