Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2010, 09:51   #21
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Konrad Metzger
Wbiegł na pięterko. Schował sztylet i ruszył wzdłuż korytarza gasząc kolejne lampy naftowe. Gdy doszedł do końca korytarza, ten tonął już w ciemnościach. Po drodze zgarniał z pokoju ręczną kuszę i nakładając bełt szybko zlustrował podwórze przez okienko. Pod spodem widział kila znajomych sylwetek. Oczyma dyskutowali, ale nie oni interesowali Metzgera. Gdyby nie wiedział, czego szukać przeoczyłby garb na kominie sąsiedniego domu, zerknął w drugą stronę. Tak jak się spodziewał. Strzelec zgodnie z normą ubrał się na czarno, niestety zapomniał, że padał deszcz i teraz był jedyną plamą matowej czerni na połyskującym w świetle księżyca wilgotnym czarnym dachu.
Ostrożnie uchylił okienko i już miał oprzeć kusze na parapecie, gdy nad sobą usłyszał skrzypienie desek. Trzeci strzelec był na dachu nad nim. Albo na stryszku…
Plan zamachowców sprawił się znakomicie, cele zostały wywabione w mrok.
- Panowie, wygląda na to, że ktoś chciał nas wywabić z karczmy... – usłyszał z dołu. Jego prawie świętej pamięci kompani mieli coś w makówkach.
Wycelował w matową plamę czerni, wolno składającej się do strzału. Wstrzymał oddech szykując się do strzału. Palec wolno zaczął ściągać spust.
 
Mike jest offline  
Stary 03-11-2010, 12:54   #22
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Atmosfera w lokalu opłaconym przez Burns'a gęstniała błyskawicznie. Nie od dymu, nie od smrodu gorzały, ani od pisków dziewuch chędożonych. Niby w wielkim kotle mieszały się i przewracały zuchwalstwa, groźby; przelewał się strach (przez niektórych mylony z odwagą), ambicja i pazerność. Wyścig szczurów jaki urządził Kapitan z jednej strony budził obrzydzenie- z drugiej wzbudzał respekt. Zasady gry były ostre, ale to było gwarantem jakości, a o jakość idzie profesjonalistom.
Jakby poza tą wrzawą, gdzieś w bocznej nawie, swoją wieczerzę spożywał skromny mnich. Odziany w skromny, ale schludny, czarny habit z białym kołnierzem. Z wprawą używając sztućców kroił mięso, kosztował kolejne kęsy przyprawione ostrymi dialogami z głównej.
~Wiela pracy przed nami.. -podniósł drewniany kielich z winem w górę wznosząc toast za niczego nieświadomych towarzyszy.

Widział ten sam problem, który oni widzieli: konkurencję. Sumienie nie pozwalało jednak knuć na "tamtych", zabijać we śnie. Powstrzymywałby ich nawet, gdyby nie był pewien, że nie ma to sensu. Nie na tym etapie wyprawy. Zakonnik wstał od stołu i gestem zawołał dziewczynę, którą obmacywał krasnolud.

-Tyleś warta jak się cenisz- pomyśl o tym nim wejdziesz na pięterko. -powiedział łagodnie, kładąc jej rękę na ramieniu, a drugą wręczając kilka monet napiwku. -Pogratuluj kucharzowi, przednia baranina mu wyszła spod ręki.

Wychodząc usiłował unikać spojrzeń, a jednocześnie zapamiętać parszywe gęby, by kojarzyć i nie być kojarzonym. Zmierzał do pierwszej otwartej karczmy, o ile jej nazwa nie padła już tego wieczora. Odpocząć w miarę bezpiecznie, a z rana stawić się na końskim targu w jednej części.
 
majk jest offline  
Stary 03-11-2010, 13:15   #23
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Edgar bardzo się zawiódł. Bitka była fajna, godna uwagi, ale nie zawsze. W tej akurat sytuacji trzeba było jej uniknąć by z żuli wycisnąć informacje. Pan A Mówcie Na Mnie Jak Chcecie Mi Bez Różnicy jako, że był skończonym idiotą z zepsutym poczuciem godności i pozbawionym rozumu gnojem, postanowił pijaków zakatować.
Atmosfera robiła się nie przyjazna.
A Mówcie Na Mnie Jak Chcecie Mi Bez Różnicy był typem gościa, którego Wilka nie lubił. Zawsze myśleli, że są lepsi, bardziej oryginalni od innych. Zawsze kończyli z rozpieprzoną czaszką.
Aczkolwiek prawdziwe zagrożenie wciąż mogło być realne. Ktoś chciał ich zabić, czy to ich konkurencja, czy też bliżej nieokreślona osoba, to nie ważne, trzeba było zabić pierwszym zanim naprawdę coś się stanie.
Najbardziej prawdopodobne było to, że Ci, którzy mieli być celem pierwsi przeszli do działania.
Wszedł z powrotem do karczmy i oznajmił

