Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2010, 09:02   #14
Epimeteus
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Dziewczyny padły na łóżko jak podcięte i znieruchomiały. Kalel popatrzył niepewnie najpierw na nie, później na Madraga. Gdy mag jednak nie reagował, to pomyślał że tak własnie ma być i z zaciekawieniem zaczął przyglądać się Tuai i Sorg. “Ciekawe co teraz się z nimi dzieje, jak wygląda świat snów do którego trafiły”. Fascynowała go myśl, że mogły śnić, a nawet według tego co mówił mag, to i przeżywać wspólnie coś tak prawdziwego, ze mogło być niebezpieczne. Baaaardzo go kusiło poznać smak tak niezwykłej przygody, lecz niestety, choćby nawet wyskoczył ze skóry, to nie miał szans dołączyć się do przyjaciółek.
Minęła godzina. Tua i Sorg jak leżały bez ruchu tak leżały, na dodatek Maeve widząc, że wszytko zdaje się w najlepszym porządku też przysnęła. Kalel w końcu nie wytrzymał tego i wyszedł z karczmy by rozładować jakoś kotłującą się w nim energię. Zatrzymał się zaraz za drzwiami i pozwolił by chłodne, nocne powietrze ostudziło uspokoiło go. “Zaraz... gdzie ja to widziałem” wytężył pamięć próbując odnaleźć w niej okazję jaką wypatrzył wcześniej. Pierwotnie nie miał zamiaru z niej skorzystać, lecz teraz czuł, że jeśli tego nie zrobi, to eksploduje. Potrzebował czegoś co by zaabsorbowało go w całości. Po chwili blady uśmiech rozświetlił mu twarz - przypomniał sobie i bez wahania ruszył w drogę cichutko sobie podgwizdując.
Nie robił rozpoznania wcześniej, gdyż nie miał przecież zamiaru włamywać się do tego domu. Teraz jednak, gdy znalazł się już na miejscu przyglądał się uważnie. To była duża kamienica, z bogatymi sztukateriami przedstawiającymi głównie półnagie nimfy, malowniczo umieszczone tak, że ich obfite biusty niczym dojrzałe owoce pochylały się nad przechodzącymi poniżej mieszczanami. Nie to jednak przyciągnęło uwagę Kalela. Na pewno nie tak jak oczywista zamożność właścicieli, którzy nie żałowali wydatków by ich siedziba wyglądała okazale i by przyciągała oko, no i tym bardziej nie tak, jak fakt, że z jakiegoś trudnego do wytłumaczenia powodu nieduże okienko, do którego łatwo było się dostać z sąsiedniego dachu, nie było zabezpieczone kratą.
Łotrzyk nie zatrzymał się nawet na chwilkę, lecz szedł równym, spokojnym krokiem tak by nie zwrócić na siebie uwagi, jakiejś przypadkowo wyglądającej na ulicę pary oczu. W żadnym z okien nie paliło się światło, wszyscy musieli spać. Zastanawiał się czy w środku jest jakiś pies, gdzie należy szukać cennych kosztowności i pieniędzy. W końcu powziął ostateczną decyzję. Przecież wiedział, że sobie poradzi.

Niełatwo było odnaleźć miejsce, z którego udałoby się przedostać na interesujący go dach, jednak dla chcącego nic trudnego. Nie bez wysiłku wdrapał się na dach po ścianie, która była na tyle bogato ozdobiona ornamentami, że udało mu się wypatrzyć pomiędzy nimi ścieżkę wiodącą na górę. Musiał przez chwilę położyć się by odsapnąć - “Powinienem częściej to robić zamiast obijać sobie tyłek w siodle” pomyślał uspokajając oddech. Po chwili, ostrożnie przesuwał się po dachu mocno przytrzymując się kalenicy. W końcu dotarł do okienka, które przyciągnęło jego uwagę, lecz zanim spróbował je otworzyć spojrzał najpierw w dół, a później za siebie. Zdał sobie sprawę, że popełnił błąd nie zabierając ze sobą liny, ot tak na wszelki wypadek, by móc się po niej spuścić na dół, gdyby musiał szybko się ewakuować.Echhhh cichutko westchnął sam do siebie “Naprawdę muszę to częściej robić, bo wychodzę z wprawy” Przez chwilę rozważał myśl o porzuceniu swojego zadania, lecz był zbyt blisko, by się wycofać. “Na pewno wszystko będzie dobrze” pomyślał i sięgnął dłońmi do interesującego go okna, które otwarło się zadziwiająco łatwo. Kalel zrobił krok do przodu... gdy nagle zarówno dach jak i framuga zrobiły się niesamowicie śliskie, jakby ktoś polał je roztopioną słoniną. Złodziejaszek zjechał po gontach w dół, przeleciał przez krawędź i rymnął o bruk, na moment tracąc przytomność. Do świadomości szybko przywrócił go jednak dojmujący ból. Prawa ręka była wykrzywiona pod dziwnym kątem; trudności w oddychaniu wskazywało również na złamane co najmniej jedno żebro. Na piętrze domu zapaliło się światło.

Kalel widząc, że dom który chciał okraść ożywa, przezwyciężył ból, podniósł się i na tyle szybko na ile było to możliwe zaczął kuśtykać w stronę karczmy. Bolało go niemiłosiernie, lecz nie aż tak jak wściekłość na samego siebie, zwłaszcza że ścigały go okrzyki Alarm!, Złodziej!, Straż!, a miasto budziło się do życia. Zachował się jak totalny amator - nie przygotował się, nie rozpoznał terenu, zaniedbał podstawowe środki ostrożności. “Ty głupku, co ty wyprawiasz! Mogłeś zginąć w taki beznadziejny sposób!” - obrzucał siebie samego obelgami w myślach. “Echhh... Jak nie będę tego robił częściej to zginę następnym razem!”. Żałował teraz w sumie wszystkiego. Że się wybrał tak bez sensu, że nie wziął ze sobą liny, że nie był uważniejszy i nie sprawdził czy czar nie zabezpiecza okna, no i co teraz najważniejsze, że nie wziął ze sobą mikstury uzdrawiającej. Całe szczęście że miał taką w bagażu. Syknął przez zęby gdy szczególnie mocno zakłuła go złamana ręka. “Głupek...” tylko tak teraz potrafił myśleć o sobie. W końcu dotarł do swojego pokoju i cichutko wsunął się do środka mając nadzieję, że nikt nie zauważy w jakim stanie powrócił. Niestety, tego dnia, a raczej tej nocy, nic mu się nie udawało i ledwie wszedł od razu musiał się zmierzyć ze spojrzeniami oczekujących na niego dziewczyn i Madraga.
- To... to już? I jak wam się udało? - zagadał chcąc od razu przenieść rozmowę na tematy nie dotyczące jego samego.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline