Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-11-2010, 15:37   #101
 
Trojan's Avatar
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Jean Pierre dał ludziom wytchnąć. Musieli odpocząc, skoro mieli być gotowi do dalszej podrózy. Konie zaobroczono, puszczono na łączce wolno. Dwóch strażników strzegło oddziału a reszta odpoczywała jedząc i pijąc wodę z źródła, które odkryli opodal. Jean Pierre siedział na uboczu myśląc. Wiedział, że powinien podjąc decyzję wcześniej, ale nie mógł przestac o niej myślec. Jej uroda olśniła go. A ona pojechała tam, gdzie powinien wrócic. Miał jednak zadanie do wykonania a druh na niego liczył. „Objedź ziemie d’Arvill od północy, zbadaj czy na granicy nie robi się … tłoczno. Wiesz o co mi chodzi. I uważaj Jean, tutejsze obyczaje niewiele mają wspólnego z rycerskimi zwyczajami, do których tyś nawykł. Objedź kończąc na Wieży Diabła. Tam kilku naszych pojechało. Z elfem, nie zdziw się. Może potrzebowac będą pomocy?” Tylko, że gdy to ustalali nie było mowy o Piękności, która gościc miała w d’Arvill. A teraz tam była a Jean pamiętał ile razy Frank ubiegał go w romansach. „Nie tym razem mój panie!” myślał ze złością. Jednak obiecał druhowi pomoc. Musiał…


- Tretuis! – Jean podjął w końcu decyzję. Było późne popołudnie. Na świt chciał być z powrotem na zamku. Dziesiętnik, który podszedł, od początku wędrówki objaśniał Jeana w położonych w okolicy ciekawostkach snując opowieści i zajmując nudny czas podróży. Był jednak nie tylko dobrym gawędziarzem, ale i niezłym dowodzącym. – Za dwa pacierze ludzie mają być w siodle. Pojedziemy prosto na Point du Mer Diable. Jeśli tam są wasi ludzie, mogą potrzebowac pomocy. Dowiemy się co z nimi i wracamy na zamek. Gołym okiem widac, że okolica spokojna. Nawet, rzekł bym za spokojna. Powiedz ludziom, by byli gotowi na całonocną jazdę!

- Tak Wasza Godność! – rozkaz Tretuis przyjął jak zwykle spokojnie. Równie spokojnie znosił pełne niezadowolenia komentarze informowanych zbrojnych. Cała noc w siodle nie miała prawa im się spodobac. Mimo tego robili, co im się kazało. Jean zaś zastanawiał się co powiedzieli by, gdyby wiedzieli, że to piękna niewiasta sprawiła, że miast spokojnego przejazdu gnac będą w siodłach na złamanie karku przez pół nocy. Bo, że im się to nie spodobało by, tego był pewien.
.
 
Trojan jest offline  
Stary 07-11-2010, 17:44   #102
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
"No pięknie, pełen profesjonalizm, tylko co to za ślady na jej plecach? No i po co w ogóle oglądam jej ciało skoro i tak pojęcia nie mam jak by je zbadać" -
Halfling po raz kolejny przywołał strażników, po to aby wyprawić jednego po doktora - I to szybko, niech no tu jaki cyrulik przybędzie i zbada zwłoki dokładnie, tylko najlepszego w mieście ściągnijcie i powiedzcie, że sprawa nagła, ma tu być i rozpocząć badanie zanim jeszcze uczta się skończy - to samo się tyczy was- dodał wbijając wzrok w strażnika - z rozkazu Lorda Malcolma - dodał powołując się na żądanie panicza.

- Oczywiście, ciało nie może być pochowane do czasu zbadania go przez medyka, proszę więc powstrzymać się Panie Zygfrydzie od pogrzebowych ceremoniałów czy balsamowania zwłok, czy tez czegokolwiek co robicie ze zwłokami... lekarz mógłby mieć później problem z właściwym odczytaniem znaków jakie daje ciało trupa.

Zygfryd mógł górować nad Tupikiem swym statutem, ale nie ulegało wątpliwości komu Malcolm powierzył wyjaśnienie sprawy... była w tym nić nadziei, że jednak panicz potrzebuje go i ceni bardziej niż okazał to przed kolacją... A może była to z jego strony gra, lub humor rozkapryszonego dzieciaka? Halfling nie zamierzał wnikać, miał zadanie do wykonania przy którym powołanie się na słowa panicza otwierało mu wszelkie drzwi.

Sztylet nie wnosił wiele nowego, ale można było od razu wykluczyć morderstwo w afekcie, przez kogoś kto w emocjach czy porywie zemsty zabiłby laydy. To oznaczało, że mieli do czynienia z profesjonalistą.
"Panicz chce raport zaraz po wieczerzy? ... Będzie je miał.

Przywołał szczurołapa zlecając mu dalsze poszukiwanie przejść tym razem zasugerował jednak wprost.

- Następnym razem nie bądź tak niedyskretny, daj znać mi i tylko mi i nie zapomnij kto wyciągnął cię z pudła.

Halfling poszedł ukrytym korytarzem dokładnie w ślad za jakim jak mniemał ciągnięte były zwłoki. Widzenie w ciemnościach i błysk latarni doskonale wystarczały do dokładniej obserwacji śladów - z których szczególnie interesowała go krew. Dopiero gdy przeszukał cały korytarz i wyszedł do pokoju Lady - postanowił przeszukać go na wylot, nie oszczędzając żadnego skrawka pomieszczenia a przy okazji szukając rzeczy wartych zainteresowania z czystko materialnego punktu widzenia. Na koniec zaś po przeszukaniu kazał przyprowadzić służkę laydy która pod obstawą straży zaczął przesłuchiwać.

