Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2010, 16:14   #31
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Życie nie jest sprawiedliwe. Wie o tym każdy, kto przeżył na tym padole łez, choć kilka lat.
Czwórka młodych ludzi bardzo boleśnie się o tym przekonała.
Wycieńczeni śmiertelną chorobą, zostali uprowadzeni i zabici przez szaleńca imieniem Wasyl.
Ich koszmar jednak nie skończył się w chwili śmierci. Wręcz przeciwnie, dopiero po niej zaczął się naprawdę.
Stary imigrant z Europy Wschodniej, zgotował im piekło o jakim nie mieli nigdy pojęcia.
Wręczył on im bilet do wieczności. Dał wieczne życie i nieśmiertelność. Jednak cena jaką musieli zapłacić za ten przywilej była jakże wysoka i bolesna.
By żyć dalej musieli zabijać i żywić się ludzką krwią. Coś co jeszcze kilka godzin temu było nie do pomyślenia, szybko stało się dla niech codzienną koniecznością.
Na domiar złego ich stworzyciel, okazał się pozbawiony wszelkiej moralności, szaleńcem lubującym się w zdawaniu cierpień psychicznych i fizycznych. Posiadający wielką charyzmę i moc dominowania ludźmi, Wasyl był panem życia i śmierci nie tylko ich, ale i pozostałej trójki starszych wampirów.
Poznawszy świat nieumarłych, spojrzeli na swoje życie z zupełnie nowej perspektywy. Nie mogli jednak cieszyć się z daru długowieczności, gdyż władza Wasyla nad nimi była nieograniczona. A po tym co stało się z Rebecą, jedną ze starszych wampirzyc, nikt nie chciał ryzykować ponownego wybuchu gniewu tego pozbawionego wszelkich hamulców nieumarłego.


WSZYSCY
W nowym domu każdy znalazł sobie przytulny pokój i urządził go zgodnie ze swoim stylem i przyzwyczajeniami. Zapanowała iście rodzinna atmosfera. Nieobecność Wasyla sprawiła, że wszyscy byli w dobrych nastrojach i choć na chwilę zapomnieli o niedawnym dramacie jaki rozegrał się na ich oczach.
Ich opiekun nie wrócił do rana, ale poinformował ich przez Vala, że już jutro odwiedzi ich jego przyjaciel i zajmie się ochroną.
Przyjacielem okazał się, znany już Kurtowi, Constantin. Potwór przybył w asyście swoich dwóch ghuli, płci pięknej, i rozgościł się jak u siebie.
Angelina i Meyumi były wyraźnie skonsternowane obecnością nosferatu i jego dwoma podopiecznymi. Constantine, wbrew obawą Kurta, zachowywał się nad wyraz normalnie. To co widział w apartamencie, albo było pokazem zorganizowanym specjalnie dla niego albo w obcym miejscu był bardziej ostrożny. Na dodatek zaczął pomagać Kurtowi w czytaniu księgi rodu Viscontich. Język hiszpański w jaki napisano księgę zawierał wiele archaizmów i miał bardzo nietypową składnię, co w znacznym stopniu utrudniało zrozumienie. Constantine okazał się bardzo pomocny w tej kwestii. Był nie tylko skarbnicą wiedzy o historii nieumarłych, ale także poliglotą. Znał biegle w mowie i piśmie, aż piętnaście języków. Dodatkowo uczył Kurta zachowani i etykiety, tak aby jak mówił oczarować księcia Vancouver. Kurt miał wiele pracy i nauki.
W tym czasie Val i Peter zwiedzali nocne kluby i kasyna miasta, a Meyumi i Angel poznawały siebie i swoje moce.
Nieobecność Wasyla i Rebeci przedłużała się i nie było od niego żadnych wieści. Młode wampiry miały więc choć chwilę by nacieszyć się swoim nowym życie. Czuli się co prawda trochę jak dzieci pilnowane przez opiekunkę, w rolę której wcielił się demoniczny Constantine, ale mieli względną swobodę której na pewno będą pozbawieni w chwili powrotu Wasyla. Każdy więc wykorzystywał wolny czas, jak umiał najlepiej. Jasne było przecież, że ich opiekun wcześniej czy później wróci i takiej swobody jak teraz mogą szybko nie doświadczyć.


Mijał już szósty dzień od kiedy wyjechał Wasyl. Nic nie wskazywało na to, żeby miał zamiar wracać. Nadal nikt nie miał od niego żadnych wieści.
Tuż po zmroku Constantine oświadczył wszystkim, że dzisiaj musi załatwić jedną sprawę i zabiera ze sobą Vala jako kierowcę. Prosił, aby w czasie jego nieobecności nikt nie wychodził z domu. Kurt zajął się jak zwykle od kilku dni studiowaniem księgi, a Meyumi i Angel buszowaniem po internecie.
Nie minęła jednak godzina, a przed domem zatrzymała się duża srebrna furgonetka wysiadło z niej trzech mężczyzn.
Podeszli do drzwi i zapukali. Wyglądali na typowych przedstawicieli ulicznych gangów. Ich miny wyrażały arogancję i pewność siebie, graniczącą z pychą. Stanęli na ganku i z rękami w kieszeni czekali, aż ktoś raczy im otworzyć.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 08-11-2010, 12:20   #32
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Po wyjeździe Wasyla, Rebeci i Jeffa atmosfera w nowym domu wyraźnie się rozluźniła i wszystkim poprawiły się nastroje.
Meyumi i Angel zajęły wygodny i obszerny pokój. Angel cieszyła się z towarzystwa, tym bardziej, że Meyumi stawała jej się bliska.
Tylko nowo przybyły Constantine budził w niej lęk. Nawet nie chodziło o jego brzydotę. W tym wampirze było coś… czego nie potrafiła określić. Może to ze względu na horrory, których naoglądała się kiedyś. I ta jego świta. Kobiety równie obrzydliwe jak on i do tego całkowicie uzależnione od jego krwi. Jak narkomanki. Zastanawiała się czy krew wampira działa tak na wszystkich ludzi czy dotyczy to tylko Nosferatu. W każdym razie omijała „opiekuna” szerokim łukiem.
Ten zresztą wydawał się być całkowicie pochłonięty wspólnymi sprawami z Kurtem.

Kurt, no właśnie. Zamierzała przecież wypytać go trochę, a nieobecność Wasyla tylko sprzyjała takim zamiarom.
Kiedy więc dostrzegła drugiego wieczoru chłopaka w salonie, samego, postanowiła zaczepić go. Podchodząc do Kurta uśmiechnęła się i powiedziała:

- Nie mieliśmy się jeszcze okazji poznać. Jestem Angel - wampirzyca powiedziała modulowanym przyjemnym głosem
- Kurt MacArthur- chłopak uśmiechnął się uprzejmie.- Siadaj- powiedział, wskazując głową na miejsce obok niego na rozległej kanapie, stojącej w salonie. Wpatrzony był nadal w ekran laptopa.
- Może przeszkadzam? - zapytała
- Nie, nie, wybacz. Jak tam, od dawna jesteś wampirzycą?
- Z tego co wiem, to całą naszą czwórkę stworzono tej samej nocy... - odpowiedziała trochę zdziwiona, że nie wiedział - Ty także byłeś śmiertelnie chory ?
- No... Tak, to znaczy... Tak, miałem raka płuc.
- Na to wygląda, że porwano nas ze szpitali i przywieziono po to żeby nas spokrewnić.
- Czyli Ty też byłaś bliska śmierci? Ciekawe, czy tylko takich ludzi przemieniają... To znaczy, przemieniamy.
- Tak, miałam robala w mózgu - dodała z lekką ironią - Rebeca powiedziała, że Wasyl nas wybrał, ale nie powiedziała dlaczego.
- No, ja akurat wiem, dlaczego mnie przemienił, tyle że nie wiem, czy powinienem Ci o tym mówić. Wiesz, co planuje Wasyl? Pewnie Rebeca coś Ci powiedziała.
- Tak? - zdziwiła się? - No tak - dodała po chwili - Przecież to Wasyl Ciebie przemienił...
- Trochę wiem. Chce przejąć władzę w mieście i manipulować księciem Camarilli... podobno w jakiś sposób jest to związane z tobą, ale nie wiem dlaczego?
- Tak, jest to ze mną związane. Możliwe, że czekał na kogoś takiego, jak ja dość długo, i wreszcie się doczekał... A Ty? Co tak właściwie robisz, pomagasz w czymś Rebece, czy.. coś?
- A mniej tajemniczo? Możesz coś powiedzieć? - i zaraz dodała - Rebeci prawie nie widuję. Ciągle jest zajęta - dodała smutno - A ja mam tyle pytań... Wiesz, od kiedy mnie przemieniono czuję się jak dziecko, które błądzi po omacku.
Nie miała zamiaru opowiadać mu o tym co planuje Rebeca. Nie ufała mu i bała się zemsty Wasyla.
- Oh, mówisz tak, jakbym nie wyglądał na wyjątkowego- udał obrażonego, po czym uśmiechnął się delikatnie.- Więcej wolę nie mówić, wiesz, jaki bywa Wasyl... Impulsywny.- Ostatnie słowo wypowiedział z przekąsem i nutką ironii.- I nie martw się, wkrótce przywykniesz do takiego życia, znajdziesz jego plusy i cele. Przywykniesz.

Cwaniak – pomyślała – ale ok, grajmy twoją talią kart.

- Heh - zaśmiała się lekko - ok, ja i tak nie cierpię polityki - mrugnęła.
Po chwili przyglądając się Kurtowi powiedziała - Impulsywny... taak... Mówisz tak jakbyś ty już zdążył przywyknąć? - ton jej głosu stał się bardziej poważny.
- No, może nie całkowicie, ale jakoś łatwiej jest mi to przetrwać. Chociaż tęsknię za rodziną... Miałem narzeczoną, wiesz? Zaczęliśmy nawet rozmawiać na poważnie o ślubie...- Kurt mówił ciszej niż poprzednio, jakby odpływał w świat wspomnień.
- Rany... współczuję... A może i ją przemienisz, albo Wasyl? - odparła - Ja na szczęście nie byłam w stałym związku. Jest mi w tym sensie łatwiej. Poza tym, bycie Kainitą ma swoje dobre strony. - uśmiechnęła się na wspomnienie o mocach i smaku krwi.
- O, nie, nie, zdecydowane i nieprzyzwoicie stanowcze nie. Nawet, gdybym wiedział jak, to nie chcę wplątywać jej w to wszystko, a Wasyl nie da mi spokoju póki nie postawi na swoim. Na razie muszę mu pomagać, a poza tym... Ona jest zdrowa. To znaczy, też pali, ale robiła badania i nic się nie dzieje... Nie chcę, żeby straciła szansę na normalne, śmiertelne życie. Ja nie miałem wielkiego wyboru, śmierć albo przeistoczenie w wampira, ale ona... Nie ma mowy...
- Masz rację - przyznała niechętnie - Nasz wybór był łatwiejszy...
- A dobre strony, owszem. Tyle czasu na... na robienie wszystkiego, na co ma się ma ochotę. Wiesz, że Constantin zna biegle 15 języków?
- Ciekawe jak bardzo jest stary? 15 języków to imponujące, ja znam zaledwie dwa. - po chwili dodała żartobliwie - Może i my za jakieś dwieście lat mu dorównamy - mrugnęła ponownie - Z tego co opowiadała Rebeca Nosferatu są kopalnią wiedzy, ale za każdym razem kiedy chcę się zbliżyć do Constantina ogarnia mnie niewytłumaczalny lęk i... - nie dokończyła wykrzywiając twarz.
- Heh, dobrze, że jest spokojny. Gdyby się wściekł... Powiem tak, też jest impulsywny- uśmiechnął się.- Ale nie musisz się go bać, mimo iż wygląda... jak wygląda, to faktycznie, jest kopalnią wiedzy, sporo możesz się od niego dowiedzieć choćby o historii Twojego klanu.
- No właśnie. W zasadzie niewiele wiem o klanach. Tyle tylko co zdążyła mi opowiedzieć Rebeca w krótkich rozmowach.
- Ty jesteś... Lasombra, zgadza się?
- Dokładnie. A ty Tzimisce. Rebeca mówiła, że nasze klany są postumentem Sabatu.
- A... Jak się czuje Rebeca, po tym, no wiesz... Mówiła coś?- postanowił zmienić temat, rozmowa o polityce Sabatu i Camarilli nie była tym, na co miał ochotę.
Ciekawe, że ciągle drąży ten temat. Czyżby Wasyl mu kazał – pomyślała, a głośno powiedziała
- Nie wiem... niewiele mówiła, poza tym, że jakoś sobie poradzi. Wiesz, my na szczęście nie widzimy swojego odbicia w lustrze. Ale widziałam, że cierpi. Wiesz może co Wasyl ma jej konkretnie do zarzucenia i dlaczego podejrzewa ją o zdradę?
- On nie podejrzewa, on wie- powiedział z grymasem mężczyzna.- Rebeca jest tylko troszkę mniej rządna władzy i przebiegła niż Wasyl. Ale on jest znacznie potężniejszy, chociaż nie wiem, jak bardzo, i jak to się przejawia, wiesz. Jakie ma moce, kontakty, nie wiem, ale Rebeca nie powinna próbować go wykiwać. Te wampiry, które zginęły w tej willi. Tam mnie przemienił, w tym domu, w obecności tych wampirów. Urocza para.
- O wow, to dlatego tak się wściekł... Wiesz, jak na ironię wpadłam z deszczu pod rynnę. Za ludzkiego życia walczyłam o uniezależnienie się od wpływów ojca, a teraz jestem równie, a może i bardziej zależna od Wasyla, Rebeci i innych - powiedziała gorzko. - Najwyraźniej taką mam karmę. Wiem już, że Wasyl jest potężnym wampirem i nie jestem głupia na tyle, żeby ryzykować jego gniew.

