Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2010, 00:04   #50
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Wódeczka zapijana browarem była doskonałym przykładem oszczędzania czasu i umysłu, czyli dwóch elementów wysoce przez najemną brać cenionych. Rozrabiacy tańcujący 'Pod Rozbrykanym Kucykiem' nie byli ludźmi, których życiowe problemy wiązały się z podartą pościelą czy drożejącm nabiałem. Ich troski były głębokie, często wkraczające na płaszczyznę egzystencjalną, związane ze skracaniem o głowę strażników miejskich, bądź poszukiwanych bandytów, szerzeniem wiary kijem i kopniakami na twarz, snuciem marzeń o górach złota i stosach trupów pod stopami. Wyjątkowe osobowości nie przystawały do sztywnych, nastawionych przez społeczeństwo ram i prawideł i czasem zdarzało im się, niechybnie niechcący, owe normy i zasady podeptać. "Wszystko na mój koszt!" – głosił w liście Burns, zachęcając do hartowania gardeł i żołądków. Teraz, gdy garstka jego protegowanych stała przed zgliszczami karczmy i ulegającej powoli płomieniom stajni słowa zakapiora niczym bumerang powracały pod czaszki. Niechybnie na jego koszt należało wpisać nie tylko sprzyjające integracji hektolitry okowity, ale i ten miks sauny z grillem, który napastnicy wespół z najemnikami zgotowali kilkunastu klientom. Zawodzenia oberżysty, który w paręnaście minut stracił dobytek całego życia i pokrzykiwania sapiących wieprzy ze straży miejskiej świadczyły o tym, że społeczne normy znów zostały nieco poturbowane. Niby miało iść na koszt imć Jasona, ale kto niby miał to tłumaczyć poszkodowanym? Dziewiątka łotrów nie poczuwała się w obowiązku pocieszania poszkodowanych, ani składania zeznań i w ekspresowym tempie zwinęła się z miejsca zdarzenia. Napojeni gorzałką, spoceni po harcach w puszczonym z dymem lokalu szykowali się do odwiedzin u polecanej przez Jeffa prostytutki. Trzeba im to było przyznać, potrafili się bawić.

* * *

"Lotta, skarbie! Nie będziesz mi miała za złe, że przyprowadziłem paru kumpli, co?" – słowa osiłka brzmiały pewnie i naturalnie, ale on sam miał głębokie wątpliwości czy dziewucha przyjmie pod swój dach tę zbieraninę. Cuchnący spalenizną, ujebani od stóp do głów w sadzy, mokrzy od potu i krwi kamraci Jeffa dobre wrażenie mogli zrobić chyba tylko wśród żyjących pośród dżungli barbarzyńców. Niektórzy zresztą, stamtąd chyba właśnie się wyrwali. Jak ten gnom na przykład. Spod osmolonej, czarnej jak noc mordy kurdupla wyglądały tylko białka oczu perfidnie wwiercające się w biust Lotty. Fakt, było na co popatrzeć, ale jeśli obserwacji towarzyszyło postękiwanie i wydobywający się z bliżej niesprecyzowanych rejonów charkot to nawet kurwa mogła poczuć się bardzo nieswojo. "Nie-ee Jeff, to nie będzie problem. Wcale a wcale" – odpowiedziała półgębkiem kobieta, starając się jednocześnie skryć piersi przed łakomym wzrokiem gnoma – "Problem może być z miejscem do spania, bo mam dziś koleżanki i mają klientów. A sama też miałam wpisaną wizytę jednego zawodnika".
"Zapłacimy" – wyrwał się ktoś spośród gromadki pogorzelców.
"Możecie zostać, jasne. Tylko będzie zwyczajnie ciężko się pomieścić. Idźcie tam na lewo, te pokoje będą dziś wolne" – zakomenderowała Lotta, z ulgą spoglądając na odchodzącego karła.

"Wpada dziś do mnie ważna figura Jeff. Prawdziwy potentat i mogę dobrze zarobić na tym biznesmenie. Postaraj się, żeby Twoi... przyjaciele... Nie narobili nic głupiego, dobrze?" – dziewczyna szepnęła znajomemu parę słów i złożyła na jego policzku gorącego całusa – "Tylko na serio. Nie chcę, żeby tak jak ostatnio trzeba było wymieniać boazerię na ścianach, bo nie dało się z niej wyciągnąć wybitych zębów. Obiecaj mi złotko".
"Taaa..."

* * *

Gambino

"Burns powiadasz? Jason Burns?" – brat Migelos nie miewał do tej pory problemów ze słuchem, więc skoro pytał ponownie to musiała się za tym kryć jakaś grubsza heca.
"Ten sam. Chyba tylko jednego tu macie?" – Gambino na moment odstawił kufel, czując, że nabrzmiały jak balon brzuch wymaga właśnie momentu wytchnienia.
"Pytałem, boś mnie trochę zaskoczył. To nie jest dobry człowiek".
"Tym łatwiej będzie mi znaleźć z nim wspólny język..."
"Dobra, dobra Gambino. Dobry humor zostaw na później, teraz opowiadam o nie lada skurwysynu" – Migelos chyba naprawdę się obruszył, albo nabrał niezłej wprawy w aktorzeniu.
"Zmieniam się w słuch".
"Facet jest z Furyondy, stary trep. Nie wiem ile ma lat, ale już na Łąkach Emridy zbierał pierwsze skalpy".
"Chlubne początki. Firma z tradycjami mówiąc krótko" – uśmiechnął się olbrzym.
"Krótko o nim mówić się nie da. Od tamtego czasu walczył chyba w każdej wojnie i bitwie, jaka się zdarzyła w Dolinie Sheldomar. Raz z Evardem Stormem zawierał pakty z mrocznymi siłami, by innym razem w imię Niezwyciężonego prowadzić krucjatę na zbuntowany Ainor. Mordował dla Horna de Gordiana obnosząc się z książęcym glejtem, a tydzień później z przeklętym baronem Forkenem z Koziej Grani zdzierał skóry z kobiet i dzeci!"
"Kawał historii. Pewnie nawet jakiś ułamek prawdziwy. Współpraca będzie owocna, coś czuję" – mnich puścił oko do przejętego opowiadaniem kolegi po fachu.
"Traktuj to proszę poważniej!" – zaperzył się Migelos.
"No już, już... Mów dalej braciszku".
"Może rzeczywiście krócej będzie lepiej. Burns jest nie do zdarcia. Rębajło od czterdziestu lat na szlaku, pełno wrogów w każdym zakątku świata, a kolekcja wysłanych za nim listów gończych nie zmieści się już dziś w żadnej szufladzie. Nawet w przepastnych szufladach Trybunału" – Thornwardczyk pociągnął łyk z kufla, dopijając trunek do dna. Czekały następne, a pić trzeba.
"Za byle co się więc pewnie nie bierze. Jak myślisz, co go do tej nowej wycieczki skłoniło?"
"Oprócz góry złota, którą mu rada miasta obiecała?"
"Oprócz".
"Plotki, plotki, plotki. Ale jeśli się odfiltruje, co trzeba można dojść do ciekawych rzeczy".
"Już nie buduj napięcia, bracie. I tak cały się trzęsę" – Gambino puścił oko do towarzysza.
"Stare krasnoludzkie kopalnie i opuszczona twierdza. U wrót do Doliny Maga. Podobno wciąż pełne złota, a jeśli plotki nie kłamią, skrywające głębiej bogate złoża mithrilu".
Gambino zagwizdał cichutko wlewając sobie do kufla kolejną porcję złocistego płynu.
"Ale to nie wszystko. Evard Storm. Przodek Blaise'a Storma i jeden z najpotężniejszych arcymagów, jakich nosiła ta ziemia... Nie wiadomo czy zginął, a jeśli nawet to miejsce jego pochówku pozostaje tajemnicą. Być może już niedługo..."
"Myślisz?" – szepnął dryblas.
"Bardzo możliwe. Niektórzy głoszą, że gdy wzniecone przezeń powstanie upadło schronił się w owej opuszczonej, krasnoludzkiej fortecy. To miała być jego kryjówka, jego ostatni punkt oporu, gdyby przyszło do ostatecznej z nim rozprawy" – zakończył rozmarzonym głosem Migelos.
"Coś mi mówi, że jednak dobrze zrobię, jeśli udam się już na spoczynek. Chyba znalazłem coś, czego nie chciałbym przegapić..." – wydukał Gambino, kończąc piwo jednym, godnym pelikana haustem.

* * *

Reszta

Najpierw stuk, stuk, stuk... Może nie dyskretne, ale przynajmniej nie szargające nerwów. Potem jeb, jeb, jeb. Wyrywające z półsnu tymczasowych lokatorów burdelu. Stukot buciorów na schodach, piski dziewcząt, jakieś stłumione głosy na korytarzu i dudnienie metalem po ścianach. Kurwa! Jedno słowo było w stanie złączyć tak różnorodną mieszankę indywiduuów i przynajmniej na sekundę spoić ich w grupę. Konrad zerwał zasłony z okna, wpuszczając do pokoiku snop księżycowego światła. Okno było, a jakże. Zgodnie jednak ze zwyczajem burdelowych biznesmenów, okratowane żelazem, aby żadnemu amantowi nie przyszła ochota ulotnić się z lokalu bez płacenia. Była niby jakaś kłódka, ale wyglądała równie solidnie jak bicepsy Edgara zwanego Wilkiem. I chyba była zabezpieczona przed najstarszą na świecie sztuczką z otwieraniem zamków przy pomocy spinki do włosów. W zamtuzie, gdzie spinek było więcej niż nosicieli chorób wenerycznych pewne normy bezpieczeństwa trzeba było wprowadzić i 'tatusiek' Lotty o to zadbał.

"Otwierać! Otwierać, ale już!" – słowa było ciężko zaklasyfikować do jakiejkolwiek kategorii. Ani nie były rozkazem, ani pytaniem, ani nawet orzeczeniem stanu obowiązującego. Nie przebrzmiały jeszcze do końca, a do środka wparował ostrzyżony na garniec człeczyna w koszuli zdobionej kolorowymi prążkami. Animuszu dodawało mu towarzystwo trzech prosiakowatych strażników miejskich z halabardami, którzy cudem chyba zdołali wcisnąć się do ciasnej salki.
"Gdzie jest moja córka, co? Gadajcie dranie!" – warknęła ofiara fryzjera.
"Pana córki tu nie ma, pan się pomylił" – starała się załagodzić sytuację Lotta, która razem z dwójką pozostałych dziewcząt do towarzystwa, w samej tylko bieliźnie, władowała się do izby.
"A Ciebie stąd zabieram skarbie!" – zapewnił facet, chwytając nastoletnią prostytutkę i ciągnąc ją ku sobie. Czarnowłosa dziewuszka chyba była nieszczególnie zadowolona z przebiegu sprawy, bo zaczęła się wić jak piskorz i strasznie szarpać. W sukurs wybawicielowi przyszli strażnicy, którzy przywołali do środka kolejnych swoich, aż czterech kompanów, do tej pory tuptających w korytarzu. "Stać w rogu kurwa! Bo wam przefasonuję pizdy!" – wydarł się dowódca patrolu do dwóch pojmanych na gorącym uczynku chłopaków, którzy skuci kajdankami zostali ustawieni w rogu, malejącej z minuty na minutę izby. Zgarnięci z łóżek współlokatorek Lotty, nadzy jak w chwili stworzenia, zostali zepchnięci z korytarza w samo centrum wydarzeń, coby nie przyszła im ochota uciekać. Jak na paru metrach kwadratowych udało się upchnąć niemal dwudziestkę ludzi pozostawało niezgłębioną przez nikogo zagadką.
"Skarbeńku, nikt Cię już nie skrzywdzi!" – zakwilił ten w garncowatej fryzurze, a szarpanina z czarnowłosą dziewczyną zaczęła się na nowo.
"Jeff, zrób coś! Proszę zrób coś!" – pisnęła Lotta, aż osiłek mimowolnie podskoczył w miejscu. Podskoczył odsłaniając spoczywającego na łóżku, poobijanego i wciąż tragicznie wyglądającego Woody'ego.
"Na wszystkich bogów! I jeszcze jedna ofiara prześladowań!" – wydarł się elegancik widząc oddychającego z trudem, osmolonego od stóp do głów biedaka – "Nie martw się, nic Ci już nie grozi! Zabieram Cię stąd! Uwolnimy Cię!"
Zwolennik prążkowanych koszul wpadł pomiędzy osłupiałych awanturników i zbliżył się do odzyskującego powoli poczucie rzeczywistości Woody'ego. Szarpany za rękę przez jakiegoś podmiejskiego amanta musiał być zdrowo zaskoczony.
"Czyja to sprawka, co?" – oficer straży przebiegł nienawistnym wzrokiem po zebranych – "Na ziemię i gadać, a już, bo przemeblujemy wam te ryjówy na feng shui!"
"Poruczniku, tam jest karzeł!" – sapnął któryś z milicjantów.
"No to się kurwa doigraliście skurwysyny. Stręczycielstwo, tortury, a teraz jeszcze to..."

To nie mogło się skończyć dobrze. Ale burdel to burdel wszak. W pełnym tego słowa znaczeniu. I nawet Cichy, który nie znajdując żadnych stronników dla swego planu wizytowania innych placówek, po krótkim, niewiele wnoszącym rekonesansie, trafił tu gdzie reszta musiał się z tym zgodzić. Z zewnątrz, z perspektywy korytarza, w którym stał to, co wyrabiało się w izbie zdawało się jeszcze bardziej niezrozumiałe. I brak pomagającego zrozumieć świat zielonego przyjaciela powoli zaczynał mu doskwierać.
 
Panicz jest teraz online