Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2010, 22:36   #34
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sytuacja była zła. Nawet bardzo zła. Romualdo był nagi... a drzwi były OTWARTE - i to nie przez Cypia! Kender musiał więc wkroczyć do akcji.

- Nie troskaj się, o wielki Romualdo! Obronię twoją ceść własną piersią! - wrzasnął Cypio, z całej siły odepchnął Drakkano od drzwi, po czym zamknął je... od środka!
- Ty też! - spanikowany półelf, machał oskarżycielsko dłonią.- I ty Brutu... Brutalu przeciw mnie?! - Wyginając ciało w dramatycznej pozie, upuścił suknię, która chronił jego nagość, osłoniętą gustowną jedwabną bielizną. Gdy sobie o tym przypomniał, spurpurowiał , szybko się pochylił, chwycił suknię i drżącym tonem głosu rzekł.- A ttty co tu jeeeszcze robisz ?! Wyjdź i ... to moja komnata. Chcę być sam!
- Ale, ale, ale... co będzie jak mnie nie będzie!? Ktoś tu może wejść i cię zgwał.... znaczy zbrukać twoją niewinność wizualną! Ktoś Cie przecie musi pilnować, barykadować drzwi i okna i w ogóle! Zrestą patz, ja wcale nie patse! - na dowód tego zasłonił sobie oczy dłonią... choć niezbyt dokładnie.
- Nie, nie, nie! - krzyczał Romualdo, strasznie piskliwym głosikiem. Przeczesał włosy nerwowym dłoni dalej mówiąc. - Doceniam chęci, ale artysta potrzebuje prywatności, brońcie mnie spoza mojego pokoju.
- Chęciami drzwi nie zabarykaduję, otwierają się do wewnątrz - ze łzami w głosie odpadł Cypio. - Ale patz, wiedz, ze sanuję twoje zycenia i są one dla mnie rozkazem! - dramatycznym gestem rozwarł na oścież drzwi i zrobił krok na korytarz.
- Dziękuję...sam sobie poradzę z barykadowaniem... -odparł poeta. I po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz zadumy.- Ale drzwi to... zamykają się na klucz. I były zamknięte na klucz! Jakim prawem pogwałciliście moje prawa obywatelskie?!
- Ze co? - nie zrozumiał Cypio. - Ja nie wiem, ja tu tylko spsatam... znacy się do smok otwierał dzwi, a ja jestem za niski i nie widziałem.
- Niech tak więcej nie robi!- krzyknął za niziołkiem półelf, i dodał po chwili zmęczonym tonem głosu.- Za moich czasów, rodzice lepiej dzieci wychowali. Zdziczenie ogólne.
- Mnie wychowali - chlipnął Cypio i zamknął drzwi, po czym z wyrzutem spojrzał na chłopaka. - No i cózes zrobił, jełopie?
Vincent obserwował całą przepychankę poety z jego najbardziej zagorzałym fanem z niemałym zaciekawieniem, a piski i skargi Romualdo nie robiły na nim wielkiego wrażenia. Przyzwyczaił się do gadek moralizujących, gdyż rodzice często prawili mu takie gdy wykonywał swoje dowcipy. Wyszczerzywszy swe smocze kły zwrócił się do Cypia
- Jak to co!? Sprawdziliśmy czy wszystko z naszym poetą w porządku! A jeżeli ktoś by tam był?! Było by na nas, że żeśmy go nie pilnowali dobrze! Teraz przynajmniej wiemy że trzeba drzwi pilnować!
Zaklinacz odwrócił się w stronę zbiegowiska ludzi i zaplatając ze sobą ręce oparł się plecami o drzwi.
- No już idźcie sobie! Pan Romualdo nie chce gości!
Na Krugarze jednak dwa mikrusy w roli ochroniarzy nie robiły wrażenia. Spojrzał na nich z góry, dosłownie i w przenośni, i rzekł donośnym głosem.- A pewnie, że nie chce... bo prześlicznej pannie gwałt zadaje. Ale ten przebrzydły Romuś, zaraz pozna ostrość mojego topora.
Po czym cofnąwszy się do ściany przeciwległej drzwiom, nachylił się do przodu, by drzwi owe staranować. Przy okazji wrzeszczał.- Z drogi śledzie, Krugar ..hep...jedzie!
Nie przystawało to do sytuacji, ale mężczyzna był zbyt pijany, by ten fakt zauważyć - jak również to, że Cypio podłożył mu hoopak pod nogi licząc, ze drzwi są wystarczająco wytrzymałe... a makówka Krugara nie dość.

Vincent postanowił wykorzystać sprawdzoną sztuczkę. Odstąpił krok od drzwi by barbarzyńca nie wpadł na niego, a następnie w tajemnym języku starożytnych smoków wypowiedział kilka słów, gestykulując przy tym dłońmi. Śliska maź pokryła ziemię, tak jak to miało miejsce w czasie walki z pijanym mnichem. A Smokowaty wyszczerzył swe kły w figlarnym uśmiechu.
Efekt był zabójczy...rozpędzony wojownik, na śliskim podłożu stracił równowagę i podcięty przez hoopak Cypia staranował z impetem drzwi. Tak jak się spodziewał niziołek, główka Krugara nie była dość wytrzymała i z rozciętego czoła popłynęła krew. Tak jak się obawiał...drzwi okazały się równie mało wytrzymałe i runęły pod impetem lecącego barbarzyńcy...czemu towarzyszyły przeraźliwe wrzaski i piski Romualda chowającego się za łóżkiem.
- Nic..siem...- bełkotał półprzytomny heros, leżąc brzuchem na wyważonych drzwiach.- Nic siem nie bój..mościa panno...zaraz ciem wyratuję...tylko jak w uszach... jak mi w uszach...dzwonić przestanie.
Co gorsza ten hałas przyciągnął innych pijanych herosów, oraz zwykłych gapiów ciekawych sytuacji, która działa się na pięterku.
- A mówiłem, ze powinienem w środku zostać i cię bronić, mości Romualdo? - z wyrzutem rzekł Cypio, po czym chwycił pijaka za nogę i spróbował wywlec z pokoju... z dość miernym skutkiem, zważywszy śliską podłogę korytarza. - Tu juz się racej nie zamkniecie, ale mozecie w moim pokoju pzenocować, będziecie bezpiecni! - poinformował poetę z niezachwianym przekonaniem w głosie.

Ubrany tylko od pasa w dół poeta, chwycił podręczny tobołek i szybkim truchcikiem wyminął, dochodzącego do siebie bohatera i... zbaraniał. Bowiem na korytarzu kłębił się już tłumek podpitych ciekawskich bohatyrów i nawet bohaterek, obserwujących darmowe show.
Biedny Romualdo zamarł w przerażeniu, podobny bardziej do posągu niż do żywej istoty.
Trema go jadła żywcem, nie pozwalając mu się ruszyć, nie pozwalając mu się odezwać..w obliczu aż tylu spojrzeń w niego wgapionych.

- Sio, sio, sio, sio! - Cypio widząc problem poety stanowczo zamahał w tłum hoopakiem. Myśl, że tyle oczu niegodnych ogląda negliż półelfa podniosła mu ciśnienie. - Wiem, ze Romualdo jest cudowny i fantastycny, ale oglądanie go jest zastzezone dla psyjaciół tylko i wyłącnie! No juz, juz, zamknąć ocęta i wracać do swoich kufli, bo wam się piwo zagzeje! Sio, sio! - kątek oka spojrzał na Romualda i westchnął... Cóż za los parszywy nie pozwolił mu w samotności podziwiać kunsztu matki natury! I do tego ten tłum... a do nocnika tak daleko... “I po coz ześ się, Romualdo, ubierał?”, zapytał w myślach retorycznie poetę i zajął się waleniem gapiów po kostkach, kolanach i klejnotach.

