Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2010, 23:44   #82
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
„Ten cholerny Dwight! Czy chociaż raz w życiu nie mógłby zachować się normalnie?” - Walter przeklinał w duchu detektywa, gdy jechali z portu do mieszkania Branda. „Co to za cholerny numer z walizką? Facet pokonał pół kuli ziemskiej, żeby się do nas dostać i nam pomóc, a ten głupiej walizki nie może mu pomóc nieść. Cholera!”

Nie można przecież wszystkiego zrzucać na karb zmęczenia. Walter też pół nocy spędził na obserwacji i zanim dojechał do domu, musiał już prawie wychodzić. Sama obserwacja im była nudniejsza, tym bardziej była męcząca. Skutki były takie, że nie dość, że nic ciekawego nie udało się zaobserwować, to jeszcze zmęczenie było jak po ciężkiej pracy fizycznej. Tak więc nie może to być wytłumaczeniem zachowania detektywa.

Problem był chyba po stronie tego, jakiego typu gościem był Hieronim Wegner, na którego obaj czekali w porcie. Hieronim bowiem reprezentował tę część śledztwa, której Garett zdawał się cały czas nie akceptować. Ale prawda właśnie jest taka. Jest taka, jaka jest, a nie, jaką Garett chce, żeby była. Śledztwo pochłonęło tyle już ofiar i ciągle nie widać jego końca, bo siły nadprzyrodzone zostały zaprzągnięte do czarnej roboty przez psychopatycznych ludzi. Dlatego Hieronim tutaj jest. I to nie podobało się Dwightowi. Przeczyło jego czystej logice i wszystkim opiniom, jakie na ten temat wyraził. Istnienie guli obniża wartość oferowanych przez Garetta usług. I on o tym wie. Nic więc dziwnego, ze odezwał się w nim samiec, który chciał pokazać, kto tu rządzi. Tylko, że za jego urażoną ambicję przyjdzie płacić innym, bo Wegner był teraz starszym, długowłosym facetem, z ustami zaciśniętymi w grymasie „Po co ja tu przyjeżdżałem, scheiße”.

A dla Waltera cała ta historia z jego przyjazdem, była czymś więcej. Hieronim Wegner był dla niego szansą na dokończenie roboty, którą robił dla niego Victor. Szansą na ponowne spotkanie swojej zamordowanej żony, Muriel. Dlatego chciał zrobić wszystko, żeby Niemiec czuł się u nich komfortowo.

Nie mieli za dużo czasu, więc wizyta w domu Jasona ograniczyła się tylko do szybkiej herbaty, podczas której Walter starał się pozbierać wszystkie swoje rzeczy do jednej walizki. Zabawne, że wczoraj kupował ubrania z myślą o możliwości zostania na dłużej w Nowym Jorku, a dzisiaj już pakuje się z powrotem do Bostonu. Brand pożyczył mu swoją walizkę, bo inaczej by sobie nie poradził. Przy pożegnaniu, w dalszym ciągu zapewniał o swojej gotowości do pomocy. W każdym razie, Walter był tu zawsze mile widziany i nie ma znaczenia, czy na jeden dzień, czy na dwa tygodnie. Jeśli śledztwo będzie tego wymagać, przynajmniej tyle będzie mógł zrobić.

Na więcej nie było czasu; pociąg odjeżdżał o 9.

Udało im się zająć przedział, do którego już nikt się nie dosiadł. Siedzieli we trójkę: Walter obok Garetta, a Hieronim naprzeciwko nich. Atmosfera cały czas była ciężka. Próba nawiązania rozmowy ograniczała się do wymiany grzecznościowych zdań i nic poza tym. Wegner chwilę ich obserwował, po czym spojrzał za okno i tak już został. Chopp tymczasem siedział jak na drożdżach. Miękkie obicia siedzeń zdawały się być gorące, niczym rozżarzona blacha. Wiercił się i nie spuszczał wzroku z Niemca. Był taki... majestatyczny, taki... po prostu widać było, że to, czym się zajmuje, wyryło na nim głęboki ślad. Znał swoją wartość, dlatego mógł mieć ich teraz gdzieś. Pewnie myśli sobie teraz, że gdyby nie Victor Prood, to za żadną cholerę by tu nie przyjeżdżał, do tej ich cholernej Ameryki. Ale jednak więzi łączące go z Victorem musiały być bardzo silne, skoro podjął się podróży w wieku 62 lat. Tym bardziej Garett powinien naprawić sytuację. Jeśli nie, ta podróż nigdy się nie skończy.

Dwight tymczasem siedział na swoim miejscu szary i niemrawy z przepicia, aż w końcu podniósł się i po prostu wyszedł. Teraz wspólne przebywanie w jednym przedziale stało się jeszcze bardziej irytujące i nieznośne. Detektywa nie było jakieś piętnaście minut, ale był to jeden z najdłuższych kwadransów w życiu Choppa. Właściwie, to Hieronim raczej nie miał z tym problemu – cały czas siedział wpatrzony w okno. To Chopp musiał co rusz znajdować dla swoich oczu nowe oparcie, a dla swoich rąk nowe zajęcie, byleby tylko nie zdradzić się, że ciągle obserwuje Wegnera.

Dwight po powrocie był już w lepszym nastroju, pewnie zdążył łyknąć coś mocniejszego. Usiadł pewnie i wreszcie się odezwał: - Ma mnie pan pewnie za gbura... - wyciągnął paczkę papierosów z wiszącego płaszcza - ...i pewnie będzie pan miał rację. Ale niech się już pan nie boczy.

Hieronim podniósł wzrok, zdziwiony chyba że Garrett zwrócił się do niego. Skacowany facet częstował go papierosem.

- Dziękuję serdecznie lecz palę jedynie fajkę.

- Jestem prywatnym detektywem. A w tym fachu rzadko kiedy ma się okazję pracować z szarmanckimi dżentelmenami. W każdym razie, co chciałem powiedzieć, nic do pana nie mam. Taki już jestem.

-Rozumiem. Poza tym ma pan za sobą najwyraźniej trudną noc.- powiedział z uśmiechem.

Dwight przeniósł spojrzenie na Choppa: - Jak poszło podglądanie tej cycatej krówki, Walterze? - teraz księgowemu zaproponowano papierosa z otwartej paczki.

- Nie żywię urazy, bo i nie ma o co - uśmiechnął się Hieronim wyciągając fajkę i nabijając ją starannie. - Jestem troszeczkę zmęczony podrożą. Nad Atlantykiem panowała dość sztormowa pogoda. Teraz kontempluję stały grunt pod nogami i próbuję poukładać myśli.
Proszę mi powiedzieć, co z Victorem?

Walter odpalił papierosa i odezwał się w stronę detektywa: -Kompletnie nic się nie działo, Dwight. Przypomniały mi się tylko nudne godziny spędzone na wojennych obserwacjach - na chwilę zamilkł, bo właśnie sobie coś uświadomił. Odwrócił się do Hieronima: - Właśnie. Tak przy okazji, to mieliśmy chyba okazję walczyć po dwóch różnych stronach frontu... Ale to oczywiście nie ważne - uśmiechnął się i kontynuował: -Bardzo się cieszymy z pana obecności tutaj, panie Wegner. I rzeczywiście proszę nie zwracać uwagi na Garretta, bo ma niewyparzoną gębę i nie da się już tego zmienić. Panie Wegner, mam prośbę, nie rozmawiajmy teraz o Victorze... Za kilka godzin będziemy w Bostonie i pewnie u Amandy spotkamy się w komplecie i opowiemy panu o całym śledztwie, które on - a teraz my - prowadził. Porozmawiajmy teraz o czymś bardziej osobistym.

-Dobrze, porozmawiamy w Bostonie. Co do wojny, to spędziłem ją na Bliskim Wschodzie na badaniach. Nie jestem, jak widać, żołnierzem. I ucieszyłem się, kiedy ten koszmar się skończył.

Na twarzy księgowego rysowały się coraz większe emocje. Szybko przesiadł się na miejsce obok Hieronima i zaczął mówić do niego ściszonym, konfidencjonalnym głosem: -Mam ogromną prośbę... to może mieć coś wspólnego ze sprawą, dla której tu pana ściągnęliśmy, ale nie musi... Chodzi o moją żonę, a właściwie o byłą żonę... to znaczy o aktualną żonę... tylko... chodzi o to, że ona nie żyje... Zginęła od ciosów nożem, a Victor przychodził do mnie... - opowieść Waltera była snuta z przejęciem i zaangażowaniem. Raz dopuszczony do głosu, już nie odpuści, nie po to tylko czekał na przyzwolenie od Niemca: -Panie Wegner, proszę mnie zrozumieć, to było tak silne odczucie, że... że do tej pory wspominając te spotkania ogarnia mnie nagła tęsknota. Czy może pan mi coś bardziej opowiedzieć, co Victor wtedy robił i czy jest jakakolwiek szansa na powtórzenie takich spotkań? Proszę... może pan być dla mnie ostatnią szansą - księgowały wpatrywał się w niego niemalże błagalnym wzrokiem i z niepokojem wyczekiwał na jego reakcję.

-O takich rzeczach też lepiej porozmawiać w spokojniejszym miejscu. Przykro mi z powodu pana żony. Doskonale wiem co oznacza strata rodziny. Zakładam, że zginęła w domu i że tam Victor robił to, co robił? Prawda?

-Tak, tak, to wszystko miało miejsce w domu. I śmierć i to, co robił Victor... Czy, czy to oznacza, że będzie mógł mi pan pomóc?
Posłał księgowemu bardzo spokojne spojrzenie:- Zobaczymy - kłąb fajkowego dymu osnuł jego twarz nadając mu dość mrocznego wyglądu. W oczach zalśniło coś, co budziło lekki niepokój i zmuszało do myślenia, cóż takiego widział właściciel tych oczu że są takie .. takie ... dziwne. - Zapewne tak, ale niczego nie obiecuję.

Walter nie mógł już dłużej wytrzymać i przestał ukrywać uśmiech, który nagle zagościł na jego twarzy: -I czy nie będzie problemem, że już tam nie mieszkam?

- To może nieco komplikować sprawę - powiedział po krótkim namyśle. - Ale zobaczymy. Najpierw jednak będę musiał panu coś opowiedzieć, panie Chopp. A potem. Potem pan zdecyduje, co zrobimy.

-Jasne, proszę opowiadać. Mamy jeszcze cztery godziny.

- To raczej rozmowa przy kieliszku wina wieczorem. Kiedy myśli są spokojne i człowiek jest wypoczęty. Poruszanie spraw związanych ze śmiercią i spirytyzmem nie należy do najłatwiejszych. Proszę o wyrozumiałość.

Walter chciał jeszcze się odezwać, ale ugryzł się ostatkiem silnej woli w język. Niespokojnie potarł rękoma po nogawkach spodni i podniósł się z siedzenia: -Dziękuję panu, Hieronimie. A teraz was przeproszę - muszę na chwilę pójść w ustronne miejsce.

Walter wszedł do WC, zamknął za sobą drzwi i ciężko się o nie oparł plecami. Odetchnął. Głośno wypuścił powietrze ustami i wsłuchał się w stukot kół po torach. Taki równomierny, niczym nie zmącony, uspokajał księgowego, który jako przeciwieństwo tego rytmu, cały czas miotał się ze swoimi emocjami, to po Bostonie, to po Nowym Jorku, to tutaj w pociągu. Ale jest, w końcu się udało. Znowu będzie mógł nawiązać z nią kontakt, obiecał mu. Pochylił się nad umywalką i odkręcił wodę. Była zimna. To dobrze, bo za oknami wciąż było gorące lato. Przemył twarz energicznymi ruchami i spojrzał w lustro. Musiał przymocować stary opatrunek, bo nie zabrał nowego. Był już trochę brudny, ale i tak lepiej było mu w nim, niż z tym przetrąconym nosem na wierzchu.

Wrócił do przedziału i usiadł na swoim miejscu. Był spokojniejszy. Teraz on wpatrzył się w przemijający z oknem krajobraz, który w połączeniu ze stukotem kół, stwarzał idealne tło dla zmęczonych nerwów księgowego.

Po chwili podniósł się Hieronim. On też musiał skorzystać z toalety. Garrett odprowadził go wzrokiem. Przez cały czas rozmowy przyglądał się nowemu znajomemu, choć nie było w tym nic nachalnego. Robił to niby mimochodem, patrząc jakoby na przesuwające się widoki za oknem.
- Walter...- powiedział spokojnie, gdy zostali sami - ..wiem, że to dla Ciebie trudne...Ale musisz...Musisz zostawić tę historię za sobą. Zamknąć ten rozdział...Przy całym szacunku dla naszego nowego znajomka, napatrzyłem się dość na takie seanse z bliska. Prowadziłem kiedyś sprawę oszusta, który wykorzystując naiwność pewnej damy której mąż zginął na wojnie - wyprowadził od niej cały majątek . Tacy ludzie...Żerują na bólu i rozpaczy i są w tym dobrzy. Nie twierdzę, że Hieronim...Wygląda na dość uczciwego. Ale naprawdę, musisz wysiąść z tego pociągu. Uwierz mi. W przeciwnym razie, w końcu się rozbijesz.

-Przestań już ględzić, Garett!- księgowy słuchał spokojnie, ale w końcu miarka się przebrała. Garett okazał się być kolejną osobą, która poucza czym jest kontakt ze zmarłymi i co powinien zrobić w tej sytuacji. Wszyscy oni są tacy mądrzy, ale nikomu z nich nie zamordowali żony i nie dano im później okazji znowu z nią przebywać. Wszyscy się mądrzą, a tylko on miał w tym zakresie jakieś doświadczenie. Podniósł się z miejsca i drobił po przedziale. -Może i nie mam pojęcia o całej tej twojej robocie, ale ty też nie masz pojęcia o wielu sprawach. To, co mi robił Victor, to była jedna z najlepszych rzeczy w życiu, rozumiesz? I była, do jasnej cholery, prawdziwa! Prawdziwa, rozumiesz? Mam dosyć tego waszego gadania, że trzeba zapomnieć, że nie tędy droga... Gówno prawda. Ten człowiek może mnie znowu spotkać z moją żoną. Czy ty to rozumiesz Garett? Więc nie mów mi w takiej chwili, do cholery, że mam się uspokoić i przestać o tym myśleć - Chopp znowu musiał wyjść z przedziału, tym razem, żeby zwyczajnie dać upust emocjom, a jednocześnie nie powiedzieć czegoś głupiego do detektywa, ale na zewnątrz natknął się na Hieronima i po chwili pojawili się obaj z powrotem. Zajęli swoje miejsca.

- Myślalem nad pana słowami, panie Chopp - Hieronim usadowił się ciężko, wyciągając sztuczną nogę przed siebie. - Korzystając z okazji, że jesteśmy w przedziale tylko we trzech, pozwolę sobie powiedzieć, to co zamierzałem panu powiedzieć później. Otóż, musi pan wiedzieć, że świat żywych i miejsce, do którego podążają zmarli są od siebie tak różne, jak ogień i woda. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, lecz uważam, że naturalną koleją rzeczy jest stan śmierci. Wszystkie zjawy, duchy i nawiedzenia biorą się jedynie z wielkich emocji, które najwyraźniej odczuwał duch. Żal, smutek, miłość. Temu podobne stany. Skoro duchy potrafią poprzez te emocje pozostawać tutaj, w świecie żywych, to najwyraźniej mają w tym jakiś cel. To że pan smuci się i rozpacza po stracie żony świadczy o panu jak najlepiej, jako o mężu i człowieku. Ale moim zdaniem nie pozwala jej pan odejść. Trzyma pan ją tutaj i więzi. A Victor popełnił błąd rozbudzając pana pragnienia. Mogę doprowadzić do waszego spotkania. Naprawdę potrafię to zrobić - posłał spojrzenie w stronę Garretta. - Jednak zrobię to tylko pod jednym warunkiem, Walterze, jeśli mogę ci mówić po imieniu? Pod warunkiem, ze po tym seansie pożegnasz się z nią, zaniesiesz kwiaty na cmentarz i nigdy więcej nie spróbujesz wezwać ją do tego świata poprzez żadne medium. Bo jeśli ją naprawdę kochasz, w co nie wątpię ani przez chwilę, zrobisz to i pozwolisz jej odejść tam, gdzie powinna podążyć. Czy takie rozwiązanie będzie dla ciebie zadowalające? Kochaj ją nadal, w swoich myślach, wspomnieniach, lecz nie zakłócaj jej spokoju. Spokoju jej ducha. To wbrew naturze. Przykro mi, że musiałeś usłyszeć to z moich ust. Ale sprawiasz wrażenie, wybacz szczerość, zagubionego i cierpiącego. A jakimż byłbym przyjacielem Victora, gdybym nie postarał się pomóc człowiekowi, którego on uznał za przyjaciela. Przyjaciele moich przyjaciół są bowiem i moimi przyjaciółmi.

Księgowy słuchał słów Hieronima i powoli się uspokajał. Najważniejsze dla niego była świadomość, że z całej trójki, to właśnie Garett nie ma racji. Słowa tego starszego człowieka koiły jego duszę, bo upewniały go w przekonaniu, że to, co robił Victor, było prawdziwe. A dla Waltera zawsze najgorsze było to, że nigdy nie miał okazji pożegnać się z Muriel. Prood też przecież zniknął nagle. Wiedział, że nie będzie to dla niego łatwe, ale przynajmniej da mu pewność, że Muriel jest spokojna i jej dusza, czy jak to nazwać, nie jest męczona przez jakąś cholerną sektę sadystów. A poza tym raz jeszcze ją zobaczy...
-O to mi głównie chodzi, Hieronimie. Chcę się z nią pożegnać i upewnić, że jest jej dobrze. Dziękuję pan... ci za to.

- Zatem kiedy dojedziemy do Bostonu będę potrzebował czegoś co należało do niej. Czegoś, z czym była mocno związana. Tylko jej widok, może troszkę panem wstrząsnąć. Udział w tego typu ... eksperymentach, nigdy nie jest łatwy. Co więcej, pana zona została zamordowana, istnieje zatem ryzyko, że będzie pełna gniewu. Niewielkie, bo Victor już nawiązywał z nią kontakt. I jesteście cali. Zrobimy to jednak nieprędko. Ale zrobimy. Obiecuję.

Dalsza podróż minęła bez ekscesów. Zresztą niedługo trzeba było wysiadać. Przeciskając się przez spory tłumek w korytarzu pociągu, dotarli w końcu do wyjścia. Pomogli pokonać Wegnerowi stopnie dzielące go od wagonu do poziomu peronu i ruszyli przed siebie, wypatrując wśród zebranych osób, znajomych twarzy.

Ktoś wyraźnie im machał. Tak, to musiało być do nich. Ale kto to? Wygląda na taksówkarza.

-Przepraszam za ten strój panowie, ale środków ostrożności nigdy za wiele. Chodźmy, mam tu taksówkę.

Walter rozpoznał w nieznajomym Lafayetta dopiero, gdy ten się odezwał. Dobra maskarada, rzeczywiście nie do poznania. Księgowy naprawdę się ucieszył, że zobaczył starą dobrą twarz Vincenta. Nie było go ledwo dwa dni, a czuł się jakby wracał z trzymiesięcznej wyprawy.

„Dobrze jest być na starych śmieciach” - pomyślał, rozsiadając się na tylnej kanapie taksówki Vincenta.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.

Ostatnio edytowane przez emilski : 09-11-2010 o 22:59. Powód: ort.
emilski jest offline