Niziołek i elf przytaknęli półorkowi. Greenbo był zresztą za jak najszybszym opuszczeniem tego miejsca.-
Ja już się dość zwiedziłem, więc jak ty Dariosie się już skończyłeś oglądać świątynię, to pakujmy co ciekawsze fanty i w drogę.
Po czym przytroczył łeb barghesta do swego pasa mówiąc.-
Resztę obejrzymy sobie, gdy już tu wrócimy.
Elf przez chwilę się zastanawiał, po czym dodał.-
Cóż.. Niech i tak będzie.
I w końcu pozbierawszy się do kupy, drużyna wyruszyła w drogę powrotną. Ominięcie siedliska goblinów odbyło się bez większych problemów. Wystarczyło je obejść szerokim, łukiem, a potem przeprawić się przez rozpadający się mur.
A kolejne trzy dni życia półorka wypełniła wędrówka i biwakowanie z gadatliwym elfem i chmurnym niziołkiem.
Darios bowiem był uczonym, znawcą wielu tematów o których lubił gadać. Zaś niziołek wydawał się być jego opiekunem. Pilnował jego bezpieczeństwa i posiłków. Greenbo gotował, acz kiepsko. Niemniej dało się to zjeść.
I było by przyjemnie, gdyby nie to, że koszmary półorka się nasiliły od wizyty w tej świątyni.
Co gorsza w snach widział rytuały, plugawe i potworne... straszliwe rytuały w których on był uczestnikiem. I co gorsza, rytuały te nie dotyczyły żadnego bóstwa orkowego panteonu.
Czasami Thog miał też wrażenie, że w jego brzuchu coś pełza, coś porusza... coś podobnego do tego obrzydliwego węża, którego zabicie odpuścił sobie w świątyni.
No i nadal nie wiedział, czemu znalazł zwłoki członków swego plemienia w tym sanktuarium.
Czyż nie zabiły ich krasnoludy... Zerkał od czasu do czasu na swój topór, zdobycz która przypominała mu plemieniu które stracił i o własnej pamięci, która była jak sito.
W końcu dotarli do Frostguard, miasta stojącego na drodze do Mirabaru.
Choć nazwa „miasto” była tu określeniem na wyrost. Forstguard była sporą wiochą. Ufortyfikowaną wiochą na Północy, która mierzyła się z wieloma zagrożeniami. Czego dowodem byli, dobrze uzbrojeni i doświadczeni wojownicy
patrolujący uliczki Frostguard.
Populacja tego miasteczka składała się w głównej mierze z ludzi. Po nich najliczniejsze wydawały się krasnoludy, a po nich półelfy. Od czasu do czasu spojrzenie Ur’Thoga napotykało na przedstawicieli innych ras. Ale przede wszystkim półork zauważał spojrzenia wrogie jemu i niechętne. Cóż... począć. Las Czat był tuż za miedzą. Orki w nim żyjące dały się nieraz Frostguard we znaki. Więc tutejsi nie lubili zielonoskórych.
Niemniej nikt nie kwapił się do zaczepiania Thoga, a to już było coś.
Trójka podróżników dotarła do dużego domostwa pośrodku osady, do którego zapukał elf.
Z niego wyszedł siwobrody mężczyzna i rzekł ze zdziwieniem. –
Darios? Greenbo? Myślałem, że waszej dwójki już nie zobaczę. Chyba dwa dekadnie was nie było. -Polowanie na goblińską hałastrę się przeciągnęło, ale ubiliśmy przywódcę.- elf wskazał na głowę barghesta, przypasaną do niziołka.
-A on?- spytał mężczyzna wskazując na Ur’Thoga. I elf wtedy rzekł.-
Nowy nabytek, że tak powiem... zwerbowaliśmy go przy okazji.
-Skoro tak twierdzisz. Lepiej żeby tu nie narozrabiał, tutejsi są szczególnie cięci na zielonoskórych. Zresztą na całej Północy tak jest. Ale gdzie moje maniery, wejdź. Obgadamy sprawę zapłaty.- rzekł starzec zapraszając elfa do środka. Zaś Darios rzekł do towarzyszy. –
Sprawa nagrody, trochę zajmie. Nie musicie tu sterczeć jak kołki. Spotkamy się w karczmie „Po starym bażantem”.
Po czym on i siwobrody mężczyzna weszli do środka, zostawiając Greenbo i półorka przed drzwiami.