Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2010, 18:42   #46
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Gambino
Nie chcąc wzbudzać rewelacji szybko wbił się w rosnącą grupę gapiów, pokrążył chwilę między nimi, na plecy zarzucił płaszcz pielgrzyma, a twarz schował pod kapturem. Towarzystwo, które wyratowało się ze środka truchtało tu i ówdzie, ktoś zaproponował nawet gościnę u okolicznej burdelmamy gdy już wszyscy wyleźli z pogorzeliska. Gambino miał dość kurew na dziś, dość awantur i rozlewu krwi.
Stojąc pomiędzy pospólstwem z pomnikową powagą obserwował jak języki ognia liżą kolejne elementy konstrukcji, trawią walące się ściany, pożerają w swojej nieskończonej pazerności meble, sienniki, odrzwia i inne sprzęty. Słuchał trzeszczących belek łamiących się pod masą dachu, trzasku walących się schodów, eksplodujących butelek z alkoholem, zbiorczego szeptu setek płomieni- złowieszczego szumu wielkiego stosu. Wiedział doskonale, że na jego oczach -zapewne niespodziewanie i na pewno nie sprawiedliwie- czyjś dorobek życia, ba!, całe życie, obraca się w popiół.
Wiedział o tym lepiej niżby chciał. Usta mimowolnie rozchyliły się wypuszczając słowa cichej, pożegnalnej modlitwy.

-Ulepieni z pyłu rękami bogów, nic na ten świat nie przynieśli i niczego zeń nie wyniosą. Zostawili za sobą owoce pracy rąk własnych, by innym lżej się żyło- tylko tyle i aż tyle mogli zrobić. Każden jest bowiem jeno własną ręką, własnym okiem. Nieświadomi niczego poza sobą samym, codziennie ścielimy własne łoże śmierci z nadzieją na kolejny świt życia, czekając na jego nieunikniony zmierch... -spojrzał w nocne niebo przecinane czarnymi smugami dymu i złożył dłonie przeplatając palce w podwójną pięść, pochylił czoło, skończył.

-Święte słowa bracie, święte słowa.. - skomentował ktoś za jego plecami z podobną zadumą w głosie.

Gambino zdębiał. Znał ów głos, ale przez ułamek sekundy nie mógł przypisać mu twarzy- nie wiedział przez to czy obracając się ciąć tasakiem czy wyciągnąć rękę by powitać znajomego. Ten jakby czytając myśli kaznodzieji dodał:

-..ze świętych ksiąg przeora Rubena z Góry Kalmarii, jak mniemam. - po czym roześmiał się serdecznie.

-Migelos!, stary durniu, jeszcze sekunda i tobie bym recytował Księgi Świtu i Zmierchu.- odgryzł się brat witając starego druha.

Kilka chwil później obydwaj popijali berillskie piwo w niewielkiej gospodzie na drugim końcu ulicy. Gambino opowiedział mu nieco o swojej tułaczce z Zakonu przez niegościnne pustkowia i nie bardziej serdeczne wsie i miasta. Migelos streścił ostatnie kilka lat swego życia słowami: pomagam ojczulkom w tutejszej świątyni. Nastrój był przemiły, piwo jeszcze lepsze i choć Gambino zerkał co czas jakiś po gościach czy aby któryś nie czyha na jego gardło, to nic takiego nie miało miejsca, jeszcze.

~Pewnie tamci odciągnęli psy Burns'a, o to właśnie chodziło. -pomyślał, gdy dziewka służebna przyniosła kolejny dzban wspaniałego napoju.

Zadowolony z siebie Gambino wrócił do rozmowy z dawnym kolegą-adeptem z zakonu na Górze Kalmarii. Zamierzał wypytać go o Burns'a, wyprawę i wszystko inne o czym tylko mógł Migelos słyszeć jako „tuziemiec”. Chętny był również skorzystać z każdej pomocy czy gościny jaką mu zaoferuje znajomek, zmrużyć oczy na kilka godzin, a rano stawić się na rzeczonym końskim targu, by wreszcie rozpocząć właściwą wyprawę.
 
majk jest offline