Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2010, 14:39   #31
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Poranek cz. 1

Gaspaccio przyciskał do siebie Katrinę, nie pozwalając zapomnieć o swej obecności. Dłoń jego masowała jej pierś, ugniatając ją lekko i pocierając kciukiem o jej szczyt. Wprawiała ciało dziewczyny w lekkie dreszcze, potęgowane powolnymi lubieżnymi pocałunkami na jej szyi.
Szlachcic bawił się jej ciałem, pobudzał je... swym dotykiem rozpalając w niej żądze.
-Coś się stało?- szepnął potęgując powoli pieszczoty. A gdy milczała jeszcze, szepnął jej do ucha.- Zobaczyłaś coś ... ciekawego?
Katrina mimowolnie otworzyła usta aby mu odpowiedzieć, że ojca zobaczyła, ale w ostatniej chwili ugryzła się w wychylający z ust języczek. Oblizała nerwowym ruchem usta po czym zerkając przez ramię na stojącego za nią szlachcica odparła:
- Krzyki mnie obudziły... byłam ciekawa co się stało. - po czym przesunęła wzrokiem po mężczyźnie i dodała z przekornym uśmiechem - Ale jak tak patrzę na ciebie Gacciu to i Ty już wybudzony w zupełności. -Odchyliła lekko do tyłu i unosząc ręce ku górze przeciągnęła się jak kotka.
-Zdecydowanie.- mruknął Gaccio do ucha dziewczyny. Oblizał nieco spierzchnięte wargi, na widok jej prężącego się ciała. Dłoń którą trzymał ją w pasie, zsunęła się niżej. A sam Gaspaccio rzekł.- Oprzyj się dłońmi o parapet okna i wypnij pupcię.
Nie trzeba było czytać w myślach, by zgadnąć że zamiary szlachcica kryjące się za tymi słowami były niecne. I jeszcze te odgłosy ojca dochodzące zza okna... gniewnie, wściekłe. Pamiętała, jak on na nią tak krzyczał.
Dochodzące zza okna krzyki tak ją zaabsorbowały, że nie usłyszała co do niej szepnął Gaccio, a może usłyszała, ale nie zwróciła uwagi. Ciekawość co dzieje się na zewnątrz przezwyciężyła. Dziewczyna oparła łokcie i o parapet i wychyliła się przez okno nie świadomie prezentując w całej swej okazałości wdzięki Gacciowi, a właściwie bardziej jego mieczykowi znajdującemu się na tej wysokości. - Jak myślisz... długo to potrwa? - spytała z uwagą przyglądając się sytuacji na ulicy.

A sytuacja robiła się ciekawa...Purpurowy ze złości Reginald, wyszedł z powozu, by osobiście nakrzyczeć na woźnicę. Postarzał się, ale nie stracił zamiłowania do skromnych szat z dobrych materiałów. Ani gniewnego charakteru.


-Długo? Nie sądzę. Już prawie...- odparł Gaccio nieświadomy, że pyta ona o coś innego. Jego dłonie przesuwały się po jej plecach i pośladkach, by w końcu zacisnąć się na jej pupie. A po chwili szlachcic jednym silnym szturmem wtargnął do jej wilgotnego zakątka. Od razu wdarł się jak najgłębiej, jednocześnie lekko popychając dziewczynę do przodu.

Dziewczyna popchnięta do przodu wychyliła się jeszcze bardziej z okna. Obawiając się że ojciec może unieść wzrok do góry naprała mocniej na Gaccia chcąc cofnąć się do tyłu. Czuła jak szlachcic przywarł do jej pośladków jeszcze mocniej na nią napierając. On pchał do przodu ona do tyłu powodując, że ocierali się o siebie w swoich zmaganiach. Katrina podparła się na łokciach chcą przesunąć stojącego za nią mężczyznę. Z jej ust wydobył się mimowolny jęk kiedy tamten wypełniał ją raz po raz .
Gacciowi niewątpliwie spodobała się reakcja kochanki. Dłonie zacisnęły się jak kleszcze na jej ciele. Ruchy bioder przybrały na sile, powodując że Katrina czuła go mocniej , głębiej intensywniej. Szlachcic lekko się nachylił, przylegając do jej spoconych pleców, ciepłym torsem.
A ona.. brana w posiadanie przez Gaccia, który nie szczędził jej pieszczot ustami. Wypełniania raz po raz jego obecnością, spoglądała w dół... na ojca, który zlecił swym sługom, przesunięcie wozu. Było to jednak nie możliwe. Wóz był zapewne ciężki i trójka jego sług, nie byłaby w stanie go przepchnąć. Ale ojciec nigdy nie zważał na takie sprawy, zaś Katrinie z trudem przychodziła w tej chwili analiza sytuacji. Wszak obecność Gaspaccia i rozkosze jakie sprawiał jej każdym ruchem bioder, były tak rozpraszające.

Przygryzła usta ząbkami, aby za głośno nie reagować na poczynanie młodego szlachcica i tym samym nie zwrócić na siebie uwagi stojących na dole ludzi. Katrina poddała się ogarniającej jej eksplozji doznań. Gorący Gaccio rozgrzewał ją do czerwoności, a zimne powietrze poranka chłodziło jej skórę jakby chciało ten ogień ugasić. Przymknęła oczy i dała się prowadzić mężczyźnie tam gdzie chciał ich zabrać, do innej krainy innych doznań.Ojciec przestał dla niej istnieć.
Zmysły Katriny koncentrowały się w dole jej brzucha... w pulsującej ekstazie, żądzy zalewającej jej umysł przyjemnościami. Była całkowicie w jego władaniu. Każdy ruch mężczyzny pobudzał w niej kolejne fale rozkoszy. Jej ciało drżało, usta mimowolnie układały się do kolejnych jęków, Tym bardziej że Gaspaccio zaczynał się zbliżać do ekstazy, a wraz z jego zbliżaniem Katrina czuła go mocniej i intensywniej. Gniewne krzyki jej ojca, stały się szeptem...wspomnieniem, figlów z pachołkami na sianie. Figlów czynionych trochę z ciekawości, trochę z przekory.

Katrina kochająca z Gaspacciem, znów poczuła ten dreszczyk zakazanego owocu... kiedy to figlowanie z mężczyznami, było także małą zemstą na rodzicach.
Wszystkie te doznania razem sprawiły, że przestało ją obchodzić gdzie jest ojciec, co robi przebywająca z nimi w pokoju bardka. Poddała się doznaniom jakie wywoływał w niej Gaccio w zamian starając się doprowadzić go na skraj przepaści... a może nawet popchnąć w nią. Poruszała się wraz z mężczyzną coraz bardziej zatracając w tym co robili. Z jej ust wydobył się jęk otulający uszy mężczyzny - Gaaaaaaacciu...

Ruchy mężczyzny przybrały na sile, bo i zbliżał się do granicy swej wytrzymałości. A jej ruchy budziły w nim pokłady wigoru. Kochali się intensywnie, coraz mocniej i drapieżniej. Szlachcic niemal wbijaj palce w drżące ciało...sam drżąc od ogarniającej go ekstazy. Kolejne jej jęki i ruchy rozpalały go coraz bardziej.

A gdy osiągali szczyt rozkoszy, do uszu dziewczyny dotarł zdziwiony i przerażony krzyk jej ojca.- Kkkatrina?

Jednak było już za późno by się wycofać. “Płonący”z pożądania szlachcic, poruszał się z wigorem dzikusa i trzymał ją mocno w objęciach, nie pozwalając przerwać im figlów. A zalewające umysł dziewczyny doznania mówiły jej, że finał jest już blisko. I nawet zdziwione i zaskoczone spojrzenie jej ojca, nie mogło tego zmienić.
Nie wiedziała czy słyszy swoje imię... czy to Gaccio wykrzykuje je w ekstazie spełnienia. Jej włosy rozpuszczone w czasie nocnych igraszek teraz, gdy gwałtownie przechyliła głowę w dół w momencie kiedy jej ciało wyprężyło się w łuk zalały swą falą jej twarz.
Gaspaccio dotarł do szczytu rozkoszy chwilę później... Przycisnął ciało swe do Katriny i jęknął.- O Suuune...- wzywając imienia bogini miłości. Po czym... trzymając dziewczynę, odchylił się do tyłu ciągnąc ją za sobą. Dysząc wylądował plecami na podłodze, a Katrina na jego rozpalonym miękkim ciele. Szlachcic mruknął jej do ucha.- To było coś... byłaś jak kotka w rui.
Ojca głosu już nie było słychać... zapewne uznał, że pomylił się. Wszak nie widział córki od paru lat.

Katrina dziewczyna odetchnęła kilka razy aby odnaleźć się w rzeczywistości jaka ją otaczała. Z uśmiechem spięła mięśnie i szybkim ruchem podniosła się by po chwili opaść na szlachcica siadając na nim i trzymając go w uwięzi swoich ud. - Jesteś... niezaspokojony mój panie... - po czym patrząc na niego z góry zaczęła zastanawiać się z przekornym uśmiechem - I co by tu teraz z Tobą zrobić...
Dłonie szlachcica wędrowały pieszczotliwie po udach kochanki, dotykał jej skóry samymi opuszkami palców, spoglądając na nią rozmarzonym spojrzeniem. Uśmiechnąwszy się do niej, mruknął.- Wzięłaś mnie chyba teraz do niewoli. Więc... ty decydujesz?
- Nieeeeeeeeeeeewoli powiadasz... Czyli jesteś moim niewolnikiem? - upewniała się z błyskiem.
-Siedzisz na mnie...-uśmiechnął się Gaspaccio, oblizał nieco wargi, wędrując wzrokiem po nagiej dziewczynie.- Co ja mogę zrobić, jeśli nie poddać się tobie?
- Czyli...dopóki na Tobie siedzę... jesteś moim niewolnikiem?- dopytywała się dziewczyna ze śmiechem kręcąc się na młodym szlachcicu tak jakby szukała sobie wygodniej pozycji.

-Tak...-jęknął Gaspaccio, bo jej ruchy nie pozostawały bez odzewu jego ciała. Dał dziewczynie delikatnego klapsa, mówiąc.- Czasami jednak mam wrażenie, że bardziej wolisz, bym to ja był twoim władcą, a ty moją niewolnicą.
- Pozory mylą mój panie... nie raz bardzo mylą - powiedziała dziewczyna zagarniając Gaccia we swoje władanie - nigdy nie wiadomo kiedy stajesz się niewolnikiem a kiedy władcą... - zaczęła poruszać się na nim coraz bardziej intensywnie drażniąc go i zaczepiając.
-I kto tu... kto... kto tu... jest nienasycony?-wydyszał z trudem Gaspaccio, czując jak ruchy Katriny go ożywiają. Zacisnął drapieżnie dłonie na jej udach, spoglądając jej prosto w oczy.
Roześmiała się i założyła ręce za szyje przeciągając i wyginając ciało w łuk. - Nienasycony powiadasz Gacciu... ależ... przecież... ja nic a nic nie robię. No może przeciągam się troszkę po spaniu... a Ciebie przytrzymuje cobyś nam z samego rana nie zwiał... wszak mięliśmy chyba negocjować? - na potwierdzenie swych słów zacisnęła uda otaczające leżącego szlachcica.

-To co chcesz negocjować?- spytał Gaspaccio wędrując dłońmi po jej brzuchu, powoli masując sprężyste ciało kochanki. Oddychał ciężko, acz starał się być spokojny.
- No nie wiem... może... - przygryzła dolną wargę ząbkami zastanawiając się co chce negocjować. - na początek... coś smakowitego na śniadanko? - spytała pochyliwszy się i przesunęła ustami popiersi Gaccia jakby chciała go posmakować... a może zjeść.
-To musisz celować wyżej...- mruknął szlachcic wskazując swoje usta z lisim uśmieszkiem.

Kartina roześmiała się po czym gwałtownym ruchem przylgnęła ustami do ust mężczyzny i jak niczego się nie spodziewał ugryzła go w dolną wargę i odskoczyła siadając na nim. - Dobrze trafiłam tym razem? - spytała przekornie.
-A smakowało?- odpowiedział pytaniem na pytanie szlachcic, masując uda Katriny powolnymi ruchami dłoni. Nagle spoważniał mówiąc.- Mogę cię o coś spytać?
- Smakowało? Nie wiem muszę sprawdzić - pochyliła się i delikatnie przesunęła koniuszkiem języka po miejscu które chwile wcześniej przygryzła - Yhmmmm.. mniam... niczego sobie... Po czym zerkając z bliska w oczy Gaccia wyszeptała - Co chcesz spytać?

Gaspaccio patrząc w jej oczy pogłaskał Katrinę koniuszkami palców po policzku. Nieco się zaczerwienił.- Nie wiem czy to jednak dobra okazja do takich pytań, ale... jak to jest być najemniczką? Poszukiwaczką przygód?
Katrina ułożyła się wygodnie na piersi mężczyzny przykładając ucho tak jakby chciała słyszeć bicie jego serca i delikatnie muskając ją opuszkami odparła - Powiem Ci... jeżeli Ty odpowiesz mi na moje pytanie.
-A mam jakiś wybór? Jestem twoim niewolnikiem.- mruknął Gaspaccio, głaszcząc głowę leżącej na nim Katriny. Mruknął cicho.- Pytaj.

Roześmiała się i przytuliła mocniej. - Czemu chcesz pomóc Romualdo i ożenić go z jego wybranką? Czy nie jest to tak, że chcesz mieć tą Rudą dla siebie?
-Jesteś o nią zazdrosna?- zażartował Gaspaccio, po czym rzekł.- Ech...gdyby sprawa by była prosta, gdyby można było to tak ustawić. Romualdo będzie miał swoją miłość, Angie mnie... Ale tak nie wyjdzie. - przymknął oczy jakby coś wspominając.- Angie i ja nigdy nie będziemy razem. Ale przynajmniej nie będzie się unieszczęśliwiać, polując na kogoś, kogo nigdy nie zdobędzie. Poza tym... To jest wyprawa w jedną stronę dla mnie, Katrino. Nie wrócę do Evertown, także i Romualdo i jego...hmmmm...gwiazdka, nie wrócą.

Katrina przesuwala dłonią popiersi mężczyzny i puściła uwagę o zazdrości mimo uszu. Niechcący jej palce natrafiły na łańcuszek i podniosła głowę aby się przyjrzeć swojemu znalezisku. - A to co?
-Otwórz.- mruknął Gaspaccio. I palce dziewczyny otworzyły medalion. W środku były portrety dwóch kobiet. W jednej Katrina rozpoznała Angelikę, tyle że młodszą. Osiemnastoletnią. Drugi przedstawiał piękną jasnowłosą kobietę z białymi skrzydłami.
- Kto to jest Gacciu? - spytała wpatrując się w kobiety.
-Angie...i moja matka.- mruknął szlachcic.- Angie jest moją przyjaciółką z dzieciństwa. Wbrew temu co się mogło wczoraj wydawać, to... jesteśmy w dobrej komitywie. Moja matka... była półniebianką i zmarła, gdy miałem jedenaście lat.- dłonie mężczyzny przesunęły się po plecach Katriny, zaciskając na jej pupie.
- Brakuje Ci jej? - spytała Katrina zerkając uważnie na twarz mężczyzny.
-Trochę tak. Ale...minęło już tyle lat. Bardziej chyba ojcu.- mruknął Gaspaccio, zaciskając mocniej dłonie na swej zdobyczy, jaką były pośladki Katriny. Powoli je masował, ugniatał, lekko szczypał...napawając się ich miękkością i sprężystością.

- A jaki on jest... twój ojciec - wypytywała się dziewczyna dalej.
-Ojciec jest... dość stanowczy, surowy, marudny. Chce bym przejął po nim schedę, bym kontynuował rodzinną schedę posiadaczy ziemskich. Bym się ustatkował. Pewnie znalazłby mi kilka kandydatek na żony, mimo tego że sypiałem z chyba każdą ladacznicą w Evertown.- rzekł w odpowiedzi Gaspaccio, zaśmiał się i spojrzał wprost w oczy Katriny.- A ty... nadal bierzesz pod uwagę, że mogę cię przy którejś okazji zaciągnąć do ołtarza? A co bardziej prawdopodobne... do łóżka?
- W łóżku to już jesteśmy... - roześmiała się i sprostowała - a nie, raczej na... podłodze. A do ołtarza... no cóż... nie wiem czy do ołtarza... czy to nie z twoich ust padło że spałeś z każdą ladacznicą? Skąd wiesz kim ja jestem? Może twój ojciec, a może i ty podciągniecie mnie pod ten rodzaj kobiet, a nie pod ten co się ciąga do ołtarza. - spytała zadziornie patrząc mu w oczy.
- A może... mam to w nosie, kim jesteś ?- uniósł głowę w górę i zaczął całować usta Katriny, zaciskając dłonie na jej pupie i przyciskając ją do siebie. Pomiędzy kolejnymi pocałunkami szeptał.- A może po prostu wolę cię taką? Niespodziankę? Kobietę bez przeszłości?

Ostatni pocałunek był długi i namiętny i z językiem Gaspaccia dostarczającym pieszczoty ustom dziewczyny. Głowa szlachcica opadła na ziemię, zamknął oczy i rzekł.- Zapewniam cię Katrino, że już wkrótce nie będę wartościową partią małżeńską.
- Skąd wiesz czym mierzę wartość małżeńską...może nie tym samym co Ty? - opowiedziała dziewczyna - Czemu nie będziesz tą swoją wartością ?
-Bo nie zamierzam wracać do Evertown. Zapewnię Romualdo spokojną przyszłość i skończę jak ty... zajmę się poszukiwaniem przygód, zarabianiem na chleb własnymi umiejętnościami. Przyznaję, że nie mam o tym zielonego pojęcia. Ale wy macie, więc się będę od was uczył.- Gaspaccio uśmiechał się z zamkniętymi oczami, głaszcząc Katrinę po pośladkach i mrucząc.- Masz cudownie miękkie ciało.
- A co ty właściwie potrafisz Gacciu... oprócz dawania kobiecie rozkoszy?- spytała dziewczyna przyglądając się twarzy kochanka z uwagą.
-Walczyć mieczem...trochę się pojedynkowałem.-odparł Gaspaccio i uśmiechając się spytał.- Po tej misji... może zostanę twoim ochroniarzem?

Roześmiała się na całe gardło słysząc ostatnie zdanie młodzieńca. - A przed czym będziesz mnie chronił Gacciu, a może przed kim? - mimowolnie się wzdrygnęła przypominając sobie o ojcu stojącym na dole. Nie słyszała już jego głosu, nadal jednak słychać było parskanie koni.
-Bronił cię przed innymi chętnymi twych wdzięków?- spytał żartobliwie Gaspaccio, po czym westchnął.- Nie wiem... jak mówiłem...cóż... nie wiem co będę robił później. Coś się wymyśli.
- Czemu nie chcesz tu wrócić? - pytała dalej wtulając się w jego pierś i delikatnie pieszcząc ją muśnięciami.
-Może... kiedyś... Nie teraz.- mruknął Gaspaccio poddając się pieszczocie jej paluszków.- A ty? Tęsknisz za domem?

- Niezbyt - odparła szybko dziewczyna - A co zrobisz jak twój ojciec nie pogodzi się z... twoją decyzją?
-Cóż... zobaczymy czy mnie złapie.- zaśmiał się Gaccio, otworzył oczy i delikatnie cmoknął dziewczynę w usta . -W razie czego, ukryję się pod twą suknią, jak ten niziołek pod kieckę Romualda.
- Tylko mi tam nie chuchaj w celach ogrzewczych - odparła z uśmiechem. - Długo znasz Romualdo?
-Kilka ładnych lat.- odparł Gaspaccio spoglądając na Katrinę i uśmiechając się.- Pamiętasz co wczoraj moje usta robiły pomiędzy twoimi nogami? I jak bardzo ci się to podobało?
- Myślisz... że to by pomogło w ukrywaniu Ciebie pod tą sukienką? - podniosła głowę i puściła do młodzieńca oczko - Co będzie jak nam się nie uda ta wyprawa Gacciu?

-Myślę że..najpierw powinniśmy przeprowadzić parę testów, tak dla pewności.- zażartował Gaccio, wystawiając w uśmiechu język. Dziewczyna podciągnęła się do góry i pochylając się delikatnie złapała ząbkami wystający język chłopaka. Po czym delikatnie pogilgała go swoim językiem i puszczając wróciła na swoje miejsce przytulając się do jego piersi.
-Tooo...Romualdo będzie pisał dramaty, dotyczące jego tragicznej miłości?- spytał retorycznie Gaspaccio, wracając do jej pytania. Pogłaskał Katrinę, po głowie mówiąc.- Dlaczego ma nam się nie udać? Wierz w siłę miłości. W potęgę Sune... Poza tym, dostaniesz swoją zapłatę. A może i mnie jak dodatek do zapłaty?
- No ciebie...jako niewolnika już mam - starała się zachować powagę i dodała szeptem nie wiedząc czy chłopak usłyszy czy nie - A w potęgę miłości nie wierzę... - przypominając sobie ile to miłości w swoim życiu zaznała. - Czy nie lepiej by Ci było ulec woli ojca i ożenić się. Zapewne masz jakąś pannę na widok której twe serce mocniej bije?
I przytuliła otwartą dłoń do piersi chłopaka w miejscu jego serca.
- Katrino... mam wrażenie, że cię bardzo interesuję.- mruknął Gaspaccio kładąc swą dłoń, na jej dłoni.- Angie... jest dla mnie niedostępna. Inne to... cóż, przelotne znajomości. A ty... mnie intrygujesz.

- Ja? Nie ma we mnie nic intrygującego - szybko zapewniła dziewczyna i dla odwrócenia uwagi zaczęła przesuwać koniuszkiem języka po piersi młodzieńca. Jej rozpuszczone włosy przesuwały się po nim delikatne go łaskocząc. Dywersja się powiodła.
-Katrino...-mruknął cicho Gaspaccio wzdychając ciężko.- Mam na ciebie ochotę.
- Mhmmmmmmmmmm - mruknęła dziewczyna nie przerywając wędrówki swoich ust po ciele Gaccia. Dłonie Gaspaccia zacisnęły się na pupie dziewczyny, zacisnęły drapieżnie i mocno. Oddech szlachcica był urywany, a o ciało Katriny ocierał się czasem jego “mieczyk”, któremu wrócił już wigor. Słyszała jak przyspiesza bicie jego serca, a nawet czuła to pod swoimi przesuwającymi się po jego piersi ustami. Uniosła głowę i zerkając mu w oczy czekała na kolejny jego ruch.
Spoglądał na nią dzikim i pełnym pożądania spojrzeniem, oparł się na łokciach i oceniając sytuację spróbował, przekręcić się na bok, zwalając ją z siebie i przygniatając do podłogi własnym ciałem. Chwycił ją w biodrach, by ułatwić sobie tą sztuczkę, dobrze zdając sobie sprawę, że ona musi mu ulec i pozwolić na to.

W pierwszej chwili spięła się pragnąc nadal być w pozycji górującej, jednak zerkając mu w oczy poddała się i uległa pozwalając mu zmienić ich ułożenie. Patrzyła na pochylającego się nad nią młodzieńca i uśmiechnęła się zalotnie trzepocząc rzęsami.
-Teraz to ty jesteś w mojej niewoli.- mruknął Gaspaccio leżąc na Katrinie.- Czego ja chcę... już wiem.
Nachylił się szepcząc.- Twoich ust.
Całował dłuższą chwilę powoli delektując się ich miękkością, zsunął się niżej.- Twojej szyi.
Wargi wędrowały po szyi Katriny ponownie, drapieżnymi pocałunkami znacząc swój ślad.
-Biust też masz kuszący.- mruknął Gaspaccio skupiając pocałunki i lubieżne ruchy języka, na jej drżącym biuście. Usta szlachcica wędrowały po nim powoli smakując każdy centymetr jej skóry.
- Jesteś... zaborczy - udało jej się wyszeptać. Powoli poddawała się pragnieniom jakie kolejny raz rozbudzał w niej Gaccio swoimi pocałunkami. Jej dłonie przesuwały się po jego ciele w delikatnej pieszczocie. W poszukiwaniu jego ciepła, dotyku, drżenia.
A drżał coraz bardziej, pod jej dotykiem, w pożądaniu pieszcząc jej ciało...Pomiędzy kolejnymi pocałunkami, mruczał. -Nie powiesz mi chyba, że nie warto być zaborczym... o ciebie.

Delikatnie chwycił za uda Katriny, by je rozchylić na boki, przygotowując się do kolejnego miłosnego szturmu.
- Ty mi powiedz... - wyszeptała jeszcze i poddała się kolejnemu szturmowi młodzieńca,a może nie poddała, wszak brała w nim czynny udział, a niekiedy nawet przeważała. Na każdą pieszczotę odpowiadała pieszczotą, na każdy pocałunek odpowiadała swoim jeszcze bardziej namiętnym. Patrząc na nich z boku trudno było stwierdzić kto zdobywa a kto jest zdobywanym, kto niewolnikiem a kto nie. Słychać było przyspieszone oddechy i jęki wydobywające się z ust kochanków.
Katrina po raz kolejny kochała się z Gaspacciem, po raz kolejny stanowili dwa splecione ciała, dwie pary nóg oplatające się nawzajem, ciemne męskie i kobiece w fikuśnych białych pończoszkach. Szlachcic pieścił ją namiętnie drapieżnie, całując przy każdej okazji. Ich dzikim szybkim ruchom towarzyszyły jęki, głośne i pełne namiętności. Wykorzystywali tą chwilę w pełni, z każdą sekundą i z każdym ruchem zbliżając się do spełnienia rozkoszy. I wkrótce oboje wygięli się poddając wszechogarniającej zmysły ekstazie. Przez chwilę leżeli, spoglądając sobie w oczy i oddychając ciężko. Gaspaccio położył dłonie na biuście Katriny i ułożył na nich. I uśmiechając niczym zadowolony kot mruknął.- Tooo..na co masz ochotę teraz ?
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 02-11-2010, 14:41   #32
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Poranek cz.2

- Jeśśśśśśśśśśśćććććććć - udało jej się wyszeptać - kąpiel... i...
-Iiiii....co?- dopytywał się Gaspaccio.
- Iiiiiiiii... zmienić swoją sytuacje, bo podłoga ziębi mnie w pupę ... - odparła dziewczyna ze śmiechem układając się na Gacciu.
-To może wstańmy, zaproponowałbym ci wspólną kąpiel. Ale wiesz jakby się to skończyło.- mruknął szlachcic, bawiąc się kosmykiem jej włosów.
- Jak? Jak? - spytała trzepocząc niewinnie rzęsami - Umyłbyś mi plecki?
-Figlowałbym z tobą w kąpieli.- zaśmiał się Gaccio i dodał.- W takiej wannie zabawiałem się już z trzema panienkami.

- To ja podziękuję... umyję się sama, a Ty w tym czasie poszukaj sobie tych trzech panienek - powiedziała podnosząc się i ruszyła po pokoju w poszukiwaniu swojej sukni.

-O nie...nie dam ci powodów do zazdrości.- zażartował Gaspaccio wstając.- Tych panienek ze sobą nie zabiorę, a ciebie tak.
- Gacciu... wyjaśnijmy sobie coś od razu... Ty mnie nigdzie nie zabierasz. Ja jadę z Tobą sama, a raczej nie z Tobą tylko z nią - machnęła ręką w stronę łóżka na którym spała bardka - i z resztą uczestników tej wyprawy. Jak sam cały czas to podkreślasz... jestem tu najemniczką.
-Tak, tak... wspominałaś o tym.- odparł szlachcic zakładając bieliznę, a potem spodnie i zerkając spojrzeniem na Katrinę. Uśmiechnął się dodając.- Niemniej, droga najemniczko... Coś mi mówi, że to będzie ciekawa wyprawa.
- Zobaczymy Gacciu... zobaczymy- odparła dziewczyna wsuwając suknie na gole ciało,nie chciało jej się bowiem walczyć z gorsetem - co robimy z Krisnys?
-Zajmę się nią. Mam wprawę z opieką nad tak skacowanymi pannicami.- rzekł Gaspaccio i podszedł do Katriny, uśmiechnął się i delikatnie pocałował jej usta.- Słodycz z której nie tak łatwo zrezygnować.- podsumował pocałunek.
- Uważaj Gacciu bo od słodyczy nie raz można się pochorować - odparła dziewczyna odsuwając się od młodzieńca - Poza tym... sam najlepiej wiesz, że nie ta to inna... prawda?

- Ty się wykąp, a ja załatwię ci posiłek. Kąpiel i śniadanie będziesz miała samotne, ale cóż... Potem możesz nieco rozejrzeć po mieście, albo... cokolwiek masz ochotę. Ja natomiast poniańczę Krisnys. Nie sądziłem, że tak się ubzdryngoli, ale... domyślam się, czemu.-kontynuował wypowiedź Gaspaccio.
- Czemu? -spytała zerkając na niego z uwagą.
-Narkotyki.- rzekł Gaccio klepiąc bardkę w goły zadek, po czym sięgnął po woreczek przy podwiązce. Powąchał je i rzekł.- I to z tych lepszych. Droższych.
Nagle spytał spoglądając na nią.- Ty też zmieniasz mężczyzn jak rękawiczki? Jesteś bardzo gorącokrwistą kobietą. Nie wyobrażam sobie ciebie w celibacie.
- Przekonaj się sam czy zmieniam - odparła dziewczyna zadziornie. - Tą kąpieli posiłek zamówisz nam tu do pokoju? Czy przenieść się mam gdzieś?- Zaczęła zastanawiać się jak opuścić budynek tak aby nie spotkać się z ojcem.
-W sali jadalnej, a kąpiel jest na końcu korytarza.- odparł w odpowiedzi Gaspaccio, spoglądając na dziewczynę ze spojrzeniem wyrażającym zachwyt.- Wyglądasz naprawdę ślicznie z tą burzą włosów, Katrino.
Słysząc komplement z ust młodzieńca dziewczyna podeszła do niego i stając na palcach przytuliła usta do jego ust w czułym pocałunku. Odrywając się od niego wyszeptała - Dziękuję... - i odwróciwszy na pięcie wymaszerowała z pokoju otwierając drzwi kluczem który wczorajszego wieczoru Gaccio zostawił na stoliku.

Łaźnia był na końcu korytarza i składała się z szeregu marmurowych wanien oddzielonych, do których służki wlewały gorącą wodę. Albo słudzy.. półnadzy i przystojni. Obecnie niewielu było chętnych na kąpiel, choć z paru otulonych kotarą wanien dochodziły chichoty i pluskania, a także jęki świadczące o tym, że nie tylko Gaspaccio lubił figlowanie podczas kąpieli. Katrina podeszła do jednej z przygotowanych do kąpieli wanien i zasłoniła kotarę. Wsunęła dłoń do wody aby sprawdzić czy jest ciepła. Chwilę później spowrotem ściągała ze swojego ciała suknię, zaraz po niej na podłogę poleciała jedna pończocha a po niej druga. Zanurzyła się w ciepłej wodzie na wierzchu której pływały płatki róż i oparła głowę o brzeg wanny, przymknęła oczy delektując się dotykiem wody na swojej skórze.


Leżała tak chwilę pozwalając ciepłej wodzie obmywać swoje ciało. Po czym przy pomocy jednej ze służek namydliła swoją skórę i włosy i zanurzywszy się w wodzie spłukała z siebie zarówno zmęczenie jak wszelkie ślady jakie pozostawił na niej Gaccio. Wyszła z wanny i pozwoliła aby służka wytarła ją do sucha. Usiadła na ławie i zajęła się osuszaniem włosów.
Gaspaccio zjawił się znienacka, bezceremonialnie pakując się za kotarę, za którą Katrina skrywała swą nagość. Spojrzał na kobietę, potem wannę pełną róż.- Widzę, że dogadzasz sobie.
Wkrótce dotąd niechlujnie ubrana koszula dołączyła do reszty garderoby. Poza tym, szlachcic miał jeszcze założone spodnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie - Zgodnie z twoją wolą Gacciu... wszak to ty cały czas mi powtarzasz... korzystaj... więc... korzystam - rozejrzała się wokół - jeszcze by mi się przydała...
-Co takiego?- szlachcic bez wstydu wędrował wzrokiem po nagim ciele dziewczyny, delektując się jej urodą.
- Świeża bielizna...- westchnęła Katrina zerkając na porzuconą przez siebie bieliznę częściowo przykrytą koszulą Gaccia.
-Z tego co pamiętam... nie miałaś jej zbyt długo na sobie. Szybko ją z ciebie ściągnąłem.-mruknął Gaccio nachylając twarz, do twarzy Katriny.

- Ech... mężczyzna zawsze pozostanie mężczyzną... - nie tłumaczyła mu już nic więcej tylko założyła suknię na gołe ciało. - resztę zostawiam Ci na pamiątkę - dodała i wyszła z łaźni.
Szlachcic dopadł ją na korytarzu i objąwszy w pasie szepnął jej do ucha.- No już, już.. moja pani. Nie dąsaj się. Coś się załatwi.
Usta Gaspaccia zaczepiły o uszko Katriny. -Poczekaj chwilkę w łaźni.
- Poczekam - odparła ze śmiechem dziewczyna i wróciła do łaźni.
Gaspaccio wrócił po dłuższej chwili z dość, wyzywającą bielizną. Bardzo kusym gorsecikiem i majteczkami ledwo co zakrywającymi w dodatku z półprzeźroczystych materiałów. Katrina skojarzyła tą bieliznę ze służkami, które od czasu do czasu prezentowały ją w prowokacyjnych pozach, na dole karczmy jak i na pięterku. Szlachcic westchnął mówiąc.- Wiem, wiem...ale świeża, nie zakładana dziś. To najlepsze co mogę załatwić tak szybko.
- No niech Ci będzie... - powiedziała dziewczyna i powoli zaczęła ubierać przyniesioną przez niego bieliznę. “W sumie i tak będzie pod suknią, nikt o niej nie będzie wiedział” pomyślała i nachyliła się aby założyć pończoszkę na nóżkę, po czym oparła ją o stołek i powoli zaczęła odziewać dalej.
Całemu temu ceremoniałowi ubierania bielizny, przyglądał się Gaccio zsuwający ubranie i zanurzający się w wannie. Katrina czuła na sobie jego wzrok, wygłodniały i pełen pożądania. Nie musiała domyślać się jego opinii, wystarczyło spojrzeć na widoczną reakcję jego ciała.
Widząc reakcję Guccia na jej ubieranie Katrina z przekornym błyskiem w oczach uniosła ręce do góry i zanim założyła na siebie suknię zaczęła się przeciągać niczym kotka. Po czym nie spiesząc się podeszła do swojej sukni i nałożyła ją na siebie.
- Dołączysz do mnie Gacciu przy śniadaniu - spytała go patrząc na niego zalotnie przez ramię.
-Dołączę do ciebie w nocy...w twoim łóżku.- zażartował Gaccio, spoglądając pełnym pożądania spojrzeniem na dziewczynę. Oblizał wargi i rzekł.- Nie...w sumie to...ktoś się musi zaopiekować Krisnys. Obmyję się i sprawdzę co z nią.
- Dobrze... - odparła i dodała z przekorą - a co do nocy... nie przypominam sobie bym cię do swego łóżka zapraszała.... - i ruszyła w stronę wyjścia z łaźni.


O poranku, sala jadalna była pustawa, nikogo nie było. Tak więc Katrina mogła w spokoju zjeść nie niepokojona przez nikogo. Na rachunek Gaspaccia, zresztą.Tak jak i brała kąpiel. Przez okna widać było ojcowski powóz, przy którym czuwał znudzony pachołek. Ale tylko powóz. Ojciec zapewne się już oddalił, by załatwić sobie kwaterę. Pewnie udał się na piechotę, zostawiając jednego pachołka do pilnowania karocy i znajdujących się na nim bagaży.
Jedząc posiłek zastanawiała się co robić dalej. Ta noc ją zaskoczyła... a nawet bardzo zaskoczyła. Ale tym co czuła i tym co myślała nie miała zamiaru dzielić się z nikim. “Jeżeli nie ruszymy dziś z tego miasta. Sama je opuszczę... nie mam zamiaru ryzykować spotkania z ojcem. Jeszcze tego mi do szczęścia brakuje.” Myślała obserwując powóz rodzica i siedzącego obok niego pachołka. Zjadła śniadanie i korzystając z tego gdzie się znajduje z uwagą przesuwała wzrok po wnętrzu oglądając wszystko i wszystkich. “Drugi raz może mi się szybko taka okazja nie trafić. Ciekawe miejsce.” Raz po raz wracała jednak wzrokiem do okna i sytuacji za nim. Postanowiła poczekać albo aż zniknie powóz wraz z pachołkiem, albo aż zjawi się Gaccio i bardka. Siedziała z założoną nóżką na nóżkę i kiwała sobie stopą tak jakby odliczała minuty mijającego czasu.

Zaskoczył ją... zamyślona nie zauważyła jak się zjawił. Dopiero dłonie na ramionach i dotyk ust na szyi sprawił, że zauważyła obecność, Gaspaccia. Delikatnie pocałował ją tuż, przy uchu, szepcząc.- Ten powóz cię martwi, czemu?
- Powóz? Czemu tak sądzisz? - odpowiedziała pytaniem na jego pytanie.
-Spoglądasz na niego nerwowym spojrzeniem.- odparł Gaspaccio, zamawiając śniadanie.- Co cię martwi? Herb? Wiem, że nietutejszy, tak jak i ty.
- Wydaje ci się, że nerwowo. Tak sobie zerkam na herb i zastanawiam się do kogo należy. I co tutaj robi. I tak się zastanawiam czy nam by się nie przydał taki powóz do naszych planów. Może byś podpytał właściciela jak długo zamierza tu być i dokąd zmierza?
-Nie uśmiechasz się. - Gaspaccio spojrzał jej prosto w oczy.- Coś cię...dręczy.
- Wydaje ci się Gacciu - odparła dziewczyna z uśmiechem, delikatnie muskając opuszkiem palca jego dłoń.

Nie był do końca przekonany, ale uśmiechnął się mówiąc.- Po co pytać. Po prostu podwędźmy karocę. W przeciągu dwóch, trzech godzin. Nikt się nie połapie.
“To by było cuuuuuuuuudowne. Już wyobrażam sobie ojca jak ciska się od ściany do ściany i przeklina złodziei na czym świat stoi” - To zróbmy to - odparła i roześmiała się perliście.
W dłoni Gaspaccia pojawił się woreczek bardki. Szlachcic uśmiechnął się mówiąc.- Krisnys na razie pływa w łaźni, pilnowana przez służkę. Nie będzie potrzebowała swoich proszków.
Wziął kielich wina i wsypał odrobinkę mówiąc.- Taka ilość powinna załatwić kolorowe sny pachołkowi, a piękna kobieta..któż się oprze takiemu posłańcowi z winem.
Katrina spojrzała w kierunku pilnującego karocy mężczyzny. Nie znała go... Był młody, pewnie został później zatrudniony. A więc i on nie znał jej.

Uniosła się z krzesła i zanim wzięła kielich w dłonie spojrzała po sobie w dół. Podniosła dłonie i z zapałem zaczęła opuszczać dekolt sukni niżej aby bardziej uwidocznić piersi. Uzyskawszy zamierzony efekt dzięki gorsetowi, który wcześniej dostarczył jej Gaccio. Ujęła kielich w dłonie i kołysząc kusząco biodrami, wypinając pierś do przodu ruszyła w kierunku parobka.
Oczywiście mężczyzna od razu zwrócił na nią uwagę, zwłaszcza na jej piersi. Spoglądał nieco zdziwiony, miętosząc w dłoniach czapkę, gdy zbliżała się do niego z kielichem wina.
-Tak sobie patrzę przez okno na ciebie biedaku i patrzę... pewnie spragniony jesteś pomyślałam. Przyniosłam ci więc coś dopicia... proszę - rzekła wypinając jeszcze bardziej pierś do przodu tuż przed nosem chłopaka.
-Eeee...nie wiem czy powinienem dobrodziejko.- odparł chłopak niepewnym tonem głosu. I wino i trzymająca je ślicznotka, kusiły go. Ale próbował oponować.-Eeee.. Pan byłby wściekły, że piję na służbie.

Dziewczyna zrobiła smutną minkę i odparła: - A ja ci tu pić niosę... szkoda mi że tyle czasu bez picia pilnujesz tego powozu. Ale jak nie chcesz cóż... Przecież pan nie musi wiedzieć żeś się napił co to jest jeden taki maleńki kielich.Ja mu nie powiem... ty mu nie powiesz... Mężczyzna z ciebie na schwał nawet go nie poczujesz...
-Po prawdzie go tu nie ma.- odparł chłopak chichocząc, po czym wziął kielich z rąk Katriny i wypił jednym haustem. Trzymając zaś kielich mruknął spoglądając na niego.- Dobre... mocne.
- To może ja ci przyniosę jeszcze - odparła dziewczyna i odwracając się na pięcie szybko zwiała do budynku.
-Ej...trzeba było poczekać..Narkotyk nie zadziała w sekundę.- rzekł Gaspaccio spoglądając przez okno na pojazd i pachołka. Uśmiechnął się.- Już się zaczyna chwiać.

Rzeczywiście.. chłopak z coraz większym trudem trzymał pion. Opierał się o wóz z wyraźnym trudem, stojąc na nogach.
- Czekać... czekać... a po co miałam czekać? Narkotyk zadziała czy będę przy nim sterczeć czy nie. - nie chciała wyjaśniać, że bała się aby jej czasami ojciec nie nakrył, albo ktoś kto może skojarzyć kim jest.
Gaspaccio spoglądał na Katrinę z pewnym zdziwieniem. Podszedł do niej, objął ją i przytulił...tak po prostu. I trzymał przytuloną przez dłuższą chwilę. Tymczasem pachołek osunął się nieprzytomny na ziemię.
- Gacciu bierzemy Krisnys i w nogi tym powozem, zanim się zorientują żeśmy pachołka znokautowali -powiedział dziewczyna do szlachcica przytulając się do niego mocniej.
-Nie martw się... nie zorientują za szybko. Nikt się powozem i pachołkiem nie przejmie, bo właściciela wozu nie ma w pobliżu. Już nie raz kradłem powozy na nocne wyścigi ulicami miasta.- rzekł Gaspaccio tuląc dziewczynę, po czym szepnął jej do ucha.- Mam wrażenie, że drżącą sikoreczkę trzymam w ramionach.

- Gacciu ty teraz mi poezją uszu nie zatykaj tylko powiedz co dalej z tym powozem. Toć to nie szpilka, nie ukryjemy go nigdzie. Musimy jeszcze resztę towarzystwa zgarnąć - odparła dziewczyna.
-Właściciel wpierw pachołka będzie cucić chciał. A że zatruty narkotykiem to mu łatwo mu nie będzie. Herb zakryjemy kapami z wnętrza powozu. I możemy go zabrać. Powozić umiem, całkiem nieźle.- mruknął Gaspaccio.
- Oj umiesz ty umiesz - mruknęła pod nosem dziewczyna - to pokaż jak umiesz... nooooooo nie daj się prosić... - pocałowała go namiętnie na zachętę.
Gaspaccio puścił Katrinę i ruszył do wozu. Odciągnął na bok nieprzytomnego pachołka. I wdrapał się na kozła karocy. Chwycił za lejce i zaczął ostrożnie wycofywać karocę z zablokowanej trasy. Spojrzał na Katrinę i spytał żartobliwie.- Panienka wsiada?
- Wsiada.. wsiada! - podkasała suknię i już miała wskoczyć do środka jak nagle dopadła ją myśl - A Krisnys?
-Zrobimy rundkę dookoła karczmy. Konie sprawdzimy. No i na zaplecze zajedziemy.-odparł Gaspaccio
- A więc... pan powozi mości woźnico, byle szybko! - roześmiała się i wskoczyła do środka powozu.
-Nie wiesz o co prosisz.- odparł żartobliwie szlachcic. Zawrócił wóz w miejscu, gwizdnął i...konie ruszyły z kopyta. A Katrina z impetem pacnęła pupą, na wygodne siedzenie. Karoca gnała szybko, sprawnie kontrolowana przez Gaspaccia, który poganiał konie uderzeniami bata.

Kopyta stukały o bruk, karocą trzęsło, a domy migały z szaleńczą prędkością.Katrinie przez moment się zdawało że jest księżniczką, porwaną przez bandytę...Przez moment tylko.
Wystawiła głowę przez okno powozu i pozwoliła by wiatr rozwiewał jej włosy. Śmiała się przy tym perliście jak dziecko które pierwszy raz otrzymało najwspanialszy prezent na świecie. A Gaccio poganiał konie i pędził przez miasto jak... wiatr.
Szlachcic radził sobie z powozem, całkiem nieźle. Widać te jego przechwałki o wyścigach, nie były wyssane z palca. Wreszcie zatrzymał się w bocznej uliczce, przed tyłem karczmy, w której się stołowali i spali.Zszedł z kozła, otworzywszy drzwiczki wszedł do karocy mówiąc.- Teraz moja nagroda.
Katrina domyślała się, że ową nagrodą jest ona sama...ale jakież to niecne pomysły mu przychodziły do głowy?
Przełknęła ślinę z nagle zaciśniętego gardła. - Nic o nagrodzie nie prawiliśmy... -zaczęła zerkając na jego lisią minę .
Gaccio nic nie odpowiedział, tylko klęknął przed nią, objął ją rękami w pasie i zaczął całować dekolt, który odsłoniła dla pachołka. Delektował się tą pieszczotą jej biustu, powoli sunąc po nim im wargami i językiem. Spojrzał w jej oczy i westchnął.- Ty wiesz, że chciałbym... że mam ochotę, na więcej. Ale czasu, brak.
- Wieeeeeem -wydyszała mu wprost do ucha dziewczyna. -Idź po Krisnys i zabierajmy się stąd.
-Dobrze..ale jeszcze sobie pogadamy.-mruknął całując ją w policzek. Po czym opuścił jej karocę, by zabrać bardkę z karczmy.

Katrina siedziała w powozie i próbowała uspokoić przyspieszony oddech. Nie była już pewna czy jest on spowodowany szybką jazdą czy słowami Gaccia. Czekała na niego i bardkę w powozie wyglądając przez okno.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 04-11-2010, 19:02   #33
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Spał sobie słodko. Śniły mu się przedziwne sny, gdzie on, był głównym bohaterem, a gonił go tyranozaur Al. Co prawda nie wiedział co ten dokładnie chce zrobić, ale żółta kaczuszka i szczotka do kąpieli w króciutkich łapkach jaszczura spowodowały paniczną ucieczkę zbrojnego. Ale ta zbroja była taaaka ciężka...
Gdy gad już miał chwycić swymi szczękami za płaszcz malucha ten nagle obudził mu się na złość.

