Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2010, 21:12   #16
Feataur
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Kohen niepewnie spojrzał na posiadłość. Niby wszystko się zgadzało... Prócz planu Hario. Takami za nic w świecie nie chciałby zostać z tym olbrzymem sam na sam w zamkniętym i tak łatwopalnym pomieszczeniu. Zbytnio cenił sobie swoje życie. Rzucił szybkie spojrzenie na Sogatsu.
- Wydaję mi się, że to, że odkryłeś tę kryjówkę już jest wielkim sukcesem, Hario-san - powiedział ostrożnie do olbrzyma - Twój plan jest również całkiem sensowny, dlatego proponuję, abyś został tutaj z szacownym Jinzo-san, jako jego yojimbo, dopóki ja wraz z Sogetsu Kazama-san nie pozbędziemy się oni.
Youjutsusha
wiedział, że stąpa teraz po krawędzi, lecz mimo to ciągnął dalej.
- To jest najlepsze rozwiązanie z kilku powodów - oznajmił - Po pierwsze, żaden z nas nie jest dość potężnie zbudowany, aby równocześnie móc dźwigać Jinzo-san i odpierać ataki demonów. Tutaj twa wspaniała postura sprawdzi się najlepiej. Po drugie, miałem już dziś okazję walczyć wspólnie z Sogetsu-san, więc będzie nam łatwiej się zsynchronizować. A po trzecie i najważniejsze, jeśli ty zostałbyś ranny w budynku, w co oczywiście wątpię, nie dalibyśmy rady wynieść cię pojedynczo, a pozostawienie Jinzo-san samemu sobie jest proszeniem się o nieszczęście.
Hario splótł ramiona razem w spokoju wysłuchując długiej wypowiedzi Kohena. Nie odezwał się ani słowem, aż do czasu, gdy youjutsusha skończył swą wypowiedź. Dopiero wtedy rzekł.
- Zgoda. Idźcie
„Taaa, maho ognia i papierowa chata, a ty w środku. Świetny plan, nie sądzisz drogi Sogetsu? A na dodatek jakiś wielki czubek będzie czekał ciebie jak wyjdziesz, wręcz wybornie się składa.”
– szydził demon. Kazama ignorował go ale jednak musiał przyznać mu trochę racji, cała ta sytuacja go niepokoiła. Jeszcze ta nierozwiązana sytuacja z Hario. Ciągle nie wiedział czego on od niego może chcieć. Gdy usłyszał słowa Kohena o wynoszeniu olbrzyma z budynku ledwo co nie wybuchnął śmiechem. Przez jego twarz tylko przez moment przebiegł ślad uśmiechu. Sytuacja taka musiałaby wyglądać komicznie, ale co najważniejsze w życiu by się nawet nie ruszył żeby go szturchnąć nogą, a co dopiero ryzykować za niego życie. Zmazał z twarzy resztkę uśmiechu, wyciągnął tachi z pochwy zwieszając je z lewej strony ciała w gotowości do uderzenia, lekko wysuwając prawą nogę.
- Niech tak będzie, pójdę przodem, a ty ubezpieczaj mój tył – rzucił szybko i ruszył w kierunku frontowych drzwi posiadłości. Gdy oddalili się od Hario, cicho prawie niczym szelest wiatru szepnął do youjutsusha – Kohen-san tylko proszę, uważaj trochę swoje sztuczki, sporo tu łatwopalnych rzeczy a mi nie śpieszno do bycia pogorzelcem - po czym ostrożnie przekroczył próg kryjówki oni.
Kazama ruszył pierwszy, powoli i cicho przemierzał korytarze opustoszałej posiadłości.
Stare drewno od czasu do czasu skrzypiało, pod jego stopami. Wiatr czasami wywoływał dziwaczne odgłosy. Ale po za tym, było cicho, zbyt cicho.
Mężczyzna rozglądał się wyszukując kłopotów, ale żadnych nie mógł znaleźć... Przynajmniej, nie takich, jakich się spodziewał. Żadnych tajemniczych cieni, żadnych podejrzanych ruchów. Nic. Jedynie ulotny zapaszek, zbyt słaby, by którykolwiek z nich mógł go zidentyfikować. Choć obu wydawał się znany.
Kohen wszedł drugi do domu, przez chwilę pilnując tyłu Kazamy.
Krok za krokiem youjutsusha, przemierzał pustą posiadłość, w której czas powoli zacierał dawny splendor. Kiedyś musiała tu żyć, duża rodzina. Ojciec matka, może nawet trójka dzieci. A dziś to miejsce było martwe. Do nozdrzy mężczyzny dochodziły różne zapachy, butwiejące drewno, stary papier... typowe dla takich miejsc. Rozmyślania ich przerwał hałas.
Nagle bowiem usłyszeli kroki za sobą i zobaczyli ... Genba Hario?!
Olbrzym spoglądał na Kohena z tym z swoim ironicznym uśmieszkiem i po chwili cicho zaczął mówić.
- Naprawdę mi przykro Kohen-san, że dałeś się wciągnąć w sprawy, które cię nie dotyczą. Tym bardziej mi przykro, iż zabicie czarownika przynosi pecha jego zabójcy. Niemniej, stoisz pomiędzy mną, a moją ofiarą Kohen-san. Ale... nie zabiję cię. - po czym przesunął spojrzenie, na Kazamę i na jego tachi - Miałeś okazję sprzedać ten miecz. Oferowano ci za niego dobrą cenę.
To prawda... Sogetsu pamiętał, że kilka razy trafiali się bogaci samuraje, których jego tachi przypadło do gustu. Jedni oferowali pieniądze, niektórzy posuwali się do rękoczynów, by zdobyć jego miecz. Ale Kazama nie mógł go sprzedać.
Tymczasem Hario kontynuował.
Wynajęto mnie, bym zdobył twój oręż wszelkimi sposobami. Jednak dobrze wiem, że go nie sprzedasz, a przekonywać cię nie mam zamiaru. Wolałbym cię zabić w inny sposób i odebrać ci, gdy będziesz konał, ale... - Genba uśmiechnąl się złowieszczo.- ...nie jestem głupcem, by próbować walczyć uczciwie z dwoma łowcami oni.
Hario uśmiechnął się i cisnął na ziemię to co trzymał w dłoni kryjąc ją za sobą, zapalony wiecheć ryżowej słomy. Od niego podłoga zajęła szybko... zbyt szybko!
I youjutsusha oraz jounina otoczyły ogniste płomienie. A Kohen i Sogetsu zrozumieli, czym był zapaszek, który czuli. Oliwa tłoczona z soi! To miejsce było pułapką! Ściany i podłogę pokrywały plamy z oliwy.


- Nie ja cię uśmiercę Kohen-san, tylko ogień, którym władasz. Sogetsu- san, naprawdę mi przykro, że nie będę mógł osobiście zakończyć twego życia, ale cóż... okoliczności nie są sprzyjające ku temu. – zachichotał Hario i rozpruwając podłogę budynku jednym zamachnięciem olbrzymiego miecza. Rozrzucając płonące kawałki drewna na boki, wyciął sobie w ten sposób drogę w ścianie płomieni. I rzucił się do ucieczki z płonącego budynku.
Pod tym względem on miał łatwo... wszak to on zaplanował tą pułapkę, w którą Kohen i Kazama weszli.
Pozostali dwaj łowcy oni, znaleźli się w samym środku gwałtownie płonącego budynku.
- Powinienem go zabić, póki była okazja! - zaklął Kohen z niepokojem spoglądając na rosnące płomienie. To, że był youjutsusha ognia nie pomagało pokonać wizji własnego, spopielonego truchła. Niemniej przybliżył się do Sogetsu, stając plecami do niego.
- Sogetsu-san - rzucił, próbując przekrzyczeć odgłos płomieni - Osłoń czymś twarz i trzymaj się blisko mnie!
I módl się, żeby dach nie zawalił się nam na głowy...
, pomyślał. Nie czekając na reakcję, przyklęknął na jedno kolano. To, co miał zaraz zrobić, było niebezpieczne. Cholernie niebezpieczne, nawet dla niego, jako maho. Dotknął ziemi jedną dłonią, zaczynając recytację. Kazama słysząc słowa płynące z ust Takamiego nie słyszał japońskiego. Słowa wymawiane były obcym dla wojownika języku.
- Arya-avalokitesvaro bodhisattvo gambhiram prajnaparamitacaryam caramano vyavalokayati sma: panca-skandhas tams ca svabhavasunyan pasyati sma - głos Kohena był poważny. To zaklęcie wymagało nie tyle skupienia, co dokładnego wymawiania słów, tak trudnych w obecnej sytuacji - iha sariputra rupam sunyata sunyataiva rupam, rupan na prithak sunyata sunyataya na prithag rupam, yad rupam sa sunyata ya sunyata tad rupam; evam eva vedana-samjna-samskara-vijnanam.
Drugą dłonią wyciągnął zza pasa sztylet tanto i naciął lekko przedramię. Krew spłynęła na ziemię żałośnie powolną strużką. Nie zniszczyło to na szczęście koncentracji maga.
- Iha sariputra sarva-dharmah sunyata-laksala, anutpanna aniruddha, amala avimala, anuna aparipurnah - Kohen wciąż wypowiadał słowa, dodając kolejne komponenty czaru - tasmac chariputra sunyatayam na rupam na vedana na samjna na samskarah na vijnanam. na caksuh-srotra-ghrana-jihva-kaya-manamsi. na rupa-sabda-gandha-rasa-sprastavya-dharmah. na caksur-dhatur yavan na manovijnana-dhatuh. na-avidya na-avidya-ksayo yavan na jaramaranam na jara-marana-ksayo. na duhkha-samudaya-nirodha-marga. na jnanam, na praptir na-apraptih.
W miejscu, w którym spadły krople krwi, youjutsusha rozsypał garść popiołów z kości kruka. Następnie, wykonując skomplikowane gesty skaleczoną ręką, dodał sproszkowany ogon salamandry, którą uważano za ogniste stworzenie Amaterasu.
Takami kontynuował zaklęcie, czując jak dym powoli zaczyna wsiąkać w jego ubranie, skórę i, co najgorsze, płuca. Nie miał wiele czasu, lecz postanowił wykorzystać go jak najlepiej.
- Tasmac chariputra apraptitvad bodhisattvasya prajnaparamitam asritya vibaraty acittavaranah. cittavarana-nastitvad atrasto viparyasa-ati-kranto nistha-nirvana-praptah - spojrzał w miejsce, przez które wydostał się Gemba. Rozrzucone deski i sucha ziemia dawały dodatkową szansę na pokonanie żywiołu - tryadhva-vyavasthitah sarva-buddhah prajnaparamitam asritya-anut-taram samyaksambodhim abhisambuddhah.
Ostatnie słowa wypowiadał jednym tchem, starając się nabierać jak najpłyciej powietrza, niemal pochylając się nad poziomem podłogi.
- Tasmaj jnatavyam: prajnaparamita maha-mantro mahavidya-mantro 'nuttara-mantro samasama-mantrah, sarva-duhkha-prasamanah, satyam amithyatvat. prajnaparamitayam ukto mantrah. tadyatha - Kohen czuł, że być może się udać. Ostatnim tchem wysyczał do płomieni - gate gate paragate parasamgate bodhi svaha!
 
Feataur jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem