Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-11-2010, 10:27   #41
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
To była piękna, gwieździsta noc. Astrologowie badający koniunkcję gwiazd od wielu lat byli przekonani, że noc owa będzie szczególna. Wyjątkowy układ ciał niebieskich, który przewidziano, dodatkowo uatrakcyjniała „krwawa kometa”, która na nieboskłonie pojawiła się niespodziewanie ciągnąc za sobą warkocz czerwonawego pyłu. Te cudowne zjawiska właśnie nie jednego zachęciły do obserwacji roziskrzonego nieba i niemal w każdym większym, szanującym naukę o gwiazdach mieście, znaleźć można było kilku zapaleńców, którzy z dachów najwyższych domostw wpatrywali się przez bakluńskie szkiełka, popularnie nazywane lunetą, w niebo. W każdym większym mieście tej nocy cieszyli się oni względnym spokojem, jeśli nie liczyć kilku incydentów z dachołazami, którym nie w smak byli tacy obserwatorzy. Tylko w cholernym Thornwardzie miast gwiazd, miast komety, przyszło im oglądać nagły acz gwałtowny pożar, który trawić zaczął jedną z większych oberży w mieście. Nauka w Thornwardzie zawsze miała pod górkę…


***


Oberża już zaczynała się walić. Huk ognia, który narastał z każdą chwilą wypełzając już z okien piętra, sunąc po drewnianych ścianach, smolistym dymem przeciskając się przez szczeliny pomiędzy deskami i sięgając swoimi jęzorami wyżej dachu, wywabiał coraz to więcej gapiów, których miejscowi, właściciele i mieszkańcy sąsiadujących z oberżą posesji próbowali zachęcić do pomocy. Cóż, skoro człek ma taką dziwną naturę, że o wiele przyjemniej mu się zerka niźli robi? Chętnych wielu nie było. Tym bardziej, że z oberży co i raz wydobywał się któryś biesiadnik w tlących się łachach i z opalonym włosiem wołał o pomoc i wodę. Ci zawsze bardziej gromadzili tłumy i budzili większą uwagę. Karczma zaś powoli zaczynała się chwiać w posadach, walić do środka z głośnym hukiem pękającego od żaru drewna…

Woody był już chyba ostatnim spośród wybrańców Burnsa, którzy zostali w oberży. Nie mógł tego wiedzieć, ale czuł, że jest już późno, baaaardzo późno na ucieczkę. Wręcz za późno! Jednak wierzył w swoje szczęście, postawił na nie i zaryzykował. I modlił się do wszystkich opatrzności czuwających przez jego niełatwy żywot nad nim, by w tym ryzykownym hazardzie nie przelicytować…

- Mów szybko! – dopadł do jednego z napastników, który ciężko ranny też najwyraźniej miał swój plan na walkę o życie.

- Powiem, ale mnie uratuj! Wszystko powiem! I złoto dam! – to była desperacja. Podobnie jak desperacko ranny uczepił się w ramię Woodego szponiastym uchwytem desperata.

- Mów teraz! Zawołam druhów, ale jak powiesz! Szybko człowieku bo spłoniemy! – Woody wiedział już, że wrócił się na daremnie. Za późno było na opowieści, kto i gdzie jest na zewnątrz. Za późno, bo wszyscy już byli na zewnątrz. Jeśli ktoś się tam na nich czaił, pewnie już wziął się do roboty. Wszyscy na zewnątrz musieli już się o tym przekonać; jeśli ktoś tam na nich czekał. Woody jedyny był bezpieczny. Bezpieczny… Zamienił by się z nimi.

- Puszczaj skurwielu! – ryknął próbując wyszarpnąć złapane w morderczym uścisku ramię. Jednak ranny ani myślał słychać. Ba, nawet mocniej ucapił Woodego wpijając niczym szpony palce w jego ramię. Z siłą desperata na progu śmierci.

- Wyciągnij mnie z tego! Nie chcę tak umrzeć! Wyciągnij! – krzyczał ranny a Woody krzyczał razem z nim. U góry zwaliło się chyba całe piętro, bo do żaru, który narastał z każdą chwilą, dołączyło morze iskier i kawałki płonących żagwi, które spadły przez otwór do piwnicy. Od gorąca zaczynało brakować powietrza. Wkoło kłębić się zaczynał dym. Woody krzyczał „Puszczaj!” uderzając pięścią w odsłoniętą twarz rannego. Tamten jednak miast puścić, zaczął się histerycznie śmiać. Jego śmiech był przerażający, ale nie tak jak otaczająca Woodego rzeczywistość. Szukające desperacko ocalenia dłonie namacały płonącą żagiew i Woody nie zastanawiał się ni chwili. Z całej siły wraził ją w oko skurwiela, który nie chciał go puścić. Syk palonego mięsa zagłuszył jego krzyk. I krzyk radości Woodego, kiedy w końcu się oswobodził z uścisku. Wyrwał się i nie czekając ni chwili rzucił się do okna…


***


Okna w oberży były dumą jej właściciela. Do tego wieczora. W zasadzie dumą napełniały nie tylko właściciela, ale i szklarza Mistrza Moru. Wykonane na specjalne zamówienie, osadzone tego lata w specjalnie zdobionych ramach wedle zapewnień mistrza wytrzymalszymi być miały od tych wcześniejszych. A o ileż piękniejsze. Jakość pracy Moru uznać mogli już tylko tłumnie zgromadzeni gapie, którzy okalali płonący budynek z każdej ze stron. Podejmujący próby ugaszenia pożaru desperaci oblewali wodą noszoną we wiadrach i cebrach resztki ścian. Tracąc ku temu resztki zapału. Jednak jedno było widziane gołym okiem. Waliły się ściany, schody i płonące meble, pękały drewniane bele i deski. Ale okna Mistrza Moru niemal nietknięte wypadały z ram dopiero wówczas, kiedy uwalniały je ze swoich objęć płonące ściany. Choć tak po prawdzie mało kogo to obchodziło…


***


Stali na zewnątrz szybko odnalazłszy swą kompanię. Ranni, poparzeni, brudni, osmoleni, ale wciąż żywi. Cała cholerna dziewiątka wybrańców Burnsa. Brakowało tylko idioty, który został w piwnicy. Nie mieli zamiaru nań czekać, bo w walącej się już oberzy nikt nie miał prawa przeżyć. To była w sumie również informacja dobra. Żaden z napastników nie wyszedł z jej progów, co mogło oznaczać, iż udało im się wykonać połowę planu na tę noc. I to w sumie niemal bez strat własnych. Strata idioty bowiem za stratę uchodzić nie mogła. Obserwowali jednak pożar jeszcze, stojąc tłumnie w gromadzie gapiów. Na wypadek, gdyby pośród gapiów czaił się ktoś jeszcze kto szukał by uciekinierów z karczmy, oraz z czysto ludzkiej potrzeby patrzenia na pożar. I tylko dzięki temu, zaalarmowani głośnym westchnieniem tłuszczy, dostrzegli wypełzającego przez małe okienko w piwnicy pogorzelca. Jego odzież się paliła na nim a i on sam na tle płonącego budynku wyglądał jak żywa pochodnia. Jednak wypełzł z piwnicy i od razu rzucił się do ucieczki biegiem, zataczając się w otępieniu bólem. Krzyczał coś, ale jego słowa zagłuszył huk walącej się karczmy. Mimo to kilku miłosiernych rzuciło się ku niemu oblewając go, miast ścian budynku, wodą z cebrzyków. Błogosławieni! Woody, nie miał słów, by im za ten miłosierny uczynek podziękować. Nie dziękował zresztą, tylko bezustannie powtarzał jedno słowo, które wydobywając się z poparzonych ust nie miało już swego właściwego brzmienia. „Skurwysyn!” tylko w myślach brzmiało odpowiednio. Mimo to Woody był szczęśliwy. Choć wiedział, że swe odkrycie okupił niemal swoim życiem a z pewnością poparzoną skórą, spaloną odzieżą i włosami, to jednak na swój sposób był szczęśliwy. Żył…

To, że w garści trzyma łańcuszek z zawieszonym na nim mieczem, srebrny znak Tępicieli, odkrył dopiero wówczas, kiedy dołączył do kompanów, którzy będąc teraz już w całej dziesiątce, mogli w końcu się ruszyć. Choć tak po prawdzie przecież na Woodego, który klapsnął na bruk ulicy obok nich, nie czekali. Tłum zaś rozstępujący się przed obwieszczoną gwizdawkami Strażą Miejską, rozstępował się i ustępował cofając wedle wytyczonego halabardami obszaru. Wielu gapiów naraz straciło zainteresowanie pożarem. To była dobra pora na to, by się ulotnić…


.
 
Bielon jest offline  
Stary 07-11-2010, 15:16   #42
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Z trudem wyczołgał się przez skurwiałe okienko. Na szczęście ów okienko tam było, bo perspektywa zdychania w żarze pod płonącą masą była niezbyt miła. Kusznik otrzepał ramiona z sadzy i pyłu. Wzrokiem przeliczył kompanów i wiedział, że jednego brakuje. Pokręcił łbem i machnął ręką. Wszak sam chciał w piwnicy przesłuchiwać schwytanego. Jeff przewiesił przez ramię kuszę, na skórzanym pasku i wejrzał jakby pożegnalnie na płonący budynek. Zmrużył oczy.
-To ta łajza!- krzyknął, lecz nikt go nie usłyszał, gdyż budowla runęła z hukiem w dół, uderzając dookoła falą ciepła. Kusznik błyskawicznie skoczył do przodu łapiąc kamrata za szmaty i odciągając go od "pobojowiska".

-Będzie żył!- rzekł na tyle głośno by kompani go usłyszeli. Tak po prawdzie nie wiedział, jakie Woody miał obrażenia, ale w takich sytuacjach optymizm był połową sukcesu.
-Musimy się stąd stracić! Tu niedaleko, mieszka jedna kurwa. Chodźcie za mną. Zatrzymamy się u niej. Umyjemy i ochłoniemy a rannych opatrzymy. Nie możemy ryzykować zakażenia czy innego gówna. Rano musimy wyglądać jak ludzie, bo jak nas straże zobaczą takich ujebanych z sadzy to zara nas będą chcieli przesłuchiwać.- rzekł, po czym energicznym ruchem ręki nakazał kompanom by za nim podążali.

-Lotta to poczciwe babsko. Da nam pojeść jak kto będzie chciał i znajdzie miejsce do odpoczynku, a jak ją który dobrze wyrucha, to jeszcze brandy wyciągnie na stół!- zażartował. Lotte poznał nie tak dawno. Była kobietą od Jeffa nieco starszą, ale była zadbana i Jeff w zamian za kilka nocy, które pozwoliła mu u siebie przenocować, zaspokajał jej żądze seksualne. Prosty układ z korzyściami dla obu stron.
-Trzymajcie tego gamonia, co by nie omdlał nam po drodze.- zwrócił się jeszcze do pozostałych, by mieli oko na Woodego.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 07-11-2010, 16:15   #43
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Markus Goetz

Ogień zmniejszał się stopniowo. Nie było w tym zasługi gaszących, co bowiem mogło zdziałać kilkanaście wiader wody na płomień obejmujący piętrowy budynek? Tyle co nic. Pożar tracił na sile bo brakło mu surowca. Karczma, drewniana buda, zgorzała niemal w całości, stał jeszcze drewniany szkielet, widać z lepszego drewna, ale też płonął i podmurówka.

Pochylił się przy typie, który jako ostatni opuścił gospodę, i przyjrzał się trzymanemu przezeń symbolowi.
- Tępicielski znak. - stwierdził. - Tedy tamtych czterech mamy z dupy, została druga banda. Ale póki co, Jeff ma rację. Idźmy się ochędożyć, a potem zabierzem się za konkurencję.
A tego chrupka ja tachać nie będę. Jak sam wydoli, niech idzie za nami, jak nie, trudno. Mniej nas do podziału będzie. No, żywo chłopy, nim nas straż ogarnie.

To powiedziawszy, ruszył za Jeffem.
 
Cohen jest offline  
Stary 07-11-2010, 16:38   #44
 
Kiep_oo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kiep_oo nie jest za bardzo znanyKiep_oo nie jest za bardzo znanyKiep_oo nie jest za bardzo znany
"A chuj z pożarem, ważne, że żyję i mam się dobrze... No prawie..."
Wygramoliwszy się z zadymionej i gorącej piwnicy, która niczym gigantyczny piec chlebowy, o mało co nie zwęgliła jego samego i pierdolonego jeńca, stanął chwiejnie na nogach i rozejrzał się. Świtało? Nie... To łuna tego gigantycznego pożaru. To była ciężka noc, nie tylko dla niego. Prawdziwy koszmar jednak dopiero się zacznie...
"Karczma, bełt, wybuch, schody do piwnicy i to jebane okno..." - gonitwa myśli... - "Jakim cudem przeżyłem? I skąd wziął się ten amulet w mojej ręce?"
W jego głowie kłębiło się mnóstwo myśli, wspomnień z katastrofy.
- Chyba was pojebało, że pójdziemy do jakiejś kurwy! - krzyknął rozpaczliwie na wieść o planach swoich towarzyszy. - Umiem sam o siebie zadbać!
Jak się okazało nawet taki gniew był ponad jego siły. Zatoczył się, udało mu się oprzeć o pobliski mur, jednak była to słaba podpora. Stracił przytomność i pierdolnął na ziemię z cichym jęknięciem...
 

Ostatnio edytowane przez Kiep_oo : 07-11-2010 o 19:02. Powód: zmiana dnia w noc :)
Kiep_oo jest offline  
Stary 07-11-2010, 16:56   #45
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Woody fakt faktem w dupę dostał solidnie. Starał się co prawda zachować fason, bredził coś o świcie o słońcu, choć był środek nocy i tylko blask bijący od pożaru rozjaśniał okolicę jakby był dzień, ale jednak po chwili runął pyskiem w piach. Wyraźnie będąc w sprzeczności z własnymi słowy iż potrafi sam o siebie zadbać. Zważywszy na to, że legł niemal bez ducha na ziemi, nie był stanie o siebie zadbać. I wymagał z całą pewnością odrobiny starunku. Dom Lotty zdawał się po temu odpowienim miejscem...

.
 
Bielon jest offline  
Stary 07-11-2010, 18:42   #46
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Gambino
Nie chcąc wzbudzać rewelacji szybko wbił się w rosnącą grupę gapiów, pokrążył chwilę między nimi, na plecy zarzucił płaszcz pielgrzyma, a twarz schował pod kapturem. Towarzystwo, które wyratowało się ze środka truchtało tu i ówdzie, ktoś zaproponował nawet gościnę u okolicznej burdelmamy gdy już wszyscy wyleźli z pogorzeliska. Gambino miał dość kurew na dziś, dość awantur i rozlewu krwi.
Stojąc pomiędzy pospólstwem z pomnikową powagą obserwował jak języki ognia liżą kolejne elementy konstrukcji, trawią walące się ściany, pożerają w swojej nieskończonej pazerności meble, sienniki, odrzwia i inne sprzęty. Słuchał trzeszczących belek łamiących się pod masą dachu, trzasku walących się schodów, eksplodujących butelek z alkoholem, zbiorczego szeptu setek płomieni- złowieszczego szumu wielkiego stosu. Wiedział doskonale, że na jego oczach -zapewne niespodziewanie i na pewno nie sprawiedliwie- czyjś dorobek życia, ba!, całe życie, obraca się w popiół.
Wiedział o tym lepiej niżby chciał. Usta mimowolnie rozchyliły się wypuszczając słowa cichej, pożegnalnej modlitwy.

-Ulepieni z pyłu rękami bogów, nic na ten świat nie przynieśli i niczego zeń nie wyniosą. Zostawili za sobą owoce pracy rąk własnych, by innym lżej się żyło- tylko tyle i aż tyle mogli zrobić. Każden jest bowiem jeno własną ręką, własnym okiem. Nieświadomi niczego poza sobą samym, codziennie ścielimy własne łoże śmierci z nadzieją na kolejny świt życia, czekając na jego nieunikniony zmierch... -spojrzał w nocne niebo przecinane czarnymi smugami dymu i złożył dłonie przeplatając palce w podwójną pięść, pochylił czoło, skończył.

-Święte słowa bracie, święte słowa.. - skomentował ktoś za jego plecami z podobną zadumą w głosie.

Gambino zdębiał. Znał ów głos, ale przez ułamek sekundy nie mógł przypisać mu twarzy- nie wiedział przez to czy obracając się ciąć tasakiem czy wyciągnąć rękę by powitać znajomego. Ten jakby czytając myśli kaznodzieji dodał:

-..ze świętych ksiąg przeora Rubena z Góry Kalmarii, jak mniemam. - po czym roześmiał się serdecznie.

-Migelos!, stary durniu, jeszcze sekunda i tobie bym recytował Księgi Świtu i Zmierchu.- odgryzł się brat witając starego druha.

Kilka chwil później obydwaj popijali berillskie piwo w niewielkiej gospodzie na drugim końcu ulicy. Gambino opowiedział mu nieco o swojej tułaczce z Zakonu przez niegościnne pustkowia i nie bardziej serdeczne wsie i miasta. Migelos streścił ostatnie kilka lat swego życia słowami: pomagam ojczulkom w tutejszej świątyni. Nastrój był przemiły, piwo jeszcze lepsze i choć Gambino zerkał co czas jakiś po gościach czy aby któryś nie czyha na jego gardło, to nic takiego nie miało miejsca, jeszcze.

~Pewnie tamci odciągnęli psy Burns'a, o to właśnie chodziło. -pomyślał, gdy dziewka służebna przyniosła kolejny dzban wspaniałego napoju.

Zadowolony z siebie Gambino wrócił do rozmowy z dawnym kolegą-adeptem z zakonu na Górze Kalmarii. Zamierzał wypytać go o Burns'a, wyprawę i wszystko inne o czym tylko mógł Migelos słyszeć jako „tuziemiec”. Chętny był również skorzystać z każdej pomocy czy gościny jaką mu zaoferuje znajomek, zmrużyć oczy na kilka godzin, a rano stawić się na rzeczonym końskim targu, by wreszcie rozpocząć właściwą wyprawę.
 
majk jest offline  
Stary 07-11-2010, 18:43   #47
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Przez okno przelazła najpierw je młotem ciut powiększając, bo nie widział wcześniej szans dla siebie. Po poszerzeniu powiodło mu się przejść. Jak miło.
Na nieszczęście jeden z nich... jak mu tam na imię Wilk nie pamiętał, nie miał takiego szczęścia.
Jednak później i on się wygramolił z ruin karczmy.

Edgar rozważył propozycję Jeffa. Gdyby wcześniej zrobili tka jak Wilk proponował to może opozycję mieli by z głowy, teraz jednak rzeczywiście musieli odpocząć i się umyć.
- Mogę iść, ale jak tam skończymy to od razu musimy udać się do konkurencji bo spalą chatę tej twojej kurwy, tak jak zrobili to z karczmą.

Biedak, który wygramolił się spod ruin karczmy stracił przytomnosć, toteż Edgar podniósł go i niósł za Jeffem, który prowadził ich do panny lekkich obyczajów. Oraz kąpieli, której cuchnący sadzą Wilk zdecydowanie potrzebował.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 07-11-2010, 20:55   #48
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Cichy

Wydostał się, kurwa, wydostał się! Nie pamiętał jak. Chyba drzwiami? Albo czymś podobnym w ścianie kończącym się w świecie zewnętrznym. Nie pamiętał jednak niczego o piwnicy z której wydostała się większość jego "towarzyszy", nie pamiętał z resztą też jakim cudem w zasadzie nie spłonął. Wiedział natomiast jedno. Na ten wieczór koniec z ziołem, koniec z tytoniem i nawet małe kadzidło wypierdoli, rozdepcze i wepchnie właścicielowi do gardła tak głęboko, żeby go swędziała dupa! Tym był gryzący i nieprzyjemny, a miał też niejasne wrażenie że połknął kilka parzących iskier w tym zamieszaniu.

Mimo to liczyła się teraz jedynie sytuacja która nastąpi, a nie jak i co się stało. Wylazł i miał przy tym najwyraźniej cholerne szczęście. Oprzytomniony kubłem zimnej wody zaczynał trzymać się coraz pewniej na nogach. Co prawda miał początkowo chęć przypieprzyć ochotniczemu strażakowi przez łeb toporem, ale chyba wylatując z lokalu wyglądał jak chmura dymu, więc nie ma się co dziwić. Odzyskując pełnię zmysłów i chyba zdecydowaną większość władz w kończynach sprawdził świeżo zdobytą broń. Jeden z toporów był całkiem ostry i przyzwoicie wyważony, nadawał się do walki jak każdy inny, ale przy okazji nie będzie przeszkadzał. Drugi niestety już tak dobrej jakości nie był, więc w napływie humoru rzucił nim mocno w ścianę budynku przylegającego do karczmy. Na wysokości mniej więcej trzech i pół metra będzie kusił wielu i wielu obserwatorom zapewni też pewnie udział.

- Idę się rozejrzeć. Jeśli to tamci, to zostało do zabicia drugie tyle. Jak nie siedzą w karczmie, to trzeba się dowiedzieć gdzie poszli. Ktoś jeszcze chętny? - Pamiętał, że czwórka miała siedzieć pod "Naszą Szkapą", a piątka razem z nimi. Miał nadzieję, że piąty nie poleci teraz po tamtych, bo ni cholery nie doliczył się pięciu trupów zanim wypadł z gospody. Z drugiej strony ... i tak miał wiele dziur w pamięci z tego wieczora. Miał tylko nadzieję, że na świeżym powietrzu już tych problemów nie będzie mieć.
 
QuartZ jest offline  
Stary 08-11-2010, 19:25   #49
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Walther Ulryk
Stajnia, stojąca obok gospody nie była ciekawa, znaczy nie było tam nic ciekawego do zabrania. Nawet zardzewiałej podkowy.
~Takie mam szczęście~
Wyszedł z niej szybko, gdyż płomienie zaczęły powoli przeskakiwać na dach stajni. Prze gospodą zebrał się niezły tłum, ktoś nieśmiało polewał gospodę wodą.
Kiedy wszyscy z grupy zebrali się, radzono gdzie mają iść. Padła propozycja wpadnięcia do znajomej murwy niejakiego Jeffa.

-Hej Jeff, mnie to odpowiada, noc jeszcze długa, ale odradzam wejście całą dziesiątką do tej dziwki. Niech lepiej część zostanie na zewnątrz, potem zmiana. Nie chcę żeby panowie z innej gospody za bardzo nie podgrzali atmosfery w tym zamtuzie.

Waltherowi było całkowicie obojętne, gdzie idą, ale jak już padła dobra propozycja, to warto ją popierać.
~Dziwka jest tutejsza, może dokładniej zna tą spelunę "U Grubego Josha"~
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 09-11-2010, 00:04   #50
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Wódeczka zapijana browarem była doskonałym przykładem oszczędzania czasu i umysłu, czyli dwóch elementów wysoce przez najemną brać cenionych. Rozrabiacy tańcujący 'Pod Rozbrykanym Kucykiem' nie byli ludźmi, których życiowe problemy wiązały się z podartą pościelą czy drożejącm nabiałem. Ich troski były głębokie, często wkraczające na płaszczyznę egzystencjalną, związane ze skracaniem o głowę strażników miejskich, bądź poszukiwanych bandytów, szerzeniem wiary kijem i kopniakami na twarz, snuciem marzeń o górach złota i stosach trupów pod stopami. Wyjątkowe osobowości nie przystawały do sztywnych, nastawionych przez społeczeństwo ram i prawideł i czasem zdarzało im się, niechybnie niechcący, owe normy i zasady podeptać. "Wszystko na mój koszt!" – głosił w liście Burns, zachęcając do hartowania gardeł i żołądków. Teraz, gdy garstka jego protegowanych stała przed zgliszczami karczmy i ulegającej powoli płomieniom stajni słowa zakapiora niczym bumerang powracały pod czaszki. Niechybnie na jego koszt należało wpisać nie tylko sprzyjające integracji hektolitry okowity, ale i ten miks sauny z grillem, który napastnicy wespół z najemnikami zgotowali kilkunastu klientom. Zawodzenia oberżysty, który w paręnaście minut stracił dobytek całego życia i pokrzykiwania sapiących wieprzy ze straży miejskiej świadczyły o tym, że społeczne normy znów zostały nieco poturbowane. Niby miało iść na koszt imć Jasona, ale kto niby miał to tłumaczyć poszkodowanym? Dziewiątka łotrów nie poczuwała się w obowiązku pocieszania poszkodowanych, ani składania zeznań i w ekspresowym tempie zwinęła się z miejsca zdarzenia. Napojeni gorzałką, spoceni po harcach w puszczonym z dymem lokalu szykowali się do odwiedzin u polecanej przez Jeffa prostytutki. Trzeba im to było przyznać, potrafili się bawić.

* * *

"Lotta, skarbie! Nie będziesz mi miała za złe, że przyprowadziłem paru kumpli, co?" – słowa osiłka brzmiały pewnie i naturalnie, ale on sam miał głębokie wątpliwości czy dziewucha przyjmie pod swój dach tę zbieraninę. Cuchnący spalenizną, ujebani od stóp do głów w sadzy, mokrzy od potu i krwi kamraci Jeffa dobre wrażenie mogli zrobić chyba tylko wśród żyjących pośród dżungli barbarzyńców. Niektórzy zresztą, stamtąd chyba właśnie się wyrwali. Jak ten gnom na przykład. Spod osmolonej, czarnej jak noc mordy kurdupla wyglądały tylko białka oczu perfidnie wwiercające się w biust Lotty. Fakt, było na co popatrzeć, ale jeśli obserwacji towarzyszyło postękiwanie i wydobywający się z bliżej niesprecyzowanych rejonów charkot to nawet kurwa mogła poczuć się bardzo nieswojo. "Nie-ee Jeff, to nie będzie problem. Wcale a wcale" – odpowiedziała półgębkiem kobieta, starając się jednocześnie skryć piersi przed łakomym wzrokiem gnoma – "Problem może być z miejscem do spania, bo mam dziś koleżanki i mają klientów. A sama też miałam wpisaną wizytę jednego zawodnika".
"Zapłacimy" – wyrwał się ktoś spośród gromadki pogorzelców.
"Możecie zostać, jasne. Tylko będzie zwyczajnie ciężko się pomieścić. Idźcie tam na lewo, te pokoje będą dziś wolne" – zakomenderowała Lotta, z ulgą spoglądając na odchodzącego karła.

"Wpada dziś do mnie ważna figura Jeff. Prawdziwy potentat i mogę dobrze zarobić na tym biznesmenie. Postaraj się, żeby Twoi... przyjaciele... Nie narobili nic głupiego, dobrze?" – dziewczyna szepnęła znajomemu parę słów i złożyła na jego policzku gorącego całusa – "Tylko na serio. Nie chcę, żeby tak jak ostatnio trzeba było wymieniać boazerię na ścianach, bo nie dało się z niej wyciągnąć wybitych zębów. Obiecaj mi złotko".
"Taaa..."

* * *

Gambino

"Burns powiadasz? Jason Burns?" – brat Migelos nie miewał do tej pory problemów ze słuchem, więc skoro pytał ponownie to musiała się za tym kryć jakaś grubsza heca.
"Ten sam. Chyba tylko jednego tu macie?" – Gambino na moment odstawił kufel, czując, że nabrzmiały jak balon brzuch wymaga właśnie momentu wytchnienia.
"Pytałem, boś mnie trochę zaskoczył. To nie jest dobry człowiek".
"Tym łatwiej będzie mi znaleźć z nim wspólny język..."
"Dobra, dobra Gambino. Dobry humor zostaw na później, teraz opowiadam o nie lada skurwysynu" – Migelos chyba naprawdę się obruszył, albo nabrał niezłej wprawy w aktorzeniu.
"Zmieniam się w słuch".
"Facet jest z Furyondy, stary trep. Nie wiem ile ma lat, ale już na Łąkach Emridy zbierał pierwsze skalpy".
"Chlubne początki. Firma z tradycjami mówiąc krótko" – uśmiechnął się olbrzym.
"Krótko o nim mówić się nie da. Od tamtego czasu walczył chyba w każdej wojnie i bitwie, jaka się zdarzyła w Dolinie Sheldomar. Raz z Evardem Stormem zawierał pakty z mrocznymi siłami, by innym razem w imię Niezwyciężonego prowadzić krucjatę na zbuntowany Ainor. Mordował dla Horna de Gordiana obnosząc się z książęcym glejtem, a tydzień później z przeklętym baronem Forkenem z Koziej Grani zdzierał skóry z kobiet i dzeci!"
"Kawał historii. Pewnie nawet jakiś ułamek prawdziwy. Współpraca będzie owocna, coś czuję" – mnich puścił oko do przejętego opowiadaniem kolegi po fachu.
"Traktuj to proszę poważniej!" – zaperzył się Migelos.
"No już, już... Mów dalej braciszku".
"Może rzeczywiście krócej będzie lepiej. Burns jest nie do zdarcia. Rębajło od czterdziestu lat na szlaku, pełno wrogów w każdym zakątku świata, a kolekcja wysłanych za nim listów gończych nie zmieści się już dziś w żadnej szufladzie. Nawet w przepastnych szufladach Trybunału" – Thornwardczyk pociągnął łyk z kufla, dopijając trunek do dna. Czekały następne, a pić trzeba.
"Za byle co się więc pewnie nie bierze. Jak myślisz, co go do tej nowej wycieczki skłoniło?"
"Oprócz góry złota, którą mu rada miasta obiecała?"
"Oprócz".
"Plotki, plotki, plotki. Ale jeśli się odfiltruje, co trzeba można dojść do ciekawych rzeczy".
"Już nie buduj napięcia, bracie. I tak cały się trzęsę" – Gambino puścił oko do towarzysza.
"Stare krasnoludzkie kopalnie i opuszczona twierdza. U wrót do Doliny Maga. Podobno wciąż pełne złota, a jeśli plotki nie kłamią, skrywające głębiej bogate złoża mithrilu".
Gambino zagwizdał cichutko wlewając sobie do kufla kolejną porcję złocistego płynu.
"Ale to nie wszystko. Evard Storm. Przodek Blaise'a Storma i jeden z najpotężniejszych arcymagów, jakich nosiła ta ziemia... Nie wiadomo czy zginął, a jeśli nawet to miejsce jego pochówku pozostaje tajemnicą. Być może już niedługo..."
"Myślisz?" – szepnął dryblas.
"Bardzo możliwe. Niektórzy głoszą, że gdy wzniecone przezeń powstanie upadło schronił się w owej opuszczonej, krasnoludzkiej fortecy. To miała być jego kryjówka, jego ostatni punkt oporu, gdyby przyszło do ostatecznej z nim rozprawy" – zakończył rozmarzonym głosem Migelos.
"Coś mi mówi, że jednak dobrze zrobię, jeśli udam się już na spoczynek. Chyba znalazłem coś, czego nie chciałbym przegapić..." – wydukał Gambino, kończąc piwo jednym, godnym pelikana haustem.

* * *

Reszta

Najpierw stuk, stuk, stuk... Może nie dyskretne, ale przynajmniej nie szargające nerwów. Potem jeb, jeb, jeb. Wyrywające z półsnu tymczasowych lokatorów burdelu. Stukot buciorów na schodach, piski dziewcząt, jakieś stłumione głosy na korytarzu i dudnienie metalem po ścianach. Kurwa! Jedno słowo było w stanie złączyć tak różnorodną mieszankę indywiduuów i przynajmniej na sekundę spoić ich w grupę. Konrad zerwał zasłony z okna, wpuszczając do pokoiku snop księżycowego światła. Okno było, a jakże. Zgodnie jednak ze zwyczajem burdelowych biznesmenów, okratowane żelazem, aby żadnemu amantowi nie przyszła ochota ulotnić się z lokalu bez płacenia. Była niby jakaś kłódka, ale wyglądała równie solidnie jak bicepsy Edgara zwanego Wilkiem. I chyba była zabezpieczona przed najstarszą na świecie sztuczką z otwieraniem zamków przy pomocy spinki do włosów. W zamtuzie, gdzie spinek było więcej niż nosicieli chorób wenerycznych pewne normy bezpieczeństwa trzeba było wprowadzić i 'tatusiek' Lotty o to zadbał.

"Otwierać! Otwierać, ale już!" – słowa było ciężko zaklasyfikować do jakiejkolwiek kategorii. Ani nie były rozkazem, ani pytaniem, ani nawet orzeczeniem stanu obowiązującego. Nie przebrzmiały jeszcze do końca, a do środka wparował ostrzyżony na garniec człeczyna w koszuli zdobionej kolorowymi prążkami. Animuszu dodawało mu towarzystwo trzech prosiakowatych strażników miejskich z halabardami, którzy cudem chyba zdołali wcisnąć się do ciasnej salki.
"Gdzie jest moja córka, co? Gadajcie dranie!" – warknęła ofiara fryzjera.
"Pana córki tu nie ma, pan się pomylił" – starała się załagodzić sytuację Lotta, która razem z dwójką pozostałych dziewcząt do towarzystwa, w samej tylko bieliźnie, władowała się do izby.
"A Ciebie stąd zabieram skarbie!" – zapewnił facet, chwytając nastoletnią prostytutkę i ciągnąc ją ku sobie. Czarnowłosa dziewuszka chyba była nieszczególnie zadowolona z przebiegu sprawy, bo zaczęła się wić jak piskorz i strasznie szarpać. W sukurs wybawicielowi przyszli strażnicy, którzy przywołali do środka kolejnych swoich, aż czterech kompanów, do tej pory tuptających w korytarzu. "Stać w rogu kurwa! Bo wam przefasonuję pizdy!" – wydarł się dowódca patrolu do dwóch pojmanych na gorącym uczynku chłopaków, którzy skuci kajdankami zostali ustawieni w rogu, malejącej z minuty na minutę izby. Zgarnięci z łóżek współlokatorek Lotty, nadzy jak w chwili stworzenia, zostali zepchnięci z korytarza w samo centrum wydarzeń, coby nie przyszła im ochota uciekać. Jak na paru metrach kwadratowych udało się upchnąć niemal dwudziestkę ludzi pozostawało niezgłębioną przez nikogo zagadką.
"Skarbeńku, nikt Cię już nie skrzywdzi!" – zakwilił ten w garncowatej fryzurze, a szarpanina z czarnowłosą dziewczyną zaczęła się na nowo.
"Jeff, zrób coś! Proszę zrób coś!" – pisnęła Lotta, aż osiłek mimowolnie podskoczył w miejscu. Podskoczył odsłaniając spoczywającego na łóżku, poobijanego i wciąż tragicznie wyglądającego Woody'ego.
"Na wszystkich bogów! I jeszcze jedna ofiara prześladowań!" – wydarł się elegancik widząc oddychającego z trudem, osmolonego od stóp do głów biedaka – "Nie martw się, nic Ci już nie grozi! Zabieram Cię stąd! Uwolnimy Cię!"
Zwolennik prążkowanych koszul wpadł pomiędzy osłupiałych awanturników i zbliżył się do odzyskującego powoli poczucie rzeczywistości Woody'ego. Szarpany za rękę przez jakiegoś podmiejskiego amanta musiał być zdrowo zaskoczony.
"Czyja to sprawka, co?" – oficer straży przebiegł nienawistnym wzrokiem po zebranych – "Na ziemię i gadać, a już, bo przemeblujemy wam te ryjówy na feng shui!"
"Poruczniku, tam jest karzeł!" – sapnął któryś z milicjantów.
"No to się kurwa doigraliście skurwysyny. Stręczycielstwo, tortury, a teraz jeszcze to..."

To nie mogło się skończyć dobrze. Ale burdel to burdel wszak. W pełnym tego słowa znaczeniu. I nawet Cichy, który nie znajdując żadnych stronników dla swego planu wizytowania innych placówek, po krótkim, niewiele wnoszącym rekonesansie, trafił tu gdzie reszta musiał się z tym zgodzić. Z zewnątrz, z perspektywy korytarza, w którym stał to, co wyrabiało się w izbie zdawało się jeszcze bardziej niezrozumiałe. I brak pomagającego zrozumieć świat zielonego przyjaciela powoli zaczynał mu doskwierać.
 
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172