Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2010, 23:50   #107
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
W Zajeździe pod Złotą Monetą:

Młokos mógł się spodziewać wielu rzeczy. Zwykle przewidywał tak wiele różnych możliwych układów zdarzeń i następujących po nich konsekwencji tychże, że zdołał by przyprawić o zawrót głowy nie jednego szachistę. Jednak tego co wyrwało go z nerwowego półsnu o świtaniu spodziewać się nie miał prawa i się nie spodziewał. Po raz pierwszy bowiem w jego skromne progi zawitał gość od człowieka, którego imię każdemu w mieście mówiło wiele. O ile rzeczywiście go reprezentował.

- Jak więc cię zwą? Bom zapomniał? Późna pora, wybacz Panie proszę i za złe mi mej ignorancji nie miej. – Młokos orzeźwił się lodowatą wodą pozostawioną mu w cynowej misie, choć nie wypadało tego czynić przy gościu. Gość jednak do wybrednych nie należał, nie skrzywił się nawet na tak wyraźny brak grzeczności. Lub raczej dobrych manier. Jednak prosta, wykuta jakby z granitu twarz muskularnego sługi, którego gladiatorskiej postury nie krył nawet starannie skrojony kaftan, pozostała niewzruszona. A gdy się odezwał zdało się, że to ktoś żelazem po szkle sunie.

- Gil. – to była jedna z najkrótszych odpowiedzi, jakie Młokos usłyszał w tym tygodniu. Skrzywił się siadając, czując ból w stłuczonej w zaułku nodze. Cyrulicy, którym kazał obejrzeć ranę nie byli w stanie dojść do ładu, złamana czy stłuczona? Jeden nawet zaproponował jej otwarcie w celu zbadania, ale po tym jak nań Młokos spojrzał zrezygnował z pomysłu.

- Zatem Gilu kto i z czym cię do mnie przysłał, że mnie po nocy niepokoisz? – spytał flegmatycznie odprawiając Jakuba, który spieszył z winem. Nie była to pora na popijawę. Zwłaszcza z tym… Gilem.

- Świt już. Ludzie pracy już pracują. – Gil może nie należał do ludzi wylewnych, ale potrafił najwidoczniej powiedzieć więcej niż jedno słowo. „Może i twarz mu zmieni wyraz. Kiedyś” pomyślał Młokos, ale nie odpowiedział rozmówcy. Wolał by ten kontynuował. – Nadeszła pora decyzji. Wóz, albo przewóz. Czas gry o wszystko. Ty w tej grze też bierzesz udział, Panie.

Gil zaskakiwał na całym froncie. Teraz, zakończywszy przemowę mrugnął nawet osłaniając blade oczy niczym tafle dwóch bezdennych jezior ciężkimi powiekami. Jednak nie tylko fizjonomia Gila zainteresowała Młokosa. – Co masz na myśli?

- Nim minie tydzień ziemiami tymi władać będzie ktoś inny. Ktoś, komu mój Pan pomaga w zamiarach a te zawsze się ziszczały. Ty Panie również możesz mieć w tej viktorii swój udział. I swoją rolę do odegrania. Mój Pan wie, że dysponujesz sporą ilością oddanych ludzi i nie mniejszą ilością świeżych mundurów. I znalazł by dla nich obu zajęcie, które wyniosło by cię Panie ponad wszystkich „dobrych ludzi” w tej części Akwitanii
. – Gil znał najwidoczniej nazewnictwo, którym o sobie mówili złodzieje, bandyci, mordercy i żebracy. Wszyscy się bowiem zwykle zwali „dobrymi ludźmi”. Tylko kogo reprezentował i czemu prośby swe kierował do Młokosa?

- Oczekiwał bym konkretów. Na początek kim jest twój Pan? Jeśli miałbym dlań wykonać tę prośbę, muszę wiedzieć dla kogo pracuję. – Młokos chciał to usłyszeć, bo swoje podejrzenia już miał. W mieście był tylko jeden człowiek zdolny do takiego planowania. Choć myśl, że właśnie odeń przybył doń Gil była zaskakująca.

- Moim Panem jest Mistrz Cecile. On sam rzekł, że jeśli zechcesz przyjąć jego propozycję szczodrą, to musiałbyś zaraz rankiem spotkać się z nim w celu omówienia dalszych działań. Jeśli nie, wyjedź Panie, bo za tydzień najdalej Twe życie nie będzie wiele warte. – Gil mówił spokojnie, jakby nie zdając sobie sprawy, że straszy największego szczupaka w tym stawie. Jednak coś w jego postawie i posturze sprawiło, że Młokos nie miał ochoty sprawdzać, co mógłby mu uczynić. Na wszystko przecież przychodzi w ludzkim życiu odpowiedniejsza pora.

- A jeśli pójdę z tym na zamek? Powiem o intrydze twego Pana? – Młokos głośno myślał. Jednak nie spuszczał Gila z oczu. Ten zaś uśmiechnął się szeroko ukazując białe, duże zęby. To nie był ładny uśmiech i nie sięgał on oczu.

- Idź Panie… Idź…

- Powiedz swemu Panu, że się zastanowię. Możliwe że się zjawię. Bo, jak łatwo zrozumieć, mam sporo pytań. – Młokos nie mógł się zdecydować, zatrzymać go do rana w areszcie, czy puścić wolno. W końcu zdecydował się na to drugie.

- Pytaj Panie, pytaj. Kto pyta nie błądzi. – Odpowiedział Gil. Dając tym jasny dowód, że fizyczna powłoka osiłka kryje nie taki znów prosty umysł…


***

W zamkowych komnatach:

Przesłuchanie było nudne jak flaki z olejem. Podobnie jak wcześniejsze oględziny zwłok. Tupik na trupach znał się jedynie w szczególnie wąskim zakresie. Dokładniej, wiedział jak zamieniać w nie żywych. Z Rosenbergu, pewnego miasta w Księstwach Granicznych wyniósł dobrą naukę. Jednak tu ona pomóc nie mogła. Lucienne była martwa bez dwóch zdań, ponad wszelką wątpliwość również się broniła, skąd inaczej mogły by powstać sińce? Choć z drugiej strony czemu miały by powstać tak szybko? Posłał po cyrulika, bowiem nie potrafił ustalić nawet pory jej zgonu. Od razu też przystąpił do przesłuchania osobistej służki Lucienne zastanawiając się czemu uczynił to tak późno? Mógł wszak zrobić to wcześniej? Mógł… wiele rzeczy mógł i powinien, ale był z tym wszystkim sam. Otto wyraźnie oklapł od chwili, kiedy Lord Malcolm potraktował go jak aportującego pieska. Zygfryd stworzony był do innych celów i ani myślał myśleć. Yavandir i Peter byli na wyprawie i bogowie tylko wiedzieć mogli co się z nimi od dwóch dni działo a Kress… Był sam. Wszystko spoczywało na jego barkach a on już zwyczajnie nie dawał rady. Chciał jeszcze zbadać tajne przejścia, ale wpierw chciał przesłuchać służkę. Chcąc jednak instynktownie przyspieszyć to wszystko zasypał służącą dziesiątkiem pytań. Podświadomie czując, że i tak nie dowie się niczego ciekawego. Zwłaszcza po nudnym początku, który nic nie wnosił. Do chwili, kiedy służka zaczęła mówić rzeczy, których Tupik zupełnie nie był świadom.

- Panie, jam nie winowata. Ja od razu jakem Panią ujrzała jak to jej te siniaki się stały od tego upadku ze skarpy, tom mówiła, by ona o wszystkim powiedziała. Ale ona mi kazała buzię na kłódkę zamknąć i dalej bieliznę prać a cerować! A przecie ja z troski o nią. – służąca drżała cała. Trudno jednak było rzec czy ze strachu, czy z nerwów.

- Co konkretnie o tym wiesz? – spytał Tupik nie wiedząc tak naprawdę o co pytać. Profilaktycznie zadał pytanie o wszystko.

- No bo jak ona ujrzała Pana Otto, jak on te gołębie słał, to poszła doń zapytać. Ja nie wiem co to się wtedy stało, ale Pani mówiła, że sama ze skarpy spadła i że to nie moja sprawa. A o tych gołębiach to mi kazała nikomu nie mówić. Ale to nie było dobre, ja to czułam. Pan Otto to zaczął tak Lady Lucienne pilnować, że kroku sama uczynić nie mogła. A z tymi gołębiami to się skrył w domku przy przystani. I o świcie je puszczał. Aż ostatniego puścił. Lady się go bała, to wiem na pewno, bo nigdy sama zostawać od czasu tego upadku już nie chciała. I my wszystkie Hela, Jonna i ja byłyśmy z nią na zmianę. Tylko tej jednej nocy nas odesłała. Nie musiała tego robić, co to ja chłopa z babą nie widziała?

- Kto nawiedził Panią?


- No jakże kto? Nasz Pan, Lord Malcolm! I nie raz to było już. Ale wyszedł szybko, jak to on zawsze. Tylko, że Pani już spała, to i nie można się było o rozkazy dopytać. Tośmy poszły spać wszystkie. A rano Pani przecie jeszcze mnie zrugała, jak ją czesałam. Na śniadanie poszła. I biedaczka nie doszłaaaa… - dalsze przesłuchanie przerwał atak szlochu. Tupik jednak dalej słuchac nie chciał i nie musiał. Trząsł się cały na myśl o Ottcie. I o tym, jak go w to bagno wrobiono. Bo, że to służący stoi za tym wszystkim, wierzyć mu się nie chciało. Na szczęście Otto był teraz bezpieczny w celi. I miał Tupika, który wiedział, że wyjaśnić tę sprawę musi natychmiast. Podobnie jak zbadać sekretne przejścia. I zadbać o zakończenie uczty, by nie przerodziła się w coś, nad czym nikt i nic zapanować by nie mogli…


***

Zygfryd nie cieszył się nadmierną estymą wśród zbrojnych d’Arvill. Raz, że był raczej ponury z natury, dwa był obcokrajowcem, a trzy że wtrącał się w kompetencje dowódcy zbrojnego hufca, Franka Kressa. Jednak był też urodzonym a prosty żołdak zapytany zwykł odpowiadać. Choć po minach obu rozmówców rycerz szybko zrozumiał, że nie mają najmniejszej ochoty na rozmowę.

- Nu, Panie to pewnie Uroczysko Gotfryda! Tamój samojeden to nikt nie pójdzie. Tam straszno! Złe tam mieszka! – pierwszy odezwał się ten mniejszy. Zygfryd nie był pewny jak się on nazywa. Wolał nie strzelać. „Uroczysko Gotfryda” powtórzył w myślach zastanawiając się czy aby o to właśnie mu chodziło.

- Ale tam, pierdolisz Jean. Na Uroczysku to ino utopce straszą i ino jak głodne przy księżycu. A Moglinik? Tam i za dnia mało kto pójdzie… - drugi, którego Zygfryd poznawał i pamiętał z ćwiczeń jako Klausa, człeka o wyraźnie imperialnym imieniu a może i korzeniu, nie zgadzał się ze swoim druhem. Faktem jednak było, że i Zygfrydowi przypominało się, jak to się zbrojni kiedyś straszyli nocą na Mogilniku.

- Mogilnik to co? –dopytał. Obaj zmierzyli się spojrzeniami i zacięli się w sobie, ale w końcu jeden odpowiedział.

- Mogilnik Panie, to samo Zło. Tamój pochowano przodków naszego rodu, co w boju z du Ponte legli. Lord Malcolm pewnie więcej wie a najlepiej było by Lorda Berengera spytać. Ale i kowal nasz wiele powiedzieć może, bo zna różne historie.

- Co tu gadać. Trupy tam żywe wstają, i choć poza obręb żalnika nie lezą, to nikomu w Mogilniku nie przepuszczą. Tam nikt już nie chodzi to zarósł on lasem i zdziczał. Mało kto nawet drogę by znalazł. Choć pewnie Yavandir trafi, jak będziecie Panie iść chcieli…

- Wielkie dzięki
! – odparł zadowolony Zygfryd. Wiedział, że trafił w sedno…


***

Na wyprawie:


Dopadli skraju urwiska niemal za późno. Porzucili wierzchowce zsuwając się nad sam klif, wsłuchując się w szum rozbijających się o skały fal. Wypatrując na tle granatowego morza czarnego kształtu łodzi. I w końcu ją wypatrzyli. Sunęła blisko brzegu. Niemal na skraju kipieli. Jednak i tak, pomimo tego że sternik prowadził ją tak blisko brzegu, wciąż była bardzo daleko. Yavandir, który wbił przed sobą trzy strzały, wiedział że taki strzał nocą był na granicy cudu. I znacznie przekraczał jego możliwości.

Jednak nie byłby sobą, gdyby nie spróbował.

Pierwsza strzała poszła w mrok nocy wypuszczona przedwcześnie. Wiedział to bardziej intuicyjnie, niźli rozumiał. Okrętem szarpnęło, uniosło go na wzburzonej fali a strzała zniknęła w morzu nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Elf sięgnął po drugą. Łódź zbliżała się do kolejnego cypla. Później znalazła by się już poza zasięgiem pościgu, bo brzeg zamieniał się w płytką piaszczystą plażę i nie chcąc ryć dnem o przybrzeżne łachy piachu sternik musiał wyjść w morze.

Naciągnął cięciwę do samego ucha wyczuwając każdy podmuch wiatru. Jego ludzie i Peter zamarli czekając. Cięciwa zadrżała, gdy wypuszczał ją z palców, lecz i tym razem wyczuł, że nie trafił. Strzałę zniósł wiatr, przeszła nad rufą okrętu i zniknęła w morskim grzywaczu. Szczęściem wzburzone morze nie pozwoliło sternikowi na zorientowaniu się w sytuacji. Choć pocieszenie było zbędne. Elfowi co prawda zostało wiele strzał, lecz czasu ostało się jedynie na wystrzelenie jednej. Sięgnął ku niej i delikatnie pogłaskał lotki. Dopiero wówczas ujął ją mocniej i nałożył na cięciwę, napinając łęczysko do granic jego możliwości. Tym razem nie czekał. Strzelił od razu. A w mroku nocy ostatni pocisk szybował ku łodzi, którą najpewniej wywożono Lorda Berengera do du Ponte…


***

Oberża Rene:

Kress zagrał, choć nie należał do najprzedniejszych aktorów. Jednak tym razem Panienka czuwała nad nim najwidoczniej, bowiem zbrojni, którzy tak radośnie zabawiali się w oberży doprowadzając Rene do szewskiej pasji wymienili pomiędzy sobą uważne, porozumiewawcze spojrzenia. A ten, który zdawał się nimi dowodzić skinął na Franka by się przysiadł doń.

- Szefie? Może by Sesilowi powiedzieć, że jeszcze się trochę ludzi zjechało? Się by ucieszył, nie? – gdyby spojrzenie mogło zabijać, genialny pomysłodawca pewnie byłby już kupką popiołu. Jednak spojrzenie herszta zbójów mocy owej nie miało. Dryblas o pysku usianym dziesiątkami blizn i zmarszczek wzruszył ramionami, po czym dodał na odchodnym – To ja sprawdzę co z końmi…

Cóż, koniom prawdopodobnie planów nie był w stanie spierdolić. Niski dowódca poczekał aż się Frank usadowi. Dopiero wówczas przeszedł do rzeczy.

- Jeśli taki jesteś ostry, może znajdzie się dla ciebie ciekawa robota. Byłbyś zainteresowany? - Frank skinął głową. Sam spoglądał na Rene, który właśnie coś tłumaczył jednej ze swoich posługaczek. Frank miał tylko nadzieję, że żadna z tych durnych bab nie wystrzeli z czymś w rodzaju „Panie kapitanie a co Pan pije?”. Chciał jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą licząc, że może uda mu się poznać zamiary zbirów.

- No to jest tu nasz pryncypał, on nam rozkazuje. Dokładnie mnie a ja wam. Przystępując do nas wchodzisz pod moje rozkazy. Jestem Vinszu Sen! – Frank słyszał o tym mordercy i grasancie ściganym na gardle w kilku księstwach.

- Na czym polegać będzie robota? – spytał flegmatycznie. Vinszu zmierzył go badawczym spojrzeniem, po czym odpalił. I to tak, że Frankowi włosy stanęły na głowie.

- Zamek i miasto zdobędziemy. Będzie i łup i zabawa.

- Jakiś konkretny?
– Frankowi nawet nie zadrżał głos, choć w żołądku wyrosła zimna kula.

- A ten tu! Co ty na to? Ludzi w okolicy już też mamy niemało, ale zawsze lepiej więcej.

- Kiedy?

- Najdalej pojutrze, ale rozkaz może przyjść w każdej chwili. Więc?

- Pomyślę…
- Frank nie mógł zebrać myśli. Świadom zagrożenia w jakim się znaleźli.

- Byle szybko. Po robocie będzie za późno a szef też musi się dowiedzieć, że ma nowych ludzi.

- Szef?

- Mistrz Cecile, pewnie słyszałeś o nim?

- Oj tak, oj taaak…



***


Na wyprawie:

Peter wyczuł jakieś drżenie mocy. Coś ulotnego i nieuchwytnego. Jak powiew wiatru nocą. Jednak „coś” takiego w tej właśnie chwili przez klif przemknęło a młody czarodziej świadom był obecności różnych pasm mocy. Niczym jakichś prządek tkających nici losów. Elf stał wyprostowany wypatrując lecącej strzały, podobnie jak jego ludzie, którzy nawet słowem się nie odezwali. Statek du Ponte pchany siłą rzędów wioseł napędzanych rękoma licznych wioślarzy oddalał się od klifu z każdym pociągnięciem pióra. Już dawno wyszedł z zasięgu strzału. Już…

Strzała w zupełnej ciszy posłała sternika za burtę. Okrętem du Ponte targnęły fale, lecz nie świadomi zagrożenia wioślarze wciąż szarpali za wiosła. Ster zatańczył na falach, łódź gubiła rytm i cel biegu. Ludzie z d”Arvill mruknęli zadowoleni, ale ich zadowolenie wzrosło w dwójnasób, gdy zobaczyli jak na wielkiej fali statek obrócił się a skryci pod pokładem wioślarze wytężali wszystkie siły, choć nie mieli prawa być świadomymi tego, że ich okręt gna z niemal pełną siłą ku skalistym, śmiertelnym zębom klifu. To kiedy się roztrzaskają było już tylko kwestią pacierza. Stojący na brzegu zrozumieli, że muszą tylko znaleźć miejsce do zejścia na brzeg. Tam dopełnić się miała cała historia…


***

Na zamku:

Tupik nie tracił czasu. Od razu pomknął ku owemu domkowi na przystani. W środku nocy. Nie chcąc tracić czasu na drobiazgi wziął ze sobą siekierę. Nie miał ochoty poszukiwać klucza lub przesłuchiwać w tym celu Otta, co do którego naraz nabrał rezerwy. Szedł sam. Nie chciał fatygować nikogo. Minął zamkową bramę karząc jedynie otworzyć sobie furtę i zaraz wzdłuż murów ruszył do przystani. Fakt faktem ostatnimi czasy Otto częściej tam chadzał, ale jakoś nikt na to nie zwrócił uwagi. Teraz Tupik pluł sobie w brodę. W Rosenburgu nauczyć się był winien nie ufać nikomu a zaufał. Czyżby się starzał?

Domek był stary, chybotliwy i wymagał naprawy. Na jego ścianach wisiały sieci, liny i jakieś narzędzia rybackie, których Tupik za cholerę rozpoznać nie potrafił. Jednak kłódka i skobel broniące wstępu do środka szopy były solidne. Nie tak jednak jak siekiera, która nawet w chuderlawych rękach Niziołka dość miała siły by roztrzaskać skobel i wpuścić go do środka. Wnet zanurzył się w zapachu ryb, morza i gruchania gołębi.

Zaplona lampka rozświetliła środek szopy. Zawalona była ona wiklinowymi koszami, wiosłami i kawałkami poszycia, sterów i innych elementów małych łodzi. Jedyną rzeczą kompletnie tu nie pasującą była klatka. Wiklinowa klatka dla ptaków. W której siedział jeden, samotny jak Tupik w szopie gołąbek. Tupik był metodyczny. Na przeszukanie szopy poświęcił sporo czasu i w końcu znalazł co szukał. Skryty w dole pod jedną ze skrzyń kuferek. Kuferek z flakonem perfum, Pekiem kluczy wszelakich, pergaminem czystym, inkaustem i piórem. I z na w poły spisanym listem.


***

W zamkowych lochach:

Trudno było powiedzieć, który ze strażników spostrzegł to pierwszy. To był zwyczajowy obchód lochu w którym obecnie siedziało dwóch kmiotków za długi wobec zamku oraz czasowo zamknięty zaufany sługa Lorda Berengera, Otto. Właśnie przy jego celi poczuli, że coś jest nie tak. Więzień nie miał prawa stać tak wysoko! Niemal od razu otwarli loch, lecz na ratunek było za późno. Sine oblicze Otta nie budziło wątpliwości, podobnie jak skórzany pasek zadzierzgnięty wokół jego szyi a umocowany na kracie, pod sklepieniem. Otto, zaufany sługa domu d’Arville, się powiesił…


***

Na wyprawie:

Zsunęli się z klifu korzystając z kilku jarów, lecąc na złamanie karku, świadomi tego, że topielcy z okrętu tylko przez chwilę stanowić będą łatwy cel. Okręt ich bowiem kilkanaście ledwie metrów od brzegu potężna fala przypływu obróciła i roztrzaskała na skale. Peter i Yavandir modlili się, by Berengerowi się przy tym nic nie stało. W końcu dotarli do żwirowej plaży w chwili, kiedy z wody jęli wydobywać się pierwsi topielcy. Którzy zaraz na ich widok dobyli marynarskich, zakrzywionych noży. Załoga z du Ponte miała zamiar drogo sprzedać swoje życie…


***

W szopie nad brzegiem:

„ Mistrzu! Bractwo nie istnieje. Elf i czarodziej nie wrócili. Kress niczego się nie spodziewa. Nie gromadzi ludzi. Zamek będzie do wzięcia z marszu. Radzę uderzyć jutro…”


Dalsze złote myśli Otta były już tajemnicą. Tupik nie wiedział w tej chwili jeszcze, że tajemnicę tę sługa rodziny d’Arville zabrał do grobu…





[ Proszę Graczy Wyprawy o podanie pod postem 5 wyników rzutów k100]
[Proszę Miaucur – Dymka o niepostowanie i kontakt na PW/GG]
 
Bielon jest offline