Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2010, 23:33   #29
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Dupa. Wszystko sprowadzało się do dupy. Jak zawsze. Wiedział o tym Cichy siadając na powrót do nieskończonego jeszcze prosięcia, bo i od smakowitego kawałka z tejże, tylnej jego części zaczął powtórną konsumpcje. Czy wiedzieli to inni z wesołej kompani zabranej w karczmie, trudno orzec. Wbiegali do niej i wybiegali, chodzili wte i wewte, z góry na dół i we wszelkich innym możliwych konfiguracjach. W rzecznej dupie ich widać roiło, bo innych logiczny powodów do takiego zachowania szukać było próżno. Nawet jeśli wspomnianej prawdy jeszcze nie znali, wkrótce mieli poznać.

Jedynie czwórka robotników przy innym stole, uznała, że ma dość tego towarzystwa i upstrzonej w krwi i posoce karczmy i ostentacyjnie wyszła, nie spoglądając na nikogo.

W głównej izbie większość kompanów na powrót zebrała się przy stole, nie przejmując się widniejącymi na nim czerwonymi plamami ani głową kelnera, którą jakiś dowcipniś postawił na talerzu, tuż obok prosiaka. Wrzeszcząca niewiasta w końcu zemdlała, wiec w pospiechu wywalono ją z karczmy, coby przy przebudzeniu nie narażała gości, na kolejny werbalny atak. Wszystko niby wróciło do normy. Choć nadal obracało się wokół dupy, o czym mogli się przekonać zwiedzający piętro i dach amatorzy nocnych wycieczek.

Na piętrze i dachu

- Nie strzelajcie, błagam! –

Czarny punkt który zawezwał do poddani się Marcus skulił się jeszcze bardziej, ale posłusznie podniósł ręce w górę. Mówił szybko, bo i oddech miał urywany a dłonie wyraźnie mu się trzęsły. Ot, widać wystraszyli go dużo bardziej niż on ich.

- Nie mam broni. Ja... Ja tylko chciałem... Sam nie wiem. To wszystko przez nią. Przez tę grrrrhh! –

Kimkolwiek była wspomniana przez niego kobieta, umiała wzbudzać w nim silne emocje. Nie dbając juz przesadnie o ukrywanie swej obecności Marcus, podszedł do nieszczęśnika i upewnił się, ze faktycznie nie ma przy sobie żadnej broni. O dziwo faktycznie nie miał, nie licząc liny i dziwnego przyrządu na jej końcu. Marcus uznał, że dach karczmy to nie najszczęśliwsze miejsce na przesłuchanie, więc szybko sprowadził swego więźnia na piętro, do oczekującej go dwójki kompanów. Tam był czas coby wszystko wyjaśnić, jak należy. O dziwo, najbardziej tym zainteresowany był sam pojmany.

- Jestem Czagor, kominiarz, jakbyście się jeszcze nie domyślili – tu pokazał im okrągłą szczotkę, zawieszoną na końcu czarnej liny. - Zaczaiłem się tu na te... na moja żonę. Wiem, ze ma się tu spotkać ze swoim gachem i chciałem... chciałem... Sam nie wiem, co chciałem! Ja go znam i wiem, że nawet mu po pysku dać nie mogę, bo to nie moje progi, ale... ale... Zrozumcie, ja... Chciałem wiedzieć. Musiałem mieć pewność, zanim ją wyrzucę z domu na zbity pysk! Przynajmniej tyle mogę... –
Czagor trząsł się coraz bardziej, jąkał i seplenił, potwierdzając znaną już zasadę, że wszystko kręci się wokół dupy. Po chwili jednak, jakby cos rozbłysło mu pod umazaną sadzą i węglem czaszką i spojrzał na nich bystrzej.
- Wy... Wy jesteście najmici. Prawda? Tacy, co za pieniądze, to... No wiecie, o co mi chodzi. Ja sam nie dam mu rady, ale dla was taki jak on to pryszcz. Dla was tyle mu gębę oklepać, co splunąć. Ja... Ja nie mam wiele grosza, ale zapałce. Inaczej. Znam ja tu wszystkie dachy w tej mieścinie. Wszędzie mogę was sprowadzić. Czyszczę kominy prawie we wszystkich karczmach w tej okolicy. „Pod dębem”, w „Rozbrykanym kucyku”, w „Grubym Joshu” i na Końskim targu. Mogę wam pokazać jak tam wejść niezauważonym... Może wam się to przyda na co? To jak? Obijeta go dla mnie? O Patrzajta, idzie kurwi syn! –

To rzekłszy wychylił się przez okno, pokazując im zbliżającego się do tylnego wejścia do karczmy przybysza.

Przy tylnym wejściu

Woody był bardzo pewny siebie. Choć bał się o swoją dupę. To wszak najważniejsze. Mimo to, cichaczem przekradał się do magazynu, pewnym będąc, że coś tam błysnęło. Nie pomylił się wcale. Jakież było jednak jego zdziwienie, gdy błyszczącym w oddali przedmiotem nie był sztylet, bełt czy inne śmiercionośne narzędzie, ale zwykły kieszonkowy zegarek. Własność nerwowego nieco jegomościa, który co chwila na niego zerkał, czekając jakby na coś. Lub na kogoś. W końcu jednak uznał, że godzina jest odpowiednia i ruszył do karczmy. Przyczajonego za jakimiś skrzyniami Woodego nie dostrzegł nawet. Wszedł do karczmy tylnymi drzwiami a gdy Woody kilka sekund później zrobił to samo, już go widać nie było. Woddy zaś wrócił do biesiadnej i miał własne problemy.

Gdzieś na zewnątrz

- Do dupy z taką robotą! –
- No ale robota, to robota. Róbmy więc co trzeba. –

W biesiadnej

Kompania rozsiadła się po stołach, ucztując bądź radząc dalej. O Maryni najczęściej a i to nie całej. O tym co w niej najważniejsze. Nawet niepocieszony brat Gambino musiał zostać, bo jasno dano mu do zrozumienia, że jako jeden ze świadków, bądź co bądź morderstwa, musi zostać do przybycia straży. Nie dane mu było jednak doczekać jej nadejścia, podobnie jak pozostałym zgromadzonym w karczmie gościną.

Na zbliżający się stukot kół w pierwszej chwili nikt nie zwrócił uwagi. Ot kolejny wóz zbliżał się ulicami. Kiedy stał się wyraźnie głośniejszy i szybszy, niektórzy wyjrzeli nawet przez rozbite okna. Zobaczyli zbliżający się do budynku wóz wypełniony po brzegi jakimiś beczkami. Staczał się po sporej pochyłości samą tylko siłą rozpędu wprost ku nim a że nikt na zydlu nie siedział, skutek takiej jazdy był łatwy do przewidzenia.

Rozpędzony pojazd huknął w karczmę, burząc lichą ścianę i wbijając się do środka. Stoły i krzesła poszły w drzazgi a siedzący przy niech biesiadnicy pospadali na wciąż wilgotną od krwi kelnera posadzkę. Ci mieli szczęcie.

- Co to za zapach? Czy to oliwa? –

Wybuch był ogromny. Elegancki, ognisty grzyb wspiął się na wysokość kilku pięter w górę i na chwilę w uśpionym w mroku nocy mieście, zrobiło się jak w dzień. Potężna eksplozja porozrzucała wszystkich po ścianach, pokrywając ich płonącymi odłamkami mebli, ścian i sufitu. Karczmarz upiekł się na skwarka, kilku jego pomocników i gości karczmy, wyło biegać dookoła niczym żywe pochodnie. W miejscu ściany i feralnego okna, z którego jeszcze nie tak dawano ostrzeliwano się wzajemnie rybami, teraz buchał jedne wielki jęzor płomieni, szybko przenoszący się na wszystko czego zdołał tylko dotknąć. Nikt nie wyszedł z tego bez szwanku, choć zebrani na parterze ludzie Burnsa i tak nie mogli narzekać. Fakt, że ich ubrania zajęły się od ognia, podobnie jak trzymane na wierzchu przedmioty, ale poza siniakami, obiciami i opalonymi brwiami, nikt nie poniósł poważniejszych obrażeń.

Ci na piętrze mieli trochę więcej szczęścia. W chwili wybuchu ustali właśnie z kominiarzem formę zapłaty za obicie jegomościa, który wkroczył do jednego z pokoi. Cel jego wizyty nie pozostawiał żadnych wątpliwości, pod odgłosach, które po paru chwilach dały się stamtąd usłyszeć. Wybuch zakołysał całym budynkiem rzucając ich na podłogę, tuz pod drzwiami owego pokoju. Drzwi, które jeszcze niedawno oddzielały ich o kochającej się pary, wleciały z zawiasów, uderzając prosto w czoło Konrada.

Ni jedni, ni drudzy cieszyć jednak czasu nie mieli. Ci na dole od razu musieli walczyć o życie, kiedy sufit nad ich głowami z trzaskiem pęk i wpadł na sam środek izby. Na nim zaś wylądowało sporych rozmiarów łoże, na którym ognistowłosa piękność nawet na chwile nie przestała ujeżdżać, jakiegoś chuderlaka. Akurat na moment upadku wydając z siebie głośny odgłos ekstazy. Cóż, dla tej pary to zaiste była gorąca noc.

- Chyba tym razem przegięliśmy króliczku... –

Dalej już wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przez ocalałe tylne wejście do biesiadnej wpadła goszcząca w niej jeszcze nie dawno czwórka robotników. Tyle, że łapskach zamiast narzędzi mieli potężne toporzyska a zamiast ubrudzonych fartuchów, ich ciała okrawały ociekające wodą kolczugi. Jakby mało im było ognistego piekła, jeden z nich rzucił na łoże jakąś flaszkę, która musiała mieć podobną zawartość co beczki, bo mebel do razu zajął się ogniem.

Naga bogini zdążyła uskoczyć w ostatnich chwili. Spragniony cycków Baldwin, musiał być dziś wybrańcem bogów, gdyż rudowłosa przycisnęła się do niego, zasłaniając mu widok parą jędrnych piersi, mogących uchodzić za wzór kobiecej urody.

- Wyprowadź mnie stąd kurduplu, a zrobię ci tak dobrze, że do końca życia będziesz się spuszczał, na samo wspomnienie mojego imienia! –

Zebrani na piętrz wokół dziury w podłodze, mogli obserwować całe widowisko z góry. Choć i oni mieli swoje problemy. Schody do niej się zawaliły, podobnie jak korytarz prowadzący do ocalałej, tylnej części budynku. Za sobą mieli rozrastające się płomienie, przed sobą dziurę w podłodze i płonące łoże na dole. W dodatku Czagor dostał szału, kiedy zobaczył swą połowice w objęciach ich kompana i siłą tylko powstrzymali go przed rzuceniem się ku nim w płomienie.

- To ona! Ta dziwka! Wiedziałem! Dajcie mi ją! Nie pozwólcie jej spłonąć! Chce udusić ryżą małpę własnymi rękoma! Dajcie mi ja w łapy a zaplata będzie wasza! –

Cóż, przynajmniej niedawnym kochankiem swej żony przestał się interesować. Ten zaś miał sporo pecha. Przyszpilony przez żonę koniarza już nie miał tyle szczęścia, co ona i nie zdążył uskoczyć przed śmiercionośnym pociskiem. Płomienie liznęły go boleśnie a część płynu musiała trafić w nabrzmiałą wciąż męskość, bo z płonącym kutasem skoczył na równe nogi, szarżując dziko na czwórkę napastników. Wielki wąsacz zakończył jego cierpiana jednym, fachowym uderzeniem krasnaludzkiego topora. Ostrze wbiło się poziomo w filar, jakimś cudem wciąż podtrzymującym część sufitu.. Głowa nieszczęśnika został u góry, opierając się na rozgrzanej stali, podczas gdy zwolnione z obowiązku jej dźwigania ciało zrobiło jeszcze kilka chwiejnych kroków, nim runęło jak długie. Wąsacz podniosł za włosy czerep i postawił go na barze , obok siebie. We wszechobecnym smrodzie palonego mięsa, krzykach rannych i umierających i przebijających się przez wszyto trzaskach szalejących płomieni, jego głos zabrzmiał zadziwiająco wyraźnie.

- Burns pozdrawia. Kto następny? –

Znów trzeba było zadbać o własne dupy i to szybko, zanim zmienią się w pieczyste na ostro.
 
malahaj jest offline