Powrócił do karczmy i na wzór jednego z kamratów zabrał się za kończenie kolacji. Mięso. Tego jeszcze nie próbował, bo najsmaczniejsze miał w zwyczaju zawsze zostawiać na koniec. Jeff wziął do ręki kawałek soczystego półdupka i ugryzł, po czym popił to piwem, delektując się połączonym smakiem. Trupem nie było się co przejmować, bo to nie pierwszy i pewnie nie ostatni, którego Jeff widział na oczy. W tym parszywym mieście, nocą ginie więcej ludzi, niż ktokolwiek w ogóle mógłby się tego domyślać. On nie miał nic wspólnego z zabójstwem więc i nie miał się o co martwić. Żuł mięso, spoglądając na blat stołu. Wtedy do jego uszu doszedł dźwięk rozpędzonego wozu. Jeff zdołał tylko podnieść zaskoczony wzrok na jednego z towarzyszy, gdy nastało istne piekło.
Huk, ogień, krzyki, jęki i piski. Na szczęście nie słyszał nic z tych rzeczy. Gdy wóz uderzył w ścianę karczmy stalowy świecznik, przytwierdzony do ściany spadł z niej uderzając Jeffa prosto w łepetynę. Zawsze lubił siedzieć pod ścianą. Teraz pewnie zmieni przyzwyczajenia.
Gdy otworzył oczy, dostrzegł ogromne zamieszanie. Jak gdyby ktoś w środku biesiadnej przywołał jakiego demona.
-Fajnie sie zaczyna...- syknął pod nosem. Płomienie zajmowały co raz większą część gospody. Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Tuż obok niego leżał przewrócony stół, który zapewniał mu sporo osłony, a przynajmniej przed wzrokiem chłopów z toporami.
-Gdzie jesteś kurwo?...- nie potrafił odnaleźć swej kuszy, ale na szczęście bystry wzrok go nie zawiódł i w końcu znalazł ją, pod przewróconym do góry nogami półmiskiem. Jeff korzystając z zamieszania wartko sięgnął po broń i z trudem naładował ją bełtem, po czym przystawił do ramienia i wycelował. Dla niego nie było różnicy, który z czwórki mężów padnie od pocisku. Grunt, żeby jakiś padł. Odległość nie była wielka, ale wszechobecny chaos, oraz nieustający od przebudzenia ból głowy skutecznie dekoncentrował kusznika. Przymrużył oko i nacisnął spust. Rozległ się charakterystyczny dźwięk, lecz raczej nikt nań uwagi nie zwrócił. Jeff energicznie wstał i ruszył w stronę przywołującego go towarzysza.
Bolała go noga i przez to utykał. Na szczęście adrenalina skutecznie odwracała uwagę od bólu i dodawała siły. Woody był tak blisko, ale zarazem tak daleko...
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |