Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2010, 20:12   #16
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
- Kurwa! - przeklął soczyście Anglik, widząc jak jego statek podnosi żagle. To wróżyło jedno, kapitan postanowił wypłynąć wcześniej. A może tą porę mieli na myśli mówiąc "z samego rana"? Nie wiedział, ale zaczął biec jakby go goniło stado byków, z pokaźnym majdanem na plecach przeskakując porozrzucane na pomoście skrzynki i beczki. Wyglądało to dość głupawo, ale patrząca na niego załoga widocznie dobrze się bawiła gwiżdżąc i klaszcząc.
Ale w końcu dopadł do trapu i niczym rozpędzony wóz, wtoczył się na pokład zipiąc i z trudem łapiąc oddech. No cóż, teraz załoga już go nie dopingowała. Wręcz przeciwnie, dała mu do zrozumienia że nie tolerują spóźnialskich.
Parę razy został zwymyślany, ale Roland z wrodzonym spokojem, oddał im piękne za nadobne. Nie lubił szarpać języka, był milczkiem, ale potrafił ułożyć celną ripostę i zmieszać kogoś z błotem. Nie ominęło to kilku rozeźlonych marynarzy, jeden nawet został popchnięty na tyle mocno, że nakrył się kopytami i przeklął soczyście. Mimo wszystko nie podchodził do Rolanda, aby oddać, tylko zszedł pod pokład i zniknął na jakiś czas. Zaciekawił go tajemniczy mężczyzna, przyglądający się temu wszystkiemu z pobłaźliwą miną.
Na kolejne zwymyślania nie wytrzymał:
- Wy chędożone szczury lądowe! Nie macie nic do roboty? Nie podobam się wam, droga wolna - tu wskazał zza burtę - Brzeg jeszcze daleko nie jest, dopłyniecie! Co? Nie ma chętnych? To się kurwa brać do roboty!
Kilku marynarzy zdziwionych popatrzyło na niego, kilku łagodnie poszło do swoich zajęć. Nigdy nie przypuszczał by, że tak dobrze będzie mu szło udawania kogoś ważnego. W sumie miał być kwatermistrzem, ale nie sądził że rzuca go od razu na tak wysoką pozycję, nie żeby nie miał doświadczenia. Odsłużone na okrętach wojennych lata nieźle go wprawiły w tą robotę. Chodziło o to, że kapitan musiał by się okazać naprawdę lekkomyślny lub chory psychicznie, żeby oddać pod komendę statek świeżakowi nie wiadomo z skąd.
Kiedy wszyscy się rozeszli, on usiadł na schodach niedaleko mostka. I wtedy podszedł do niego ów jegomość który mierzył go tak niedawno wzrokiem. Kiedy się zbliżał ironicznie zaklaskał trzy razy w ręce:
- No, no. Nie każdemu nowemu udaje się nagonić tych obiboków do roboty w tak szybkim tempie. Joshua Pitlock, kwatermistrz.
Roland podniósł na niego głowę i przypisaną mu lakoniczną wymową, powiedział:
- Bardzo mi miło. Wiesz coś o tym, kim mam tu być?
- Ależ wiem, wiem. Ale na początku wypadało by się przedstawić.
- Roland Corley, miałem być kwatermistrzem na tym statku, a przynajmniej takie mam doświadczenie.
- Tak... Była o tobie mowa, ale przedłużyłem kontrakt. Wybacz. Ale mamy dla Ciebie również ciekawą posadę. Bosman. Widzę że potrafisz zagonić obiboków do roboty, idealnie się nadasz.
Corley kiwnął głową na znak potwierdzenia.
Dopiero teraz Roland przyjrzał się Joshule. Był to starszy mężczyzna, jego twarz zdobiły liczne blizny i znamiona. Ubrany był dość niechlujnie, można powiedzieć że nie wyraźniał się z załogi. Nawet przy Rolandzie ubranym w tani, skórzany kubrak wyglądał biednie. Ale budził respekt, sylwetką. Umięśnioną, barczystą. Od razu było można się domyśleć, że lepiej mieć w nim przyjaciela. Na szyi miał przewiązaną, zieloną chustę z inicjałami K.B.
- Pokażesz mi mój kąt na tej zapyziałej łajbie? - zapytał się Roland.
- Chodź za mną przyjacielu. Zaraz zobaczysz ten apartament.
Ruszyli. Szli powoli, nieśpiesznie. Załoga patrzyła na nich dość nieufnie. Kilka łapczywie patrzyli na sprzęt, jaki Roland przyniósł na ten statek. Takiego arsenału nie nosił przy sobie byle kto. No i ta busola... Wypolerowana pamiątka po ojcu, który młodość też spędził na statkach jako handlarz.
Sam statek wyglądał jakoś szaro-buro. Nie rzucał się w oczy niczym ciekawym. Jedynie olbrzymie żagle z wydzierganym, czarnym symbolem, robiły naprawdę piorunujące wrażenie.
Zeszli pod pokład.
Kilku marynarzy z nudy cięło w karty, kilku popijało rum przy stoliku.
- Nie za szybko na rum? Ledwo wyszliśmy z portu. - zapytał Corley.
- Nie mnie to sądzić, to ich prywatne zapasy.
Roland kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Szli dalej. W końcu dotarli do kajuty bosmana.
- To tu. Potrzebujesz czegoś? - zapytał się z dziwną troską kwatermistrz.
- Nie, nie. Znajdę Cię, jak będę czegoś potrzebował. Kiedy mam zacząć robotę?
- Na razie tych obdartusów do roboty gonię ja, ale nocna zmiana będzie twoja - tu uśmiechnął się szyderczo - Jesteś nowy, więc nie daj się zajść od tyłu. - i mrugnął do niego pojednawczo okiem.
Roland znowu kiwnął głową. Joshua zamknął drzwi, a Roland został sam na sam ze swoimi myślami i nowym kątem, do którego przez małą szparkę zaglądało budzące się słońce.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline