Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2010, 01:16   #35
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Przeprowadzka wampirzej "rodzinki" nie była kłopotem, wszystkie meble zostały na miejscu a rzeczy osobiste przewieziono samochodami. Wasyl nie ograniczał domowników w wyborze mebli, Kurt jednak nie miał zamiaru wydawać majątku na swoje zachcianki. Prawdę mówiąc, nie chciał nazywać tego miejsca domem, nie chciał się do niego przywiązywać. Wybrał niewielki pokoik przy salonie i zamówił tylko kilka niezbędnych mebli. Szafa na ubrania, jednoosobowe łóżko z twardym materacem (od dziecka nie mógł spać na miękkich), proste biurko i fotel obrotowy. Jedynym "luksusem" był wiklinowy fotel bujany, na którym chłopak miał w przyszłości spędzić długie godziny czytając kronikę dziejów rodziny Visconti. Do tego mały skarb, laptop z najnowszej serii Acera, ze wszystkimi danymi, włączając w to między innymi zdjęcia z ostatnich wakacji oraz program do łamania haseł.

Ich nowe mieszkanko znajdowało się na obrzeżach Vancouver, już pierwszego wieczora po wyjeździe trójki wampirów i przejęcia opieki przez Constantina, Kurt wyruszył na miasto. Nie mógł sobie tego odmówić, chciał znowu poczuć się wolny. Wasyl wyjechał a Nosferatu nie robił mu żadnych kłopotów, nie mogło być lepszej szansy na wyluzowanie i relaks.
Plan na dzisiejszą noc składał się z dwóch punktów: zagrać w kosza oraz kupić deskorolkę. Biorąc pod uwagę późną godzinę, z tym pierwszym mógł być problem, było jednak kilka miejsc, gdzie zbierali się miłośnicy nocnych rozgrywek. Chłopak właściwie nigdy tam nie chodził, miał inne sposoby spędzania wieczorów, wiedział jednak mniej więcej gdzie znajdują się te boiska.
Już na pierwszym znalazł to, czego potrzebował. Mecz, trzech na czterech, ze skromną widownią w postaci czterech nastoletnich dziewczyn. Jak się po chwili okazało, gracze również byli młodsi od Kurta, prawdopodobnie przed dwudziestką. Gościa przyjęli nadzwyczaj serdecznie.

- Co jest, koleś, szczęścia szukasz?- Czarnoskóry, najwyższy i najstarszy z nich zmierzył kainitę wzrokiem. Nie zobaczył nic podejrzanego, białas w luźnych jeansach, tak jak oni, w bluzie z kapturem, podobnej do ich bluz leżących an ławce (okulary przeciwsłoneczne wyjątkowo zostawił w domu, gdyby nie to, zostałby zapewne wzięty za świra). Pasował do nich, jednak o tej porze kręcą się tu różni popaprańce, Cris musiał więc na początku zaznaczyć, że to on tu rządzi i nie będzie tolerował kłopotów. Gość rozumiał to doskonale i nie miał zamiaru się przekomarzać. Aury graczy zdradzały niewielki poziom agresji, ale w końcu koszykówka to sport kontaktowy, więc trudniej jest nad sobą panować, niż podczas gry w szachy. Byli nim raczej zaciekawieni, a przynajmniej tak to odbierał.

- Tak, można powiedzieć, że szczęścia. Dawno nie grałem w kosza, i partyjka z dobrymi graczami dobrze by mi zrobiła- powiedział, zatrzymując się jakieś dwa metry przed zawodnikami.
Cris spojrzał na resztę pytającym wzrokiem, i mimo iż podjęli już decyzję, postanowili się jeszcze z nim podroczyć.

- No cóż, chyba możemy dać białasowi lekcję gry, co nie?- było to na tyle dziwne, że tylko czterej z nich byli czarnoskórzy. Ale dzięki temu łatwiej było ustalić składy.
- Dobra, zagramy rasistowski meczyk, biali na czarnych. I nie płaczcie tylko dlatego, że nie macie szans, dziwki. Dajcie z siebie wszystko- rzucił Cris powodując śmiech nie tylko u zawodników swojej drużyny, ale i przeciwnej, która natychmiast odpowiedziała pikantnymi komentarzami nawiązującymi zarówno do pochodzenia "przywódcy", jak i jego umiejętności. Widać było, że są zgraną paczką i nie zamierzają obrażać się o takie teksty. Uśmiechnięty Kurt zdjął bluzę i rzucił na ławkę, zwracając na siebie uwagę siedzących tam dziewczyn. Gdy uśmiechnęły się do niego, poczuł coś dziwnego. Był to głód krwi, rozpoznawał to, jednak zanim na nie nie spojrzał, nie czuł go. Szybko pomachał do kibiców płci żeńskiej i podbiegł truchtem na środek boiska.
Przez chwilę czuł się tak, jak człowiek przechodzący ulicą obok stojących na świeżym powietrzu stolików drogiej restauracji, którego nozdrzy dochodzi intensywny zapach przypraw i duszonego mięsa, i który w jednej chwili staje się głodny, zwalnia kroku i przełyka gromadzącą się szybko ślinę, poszukując wzrokiem źródła owego zapachu. Trwa to jednak tylko chwilę, po której, nieco zażenowany swoim zachowaniem, odchodzi pospieszni, nie spoglądając nawet w kierunku kuszącego go dania.
Jednak po powrocie do domu nadal wspomina ten niesamowity zapach, a głód daje się opanować bardzo niechętnie...

Pierwsze pięć minut zajęło MacArthurowi zgranie się z drużyną i przyzwyczajenie się do dotyku piłki. Jego zmysły wyostrzyły się, co niewątpliwie pomagało mu w grze, niemniej jednak początkowo trudno było mu się z tym oswoić. Ale gdy to nastąpiło, grał tak dobrze, jak nigdy. Fakt, nie był tak dobry jak Cris czy Carlos, niski imigrant z Meksyku, który został przydzielony do drużyny "białych", mimo to budził podziw zarówno wśród reszty graczy, jak i nielicznej widowni.
Po ponad godzinie gry mecz zakończył się remisem. Nikt nie wiedział, ile tak na prawdę punktów zdobyły drużyny (chociaż w rzeczywistości faktycznie był remis), pod koniec osoba odpowiedzialna za liczenie odpuściła sobie, zostając na wyniku 104:104, a że gra była naprawdę wyrównana, Cris uznał, że był remis, co wszyscy przyjęli z ulgą. Widać było, że nie grają dla wyniku, tylko zabawy, przez co Kurt jeszcze bardziej ich polubił, mimo tego, że wszyscy nazywali go Białasem, nawet biali z jego drużyny nie zwracali uwagi na imię, jakim się przedstawił.
Po krótkiej rozmowie na temat rozgrywki, poszczególnych zagrań i rzutów, wszyscy zaczęli powoli rozchodzić się na wszystkie strony. Kainita szybko zarzucił bluzę i kaptur, chciał ukryć fakt, że jako jedyny nie spocił się ani trochę. Gdyby nie wspomnienie czerwonawego potu, który oblał go podczas pierwszej konfrontacji z ogniem, uznałby że wampiry w ogóle się nie pocą.
Do dziewczyn podziwiających widowisko podchodzili ich partnerzy, między innymi Cris. Przedstawił Białasowi swoją dziewczynę, Kathy, oraz jej przyjaciółki, z których tylko jedna nie była tu z chłopakiem. Miała na imię Amy i wyraźnie była zainteresowana Kurtem. Cerę miała bardzo jasną, pokrytą nielicznymi piegami, włosy i oczy zaś brązowe. Dopiero gdy Kathy zażartowała, że są "idealnie dopasowanymi białasami", zrozumiał, dlaczego przyległo do niego to przezwisko. Nie przykładał wielkiej wagi co bladej cery, nigdy nie był opalony, nikt też w ciągu kilku ostatnich dni nie zwracał mu na to uwagi. Aż do teraz. Gdy tylko zrozumiał w czym rzecz, zaśmiał się głośno. Spojrzał na Amy, faktycznie była blada, ale wyglądała smakowicie...
Otrząsnął się, odzyskując panowanie nad sobą, kły na szczęście ani drgnęły.

Cris zaprosił obecne pary, włączając w to Białasów, do domu na wieczorny (dochodziła pierwsza) mini seans filmowy, z popcornem i piwem. Jedna z par oraz Amy odmówili, tłumacząc się zajęciami w szkole, kainita również wyznał, że musi wrócić do domu. Gdyby nie poczucie humoru (wścibskość?) Kathy, Kurt faktycznie udałby się do posiadłości, zahaczając o jakiś skatepark, zamiast odprowadzać dziewczynę. Niestety, tak się nie stało i na pytanie "A może odprowadziłbyś Amy? Ona mieszka tak na uboczu..." odpowiedział "Jasne, żaden problem".
I faktycznie, początkowo nie stanowiło to problemu. Spacerowali w blasku latarń biednej dzielnicy, mijając okratowane wystawy sklepowe i nieśmiałe, walczące z ciemnościami, neony nad nielicznymi knajpami, rozmawiając o błahostkach. Ona głównie narzekała na szkołę i bladość, on pocieszał ją, chwaląc wybrany przez nią kierunek (finanse), przedstawiając jej perspektywę dobrze płatnej pracy w gronie kulturalnych ludzi oraz tłumacząc, że jasna cera, upstrzona gdzieniegdzie pomarańczowymi plamkami, współgra w harmonii z jej falistymi, jasnobrązowymi włosami okalającymi jej smukłą twarz i opadającymi leniwie na jej duży dekolt odkrywający niewielkie, ale jędrne, piersi. W obu tych sprawach miał rację. Po ukończeniu studiów będzie miała spory wybór ciekawych ofert, a wyglądała nadzwyczaj ładnie. Wręcz niespodziewanie ładnie. I chociaż Kurt nie miał zamiaru jej podrywać, musiał przyznać przed samym sobą, że jest ładna. Każdy komplement przyjmowała z rumieńcem na policzkach, starczało jej jednak odwagi, żeby albo odpowiedzieć tym samym, albo obrócić to w żart.

Okazało się, że Amy nie mieszka na kompletnym pustkowiu, tylko w okolicy fabryki, w mało zaludnionym miejscu, a dokładniej w ostatniej kamienicy na ulicy, tylko kilkaset metrów od bramy fabrycznej. Niezbyt atrakcyjna okolica, światła w oknach pogaszone, nikogo na dworze w zasięgu światła latarń... W okolicy właz do kanałów, przez jakiś czas nie znaleziono by zwłok...

- O czym myślisz?
- A, nic, tak sobie... Tak sobie myślę, gdzie tu mógłbym kupić deskorolkę o tej porze...
- Będzie trudno... Ale jakbyś skręcił w ulicę, tam skąd ten patrol wyjeżdżał, to doszedłbyś do takiego jednego skateparku, mój brat tam chodzi. Na pewno ktoś tam ciągle jest, i może zgodzi się odsprzedać dechę... Ale jeśli chcesz nówkę, to nie da rady, sklepy otworzą najwcześniej o ósmej, czy dziewiątej...

Stanęli przed drzwiami prowadzącymi do budynku i spojrzeli na siebie. Żadne z nich nie wiedziało, jak powinni się zachować, jak blisko są i czy to drugie jest uprzejme, czy żywo zainteresowane. Ciszę przerwała Amy, śmiejąc się z niezręcznej sytuacji, jednak to Kurt pierwszy się odezwał. Cały czas walczył z pokusą posilenia się dzisiejszej nocy, a w obecności dziewczyny było to trudne.