Hibbo zobaczył małe coś co skrupulatnie grzebało mu w ekwipunku. Na całe szczęście nie był to ani Al ani bez załogowa walco-koparko-zgniatarka z funkcją parzenia kawy, to też znów zamknął oczy i położył się spać.
- Kelo? Kelo! - Pan Kot będący ropuchą Hibba nie za bardzo widział sens w dalszym śnie skoro ktoś tu jest. Nie wypada tak gościa przyjmować bez herbaty czy ciasta. Maluch otworzył oczy, a przybysz nadal tam stał.
- Hej. Kto tyś zacz? Czemu cię niby nie ma - spytał się poszukiwacz przygód, zaspanym głosem nadal nie wiedząc czy to sen czy jawa - toć jesteś jeszcze. Nie martw się miałem kiedyś znajomego który był chudszy od Ciebie i nadal był. Nie zniknął. Wiem, że elfia dieta nie jest zdrowa i traci się zbyt dużo masy ciała, ale od tego się nie znika. - rzekł siedząc i wpatrując się w stworka wzrokiem klejącym się od senności - Ale... czekaj Ty jesteś snem? Znaczy tym snem o różowym tyranozaurze? Ja nadal śniem? Słyszałem, że ponoć jak człowiek, i gnom również, bo widzisz ja jestem gnomem, - rzekł dumny po czym nadal kontynuował - ale jeśli człowiek, elf czy krasnolud także, choć nimi nie jestem, że człowiek jeśli uzyska świadomość podczas snu to może opuścić swe ciało i udać się na wędrówkę po planach czy coś w tym stylu. Czy Ty jesteś takim snem? - zapytał po czym przetarł oczy i już na trzeźwo z uśmiechem patrzy na złodziejaszka.
-Eeee...tak. Teraz jesteś na planie...różowatości. Co prawda jest teraz ciemno więc nic nie widać, ale na tym planie jest... różowo.- zaczął się plątać quasit. Uśmiechnął po chwili mówiąc.- I...eee... jest tu uwięziony duszek puszystego króliczka. I może go uratować kryształ rzeźbiony na kształt... jaja. Masz może taki? - spytał eis chytrze. Wiadomo było już po co tu przyszedł ten mały, nocny złodziejaszek. Wiadomo... nie każdemu.
- A... ten kryształ. Mam go. - Hibbo nagle wpadł na wspaniały pomysł. Skoro quasit był głównym bohaterem jego snu gdzie muisał uratować duszka puszystego króliczka to Hibbo musi być złym strażnikiem i oddać tak za darmo nie może - Powiem Ci gdzie on jest jeśli odpowiesz na moją zagadkę. Jeśli jednak nie... spłoniesz w ogniu smoczym. Jesteś gotów na próbę kroczącego wśród kropel? - łypnął okiem i założył ręce za siebie jak to robią źli strażnicy.
-Cooo?! - krzyknął wściekle quasit zgrzytając zębami, machnął skrzydełkami i podleciał bliżej twarzy Hibbo.- Słuchaj... moja skóra... znaczy puszysty króliczek będzie miał przesrane bez tego kryształu. Co z ciebie za krasn...gobl...gnom... Nie masz serca, czy co? - demon czy też diabeł próbował grać mu na uczuciach. Jednak nie takie numery ze złym strażnikiem kryształu.
-Jestem teraz straszliwym strażnikiem Jaja Zagłady - rzekł gnom, a mina mu spoważniała. Lubił takie zabawy, sen wydawał się przedni - i nie mogę Ci pomóc choć bym chciał. Ale nie martw się jeśli Ci się nie uda, to po prostu się obudze i nic się nie stanie. Co nie? - rzekł już przyjaźnie i... szczerze w to wierzył.
- Sam wspomniałeś że to senna wędrówka przez plany. - quasit zakrył twarzyczkę szponiastą dłonią. - Tobie, jak cię okradnę, albo zranię...to jak się obudzisz, nic cię nie zaboli...ale mnie tak. Bo ja jestem częścią, snu...a nie gościem, jak ty. Dotarło pod ten zarośnięty czerep? - cierpliwość złodziejaszka była na granicy wytrzymałości. Już niedługo miała przekroczyć i zniknąć w odmętach różowego umysłu gnoma.
- Chmmm tak wiec odpowiedz na pytanie albo odejdź demonie zminituryzowany, jeśli Ci życie miłe, odpuść sobie i nie zakłucaj spokoju Wielkiego Strażnika O Zarośniętym Czerepie Strzegącego Jaja Zagłady - Hibbo począł lekko się dziwić bezczelnością dzisiejszych bohaterów. Niegdyś to przybył by lśniacy, blondyn w pełnej płycie na rączym koniu i przyjął by od razu wyzwanie. A teraz? Szkoda słów.
-Ty...- stworek zacisnął kiełki ze wściekłości, wachlując nerwowo skrzydłami by utrzymać się w powietrzu. Spojrzał na gnoma ze złośliwym uśmieszkiem i ze słodyczą w tonie głosu spytał. - Czy więc Wielki Strażnik może chociaż pokazać owo jajo? Żeby zachęcić bohatera do boju i bym się upewnił, że o właściwego strażnika chodzi. Tyle się ich tu kręci w nocy. - wpadł na przedni plan podkradnięcia skarbu.
- Poczekaj chwile... to jest sen tak? - powiedział do siebie cicho gnom - taak. Wiec mogę robić co chcę. Chmm prawdziwy strażnik pokazał by przy okazji swą potęgę, i że nie zartuje sobie ze śmiałka. Dobrze więc - powiedział już głośno, do quasita - pokażę Ci - rzekł, wyciągnał ręce i trzymając je w odległości trzydziestu centymetrów od siebie wyobraził sobie, że Jajo ukazuje się niczym hologram. Iluzja mająca na celu zobrazowanie nagrody. Jednak nic tam się nie pojawiło. Nie przeszkadzało to magowi udawać, że jest inaczej. W koncu to zabawa. - Widzisz? Teraz wybierz swą drogę przybyszu.
-Nie widzę, ty szurnięty idioto
!- ryknął quasit tracąc resztki cierpliwości.- Gdzie jest jajo gnomie?!
- Widocznie nie ja jestem owym straznikiem - odrzekł smutno gnom. Demon widocznie nie chciał się z nim bawić. Jęsli tak, to Hibbo się obudzi i ukara tak niewdzięcznego quasita. Tak! Tak zrobi! - A jak Ci się nie podoba, to ja się budzę. O patrz, zaraz znikniesz!
I znikł!... Tak jak sobie to Hibbo zażyczył. Nie było po nim śladu, nawet pyłku drobnego.
- O, ale dziwny sen miałem - rzekł zdziwiony gnom przecierajac oczy
- Kelo, kelo
- Tobie też się to sniło? To czemuś nie udawał jaja? Albo złego smoka?
- Kelo...
- No dobrze, masz rację. Trzeba dalej spać - powiedział, po czym gwałtownie legł na poduszce. Wtem głosy jakby w głowie rzekły mu: Powinienem sprawdzić czy kryształowe jajo jest bezpieczne"
- Tak powinieneś. Jutro to zrób, jak już wstanę, dobrze? - rzekł Hibbo w przestrzeń i zaspany dalej poszeł spać, myśląc, że to Kot.
"Wstawaj...jestem twoim ojcem!"- mentalny krzyk wypełnił głowę gnoma.
- Tato?! - krzyknął nagle gnom wstając i chwytając ropuchę w ręce. Ta tylko zdziwiona spojrzała na niego rzekła "Kelo".
- Wiedziałem że Ty żyjesz. Ale żeby reinkarnacja? Nie martw się, i tak będę cię kochał - Przytulił zdziwioną ropuchę, lecz głos nie ustępował. "Nie... matole. Siedzę w ... eee...jaju" - odparł głos w głowie.
- Nie bój się ojcze, zaraz Cię uwolnie z tej skorupy... - niemal krzyknął głosem pełnym bohaterstwa i nadzieji - ale powiedz mi wcześniej - nagle spoważniał i jakby stał się mniej ufny i podejrzliwy - dlaczego - powiedział, a głos coraz bardziej mu się załamywał - opuściłeś mnie i matke? Nawet nie wiesz jak mi było cieżko... - rzekł prawie się rozpłakując. - zaraz... jest tam z tobą matka?
"-Szlag..." - rozległo się w głosie Hibbo, po czym usłyszał w swym umyśle.- "Jeszcze tu wrócę, a wraz ze mną mój pan. A wtedy pożałujesz się urodziłeś, gnomie!"
- Tato, najpierw opuszczasz mnie, a teraz chcesz mnie za to ukarać? Czemu? No powiedz czemu? Cóż ja żem Ci uczynił? - rzekł po przez łzy. Czy był złym gnomem? Czy zawinił jakoś w poprzednim życiu? Starał się żyć jako uczciwa i dobra istota. To czemuż jego własny ojciec taką kare na niego nałożył. Jednakże ojciec już się nie odezwał, zamilkł niczym zmarły bohater.
Hibbo popłakując i szlochając usnął znów w swym łożu.

Nazajutrz rano nikogo nie zastał w swym pokoju, nie licząc oczywiście pochrapującej ropuchy, to też upewniło to ciężkozbrojnego, że był to tylko sen. Żołnierz ubrawszy swój pancerz i ekwipunek wyruszył na miasto.
Niestety, a może stety, żadna piękna gnomka nie zgłosiła się po owy kryształ. Co prawda był już quasit, ale on to najpiękniejszych nie należał. Patrząc na przechodzących ludzi dostrzegł... nie, to akurat pomyłka. Załamawszy się lekko na duchu, z powodu braku swej nowej ukochanej, Hibbo wrócił do "Piwożłopa" na śniadanie.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 04-11-2010 o 19:07.
andramil jest offline  
Stary 05-11-2010, 22:36   #34
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sytuacja była zła. Nawet bardzo zła. Romualdo był nagi... a drzwi były OTWARTE - i to nie przez Cypia! Kender musiał więc wkroczyć do akcji.

- Nie troskaj się, o wielki Romualdo! Obronię twoją ceść własną piersią! - wrzasnął Cypio, z całej siły odepchnął Drakkano od drzwi, po czym zamknął je... od środka!
- Ty też! - spanikowany półelf, machał oskarżycielsko dłonią.- I ty Brutu... Brutalu przeciw mnie?! - Wyginając ciało w dramatycznej pozie, upuścił suknię, która chronił jego nagość, osłoniętą gustowną jedwabną bielizną. Gdy sobie o tym przypomniał, spurpurowiał , szybko się pochylił, chwycił suknię i drżącym tonem głosu rzekł.- A ttty co tu jeeeszcze robisz ?! Wyjdź i ... to moja komnata. Chcę być sam!
- Ale, ale, ale... co będzie jak mnie nie będzie!? Ktoś tu może wejść i cię zgwał.... znaczy zbrukać twoją niewinność wizualną! Ktoś Cie przecie musi pilnować, barykadować drzwi i okna i w ogóle! Zrestą patz, ja wcale nie patse! - na dowód tego zasłonił sobie oczy dłonią... choć niezbyt dokładnie.
- Nie, nie, nie! - krzyczał Romualdo, strasznie piskliwym głosikiem. Przeczesał włosy nerwowym dłoni dalej mówiąc. - Doceniam chęci, ale artysta potrzebuje prywatności, brońcie mnie spoza mojego pokoju.
- Chęciami drzwi nie zabarykaduję, otwierają się do wewnątrz - ze łzami w głosie odpadł Cypio. - Ale patz, wiedz, ze sanuję twoje zycenia i są one dla mnie rozkazem! - dramatycznym gestem rozwarł na oścież drzwi i zrobił krok na korytarz.
- Dziękuję...sam sobie poradzę z barykadowaniem... -odparł poeta. I po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz zadumy.- Ale drzwi to... zamykają się na klucz. I były zamknięte na klucz! Jakim prawem pogwałciliście moje prawa obywatelskie?!
- Ze co? - nie zrozumiał Cypio. - Ja nie wiem, ja tu tylko spsatam... znacy się do smok otwierał dzwi, a ja jestem za niski i nie widziałem.
- Niech tak więcej nie robi!- krzyknął za niziołkiem półelf, i dodał po chwili zmęczonym tonem głosu.- Za moich czasów, rodzice lepiej dzieci wychowali. Zdziczenie ogólne.
- Mnie wychowali - chlipnął Cypio i zamknął drzwi, po czym z wyrzutem spojrzał na chłopaka. - No i cózes zrobił, jełopie?
Vincent obserwował całą przepychankę poety z jego najbardziej zagorzałym fanem z niemałym zaciekawieniem, a piski i skargi Romualdo nie robiły na nim wielkiego wrażenia. Przyzwyczaił się do gadek moralizujących, gdyż rodzice często prawili mu takie gdy wykonywał swoje dowcipy. Wyszczerzywszy swe smocze kły zwrócił się do Cypia
- Jak to co!? Sprawdziliśmy czy wszystko z naszym poetą w porządku! A jeżeli ktoś by tam był?! Było by na nas, że żeśmy go nie pilnowali dobrze! Teraz przynajmniej wiemy że trzeba drzwi pilnować!
Zaklinacz odwrócił się w stronę zbiegowiska ludzi i zaplatając ze sobą ręce oparł się plecami o drzwi.
- No już idźcie sobie! Pan Romualdo nie chce gości!
Na Krugarze jednak dwa mikrusy w roli ochroniarzy nie robiły wrażenia. Spojrzał na nich z góry, dosłownie i w przenośni, i rzekł donośnym głosem.- A pewnie, że nie chce... bo prześlicznej pannie gwałt zadaje. Ale ten przebrzydły Romuś, zaraz pozna ostrość mojego topora.
Po czym cofnąwszy się do ściany przeciwległej drzwiom, nachylił się do przodu, by drzwi owe staranować. Przy okazji wrzeszczał.- Z drogi śledzie, Krugar ..hep...jedzie!
Nie przystawało to do sytuacji, ale mężczyzna był zbyt pijany, by ten fakt zauważyć - jak również to, że Cypio podłożył mu hoopak pod nogi licząc, ze drzwi są wystarczająco wytrzymałe... a makówka Krugara nie dość.

Vincent postanowił wykorzystać sprawdzoną sztuczkę. Odstąpił krok od drzwi by barbarzyńca nie wpadł na niego, a następnie w tajemnym języku starożytnych smoków wypowiedział kilka słów, gestykulując przy tym dłońmi. Śliska maź pokryła ziemię, tak jak to miało miejsce w czasie walki z pijanym mnichem. A Smokowaty wyszczerzył swe kły w figlarnym uśmiechu.
Efekt był zabójczy...rozpędzony wojownik, na śliskim podłożu stracił równowagę i podcięty przez hoopak Cypia staranował z impetem drzwi. Tak jak się spodziewał niziołek, główka Krugara nie była dość wytrzymała i z rozciętego czoła popłynęła krew. Tak jak się obawiał...drzwi okazały się równie mało wytrzymałe i runęły pod impetem lecącego barbarzyńcy...czemu towarzyszyły przeraźliwe wrzaski i piski Romualda chowającego się za łóżkiem.
- Nic..siem...- bełkotał półprzytomny heros, leżąc brzuchem na wyważonych drzwiach.- Nic siem nie bój..mościa panno...zaraz ciem wyratuję...tylko jak w uszach... jak mi w uszach...dzwonić przestanie.
Co gorsza ten hałas przyciągnął innych pijanych herosów, oraz zwykłych gapiów ciekawych sytuacji, która działa się na pięterku.
- A mówiłem, ze powinienem w środku zostać i cię bronić, mości Romualdo? - z wyrzutem rzekł Cypio, po czym chwycił pijaka za nogę i spróbował wywlec z pokoju... z dość miernym skutkiem, zważywszy śliską podłogę korytarza. - Tu juz się racej nie zamkniecie, ale mozecie w moim pokoju pzenocować, będziecie bezpiecni! - poinformował poetę z niezachwianym przekonaniem w głosie.

Ubrany tylko od pasa w dół poeta, chwycił podręczny tobołek i szybkim truchcikiem wyminął, dochodzącego do siebie bohatera i... zbaraniał. Bowiem na korytarzu kłębił się już tłumek podpitych ciekawskich bohatyrów i nawet bohaterek, obserwujących darmowe show.
Biedny Romualdo zamarł w przerażeniu, podobny bardziej do posągu niż do żywej istoty.
Trema go jadła żywcem, nie pozwalając mu się ruszyć, nie pozwalając mu się odezwać..w obliczu aż tylu spojrzeń w niego wgapionych.

- Sio, sio, sio, sio! - Cypio widząc problem poety stanowczo zamahał w tłum hoopakiem. Myśl, że tyle oczu niegodnych ogląda negliż półelfa podniosła mu ciśnienie. - Wiem, ze Romualdo jest cudowny i fantastycny, ale oglądanie go jest zastzezone dla psyjaciół tylko i wyłącnie! No juz, juz, zamknąć ocęta i wracać do swoich kufli, bo wam się piwo zagzeje! Sio, sio! - kątek oka spojrzał na Romualda i westchnął... Cóż za los parszywy nie pozwolił mu w samotności podziwiać kunsztu matki natury! I do tego ten tłum... a do nocnika tak daleko... “I po coz ześ się, Romualdo, ubierał?”, zapytał w myślach retorycznie poetę i zajął się waleniem gapiów po kostkach, kolanach i klejnotach.

Vincent spojrzał na wymykająca się spod kontroli sytuację. A wtedy w jego umyślę nowy pomysł zapłonął niczym świeca.
- Zrobię to co kiedyś z kluczami do barku ojca! - powiedział wesoło do swego miecza.
Oręż podłubał chwile w pamięci, a po chwili dotarło do niego co młody zamierza.
- Czyś tu zdurniał!? Wiesz ile zamieszania narobisz? - miecz gdyby miał ręce zapewne trzepnął by chłopaka po głowie.
- Uspokój się! Będzie dobrze! - na potwierdzenie swej tezy o “byciu dobrze” młody uniósł kciuk do góry i zaczął recytować zaklęcie. Po chwili jego ręka zabłysnęła srebrzysta poświatą i Vincent klepnął poetę w ramię. A Romualdo znikł wszystkim z oczu. Tak zaklęcie niewidzialności zawsze potrafiło namieszać...
- Widzicie! Nie ma tu nic do oglądania! No już idźcie sobie, albo i was stąd wyteleportuje! - a zaklęcie niewidzialności połączone z tanim blefem potrafiło zdziałać jeszcze więcej!

Jednak gapie bardziej niż niewidzialnym, acz nie zdającym sobie z tego sprawy Romualdem, byli zainteresowani gramolącym się na nogi bohaterem, który miał go uratować. A z którego sobie pokpiwali. Zaś uderzenia hoopakiem przemówiły do rozsądku gapiom i powoli zaczęli oni schodzić w dół. A Krugar zdołał wejść do pokoju poety, przejść jeszcze dwa kroczki, po czym zwalić się jak kłoda na jego łóżko. Półelf odzyskał władzę w nogach po chwili dopiero i... zwiał do pokoju Gaccia, do którego pewnie miał klucz. I tam się zamknął. A sądząc po szuraniu mebli, także i zabarykadował.
- Nie lubię cię - ponuro burknął Cypio do Vincenta i usiadł pod drzwiami pokoju Gaccia. Zaklęcie dzieciaka bardzo pomieszało mu szyki. Ani nie wyszedł na bohatera ani nawet nie mógł popodziwiać swego guru kilka minut dłużej. “Ale nic straconego - przed nami pseciez cała podróż!”, ożywił się po chwili. Długotrwałe martwienie się nie leżało w jego naturze. Zaczął się za to zastanawiać czym by zająć czas... bowiem zaczynał się nudzić. Zanurzył się w swoim tobole, po raz kolejny znajdując tam rzeczy, których do niego wcześniej nie wkładał. Zawsze podejrzewał, że w jego plecaku znajduje się portal do Świata Rzeczy Ważnych, Ciekawych i Kompletnie Niepotrzebnych, jednak ilekroć próbował do niego przejść, tyle razy się nie udawało. Od czasu do czasu jednak próbował... tak średnio raz na tydzień. Teraz jednak nie wlazł do środka, za to wyciągnął z niego nowych “przybyszów”: dłuto, patyczek dymny i butlę na której koślawym pismem stało: “Cudowny Klej”.

Zaaferowany kender z uwagą przyjrzał się butelce, wspominając opowieści smokowatego. W głowie kształtował mu się PLAN. PLAN był dobry. PLAN był przebiegły. PLAN był po prostu fantastyczny. Cypio może i zerwałby się na równe nogi by go wprowadzić w życie, jednak PLAN miał jedną, zasadniczą wadę: Cypio nie wiedział gdzie mieszka Angelika. A nie znając miejsca jej zamieszkania kender nie mógł zakraść się nad ranem do jej łaźni i wypełnić wanny owym cudownym klejem, który - zgodnie z zapewnieniami Drakkano - powinien był wykluczyć kobietę z akcji na dobre kilka dni... i ująć przy okazji nieco urody w newralgicznych częściach ciała. Na szczęście mały mężczyzna nie rozpaczał długo nad wadami PLANU, bowiem zasnął snem sprawiedliwego zanim skończył go rozważać.


***

Poranek okazał się szczęśliwy dla Cypia. Co prawda kości bolały go od spania pod drzwiami, za to nocna nieobecność Gaccia wprawiła go w doskonały humor. A gdy po kilku godzinach odkrył przed karczmą TAKĄ FAJNĄ KARETĘ stwierdził, że to będzie dobry dzień... i zaraz zabrał się za przeszukiwanie nowego nabytku drużyny.




Przegrzebanie przytroczonego z tyłu kufra zaowocowało nabyciem pokaźnej kolekcji arystokratycznej garderoby - od pantofli po kapelusze. Cypio najpierw miał zamiar sprezentować ją Romualdowi... ubrania były jednak staromodne i nijak nie pasowały na szczupłego półelfa. Kender z dumą wręczył je więc niezbyt zachwyconemu Gacciowi mówiąc, że to na przebranie w czasie ucieczki.


Kolejnym nabytkiem było kilka posrebrzanych sztyletów; jednak znaleziskiem dnia okazała się ukryta głęboko wśród męskich pantalonów i flakoników męskimi perfumami paczuszka listów - korespondencja Reginalda Tijou do Dominique Salezzi na temat małżeństwa. Nie była to bynajmniej korespondencja miłosna, choć była w niej mowa o stosunkach do czasu urodzenia dziecka płci męskiej... stosunkach całkiem dosłownych. Prócz tego omawiano w niej zawartość posagu, intercyzę, kwestię potomstwa i możliwości "adopcji" dziecka kochanki, jeśli w określonym okresie czasu nie pojawi się męski potomek. Cała ta “miłosna” korespondencja przypominała raczej traktat handlowy, toteż zaaferowany Cypio odczytał ją głośno podczas wspólnego śniadania, dziwiąc się faeruńskim zwyczajom i zastanawiając nad tym, czy każde małżeństwo tu tak wygląda. Oburzył się nieco, że Katrina zupełnie nie włączyła się do rozmowy, zawzięcie konwersując o czymś z Gacciem, ale dał jej spokój. Zamiast tego wlepił wzrok w Romualdo, chcąc dać mu do zrozumienia że małżeństwo jest tragicznym wydarzeniem w życiu każdego mężczyzny, zabójstwem dla duszy oraz portfela... i w ogóle.

- Och jakże okrutnym losem, jest małżeństwo z rozsądku.- westchnął melancholijnie Romualdo wpatrując się w pucharek z winem.- Bowiem tylko miłość, najczystsza. Miłość wypływająca z cudownej harmonii dwóch dusz. - Przymknął oczy by ukryć spływające po policzkach łzy. - Och jakże tęsknię do tej miłości, jak ta tęsknota, rozrywa mi serce.
Kciukiem starł łzy z policzków.- Małżeństwo z rozsądku powinno być zakazane. Jedynie prawdziwa miłość powinna prowadzić przed ołtarze.
- Nie płac, ach nie płac Romualdo! Już nie ma złych listów, a z rozsądku to się tylko pchły łapie, o! Pats, nie ma listów i smutków! - przerażony łzami poety Cypio chwycił listy i zamaszystym gestem wrzucił je do kominka. Część pofrunęła po gospodzie, wpadając gościom do talerzy i kufli... kilka jednak trafiło celu.
-Ach... to nie listy mnie martwią. To pustota dusz, które zysk przedkładają nad cnoty ducha. - rzekł Romulado spoglądając uduchowionym spojrzeniem w sufit, po czym zakrył oczy opuszczając głowę.- Na szczęście mnie, dotknęła sama Sune swym paluszkiem obdarzając uczuciem, do istoty tak pięknej, tak cudownej, tak szlachetnej i dobrej. Do anioła w ludzkim ciele... - dotknął okolicy swego serca wzdychając smutnie.- Ach, jakże ciężki jest ból rozłąki.
- To mozemy wyrusać choćby zaraz! - zapalił się Cypio, po czym w przerażeniu oburącz zakrył sobie usta.
- Oby jak najszybciej...- westchnął Romualdo i spojrzał oskarżycielskim wzrokiem to na Gaccia flirtującego z Katriną, to Kenninga. Po rzekł z wyraźnym wyrzutem w głosie. - Ach ileż można planować...
- Ja tam nie musę planować, mnie się wsystko udaje - wyszczerzył się z dumą kender, zadowolony z przedłużającego się planowania i wrócił do swojej jajecznicy. W końcu im dłużej planują tym on może więcej przebywać w towarzystwie Romualda... no i jest szansa, że nie zdążą na ślub! A że do tego Romualdo w roztargnieniu pogłaskał Cypia po głowie ekstaza niziołka ponownie sięgnęła szczytu. To, że głaskając go, poeta wgapiał swe oczy w Kenninga było (jak zawsze) niegodnym wspomnienia szczegółem.
 
Sayane jest offline  
Stary 06-11-2010, 19:24   #35
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kenning niezbyt się przejął inicjatywą, wykazaną przez Krugara Niszczyciela, tudzież podjętą przez niego akcją ratowniczą. W końcu Romualdo miał aż dwóch obrońców, którzy powinni dać sobie radę z jednym zapijaczonym osiłkiem. Jeśli sobie nie dadzą... Zarówno ‘danie sobie rady’ jak i ‘nie danie sobie rady’ zaowocują odpowiednim komentarzem akustycznym, dzięki któremu będzie wiadomo, czy konieczna jest jakaś odsiecz. Młodzież powinna mieś szansę wykazania się. A on nie powinien im przeszkadzać w tym wykazywaniu się.
Usiadł wygodniej na krześle i przywołał przechodząca obok służącą.
- Patty, jakąś lekką przekąskę poproszę - powiedział.
Dziewczyna z uśmiechem udała się do karczmarza, i z podobnym uśmiechem przyniosła Kenningowi, płastugi opiekane w cieście.
- Dziękuję, moja droga - Podziękował z uśmiechem.

Płastugi okazały się świetnie przyrządzone i gdyby nie konieczność udania się na spotkanie, to Kenning z przyjemnością zjadłby jeszcze jedną porcję. Niestety musiał tę przyjemność odłożyć na później.
- Proszę przekazać wyrazy uznania szefowi kuchni - powiedział. - Palce lizać...
- Przekażę
- odparła z uśmiechem służka.
Kenning uśmiechnął się do niej, a potem spojrzał przez okno. Zdecydowanie robiło się coraz ciemniej, a to znaczyło, że trzeba by wybrać się na spotkanie do “Portowej”. Co prawda nie miał pojęcia, gdzie ta tawerna (karczma, gospoda) się znajduje, ale o to mógł spytać po drodze.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedział, po czym ruszył do swego pokoju. Musiał zabrać kilka drobiazgów, a przy okazji sprawdzić, jak radzą sobie jego młodzi towarzysze.
Problemem jednak stanowił tłok na schodach wywołany dochodzącymi z pięterka wrzaskami i okrzykami. Na schodach bowiem utknął tłum ciekawskich i podpitych jegomości i Kenning nie mógł się przez niego przebić.
Oczywiście mógł się wtrącić. Przepchnąć się przez zalegający schody tłum, wypłoszyć z gospody połowę gości, przekonać parę osób, by zrobiły mu miejsce. Jednak postanowił zaryzykować i poczekać na to, co się stanie za chwilę.
I opłaciło się.
Tłum powoli zaczął się powoli rozchodzić, gdy główny obiekt zainteresowania zniknął. Gdy tylko Na schodach zrobiło się trochę miejsca Kenning wszedł na piętro. Zabrał swój plecak.
Gdy zszedł na dół pozostało mu tylko skinąć głową karczmarzowi i ruszyć na poszukiwanie ‘Portowej’.

Znaleźć port nie było rzeczą trudną, nawet bez wypytywania ‘tubylców’. Z knajpą, w której miał się spotkać z wysłannikiem Angeliki, było trochę gorzej. Okolice portu zajmowały kilka ładnych ulic, a błąkać się po nich bez końca nie miał zamiaru.
- Jak trafić do Portowej? - spytał człowieka, który wyglądał na marynarza, w dodatku takiego, co ma zwyczaj odwiedzać wszystkie tawerny i portowe knajpki w każdym mieście do którego zawinie.
Marynarz bez problemu wskazał drogę, choć był zdziwiony wyborem Kenninga. Rzekł wręcz.
- Na pewno chce pan tam iść? Takich elegancików, to macają nożem po żebrach.

'Portowa' była miejscem, do którego nikt kto miał coś więcej niż felisy w sakiewce, nie chodził. Budynek tawerny, był stary i wydawał się zapadać w sobie, drewno belek było pociemniałe i spróchniałe. Niewielkie okienka pokryte brudem nie pozwalały zajrzeć do środka i nie wpuszczały tam światła.
W środku karczmy było niewiele lepiej. Jak się okazało w kącie stało pianino. Łatwo było domyślić się było, skąd tak cenny instrument trafił do tak nędznego przybytku. Na bokach pianina widać był martwe skorupki pąkli. Zapewne więc zostało wyłowione z morza.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=zkj_ov_0LA4[/media]

Na pianinie grał jednooki krasnolud, śpiewając dziwną pieśń pasującą do tego przybytku. Zwłaszcza, że ponad połowa gości miała zakazane gęby, ładniej komponujące się z listami gończymi. Nawet kobiety szczyciły się przynajmniej jedną blizną na twarzach. Za kontuarem siedział dość szczupły i wysoki półelf o sporej łysince i bokobrodach. I zwrócił uwagę na Kenninga, jak zresztą... cała karczma. Ów właściciel tego przybytku rzekł.
- Piwo... mamy tylko piwo.
Kenning zatrzymał się tuż przy wejściu.
Nie trzeba było wielkiego znawcy by przekonać się, że miejsce na spotkanie było co najmniej nieciekawe. Albo Angelika miała spaczone poczucie humoru, albo też miała zamiar go wystawić. Komuś, zaś w lepszym przypadku - do wiatru. A to mu niezbyt odpowiadało.
Oczywiście znał takie miejsca. Bywał w nich w początkach swej obiecującej kariery, ale to nie znaczyło, że lubił takie miejsca. I miał zamiar dać temu komuś, kto miał się z nim tu spotkać dokładnie pół minuty. To i tak było za dużo.
- Za piwo dziękuję - powiedział Kenning. Obrzucił wzrokiem cały lokal. - Miałem się tu z kimś spotkać, ale skoro go nie ma...
- Kto powiedział, że nie ma
- z cienia w kącie rozległ się głos. - Nie nauczono cię dyskrecji dzieciaku?


Ubrany w ciemny strój mężczyzna, miał kaptur naciągnięty na głowę. Twarz nie wyglądała na starą, ale lekki chrapliwy głos dodawał mu lat. Zresztą ciężko było stwierdzić w jakim był wieku. Rzekł tylko narzekając.
- Na Skrytą Maskę, znowu muszę pracować z amatorami.
Beznadziejne miejsce spotkania, przygłup jakiś w charakterze kontaktu. Uosobienie dyskrecji, niech go szlag. Jeśli to faktycznie był ktoś od Angeliki. Ale to można było sprawdzić.
Kenning podszedł do mówiącego.
- Witam zatem - powiedział. - Powiedz, co masz do przekazania i nie będziemy sobie wzajemnie zawracać dłużej głowy.
Mężczyzna ocenił Kenninga i rzekł.
- Stawkę za swe usługi, o ile wiem... już znasz. Pytanie brzmi zatem, czy ty mi masz coś do przekazania. Wiesz coś wartego uwagi?
- Jedno nazwisko i jedno zdarzenie
- odparł cicho Kenning, dbając, by nikt z bywalców spelunki nie słyszał, o czym mówi. - Jako że żegluga odpadła, tudzież kanały, z przyczyn wiadomej nam osobie znanych, zatem wóz będzie tudzież skrzynia. Oraz niejaki Kurtis Hobbard, który w całej sprawie ma pomóc. Termin za to nie jest całkiem pewny, bowiem Gaspaccio nie wie, na kiedy z wozem do końca sprawę załatwi.
- To będzie... pięćdziesiąt Lwów za metodę i sto za nazwisko
.- uśmiechnął się mężczyzna wykładając monety. - No i... reszta zapłaty, jak już próba ucieczki ptaszka z klatki zostanie ukrócona.
- Nie mam zwyczaju brać pieniądze z góry
- powiedział Kenning, chowając do sakiewki złoto. - Serce potem boli, gdy trzeba było oddawać. Ale i tak jestem pewien, że mu się nie uda.
Zanim ruszył do drzwi spytał jeszcze:
- Gdyby coś zaszło niespodziewanego, jak się można przesłać wiadomość?
- Przebywacie teraz w Piwożłopie? Napisz wiadomość na kartce i zaczep ją na framudze okna swego pokoju. To wystarczy - odparł mężczyzna.
Kenning skinął głową, a potem ruszył w stronę wyjścia, rozmyślając nad kolejnym problemem... Niekiedy łatwiej było dostać pieniądze, niż zatrzymać je przy sobie dłużej. I to nie tylko ze względu na umiejętność ich wydawania. W okolicy z pewnością było paru takich, którzy dla jednego lwa poderżnęliby człowiekowi gardło, zaś dla większej ich ilości...
Przez moment zastanawiał się, czy czasem nie zakosztować paru przygód w dawnym stylu, gdy stawiał pierwsze kroki na wyboistej drodze kariery, ale doszedł do wniosku, że jednak cała zabawa by się nie opłaciła.
Ledwo opuścił 'Portową' zanurkował w cieniu, a potem zniknął.

Rozproszył zaklęcie gdy tylko znalazł się w bardziej cywilizowanej dzielnicy, a potem ruszył w stronę 'Piwożłopa'.


Wieczór, noc i poranek minęły bez jakichkolwiek zdarzeń wartych uwagi. Nawet sny omijały z daleka Kenninga, który wstał z łóżka wypoczęty, za to bez świetnych pomysłów, które sny mogłyby mu podsunąć. Coś się zyskuje, coś się traci...

Po obecnych w sali, przynajmniej po niektórych, widać było, że noc upłynęła nie tylko na śnie... Niemniej trzeba było się zabrać do myślenia. I ustalenia odpowiedniego planu, który pozwoliłby w miły i spokojny sposób wyprowadzić poetę z miasta.
Osobą najbardziej zainteresowaną był Romualdo, co było jasne i oczywiste. Mniej oczywiste było to, że Romualdo najwyraźniej liczył na Kenninga, jakby ten był krynicą tryskającą milionem pomysłów.

- Moja propozycja jest taka - zaczął Kenning. - Jak na razie podstawowy plan, polegający na przejściu przez bramę w przebraniu, pozostaje w mocy. Jeśli, Gaspaccio, załatwisz ten wóz i solidną skrzynię, wyślemy go do jednej z bram, tam, gdzie ma służbę Kurtis Hobbard, w czasie, w którym będzie on pełnić służbę. I tam też powinien się pojawić Gaspaccio, by dodać całej sprawie więcej prawdopodobieństwa. Teoretycznie powinno to odwrócić uwagę od innych, zatem można by spróbować się przemknąć, podczas gdy wszyscy zainteresują się wozem. Jednak by nie ryzykować, powinniśmy iść inną bramą.
- Romualdo, w odpowiednim stroju, przejdzie przez bramę, natomiast gdyby któryś ze strażników był nagle zbyt pracowity, wtedy mógłby wkroczyć Cypio. Czy twój klej może być używany na odległość? Na przykład rzucić komuś pod nogi, zamiast w pocie czoła rozsmarowywać?
- Warto by zająć się twoim sobowtórem, Romualdo. Dobrze by było, gdyby ktoś zobaczył, jak stąd wychodzisz. A raczej ktoś do ciebie łudząco podobny. Sądzę, że dla maga
- spojrzał na Vincenta - to żaden problem. - Przy okazji warto by też odmienić nieco twoje oblicze, Romualdo, nawet gdyby miało to trwać tylko do chwili przekroczenia bramy.
- I to tyle, jeśli chodzi o moje propozycje. Pora na wasze pomysły.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-11-2010, 22:38   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W życiu jest zawsze tak, że zazwyczaj znajdujemy to czego nie szukamy.
I tak było w przypadku rannego ptaszka jakim był Hibbo. Gnom ruszył w poszukiwaniu swej ciemnoskórej blond piękności, która zostawiła mu kryształ i miłe wspomnienia.
A wędrując uliczkami Evertown jakoś nie mógł jej znaleźć, za to sam został znaleziony.


Zakapturzony osobnik, śledził wędrującego po mieście gnoma, w zamiarach... równie tajemniczych, jak jego twarz. Ale tego Hibbo nie był świadomy, za to uświadomiony został przez kogoś o innej sprawie.
-Wyglądasz mości gnomie na poszukującego.- rzekł starszy mężczyzna w szarej szacie, z rogiem przy pasie i trzymający kostur w dłoni.


I miał on rację, Hibbo wszak szukał swego "aniołka". Niemniej starzec choć z początku wydawał się coś wiedzieć, to jednak nie wiedział o niej nic. Za to miał dużo do powiedzenia.- Szukasz szczęścia, miłości, zadowolenia? Męczy cię trud codziennego życia? I nic dziwnego. Tu nie osiągniesz nic. Musisz opuścić to miejsce i udać się do Ukrytej Doliny, miejsca gdzie bóg Xolotl otoczy cię opieką i ugasi twe pragnienie. Ukryta Dolina to miejsce pełne dobra, szlachetności, łagodności i absolutnej tolerancji. Nie ma znaczenia czyś gnom, drow, człek czy diablę. Xolotl kocha każdą żywą istotę we wszystkich jej aspektach natury. Bądź tym, który wybierze szczęście w spełnieniu siebie. Zostań pielgrzymem do Ukrytej Doliny!
Starzec nie tłumaczył zbyt wiele gnomowi , bowiem szybko przerzucił się na ewangelizację kolejnego przechodnia. I koniec końców Hibbo wrócił na miejsce narady.

I na czas śniadania...

Podczas śniadania, Romualdo był lekko roztrzęsiony. Wczorajsza noc niekorzystnie się na nim odbyła. I pewnie dlatego, też spoglądał często z wyrzutem na Gaccia, który zostawił go tu samego... samego! Tymczasem Gaccio pytał Katrinę o gusta kulinarne i o to co jadała podczas swoich podróży. Dziewczyna zaś odpowiadała półsłówkami. Nie dlatego, że obecność Gaspaccia jej zbrzydła. Tyle, że miała tyle spraw na głowie. Pierwszą z nich był sam Gaccio, który zdobył ją szturmem. Dziewczyna musiała się zastanowić, jak rozegrać tą partię z młodym szlachcicem. Gaspaccio miał w tej rozgrywce przewagę... o czym przypominała sobie za każdym razem, gdy wspominała gorące pocałunki na swym dekolcie, jakimi ją obsypywał w sali jadalnej, w sypialni i na końcu w karecie. Drugim problemem był jej ojciec, którego karocę wszak porwali. I listy które niziołek przeczytał na głos. Reginald zamierzał się ożenić. Jej ojciec zamierzał się z kimś ożenić?! A co się stało z jej matką?
Trzecim problemem, było to, że jadąc karocą minęli idącą drogą samą Angelikę Victorię Belacrouix i rudowłosa zauważyła i Gaccia na koźle i obie panny K. w powozie. I uśmiechnęła się ciepło do Katriny. Czemu? Odpowiedź wydawała się prosta. Angelika wiedziała, że Katrina i Krisnys przespały się z Gaspacciem, ergo przestały być dla niej konkurencją o względy Romualda.
Krisnys miała mniejsze zmartwienia... bardzo wystarczyło, gdyby przestało jej tak szumieć w głowie. Ten kac był wprost nieznośny.
Cypio był obecnie w siódmym, jeśli nie w ósmym niebie, głaskany przez Romualda niczym duży kociak. Hibbo nieco podłamany brakiem spotkania z blond pięknością, a Vincent zbyt rozentuzjazmowany by myśleć na spokojnie. Tak więc planowanie koniec końców spadło na Kenninga.
-Jasne, jasne...mamy wóz, a i skrzynia z tyłu wozu. Po wywaleniu wszystkich tych łaszków nada się na kryjówkę dla jednej osoby.- odparł Gaccio uśmiechając się pobłażliwie i jednym uchem słuchając wypowiedzi Kenninga. Machnął dłonią dodając.- Pomysły, pomysły... może lepiej, skoro już mamy plan, to ustalmy sposób jego realizacji. Kto z kim idzie? I co ma robić?


Przy bramie miejskiej lenistwo i rutyna brały w posiadanie i przechodniów i strażników.
Kurtis Hobbard wraz z dwoma podkomendnymi pilnował bramy, jak co dzień.


Uzbrojeni w rapiery i z halabardami na ramionach wpuszczali i wypuszczali podróżnych, przyglądali się pojazdom, pobierali myto i cło... rutyna.
Dzień zapowiadał się spokojny i bez sensacji. Wiadomym było, że miasta nikt nie napadnie, bo nie rozwiązywano w ten sposób konfliktów w Srebnobrzegu. Taka niezapowiedziana napaść obróciłaby przeciw atakującym zakon Tempusa. A to by mądre nie było.
Strażnicy miejscy więc sumiennie, acz bez entuzjazmu wykonywali swoje obowiązki, większą uwagę przywiązując jedynie do podróżniczek... o ile były ładne.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-11-2010 o 22:46.
abishai jest offline  
Stary 08-11-2010, 00:07   #37
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Rozterki cz.1

Siedziała w powozie i próbowała uspokoić oddech. Sama przed sobą nie chciała się przyznać, że młody szlachcic zrobił na niej wrażenie. Jednak uczciwość wobec siebie i swoich odczuć kazała jej zastanowić się co dalej z tym zrobić. Idąc na kolacje z Gacciem i Krisnys nie spodziewała się, że zakończy się ona rankiem. Że oprócz strawy dla ciała, dostarczy ona jej również tyle strawy dla zmysłów. Musiała mu przyznać, że kochankiem był wybornym, wiedział jak zdobyć kobietę, jak dążyć do celu. Uśmiechnęła się na wspomnienie z jaka przebiegłością omijał wszystkie jej opory i dążył do celu. A tym celem na razie dla niego była ona. “Jak długo? Dopóki nie znajdzie się inna ciekawsza? Dopóki będę spełniać to czego ode mnie oczekuje? A potem co? Zostawi mnie, porzuci jak zużyty przedmiot?” Przelatywały jej przez głowę niespokojne myśli. Pamiętała jak ojciec traktował jej matkę, wydawało jej się, że wiedziała na czym polega miłość. “Ech... jaka miłość? Zwykłe zauroczenie, a nawet pewnie i nie to... pożądanie, chęć posiadania... ale na jak długo?” Zaabsorbowanie tym co ma dalej począć z Gacciem sprawiło, że nawet nie przyszło jej do głowy, aby sprawdzić co ciekawego znajduje się w powozie. A zwłaszcza w kufrze zamontowanym z tyłu. Nie spodziewała się, że przyjdzie jej tego jeszcze żałować. Niespokojne rozmyślania przerwał dziewczynie powrót Gaccia, który holował za sobą mizernie wyglądającą Krisnys. “No ona też wygląda na wykończoną, tylko moje wykończenie było o niebo przyjemniejsze” przeleciało Katrine przez myśl kiedy ujrzała wyraz twarzy wsiadającej do powozu bardki. Krisnys z jękiem opadła na siedzenie naprzeciw dziewczyny, Gaccio zatrzasnął drzwi z uśmiechem od ucha do ucha, wskoczył na kozła i ruszył do karczmy. Nie chcąc przyglądać się za bardzo bardce, aby tamta nie poczuła skrępowania zaczęła wyglądać przez okno.

Ruszyli z kopyta, choć tym razem wolniej. Karoca przemierzała uliczki, a Katrina czuła się jak mała dziewczynka. Kiedyś w powozie tak przemierzała uliczki, siedząc na kolanach matki i spoglądając z góry na przechodniów. I tym razem było tak samo, znów była panną Tijou... szlachetnie urodzą i z bogatego rodu.
I właśnie wtedy to zauważyła idącą Angelikę, w towarzystwie jej ochroniarzy. Nie jechali zbyt szybko, rudowłosa miała okazję zauważyć Gaspaccia na koźle i głowę dziewczyny wychylającej się z powozu. I tym razem Angelika uśmiechnęła się do Katriny, przyjaźnie i wyjątkowo ciepło.

Widząc jej uśmiech mimowolnie zacisnęła usta w złości. “Kolejna, która traktuje mnie miło i przyjaźnie, bo wie, że jej nie przeszkodzę. Już pewnie mi przypięła tabliczkę z napisem ‘zdobycz Gaccia - skreślić z listy’. Uśmiechaj się, uśmiechaj... jednak nigdy nic nie wiadomo... możesz się jeszcze na mnie przejechać.” Przelatywały przez głowę dziewczyny gniewne myśli. Miała wielka ochotę wychylić się bardziej i pokazać Angelice swój język w całej okazałości. Uniosła brodę wyżej i z góry chłodnym spojrzeniem obrzuciła przechodząca dziewczynę, po czym dostojnie (przy najmniej taka miała nadzieję) schowała się do wnętrza powozu. Oparła się wygodnie i spuściwszy oczy na kolana, pozwoliła myślom krążyć po dręczących ja sprawach. Nim się spostrzegła już byli pod drzwiami karczmy, już Gaccio otwierał drzwi, już jego dłoń pomagała im opuścić karoce, już dołączyli do reszty i siedli przy wspólnym stole. A dłoń Gaccia masowała jej kolano pod stołem, gdy rozmawiał z nią z żartobliwym błyskiem w oku. Jeść już nie miała zamiaru, gdyż głód już zaspokoiła, jednak została z innymi chcąc usłyszeć co dalej planują robić. Słuchała ich w sumie jednym uchem bardziej skupiona na odczuciach jakie dostarczał jej Gaccio, aż do chwili kiedy Cypio nie zaczął czytać listów, których cały plik nie wiadomo skąd pojawił się w jego dłoniach. “Skąd on je wytrzasnął!” Starała się ze wszystkich sił nie pokazać, że cokolwiek one dla niej znaczą. Słuchała jednak coraz bardziej wzburzona kolejnych słów. Kiedy rzucił on je w kierunku kominka w pierwszej chwili chciała się poderwać i złapać je zanim spłoną. Jednak dłoń Gaccia wędrująca po jej nodze zatrzymała ją w miejscu. Widząc jak listy rozsypują się po całej karczmie, pochyliła się w kierunku młodego szlachcica i ocierając biustem o jego ramię przywarła do jego ust w namiętnym pocałunku. Dłonią dyskretnie szukając listu, który wylądował w pobliżu. Czując go pod palcami zwinęła go szybko i oderwała usta od ust Gaccia. “Muszę się dowiedzieć kim jest ta kobieta. Może mieszka tutaj i on do niej przyjechał. Muszę się dowiedzieć co z moją matką. Czy ją porzucił, czy zmarła, czy po prostu ją zdradza.” Zaczęła planować co zrobić, aby wykryć zamiary ojca.

Gaccio w odpowiedzi na ten ten pocałunek cmoknął Katrinę w szyję, przy okazji mrucząc jej cicho do ucha.- Coś cię martwi? Jesteś spięta.
Dłoń jego pieszczotliwie zacisnęła się na jej udzie.
“Zaufać mu i poprosić o pomoc?”, zerknęła mu w oczy “Czy raczej dalej skrywać to w tajemnicy. W sumie jestem dla niego najemniczką... wynajętą do konkretnego zadania. Może mu się nie spodobać, że przez moje poczynania wyprawa się opóźni. Co dalej...co?” Starała się uśmiechnąć, a przy tym odpowiedzieć niefrasobliwie:
- Raczej zmęczona... a przez kogo i przez co powinieneś wiedzieć sam najlepiej - przesunęła opuszkiem palca po jego wargach.
Gaspaccio uśmiechnął się lisio, wargami przez moment ujmując ów palec dziewczyny, po czym rzekł cicho.- Oj, umykasz przed pytaniem lisiczko. Znowu chowasz swoje sekreciki, machając mi kitką przed oczami. Nie szkodzi. Teraz i tak nie czas... może później powiesz mi, o co ci chodzi.
- Mhmmmmm... - wymruczała dziewczyna na jego ostatnie stwierdzenie. Rozejrzała się po twarzach siedzących współtowarzyszy, po czym wstała gwałtownie i rzekła:
- Jeszcze pewnie wam trochę czasu zajmie planowanie, kto kogo i za co przebiera. Myślę, że Romualdo da sobie radę bez mojej pomocy w zakładaniu sukni, w razie czego Krisnys może mu pomoże... pozwolicie więc, że się oddalę - i nie czekając czy będą ją zatrzymywać, czy też pozwolą odejść szybkim krokiem skierowała się do swojego pokoju. Na schodach jeszcze raz odwracając się i zerkając na Gaccia.
Ten uśmiechnął się do niej ciepło, by po chwili opowiedzieć na kilka pytań pozostałych członków drużyny.

***

Po piętnastu minutach, do drzwi jej pokoju ktoś zapukał.

Słysząc pukanie uniosła głowę znad listu, który trzymała w dłoniach zastanawiając się kim jest Dominique Salezzi, gdzie mieszka, jak się tego dowiedzieć.
Gaspaccio po kilku minutach otworzył drzwi i zerknąwszy rzekł.- Ty nadal w tej sukni? Może pomóc ci się rozebrać i przebrać w twoje szatki?
Uśmiechnęła się słysząc jego propozycję. - Myślisz, że mamy tyle czasu, abym mogła skorzystać z twojej pomocy? - spytała go prowokującym głosem. - Gacciu... - wyszeptała chcąc jeszcze o coś spytać, jednak szlachcic jednym susem znalazł się przy niej i zerkając na niego zamilkła, czekając co zrobi.
- Myślę, że tak. -rzekł rozpinając jej suknię i odsłaniając nagie piersi, zaczął całować jej szyję i biust dołączając lubieżne ruchy języka, gdy... wzrok szlachcica spoczął na liście. Podniósł go zaciekawiony i zaczął czytać. A następnie rzekł.- Hmmm... fragment korespondencji, którą niziołek wygrzebał. Tak cię ciekawi?
W pierwszej chwili Katrina spanikowała widząc list w dłoni szlachcica. Opanowała się jednak i odparła:
- Zastanowiło mnie... jaka jest kobieta, która godzi się na takie warunki. Co czuje? Czemu się na to godzi? Co będzie jak urodzi temu fircykowi córkę a nie syna? Czy zostanie jego żoną czy też kochanką? Nie ciekawi cię to? Chciałabym ją zobaczyć... Gacciu... ty tu od zawsze mieszkasz, znasz ją? Pokażesz mi ją? - i zerkając na niego pierwszy raz powiedziała - Prooooszę...


Dłoń Gaspaccia zacisnęła się na piersi Katriny, w lekkiej pieszczocie, którą robił niemal machinalnie. Mężczyzna spoglądał na tekst, by wreszcie powiedzieć.- Spotkasz ją...czemu nie. Mam jednak nadzieję, że spotkamy ją z daleka. Kobiety tej nie znam, ale nazwisko... Salezzi to przestępcza familia działająca w mieście do którego zmierzamy.
Katrina przysunęła się o kroczek do szlachcica i zaczęła się o niego ocierać prowokująco wsuwając mu swoją łapkę pod koszulę i głaszcząc w pieszczocie jego gładką pierś. - Pomożesz mi ją odnaleźć? Tak bardzo bym chciała ją ujrzeć.
-Coś za coś moja panno. Pomogę ci w tym, bo i tak wdepniemy razem w niezłe bagno... Dodatkowa ilość kłopotów będzie przy tym pryszczem.- uśmiechnął się do dziewczyny Gaspaccio.- Ale coś za coś. Po pierwsze, powiesz mi czemu chcesz się spotkać z tą kobietą, po drugie... jak zakończę sprawę z Romualdem, zostanę twoim ochroniarzem i pokażesz mi życie awanturnika. Nauczysz mnie być poszukiwaczem przygód, takim jak ty.
Dziewczyna słysząc jego warunki zaczęła się zastanawiać czy nie da sobie rady sama. Tyle razy już zbierała potrzebne jej wiadomości bez niczyjej pomocy. Z drugiej strony kusiło ją, aby zatrzymać go przy sobie, dłużej niż na podróż ślubna czy też poślubna Romualda. Zastanawiała się czy uda jej się sprawić, że ten chłopaczek z dobrego domu,który tak “łaknął” przygód nie zginie marnie przy pierwszych kłopotach i czy nie wróci do domu ojca pokorny i godzący się na swój los. Przytuliła usta do jego piersi, którą w między czasie odsłoniły jej łapki i wymruczała:

- Mówiłam ci już... jestem ciekawa, kobiety, która tak się daje sprzedać, poniżyć już w korespondencji. Natomiast co do warunków...
- kontynuowała muskając jego skórę na piersi delikatnie koniuszkiem języka - Nie wiem czy jest to spotkanie warte poświęcenia mojej niezależności. Ochroniarz może mnie ograniczać. Nauczycielem, mogę być kiepskim. A przygód... sama nie poszukuję, to one znajdują mnie.
Dłonie Gaspaccia zsuwały jej sukienkę, by po chwili zaczepić o jej majteczki i zsunąć je razem z nimi. Gaspaccio pozbawił ją odzienia, spoglądając w dół, na to jak owijało się wokół jej nóżek, zacisnął dłonie na jej nagiej pupie masując ją i ugniatając.- Nie zaryzykujesz ze mną? Wydawało mi się, że dobrze ci w moim towarzystwie.
- Cały czas ryzykuję - mruknęła sobie pod nosem, a głośniej dodała - Nie każde ryzyko jest warte ryzyka Gacciu. Co ja z tego będę miała? Rzut oka na kobietę, którą każdy mieszkaniec miasta może mi wskazać? Ochroniarza, który dziś jest przy mnie a jutro mogę go znaleźć w wannie z iloma? Trzema.. czterema.. panienkami mówiłeś? Nic za darmo... jak sam rzekłeś. Zgodzę się na twoje warunki, jak ty przyjmiesz moje - owinęła ramiona wokół jego szyi przylegając mocno do stojącego przed nią młodzieńca.

Trzymając Katrinę za pupę pocierał się swym ciałem o nią, przez co czuła wyraźnie, że ma na nią ochotę.- Och... a jaką mam gwarancję, że ty nie wymienisz mnie na innego kochanka?
Cmoknął ją w uszko mówiąc.- Czyżbyś chciała mnie mieć na wyłączność?
Przybliżyła usta do jego ucha i muskając je swoim oddechem odparła: - Chcesz być moim ochroniarzem... więc tylko moim albo wcale... decyduj... tu... teraz... już... -po czym przygryzła mu ucho delikatnie zębami. Puszczając je przesunęła po miejscu ugryzienia koniuszkiem języka i odsunęła się by spojrzeć mu w oczy czekając na jego decyzję. “Ryzykuję, ale... czy życie nie jest ryzykiem?” przemknęło jej jeszcze zanim on odpowiedział.
-Jesteś zbyt wielką pokusą, by z ciebie zrezygnować.- mruknął Gaspaccio, wzruszył ramionami.- Niech ci będzie. Mogę być grzeczny. Zobaczymy co z tego nam wyjdzie.- Następnie szepnął.- Nie mówiłem o zobaczeniu, a o spotkaniu z nią. Imię mego ojca coś znaczy w tamtym mieście.

- A więc... byłeś już moim niewolnikiem, pragniesz zostać moim ochroniarzem, uczniem, poszukiwaczem przygód... Mam nadzieję, że... - zaczęła napierać na niego całym ciałem w wyniku czego musiał się cofnąć do tyłu. -... okażesz się bardziej pojętny niż jako pokojówka, bo do tej roli się nie nadajesz... kiepsko wychodzi ci pomoc przy zmienianiu sukni. - dodała ze śmiechem opierając dłonie o pierś Gaccia i popychając go do tyłu na łóżko. Po czym usiadła na nim i zaczęła manipulować rękami przy jego pasku.
Dłonie Gaccia przez chwilę wędrowały po udach dziewczyny, po czym palce jednej z dłoni wniknęły do jej wilgotnego zakątka, by pieszczotliwie ją dotykać, a drugie pomagały w oswobodzeniu, dolnej partii ciała ze spodni.
- Przypieczętujmy naszą umowę Gacciu... pocałunkiem - powiedziała nachylając się do jego ust i wiercąc się na nim prowokująco. Jej usta przylgnęły do jego ust w namiętnym pocałunku, a język prowokująco zaczął ocierać się o jego dolną wargę, szukając możliwości dostania się do środka.
Gaspaccio pozwoliłby język Katriny wdarł się do środka, by rozpocząć tan, z jego językiem. Dziewczyna zaś coraz mocniej czuła palce Gaccia zachłannie pieszczące ją w jej intymnym zakątku...zresztą i druga dłoń nie próżnowała odsłaniając przed Katriną znane jej widoki. Spodnie i bielizna Gaspaccia wisiały mu już na kostkach, gdy po pocałunku rzekł.- Nie zgadzam się z tą opinią. Wszak rozbierać potrafię.
Katrina parsknęła śmiechem - Oj Gacciu... Gacciuuuuuuuuuu... praca pokojówki polega na czymś więcej niż rozbieraniu - A chwilę później odwróciła już całkiem jego uwagę od pracy pokojówki, zagarniając go w siebie i sprawiając, że pokojówka była ostatnią osobą o której by w tej chwili pomyślał.
A i Gaccio nie pozwalał jej zbyt wiele na myślenie... jego usta na jej szyi, i piersiach, gorące i spragnione, jego drapieżnie zaciskające się na jej pupie, no i jego nieustanne szturmy na jej wilgotny zakątek sprawiały, że Katrinie było ciężko myśleć o czymkolwiek poza doznaniami zalewającymi jej umysł.

Leżąc wtulona w mężczyznę, zmęczona po ich wspólnych zmaganiach, zaczęła zataczać maleńkie kółeczka po jego piersi i wyszeptała - Gacciu...
-Co?- mruknął Gaspaccio tuląc do swego ciała kochankę i pieszczotliwie głaszcząc ją po wypiętej lekko w górę pupie.
- Wiesz tak mnie kuuuuuuuuuuuuuusi... - odchrząknęła - może byśmy znaleźli tego właściciela powozu i coś się o nim dowiedzieli, co? To by była dla ciebie taka pierwsza lekcja przygody... zdobywanie informacji, a ja bym popatrzyła jak ci to idzie i czego jeszcze musisz się nauczyć. - cmoknęła go głośno w pierś i czekała co powie na jej propozycje.
-Głupio mi to mówić... ale najszybciej można by się tego wywiedzieć, pytając Angelikę.- zachichotał Gaspaccio, pogłaskał dziewczynę po głowie.

- Ją?! A czemu ją? - spytała gwałtownie podnosząc się i opierając mu dłoń o pierś patrząc w napięciu w jego oczy.
-Jej rodzina..jest zaangażowana w różne nielegalne interesy, a przez to Angie wie wszystko co się wydarza w mieście. - pogłaskał Katrinę po włosach dodając żartobliwie. -Ale jeśli jesteś o nią zazdrosna, to ... nie musimy jej pytać. Znam i innych dobrze poinformowanych, a winnych mi przysługę.
-W sumie... to ty masz się dowiedzieć, więc kombinuj. Ja chcę wiedzieć... - zaginała palec po palcu wymieniając co ma się Gaccio wywiedzieć, rzekomo w celach egzaminu. Pomijając jego aluzje do zazdrości - Czy to kawaler czy wdowiec? A może jest żonaty i szuka kochanki. Czy jest bogaty i jak bardzo. Czy ma dzieci czy nie? Choć pewnie nie ma, bo by o dziedzicu nie negocjował. Jeżeli ma to gdzie te dzieci są. Skąd pochodzi i czy jego ród coś znaczy... może też jest zamieszany w jakieś podejrzane sprawki. Chcę wiedzieć o nim wszyyyyysto... wszystko Gacciu. Jak się tego dowiesz... pokażę ci jak można to wykorzystać - zakończyła przytulając się ponownie do niego.

-Wolałbym nieco inne pokazy.- mruknął na moment zaciskając dłonie na jej pośladkach.- Ale dobrze.
Zsunął nagą Katrinę z siebie, wstał i zaczął się ubierać.- Dostaniesz to co pragniesz. Popytam się.
- Ale... ale... jeszcze jeden warunek! - rzuciła Katrina przeciągając się na łóżku jak kotka, nie spuszczając oczu z zakrywającego po kawałku swoje ciało Gaccia.
-Jaki?- spytał szlachcic wędrując po niej spojrzeniem.
- Musisz to zrobić tak, aby on się o tym nigdy nie dowiedział. To nie tylko zbieranie informacji. To zbieranie ich tak aby na siebie nie zwrócić uwagi - odparła uśmiechając się do niego zalotnie.
-Nie martw się... nie dowie się.- Gaspaccio już w pełni ubrany, cmoknął szczyt piersi Katriny i dodał wychodząc.- Załatwię sprawę, przed wyruszeniem naszej drużyny. No i... ubierz się . Będzie miło mi znów pozbawić cię szatek, przy najbliższej okazji.

Roześmiała się po czym wsunęła pod kołdrę zadzierając podbródek: - Ja nigdzie nie muszę iść, więc odpocznę sobie wygodnie i poleżę sobie troszkę...
-Nie kuś, bo nigdy stąd nie wyjedziemy.- odparł na pożegnanie Gaspaccio, zamykając drzwi.
Dziewczyna roześmiała się na całe gardło, ułożyła wygodnie na boku i zamknęła oczy. Sen nadszedł szybko, lekki, ale dający jej odpoczynek.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 08-11-2010, 00:20   #38
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Rozterki cz. 2

Godzinę później Katrina otworzyła oczy i leżała jeszcze chwilę wpatrując się w ścianę. Jej myśli krążyły wokół Gaccia, ojca, jego... sama nie wiedziała kogo. Przeciągnęła się, ziewnęła i odrzuciwszy kołdrę usiadła na łóżku i roześmiała się widząc pończochy na nogach. “Jak z niego poszukiwacz przygód będzie taki jak pokojówka, to już mu współczuje. Ech jemu jak jemu... soooooobie”. Podniosła się i podeszła do toaletki. Spojrzała w lustro i zarumieniła się na widok jaki w nim ujrzała. Zaczęła szukać grzebienia, jednak nigdzie go nie mogla znaleźć. Podeszła więc do bagażu i w nim zaczęła poszukiwania.

Gaspaccio zjawił się kilkanaście minut później i był chyba w wyjątkowo dobrym nastroju. Przy pasie dyndał mu rapier , a on sam wszedł do pokoju dziewczyny bez pukania.
Odwróciła się w kierunku otwierających się drzwi i odparła żałośnie widząc, że to Gaccio:
- Zgubiłam grzebień...
Gaspaccio oparł się o drzwi i wędrując lubieżnym spojrzeniem po Katrinie, mruknął.- Ubranie też zgubiłaś.
- Nieeeeeeeeeeeee ależ skąd... przecież mam pończoszki - odparła pokazując mu nóżkę.
-Taaa...-mruknął przełykając ślinę Gaccio.- Masz pończoszki.
Jego wzrok poruszał się za jej nogą, jakby był nią hipnotyzowany.
- Heh... coś z nimi nie tak? - spytała dziewczyna wyjmując bieliznę z bagażu i powoli ją na siebie wsuwając. Po chwili wydobyła gorset i odwracając się tyłem do młodzieńca rzekła: - to jak panie pokojówko... umie pan też założyć, czy tylko pan ściąga?

Gaspaccio podszedł do dziewczyny, objął a pasie drapieżnie i mocno przyciskając do siebie, jego dłoń wsunęła się po jej majteczki i masowała obszar pomiędzy jej udami. Oddychając szybko Gaspaccio szeptał jej do ucha.- Nigdy mnie tak nie kuś, bo ja zbyt łatwo tracę kontrolę w obliczu tak smacznego kąska.
- Oj nie kuś nie kuś, toć to ty tu wparowałeś jak do siebie. Nie zdążyłam się ubrać, ani pokojówki zawołać, więc jak będzie... zawiążesz czy nie umiesz? - spytała zerkając na niego przez ramię.
-Jesteś okrutna.- mruknął Gaspaccio pieszczotliwie wędrując dłońmi po jej ciele, by wreszcie zacząć wiązać gorsecik.- Zobaczysz...w nocy zakradnę się do twojego pokoju i... wiesz co.
- Taaaaaaaaaaaak? - spytała nagle drżącym głosem.
Zsunął majteczki dziewczyny z pupy w dół na kolana, i szepnął cicho.- Zajmę się tym twoim sekretnym zakątkiem na wszelkie sposoby, wpierw cię krępując co byś za bardzo nie wierzgała.
Katrina z trudem przełknęła ślinę. Trzepnęła Gaccia po dłoniach i pochyliwszy się na powrót wciągnęła majteczki na miejsce. - Sam mówiłeś że nigdy stąd nie wyjdziemy. Coś się dowiedział? - spytała i podeszła do bagażu po suknię, która już po chwili zakrywała jej cało przed jego wzrokiem.

-Chyba cię nie przestraszyłem? Wiesz... z tym krępowaniem to żartowałem.- odparł Gaspaccio wesołym tonem głosu.
Katrina odwróciła się w jego stronę i rzekła głosem słodkim jak lejący się miód: - Koooooooooochanie... mnie trudno przestraszyć. Uważaj coby to krepowanie nie odbyło się na tobie zamiast na mnie. Masz może grzebień?
Gaspaccio sięgnął do sakwy przy pasie i podał rogowy grzebień dziewczynie, mrucząc.- Obiecanki.

Po czym usiadł na łożu mówiąc.- Dowiedziałem się dużo. Reginald Tijou, wdowiec. Żona niedawno zmarła, spadając ze schodów skręciła kark. Paskudny wypadek.
Katrina która właśnie czesała włosy przed lustrem słysząc jego słowa zadrżała. Po jej policzku zaczęły płynąć łzy zanim zdążyła je pohamować. Odwróciła się plecami do Gaccia mając nadzieję, że może tego nie zauważył. “Matka nie żyje... już jej nie zobaczę. Nie kochała mnie zbytnio, ale jednak kochała po swojemu. Czy na pewno to był wypadek? Dowiem się... kiedyś się dowiem.” Jej ramiona drżały, kiedy próbowała zapanować nad łzami.
Gaspaccio, objął ją w pasie i przytulił dziewczynę do siebie.- Wiem, że była twoją matką. Może i jestem rozpuszczonym paniczykiem, ale umiem dodać dwa do dwóch, Katrino.
- Pociągnęłam się za włosy - starała się jeszcze, ale odwróciła się do niego i łkała mu na piersi, nie mogąc się pohamować. Jej łzy moczyły koszulę chłopaka i pierś, a ona szukała pocieszenia w jego ramionach.

-Jestem przy tobie.- mruknął Gaspaccio obejmując ją jedną, a głaskając ją po włosach drugą ręką i mówiąc dalej. - Wiesz... Reginald miał córkę Katrinę, którą ponoć porwali za młodu bandyci, wprost z domostwa. Łatwo się było domyślić, że to o ciebie chodzi.
- Nikt mnie nie porwał... sama zwiałam! Wiesz co on chciał zrobić?! - zaperzyła się dziewczyna słysząc jakie plotki ojciec rozsiewał.
-Do twarzy ci z tym rumieńcem.- rzekł Gaspaccio i pocałował usta Katriny, niemal z zaskoczenia, za to namiętnie i długo rozkoszując się tym pocałunkiem i pieszcząc jej wargi językiem. Dopiero po tym pocałunku rzekł.- Domyślam się... panna na wydaniu, odpowiednia partia dla wpływowego przyjaciela ojca.
- Za starucha chciał mnie wydać! Za starucha z gromadą zasmarkanych dzieci. Największego skąpca jakiego ta ziemia nosiła! A wiesz czemu?!!! Bo nie byłam SYNEM! Po co mu nic nie warta córka? Po co?!!! Więc zwiałam niech się sam z nim ożeni i z jego pieniędzmi! - coraz głośniej prawie histerycznie mówiła dziewczyna. Emocje, które przez tyle lat tłumiła w sobie pod wpływem ciepła, które teraz poczuła od Gaccia, a którego nie znała po prostu zaczęły się z niej wylewać tak jakby przerwały jakąś tamę.
-Moja mała buntowniczka.- zachichotał Gaspaccio cicho, głaskając Katrinę po włosach, niczym małą dziewczynkę.
Dziewczyna słysząc jego chichot tuż przy uchu walnęła go pięścią w pierś i próbowała się wyswobodzić z jego objęć: - Jesteś taki sam jak ON!!!

Gaspaccio trzymał jednak mocno Katrinę, i kładąc się na plecach pociągnął ją za sobą. -Nie jestem w niczym taki jak on. Lubię cię... i to bardzo. Intrygujesz mnie i ciekawisz.
Dziewczyna wtuliła się w niego i powoli uspakajała. - Coś jeszcze się dowiedział?
-Jesteś gorącokrwistą kobietką.- rzekł Gaspaccio trzymając w objęciach Katrinę.- i to mi się w tobie podoba. Niewiele jest kobiet, które są takie jak ty. Jesteś prawdziwym skarbem
Uśmiechneła się słysząc jego słowa i wtuliła się jeszcze bardziej moszcząc się w jego ramionach. - Gacciu coś się jeszcze dowiedział?

-Masz mięciutką i miłą w dotyku pupę?- drocząc z się dziewczyną Gaspaccio dotknął pośladków kobiety. Słysząc jego kolejne słowa i czując jego ręce na swojej pupie dziewczyna nie wytrzymała i ugryzła go w ramie. - Przestaniesz! Powiedz co się o nim jeszcze dowiedziałeś.

Szlachcic wystawił język i mruknął.- Dobra, dobra...Jest bogaty, bardzo bogaty i...nie zna Srebnobrzegu. Pomylił miasta. Z tego co wiem, dopytywał się o ród Salezzi, ale ich familia nie w tym mieście rządzi. Twój ojciec interesów nie prowadził w naszej krainie i nie wiem czemu się pcha w tak niebezpieczny związek.
- Mam nadzieję że utną mu łeb - sarknęła pod nosem dziewczyna - Chce mieć dziedzica, S...Y...N...A ! - wyrecytowała akcentując każdą literę. - Mnie bardziej zastanawia czemu ta kobieta chce iść na taki układ z nim. Mam dla ciebie twoją przygodę Gacciu... ale najpierw pomóżmy Romualdo. Pospiesz się nie leż tak bezczynnie czas ucieka i pracodawca obetnie mi kasę, za marnowanie go - zaczęła go poganiać gramoląc się z niego i ocierając przy tym.

Zepchnął ją nagle na plecy, i podwinął spódnicę mrucząc.- A teraz moja nagroda.
Dłońmi unieruchomił uda dziewczyny i zaczął pieszczotliwie całować nogi Katriny.
Zadrżała pod wpływem pieszczoty, jednak próbował się wywinąć z jego uścisku, nadal chcąc szykować się do drogi. - Gaaaaaaaaaciuuuuuuuu - udało jej się przy tym wyjąkać.
Gaspaccio chichocząc trzymał Katrinę mocno, przy tym powoli przesuwając po jej skórze językiem i mrucząc. - Chcę byś poczuła się przez chwilę jak ja...gdy cię zobaczyłem taką golutką.
Ustami powędrował po obrzeżach bielizny Katriny.- No i kusi mnie....strasznie.
- Co cię kuuuuuuuuuusi? - wysapała zmagając się z nim dalej - a poczuję się tak jak ty, jak... jak też zobaczę cie golutkiego.
Zsunął z niej majteczki i przyłożywszy usta w intymne miejsce pocałował ją, by po chwili obdarzyć niezwykle lubieżną pieszczotą.- Cała mnie kusisz.
Jęknęła pod wpływem pieszczoty i kiedy oderwał od niej usta aby powiedzieć jej co go kusi przesunęła się lekko do tyłu. - Miałeś mi pokazać swoją goliznę - zaczęła przymilnie zerkając na niego spod spuszczonych rzęs.

-Teraz?- Gaspaccio wstał i powoli zdjął pas, nieco tanecznie się gibiąc, ściągnął koszulę, potem buty i spodnie, by na koniec zsunąć bieliznę i stanąć przed Katriną w całej okazałości.
- Cofnij się o kroczek w stronę okna, tam lepsze światło. Abym mogła popodziwiać całość - rzekła dziewczyna siadając na brzegu łoża i z uwagą przesuwając po nim spojrzeniem.
Gaspaccio goluśki, jak go matka rodziła cofnął się prężąc ciało przed dziewczyną. I uśmiechając się, spytał.- Dość się napatrzyłaś? Chciałem ci sprawić trochę przyjemności, ale skoro wolisz popodziwiać mnie gołego...- zaśmiał się z lekkim zawstydzeniem w głosie.
Nie spuszczając z niego wzroku podniosła się z łóżka i rzekła: - Jeszcze odrobinkę się cofnij. Nie chciałabym nic stracić z tak przedniego widoku.

Gaspaccio cofnął się i wystawiając język wstydliwie zakrył dłońmi, najciekawszy kawałek swego ciała... a przynajmniej próbował. Przy obecnym pobudzeniu, było to trudne.
Dziewczyna zrobiła krok tak jakby chciała podejść i popodziwiać z bliska. Jeszcze jeden i nagle odwróciła się dopadła drzwi i otwierając je na oścież krzyknęła przez ramie - Pospiesz się czas ucieka a Romualdo czeka! - i zwiała z pokoju ze śmiechem.
-Dopadnę cię za to, zobaczysz! Moja zemsta będzie gorąca!- krzyki Gaccia niosły się za Katriną, ale ton ich... pełen radości i śmiechu, przeczył tym groźbom.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 09-11-2010, 22:28   #39
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Kto z kim idzie? - Kenning powtórzył pytanie Gaccia. Zdawać by się mogło, że niedawno o tym wspomniał. Mówił w każdym razie o większości osób. Ale trudno wymagać od kogoś, kto miał na głowie ważne sprawy, zajmował się takimi drobiazgami jak szczegóły wymknięcia się z miasta. A przecież nie było ważniejszych spraw niż dwie śliczne niewiasty, z którymi spędziło się noc.
Nic dziwnego więc, że ich mocodawca był bardzo roztargniony, skoro tuż obok siebie miał dwa piękne 'rozpraszacze'.
- Dziewczyny idą z Romualdo. Dobrze by było, gdybyś Romualdo, podał w tej chwili imię, jakim będą cię nazywać dziewczyny. Waszą bezpośrednią eskortę będą stanowić Vincent i Hibbo. Cypio, jako prawie niewidoczny i na pozór nie stanowiący żadnego zagrożenia, będzie naszą tajną bronią. Sam jeden wystarczy do unieszkodliwienia każdej liczby strażników, którzy będą usiłowali przeszkodzić naszym trzem paniom w wydostaniu się z miasta.
- Hibbo powinien mieć ze sobą dodatkową broń i a jej zorganizowanie pozostawiam tobie, Gaspaccio
- mówił dalej Kenning. - Ciężka sakiewka pełna złota stanowi cudowny oręż. Nie tylko można przekupić strażnika, czego bym w tej sytuacji nie radził robić, ale można również dać komuś w łeb. A rzucona pod nogi tłumu garść złota jest w stanie wywołać większe zamieszanie, niż kula ognia.
- Jak wygląda sprawa z transportem?
- zwrócił się do Gaspaccia. - Za bramę powinny czekać konie czy wóz. Bez względu na to, w jaki sposób mamy podróżować, trzeba to załatwić odpowiednio szybko, zanim ruszymy w podróż. Mam nadzieję, że o tym pomyślałeś?
 
Kerm jest offline  
Stary 10-11-2010, 22:12   #40
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
"Dziewczyny idą z Romualdo"... Te słowa jakoś nie wywołały wybuchu entuzjazmu u poety. Zerknął na obie panie, zwłaszcza na migdalącą się w tym czasie z Gaspacciem Katrinę i na obliczu pólefa pojawił się blady wymuszony uśmiech. Romualdo westchnął niemal teatralnie i zaczął wodzić smutnymi oczętami po całej ekipie, najwięcej zerkając na Gaccia i na Kenninga właśnie.
Gaspaccio zaś zerknął ukradkiem na ich „tajną broń”... Bardzo tajną zapewne, bo strażnicy prędzej się na Cypiu potkną, niż go zauważą na swej drodze.
Uśmiechnął się kwaśno na myśl o daniu pieniędzy Hibbo, ale jak mus to mus. Zanim się jednak udzielił i w trzeciej poruszanej przez Kenninga sprawie,odezwała się Katrina.- Jeszcze pewnie wam trochę czasu zajmie planowanie, kto kogo i za co przebiera. Myślę, że Romualdo da sobie radę bez mojej pomocy w zakładaniu sukni, w razie czego Krisnys może mu pomoże... pozwolicie więc, że się oddalę -
I następnie znikła na piętrze odprowadzana wzrokiem Gaspaccia, który potem rzekł. – Konie, tak? Nie wiem jak wy stoicie z końmi. Z mej strony, mógłbym załatwić tymczasowe wierzchowce. Aczkolwiek, konie na podróż trzeba będzie zakupić w najbliższej stadninie. Na szczęście znam wszystkie, które znajdują się w okolicy Evertown. A paru ich właścicieli jest mi winnych przysługę.
Potarłszy kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa, dodał.- To wszystko, czy coś jeszcze?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172