- Kiedy ostatni raz widziałaś swoją panią? Co robiła? Czy miała jakieś plany na wieczór? Czy działo się coś co zwróciło jej lub twoją uwagę w ostatnim tygodniu, lub miesiącu?
Co laydy mówiła o innych mieszkańcach zamków , czy miała jakieś tajemnice?
-szereg pytań dotyczących laydy był przemieszany z pytaniami dotyczącymi służki. Halfling uważnie przypatrywał się reakcją rozmówczyni szukając choć najmniejszego śladu kłamstwa i a priori podejrzewając służkę właśnie o mord na pani, w końcu jej było najłatwiej tego dokonać.
- Od jak dawna jej służyłaś? Skąd pochodzisz? Czy miałaś tajemnicę przed Panią? Czy dobrze cię traktowała? Słyszałaś, widziałaś coś tej nocy niepokojącego?

Halfling rozglądał się po pokoju także w poszukiwaniu notatek laydy, w celach porównania charakteru pisma z listem znalezionym przy intruzie. Dopiero na samym końcu , dla pewności zamierzał skonfrontować list ze służką pytając czy to charakter pisma pani. Nie umknęło mu tez pytanie o flakonik perfum - gdyż po dokładnym przeszukaniu nie potrafił go znaleźć w pokoju,a był pewny , że zapach lawendy laydy często stosowała. Oczywiście służąca była już niemal winna kradzieży i współpracy ze szpiegiem który miał zamordować jej panią, a przynajmniej halfling stawał na głowie by przy użyciu swej charyzmy dokładnie takie wrażenie na służce zrobić. Liczył, że pęknie, liczył , że się rozklei , niezależnie od tego czy była winna czy też nie. Ze skruszonej ofiary łatwiej było mu wydobywać informacje, a na podsyłanie jej do kata specjalnej ochoty nie miał... chyba że jego przypuszczenia mogłyby zostać czymkolwiek potwierdzone.
 
Eliasz jest offline  
Stary 09-11-2010, 12:35   #103
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir
- Job twoju mać - zaklął elf iście nie po elficku. - Ja tak łatwo nie odpuszczam. Za mną.
Pobiegł do obozowiska i wskoczył na konia, szczęściem mieli je już osiodłane, na wypadek szybkiej ewakuacji. Wyjechał na równiejszy teren i ruszył galopem. Mila z hakiem, to nie tak wiele. Wjechał na wzgórze leżące tuż nad wodą. Zeskoczył z konia i nie przejmując się nim sięgnął po łuk. Kosma jadący za nim schwytał boczącego się wierzchowca i także zsiadł.
Łódź płynęła wzdłuż brzegu omijając skalne zeny i mgłę. Yavandir wybrał trzy strzały, dwie wbił w ziemie przed sobą, trzecia nałożył na cięciwę. Może i reszta towarzystwa schowana była pod pokładem, ale sternik był na zewnątrz i do tego niżej niż elf. Naciągnął łuk do ucha i wstrzymał oddech. Brzękneła cięciwa. Śledząc pocisk Yavandir sięgnął po drugą strzałę. To był trudny strzał, na granicy zasięgu, ale jak to mawiają ludzie: kto nie próbuje ten tylko kuby se poobmacuje.
 
Mike jest offline  
Stary 09-11-2010, 13:16   #104
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Człowiek sobie planuje, zaś Los snuje własne plany, krzyżując poczynania zwykłych mieszkańców świata.
Tak i w tym przypadku.
Żołdacy du Pointe, miast jak przystało na solidnych, porządnych ludzi, wpakować się na skały i pójść na dno, dając szansę na spełnienie planów Petera i Yavandira, okazali się nieuczynni - ominęli pułapki natury i popłynęli dalej.

- Niech to szlag... - powiedział Peter. - Tak jakby sobie popłynęli...

Fakt, że wielka łódź płynęła powoli... W dodatku nie byli daleko od brzegu. Ale atak...

- Aż się proszą o jakąś niespodziankę. - Pokręcił głową.

Cały problem polegał na tym, że nie miał zielonego pojęcia, na czym ta niespodzianka miałaby polegać. Podstępy, zasadzki, napady... Jego doświadczenia w tej dziedzinie były bliskie zeru i tu, niestety, musiał polegać na pomysłach Yavandira.
Niestety, bowiem zależność od cudzej inicjatywy nigdy Peterowi nie odpowiadała. Lubił zawsze dokładać do jakiegokolwiek planu coś od siebie.

***

Widać myśli niektórych osób biegły tymi samymi torami. Elf doszedł do podobnego wniosku, co Peter. Jedyną szansą było ustrzelenie sternika, a ten, bez względu na konstrukcję łodzi, w taki czy inny sposób musiał obserwować drogę - widzieć wszystko i przed sobą, i z boku. A to stwarzało pewną szansę, pod warunkiem że Yavandir był w strzelaniu z łuku tak dobry, jak sądził.
Peter bez namysły dosiadł wierzchowca i popędził za elfem.

A potem pozostawało tylko czekać na efekt strzałów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-11-2010 o 13:32.
Kerm jest offline  
Stary 09-11-2010, 13:59   #105
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Cenne minuty uciekały, a Frank zamiast jechać na zamek i czym prędzej rozmówić się z Tupikiem, siedział i wraz ze swoimi ludźmi bawił się jak za dawnych czasów. Prawdą było jednak też, że o ile ludzie jego bawili się jak gdyby ktoś nagle zwolnił ich ze służby dając w odprawie roczny żołd o tyle on skupiał się znakomicie bardziej na jedenastce, która była powodem jego tu wizyty. Odczekał odpowiednio długo by towarzystwo przestało obserwować ich jako pierwszoplanowe zagrożenie po czym wstał ze świeżo doniesionym prze Rene dzbanem piwa i ruszył lekko chwiejnym krokiem w stronę zbrojnych.
- Można się dosiąść?

Rzucił krótko, acz opadł ciężko na ławę nie czekając na przyzwolenie. Dryblas zwany Wernerem zareagował momentalnie podrywając się i sięgając po zawieszony u pasa szeroki sztylet, lecz wystarczył gest dłoni niskiego człowieczka by ten spotulniał i na powrót bez słowa zwalił się wpatrując jedynie w kapitana swoimi małymi ślepkami. Frank niezauważalnie odetchnął z ulgą.
- Zwą mnie Drake
- przedstawił się polewając jednocześnie piwo do dwóch kufli a dzban puszczając dalej w krąg - dowodzę wolną kompanią Rodis. Ufałem, że tylko myśmy dowiedzieli się o tym co na tych ziemiach stać się ma za chwilę, ale widzę, że przepłaciłem mojego informatora. Nic to zawiśnie szelma jak i jego brat niegdyś. Pociągnął z kufla duży łyk, otarł twarz rękawem po czym kontynuował.
- Czasu mało, na dniach sprawy nabiorą takiego tempa, że nie połapiesz się kto po której stronie grać będzie. Może więc już dziś pomyślimy o współpracy co by w drogę sobie nie wchodzić?

Mimo iż przy ławie siedział niemal tuzin ludzi żaden z nich nie miał wątpliwości, że Frank kieruje swoje słowa do szczupłego mężczyzny, najniższego z całej bandy.
- Pomyliłeś się chyba żołnierzyku, nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Proszę cię -
odwrócił się już bezpośrednio do swojego rozmówcy - może wyglądam młodo, ale żyję na tym świecie już dość długo i brałem udział w wystarczającej ilości rozbojów, by domyśleć się waszych planów.
Towarzystwo przy ławach poruszyło się znacząco na dźwięk tak bezpośrednich słów. Frank jednak kontynuował nie zważając na ich reakcje a skupiając się jedynie na przywódcy. - Różni nas jedynie to, że na czas gdy wy siedzicie sobie tu i grzejecie dupy, my zaczęliśmy już działać uszczuplając poczet świętej pamięci Berengara o kilku świeżaków z jakiegoś podjazdu. Nie wierzysz, to spójrzcie na płaszcza mojego człowieka, zerwany z konającego jeszcze w konwulsjach wojaka. - Kończąc to zaśmiał się jak z dobrego żartu - wyobraźcie sobie jak śmiesznie wygląda błagający o życie mężczyzna, któremu Hektor kręci w trzewiach swoim scyzorykiem. - ostatnie słowa powiedział na tyle głośno, żeby siedzący przy ich stole Hektor mógł je dosłyszeć i szczerząc zęby zademonstrować swoje szerokie ostrze.
- Tak więc co. Pogadamy?
 
Akwus jest offline  
Stary 09-11-2010, 21:05   #106
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Zygfryd był zły. Niziołek okazał się niechętny do współpracy, a szykowała mu się przeprawa z tym zarozumialcem Richelieu. Co prawda nie bał się samej walki, ale teraz gdy miał szansę na zdobycie sporej władzy, jego własny tyłek stał mu się wyraźnie bardziej droższy. Tak czy siak nie miał teraz wyboru. Musi wyzwać tego bretońskiego wypierdka na pojedynek i mieć nadzieję że da radę skopać mu dupsko. Zygfryd wiedział jednak, że to tylko pobożne życzenie. Skurwiel nie mówiłby tak zadziornie gdyby nie potrafił machać żelastwem. Rycerz wiedział że musi coś wymyślić by gnoja załatwić. Wytężył mózgownicę aż go głowa rozbolała i coś w tej zakutej łepetynie mu się wykluło.

"Może mój pan Morr poratuje mnie z opresji" - pomyślał i rozejrzał się, ale Tupik już zniknął załatwić swoje sprawy. Podszedł więc do stojących dalej strażników i zapytał:

- Słuchajcie, wyście tutejsi i okolicę znacie. Powiedzcie mi gdzie tutaj w okolicy jest nawiedzone miejsce, takie że po zmroku nawet najdzielniejszy wojak ma pełne gacie, żeby tam pójść? Nie licząc oczywiście diabelskiej wieży.

Miał nadzieję że miejsce takie istnieje, zamiast pojedynku mógłby zaproponować bretońskiemu szlachciurze pewien rodzaj zakładu. Taki test odwagi w okolicznościach w których się czuł jak ryba w wodzie. Czekał na odpowiedź z niecierpliwością, choć gdyby takiego miejsca nie było może udałoby się coś zaimprowizować.
 
Komtur jest offline  
Stary 09-11-2010, 23:50   #107
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
W Zajeździe pod Złotą Monetą:

Młokos mógł się spodziewać wielu rzeczy. Zwykle przewidywał tak wiele różnych możliwych układów zdarzeń i następujących po nich konsekwencji tychże, że zdołał by przyprawić o zawrót głowy nie jednego szachistę. Jednak tego co wyrwało go z nerwowego półsnu o świtaniu spodziewać się nie miał prawa i się nie spodziewał. Po raz pierwszy bowiem w jego skromne progi zawitał gość od człowieka, którego imię każdemu w mieście mówiło wiele. O ile rzeczywiście go reprezentował.

- Jak więc cię zwą? Bom zapomniał? Późna pora, wybacz Panie proszę i za złe mi mej ignorancji nie miej. – Młokos orzeźwił się lodowatą wodą pozostawioną mu w cynowej misie, choć nie wypadało tego czynić przy gościu. Gość jednak do wybrednych nie należał, nie skrzywił się nawet na tak wyraźny brak grzeczności. Lub raczej dobrych manier. Jednak prosta, wykuta jakby z granitu twarz muskularnego sługi, którego gladiatorskiej postury nie krył nawet starannie skrojony kaftan, pozostała niewzruszona. A gdy się odezwał zdało się, że to ktoś żelazem po szkle sunie.

- Gil. – to była jedna z najkrótszych odpowiedzi, jakie Młokos usłyszał w tym tygodniu. Skrzywił się siadając, czując ból w stłuczonej w zaułku nodze. Cyrulicy, którym kazał obejrzeć ranę nie byli w stanie dojść do ładu, złamana czy stłuczona? Jeden nawet zaproponował jej otwarcie w celu zbadania, ale po tym jak nań Młokos spojrzał zrezygnował z pomysłu.

- Zatem Gilu kto i z czym cię do mnie przysłał, że mnie po nocy niepokoisz? – spytał flegmatycznie odprawiając Jakuba, który spieszył z winem. Nie była to pora na popijawę. Zwłaszcza z tym… Gilem.

- Świt już. Ludzie pracy już pracują. – Gil może nie należał do ludzi wylewnych, ale potrafił najwidoczniej powiedzieć więcej niż jedno słowo. „Może i twarz mu zmieni wyraz. Kiedyś” pomyślał Młokos, ale nie odpowiedział rozmówcy. Wolał by ten kontynuował. – Nadeszła pora decyzji. Wóz, albo przewóz. Czas gry o wszystko. Ty w tej grze też bierzesz udział, Panie.

Gil zaskakiwał na całym froncie. Teraz, zakończywszy przemowę mrugnął nawet osłaniając blade oczy niczym tafle dwóch bezdennych jezior ciężkimi powiekami. Jednak nie tylko fizjonomia Gila zainteresowała Młokosa. – Co masz na myśli?

- Nim minie tydzień ziemiami tymi władać będzie ktoś inny. Ktoś, komu mój Pan pomaga w zamiarach a te zawsze się ziszczały. Ty Panie również możesz mieć w tej viktorii swój udział. I swoją rolę do odegrania. Mój Pan wie, że dysponujesz sporą ilością oddanych ludzi i nie mniejszą ilością świeżych mundurów. I znalazł by dla nich obu zajęcie, które wyniosło by cię Panie ponad wszystkich „dobrych ludzi” w tej części Akwitanii
. – Gil znał najwidoczniej nazewnictwo, którym o sobie mówili złodzieje, bandyci, mordercy i żebracy. Wszyscy się bowiem zwykle zwali „dobrymi ludźmi”. Tylko kogo reprezentował i czemu prośby swe kierował do Młokosa?

- Oczekiwał bym konkretów. Na początek kim jest twój Pan? Jeśli miałbym dlań wykonać tę prośbę, muszę wiedzieć dla kogo pracuję. – Młokos chciał to usłyszeć, bo swoje podejrzenia już miał. W mieście był tylko jeden człowiek zdolny do takiego planowania. Choć myśl, że właśnie odeń przybył doń Gil była zaskakująca.

- Moim Panem jest Mistrz Cecile. On sam rzekł, że jeśli zechcesz przyjąć jego propozycję szczodrą, to musiałbyś zaraz rankiem spotkać się z nim w celu omówienia dalszych działań. Jeśli nie, wyjedź Panie, bo za tydzień najdalej Twe życie nie będzie wiele warte. – Gil mówił spokojnie, jakby nie zdając sobie sprawy, że straszy największego szczupaka w tym stawie. Jednak coś w jego postawie i posturze sprawiło, że Młokos nie miał ochoty sprawdzać, co mógłby mu uczynić. Na wszystko przecież przychodzi w ludzkim życiu odpowiedniejsza pora.

- A jeśli pójdę z tym na zamek? Powiem o intrydze twego Pana? – Młokos głośno myślał. Jednak nie spuszczał Gila z oczu. Ten zaś uśmiechnął się szeroko ukazując białe, duże zęby. To nie był ładny uśmiech i nie sięgał on oczu.

- Idź Panie… Idź…

- Powiedz swemu Panu, że się zastanowię. Możliwe że się zjawię. Bo, jak łatwo zrozumieć, mam sporo pytań. – Młokos nie mógł się zdecydować, zatrzymać go do rana w areszcie, czy puścić wolno. W końcu zdecydował się na to drugie.

- Pytaj Panie, pytaj. Kto pyta nie błądzi. – Odpowiedział Gil. Dając tym jasny dowód, że fizyczna powłoka osiłka kryje nie taki znów prosty umysł…


***

W zamkowych komnatach:

Przesłuchanie było nudne jak flaki z olejem. Podobnie jak wcześniejsze oględziny zwłok. Tupik na trupach znał się jedynie w szczególnie wąskim zakresie. Dokładniej, wiedział jak zamieniać w nie żywych. Z Rosenbergu, pewnego miasta w Księstwach Granicznych wyniósł dobrą naukę. Jednak tu ona pomóc nie mogła. Lucienne była martwa bez dwóch zdań, ponad wszelką wątpliwość również się broniła, skąd inaczej mogły by powstać sińce? Choć z drugiej strony czemu miały by powstać tak szybko? Posłał po cyrulika, bowiem nie potrafił ustalić nawet pory jej zgonu. Od razu też przystąpił do przesłuchania osobistej służki Lucienne zastanawiając się czemu uczynił to tak późno? Mógł wszak zrobić to wcześniej? Mógł… wiele rzeczy mógł i powinien, ale był z tym wszystkim sam. Otto wyraźnie oklapł od chwili, kiedy Lord Malcolm potraktował go jak aportującego pieska. Zygfryd stworzony był do innych celów i ani myślał myśleć. Yavandir i Peter byli na wyprawie i bogowie tylko wiedzieć mogli co się z nimi od dwóch dni działo a Kress… Był sam. Wszystko spoczywało na jego barkach a on już zwyczajnie nie dawał rady. Chciał jeszcze zbadać tajne przejścia, ale wpierw chciał przesłuchać służkę. Chcąc jednak instynktownie przyspieszyć to wszystko zasypał służącą dziesiątkiem pytań. Podświadomie czując, że i tak nie dowie się niczego ciekawego. Zwłaszcza po nudnym początku, który nic nie wnosił. Do chwili, kiedy służka zaczęła mówić rzeczy, których Tupik zupełnie nie był świadom.

- Panie, jam nie winowata. Ja od razu jakem Panią ujrzała jak to jej te siniaki się stały od tego upadku ze skarpy, tom mówiła, by ona o wszystkim powiedziała. Ale ona mi kazała buzię na kłódkę zamknąć i dalej bieliznę prać a cerować! A przecie ja z troski o nią. – służąca drżała cała. Trudno jednak było rzec czy ze strachu, czy z nerwów.

- Co konkretnie o tym wiesz? – spytał Tupik nie wiedząc tak naprawdę o co pytać. Profilaktycznie zadał pytanie o wszystko.

- No bo jak ona ujrzała Pana Otto, jak on te gołębie słał, to poszła doń zapytać. Ja nie wiem co to się wtedy stało, ale Pani mówiła, że sama ze skarpy spadła i że to nie moja sprawa. A o tych gołębiach to mi kazała nikomu nie mówić. Ale to nie było dobre, ja to czułam. Pan Otto to zaczął tak Lady Lucienne pilnować, że kroku sama uczynić nie mogła. A z tymi gołębiami to się skrył w domku przy przystani. I o świcie je puszczał. Aż ostatniego puścił. Lady się go bała, to wiem na pewno, bo nigdy sama zostawać od czasu tego upadku już nie chciała. I my wszystkie Hela, Jonna i ja byłyśmy z nią na zmianę. Tylko tej jednej nocy nas odesłała. Nie musiała tego robić, co to ja chłopa z babą nie widziała?

- Kto nawiedził Panią?


- No jakże kto? Nasz Pan, Lord Malcolm! I nie raz to było już. Ale wyszedł szybko, jak to on zawsze. Tylko, że Pani już spała, to i nie można się było o rozkazy dopytać. Tośmy poszły spać wszystkie. A rano Pani przecie jeszcze mnie zrugała, jak ją czesałam. Na śniadanie poszła. I biedaczka nie doszłaaaa… - dalsze przesłuchanie przerwał atak szlochu. Tupik jednak dalej słuchac nie chciał i nie musiał. Trząsł się cały na myśl o Ottcie. I o tym, jak go w to bagno wrobiono. Bo, że to służący stoi za tym wszystkim, wierzyć mu się nie chciało. Na szczęście Otto był teraz bezpieczny w celi. I miał Tupika, który wiedział, że wyjaśnić tę sprawę musi natychmiast. Podobnie jak zbadać sekretne przejścia. I zadbać o zakończenie uczty, by nie przerodziła się w coś, nad czym nikt i nic zapanować by nie mogli…


***

Zygfryd nie cieszył się nadmierną estymą wśród zbrojnych d’Arvill. Raz, że był raczej ponury z natury, dwa był obcokrajowcem, a trzy że wtrącał się w kompetencje dowódcy zbrojnego hufca, Franka Kressa. Jednak był też urodzonym a prosty żołdak zapytany zwykł odpowiadać. Choć po minach obu rozmówców rycerz szybko zrozumiał, że nie mają najmniejszej ochoty na rozmowę.

- Nu, Panie to pewnie Uroczysko Gotfryda! Tamój samojeden to nikt nie pójdzie. Tam straszno! Złe tam mieszka! – pierwszy odezwał się ten mniejszy. Zygfryd nie był pewny jak się on nazywa. Wolał nie strzelać. „Uroczysko Gotfryda” powtórzył w myślach zastanawiając się czy aby o to właśnie mu chodziło.

- Ale tam, pierdolisz Jean. Na Uroczysku to ino utopce straszą i ino jak głodne przy księżycu. A Moglinik? Tam i za dnia mało kto pójdzie… - drugi, którego Zygfryd poznawał i pamiętał z ćwiczeń jako Klausa, człeka o wyraźnie imperialnym imieniu a może i korzeniu, nie zgadzał się ze swoim druhem. Faktem jednak było, że i Zygfrydowi przypominało się, jak to się zbrojni kiedyś straszyli nocą na Mogilniku.

- Mogilnik to co? –dopytał. Obaj zmierzyli się spojrzeniami i zacięli się w sobie, ale w końcu jeden odpowiedział.

- Mogilnik Panie, to samo Zło. Tamój pochowano przodków naszego rodu, co w boju z du Ponte legli. Lord Malcolm pewnie więcej wie a najlepiej było by Lorda Berengera spytać. Ale i kowal nasz wiele powiedzieć może, bo zna różne historie.

- Co tu gadać. Trupy tam żywe wstają, i choć poza obręb żalnika nie lezą, to nikomu w Mogilniku nie przepuszczą. Tam nikt już nie chodzi to zarósł on lasem i zdziczał. Mało kto nawet drogę by znalazł. Choć pewnie Yavandir trafi, jak będziecie Panie iść chcieli…

- Wielkie dzięki
! – odparł zadowolony Zygfryd. Wiedział, że trafił w sedno…


***

Na wyprawie:


Dopadli skraju urwiska niemal za późno. Porzucili wierzchowce zsuwając się nad sam klif, wsłuchując się w szum rozbijających się o skały fal. Wypatrując na tle granatowego morza czarnego kształtu łodzi. I w końcu ją wypatrzyli. Sunęła blisko brzegu. Niemal na skraju kipieli. Jednak i tak, pomimo tego że sternik prowadził ją tak blisko brzegu, wciąż była bardzo daleko. Yavandir, który wbił przed sobą trzy strzały, wiedział że taki strzał nocą był na granicy cudu. I znacznie przekraczał jego możliwości.

Jednak nie byłby sobą, gdyby nie spróbował.

Pierwsza strzała poszła w mrok nocy wypuszczona przedwcześnie. Wiedział to bardziej intuicyjnie, niźli rozumiał. Okrętem szarpnęło, uniosło go na wzburzonej fali a strzała zniknęła w morzu nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Elf sięgnął po drugą. Łódź zbliżała się do kolejnego cypla. Później znalazła by się już poza zasięgiem pościgu, bo brzeg zamieniał się w płytką piaszczystą plażę i nie chcąc ryć dnem o przybrzeżne łachy piachu sternik musiał wyjść w morze.

Naciągnął cięciwę do samego ucha wyczuwając każdy podmuch wiatru. Jego ludzie i Peter zamarli czekając. Cięciwa zadrżała, gdy wypuszczał ją z palców, lecz i tym razem wyczuł, że nie trafił. Strzałę zniósł wiatr, przeszła nad rufą okrętu i zniknęła w morskim grzywaczu. Szczęściem wzburzone morze nie pozwoliło sternikowi na zorientowaniu się w sytuacji. Choć pocieszenie było zbędne. Elfowi co prawda zostało wiele strzał, lecz czasu ostało się jedynie na wystrzelenie jednej. Sięgnął ku niej i delikatnie pogłaskał lotki. Dopiero wówczas ujął ją mocniej i nałożył na cięciwę, napinając łęczysko do granic jego możliwości. Tym razem nie czekał. Strzelił od razu. A w mroku nocy ostatni pocisk szybował ku łodzi, którą najpewniej wywożono Lorda Berengera do du Ponte…


***

Oberża Rene:

Kress zagrał, choć nie należał do najprzedniejszych aktorów. Jednak tym razem Panienka czuwała nad nim najwidoczniej, bowiem zbrojni, którzy tak radośnie zabawiali się w oberży doprowadzając Rene do szewskiej pasji wymienili pomiędzy sobą uważne, porozumiewawcze spojrzenia. A ten, który zdawał się nimi dowodzić skinął na Franka by się przysiadł doń.

- Szefie? Może by Sesilowi powiedzieć, że jeszcze się trochę ludzi zjechało? Się by ucieszył, nie? – gdyby spojrzenie mogło zabijać, genialny pomysłodawca pewnie byłby już kupką popiołu. Jednak spojrzenie herszta zbójów mocy owej nie miało. Dryblas o pysku usianym dziesiątkami blizn i zmarszczek wzruszył ramionami, po czym dodał na odchodnym – To ja sprawdzę co z końmi…

Cóż, koniom prawdopodobnie planów nie był w stanie spierdolić. Niski dowódca poczekał aż się Frank usadowi. Dopiero wówczas przeszedł do rzeczy.

- Jeśli taki jesteś ostry, może znajdzie się dla ciebie ciekawa robota. Byłbyś zainteresowany? - Frank skinął głową. Sam spoglądał na Rene, który właśnie coś tłumaczył jednej ze swoich posługaczek. Frank miał tylko nadzieję, że żadna z tych durnych bab nie wystrzeli z czymś w rodzaju „Panie kapitanie a co Pan pije?”. Chciał jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą licząc, że może uda mu się poznać zamiary zbirów.

- No to jest tu nasz pryncypał, on nam rozkazuje. Dokładnie mnie a ja wam. Przystępując do nas wchodzisz pod moje rozkazy. Jestem Vinszu Sen! – Frank słyszał o tym mordercy i grasancie ściganym na gardle w kilku księstwach.

- Na czym polegać będzie robota? – spytał flegmatycznie. Vinszu zmierzył go badawczym spojrzeniem, po czym odpalił. I to tak, że Frankowi włosy stanęły na głowie.

- Zamek i miasto zdobędziemy. Będzie i łup i zabawa.

- Jakiś konkretny?
– Frankowi nawet nie zadrżał głos, choć w żołądku wyrosła zimna kula.

- A ten tu! Co ty na to? Ludzi w okolicy już też mamy niemało, ale zawsze lepiej więcej.

- Kiedy?

- Najdalej pojutrze, ale rozkaz może przyjść w każdej chwili. Więc?

- Pomyślę…
- Frank nie mógł zebrać myśli. Świadom zagrożenia w jakim się znaleźli.

- Byle szybko. Po robocie będzie za późno a szef też musi się dowiedzieć, że ma nowych ludzi.

- Szef?

- Mistrz Cecile, pewnie słyszałeś o nim?

- Oj tak, oj taaak…



***


Na wyprawie:

Peter wyczuł jakieś drżenie mocy. Coś ulotnego i nieuchwytnego. Jak powiew wiatru nocą. Jednak „coś” takiego w tej właśnie chwili przez klif przemknęło a młody czarodziej świadom był obecności różnych pasm mocy. Niczym jakichś prządek tkających nici losów. Elf stał wyprostowany wypatrując lecącej strzały, podobnie jak jego ludzie, którzy nawet słowem się nie odezwali. Statek du Ponte pchany siłą rzędów wioseł napędzanych rękoma licznych wioślarzy oddalał się od klifu z każdym pociągnięciem pióra. Już dawno wyszedł z zasięgu strzału. Już…

Strzała w zupełnej ciszy posłała sternika za burtę. Okrętem du Ponte targnęły fale, lecz nie świadomi zagrożenia wioślarze wciąż szarpali za wiosła. Ster zatańczył na falach, łódź gubiła rytm i cel biegu. Ludzie z d”Arvill mruknęli zadowoleni, ale ich zadowolenie wzrosło w dwójnasób, gdy zobaczyli jak na wielkiej fali statek obrócił się a skryci pod pokładem wioślarze wytężali wszystkie siły, choć nie mieli prawa być świadomymi tego, że ich okręt gna z niemal pełną siłą ku skalistym, śmiertelnym zębom klifu. To kiedy się roztrzaskają było już tylko kwestią pacierza. Stojący na brzegu zrozumieli, że muszą tylko znaleźć miejsce do zejścia na brzeg. Tam dopełnić się miała cała historia…


***

Na zamku:

Tupik nie tracił czasu. Od razu pomknął ku owemu domkowi na przystani. W środku nocy. Nie chcąc tracić czasu na drobiazgi wziął ze sobą siekierę. Nie miał ochoty poszukiwać klucza lub przesłuchiwać w tym celu Otta, co do którego naraz nabrał rezerwy. Szedł sam. Nie chciał fatygować nikogo. Minął zamkową bramę karząc jedynie otworzyć sobie furtę i zaraz wzdłuż murów ruszył do przystani. Fakt faktem ostatnimi czasy Otto częściej tam chadzał, ale jakoś nikt na to nie zwrócił uwagi. Teraz Tupik pluł sobie w brodę. W Rosenburgu nauczyć się był winien nie ufać nikomu a zaufał. Czyżby się starzał?

Domek był stary, chybotliwy i wymagał naprawy. Na jego ścianach wisiały sieci, liny i jakieś narzędzia rybackie, których Tupik za cholerę rozpoznać nie potrafił. Jednak kłódka i skobel broniące wstępu do środka szopy były solidne. Nie tak jednak jak siekiera, która nawet w chuderlawych rękach Niziołka dość miała siły by roztrzaskać skobel i wpuścić go do środka. Wnet zanurzył się w zapachu ryb, morza i gruchania gołębi.

Zaplona lampka rozświetliła środek szopy. Zawalona była ona wiklinowymi koszami, wiosłami i kawałkami poszycia, sterów i innych elementów małych łodzi. Jedyną rzeczą kompletnie tu nie pasującą była klatka. Wiklinowa klatka dla ptaków. W której siedział jeden, samotny jak Tupik w szopie gołąbek. Tupik był metodyczny. Na przeszukanie szopy poświęcił sporo czasu i w końcu znalazł co szukał. Skryty w dole pod jedną ze skrzyń kuferek. Kuferek z flakonem perfum, Pekiem kluczy wszelakich, pergaminem czystym, inkaustem i piórem. I z na w poły spisanym listem.


***

W zamkowych lochach:

Trudno było powiedzieć, który ze strażników spostrzegł to pierwszy. To był zwyczajowy obchód lochu w którym obecnie siedziało dwóch kmiotków za długi wobec zamku oraz czasowo zamknięty zaufany sługa Lorda Berengera, Otto. Właśnie przy jego celi poczuli, że coś jest nie tak. Więzień nie miał prawa stać tak wysoko! Niemal od razu otwarli loch, lecz na ratunek było za późno. Sine oblicze Otta nie budziło wątpliwości, podobnie jak skórzany pasek zadzierzgnięty wokół jego szyi a umocowany na kracie, pod sklepieniem. Otto, zaufany sługa domu d’Arville, się powiesił…


***

Na wyprawie:

Zsunęli się z klifu korzystając z kilku jarów, lecąc na złamanie karku, świadomi tego, że topielcy z okrętu tylko przez chwilę stanowić będą łatwy cel. Okręt ich bowiem kilkanaście ledwie metrów od brzegu potężna fala przypływu obróciła i roztrzaskała na skale. Peter i Yavandir modlili się, by Berengerowi się przy tym nic nie stało. W końcu dotarli do żwirowej plaży w chwili, kiedy z wody jęli wydobywać się pierwsi topielcy. Którzy zaraz na ich widok dobyli marynarskich, zakrzywionych noży. Załoga z du Ponte miała zamiar drogo sprzedać swoje życie…


***

W szopie nad brzegiem:

„ Mistrzu! Bractwo nie istnieje. Elf i czarodziej nie wrócili. Kress niczego się nie spodziewa. Nie gromadzi ludzi. Zamek będzie do wzięcia z marszu. Radzę uderzyć jutro…”


Dalsze złote myśli Otta były już tajemnicą. Tupik nie wiedział w tej chwili jeszcze, że tajemnicę tę sługa rodziny d’Arville zabrał do grobu…





[ Proszę Graczy Wyprawy o podanie pod postem 5 wyników rzutów k100]
[Proszę Miaucur – Dymka o niepostowanie i kontakt na PW/GG]
 
Bielon jest offline  
Stary 10-11-2010, 11:10   #108
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Peter beznamiętnym wzrokiem odprowadził kolejną strzałę, która minęła sternika o dobrych parę metrów. Przynajmniej miał nadzieję, że na jego twarzy nie maluje się rozczarowanie. A nie powinno, bowiem wszyscy synowie Johanna d'Orra uczeni byli, by wszystkie emocje, przynajmniej te negatywne, trzymać dobrze na wodzy. Rozczarowanie należało do takich, których Johann zdecydowanie nie tolerował, a że postanowień swoich nie zmieniał nigdy, to i nie raz, nie dwa na synów kary spadały wszelakie. Synowie w ciemię bici nie byli, więc wnet nauczyli się uczucia swe ukrywać, czy to o ból rozbitego kolana chodziło, czy o nierówny podział pochwał.
A że i tak szansa trafienia niewielka była, z czego Peter zdawał sobie sprawę, to i rozczarowanie niewielkie było, chociaż żalu i tak trochę w magu było. Człowiek jest tylko człowiekiem i zawsze nosi w sobie pewne złudzenia.

Lotu ostatniej strzały nawet nie chciał oglądać. Najlepsza broń w rękach najlepszego strzelca nic by tu nie zdziałała. Już chciał się odwrócić i ruszyć w stronę koni...
- Na Pana Magii...
Nawet w chwili zaskoczenia nie wymówił imienia Tzeentcha, boga Chaosu, nie chcąc ściągać na siebie uwagi Pana Przemian.
Proste kmiotki mogłyby uznać trafienie za cud jakiś, Yavandir - za uśmiech losu lub nagły wzrost swych umiejętności. Oni tak, ale nie Peter. To nie był gwałtowny wzrost siły wiatrów magii. To było bardzo subtelne manipulowanie magicznymi splotami, ledwo wyczuwalne nawet dla niego. Ktoś - jakiś mag bardziej niż wprawny zapewne - manipulacji sprytnej dokonał, pasma różne mocy splatając.
Kto i z jakiego powodu, tego już Peter nie wiedział. Cel działania owej mocy znany mu nie był, a przez to groźny bardziej się zdawał, niżby wrogim się od razu okazał. Chwilowo im sprzyjał, ale dla jakich celów?
Na rozważania dalsze czasu już nie było, bo gdy sternik za burtę wypadł, strzałą Yavandira trafiony, fale zaczęły miotać barką jak łupiną i tylko kwestią czasu było, kiedy na skałę trafi, a kwestią prądów wodnych - na jaką.

Cóż... Jak się okazało, równie dobrze mogli lorda Berengera od śmierci zbawić, jak i przed czasem w objęcia Morra posłać. Gdy barka na skały trafi, a tego uniknąć nie mogła, każdy będzie ratować własny żywot, a o jeńcu, który utopić się może, nikt nie pomyśli. któremu to postępowaniu dziwić się było trudno.
Z drugiej strony jasnym było, że z tych, co falom zachłannym ujdą, do du Pontów nikt nie wróci, bo senior rodu du Ponte płazem straty jeńca nie puści, a śmierć w falach rozkoszą by się zdała tym, co z wieścią o klęsce do domu wrócą. Stary du Ponte z mściwości był znany, a litości nie okazywał ni obcym, ni swoim, jeśli go zawiedli.

Jeszcze się barka rozbić nie zdążyła, gdy już wszyscy członkowie wyprawy, konie zostawiwszy, z bronią w rękach, na dół pobiegli. Tak jak i Peter, który czaru komponenty czas jakiś temu uszykował. On, jak na razie przynajmniej, oręża materialnego, używać nie zamierzał. Magowie nie od tego byli, by w pierwszym szeregu stawać. Nie to, co wojacy różnej maści, co w skóry bądź stal się chowali.
- Broń rzućcie, a życie ocalicie - zawołał, starając się szum przyboju przekrzyczeć. - Stary du Ponte i tak was żywota pozbawi, jak do niego wrócicie! - Prośbę argumentem rozsądnym poparł.
Miał nadzieję, że choćby paru go posłucha.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-11-2010, 12:40   #109
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir
Yavandir zatrzymał się na plaży i założył strzałę na cięciwę.
- Stać - warknął do swoich ludzi - jak się poddadzą żywcem brać, jak zbytki im w głowie to jednego żywcem, resztą ryby nakarmimy.
Heroinim z kompanem przyklękli z kuszami lekkimi, a Kosma naciągnął krótki łuk.
- Słuchajcie słów maga, bo tylko tak łby swoje uniesiecie! - zawołał do du pontowych pachołków.
Patrzył uważnie czy któremuś do głowy nie przyjdzie targowanie się kosztem Berengara, albo insze zbytki. Gotów był szyć strzała za strzałą, a gdy tych zbraknie swym zakrzywionym mieczem dokończyć dzieła.
 
Mike jest offline  
Stary 10-11-2010, 14:29   #110
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Przez kolejne uderzenia serca nie odstawiał kufla od ust, bał się, że gdy tylko to uczyni, bladość jego twarzy zdradzi z miejsca lichy podstęp. W jednym zdaniu przywódca szajki spełnił nie tylko wszystkie obawy Kressa, ale jednocześnie namalował obraz o wile gorszy niż kapitan mógł sobie nawet wyobrazić. Zbrojna walka z Du`Pontami mogła mieć sens, a nawet duże szanse powodzenie, zmierzenie się dodatkowo z najpotężniejszym człowiekiem w mieście nie mogło jednak przynieść innego efektu jak totalną porażkę.
Spojrzał kontem oka na jego ludzi bawiących się w najlepsze przy centralnej ławie, szóstkę ludzi nieświadomych jeszcze zagrożenia a właściwie nieuchronności porażki. Czuł, że jeśli teraz wstanie mogą się pod nim ugiąć nogi, nie miał też sił, ani pomysłu na dalsze ciągnięcie rozmowy. Musiał jednak zdobyć się na cokolwiek bo odejście bez słowa byłoby nie tylko nie na miejscu, ale jednocześnie oznaczałoby odrzucenie wszystkiego czego dowiedział się do tej pory.
- Nie zamierzam wytracić ludzi w szturmie na zamek - wycedził wreszcie - bez kogoś w środku nie mamy szans, to czyste szaleństwo. Bez poparcia mieszczan, również mało rozsądny jest atak na miasto, choć tu ufam, że nasz Szef wie co robi. Garnizon miejski powinien poddać się dość łatwo. Z moimi ludźmi będziemy mieli nad nimi znaczącą przewagę liczebną - zawiesił głos zastanawiając się co robić dalej, odpowiedź którą chciał otrzymać była ostatnią na którą liczył, wiedział, że na więcej już się nie zdobędzie...
 
Akwus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172