Vincent spojrzał na wymykająca się spod kontroli sytuację. A wtedy w jego umyślę nowy pomysł zapłonął niczym świeca.
- Zrobię to co kiedyś z kluczami do barku ojca! - powiedział wesoło do swego miecza.
Oręż podłubał chwile w pamięci, a po chwili dotarło do niego co młody zamierza.
- Czyś tu zdurniał!? Wiesz ile zamieszania narobisz? - miecz gdyby miał ręce zapewne trzepnął by chłopaka po głowie.
- Uspokój się! Będzie dobrze! - na potwierdzenie swej tezy o “byciu dobrze” młody uniósł kciuk do góry i zaczął recytować zaklęcie. Po chwili jego ręka zabłysnęła srebrzysta poświatą i Vincent klepnął poetę w ramię. A Romualdo znikł wszystkim z oczu. Tak zaklęcie niewidzialności zawsze potrafiło namieszać...
- Widzicie! Nie ma tu nic do oglądania! No już idźcie sobie, albo i was stąd wyteleportuje! - a zaklęcie niewidzialności połączone z tanim blefem potrafiło zdziałać jeszcze więcej!

Jednak gapie bardziej niż niewidzialnym, acz nie zdającym sobie z tego sprawy Romualdem, byli zainteresowani gramolącym się na nogi bohaterem, który miał go uratować. A z którego sobie pokpiwali. Zaś uderzenia hoopakiem przemówiły do rozsądku gapiom i powoli zaczęli oni schodzić w dół. A Krugar zdołał wejść do pokoju poety, przejść jeszcze dwa kroczki, po czym zwalić się jak kłoda na jego łóżko. Półelf odzyskał władzę w nogach po chwili dopiero i... zwiał do pokoju Gaccia, do którego pewnie miał klucz. I tam się zamknął. A sądząc po szuraniu mebli, także i zabarykadował.
- Nie lubię cię - ponuro burknął Cypio do Vincenta i usiadł pod drzwiami pokoju Gaccia. Zaklęcie dzieciaka bardzo pomieszało mu szyki. Ani nie wyszedł na bohatera ani nawet nie mógł popodziwiać swego guru kilka minut dłużej. “Ale nic straconego - przed nami pseciez cała podróż!”, ożywił się po chwili. Długotrwałe martwienie się nie leżało w jego naturze. Zaczął się za to zastanawiać czym by zająć czas... bowiem zaczynał się nudzić. Zanurzył się w swoim tobole, po raz kolejny znajdując tam rzeczy, których do niego wcześniej nie wkładał. Zawsze podejrzewał, że w jego plecaku znajduje się portal do Świata Rzeczy Ważnych, Ciekawych i Kompletnie Niepotrzebnych, jednak ilekroć próbował do niego przejść, tyle razy się nie udawało. Od czasu do czasu jednak próbował... tak średnio raz na tydzień. Teraz jednak nie wlazł do środka, za to wyciągnął z niego nowych “przybyszów”: dłuto, patyczek dymny i butlę na której koślawym pismem stało: “Cudowny Klej”.

Zaaferowany kender z uwagą przyjrzał się butelce, wspominając opowieści smokowatego. W głowie kształtował mu się PLAN. PLAN był dobry. PLAN był przebiegły. PLAN był po prostu fantastyczny. Cypio może i zerwałby się na równe nogi by go wprowadzić w życie, jednak PLAN miał jedną, zasadniczą wadę: Cypio nie wiedział gdzie mieszka Angelika. A nie znając miejsca jej zamieszkania kender nie mógł zakraść się nad ranem do jej łaźni i wypełnić wanny owym cudownym klejem, który - zgodnie z zapewnieniami Drakkano - powinien był wykluczyć kobietę z akcji na dobre kilka dni... i ująć przy okazji nieco urody w newralgicznych częściach ciała. Na szczęście mały mężczyzna nie rozpaczał długo nad wadami PLANU, bowiem zasnął snem sprawiedliwego zanim skończył go rozważać.


***

Poranek okazał się szczęśliwy dla Cypia. Co prawda kości bolały go od spania pod drzwiami, za to nocna nieobecność Gaccia wprawiła go w doskonały humor. A gdy po kilku godzinach odkrył przed karczmą TAKĄ FAJNĄ KARETĘ stwierdził, że to będzie dobry dzień... i zaraz zabrał się za przeszukiwanie nowego nabytku drużyny.




Przegrzebanie przytroczonego z tyłu kufra zaowocowało nabyciem pokaźnej kolekcji arystokratycznej garderoby - od pantofli po kapelusze. Cypio najpierw miał zamiar sprezentować ją Romualdowi... ubrania były jednak staromodne i nijak nie pasowały na szczupłego półelfa. Kender z dumą wręczył je więc niezbyt zachwyconemu Gacciowi mówiąc, że to na przebranie w czasie ucieczki.


Kolejnym nabytkiem było kilka posrebrzanych sztyletów; jednak znaleziskiem dnia okazała się ukryta głęboko wśród męskich pantalonów i flakoników męskimi perfumami paczuszka listów - korespondencja Reginalda Tijou do Dominique Salezzi na temat małżeństwa. Nie była to bynajmniej korespondencja miłosna, choć była w niej mowa o stosunkach do czasu urodzenia dziecka płci męskiej... stosunkach całkiem dosłownych. Prócz tego omawiano w niej zawartość posagu, intercyzę, kwestię potomstwa i możliwości "adopcji" dziecka kochanki, jeśli w określonym okresie czasu nie pojawi się męski potomek. Cała ta “miłosna” korespondencja przypominała raczej traktat handlowy, toteż zaaferowany Cypio odczytał ją głośno podczas wspólnego śniadania, dziwiąc się faeruńskim zwyczajom i zastanawiając nad tym, czy każde małżeństwo tu tak wygląda. Oburzył się nieco, że Katrina zupełnie nie włączyła się do rozmowy, zawzięcie konwersując o czymś z Gacciem, ale dał jej spokój. Zamiast tego wlepił wzrok w Romualdo, chcąc dać mu do zrozumienia że małżeństwo jest tragicznym wydarzeniem w życiu każdego mężczyzny, zabójstwem dla duszy oraz portfela... i w ogóle.

- Och jakże okrutnym losem, jest małżeństwo z rozsądku.- westchnął melancholijnie Romualdo wpatrując się w pucharek z winem.- Bowiem tylko miłość, najczystsza. Miłość wypływająca z cudownej harmonii dwóch dusz. - Przymknął oczy by ukryć spływające po policzkach łzy. - Och jakże tęsknię do tej miłości, jak ta tęsknota, rozrywa mi serce.
Kciukiem starł łzy z policzków.- Małżeństwo z rozsądku powinno być zakazane. Jedynie prawdziwa miłość powinna prowadzić przed ołtarze.
- Nie płac, ach nie płac Romualdo! Już nie ma złych listów, a z rozsądku to się tylko pchły łapie, o! Pats, nie ma listów i smutków! - przerażony łzami poety Cypio chwycił listy i zamaszystym gestem wrzucił je do kominka. Część pofrunęła po gospodzie, wpadając gościom do talerzy i kufli... kilka jednak trafiło celu.
-Ach... to nie listy mnie martwią. To pustota dusz, które zysk przedkładają nad cnoty ducha. - rzekł Romulado spoglądając uduchowionym spojrzeniem w sufit, po czym zakrył oczy opuszczając głowę.- Na szczęście mnie, dotknęła sama Sune swym paluszkiem obdarzając uczuciem, do istoty tak pięknej, tak cudownej, tak szlachetnej i dobrej. Do anioła w ludzkim ciele... - dotknął okolicy swego serca wzdychając smutnie.- Ach, jakże ciężki jest ból rozłąki.
- To mozemy wyrusać choćby zaraz! - zapalił się Cypio, po czym w przerażeniu oburącz zakrył sobie usta.
- Oby jak najszybciej...- westchnął Romualdo i spojrzał oskarżycielskim wzrokiem to na Gaccia flirtującego z Katriną, to Kenninga. Po rzekł z wyraźnym wyrzutem w głosie. - Ach ileż można planować...
- Ja tam nie musę planować, mnie się wsystko udaje - wyszczerzył się z dumą kender, zadowolony z przedłużającego się planowania i wrócił do swojej jajecznicy. W końcu im dłużej planują tym on może więcej przebywać w towarzystwie Romualda... no i jest szansa, że nie zdążą na ślub! A że do tego Romualdo w roztargnieniu pogłaskał Cypia po głowie ekstaza niziołka ponownie sięgnęła szczytu. To, że głaskając go, poeta wgapiał swe oczy w Kenninga było (jak zawsze) niegodnym wspomnienia szczegółem.
 
Sayane jest offline