Konrad Metzger
Miał wrażenie, że wszystko co się zdarzyło do tej pory było jedną wielką komedią, którą ktoś postanowił rozegrać przed nimi. Kukiełkami. Kopniakiem zrzucił agresywne drzwi do dziury i popatrzył w jeden, potem w drugi koniec korytarza. Żaden z nich nie przedstawiał się zachęcająco. - Panowie, zapraszam do pokoju - poczęstował kopniakiem najbliższe drzwi, poprawił im bo coś je klinowało od środka. W końcu naparł barkiem i ze zgrzytem czegoś przesuwanego otworzył. Przelazł po wywalonej komodzie, tu podłoga była z grubsza cała. Z grubsza, bo trzeszczała przy każdym kroku. zarzucił na ramię swoją sakwę. Ostrożnie, podszedł do okna, które straszyło zębatym uśmiechem potłuczonych szyb. Otworzył je i zgarnąwszy szkło z parapetu wyjrzał. Plecak przetarł drogę w dół. Zdjął bełt i przerzucił kusze przez ramię. Pierwsze piętro nie było przesadne wysokie, ale po co ryzykować. Opuścił się na rękach i zeskoczył.
Nie czekał na resztę, widział ich pierwszy raz, więc nie miał zbyt wielkiego sentymentu. Szczeknął bełt włożony na miejsce. Kopnięciem posłał plecak pod ścianę stajni i kolejnymi kopnięciami zagrzebał go w w słomie.
Rozważał czy warto się mieszać czy też podeprzeć czymś tylne drzwi. Z rachunków wynikało, że ci którzy byli na parterze stanowili nadwyżkę. A czy to z tej czy tamtej grupy...
Jego wzrok padł na spore koryto oparte o ścianę. Akurat dwuosobowe, ale po właściwym użyciu drzwi będą nie do otwarcia. |