Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2010, 19:32   #40
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Gambino
Słusznie podpowiadała braciszkowi intuicja "spieprzaj stąd" po skończonej wieczerzy. Ktoś jednak -widocznie o bardzo silnych argumentach- zatrzymał go w pełnej awanturniczego potencjału gospodzie, która lada moment miała się zamienić w piekarnik. Niestety nikt nie nagradza ciemnowidzów, a jak już to tych co to potrafią z tego ciemnowidzenia ugrać tyle by przeżyć. Gdy wóz pełen fajerwerków grzmotnął w izbę Gambino podnosił do ust kielich mocnego jak cholera samogonu, którym zamierzał uspokoić nerwy przed spotkaniem ze strażą miejską i składaniem zeznań. Właściwie bardziej denerwowała go sama konieczność niż rozmowa z milicją, ale alkohol jak wiadomo jest lekiem na wszystko. Wybuch zniweczył ten plan- naczynie z wódą poleciało hen, gdzieś pod stoły, podobnież zakonnik. I całe szczęście, bo płomienie -jak wskazywała praktyka- pną się do góry, a nie po podłodze, a i meble jadalnej nieco go osłoniły.
Skołowany hukiem, ale bez żadnego szwanku, z trudem podniósł się na nogi. Gdy podłoga przestała uciekać spod podeszw, a tańczące światła okazały się pożarem, zdeterminowany by jednak napić się tej gorzały -za którą przecież zapłacił- ruszył do częściowo już płonącego szynkwasu. Nie miał wątpliwości, że był to nieudany zamach, ale skoro się nie udał...
W miejscu z którego sekundy temu podnosił się po upadku teraz zwalił się sufit/podłoga i łoże kochanków z nimi samymi w pełnej krasie. Gambino spojrzał nań przez ramię, mruknął coś pod nosem (-Jak ja nienawidzę kurew..) i znowu skupił się na półce z butelkami gospodarza. Tam szybko znalazł interesującą flaszkę i już rozglądał się za kubkiem, gdy do zdewastowanej izby wpadli ćwierć-zabijacy ze swoimi siekierami. Flaszka z oliwą trzasnęła w klatę golasa na łożu, a ten jak poparzony, z fajfusem na wierzchu, ruszył na oślep przez stołówkę. „Stracił głowę...” -możnaby śmiało rzec.

- Burns pozdrawia. Kto następny? -odezwał się wąsacz kładąc czerep kochasia na stole.

Frater z niedowierzaniem spojrzał najpierw na siepaczy, a później gdzieś w dziurawy sufit- choć pewnie mierzył wzrokiem znacznie wyżej.

-To może ja?! -krzyknął ochoczo wojownik o podobnej do zakonnika posturze i rzucił się do walki.

Nie tylko on zresztą. Zakapturzony -łotrzyk, jak Gambino mniemał- też szarpnął się za pas i wybobytym ostrzem zagroził napastnikom.

-Całe szczęście, bom już myślał, że znowu ktoś mi przeszkodzi.. -mruknął do siebie pod nosem.

Przelał nieco z butli do drewnianego kubełka, przechylił, skrzywił się strasznie.

-Na szafot takiego bimbrownika, niech ginie.. -warknął, znowu sam do siebie.

Choć jego twarz (po zniesmaczeniu napojem) nie zdradzała żadnych emocji, to ktoś kto znał brata Gambino z całą pewnością mógł stwierdzić, że ten nie lubił spartaczonego samogonu. Nie lubił bardzo. Butelka z jego dłoni lotem pikującego myszołowa roztukła się na gębie jednego z zakapiorów. Za nią zafurczała płonąca noga krzesła i puff- tak pozwolił duchowny poczuć zbirowi przedsmak piekieł, w których jeszcze tego wieczora pewnie się znalazł.

-W taką podróż nie wyślę Cię samego, a masz, niech Ci drogę umili... - rzekł wesoło do płonącego...

...postąpił kilka kroków do środka izby gdzie stała owa kurew przekonująca krasnoluda o swoich umiejętnościach. Wiele brat widział, wiele potrafił zdzierżyć, ale kurwy właśnie działały nań jak święconka na wyposzczonego wąpierza. Bez ceregieli kopnął (tzw. front kick) roznegliżowaną blać, a z jego siłą kobieta jak kamyk poleciała w ogień i już z niego nie wyszła. Może już butem złamał jej kręgosłup, może nadziała się na coś w ognisku- w każdym razie przepadła bez dźwięku, ni śladu.

-Z prochu powstałaś i prochem jeno będziesz po śmierci.. - ryknął wybitnie zadowolony ze swego uczynku.

Obróciwszy się zanotował, że mali drwale wykrwawiają się już na podłodze. Gdzieś koło lady kilkoro „swoich” szukało ucieczki przez piwnicę co stanowczo nie odpowiadało jemu jako ratunek (-Chyba ich bóg opuścił). Wiadomo nie od dziś, że w ciemnej dupie każdy sobie przewodnikiem, ale tamci chyba mocno pobłądzili. Znał brat Gambino lepsze ścieżki, a że czasami wymagały one oczyszczenia z chaszczy... Podniesiona z dziecinną łatwością ława świsnęła w powietrzu, trzasnęła tłuczonym szkłem okna i huknęła łamanymi na bruku dechami. Zaraz za nią -zabrawszy co swoje i upewniwszy się, że nikt za winklem nie czycha- wyleciał z płonącego, a może już walącego się budynku kaznodzieja.
 
majk jest offline