- Myślę, że to mógł być ktoś z konkurencji, no wiecie, ci, których mamy wyeliminować. Powinniśmy szybko przejść do działania.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 03-11-2010, 14:02   #24
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Markus Goetz

Ponieważ po początkowym zamieszaniu i fakcie, że więcej strzałów nie padło, Markus został w karczmie. Bo i po cholerę miał się przepychać z resztą?
Wrócił do stołu, nalał sobie piwa, nabił na widelec kawałek mięsa. Konsumując, rozglądał się po sali. Ludzie uspokajali się powoli. Paru wyszło, reszta wróciła na miejsca.
Karczmarz wraz z pomagierami zajmował się trupem. Jednego gdzieś posłał. Pewnie po straż, bo na medyka było już za późno. Zwłaszcza po dekapitacji, jakiej dokonał bojowy kurdupel.
Jego wzrok przyciągnęła czwórka roboli przy jednym ze stołów. Najwyraźniej z zainteresowaniem przyglądali się sytuacji. A Markus nie przypominał sobie, by w jakikolwiek sposób zareagowali na strzał. To wydało mu się podejrzane. Może wartoby zadać im parę pytań.

Skończył jeść i dopił, co mu zostało w kuflu, po czym ruszył na górę.
Korytarz pogrążony był w mroku, ale na końcu dostrzegł jakąś postać. Ruszył ostrożnie w jej stronę, kładąc dłoń na rękojeści falcjonu.
Gdy się zbliżył, światło księżyca wpadające przez okno rozjaśniło twarz osobnika, ukazując mu Konrada. Chrzaknął cicho, by dać mu znać o swej obecności.
Ten, nie odrywając oczu od celu za knem, a palca od cyngla, drugą ręką nakazł mu ciszę, po czym pokazał na górę. Markus usłyszał ciche skrzypienie.
Powoli ruszył w stronę drabiny prowadzącej na stryszek.
Wystawił głowę z otworu i rozejrzał się po pogrążonym w ciemności poddaszu. Pod oknem, po drugiej stronie pomieszczenia, dostrzegł poruszający się cień, o z grubsza ludzkiej sylwetce.
Wszedł na górę i schował się za filarem. Nawet jeżeli chciałby go podejść, to nie bardzo mógł. Nie znał się na tym, a podkute buty nie ułatwiały zadania. Przynajmniej nie miał pancerza. Przed bełtem i tak by nie uchronił, a wywołany hałas zaalarmował by postać gdy tylko wszedł na piętro.
- Ty tam. - powiedział głośno. - Rzuć broń. Mam wycelowaną w ciebie kuszę, rzuć broń albo będziesz wyciągał sobie bełt z pleców. Zostaw ją na ziemi i podejdź do drabiny.
 
Cohen jest offline  
Stary 03-11-2010, 16:49   #25
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Jeff. Ale możecie gadać mi Jefrei. Albo Jeff. Jeden chuj...- większość czasu milczał. Ojciec od dziecka powtarzał mu, że jak pie wpierdala z miski to nie szczeka, więc i on przy jedzeniu ma gęby nie otwierać, bo to nie kulturalne. Obrzucał przyszłych kompanów krótkimi spojrzeniami, które towarzyszyły przeważnie tym, co to się akurat odzywali. To, co ich czekało w przyszłości miało być ochroną karawany, ale pracodawca dał im możliwość rozgrzewki. Kromkę chleba wsadził to smalcu i przejechał nią kilka razy po twardej jeszcze schłodzonej nieco powierzchni białego dodatku.
-Ten to dobrze gadał. Jak ich zajebiem, to przynajmniej jakie złociaki do kabzy wpadną a i sprzęt ich się zda na drogę.- wyraził swe zdanie. Śmierć tamtych, pozostałych była oczywistą oczywistością, tylko sposób wykonania wyroku był wciąż kwestią sporną.

Krzyk babochłopa sprawił iż Jeff zmarszczył czoło. Najchętniej wsadziłby piździe do tej otwartej mordy garść smalcu, co by zapchać ją a przy odrobinie szczęścia udusić, by się więcej tak nie darła, ale z drugiej strony, było to dla niego marzeniem, bo z tak potężnym babskiem nie miał by zbyt wielkich szans w siłowej walce.
Kamraci zerwali się z miejsc. On miał przy sobie wszystko co było mu trzeba, z wyjątkiem kuszy. Ta na szczęście leżała pod stołem obok jego nóg, co by "w razie czego" mógł po nią wartko sięgnąć i być gotowym do strzelania.
Kusza. Była to broń dość niezwykła i interesująca. O ile prosty mieszczanin nie zwróciłby na nią uwagi, to ktoś, znający się na tego typu przedmiotach z pewnością zainteresowałby się nią.

Była solidna, elegancka i co najważniejsze śmiercionośna, choć to z zasady była domena kusz. Niespotykany stop, z którego została wykonana był lekki i wytrzymały, co czasami zadziwiało samego Jeffa. On nie był kustoszem sztuki wojennej ani innym ciulem, który podnieca się na widok wspaniałego egzemplarza z czasów "bla bla bla". Był bojownikiem, który dzięki broni i celnemu oku potrafił ujebać przeciwnika zanim ten w ogóle zdołałby do niego dotrzeć.
Jak się okazało ktoś z zewnątrz strzelał, co Jeffa w ogóle nie dziwiło. Była ich dziewiątka. Tylko dureń wsadziłby rękę do gniazda mrówek, czy innych gryzących robali.

-Edgar ma rację. Żaden bystrzak nie wlazłby do karczmy żeby się z nami rozprawić. Pewnie chcieli nas wciągnąć w pułapkę i po ciemku gdzieś powybijać w zaułku.- poparł kamrata choć oznajmiając swoje wnioski nie popisał się intelektem. -Proponuję wrócić do środka i na spokojnie ustalić co dalej. Tu tylko wystawiamy się na strzały znikąd. Chuj wie, czy zara do nas strzelać z ciemności nie zaczną. zaproponował. Nie był typem dowódcy, o nie. Wolał wykonywać polecenia. Było to dla niego zdecydowanie łatwiejsze. Nie musiał myśleć za dużo ani zbytnio się martwić. Po prostu chciał działać.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 03-11-2010, 19:10   #26
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Walther Ulryk

Walther stał nadal w progu, kiedy Merro wyszedł, żeby wyzwać Cichego od idiotów.Oprócz Merra, Cichego i dwóch pijaczków na ulicy nie było nikogo. Nikogo, kto mógłby strzelać.
- A my jak idioci wybiegliśmy z gospody- powiedział Walther - daliśmy się nabrać na najprostrzy numer. Wracajmy do gospody zanim nas wystrzalają.
Jak powiedział, tak zrobił. Szedł powoli, gdy nagle usłyszał kroki na piętrze, tuż nad sobą. Postanowił to sprawdzić. Wszedł po schodach na spowite w ciemnościach piętro. Szybko wyczuł jeszcze dym z niedawno zgaszonych lamp. Jedno z okiennek było uchylone, ktoś celował przez nie ze srodka z kuszy. Walther po cichu uniósł kuszę, żeby do postaci przy oknie, ale blask księżyca, który padł po części na jego postać pozwolił na rozpoznanie. Był to Konrad, jeden z jego kompanów. Walther stanął, nic się nie odzywał, nie chciał go rozpraszać, kiedy ten naciśnie spust kuszy.

~Po kimś takim jak Burns można się wszystkiego spodziewać, tamta grupa jest lepsza, zastawiła na nas pułapkę, ale widzę że tracą inicjatywę~

Następny po Walterze, kto wszedł na górę nuł Markus. Ten dał znać Konradowi, że jest swój, Walther zaraz po nim podnióśł rekę.
~Nie ma sensu tak stać jak osioł~
Podszedł do okna w rogu pomieszczenia. Popatrzył się przez przybrudzoną szybkę. W chwili gdy księżyc znowu wyjrzał zza chmury Walther zobaczył jakieś znaczne wybrzuszenie przy kominie budynku naprzeciw.
-Jest chyba przy kominie na wprost - szepnął do Konrada, ale ten najwyraźniej już widział cel.

~Dobra, jak on nie trafi to ja spróbuję~
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 03-11-2010 o 19:22.
JohnyTRS jest offline  
Stary 03-11-2010, 19:57   #27
 
Kiep_oo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kiep_oo nie jest za bardzo znanyKiep_oo nie jest za bardzo znanyKiep_oo nie jest za bardzo znany
"A ja tu liczyłem na spokojną robótkę, którą odwalę bez zbytniego przykładania się. Ehhh..."
Nie dając po sobie poznać zaniepokojenia, wyszedł przed karczmę, po czym spokojnie zlustrował okolicę swym czujnym wzrokiem. Tylko paru kloszardów...
"Aż dziwne, że jeszcze nie uciekli z tego bagna."
Powolnym, pełnym dostojeństwa i gracji ruchem wyciągnął zza pazuchy drewnianą fajkę. Nabił ją tytoniem, który również trzymał za pazuchą, po czym zapalił zapałkę.

Słaby, jednak dający wyjątkowo ciepłe i miłe światło płomień, na chwilę rozświetlił ponurą okolicę. Powoli, ciesząc się przyjemnym blaskiem płonącej zapałki, Woody przyłożył ją do tytoniu leżącego już w główce jego fajki. Chwilę później już cieszył się głębokim i odprężającym dymem. Zapałka dopalała się powoli i machnął gwałtownie ręką by zgasić płomień. Coś nietypowego, jednak przykuło jego uwagę... Metaliczny błysk w bramie starego magazynu naprzeciwko karczmy...
"Kurwa, ja pierdolę... Kurwa, żesz twoja mać... Sztylet, miecz, kawałek zbroi, hełm... Wszytko jedno. W każdej chwili ten skurwiel może wystrzelić. Jeśli oczywiście ma z czego. Albo jest pijany i mnie nie zauważył, albo zwyczajnie nie ma kuszy. Tylko gdyby jej nie miał, najprawdopodobniej od razu schowałaby się w tym walącym się magazynie. Przynajmniej ja bym tak postąpił... Wygląda na to jednak, że jest to łatwy cel. Można nawet rzec, że bardzo łatwy... "
Gonitwa myśli... Jednak na sam pomył o łatwym celu szeroko się uśmiechnął odsłaniając swe nad podziw zadbane zęby...
"Tylko, żebym się nie przeliczył."
Z lekką irytacją zgasił fajkę, nim ta zdążyła się wypalić. Schował ją, po czym wrócił do karczmy, cicho zamykając drzwi.
"Rzucę tylko okiem co robi reszta tych inteligentów i bierzemy się do dzieła..."
Tak, jak przypuszczał, jego kompani uznali niebezpieczeństwo za zażegnane i powrócili do zatapiania się w morzu alkoholu. Brakowało tylko Markusa, Walthera i Konrada... Nieco go to zaniepokoiło, jednak nie na tyle by się tym zbytnio przejmować.
"Wszystko pod kontrolą..."
Spokojny, odprężony wyszedł z karczmy. Cicho stąpając po twardym bruku szedł w kierunku opuszczonego magazynu... Był bardzo pewny siebie...
 
Kiep_oo jest offline  
Stary 03-11-2010, 23:51   #28
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Cichy

Cichy był tym wszystkim zmęczony zanim jeszcze dobrze się zaczęło. W zasadzie nie ma w tym żadnego sensu. Ludzie ginęli na ulicach codziennie, ba!, nie trzeba nawet żadnej ulicy by zginąć i na co dzień nikt nawet nie zwraca na to uwagi. No może za wyjątkiem tych, którzy owe ciała musieli od czasu do czasu sprzątać. A teraz? Teraz banda niby twardych i nieustraszonych biegała rozwrzeszczana na wszystkie strony wyglądając przy tym jak ptactwo w kurniku, gdzie nagle wpadł lis.

Lis oczywiście okazał się zupełnie nieważny i w zasadzie zagrożenia było tutaj tyle, co nic. Ponieważ nikt nic już od niego nie chciał, cichy wrócił do środka. Okolicę zdążył już obejrzeć kilka razy, zdążył już pooglądać nocny ruch przy gospodzie i nie zauważył niczego wartego ponownego dobycia noża. No może za wyjątkiem faceta z kuszą zamierzającego się groźnie na kota siedzącego na dachu i drugiego chytrze zakradającego się do błyszczącej na branie kłódki. Sam miał dość czasu by przyjrzeć się i jednemu i drugiemu. Swoją drogą kota wspinającego się po dachach obserwował jeszcze zanim wybuchło całe zamieszanie paląc spokojnie swojego skręta i nawet zaczynał ze zwierzakiem sympatyzować. Po prostu lubił ćwiczyć obserwację by przypadkiem nie wyjść z wprawy. Lubił też koty. Żadna umiejętność nie ocaliła mu życia tyle razy, co dokładna i skrupulatna obserwacja.

Po wejściu do środka odkroił świeżo wypucowanym sztyletem kolejny kawał prosiaka i obserwując wciąż jeszcze ryczące babsko zajął się konsumpcją. Z przyzwyczajenia, a może odruchowo wybrał taki zakątek, by widzieć większość sali i schody. Oknami na pewno zajmą się teraz pozostali i szybko w nie zerkać nie przestaną.

"Przynajmniej nikt mi teraz nie powyżera najlepszych kąsków." - Pomyślał - "Wszyscy biegają gdzieś, krzyczą albo walczą z pierdołami. Może nie picie tego piwa nie było takim złym pomysłem? Jeszcze sam zacząłbym biegać jak baran ... ale z błędu nie mam zamiaru ich wyprowadzać. Tym bardziej, że kłódka była zamknięta." - Wtórując myślom uśmiechnął się złośliwie i odgryzł kolejną porcję mięsa.
 
QuartZ jest offline  
Stary 04-11-2010, 23:33   #29
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Dupa. Wszystko sprowadzało się do dupy. Jak zawsze. Wiedział o tym Cichy siadając na powrót do nieskończonego jeszcze prosięcia, bo i od smakowitego kawałka z tejże, tylnej jego części zaczął powtórną konsumpcje. Czy wiedzieli to inni z wesołej kompani zabranej w karczmie, trudno orzec. Wbiegali do niej i wybiegali, chodzili wte i wewte, z góry na dół i we wszelkich innym możliwych konfiguracjach. W rzecznej dupie ich widać roiło, bo innych logiczny powodów do takiego zachowania szukać było próżno. Nawet jeśli wspomnianej prawdy jeszcze nie znali, wkrótce mieli poznać.

Jedynie czwórka robotników przy innym stole, uznała, że ma dość tego towarzystwa i upstrzonej w krwi i posoce karczmy i ostentacyjnie wyszła, nie spoglądając na nikogo.

W głównej izbie większość kompanów na powrót zebrała się przy stole, nie przejmując się widniejącymi na nim czerwonymi plamami ani głową kelnera, którą jakiś dowcipniś postawił na talerzu, tuż obok prosiaka. Wrzeszcząca niewiasta w końcu zemdlała, wiec w pospiechu wywalono ją z karczmy, coby przy przebudzeniu nie narażała gości, na kolejny werbalny atak. Wszystko niby wróciło do normy. Choć nadal obracało się wokół dupy, o czym mogli się przekonać zwiedzający piętro i dach amatorzy nocnych wycieczek.

Na piętrze i dachu

- Nie strzelajcie, błagam! –

Czarny punkt który zawezwał do poddani się Marcus skulił się jeszcze bardziej, ale posłusznie podniósł ręce w górę. Mówił szybko, bo i oddech miał urywany a dłonie wyraźnie mu się trzęsły. Ot, widać wystraszyli go dużo bardziej niż on ich.

- Nie mam broni. Ja... Ja tylko chciałem... Sam nie wiem. To wszystko przez nią. Przez tę grrrrhh! –

Kimkolwiek była wspomniana przez niego kobieta, umiała wzbudzać w nim silne emocje. Nie dbając juz przesadnie o ukrywanie swej obecności Marcus, podszedł do nieszczęśnika i upewnił się, ze faktycznie nie ma przy sobie żadnej broni. O dziwo faktycznie nie miał, nie licząc liny i dziwnego przyrządu na jej końcu. Marcus uznał, że dach karczmy to nie najszczęśliwsze miejsce na przesłuchanie, więc szybko sprowadził swego więźnia na piętro, do oczekującej go dwójki kompanów. Tam był czas coby wszystko wyjaśnić, jak należy. O dziwo, najbardziej tym zainteresowany był sam pojmany.

- Jestem Czagor, kominiarz, jakbyście się jeszcze nie domyślili – tu pokazał im okrągłą szczotkę, zawieszoną na końcu czarnej liny. - Zaczaiłem się tu na te... na moja żonę. Wiem, ze ma się tu spotkać ze swoim gachem i chciałem... chciałem... Sam nie wiem, co chciałem! Ja go znam i wiem, że nawet mu po pysku dać nie mogę, bo to nie moje progi, ale... ale... Zrozumcie, ja... Chciałem wiedzieć. Musiałem mieć pewność, zanim ją wyrzucę z domu na zbity pysk! Przynajmniej tyle mogę... –
Czagor trząsł się coraz bardziej, jąkał i seplenił, potwierdzając znaną już zasadę, że wszystko kręci się wokół dupy. Po chwili jednak, jakby cos rozbłysło mu pod umazaną sadzą i węglem czaszką i spojrzał na nich bystrzej.
- Wy... Wy jesteście najmici. Prawda? Tacy, co za pieniądze, to... No wiecie, o co mi chodzi. Ja sam nie dam mu rady, ale dla was taki jak on to pryszcz. Dla was tyle mu gębę oklepać, co splunąć. Ja... Ja nie mam wiele grosza, ale zapałce. Inaczej. Znam ja tu wszystkie dachy w tej mieścinie. Wszędzie mogę was sprowadzić. Czyszczę kominy prawie we wszystkich karczmach w tej okolicy. „Pod dębem”, w „Rozbrykanym kucyku”, w „Grubym Joshu” i na Końskim targu. Mogę wam pokazać jak tam wejść niezauważonym... Może wam się to przyda na co? To jak? Obijeta go dla mnie? O Patrzajta, idzie kurwi syn! –

To rzekłszy wychylił się przez okno, pokazując im zbliżającego się do tylnego wejścia do karczmy przybysza.

Przy tylnym wejściu

Woody był bardzo pewny siebie. Choć bał się o swoją dupę. To wszak najważniejsze. Mimo to, cichaczem przekradał się do magazynu, pewnym będąc, że coś tam błysnęło. Nie pomylił się wcale. Jakież było jednak jego zdziwienie, gdy błyszczącym w oddali przedmiotem nie był sztylet, bełt czy inne śmiercionośne narzędzie, ale zwykły kieszonkowy zegarek. Własność nerwowego nieco jegomościa, który co chwila na niego zerkał, czekając jakby na coś. Lub na kogoś. W końcu jednak uznał, że godzina jest odpowiednia i ruszył do karczmy. Przyczajonego za jakimiś skrzyniami Woodego nie dostrzegł nawet. Wszedł do karczmy tylnymi drzwiami a gdy Woody kilka sekund później zrobił to samo, już go widać nie było. Woddy zaś wrócił do biesiadnej i miał własne problemy.

Gdzieś na zewnątrz

- Do dupy z taką robotą! –
- No ale robota, to robota. Róbmy więc co trzeba. –

W biesiadnej

Kompania rozsiadła się po stołach, ucztując bądź radząc dalej. O Maryni najczęściej a i to nie całej. O tym co w niej najważniejsze. Nawet niepocieszony brat Gambino musiał zostać, bo jasno dano mu do zrozumienia, że jako jeden ze świadków, bądź co bądź morderstwa, musi zostać do przybycia straży. Nie dane mu było jednak doczekać jej nadejścia, podobnie jak pozostałym zgromadzonym w karczmie gościną.

Na zbliżający się stukot kół w pierwszej chwili nikt nie zwrócił uwagi. Ot kolejny wóz zbliżał się ulicami. Kiedy stał się wyraźnie głośniejszy i szybszy, niektórzy wyjrzeli nawet przez rozbite okna. Zobaczyli zbliżający się do budynku wóz wypełniony po brzegi jakimiś beczkami. Staczał się po sporej pochyłości samą tylko siłą rozpędu wprost ku nim a że nikt na zydlu nie siedział, skutek takiej jazdy był łatwy do przewidzenia.

Rozpędzony pojazd huknął w karczmę, burząc lichą ścianę i wbijając się do środka. Stoły i krzesła poszły w drzazgi a siedzący przy niech biesiadnicy pospadali na wciąż wilgotną od krwi kelnera posadzkę. Ci mieli szczęcie.

- Co to za zapach? Czy to oliwa? –

Wybuch był ogromny. Elegancki, ognisty grzyb wspiął się na wysokość kilku pięter w górę i na chwilę w uśpionym w mroku nocy mieście, zrobiło się jak w dzień. Potężna eksplozja porozrzucała wszystkich po ścianach, pokrywając ich płonącymi odłamkami mebli, ścian i sufitu. Karczmarz upiekł się na skwarka, kilku jego pomocników i gości karczmy, wyło biegać dookoła niczym żywe pochodnie. W miejscu ściany i feralnego okna, z którego jeszcze nie tak dawano ostrzeliwano się wzajemnie rybami, teraz buchał jedne wielki jęzor płomieni, szybko przenoszący się na wszystko czego zdołał tylko dotknąć. Nikt nie wyszedł z tego bez szwanku, choć zebrani na parterze ludzie Burnsa i tak nie mogli narzekać. Fakt, że ich ubrania zajęły się od ognia, podobnie jak trzymane na wierzchu przedmioty, ale poza siniakami, obiciami i opalonymi brwiami, nikt nie poniósł poważniejszych obrażeń.

Ci na piętrze mieli trochę więcej szczęścia. W chwili wybuchu ustali właśnie z kominiarzem formę zapłaty za obicie jegomościa, który wkroczył do jednego z pokoi. Cel jego wizyty nie pozostawiał żadnych wątpliwości, pod odgłosach, które po paru chwilach dały się stamtąd usłyszeć. Wybuch zakołysał całym budynkiem rzucając ich na podłogę, tuz pod drzwiami owego pokoju. Drzwi, które jeszcze niedawno oddzielały ich o kochającej się pary, wleciały z zawiasów, uderzając prosto w czoło Konrada.

Ni jedni, ni drudzy cieszyć jednak czasu nie mieli. Ci na dole od razu musieli walczyć o życie, kiedy sufit nad ich głowami z trzaskiem pęk i wpadł na sam środek izby. Na nim zaś wylądowało sporych rozmiarów łoże, na którym ognistowłosa piękność nawet na chwile nie przestała ujeżdżać, jakiegoś chuderlaka. Akurat na moment upadku wydając z siebie głośny odgłos ekstazy. Cóż, dla tej pary to zaiste była gorąca noc.

- Chyba tym razem przegięliśmy króliczku... –

Dalej już wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przez ocalałe tylne wejście do biesiadnej wpadła goszcząca w niej jeszcze nie dawno czwórka robotników. Tyle, że łapskach zamiast narzędzi mieli potężne toporzyska a zamiast ubrudzonych fartuchów, ich ciała okrawały ociekające wodą kolczugi. Jakby mało im było ognistego piekła, jeden z nich rzucił na łoże jakąś flaszkę, która musiała mieć podobną zawartość co beczki, bo mebel do razu zajął się ogniem.

Naga bogini zdążyła uskoczyć w ostatnich chwili. Spragniony cycków Baldwin, musiał być dziś wybrańcem bogów, gdyż rudowłosa przycisnęła się do niego, zasłaniając mu widok parą jędrnych piersi, mogących uchodzić za wzór kobiecej urody.

- Wyprowadź mnie stąd kurduplu, a zrobię ci tak dobrze, że do końca życia będziesz się spuszczał, na samo wspomnienie mojego imienia! –

Zebrani na piętrz wokół dziury w podłodze, mogli obserwować całe widowisko z góry. Choć i oni mieli swoje problemy. Schody do niej się zawaliły, podobnie jak korytarz prowadzący do ocalałej, tylnej części budynku. Za sobą mieli rozrastające się płomienie, przed sobą dziurę w podłodze i płonące łoże na dole. W dodatku Czagor dostał szału, kiedy zobaczył swą połowice w objęciach ich kompana i siłą tylko powstrzymali go przed rzuceniem się ku nim w płomienie.

- To ona! Ta dziwka! Wiedziałem! Dajcie mi ją! Nie pozwólcie jej spłonąć! Chce udusić ryżą małpę własnymi rękoma! Dajcie mi ja w łapy a zaplata będzie wasza! –

Cóż, przynajmniej niedawnym kochankiem swej żony przestał się interesować. Ten zaś miał sporo pecha. Przyszpilony przez żonę koniarza już nie miał tyle szczęścia, co ona i nie zdążył uskoczyć przed śmiercionośnym pociskiem. Płomienie liznęły go boleśnie a część płynu musiała trafić w nabrzmiałą wciąż męskość, bo z płonącym kutasem skoczył na równe nogi, szarżując dziko na czwórkę napastników. Wielki wąsacz zakończył jego cierpiana jednym, fachowym uderzeniem krasnaludzkiego topora. Ostrze wbiło się poziomo w filar, jakimś cudem wciąż podtrzymującym część sufitu.. Głowa nieszczęśnika został u góry, opierając się na rozgrzanej stali, podczas gdy zwolnione z obowiązku jej dźwigania ciało zrobiło jeszcze kilka chwiejnych kroków, nim runęło jak długie. Wąsacz podniosł za włosy czerep i postawił go na barze , obok siebie. We wszechobecnym smrodzie palonego mięsa, krzykach rannych i umierających i przebijających się przez wszyto trzaskach szalejących płomieni, jego głos zabrzmiał zadziwiająco wyraźnie.

- Burns pozdrawia. Kto następny? –

Znów trzeba było zadbać o własne dupy i to szybko, zanim zmienią się w pieczyste na ostro.
 
malahaj jest offline  
Stary 05-11-2010, 00:48   #30
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Cichy

Racząc się spokojnie świńskim zadkiem nie spodziewał się raczej większego zamieszania. Doskonale widział że po kolejnym skręcie nawet tak słabe zioło zaczynało płatać mu kurewsko złośliwe figle, więc i turkot kół gdzieś z oddali uznał za kolejny wytwór wyobraźni. Tak samo jak koty, które widział już nie tylko na dachach ale i pod stołami, a nawet jednego na suficie. No i jeszcze była ta pieprzona głowa na półmisku - to już na pewno musiał być zwid.

Chwilę później ocknął się lekko oszołomiony pod ścianą. Kiedy rozejrzał się dookoła, przyjrzał się ścianie, karczmarzowi z chrupką skórką i gołej babie przez chwilę myślał nad rzuceniem palenia tego gówna. Jeśli po trzech widzi takie rzeczy, to wolał nie myśleć co będzie dalej. Z resztą nie wyklucza to i tak sprawdzenia tak na wszelki wypadek, czy aby na pewno dalej nie będzie więcej gołych i mniej trupów na chrupko. Sekundę później zorientował się też, że ten dziwny zapach to skraj jego płaszcza zajmujący się od jakiegoś płonącego odłamka. Złapał drewno, a płaszcz zgasił kilkoma mocniejszymi uderzeniami dłoni, odpalił ostatniego skręta od pochwyconego drewna i spróbował się podnieść.

"Ożesz kurwa jego mać!" - Sam nie wiedział czy ta myśl nie była aby słyszalna w całej okolicy, jednak to nie takie proste kiedy zaciska się zęby. - "To chyba jednak nie zioło. Od zioła nie napierdalają Cię plecy jakby coś Cię rzuciło o ścianę." - Nigdy nie marudził na głos, chociaż mimowolnie wyrzucił chyba kilka "kurwa!" i pojedyncze "ja pierdolę!", no może więcej niż kilka. Niestety po tych myślach przeklinanie poobijanych pleców wydało się błahostką, bo kolejna myśl mogła przysporzyć o wiele więcej bólu. - "Aha, czyli tych czterech to też nie zwid?" - Tym razem zadbał o to, by słowa nie pozostały wypowiedziane tylko w myślach.

- Kurwa, kurwa, kurwa!

Jak najszybciej zerwał się niemalże do biegu, by dołączyć do reszty. Może i nie lubił za dużo się odzywać, ale na chwilę obecną niewiele miał wyboru. Z jednej strony płomienie, z drugiej strony grupa zabijaków z toporami. To nijak się miało do jego miłego planu spaceru przez miasto, by spokojnie pozabijać kilku konkurentów i skręcić nowy zapas palenia z tego zioła, które mu jeszcze zostało. Gówno z tego wyjdzie, palił właśnie ostatniego skręta, a na kręcenie nowych i tak pewnie nie będzie miał czasu. Tym razem trzeba było współpracować. Stojąc z innymi rzucił krótko.

- Mam tylko nóż, ale jak urżniecie jednego, to z toporem też sobie poradzę.
 
QuartZ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172