- Podobno Rebeca od dawna spiskowała przeciwko Wasylowi, i teraz dopiero zdecydowała się robić coś konkretnego... A nie powinna.- Spojrzał poważnie na dziewczynę.- Nie próbuj wykiwać Wasyla. Po pierwsze, nie uda Ci się to, a po drugie, nie opłaca się to. Kara będzie zbyt surowa.
- Niepotrzebnie mi grozisz. Dziwi mnie tylko, że po zdradzie Wasyl nadal trzyma Rebecę przy sobie.
- Nie grożę. Ostrzegam. Obawiam się, że jeśli chodzi o zadawanie bólu, Wasyl nie zna granic. A co do Rebeci, to uważa się za znacznie silniejszego, nie boi się jej i uważa, że może ją nadal wykorzystywać. Z resztą, jak jest przy nim, to niczego nie wykombinuje, ma na nią oko.
- Może i tak. Ja na razie, zanim zacznę martwić się ich polityką muszę nauczyć się nowej egzystencji. Byłam lekarzem, a teraz... Cóż, czas pokaże.
- Może jak to piekło się skończy będziesz mogła nadal leczyć, na nocnej zmianie, ale jednak. Ja byłem informatykiem, specjalistą od ochrony danych... Teraz raczej takiej roboty sobie nie znajdę, ale na brak zleceń też nie powinienem narzekać. Jak tylko to wszystko się skończy... Hej, rozmawiałaś z pozostałymi? To znaczy, z młodymi wampirami?
- Poznałam Meyumi i Petera, ale z tym ostatnim jeszcze nie miałam okazji rozmawiać. To Gangrelka i Brujah. Mamy niezłą ekipę - zażartowała
- Tak, prawda. Chociaż mam nadzieję, że nasze relacje będą nieco zdrowsze, niż naszych stwórców...
- Oby, naprawdę nie mam ochoty na utarczki przez następne stulecia - zaśmiała się.- Cóż... nie przeszkadzam już dłużej. Lecimy z Meyumi na jakieś zakupy. Wiesz, babki i ciuchy – puściła oczko
Ta rozmowa dalej nie miała sensu. Chłopak był miły, ale zdawał się wierzyć w to, że kiedyś odzyska wolność współpracując z Wasylem. Szkoda.
- Jasne. Miło się rozmawiało- powiedział Kurt uśmiechając się.- Powodzenia w łowieniu okazji.
- Do zobaczenia wkrótce -uśmiechnęła się również Angelina i wstała z kanapy.


***



Mijały kolejne noce, a Wasyl ani reszta nie dawali znaku życia. Meyumi i Angelina nie bardzo się tym martwiły. Sporo czasu spędzały w Internecie. Poszukiwały informacji na temat własnej śmierci i reakcji na nią, na temat pożaru willi na wyspie Bowen i innych. Były spragnione wiedzy.
Jak się również okazało policja poszukuje medalionu, który harleyowiec ukradł najprawdopodobniej z prywatnej kolekcji. Cieszyła się, że zakopała go. Jego obecność w domu mogłaby przysporzyć kłopotów.
Dziewczyny wiele też rozmawiały, poznając lepiej siebie i swoje moce. Angelina była pod wrażeniem wpływu Meyumi na zwierzęta, jej zaś opowiadała o tym jak może kontrolować mrok.
Czasami wychodziły wspólnie na zakupy, żeby uzupełnić garderobę. W tej kwestii były zgodne pielęgnując nawyki z przeszłości, a nowy ciuch zawsze poprawiał nastrój.

Constantine nie zachowywał się na szczęście wrogo w stosunku do młodych. Nawet specjalnie ich nie pilnował. Nakazał jedynie powroty przed świtem, ale nie wtrącał się do ich sposobu spędzania wolnego czasu. To im bardzo odpowiadało.

Tylko w jednej płaszczyźnie kobiety rozdzielały swoje ścieżki. Działo się to wtedy kiedy wyruszały na polowanie. Głód krwi szybko dał o sobie znać. Ostatnia spita ofiara, w postaci harleyowca, dawno stała się historią.

***


Wszechobecne neony, tysiące lampek, miliardy światełek. Sprawiły, że noce stały się jaśniejsze od dni. Angelina włóczyła się ulicami Vancouver podążając za tłumem, w stronę, w której nocne bary i dyskoteki ustępowały miejsca sklepom i zwyczajnym domom mieszkalnym. Tam, gdzie zasięg światła produkowanego przez furczące neony kończył się, gdzie w cieniach pomiędzy wielkimi drzewami z rzadka pojawiała się sylwetka jakiegoś człowieka.
Śledziła swoją ofiarę od momentu kiedy ta opuściła jeden z nocnych klubów.
Tak... Ona... Cóż za gracja. Ciemnowłosa, latynoska piękność przebiegła przez ulicę. Padał deszcz, ona bez parasolki i płaszcza. Z włosów sklejonych w strąki grubymi kroplami skapywała woda.
Szła pospiesznie w kierunku małej stacji kolejki podmiejskiej. Jeszcze tylko jedna prosta do schodów prowadzących w dół na peron.
Angelina już dawno ją wyprzedziła kryjąc się teraz w ciemnościach. Lampa nie działa... Ona waha się czuje, ze ktoś tam jest, ale w myślach beszta się za swoja głupotę i strachliwość... Wchodzi śmiało w ciemność...
Zawsze ufaj instynktowi człowieku – pomyślała Angelina błyskawicznie doskakując do ofiary od tyłu.
Trzymając kobietę w mocnym uścisku wbiła kły w jej tętnicę szyjną. Smakowała jej krew końcem języka... Zmieszana z kroplami deszczu, pełna bólu i strachu i jakże szlachetna... Ofiara przez chwilę próbowała się wyszarpnąć, ale szybko poddała się jęcząc cicho w ekstazie.
Angelina rozkoszowała się smakiem vitae, równie mocno odczuwając podniecenie. A potem zalizała ranę, pozostawiając nieprzytomną, ale żywą piękność na ławeczce, tuż przy zejściu na stację.


***


Tak jak ustaliły któregoś wieczora na zakupach, Angelina i Meyumi zdecydowały się na pogawędkę z opiekunem. Podeszły do niego kiedy akurat nie zajmował się Kurtem.
I zgodnie z umową Angel rozpoczęła dialog.

- Constantinie, czy moglibyśmy chwilę porozmawiać?
Meyumi będzie stała za Angel z niepewnym wyrazem twarzy.
Nosferatu widząc młode wampirzyce uśmiechnął się odsłaniając swoje krzywe kły.
- Ależ oczywiście - gestem ręki odegnał dwa ghule leżące u jego stóp - Słucham? W czym mogę pomóc?
- Pewnie to zabrzmi trochę naiwnie, ale pomyślałyśmy, że może od ciebie dowiemy się trochę więcej, o nas, wampirach. - Angelina uśmiechnęła się trochę niepewnie. - Rebeca opowiadała mi już trochę o klanach i Kainie, ale mam wrażenie, że to tylko kropla w morzu.
- Ależ oczywiście, że tak. Wy młodzi chcielibyście wszystko naraz mieć podane na talerzu i to najlepiej w przystępnej, łatwej do konsumpcji formie. Wiedza to bardzo cenna rzecz i nie raz trzeba zapłacić za nią wysoką cenę. Powiedz mi co cię interesuje moja droga? - przy ostatnich słowach uśmiechnął się lubieżnie.
- Cóż, chyba po prostu nikt nie lubi znaleźć się w sytuacji, kiedy jego wiedza okazuje się być żadną i z poziomu wykształconego człowieka ląduje na poziomie raczkującego dziecięcia - odparła Angel, trochę przekornie, ale bez złości - Doceniam to, że chcesz nam pomóc Constantinie, do tej pory nikt zdaje sie nie mieć dla nas czasu, choć podobno mamy całą wieczność do dyspozycji - zaśmiała się lekko - Na początek chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o moim klanie.
- Lasombra, hmmm... To bardzo zacny klan. Możesz być dumna z tego, że to ciebie Rebeca wybrała na swojego potomka. Większość z nich pochodzi ze starych szlacheckich rodów, choć obecnie jest to raczej już tylko wygasająca tradycja. Dawniej bywało inaczej. Nawet jednak obecnie większość członków klanu ma w sobie coś szlachetnego. Czy to krew, czy duszę. Nazywani jesteście panami ciemności. Wasza krew jest naznaczona przez Kaina i dlatego jesteście bardzo wyczuleni na ciemną stronę ludzkiej natury. Potraficie manipulować ciemnością, zarówno tą zewnętrzną jak i wewnętrzną. Zapewne sama niedługo to odkryjesz. Możesz wierzyć lub nie ale to członkowie Lasombry odpowiadają za założenie Kościoła Rzymskiego. Obecnie już nie jest on wykorzystywany jak dawniej, ale nadal wielu starszych klanu ma szerokie wpływy w tej instytucji. Twój klan także odpowiada za założenie całego Sabatu. Jako jedni z pierwszych podnieśliście bunt, który wyniósł was do władzy. Jak widzisz twoje dziedzictwo jest naprawdę ogromne i zobowiązuje do zachowania pewnych norm zachowania i wysokiego poziomu ducha. Rebeca jak tylko znajdzie czas, na pewno opowie ci więcej. O co jeszcze chciałaś zapytać?
- Uważaj. - Meyumi położyła dłoń na ramieniu Angel. - Tak jak powiedział, wiedza jest bardzo cenna i nie wiadomo czego zażąda w zamian za informację. - spojrzała ostrożnie na Constantina.
- Mądra z ciebie dziewczyna - rzekł Constantine uśmiechając się promiennie - Te na razie są w prezencie i imię naszych dobrych stosunków - po tych słowach wybuchł rubasznym rechotem.
- Zatem i ja mogę spytać o swój klan? W ramach tego prezentu?
- Ależ oczywiście, moja droga. Gangrele, dzikusy... bo tak na was wołają, to klan bardzo związany z naturą. Zarówno tą pojmowaną jako zwierzątka i roślinki, jak i tą w wymiarze wewnętrznej bestii, która jest w każdym z nas. Macie dar przemawiania do zwierzat i manipulowania nimi. Niestety duża część z was, aż za bardzo brata się ze zwierzaczkami i z czasem sam zwierzęceje. Fizycznie i psychicznie. Uważaj więc Meyumi jak bardzo blisko jesteś swojego zwierzaczka. Macie też wielki dar kontrolowania i manipulacji bestią jaka rządzi wszystkimi nieumarłymi. Jeżeli tylko nauczysz się trzymać ją w ryzach, to szybko zyskasz w oczach innych. Na Jeffa jednak nie liczyłbym w tej kwestii, to mazgaj i niewiele potrafi. Większość nieumarłych niezbyt was szanuje, właśnie za pogardę wobec ludzkiego gatunku i wywyższanie zwierząt. Możesz więc często spotkać się z wzgardą i niechęcią innych wampirów. Wasz klan bardzo jest i w sumie chyba nadal jest ze wszelkiej maści pariasami. Cyganami, wyrzutkami społecznymi. Nie jest to może powód do jakieś dumy, ale sympatia tego typu ludzi może być użyteczna.
Pokiwała lekko głową i skłoniła się na japoński sposób, chyba miała to w nawyku.
- Dziękuję.
- Ależ proszę bardzo. - wampir sparodiował gest Meyumi z perwersyjnym uśmiechem - A teraz powiedzcie wy mi coś, dobrze? Po co ryzykujecie współpracę z Rebecą? Wasyl nie dopuści do tego, żeby ta... dama - użył tego słowa bardzo przekornie - zagroziła mu lub zbuntowała się przeciw niemu.
- Skąd taki pomysł, że miałyśmy cokolwiek wspólnego z tym co zrobiła Rebeca Constantinie? - autentycznie zdziwiła się Angelina - Cokolwiek zresztą ona zrobiła, bo tego nam także nie wyjaśnono. Jedynie Kurt wspominał dzisiaj coś o zabójstwie pary wampirów, w które była jakoś zamieszana.
- Moja droga za długo żyję na tym świecie i za dobrze znam Rebecę żeby wiedzieć, że będzie próbowała was namówić do buntu. Twoje oburzenie wydaje się być autentyczne, więc zakładam że jeszcze tego nie zrobiła. Jestem jednak przekonany, że na pewno zrobi. Sama nie ma szans przeciwko Wasylowi. Z wami z resztą też - potwór zaśmiał się rubasznie - ale to pewnie sprawi, że poczuje się lepiej i daje jej pewność siebie. Ostrzegam was jednak, że to się nie opłaci ani wam ani jej. Zastanówcie się więc za nim powiecie jakiekolwiek słowo przeciw Wasylowi. Obiecajcie mi, że nie zrobicie nic głupiego, dobrze?
- Najpierw Kurt, teraz Constantine...- powiedziała z zastanowieniem - To już drugie ostrzeżenie tego dnia, a raczej tej nocy. Nie mam ochoty osobiście przekonać się o gniewie Wasyla, uwierz mi. Ale za radę dziękuję.
- Ależ proszę bardzo - nosferatu wykonał kurtuazyjny gest dłonią - Nie ma co się denerwować moja droga. Widać wszyscy chcą dla ciebie dobrze i stąd przestrogi.
- Po tym co nam pokazał Wasyl tamtejszej nocy tylko szaleniec mógłby chcieć sprzeciwić się Wasylowi. - dodała spokojnie.
- Właśnie - powiedział lakonicznie Constantine.
- Cóż, to może zanim zadamy następne pytania zapytamy jaka jest cena odpowiedzi na nie ? - powiedziała Angel niby do Meyumi, ale słowa skierowała do Constantina.
- To wszystko zależy o co zapytacie moje drogie panie. Wiedza to bardzo cenna rzecz i na jej zdobycie nie raz trzeba poświęcić wiele lat. Powiedzcie co was interesuje, a ja podam swoją cenę, zgoda?
Meyumi spojrzała z namysłem na Constantina, po chwili zwróciła się do Angel.
- Może zapytamy o Sabat? Dobrze byłoby dowiedzieć się czegoś więcej.
- Zgoda, nie cierpię uczucia niewiedzy - Angel mrugnęła do Meyumi.
Gangrelka uśmiechnęła się lekko i zwróciła do Constantina.
- Zatem jaka jest Twoja cena za informacje o Sabacie?
- Za dokładne informacje o Sabacie - podkreśliła Angel
Nosferatu wstał ze swojego miejsca i zrobił kilka kroków po pokoju. Wyraźnie było widać sztuczność w jego zachowaniu. Udawał, że się zastanawia.
- Dokładne informacje o sabacie. Hmmm.... Wystarczy, że przeprowadzicie ze mną pewien rytuał, zwany Vaulderie.
(Zapytany co to za rytuał. Odpowie)
- Zwykłe braterstwo krwi moje drogie panie.
Angelina popatrzyła na niego bystro.
- Constantinie, pozwolisz, że skonsultuję to najpierw z innym starszym wampirem? - nie chciała wymieniać imienia Rebeci, ale o niej pomyślała - Jestem świeżynką, ale nie jestem naiwna na tyle, żeby zaufać nieznajomemu bezgranicznie. Jeśli to faktycznie okaże się być tylko braterstwem krwi, to wrócimy do rozmowy. Zgoda?
- Wedle życzenia - odparł Constantine wykonując kurtuazyjny gest ręką.
- A ja poczekam na decyzję Angel. - powiedziała spokojnie.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 09-11-2010, 08:19   #33
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Spokój jaki zapanował po wyjeździe Wasyla wpływał kojąco na Meyumi. Miała czas by zastanowić się nad swoją przyszłością, która pod rządami szalonego wampira rysowała się w wyjątkowo niekorzystnych barwach. Iskierką nadziei były uzyskane od Angel informacje na temat Camarilli. Gangrelka wiedziała, że nie musi zabijać pożywiając się i zamierzała za wszelką cenę pozostawiać swe przyszłe ofiary przy życiu. Musiała też uzyskać jak najwięcej informacji o tej, całej Camarilli, gdyż zdecydowanie wolała ich od Wasyla.

Angelina okazała się wspaniałą współlokatorką. Jej siła i opanowanie działały pozytywnie na rozchwiane emocje Meyumi. Poza tym stawały się sobie coraz bliższe. Potrafiły rozmawiać godzinami, biegały wspólnie na zakupy, buszowały po internecie szukając różnych informacji, między innymi o księciu Vancouver. Ganrelka miała nadzieję, że zdołają trafić na jakąś wskazówkę, gdzie można go spotkać. Nie wiedziała jeszcze co zrobiłaby z taką wiedzą, ale chciałaby ją posiadać.
Pokoju postanowiły nie przemeblowywać. Meyumi pozakupywała tylko masę książek, w tym słowniki i wypełniła nimi swoją część półek. Był, to jej sposób na oswojenie nowej przestrzeni.
Dziewczyna kupiła tez używanego laptopa, by móc zająć się tłumaczeniami tekstów dla studentów. Wiedziała jakie zapotrzebowanie istniało na tego typu usługi na uczelni w Vancouver, miała więc nadzieję troszkę zarobić, nie chciała zależeć także finansowo od starego wampira.

Jedynym elementem wzbudzającym niepokój podczas tych spokojnych dni był Constantine i jego świta. Brzydota wampira porażała, ale można było się do niej przyzwyczaić, trzymając się w dalszej odległości od niego. Jednakże zachowanie dwóch kobiet budziło w Meyumi obrzydzenie. Nie rozumiała jak można było z własnej woli chcieć przyjmować krew potwora jakim niewątpliwie był nosferatu i czołgać się u jego stóp. Nie chciała nawet próbować tego zrozumieć i trzymała się od nich z daleka. Na szczęście Constantine sam z siebie nie wykazywał chęci do nawiązywania bliższej znajomości.
Podobnie zresztą jak pozostałe wampiry. Kurt zajęty swoimi sprawami nie wydawał się jakoś szczególnie potrzebować towarzystwa, natomiast Peter z Valem w zasadzie większą część czasu spędzali poza domem.

Drugiego dnia nieobecności Wasyla wampirki wyruszyły na wspólne zakupy z zamiarem uzupełnienia swoich szaf nowymi ciuchami.
W drodze Angelina wydawała się lekko zamyślona, jednak zaraz po opuszczeniu taksówki zagaiła rozmowę:
- Wiesz, przed naszym wyjściem rozmawiałam z tym Kurtem. Chciałam go trochę wypytać.
Meyumi spojrzała na nią zaskoczona.
- O, udało Ci się? Wydaje się strasznym milczkiem.
- Okazuje się, że nie - uśmiechnęła się. - ale jest bardzo ostrożny. Zresztą posłuchaj (tu streszcza rozmowę z Kurtem). Sama nie wiem co o tym sądzić. Z jednej strony nie wydaje się pałać wielką miłością do swojego mistrza, ale z drugiej raczej nie mamy co liczyć na jego wsparcie. Wydaje mi się, że on ma nadzieję na to, że kiedyś Wasyl sam go uwolni od "usług" i chyba uważa swoją pomoc za "wkupne", a ja mam przeczucie, że bardzo się myli...
Gangrelka pokiwała lekko głową.
- Jeśli Wasyl chce za jego pośrednictwem manipulować księciem, to będzie Kurta potrzebować długo. Poza tym Wasyl łatwo nas ze swych łap nie wypuści. Jeff jest z nim w zasadzie od początku swej wampirzej egzystencji...
- O rany... - Angel posmutniała nagle. - tego nie wiedziałam. Najlepiej będzie obserwować rozwój sytuacji. W sumie ani nie znamy tej całej Camarilli, ani tego co oferuje Wasyl. A nie uśmiecha mi się też zamiana skórki na wyprawkę. Jesteśmy Kainitkami dopiero od kilku dni. Myślę, że warto najpierw pogrzebać i poszukać trochę informacji żebyśmy miały własny obraz. Może ten Constantin coś nam opowie?
- Nie wiem... - Meyumi wzdrygnęła się na myśl o Constantinie. - Na samą myśl, że miałabym się do niego zbliżyć... - jej usta wykrzywiły się delikatnie. - ale pewnie ma dużą wiedzę, tylko musiałybyśmy bardzo uważać o co pytamy, bo z całą pewnością powie o tym Wasylowi. - zamilkła na moment. - Kainitkami? Tak się wampiry nazwały? - spojrzała zdziwiona na Angelinę.
- A tak, Rebeca mówiła, że jesteśmy potomkami Kaina. - zmitygowała się Angelina i zaskoczona spytała. - Kojarzysz trochę religię chrześcijańską? - i popatrzyła wyczekująco na Meyumi.
- Tak, według podań bibilijnych był Kain, który miał brata Abla i go zabił... Chodzi o tego Kaina?
- Dokładnie... podobno nasz "dar" jest klątwą, którą bóg obłożył Kaina i jego potomstwo za popełnioną zbrodnię. (tu opowiada to co jej opowiedziała Rebeca na ten temat)
- Ciekawe... czyli w zasadzie jesteśmy potępieni... - spojrzała z namysłem na Angel. - Jak myślisz są teraz tak stare wampiry?
- No właśnie, trochę to wszystko zagmatwane, dlatego myślę, że trzeba się więcej dowiedzieć. To jak? Może po powrocie zaczepimy brzydala? - tu mrugnęła okiem do Meyumi. - Może na początek po prostu o nasze klany i egzystencję żeby nie wzbudzać podejrzeń?
Meyumi pokiwała lekko głową.
- Ale Ty zaczynasz rozmowę, dobrze? - spojrzała prosząco. Nie wyobrażała sobie, że sama rozpoczyna dialog z potworkiem.
- Echhh... w porządku, a teraz chodźmy poszaleć. - dodała trochę weselej.
To Angel wybierała sklepy, ale gangrelka miała pewność, że znajdzie w nich coś dla siebie, gdyż obie miały podobne wymagania co do strojów. Sklepy w jakich bywały pozbawione były dużych witryn i luster, by przypadkiem nikt nie zauważył, że jej koleżanka nie posiada odbicia. Meyumi robiła za zwierciadło Angeliny, mówiąc jej czy w czymś wygląda dobrze czy nie. Do domu wróciły obładowane torbami z zakupami i roześmiane.

Minęło kilka dni i głód zaczynał dawać się coraz silniej we znaki. Początkowo gangrelka próbowała go ignorować, ale w końcu musiała przyznać się sama przed sobą, iż krew jest jej potrzebna. Nie chciała ryzykować utraty panowania nad sobą, a czuła, że jeszcze trochę i może do tego dojść.
Wybrała lokal kierując się jedną zasadą - z całą pewnością nie spotka tam swych znajomych.
Jedna z droższych dyskotek, do której przyjeżdzają bogaci studenci najnowszymi modelami samochodów. Odpowiednie ubranie, fryzura i Meyumi została wpuszczona bez najmniejszych problemów. Wkroczyła do środka trochę niepewna, ale zapach zgromadzonych tam ludzi pozbawił ją wszelkich obaw. Z głośników leciała jakaś najnowsza techniawa, na parkiecie bawił się tłum osób, przez który przecisnęła się do baru. Stała przy nim przez dłuższą chwilę zastanawiając co wybrać, w końcu zamówiła jednego drinka i ruszyła w poszukiwaniu miejsca. Napoju nawet nie tknęła, nie miała zresztą pojęcia czy wampiry mogą pić i jeść, ale zwróciła na siebie uwagę pewnego chłopaka, którego dyskretnie obserwowała. Uśmiechnęła się nieśmiało i uciekła wzrokiem przed spojrzeniem czarnowłosego.
- Usiądziesz? - usłyszała obok siebie. Skierowała spłoszone spojrzenia na chłopaka, kiedy wskazywał stolik. Nie musiała udawać. Była jednocześnie przerażona i bardzo zdeterminowana. Skinęła głową i usiadła odstawiając drinka na blat. Usadowił się obok niej, przez chwilę siedzieli w milczeniu. Ona intensywnie wpatrywała się w tłum, on w nią. W końcu przysunął się bliżej i zapytał czemu nie tańczy. Odparła, że woli inną muzykę. Zaśmiał się i zaproponował, że pokaże jej inny lokal. Rzuciła na niego szybkie spojrzenie jakby oceniając, nie wydawał się zbytnio pijany, więc kiwnęła krótko głową.
Podczas jazdy rozmawiali o jakichś kompletnych głupotach, na których nie bardzo potrafiła się skoncentrować, jego zapach i ciepło odurzały. Położyła mu rękę na udzie przesuwając delikatnie dłoń, to w dół, to w górę. Czarnowłosy skręcił w stronę portu mówiąc, by chwilę zaczekała. Gdy parkował gdzieś w odludnym miejscu na nabrzeżu Meyumi miała już rozpięte pasy i nachylała się do niego.
- Aleś Ty napalona, malutka. - zaśmiał się wesoło.
Pocałowali się, nie zwracał nawet uwagi na to jak bardzo była zimna. Gangrelka wyczuwała swym nowym zmysłem jego podniecenie niezwykle wyraźnie. Zaczął dobierać się do jej bluzki, kiedy spojrzała mu w oczy głaszcząc po policzku. Zamruczała mu cichutko do uszka i znów związała spojrzeniem, a po chwili chłopak siedział całkowicie spokojny. Meyumi powoli zatopiła kły w jego szyi rozkoszując się cudownym, słodkim smakiem wypełniającym jej usta, ciepłem spływającym do żołądka i rozchodzącym się po całym organizmie. Wsłuchując się w bicie serca ofiary zdołała w porę dostrzec jego delikatne spowolnienie. Oderwała się od chłopaka, choć było to o wiele trudniejsze niż sądziła. Coś w jej środku ryknęło rozdzierająco, ale była uparta. Powoli, bardzo powoli odsuwała się od ofiary, by w końcu wrócić na siedzenie pasażera. Odetchnęła cicho i spojrzała na chłopaka. Żył, oddychał powoli, ale regularnie, krew spokojnie płynęła po całym jego ciele. Tylko na szyi widniał ślad ugryzienia, Meyumi zacisnęła pięści i zalizała szybko ranę, mając nadzieję, że pomoże, po czym wyskoczyła z samochodu by nie być dłużej blisko ofiary.
Świerze powietrze ją otrzeźwiło, życiodajny nektar krążył po jej ciele dodając sił. Szczęśliwa, że nikogo nie zabiła ruszyła spacerkiem w stronę centrum.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 10-11-2010, 00:13   #34
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tydzień lenistwa był prawie zbyt dobry, by mógł być prawdziwy. Cała radosna rodzinka przeprowadziła się do nowego domu, po czym większość starych wampirów gdzieś się ulotniła. Został tylko Val i jakiś brzydal nazywany Constantine. No i jakieś dziwne dwie kobiety o twarzy prawie równie urodziwej jak starego Nosferatu. Ale po pierwsze one nie bardzo się liczyły, bo chyba były raczej zwierzątkami domowymi, po drugie Peter nie skupiał swojej uwagi na ich twarzach. Została natomiast cała młodzież. Ponieważ Kurt większość czasu spędzał w swoim pokoju, a dziewczyny trzymały się razem, Peter zdecydował się na towarzystwo swojego ojca i wypady do miasta.

Na wszelki wypadek wolał jednak wiedzieć, jakie są ich prawdziwe zamiary, więc w czasie jazdy zapytał Vala:
- Dlaczego mam wrażenie, że nie jedziemy do klubu się zabawić? Mamy tam jakąś tajną misję od Wasyla?
- Nie ma żadnej tajnej misji - Val się uśmiechnął - Jedziemy się wyluzować, dopóki staruszka nie ma. Poderwiemy jakieś laski, coś przekąsimy. - Val ryknął śmiechem - Skąd ci przyszła do głowy tajna misja?
- Nie wiem. Może dlatego, że Wasyl nie wygląda na kogoś, kto po porażce z Ignatowiczem da nam czas na wyluzowanie. Natomiast wysyłanie nas na misje jest dużo bardziej w jego stylu. Czy podrywanie lasek i przekąszanie zawsze idzie w parze. Znaczy: czy jest jakiś inny sens podrywania śmiertelniczek... lub wampirzyc?
- Hmm Wasyl ma teraz wiele na głowie ten atak na książęta, to coś co go strasznie rozdrażniło. Myślę, że może nie wrócić przez kilka dni. A to daje nam szansę by się troszkę rozerwać. A co do lasek, to jak by ci to powiedzieć... Jako nieumarłemu sprzęt ci już nie zadziała - Val zaśmiał się rubasznie - Sam się jednak przekonasz, że to niewielka strata wobec tego jaką rozkosz daje ludzka krew. Ja lubię krew z lekką domieszką jakiś piguł. Czy to ekstazy, czy innego towaru jaki jest teraz modny w klubach. Sam się przekonasz jakie to niesamowite uczucie.
- Książęta? O tym nie wspominałeś? Ci zamordowani, cośmy ich wieźli na pace byli książętami? Ludzkimi czy wampirzymi?
- Szczerze mówiąc to nie wiem. Tak ich nazywał Wasyl. To byli jego bliscy znajomi, a na dodatek ten sam klan. Nic dziwnego, że się tak zdenerwował na Rebecę. Jeżeli miała ona coś z tym wspólnego to on jej nie daruje. Rebeca już nie raz namawiała mnie i Jeffa do buntu. Sam jednak widzisz jak się kończy drażnienie Wasyla. Trzeba to rozegrać zupełnie inaczej.
- Mam rozumieć, że masz jakiś plan?
- Można tak powiedzieć - Val uśmiechnął się od ucha do ucha - Choć jest on raczej z tych prostszych, kapujesz nie. Wasyl na pewno się zgodzi nas uwolnić jeżeli przekażemy mu informacje o zdradzie Rebeci. Ona nie ustąpi. Już pewnie knuje, by was młodych zwerbować. Trzeba tylko czekać i obserwować. Powiedzieć potem wszystko Wasylowi i postawić mu warunek, proste nie?
Peter westchnął z rezygnacją:
- Urodzonym spiskowcem to Ty nie jesteś. A nie sądzisz, że Wasyl wie o jej zdradzie? Skoro nazwał ją zdradliwą suką, to albo wie, że knuje przeciwko niemu, albo że sypia z kim innym. Biorąc pod uwagę, że, jak to powiedziałeś, "nieumarłemu sprzęt nie zadziała", to stawiam na to pierwsze. Plus nie sądzę, żeby Wasyl miał ochotę naraz pozbyć się jej za karę i nas w nagrodę. Jak chcemy się wykupić potrzebujemy czegoś naprawdę mocnego.
- To będzie mocne - oburzył się Val - Damy mu na tacy dowód, że Rebeca spiskuje. Rozumiesz? Nie jakieś domniemywania, tylko twarde dowody, kapujesz? Możemy nawet ich nagrać jakby co. A jak ci się mój pomysł nie podoba to może masz lepszy cwaniaku, hmm? Żyję z Wasylem już trzy lata i wiem jak go podejść. Ty chyba niekoniecznie.
- Masz rację. Nie mam pojęcia jak go podejść. Nie zdążyłem też się zorientować w jego zamiłowaniu do sprawiedliwości. Ale skoro twierdzisz, że bez twardych dowodów się nie pozbędzie Rebeci, to możemy mu je dać. Tylko nadal wydaje mi się, że jeśli pozbędzie się w jakiś sposób jej, to bardzo nie będzie chciał pozbyć się nas. Ale spoko, będę miał oczy i uszy otwarte na oznaki zdrady. I przede wszystkim na inne metody wkupienia się w łaski Wasyla.
Przez chwilę milczeli, po czym
- Kim są te dziewczyny, które się przy każdej okazji kleją do Constantine'a? Ktoś je nazwał ghulami, ale co to w praktyce oznacza?
- Ghule to tacy co im krew wampira zasmakowała. Jak się ktoś śmiertelny napije naszej krwi to mu szajba odbija, gorzej narkomańcom. Ponoć nasza krew daje im siłę i uczucie spełnienia. Niestety wiąże się to z uzależnienie od wampira, tak człowiek nie potrafi już żyć bez krwi i zrobi wszystko by ją zdobyć. Wasyl i Constantine wykorzystują wielu ghuli. Ja sam jeszcze nie próbowałem. Jakoś brzydzi mnie sama myśl, że ktoś miałby pić moją krew. A wiesz, że Ho, ten wielki japoniec jest ghulem Wasyla?
- Nie wiedziałem. Wygląda na człowieka. W każdym razie nie ma zrytej facjaty i nie chodzi nago. Na szczęście. A ja mógłbym sobie zrobić ghula? Albo wampira? To drugie mi się średnio uśmiecha, ale kilka ghuli do pomocy nie wydaje się złym pomysłem.
- Ghul to dość prosta sprawa. W zasadzie - dodał po namyśle Val - Trzeba kogoś zmusić do wypicia krwi, a potem wydać mu rozkaz mentelny - ostatnie słowo wyraźnie sprawiło osiłkowi trudności - No wiesz w myślach. Tak przynajmniej mówił Wasyl. Co do przemieniania kogoś w wampira, to ogólnie panuje zasada że bez zgody Wasyla nie można sobie stworzyć potomka. I tak naprawdę nie powinienem ci mówić, ale co tam... pierdolić to. Jakbyś chciał kogoś przemienić to musisz wyssać z niego całą krew, czyli zabić. A potem szybko dać mu się napić swojej krwi. Proste nie. Tak zrobiłem z tobą. Za zgodą Wasyla - dodał po chwili - Czyli jakby nie patrzeć, jestem twoim ojcem. Buhaha - Val roześmiał się w głos.
- Spoko, tatusiu, na razie jestem za młody, żeby zakładać własną rodzinę. Ale dobrze wiedzieć jak to działa. Przynajmniej nie muszę się bać, że ktoś wyssany wstanie jako wampir, jak to na filmach bywa.

Rzadka sytuacja, żeby ojciec i syn razem wybierali się do klubów, żeby poderwać po dziewczynie na jedną noc. Ktoś mógłby taką rodzinę uznać za patologiczną. Ale to określenie nie oddawało rzeczywistości nawet w połowie. W dyskotekach Peter był nerwowy, ale starał się nie dać tego po sobie poznać. Musiał uważać, żeby nikt nie dotknął jego skóry, bo jej temperatura mogłaby wywołać małe poruszenie - był zimny jak trup (i to porównanie nie jest całkiem pozbawione podstaw). Musiał uważać na tempo swoich ruchów, które ostatnimi czasy istotnie wzrosło do takiego stopnia, że mogło przyciągać uwagę. Musiał uważać, żeby w tańcu nie podskoczyć pod sam sufit, co wydawało się całkiem możliwe, a niekoniecznie normalne. No i przede wszystkim, niemalże odurzony zapachem jedzenia musiał się pilnować, żeby nie zademonstrować swojego uzębienia.

Dłuższą chwilę spędził siedząc przy barze i powoli sącząc drinka. Bacznie rozglądał się po całym parkiecie i przyległościach. Szukał dziewczyny w miarę możliwości samotnej, której zniknięcie nie zostanie zauważone. Najmniej chyba potrzebował zazdrosnego chłopaka, który będzie ich śledził. W końcu udało mu się wypatrzyć odpowiedni cel. Była co prawda z koleżanką, ale tak pijaną, że mógłby zagryźć kogoś tuż obok niej i pewnie by nie zauważyła. Poczekał aż jego cel także usiądzie i podszedł do niej. Kilka komplementów, promienny uśmiech i już prawie się rozpływała, zapatrzona w Petera. Poszło mu aż zadziwiająco łatwo, jak na tanie i oklepane teksty, którymi się posłużył. Ale cóż, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Nie obchodziło go, czy dziewczyna jest puszczalska i daje się poderwać każdemu kto podejdzie, czy wręcz przeciwnie - ma zerowe powodzenie u facetów. Przecież nie zamierzał z nią spędzić całego życia, ani nawet pokazywać się publicznie w jej towarzystwie. Chwilę pogadali, trochę zatańczyli i Peter zaproponował, żeby wyszli na moment się przewietrzyć. Ofia... dziewczyna chciała powiedzieć koleżance, że wychodzi, ale na szczęście udało mu się ją przekonać, że przecież zaraz wrócą. Wyprowadził ją w mroczną pustą alejkę, upewniając się, że nikt zanadto się nimi nie interesuje. Czuł się jak bohater horroru, albo kryminału. Przy czym ten czarny bohater. Gdy zaszli odpowiednio daleko przytulił dziewczynę mocniej do siebie. Nie cofnęła się. Najwidoczniej alkohol, albo coś mocniejszego uśpiło jej czujność i nie zauważyła nic niepokojącego u swojego towarzysza nocnego spaceru.
- Właściwie, to jak Ty masz na imię? - zapytał po cichu.
- Cindy - wyszeptała mu do ucha w odpowiedzi.
Postanowił sobie zapamiętać to imię. Czuł wyrzuty sumienia. Wiedział, że to co robi, że to co zrobi za chwilę jest złe. Dziewczyna, którą zabił pierwszej nocy po przemianie uciekała. Mogła walczyć o swoje życie. Była zwierzyną, a on drapieżnikiem. Przegrała, więc zginęła. Ta nie mogła nic zrobić. Została omotana, a Boyles wykorzystywał jej zaufanie jakim go obdarzyła. Czuł się z tym źle. Przytulił ją mocniej i pocałował. Wyglądała na zadowoloną. "Niech choć tyle ma z tej nocy" pomyślał. To co było później wydarzyło się dosłownie w mgnieniu oka. Peteer złapał Cindy za głowę i z całej siły uderzył nią o ścianę jakiegoś opustoszałego budynku. Ogłuszoną dziewczynę położył na chodniku i wyjętym z kieszeni scyzorykiem poderżnął jej gardło. Przyklęknął obok i pił. Znowu poczuł tę przyjemność, nieporównywalną z niczym innym. Wszystkie troski, problemy i wyrzuty sumienia gdzieś zniknęły. Nic nie miało znaczenia. Zapomniał się w tej chwili rozkoszy.

Gdy w ciele Cindy nie została już ani kropla krwi Peter wziął ją pod pachę i skierował się do najbliższej studzienki ściekowej. Podniósł właz i wrzucił zwłoki do kanału. Znowu zrobiło mu się przykro na myśl, że jej rodzina nie dowie się o jej śmierci. Być może nawet przez kilka lat będą czekali na jakiś znak życia od niej. Na próżno. Przez chwilę zastanowił się, czy nie przekazać im jakoś informacji o jej śmierci. Skarcił się za te myśli. Starał się przecież jak mógł, żeby policja nie odnalazła winnego tego zabójstwa, a już pod żadnym pozorem, żeby nie skojarzyła go z wampirami. Chwila współczucia mogła te wszystkie starania zaprzepaścić. Potrząsnął głową, żeby przegnać natrętne myśli, upewnił się że właz jest zamknięty i dość żwawym krokiem ruszył dalej. O umówionym czasie spotkał się z Valem i wrócili do kryjówki.

Kolejne noce przebiegały podobnie. Aż do czasu, gdy Constantine użył Vala w roli kierowcy, a czwórkę młodych wampirów zostawił w domu. Jak na złość właśnie wtedy przyszli goście. Gdy rozległo się pukanie do drzwi Peter wyszedł do przedpokoju zaciekawiony. Zebrała się też cała reszta najwidoczniej niezbyt chętna wpuszczać obcych do domu. "Normalnie jak dzieci" pomyślał Boyles. Pamiętał co tak niedawno spotkało parę książęcą i nie miał ochoty podzielić ich losu, ale przecież nie mógł bać się własnego cienia. Fakt, że przybywająca w odwiedziny trójka była wampirami nieco komplikował, ale nie było się co cackać. Zgodnie z rozkazem Kurta młody Brujah schował się za drzwiami, gotów w razie czego pokazać gościom wyjście i cierpliwie czekał.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy

Ostatnio edytowane przez Radagast : 10-11-2010 o 00:17.
Radagast jest offline  
Stary 10-11-2010, 01:16   #35
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Przeprowadzka wampirzej "rodzinki" nie była kłopotem, wszystkie meble zostały na miejscu a rzeczy osobiste przewieziono samochodami. Wasyl nie ograniczał domowników w wyborze mebli, Kurt jednak nie miał zamiaru wydawać majątku na swoje zachcianki. Prawdę mówiąc, nie chciał nazywać tego miejsca domem, nie chciał się do niego przywiązywać. Wybrał niewielki pokoik przy salonie i zamówił tylko kilka niezbędnych mebli. Szafa na ubrania, jednoosobowe łóżko z twardym materacem (od dziecka nie mógł spać na miękkich), proste biurko i fotel obrotowy. Jedynym "luksusem" był wiklinowy fotel bujany, na którym chłopak miał w przyszłości spędzić długie godziny czytając kronikę dziejów rodziny Visconti. Do tego mały skarb, laptop z najnowszej serii Acera, ze wszystkimi danymi, włączając w to między innymi zdjęcia z ostatnich wakacji oraz program do łamania haseł.

Ich nowe mieszkanko znajdowało się na obrzeżach Vancouver, już pierwszego wieczora po wyjeździe trójki wampirów i przejęcia opieki przez Constantina, Kurt wyruszył na miasto. Nie mógł sobie tego odmówić, chciał znowu poczuć się wolny. Wasyl wyjechał a Nosferatu nie robił mu żadnych kłopotów, nie mogło być lepszej szansy na wyluzowanie i relaks.
Plan na dzisiejszą noc składał się z dwóch punktów: zagrać w kosza oraz kupić deskorolkę. Biorąc pod uwagę późną godzinę, z tym pierwszym mógł być problem, było jednak kilka miejsc, gdzie zbierali się miłośnicy nocnych rozgrywek. Chłopak właściwie nigdy tam nie chodził, miał inne sposoby spędzania wieczorów, wiedział jednak mniej więcej gdzie znajdują się te boiska.
Już na pierwszym znalazł to, czego potrzebował. Mecz, trzech na czterech, ze skromną widownią w postaci czterech nastoletnich dziewczyn. Jak się po chwili okazało, gracze również byli młodsi od Kurta, prawdopodobnie przed dwudziestką. Gościa przyjęli nadzwyczaj serdecznie.

- Co jest, koleś, szczęścia szukasz?- Czarnoskóry, najwyższy i najstarszy z nich zmierzył kainitę wzrokiem. Nie zobaczył nic podejrzanego, białas w luźnych jeansach, tak jak oni, w bluzie z kapturem, podobnej do ich bluz leżących an ławce (okulary przeciwsłoneczne wyjątkowo zostawił w domu, gdyby nie to, zostałby zapewne wzięty za świra). Pasował do nich, jednak o tej porze kręcą się tu różni popaprańce, Cris musiał więc na początku zaznaczyć, że to on tu rządzi i nie będzie tolerował kłopotów. Gość rozumiał to doskonale i nie miał zamiaru się przekomarzać. Aury graczy zdradzały niewielki poziom agresji, ale w końcu koszykówka to sport kontaktowy, więc trudniej jest nad sobą panować, niż podczas gry w szachy. Byli nim raczej zaciekawieni, a przynajmniej tak to odbierał.

- Tak, można powiedzieć, że szczęścia. Dawno nie grałem w kosza, i partyjka z dobrymi graczami dobrze by mi zrobiła- powiedział, zatrzymując się jakieś dwa metry przed zawodnikami.
Cris spojrzał na resztę pytającym wzrokiem, i mimo iż podjęli już decyzję, postanowili się jeszcze z nim podroczyć.

- No cóż, chyba możemy dać białasowi lekcję gry, co nie?- było to na tyle dziwne, że tylko czterej z nich byli czarnoskórzy. Ale dzięki temu łatwiej było ustalić składy.
- Dobra, zagramy rasistowski meczyk, biali na czarnych. I nie płaczcie tylko dlatego, że nie macie szans, dziwki. Dajcie z siebie wszystko- rzucił Cris powodując śmiech nie tylko u zawodników swojej drużyny, ale i przeciwnej, która natychmiast odpowiedziała pikantnymi komentarzami nawiązującymi zarówno do pochodzenia "przywódcy", jak i jego umiejętności. Widać było, że są zgraną paczką i nie zamierzają obrażać się o takie teksty. Uśmiechnięty Kurt zdjął bluzę i rzucił na ławkę, zwracając na siebie uwagę siedzących tam dziewczyn. Gdy uśmiechnęły się do niego, poczuł coś dziwnego. Był to głód krwi, rozpoznawał to, jednak zanim na nie nie spojrzał, nie czuł go. Szybko pomachał do kibiców płci żeńskiej i podbiegł truchtem na środek boiska.
Przez chwilę czuł się tak, jak człowiek przechodzący ulicą obok stojących na świeżym powietrzu stolików drogiej restauracji, którego nozdrzy dochodzi intensywny zapach przypraw i duszonego mięsa, i który w jednej chwili staje się głodny, zwalnia kroku i przełyka gromadzącą się szybko ślinę, poszukując wzrokiem źródła owego zapachu. Trwa to jednak tylko chwilę, po której, nieco zażenowany swoim zachowaniem, odchodzi pospieszni, nie spoglądając nawet w kierunku kuszącego go dania.
Jednak po powrocie do domu nadal wspomina ten niesamowity zapach, a głód daje się opanować bardzo niechętnie...

Pierwsze pięć minut zajęło MacArthurowi zgranie się z drużyną i przyzwyczajenie się do dotyku piłki. Jego zmysły wyostrzyły się, co niewątpliwie pomagało mu w grze, niemniej jednak początkowo trudno było mu się z tym oswoić. Ale gdy to nastąpiło, grał tak dobrze, jak nigdy. Fakt, nie był tak dobry jak Cris czy Carlos, niski imigrant z Meksyku, który został przydzielony do drużyny "białych", mimo to budził podziw zarówno wśród reszty graczy, jak i nielicznej widowni.
Po ponad godzinie gry mecz zakończył się remisem. Nikt nie wiedział, ile tak na prawdę punktów zdobyły drużyny (chociaż w rzeczywistości faktycznie był remis), pod koniec osoba odpowiedzialna za liczenie odpuściła sobie, zostając na wyniku 104:104, a że gra była naprawdę wyrównana, Cris uznał, że był remis, co wszyscy przyjęli z ulgą. Widać było, że nie grają dla wyniku, tylko zabawy, przez co Kurt jeszcze bardziej ich polubił, mimo tego, że wszyscy nazywali go Białasem, nawet biali z jego drużyny nie zwracali uwagi na imię, jakim się przedstawił.
Po krótkiej rozmowie na temat rozgrywki, poszczególnych zagrań i rzutów, wszyscy zaczęli powoli rozchodzić się na wszystkie strony. Kainita szybko zarzucił bluzę i kaptur, chciał ukryć fakt, że jako jedyny nie spocił się ani trochę. Gdyby nie wspomnienie czerwonawego potu, który oblał go podczas pierwszej konfrontacji z ogniem, uznałby że wampiry w ogóle się nie pocą.
Do dziewczyn podziwiających widowisko podchodzili ich partnerzy, między innymi Cris. Przedstawił Białasowi swoją dziewczynę, Kathy, oraz jej przyjaciółki, z których tylko jedna nie była tu z chłopakiem. Miała na imię Amy i wyraźnie była zainteresowana Kurtem. Cerę miała bardzo jasną, pokrytą nielicznymi piegami, włosy i oczy zaś brązowe. Dopiero gdy Kathy zażartowała, że są "idealnie dopasowanymi białasami", zrozumiał, dlaczego przyległo do niego to przezwisko. Nie przykładał wielkiej wagi co bladej cery, nigdy nie był opalony, nikt też w ciągu kilku ostatnich dni nie zwracał mu na to uwagi. Aż do teraz. Gdy tylko zrozumiał w czym rzecz, zaśmiał się głośno. Spojrzał na Amy, faktycznie była blada, ale wyglądała smakowicie...
Otrząsnął się, odzyskując panowanie nad sobą, kły na szczęście ani drgnęły.

Cris zaprosił obecne pary, włączając w to Białasów, do domu na wieczorny (dochodziła pierwsza) mini seans filmowy, z popcornem i piwem. Jedna z par oraz Amy odmówili, tłumacząc się zajęciami w szkole, kainita również wyznał, że musi wrócić do domu. Gdyby nie poczucie humoru (wścibskość?) Kathy, Kurt faktycznie udałby się do posiadłości, zahaczając o jakiś skatepark, zamiast odprowadzać dziewczynę. Niestety, tak się nie stało i na pytanie "A może odprowadziłbyś Amy? Ona mieszka tak na uboczu..." odpowiedział "Jasne, żaden problem".
I faktycznie, początkowo nie stanowiło to problemu. Spacerowali w blasku latarń biednej dzielnicy, mijając okratowane wystawy sklepowe i nieśmiałe, walczące z ciemnościami, neony nad nielicznymi knajpami, rozmawiając o błahostkach. Ona głównie narzekała na szkołę i bladość, on pocieszał ją, chwaląc wybrany przez nią kierunek (finanse), przedstawiając jej perspektywę dobrze płatnej pracy w gronie kulturalnych ludzi oraz tłumacząc, że jasna cera, upstrzona gdzieniegdzie pomarańczowymi plamkami, współgra w harmonii z jej falistymi, jasnobrązowymi włosami okalającymi jej smukłą twarz i opadającymi leniwie na jej duży dekolt odkrywający niewielkie, ale jędrne, piersi. W obu tych sprawach miał rację. Po ukończeniu studiów będzie miała spory wybór ciekawych ofert, a wyglądała nadzwyczaj ładnie. Wręcz niespodziewanie ładnie. I chociaż Kurt nie miał zamiaru jej podrywać, musiał przyznać przed samym sobą, że jest ładna. Każdy komplement przyjmowała z rumieńcem na policzkach, starczało jej jednak odwagi, żeby albo odpowiedzieć tym samym, albo obrócić to w żart.

Okazało się, że Amy nie mieszka na kompletnym pustkowiu, tylko w okolicy fabryki, w mało zaludnionym miejscu, a dokładniej w ostatniej kamienicy na ulicy, tylko kilkaset metrów od bramy fabrycznej. Niezbyt atrakcyjna okolica, światła w oknach pogaszone, nikogo na dworze w zasięgu światła latarń... W okolicy właz do kanałów, przez jakiś czas nie znaleziono by zwłok...

- O czym myślisz?
- A, nic, tak sobie... Tak sobie myślę, gdzie tu mógłbym kupić deskorolkę o tej porze...
- Będzie trudno... Ale jakbyś skręcił w ulicę, tam skąd ten patrol wyjeżdżał, to doszedłbyś do takiego jednego skateparku, mój brat tam chodzi. Na pewno ktoś tam ciągle jest, i może zgodzi się odsprzedać dechę... Ale jeśli chcesz nówkę, to nie da rady, sklepy otworzą najwcześniej o ósmej, czy dziewiątej...

Stanęli przed drzwiami prowadzącymi do budynku i spojrzeli na siebie. Żadne z nich nie wiedziało, jak powinni się zachować, jak blisko są i czy to drugie jest uprzejme, czy żywo zainteresowane. Ciszę przerwała Amy, śmiejąc się z niezręcznej sytuacji, jednak to Kurt pierwszy się odezwał. Cały czas walczył z pokusą posilenia się dzisiejszej nocy, a w obecności dziewczyny było to trudne.

- To ja już pójdę. Fajnie, że mogłem Cię odprowadzić, zobaczyć gdzie mieszkasz, i w ogóle.
- Tak, późno już. Pewnie się spieszysz. To...Do zobaczenia- to mówiąc, przysunęła się do chłopaka i, wspinając się na czubki palców, pocałowała go w policzek. Zarumieniona zaśmiała się i powoli zwróciła w kierunku drzwi.
Wampir z ledwością powstrzymał się przed ugryzieniem jej w szyję, gdy niemalże przywarła do niego ciałem. Zacisnął pięści schowane w kieszeniach spodni i przyjął pocałunek. Widząc zawstydzenie dziewczyny, mimowolnie uśmiechnął się. Nie wiedział, jak to odebrała, błagał tylko w myślach, żeby nie zaprosiła go do środka, wtedy mógłby nie zapanować nad sobą. Nie był to nawet głód, tylko pożądanie. Chciał krwi, mimo iż "nie jechał na rezerwach". Żeby tego uniknąć, odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Gdy tylko poczuł ochotę, żeby jeszcze raz spojrzeć na nią, przyspieszył.

Amy biła się z myślami. Poznała miłego chłopaka, polubiła go, chyba nawet z wzajemnością. Ojciec i brat mięli "nockę" w pracy, matka zaś spała jak zabita, nie usłyszałaby, gdyby córka zabawiała się z gościem w swoim pokoju. Intrygował ją, był z jednej strony miły i rozmowny, jednak bardzo mało mówił o sobie i zawsze, gdy zadawała osobiste pytanie, umiejętni kierował rozmowę na inne tory. No i otwarcie uznawał ją za atrakcyjną, co wywoływało u niej wręcz dreszcze podniecenia. Nie był ani nachalny, ani nieśmiały, tylko gdzieś pomiędzy. Bezpośredni i szczery, a mimo wszystko tajemniczy. Podjęła decyzję. Odwróciła się i już otworzyła usta, żeby zaproponować mu gościnę, gdy jednak zobaczyła, jak szybko się oddala, zrezygnowała. Pewnie bardzo się spieszy. Na pewno.

***

Kurt podążał według wskazówek Amy, kierując się do skateparku. Spotkał tylko jednego pijanego kloszarda, który mamrotał o utraconych milionach, oraz parę kochającą się w samochodzie zaparkowanym jak gdyby nigdy nic przed jedną z kamienic. Wreszcie, gdy oddalił się od zabudowań mieszkalnych, usłyszał odległe odgłosy deskorolek śmigających po asfaltowej powierzchni czy ślizgających się po rurkach. Gdy zobaczył wreszcie to miejsce, uśmiechnął się. Początkowo obawiał się, że zabłądzi, niezmiernie rzadko zapuszczał się do tej części miasta, a i jego orientacja w terenie nie była zbyt dobra, nie potrafił dokładnie określić gdzie się znajduje. Teraz jednak zobaczył charakterystyczny tag namalowany na dużej ścianie przy największej z ramp, głoszący "Sk8erS HeaveN" i wiedział już, gdzie zawędrował. Był to park wybudowany za pieniądze jednego z tutejszych skejtów, który dorobił się dużych pieniędzy na grze w pokera przez internet. Jednak nie wszystko sponsorował on. Inni maniacy jazdy na desce również dorzucili się, niektórzy załatwili rurki, inni pomogli w projektowaniu, jeszcze inni zapewnili zniżkę na materiały budowlane. Było to dzieło tutejszej społeczności, coś co stworzyli razem i co ich jednoczyło. Wampir był tu zaledwie kilka razy, mieszkał za daleko, żeby wpadać tu regularnie, za każdym razem jednak w dzień, i, co ważniejsze, przyjeżdżał od drugiej strony. Teraz już wiedział gdzie jest i nie będzie musiał się cofać, tracąc niepotrzebnie czas i siły.

W całym kompleksie było jakieś dziesięć osób, z czego akurat dwie z nich siedziały i obserwowały resztę. Co ciekawe, leżały przy nich nie dwie, a trzy deskorolki. Kurt , uznając to za łut szczęścia, podszedł do siedzących.

- Siema, chłopaki. Ta deska, to wasza?- spytał wskazując głową na deskorolkę leżącą obok.
- Nie, kumpla. Poszedł się odlać. A co?
- Eee. Szkoda, chętnie bym odkupił. A może wy byście chcieli sprzedać swoje, za kilkadziesiąt dolców?
- Za kilkadziesiąt dolców to możesz sobie nówkę w sklepie kupić, czemu tak bardzo zależy ci na używanej?- spytał przytomnie drugi. Gdy tak siedzieli wyglądali bardzo podobnie, zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i ubrania.
- Niedługo muszę stąd spadać, a chciałem się jeszcze w dechę zaopatrzyć, proste. W dzień mnie nie będzie, więc sklep odpada.
- Chujowa sprawa- skwitował niewzruszenie pierwszy.
- A co, pracujesz?- zainteresował się drugi.
- Ta, mam dwie roboty, kradną mi właściwie cały dzień, nocą dopiero mam czas, żeby się powłóczyć- podchwycił Kurt- To jak, nie macie dechy na sprzedaż?
- Nie. Ale mam zioma, który prowadzi skateshop, może by się dało zorganizować spotkanie w późnych godzinach. O której byłbyś wolny jutro?
- Jutro nie, pojutrze- odpowiedział mężczyzna, po chwili namysłu. Conocne wyjścia nie są dobrym pomysłem, ma obowiązki związane z księgą.- I myślę że około 22. A gdzie ten skateshop?
- Niedaleko stąd, kilka przecznic w tamtą stronę. Ale przyjdź tutaj, koło 22, jak uda mi się to załatwić, to pójdziemy razem. Potem coś dla mnie zrobisz. Wiesz, przysługa za przysługę.
Kainita doskonale wiedział jakiej natury przysługa to będzie. Obaj na bank mięli poniżej 21 lat, więc najprawdopodobniej chodzi o zapasy alkoholu. Zgodził się więc i odszedł, kierując swe kroki do domu, a raczej, jak wolał myśleć, do miejsca w którym obecnie mieszkał.

Resztę nocy spędził na czytaniu księgi, jednak przed świtem, gdy organizm zmuszał go do zapadnięcia w sen, przejrzał jeszcze zdjęcia, które robili z Ellie po wprowadzeniu się do wspólnego mieszkania. Myśl o tym, że już nigdy jej nie zobaczy bolała go znacznie mniej, niż się spodziewał. Wpadał w zadumę, pogrążał się we wspomnieniach, ale nie rozpaczał. Uważał, że powinien, ale tego nie robił. Brak pierścionka zaręczynowego również nie był odczuwalny, chociaż po 8 miesiącach, powinien. Nie chciał o tym rozmyślać, nawiedzały go zbyt ponure myśli. Wiedział, że tęskni, i że gdyby mógł, wróciłby do niej. Z taką myślą zasnął zmęczony atrakcjami dnia dzisiejszego.

***

Kolejny wieczór rozpoczął od buszowania po internecie. Przeglądał głównie lokalne wiadomości, chcąc nadrobić braki z kilku ostatnich dni. Gdy leżał w szpitalu, ktoś zawsze przynosił mu gazetę, lub kilka, a on z nudów czytał je, nie omijając nawet najbardziej nużących artykułów. Teraz jednak zorientował się, że... uzależnił się od aktualności prasowych. Dziwnie czół się nie wiedząc, co dzieje się zarówno w Vancouver, jak i na świecie. Po części też szukał czegoś o sobie. Wasyl mówił, że jego rodzina uznała go za zmarłego, powinien więc znaleźć jakąś informację o pogrzebie, lub choćby o zaginięciu. I właśnie gdy przeglądał rubrykę osób zaginionych stołecznego brukowca, zauważył znajomą twarz. Nie była to jednak jego twarz, tylko chłopaka którego zabił bezpośrednio po przeistoczeniu się w wampira. Przez chwilę trawił ten fakt, jednak ktoś mu przeszkodził.

Wiedział, że to daremny wysiłek, ale nie chciał przywiązywać się do tego miejsca, nawet do swojego pokoju, często więc zmieniał miejsce pobytu. Obecnie siedział w pustym salonie, który przestał być pusty gdy tylko wkroczyła do niego Angelina. Dotychczas Kurt nie zwracał większej uwagi na współlokatorów, byli bo byli, kiwał im głową na "dobry wieczór", ale nic poza tym. Nie było wielkiej przyjaźni czy miłości, ale nie było też nienawiści. Był przede wszystkim strach. Dla nich wszystkich była to trudna sytuacja, ich życie w ciągu kilku chwil diametralnie się zmieniło, starali się więc znaleźć jakąś kotwicę, która pozwoliłaby im ustabilizować swoją obecną pozycję. I tak, obie kobiety trzymały się razem, niczym serdeczne przyjaciółki, Peter wyjeżdżał ze swoim stwórcą na miasto i tam spędzali dużą część czasu, natomiast Kurt poświęcał się głównie czytaniu kroniki w swoim pokoju i, jako jedyny przyzwyczaił się już od brzydoty Nosferatu i jego ghuli, inni ciągle patrzyli na niego dziwnie, chociaż starali się tego po sobie nie poznać.
Podsumowując, była to pierwsza konkretna konwersacja, jaką miał okazję przeprowadzić ze swoimi towarzyszami, a dokładniej, z jednym z nich.
Domyślając się, że nie chodzi tylko o przedstawienie się, zaproponował Angelinie żeby usiadła obok. Jednak gdy tylko zerknął na monitor, w oczy swojej ofiary, odciął się na moment od rzeczywistości. Dopiero głos dziewczyny uświadomił mu, że gapi się na zdjęcie dłużej, niż planował. Oderwał się i pochylił ekran, żeby się nie rozpraszać.

Z rozmowy nie wynikło zbyt wiele. Niczym zawodowi bokserzy, podczas pierwszej rundy poznawali się wzajemnie, badali swoje poglądy oraz reakcje na konkretne tematy i pytania. Dziewczyna chciała poznać szczegóły planu Wasyla, nie nalegała jednak gdy chłopak odprawił ja z niczym, a właściwie, bez żadnych konkretów. Nie chciał się narazić staremu Tzimisce, a i podawanie Rebece, bo pewnie podopieczna powiedziałaby jej wszystko, jakichkolwiek informacji również nie wydawało się rozsądne.

Rozmowa nie trwała zbyt długo, MacArthurnie chciał jej sztucznie przedłużać, a Angelina wiedziała, że niczego więcej z niego dziś nie wyciągnie, pożegnała się więc i wróciła do pokoju, by chwilę później wyjść z Meyumi na miasto. Tzimisce w tym czasie znalazł swój nekrolog, pogrzeb miał odbyć się już za dwa dni, w Portland, zaraz obok grobów członków rodziny ze strony matki. Pamiętał, że to miejsce było przeznaczone dla jego rodziców. Próbował wyobrazić sobie ich ból, nie potrafił jednak. Chociaż niewątpliwie Wasyl byłby w stanie nie tylko go sobie wyobrazić, ale również zademonstrować na dowolnej osobie. Ponownie poczuł smutek i żal, że to wszystko potoczyło się w tak okrutny sposób, że musi żyć ze świadomością cierpień bliskich i nic nie może na to poradzić. Po dzisiejszych odkryciach stracił ochotę na dalsze surfowanie po sieci, wrócił więc do czytania księgi.

Dobrnął do takiego miejsca, gdzie niuanse językowe piętrzyły się niesamowicie i musiał poprosić Constantina o pomoc. Ślęczeli nad księgą kilka godzin, dobrnęli jednak bardzo daleko. Po skończonej pracy Kurt poprosił opiekuna o bardziej szczegółowe informacje na temat klanów Lasombra, Brujah oraz Gangrel. Ten z przyjemnością zapoznawał go z historią podanych klanów, jak i skróconą charakterystyką członków oraz ich mocami. Dzięki temu chłopak wiedział, czego może spodziewać się po jego towarzyszach, zarówno tych młodych, jak i starych. Postanowił też zagłębić się w politykę kainitów, w końcu przygotowuje się do wzięcia udziału w iście politycznej intrydze.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 10-11-2010 o 01:24.
Baczy jest offline  
Stary 10-11-2010, 01:25   #36
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Constantinie, możesz przybliżyć mi politykę wampirów? O Sabacie i Camarilli wiem tylko kilka podstawowych rzeczy, jedni są dumni z tego, że są wampirami i chcą podporządkować sobie ludzi, a Camarilla ukrywa się przed nimi. Ale jaką rolę odgrywa ten Książę? I ogólnie, na czym polega rywalizacja pomiędzy organizacjami? Nie jest to chyba otwarta wojna?
- Wojna, a jakże - Nosferatu pokiwał głową w zadumie - Wojna, która trwa od wielu wieków. Nazywana jest różnie Wielką Wojną, Wojną Krwi, Wojną Pokoleń, ale najpopularniejsze określenie to Jyhad. To wojna o władzę i wpływ, o rząd dusz i wielką moc. Brzmi to dla ciebie zapewne dziwnie i pewnie minęłoby wiele lat zanim sam byś pojął o co chodzi w tym wszystkim chodzi. Z polecenia Wasyla mam cię wtajemniczyć we wszystko co będzie ci niezbędne w twoim zadaniu. I choć nie wszyscy nieumarli deklarują udział w wojnie, to tak naprawdę każdy jest w nią uwikłany, nawet jeżeli nie zdaje sobie z tego sprawy. Aby zrozumieć istotę Jyhadu musimy sięgnąć daleko w przeszłość do czasów sprzed Wielkiego Potopu. Po tym jak Kain został wygnany z Edenu, żył wiele wieków w samotności w krainie Nod. Ból i cierpienie jakie przeżywał było jednak tak wielkie, że postanowił wrócić do śmiertelnych. Założył miasto, gdzie jego dzieci nocy i śmiertelni żyli w zgodzie i harmonii. To były piękne czasy, złoty wiek. Każdy znał wtedy swoje miejsce i swoją rolę. Nie trwało to jednak długo, gdyż Bogu nie spodobało się to co robił Kain. Zesłał więc wielki potop, by zmyć grzechy Kaina. Wtedy to kazał Noemu zbudować Arkę, by ocalić śmiertelnych i ich dzieci. Kilku nieumarłych udało się jednak dostać na Arkę i przetrwać Potop. Ci tzn. Przedpotopowcy to najsilniejsze i najbardziej potężne istoty na ziemi. To oni założyli drugie miasto, na wzór tego kainowego. Jednak daleko mu było do ideału jaki stworzył Kain. Wszyscy w nim spiskowali przeciwko sobie, aby zdobyć władzę. Najstarsi zdali sobie sprawę, że muszą zakazać dalszego przekazywania daru Kaina, by ograniczyć liczbę konkurentów. Od tego momentu stało się to obowiązującym prawem. A każdego kainitę stworzonego bez zgody starszych, zabijano. Podobnie czyniono z jego ojcem
Drugie miasto upadło z powodu buntu śmiertelnych. Zainspirowani oni zostali przez młodych kainitów pragnących władzy. Niestety śmiertelni zaczęli zabijać wszystkie wampiry i te stare i te młode. Nieumarli musieli uciekać z własnego miasta. Od tego czasu wielu z nich zaczęło uważać, że aby przeżyć należy żyć w ukryciu. Wśród nich byli ci najstarsi - Przedpotopwcy. Uznali oni, że tylko z ukrycia mogą mieć kontrolę nad wszystkimi. Zarówno śmiertelnymi jak i kainitami. Istnieje proroctwo, które mówi że zbliża się Gehenna. Ostateczna noc, która będzie trwać wiecznie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zbliża się ona wielkimi krokami. Będzie to czas, gdy Przedpotopowcy wyjdą z ukrycia, by odebrać to co się im w ich mniemaniu należy. Będą chcieli przejąć władzę nad wszystkimi nieumarłymi. Dlatego też Jyhad nadal trwa i trzeba doprowadzić go do końca, niszcząc wszystkich Przedpotopowców zanim wyjdą oni ze swoich kryjówek.
- Czyli właściwie Jyhad jest krucjatą przeciwko Przedpotopowcom? Sabat i Camarilla dążą do tego samego? Mają wspólny cel, tylko różnią się poglądami na temat rządów nad ludźmi, jedni chcą manipulować nimi z ukrycia, a drudzy otwarcie zdominować... Mam rację? A jak wygląda konflikt pomiędzy samymi Camarillą i Sabatem? I ogólnie, ich panowanie na świecie? Każda rządzi jakimiś miastami, czy całymi państwami? I co z Księciem Vancouver, to chyba nie tylko tytuł honorowy?- dopytywał się wciągnięty w historię Kurt.
- Zasadniczo tak, choć różnica pomiędzy naszymi organizacjami jest dużo większa. Sabat choć starszy i o wiele bliższy nauką Kaina, został zmarginalizowany i odsądzony od czci. Ci z Camarilli śmieją twierdzić, że są jedynym reprezentantem wampirzego społeczeństwa. Camarilla oczernia nas na każdym kroku i rozpowiada wierutne brednia na nasz temat. Pożyjesz kilka lat jako nieumarły, to sam się przekonasz jak mylne są ich poglądy. Jest jeden plus z takiego stanu rzeczy. Te głupki boją się nas bardziej niż samego diabła - Constantine uśmiechnął się ironicznie - A co do księcia, to tak nazywany jest władca danego miasta. Każde miasto na świecie ma swojego księcia w wypadku Camarilli i biskupa w Sabacie. Taki nieumarły rządzi na danym terenie i to od jego woli zależy wszystko co się tam dzieje. Plan Wasyla polega na tym by przejąć kontrolę na Vancouver od wewnątrz. Parę lat temu Sabat próbował zdobyć to miasto siłą, ale niestety się nie udało. Dlatego tak ważna w tym wszystkim jest twoja osoba i wiedza, którą musisz zdobyć. Jeżeli wszystko dobrze rozegrasz to książę Vancouver będzie chodził na naszym sznurku.
- Hm... Giuseppe jest jedynym wampirzym Visconti? Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Z tego co wiem, to tak. Giuseppe to typowy Ventrue. To klan rządzący Camarillą. Jest dość stary, a już samo to powoduje że trzeba się z nim liczyć. Ma grono zaufanych popleczników głównie z Tremere. To dość rzadki układ, uwierz mi. Rządzi Vancouver od blisko pięćdziesięciu lat, to naprawdę dużo. To też świadczy o tym jak mocną ma pozycję. Jego rządy są dość sprawiedliwe i niezbyt widoczne dla zwykłych szaraczków. Dopóki nie robisz nic co może zagrozić jego interesom, nie zwróci na ciebie uwagi. Ignatowicz, którego poznałeś, od wielu lat współpracuje z firmami kontrolowanymi przez ludzi Viscontiego. Wasyl chciał przemienić Ignatowicza i uderzyć też w biznesowe układy Camarilli. Jednak jak wiesz ktoś go uprzedził i najwyraźniej byli to ci z Camarilli. Wasyl jednak potrafi sobie radzić w takich przypadkach. Myślę, że lada dzień będziesz uczestniczył w przywracaniu Ignatowiczowi jego normalnego wyglądu.
- I Wasyl uważa, że Giuseppe da sobie wmówić, że jego syn został przemieniony w wampira? Nie będzie zbyt podejrzliwy? W końcu Tzimisce mogą zmieniać wygląd, ktoś mógłby się przecież podszyć pod jego syna...
- Twój wygląd jest naturalny to po pierwsze, po drugie mamy księgę rodu Viscontich która zaginęła wieki temu. To dwa mocne argumenty. Jest jedna rzecz, ale jej jeszcze nie mamy. Wasyl czeka na człowieka, który dostarczy mu medalion Paulionio Visontiego. To rozwieje wszelkie wątpliwości Giuseppe. Nauczymy cię wszystkiego byś mógł dobitnie przekonać księcia Vancouver kim jesteś. Nie martw się, to my ryzykujemy więcej niż ty. Wasyl poświęcił wiele lat by przygotować ten plan. Zrobi wszystko by się powiódł.
- A tak z innej beczki, da się jakoś rozpoznać wampira patrząc na niego, na przykład, na ulicy? I czy można jakoś upodobnić do ludzi, żeby nie wzbudzać podejrzeń?
- Ty prawie zawsze wyczujesz innego wampira. Gorzej może być z rozpoznaniem klanu, ale i tego nauczysz się z czasem. Co do udawania śmiertelnika to czasami trzeba. Mi jakbym się nie starał to się raczej nie uda - Nosferatu widać miał do siebie dystans, bo puścił do Kurta oko - Ty zawsze możesz upudrować twarz, powstrzymywać chęć zagryzienia śmiertelnika, czy nawet zmusić się do zjedzenia czegoś normalnego. W większości wypadków jest to i trudne. Wszystko jednak zależy od okoliczności i tego kogo chcesz oszukać.
- A...- zająknął się chłopak. Głód był coraz silniejszy od wczorajszego incydentu. Czuł się jak zbrodniarz pytając o takie sprawy, chociaż w świetle prawa stanowego, był właśnie zbrodniarzem.- Constantinie, jestem głodny. Chciałem się wybrać na polowanie do miasta, ale... Co robić ze zwłokami? Nie miałem okazji zobaczyć, co robią inni, ale... Czy wypada tak zostawić pozbawione krwi ciało, ze śladami ugryzienia, w śmietniku, czy wrzucić do rzeki? Ktoś je znajdzie, i co wtedy? Mam... mam je spalić, czy jak?
- Wiesz wszystko zależy jak i na kim się pożywiasz. W moim przypadku, jak sam widziałeś nie muszę przejmować się takim rzeczami. Mam od tego ludzi, którzy zajmują się utylizacją trupów. W twoim przypadku radziłbym ci po prostu polować na społeczne męty. Takim nikt się nie przejmuje i nie pyta jak zginęli. Dopóki nie będziesz mordował po kilku dziennie, nie ma się czym przejmować. Ranę po ugryzieniu wystarczy polizać i znika. Musisz jednak uważać na coś innego. Vancouver to miasto Camarilli i to oni tu rządzą. Jeżeli Giuseppe dowie się wcześniej o twoim istnieniu może to pokrzyżować plany Wasyla. Giuseppe pewnie każe zabić wampira, który pojawił się na jego terenie i mu się nie przedstawił. To moje rady, jak wróci Wasyl to pewnie udzieli ci innych wskazówek.
- Rozumiem. Dziękuję za pomoc, Constantinie.

***

Następnego wieczora Kurt niemal od razu udał się do umówionego miejsca. O tej porze skatepark był znacznie bardziej zaludniony, minęło jakieś dziesięć minut nim nieznajomy chłopak do niego podjechał. Wszystko poszło jak z płatka, kainita w towarzystwie trzech chłopaków udał się do zamkniętego skateshopu. Wystarczył jednak jeden telefon i po chwili pojawił się właściciel, wytatuowany biały mężczyzna, koło trzydziestki. Bez słowa otworzył sklep i zapalił światła. Był to niewielki, ale dobrze zaopatrzony sklep. Spośród wielu wzorów, chłopak wybrał znak zakazu wjazdu na białym tle, lubił proste symbole. Właściciel pomógł mu odpowiednio wyregulować traki i dobrać kółeczka po czym zainkasował 80 dolarów. Nie było to mało, jednak MacArthur był w pełni zadowolony z zakupu. Pozostało mu jednak dopełnić obietnicy i oddać przysługę chłopakowi, który załatwił mu spotkanie. Tak jak się domyślał, chodziło o dwie butelki whiskey i papierosy. Wziął dokładni wyliczone pieniądze i załatwił wszystko w monopolowym tuż za rogiem. Chłopaki nie posiadali się z radości, machnęli mu tylko na pożegnanie i pobiegli zrobić użytek z używek.

Kurt zaś usiadł przed sklepem na desce i zaczął rozmyślać nad sposobem na pożywienie się. Nie miał zamiaru głodzić się na siłę. Wiedział, że nie wygra z Bestią, chciał mieć kontrolę nad tym, w jaki sposób zdobędzie pokarm, uznał więc że to doby moment, gdy głód nie jest jeszcze bardzo mocny, ale już odczuwalny. Nie chciał żywić się menelami, nie wydawało mu się to zbyt higieniczne i wolał tego uniknąć. Wpadł jednak na inny pomysł, który mógł się udać. Musiałby tylko mieć odrobinę szczęścia. Chciał sprawdzić która godzina, jednak nie miał ani zegarka, ani komórki. O ile tego drugiego nie potrzebował, w kocu jeśli Wasyl uzna to za konieczne, załatwi mu ją, o tyle zegarek nie był głupią rzeczą. Może mu uratować życie podczas dłuższych wypadów na miasto. Słońce może wzejść nadspodziewanie szybko, a wtedy...

Wstał i ruszył na deskorolce ulicą, którą tu dotarł. Pamiętał, że mijał dość duży market całodobowy, miał nadzieję znaleźć w nim coś, co zmieści mu się w kieszeni i będzie wskazywało godzinę.
Okazało się, że jedynym czasomierzem na sprzedaż były dziecięce zegarki na gumce, jednak w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia. Kupił zegarek i trzy płaskie bateryjki, na zapas. Po chwili namysłu wybrał różowy egzemplarz, jak wiocha, to na maksa. Zegarek miał kształt walca, z którego podstaw wystawały końcówki gumki pełniącej rolę paska, mały wyświetlacz, na którym mieściła się tylko godzina, oraz dwa guziczki służące do nastawiania odpowiedniego czasu, które z ledwością dało się nacisnąć paznokciem, chociaż zdecydowanie lepszy byłby do tego kieł. Obecnie była 22:50, co znaczyło, że diler jest jeszcze w pracy i prawdopodobnie zwabi do siebie zwierzynę.
Kurt udał się ulicami Vancouver w kierunku miejsca pracy jednego z dilerów u których zaopatrywał się w zioło. Był to czarnoskóry cwaniaczek którego klientelę stanowiła głównie młodzież i studenci. Koleś pracował jako stróż na parkingu jakiejś firmy przemysłowej, a deal miał miejsce podczas kontroli dokumentów. Miał obowiązek legitymować wszystkich przybyłych i wpuszczać tylko pracowników firmy, nie było więc problemem przekazać mu odpowiednią kwotę razem z dokumentami, on zaś zręcznie oddawał je wraz z działką. Albo miał wspólnika pracującego w monitoringu albo był bardzo zręczny, niemniej jednak gdyby ktoś przypatrzył się, ile osób, czy to pieszo, czy w samochodach próbuje dostać się na teren firmy i zostaje odprawionych z kwitkiem podczas jego nocnych zmian, miałby kłopoty.
Przybył na miejsce i schował się w jednym z zaułków niemalże naprzeciw budki strażnika. Czekał na klientów.
Przez niespełna godzinę przyjechały tu dwa samochody oraz przyszedł jeden dzieciak. Kurt zaczął już dyskretnie podążać za nim, lecz okazało się, że za rogiem czekała na niego grupka pięciu osób, przez co musiał ponownie ukryć się w cieniu i wypatrywać ofiary. Po następnych trzydziestu minutach zaczął tracić nadzieję. Gdy zaczął już zastanawiać się nad poszukaniem jakiegoś kloszarda, zauważył dwóch nastolatków. W rzeczywistości mięli o 22 lata, byli jednak niscy i mięli delikatne rysy twarzy, co zmyliło wampira. Wymiana nastąpiła jak zwykle, niezauważalna dla osób postronnych, chłopcy jednak odchodzili wyraźnie usatysfakcjonowani. MacArthur ruszył powoli za nimi, nie chcąc ich spłoszyć. Na szczęście, okazało się, że są cali i, gdziekolwiek się udają, idą pieszo. Gdyby się okazało, że zaparkowali w okolicy samochód i uciekliby mu sprzed nosa, kainita wściekłby się.

Szli dobre 15 minut, zanim doszli do znanej Kurtowi z młodości lokacji, betonowego budyneczku bez sufitu, znajdującego się pod mostem, na brzegu rzeki Kolumbia. Dawno opuszczony budynek od wielu lat służył jako miejsce spotkań zestresowanej młodzieży, chcącej wyluzować się przy pomocy niekoniecznie legalnych środków. Mimo to, policja zaglądała tu bardzo rzadko. Chociaż po tym, co miało się tu niebawem stać, mogło to ulec zmianie.

Mężczyzna poczekał przy drodze, schowany w cieniu drzew, aż młodzieńcy wejdą do budynku, wtedy dopiero ruszył w ich kierunku wychodząc na otwartą przestrzeń, mając nadzieję, że nikt go nie widzi. Gdy tylko zbliżył się, usłyszał nieskrępowaną rozmowę dwójki kumpli, a intensywny zapach marihuany już unosił się w powietrzu.

- Ty, no i wiesz, na tym wieczorku kawalerskim Kevina, haha... Słuchaj, jaka akcja. Ta dziwka, wiesz, jakaś z tych kilku, ta czarna...
- Ta co potem w szpitalu wylądowała?
- Ta, ta, ta, no. To ona zaczęła robić mu laskę, znaczy Kevinowi. No i ok, ssie, ssie, pyta się, czy dobrze, on mówi, że tak, no i spoko. Ja się odwracam na chwilę, bo stolik przestawiliśmy za kanapę, a przed nami na podłodze wiła się jedna laska, ta blondyna. No ale odwracam się, biorę piwo ze stolika, patrzę, a ta babka położyła mu głowę na udzie. No spoko, dziewczyna musi odpocząć, no nie? Hehehe. No ale Kevin tak na nią zerka, i mówi: kurwa, nie płacę Ci za spanie, no ale babeczka nic nie odpowiada, nawet się nie ruszyła. Chwyta ją za głowę, a ona nic, oczy zamknięte, nie kontaktuje. No to wszyscy tam nawaleni i nagle jeb- wszyscy jak trzeźwi, wystraszeni zaczynają gadać, kurwa wszyscy naraz, no ale Kevin próbuje ją ocucić, wiesz, klepie ją po twarzy, te dziewczyny się speszyły, jedna zaczęła się ubierać, inna odleciała po LSD, ktoś tam w panice wyłączył muzę. Kevin coraz bardziej wystrachany, nie, zaczyna coś jęczeć i płakać, jak kurwa dziecko, cały czas trzyma jej głowę w rękach i bełkocze coś do niej. I nagle wszystko tak jakoś przycichło, a ta czarna otwiera oczy i zaczyna krzyczeć, niespodzianka, pojeby! Kevin jak odskoczył, myślałem, że się ze strachu w gacie sfajda, niektórzy zaczęli wyzywać tą dziwkę, inni nie skapowali i myśleli, że wyzdrowiała nagle, i wiesz, mówią do niej, że dobrze że już jej lepiej i taki tam, a ta zjarana chciała sobie dowcip zrobić, no i klęczy przed Kevinem cały czas, śmieszy ryło i się na niego gapi ciągle. A jak ten doszedł do siebie, to wziął ją za łeb i jebnął o posadzkę wkurwiony. Stanął nad nią i krzyczy, i co kurwa, teraz też będziesz udawać? I wyszedł, nawet fiuta do gaci nie schował, i tak go zgarnął patrol, bo z rozpiętego rozporka mu pindol zwisał. No a ta laska, wiesz, leży, nie rusza się znowu, no ale ze łba jej zaczyna powoli krew ciec, to ktoś tam zadzwonił na pogotowie, przyjechali zaraz i ją zabrali, jak wszyscy oprócz jednej dziwki się zmyli.
- To jest kurwa wieczór kawalerski.
- No... Zajebiście...

Kurt wysłuchał tej żenującej opowieści do końca i uznał, że kolesie są wystarczająco upaleni. Wyszedł zza ściany i powoli podszedł do chłopaków siedzących na kawałkach styropianu.
- Siema, chłopaki. Ciepła noc, co nie?- spytał siadając na desce naprzeciwko przyszłych ofiar. Kaptur ukrywał jego twarz przed nimi, a światło księżyca świecące jasno za jego plecami dodatkowo utrudniało identyfikację.
- Ta, no- odpowiedział autor opowieści.
- Często tu przychodziłem, jak byłem w waszym wieku. Jaraliśmy sobie tu w spokoju. A wy co tam macie?
- Wszystko, co najlepsze- zaśmiali się obaj i podali skręta Kurtowi. Mężczyzna nie musiał obawiać się żadnych chorób, nie widział więc przeciwwskazań. Wziął filtr do ust, jednak ze zdziwieniem zauważył, że nie może się zaciągnąć. Wiedział, że nie musi oddychać, jednak nie zastanawiał się głębiej nad powodem takiego stanu rzeczy. Teraz jednak, gdy chciał wciągnąć dym w płuca, nie mógł, po prostu nie mógł, tak, jakby w płucach nie było już miejsca. Jedyne co teraz mógł zrobić, to nabrać odrobinę dymu do ust i pozwolić mu uciec zaraz po ich otwarciu. Jego rozmówcy albo tego nie zauważyli, albo się tym nie przejęli. Kainita postanowił nie bawić się z nimi dłużej, zaczynało go nużyć ich towarzystwo. Oddał skręta temu rozgadanemu, który miał zwyczaj przymykania oczu podczas zaciągania się, i wstał, chwytając deskę za jeden z końców.

- Na mnie już pora- powiedział, obserwując obu mężczyzn. Gdy tylko jeden z nich przymknął powieki, chwycił deskę oburącz i niczym kijem golfowym, uderzył drugiego w szczękę. Ten padł na ziemię jak długi i zaczął coś jęczeć niezrozumiale, nie próbował jednak wstać. Ten gadatliwy zdążył otworzyć oczy żeby zobaczyć zbliżającą się deskę, tym razem swoją trajektorią przypominającą raczej kij bejsbolowy w rękach pałkarza. Podobnie jak kolega, padł do tyłu z tą różnicą, że nie jęczał. Kurt nie zamierzał marnować czasu. Klęknął przy jednym z nich i zatopił kły w jego szyi, kontrolując puls. Gdy tylko ten stał się wyczuwalnie wolniejszy, zalizał ranę, która o dziwo sklepiła się w oka mgnieniu, i podszedł do drugiego, przytomnego chłopaka. Zakrył mu na wszelki wypadek oczy i również zaczął poić się jego krwią. Gdy skończył, chłopak nadal jęczał, jednak ledwo słyszalnie, po chwili miał całkowicie stracić przytomność. Wampir wyjął komórkę z kieszeni jednego z nich i zadzwonił na pogotowie. Przez moment nie wahał się, czy nie zostawi odcisków palców, jednak doszedł do wniosku, że skoro nie był notowany, nie ma się czego obawiać. Podał do telefonu namiary na domek, w którym leżały ofiary i rozłączył się, rzucając telefon na ciało właściciela. Chwycił deskę i już miał udać się w drogę powrotną, gdy zobaczył krwawy ślad na spodzie deka. Podbiegł szybko do rzeki i wypłukał skateboard, ganiąc się w myślach za głupotę. Jeśli będzie musiał uciekać przed policją, będzie źle.

Biegł przez kilkanaście minut aż uznał, że to wystarczy. Ogólnie poczuł się spokojniejszy, bardziej... beztroski. Nie dosyć, że był nasycony, to jeszcze jakiś weselszy i bardziej skory do fantazjowania. Kolejnego wieczora wiedział już, że to przez marihuanę zawartą we krwi dzisiejszych ofiar.