- To ja już pójdę. Fajnie, że mogłem Cię odprowadzić, zobaczyć gdzie mieszkasz, i w ogóle.
- Tak, późno już. Pewnie się spieszysz. To...Do zobaczenia- to mówiąc, przysunęła się do chłopaka i, wspinając się na czubki palców, pocałowała go w policzek. Zarumieniona zaśmiała się i powoli zwróciła w kierunku drzwi.
Wampir z ledwością powstrzymał się przed ugryzieniem jej w szyję, gdy niemalże przywarła do niego ciałem. Zacisnął pięści schowane w kieszeniach spodni i przyjął pocałunek. Widząc zawstydzenie dziewczyny, mimowolnie uśmiechnął się. Nie wiedział, jak to odebrała, błagał tylko w myślach, żeby nie zaprosiła go do środka, wtedy mógłby nie zapanować nad sobą. Nie był to nawet głód, tylko pożądanie. Chciał krwi, mimo iż "nie jechał na rezerwach". Żeby tego uniknąć, odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Gdy tylko poczuł ochotę, żeby jeszcze raz spojrzeć na nią, przyspieszył.

Amy biła się z myślami. Poznała miłego chłopaka, polubiła go, chyba nawet z wzajemnością. Ojciec i brat mięli "nockę" w pracy, matka zaś spała jak zabita, nie usłyszałaby, gdyby córka zabawiała się z gościem w swoim pokoju. Intrygował ją, był z jednej strony miły i rozmowny, jednak bardzo mało mówił o sobie i zawsze, gdy zadawała osobiste pytanie, umiejętni kierował rozmowę na inne tory. No i otwarcie uznawał ją za atrakcyjną, co wywoływało u niej wręcz dreszcze podniecenia. Nie był ani nachalny, ani nieśmiały, tylko gdzieś pomiędzy. Bezpośredni i szczery, a mimo wszystko tajemniczy. Podjęła decyzję. Odwróciła się i już otworzyła usta, żeby zaproponować mu gościnę, gdy jednak zobaczyła, jak szybko się oddala, zrezygnowała. Pewnie bardzo się spieszy. Na pewno.

***

Kurt podążał według wskazówek Amy, kierując się do skateparku. Spotkał tylko jednego pijanego kloszarda, który mamrotał o utraconych milionach, oraz parę kochającą się w samochodzie zaparkowanym jak gdyby nigdy nic przed jedną z kamienic. Wreszcie, gdy oddalił się od zabudowań mieszkalnych, usłyszał odległe odgłosy deskorolek śmigających po asfaltowej powierzchni czy ślizgających się po rurkach. Gdy zobaczył wreszcie to miejsce, uśmiechnął się. Początkowo obawiał się, że zabłądzi, niezmiernie rzadko zapuszczał się do tej części miasta, a i jego orientacja w terenie nie była zbyt dobra, nie potrafił dokładnie określić gdzie się znajduje. Teraz jednak zobaczył charakterystyczny tag namalowany na dużej ścianie przy największej z ramp, głoszący "Sk8erS HeaveN" i wiedział już, gdzie zawędrował. Był to park wybudowany za pieniądze jednego z tutejszych skejtów, który dorobił się dużych pieniędzy na grze w pokera przez internet. Jednak nie wszystko sponsorował on. Inni maniacy jazdy na desce również dorzucili się, niektórzy załatwili rurki, inni pomogli w projektowaniu, jeszcze inni zapewnili zniżkę na materiały budowlane. Było to dzieło tutejszej społeczności, coś co stworzyli razem i co ich jednoczyło. Wampir był tu zaledwie kilka razy, mieszkał za daleko, żeby wpadać tu regularnie, za każdym razem jednak w dzień, i, co ważniejsze, przyjeżdżał od drugiej strony. Teraz już wiedział gdzie jest i nie będzie musiał się cofać, tracąc niepotrzebnie czas i siły.

W całym kompleksie było jakieś dziesięć osób, z czego akurat dwie z nich siedziały i obserwowały resztę. Co ciekawe, leżały przy nich nie dwie, a trzy deskorolki. Kurt , uznając to za łut szczęścia, podszedł do siedzących.

- Siema, chłopaki. Ta deska, to wasza?- spytał wskazując głową na deskorolkę leżącą obok.
- Nie, kumpla. Poszedł się odlać. A co?
- Eee. Szkoda, chętnie bym odkupił. A może wy byście chcieli sprzedać swoje, za kilkadziesiąt dolców?
- Za kilkadziesiąt dolców to możesz sobie nówkę w sklepie kupić, czemu tak bardzo zależy ci na używanej?- spytał przytomnie drugi. Gdy tak siedzieli wyglądali bardzo podobnie, zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i ubrania.
- Niedługo muszę stąd spadać, a chciałem się jeszcze w dechę zaopatrzyć, proste. W dzień mnie nie będzie, więc sklep odpada.
- Chujowa sprawa- skwitował niewzruszenie pierwszy.
- A co, pracujesz?- zainteresował się drugi.
- Ta, mam dwie roboty, kradną mi właściwie cały dzień, nocą dopiero mam czas, żeby się powłóczyć- podchwycił Kurt- To jak, nie macie dechy na sprzedaż?
- Nie. Ale mam zioma, który prowadzi skateshop, może by się dało zorganizować spotkanie w późnych godzinach. O której byłbyś wolny jutro?
- Jutro nie, pojutrze- odpowiedział mężczyzna, po chwili namysłu. Conocne wyjścia nie są dobrym pomysłem, ma obowiązki związane z księgą.- I myślę że około 22. A gdzie ten skateshop?
- Niedaleko stąd, kilka przecznic w tamtą stronę. Ale przyjdź tutaj, koło 22, jak uda mi się to załatwić, to pójdziemy razem. Potem coś dla mnie zrobisz. Wiesz, przysługa za przysługę.
Kainita doskonale wiedział jakiej natury przysługa to będzie. Obaj na bank mięli poniżej 21 lat, więc najprawdopodobniej chodzi o zapasy alkoholu. Zgodził się więc i odszedł, kierując swe kroki do domu, a raczej, jak wolał myśleć, do miejsca w którym obecnie mieszkał.

Resztę nocy spędził na czytaniu księgi, jednak przed świtem, gdy organizm zmuszał go do zapadnięcia w sen, przejrzał jeszcze zdjęcia, które robili z Ellie po wprowadzeniu się do wspólnego mieszkania. Myśl o tym, że już nigdy jej nie zobaczy bolała go znacznie mniej, niż się spodziewał. Wpadał w zadumę, pogrążał się we wspomnieniach, ale nie rozpaczał. Uważał, że powinien, ale tego nie robił. Brak pierścionka zaręczynowego również nie był odczuwalny, chociaż po 8 miesiącach, powinien. Nie chciał o tym rozmyślać, nawiedzały go zbyt ponure myśli. Wiedział, że tęskni, i że gdyby mógł, wróciłby do niej. Z taką myślą zasnął zmęczony atrakcjami dnia dzisiejszego.

***

Kolejny wieczór rozpoczął od buszowania po internecie. Przeglądał głównie lokalne wiadomości, chcąc nadrobić braki z kilku ostatnich dni. Gdy leżał w szpitalu, ktoś zawsze przynosił mu gazetę, lub kilka, a on z nudów czytał je, nie omijając nawet najbardziej nużących artykułów. Teraz jednak zorientował się, że... uzależnił się od aktualności prasowych. Dziwnie czół się nie wiedząc, co dzieje się zarówno w Vancouver, jak i na świecie. Po części też szukał czegoś o sobie. Wasyl mówił, że jego rodzina uznała go za zmarłego, powinien więc znaleźć jakąś informację o pogrzebie, lub choćby o zaginięciu. I właśnie gdy przeglądał rubrykę osób zaginionych stołecznego brukowca, zauważył znajomą twarz. Nie była to jednak jego twarz, tylko chłopaka którego zabił bezpośrednio po przeistoczeniu się w wampira. Przez chwilę trawił ten fakt, jednak ktoś mu przeszkodził.

Wiedział, że to daremny wysiłek, ale nie chciał przywiązywać się do tego miejsca, nawet do swojego pokoju, często więc zmieniał miejsce pobytu. Obecnie siedział w pustym salonie, który przestał być pusty gdy tylko wkroczyła do niego Angelina. Dotychczas Kurt nie zwracał większej uwagi na współlokatorów, byli bo byli, kiwał im głową na "dobry wieczór", ale nic poza tym. Nie było wielkiej przyjaźni czy miłości, ale nie było też nienawiści. Był przede wszystkim strach. Dla nich wszystkich była to trudna sytuacja, ich życie w ciągu kilku chwil diametralnie się zmieniło, starali się więc znaleźć jakąś kotwicę, która pozwoliłaby im ustabilizować swoją obecną pozycję. I tak, obie kobiety trzymały się razem, niczym serdeczne przyjaciółki, Peter wyjeżdżał ze swoim stwórcą na miasto i tam spędzali dużą część czasu, natomiast Kurt poświęcał się głównie czytaniu kroniki w swoim pokoju i, jako jedyny przyzwyczaił się już od brzydoty Nosferatu i jego ghuli, inni ciągle patrzyli na niego dziwnie, chociaż starali się tego po sobie nie poznać.
Podsumowując, była to pierwsza konkretna konwersacja, jaką miał okazję przeprowadzić ze swoimi towarzyszami, a dokładniej, z jednym z nich.
Domyślając się, że nie chodzi tylko o przedstawienie się, zaproponował Angelinie żeby usiadła obok. Jednak gdy tylko zerknął na monitor, w oczy swojej ofiary, odciął się na moment od rzeczywistości. Dopiero głos dziewczyny uświadomił mu, że gapi się na zdjęcie dłużej, niż planował. Oderwał się i pochylił ekran, żeby się nie rozpraszać.

Z rozmowy nie wynikło zbyt wiele. Niczym zawodowi bokserzy, podczas pierwszej rundy poznawali się wzajemnie, badali swoje poglądy oraz reakcje na konkretne tematy i pytania. Dziewczyna chciała poznać szczegóły planu Wasyla, nie nalegała jednak gdy chłopak odprawił ja z niczym, a właściwie, bez żadnych konkretów. Nie chciał się narazić staremu Tzimisce, a i podawanie Rebece, bo pewnie podopieczna powiedziałaby jej wszystko, jakichkolwiek informacji również nie wydawało się rozsądne.

Rozmowa nie trwała zbyt długo, MacArthurnie chciał jej sztucznie przedłużać, a Angelina wiedziała, że niczego więcej z niego dziś nie wyciągnie, pożegnała się więc i wróciła do pokoju, by chwilę później wyjść z Meyumi na miasto. Tzimisce w tym czasie znalazł swój nekrolog, pogrzeb miał odbyć się już za dwa dni, w Portland, zaraz obok grobów członków rodziny ze strony matki. Pamiętał, że to miejsce było przeznaczone dla jego rodziców. Próbował wyobrazić sobie ich ból, nie potrafił jednak. Chociaż niewątpliwie Wasyl byłby w stanie nie tylko go sobie wyobrazić, ale również zademonstrować na dowolnej osobie. Ponownie poczuł smutek i żal, że to wszystko potoczyło się w tak okrutny sposób, że musi żyć ze świadomością cierpień bliskich i nic nie może na to poradzić. Po dzisiejszych odkryciach stracił ochotę na dalsze surfowanie po sieci, wrócił więc do czytania księgi.

Dobrnął do takiego miejsca, gdzie niuanse językowe piętrzyły się niesamowicie i musiał poprosić Constantina o pomoc. Ślęczeli nad księgą kilka godzin, dobrnęli jednak bardzo daleko. Po skończonej pracy Kurt poprosił opiekuna o bardziej szczegółowe informacje na temat klanów Lasombra, Brujah oraz Gangrel. Ten z przyjemnością zapoznawał go z historią podanych klanów, jak i skróconą charakterystyką członków oraz ich mocami. Dzięki temu chłopak wiedział, czego może spodziewać się po jego towarzyszach, zarówno tych młodych, jak i starych. Postanowił też zagłębić się w politykę kainitów, w końcu przygotowuje się do wzięcia udziału w iście politycznej intrydze.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 10-11-2010 o 01:24.
Baczy jest offline