Markus Goetz - Słyszy... - zaczął, ale przerwał mu trzask łamanego drewna i potężna eksplozja, która po nim nastąpiła.
Ogłuszony i zdezorientowany rozejrzał się dookoła. Dałby głowę, że tylko zamknął i otworzył oczy, a karczma z solidnego drewnianego budynku przemieniła się w stos całopalny. - Dupa w troki, fajfusie! - warknął do ciskającego się kominiarza, usadzając go ciosem pięści w skroń.
Widząc, że Konrad znalazł drogę wyjścia z pieca, jakim stała się gospoda, ruszył szybko za nim, pchając przed sobą oszołomionego Czagora.
Wyjrzał za okno, spojrzał w dół, po czym wyrzucił przez nie kominiarza. Następnie sam przelazł przez parapet, opuścił się na rękach i skoczył.
Będąc już na ulicy zauważył, w co wpatruje się Konrad. - Czego się gapisz jak sroka w gnat? - zachęcił go do pomocy. - Bierz z drugiej strony i do drzwi z tym gównem.
We dwóch szybko i sprawnie zastawili jedyne wyjście z płonącej karczmy.
Markus otarł spoconą i okopconą twarz rękawem. Zostało na nim trochę jego zwęglonych włosów. - No, nie ma co tak stać. - burknął. - Kominiarz idzie z nami, może nagabiemy gdzie tę jego babę, to trochę grosz wpadnie ekstra. Te, przepychacz, słyszysz?
Zbliżył się do wijącego się na bruku Czagora, przewrócił go nogą na plecy i pochylił, by usłyszeć, co ten jęczy pod nosem. - Przepychacz zostaje. - oznajmił, wstając. - Nogi mu się połamały. Ale nie bój nic, jak gdzieś ucapim tą ryżą, to ci przyprowadzę. tylko nigdzie stąd nie odchodź. - zarechotał z własnego żartu. - No, chłopy, tedy co teraz? Dobrze byłoby posiedzieć gdzieś tu za rogiem i upewnić się, czy z karczmy wyjdą ci, którzy chcemy. |