***

Przez tydzień MacArthur dowiedział się o rodzinie Viscontich, a przede wszystkim o Paulinio, bardzo dużo. Nie sądził w ogóle, że taka kronika może być ciekawa, mimo wszystko sięgał po nią nie tyko z przymusu, ale i z ciekawości. Oswoił się z myślą, że będzie musiał udawać kogoś innego, chociaż wiedział, że nie będzie łatwo. Paulinio był typem awanturnika, choleryka który ni potrafi usiedzieć na miejscu, którego największą pasją jest żeglowanie a marzeniem odkrywanie nowych lądów. Rodzina Viscontich to kupiecki ród, mający włoskie korzenie i mieszkający w Hiszpanii od 1483 roku, gdzie to rozwinął się i doszedł w posiadanie sporych bogactw. Jak więc nie trudno się domyślić, wykształcony, lecz zbyt porywczy Paulinio nie nadaje się na spadkobiercę kupieckiej fortuny. Zdaje on sobie z tego doskonale sprawę i w roku 1519 wyrusza z Cortezem, na podbój Meksyku. Tzimisce czytał właśnie o informacjach na temat jakiegoś skarbu, jakie rzekomo posiadał młody Visconti, gdy usłyszał silnik furgonetki podjeżdżającej pod dom. Początkowo myślał, że to wrócił Constantin, który wyjechał z Valem jakiś czas temu, jednak gdy tylko usłyszał dzwonek, pospiesznie wyszedł z pokoju. Kątem oka zobaczył jeszcze pozostałych kainitów wychodzących z innych pomieszczeń. Odwrócił się do nich i gestem nakazał im zachować ciszę, sam zaś podszedł do judasza i dyskretnie zerknął na gości. Po chwili był pewien, że to wampiry i że są spokojni, wręcz rozluźnieni, nie mógł jednak w żaden sposób poznać ich intencji. Odczekał chwilę, jednak tamci nie zamierzali odejść. Odszedł kilka kroków od drzwi i szeptem poinformował innych o sytuacji.
- Jakieś trzy wampiry tu są. Jak są z Camarilli, to już po nas... Co robimy?
- Jeśli nie otworzymy pewnie i tak wejdą siłą. - powiedziała szeptem Angelina - Jeśli są z Camarilli to czy od razu domyślą się, że jesteśmy z Sabatu? - spytała Kurta.
Meyumi cichutko podeszła do judasza, by zobaczyć jak wyglądają ich goście, po chwili odeszła równie cicho.
- Może to znajomi Vala? - zerknęła pytająco na Petera. - Trochę podobni...
Peter także wyjrzał na gości:
- Może i tak, ale ja ich nie znam. Swoją drogą pewnie i tak wiedzą, że siedzimy tuż za drzwiami, więc równie dobrze możemy otworzyć drzwi i ich zapytać. W razie czego mamy przewagę liczebną, choć nie jestem pewien, czy to wystarczy. Ale może to tylko nasi sąsiedzi i przyszli się zapoznać?
- Nie wiem, czy nas poznają, ale to nie ważne. Książę Vancouver podobno nie lubi gości, którzy się u niego nie zameldują zaraz po przybyciu do miasta... Jeśli po nas przyszli, będzie dym... Ale, jak już mówiliście, nie mamy wyboru, musimy otworzyć. To... Otwieram, trzymajcie się parę kroków za mną. Peter, ty może stań za drzwiami, jakby weszli siłą, będziesz miał szansę ich zaskoczyć. Zgoda?- Tzimisce spojrzał na towarzyszy.
- Ok, w razie czego, dopiero pojawiliśmy się w mieście i mieliśmy zamiar odwiedzić Księciunia- podsunęła Lasombra, a Meyumi pokiwała lekko głową na znak poparcia i ustawiła się przy przyjaciółce.
- Zgoda. Jeśli wejdą bez zaproszenia to ich eksmituję- powiedział bojowo Boyles.

Chłopak podszedł do drzwi i otworzył je szeroko, żeby wampiry, w razie zamiaru wykopania drzwi, nie trafili nimi stojącego za nimi Brujaha. Mężczyźni jednak wydawali się być przyjaźnie nastawieni i zapewnili, że chcą tylko porozmawiać. Kurt zerknął na resztę obecnych i wpuścił gości do salonu.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 11-11-2010, 16:28   #37
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
WSZYSCY
Kurt gestem ręki zaprosił mężczyzn do środka. Zanim zamknął drzwi rozejrzał się na zewnątrz. Zauważył, że w za kierownicą furgonetki siedzi jeszcze jeden wampir. Wyglądało na to, że liczebnie siły są wyrównane. O ile na pace nie siedzi jeszcze kilku.
Trójka czarnych weszła do środka rozglądając się na boki.
- Siema ziomki - rzucił najwyższy z nich ubrany w bluzę ze złotymi napisami - Nieźle żeście się tu urządzili.
- Dziane białasy - dodał gruby idący krok w krok za nim.
Cała trójka rozlazła się po salonie jak stado szarańczy. Zaglądali w każdy kąt, przeglądali gazety i książki leżące na stoliku. Zachowywali się jakby weszli do siebie.
Po dokonaniu przeglądu mieszkania cała trójka zajęła miejsca wokół stolika. Najwyższy z nich, najwyraźniej szef, rozsiadł się na kanapie, wyciągając ramiona wzdłuż oparcia. Dwaj jego koledzy usiedli w fotelach.
- Słuchajcie białasy - zaczął ten siedzący na kanapie - Jestem Chuck i tak możecie mi mówić. Reprezentuje tutejszą społeczność truposzy, nadążacie. Widzę, że jesteście nowi w mieście, nie?
Kurt chciał odpowiedzieć przygotowanym zwrotem o tym, że lada moment mieli właśnie jechać do księcia się przedstawić, jednak gruby murzyn uciszył go gestem dłoni.
- Słuchaj młody, pan Chuck jeszcze nie skończył, jasne?
- Dziękuję Wallace - Chuck pokłonił się przed grubym - Niby nadziane białasy, a kultury za grosz. Słuchajcie mnie uważnie - powiódł wzrokiem po zebranych - Sprawa jest prosta. Nie kim jesteście i szczerze mówiąc zwisa mi to. Jednak książę Visconti pewnie chętnie by się dowiedział o tym, że przebywacie już prawie tydzień w jego mieście. A on jakimś dziwnym trafem nie miał okazji was jeszcze poznać. Nie chcecie się przywitać, to nie. Wasza sprawa, jednak taka wygoda kosztuje. To chyba oczywiste. Nasza propozycja jest jasna i bardzo prosta, po piątalu za każdego z was i milczymy jak grób. Dorzucicie jeszcze po dwa patole na łebka i wam jeszcze ochronę zapewnimy się o was nikt nie dowie. Układ chyba prosty, jasny i uczciwy, nie? Wam nie ubędzie, a będziecie mieli spokój. A my? No cóż, trochę kaski się zawsze przyda. Pojawimy się tu znowu jutro o tej samej porze po odbiór hajsu. Jakieś pytania?
Chuck spojrzał na stojącą czwórkę wampirów wyczekując jakieś reakcji.
- Skoro tak, to widzimy się jutro.
Cała trójka wstała i wyszła z domu.

Czwórka młodych wampirów miała nie lada kłopot. Ich obaj opiekunowie wyjechali i nie wiadomo było kiedy wrócą. Wyglądało na to, że zostali sami z problemem. Pewne było, że muszą się naradzić co zrobić w tej sprawie, a czasu nie pozostało wiele.

NASTĘPNEGO WIECZORA
WSZYSCY

Kurt, Peter, Meyumi i Angel siedzieli razem w salonie. Wszyscy byli pełni napięcia, a przede wszystkim strachu i niepewności. Jak wiele było prawdy w tym, że kłopoty jednoczą doświadczali na własnej skórze. Byli gotowi na wizytę gości. Mieli plan i determinacje by go zrealizować.
Spoglądali na zamianę to na siebie, to na zegarek. Wyczekiwanie jest najgorszą rzeczą jaka może spotkać człowieka, nawet nieśmiertelnego.
Minuty i godziny dłużyły się i ciągnęły niczym roztopiony asfalt.
Gdy w końcu tuż przed dziesiątą przed dom zajechał samochód, wszyscy jednocześnie podnieśli się z miejsca. Pierwszy przy oknie był Peter i jego zaskoczona mina powiedziała wszystkim, że to nie są raczej trzej murzyni, których tak wyczekiwali.
Wasyl wszedł pierwszy za nim skulona i zgarbiona, niczym zbity pies Rebeca. Dopiero za nim Constantine, Jeff i Val. Sądząc po minie starego Tzimisce ich powrót nie wróżył niczego dobrego.
- Co się tak gapicie! - warknął na młode wampiry Peterscu - Coś nie tak?
Pytanie było retoryczne, więc zgodnie z zasadą pozostało bez odpowiedzi. Tzimisce udał się na górę do swojego pokoju, a reszta usiadła na kanapie i fotelach. Ich miny również wskazywały na to, że sprawy interesujące Wasyla przybrały zły obrót. Constantine siedział pogrążony we własnych myślach, gładził się po podbródku. Jeff i Val z posępnymi minami wpatrywali się przed siebie, czekając jak na ścięcie. Rebeca siedziała skulona z dłońmi wciśniętymi pomiędzy uda. Widać było, że ona również jest przerażona.
Kilka minut trwało zanim Wasyl wrócił. Jego nastrój diametralnie się zmienił. Po grymasie złości nie było śladu, a zamiast niego zagościł promienny uśmiech. Nikt nie miał jednak wątpliwości, że to tylko pozory. Cisza przed burzą.
- Moi drodzy - zaczął przemowę Wasyl, przymilnym głosem, który brzmiał sztucznie i twardo - Mam dziś wieczór dla was niespodziankę. Pojedziecie na spacer. Jeff was poprowadzi, był z nami w tym uroczym miejscu. Na miejscu przekaże wam co musicie tam zrobić. Jeff weź pick-upa i ruszajcie. Val, Peter i Meyumi jedziecie z nim. Ty Kurcie, zabierz księgę i laptopa i idź w Constantinem do mojego samochodu.
Wampir odczekał aż się wszyscy rozejdą. Następnie stanął w rozkroku z rękami skrzyżowanymi za plecami. Długą chwilę patrzył na siedzące na kanapie wampirzyce z klanu Lasombra. sycił się ich strachem i niepewnością. Kosztował ich emocje niczym koneser wyborne wino. Lubieżny uśmiech na jego twarzy mówił wyraźnie o satysfakcji jakiej czerpie z tej chwili.
- Moje drogie panie - zaczął, a jego głos brzmiał kojąco niczym spokojna melodia - Obie wiecie na co mnie stać i do czego jestem zdolny. Dzisiaj nie mam jednak czasu na zabawę, więc proszę po dobroci. Macie coś co należy do mnie. Chciałbym to jak najszybciej odzyskać. Rozumiemy się?
Groźba wypowiedziana melodyjnym i ciepłym głosem miała po stokroć większą moc, niż gdyby Wasyl wykrzyczał ją w gniewie. Przed oczami Angel stanął obraz sponiewieranej Rebeci i człowieka zmienionego w monstrum. Bała się.
- Do mojego powrotu macie czas, by się zastanowić czy gra ze mną w chowanego się wam opłaca. Zastanówcie się dobrze. Teraz muszę się już z wami pożegnać. Do zobaczenia.
Wasyl pokłonił się jak to miał w zwyczaju i wyszedł z domu.
Rebeca i Angel zostały sam na sam ze sobą i swoimi myślami.


PETER BOYLES, MEYUMI SOU
Czwórka wampirów wsiadła do czerwonego pick-upa. Jeff za kierownicą, obok niego Val, a z tyłu Meyumi i Peter. Gangrel ruszył bez słowa. Widać było że wie dokładnie co ma robić i gdzie jechać.
Gdy oddalili się od domu, Val krzyknął patrząc w stronę Petera:
- Widzisz kurwa! Tak jak ci mówiłem Wasyl nie odpuścił Rebece. Drążył temat, drążył i mu się udało. Teraz cały mój plan, chuj strzelił.
- Ty! Wyrażaj się! - skarcił go Jeff - Nie widzisz, że kobieta z nami jedzie.
- A co to kurwa ma do rzeczy. Jestem wkurwiony i klnę. Jak się komuś nie podoba, to wypad. Mój genialny plan poszedł się paść.
Jeff zaśmiał się pod nosem.
- I z czego się śmiejesz jełopie. Mój syn - mocno zaakcentował to słowa - powiedział, że jest genialny.
- Hmmm... jasne. - powątpiewał gangrel.
- Nie wierzysz to go spytaj.
- Daj im spokój. Nie widzisz, że są przerażeni. My już przywykliśmy do wybryków Wasyla, oni jeszcze nie.
- To niech przywykną. Skoro mój plan, chuj strzelił to jesteśmy ugotowani. Na wieki na usługach Wasyla, kurwa mać.
- Ty im lepiej powiedz co mamy zrobić, a nie o tym swoim chorym planie gadasz.
- Mój plan jest genialny, a nie chory. Tak twierdzi mój syn - Val puścił oko do Petera - A on zawsze ma racje, zapamiętaj to sobie. A co do naszego zadania, to nic trudnego. To co zwykle - zaśmiał się sam do siebie - Wpadamy do jakiegoś zakonu, czy czegoś tam i robimy rozpierduchę. To podobno te braciszki zamordowały książęta. Jak to powiedział Wasyl?
- "Macie im pokazać, czy jest piekło którego się tak boją" - powiedział chłodno Jeff.
- O! Dokładnie tak.
- Mamy też znaleźć Juana Diaza. To ponoć ich przeor.
- Przeorać o to ja mu mogę facjatę - zażartował Val - Niestety tym to Wasyl sam chce się zająć.
- Właśnie i obyś o tym nie zapomniał. - upomniał go Jeff - Czeka nas kawałek drogi, a w trasie najlepsza jest muzyka.
Gangrel nachylił się wcisnął "play" w odtwarzaczu.
- Nie ma to jak stary heavy metal - mruknął pod nosem.


Po ponad dwóch godzinach jazdy, dojechali do niewielkiego miasteczka Merritt Town. Dumny szyld przed wjazdem informował o liczbie mieszkańców i tutejszej atrakcji, gejzerach. Gdy przejeżdżali przez uśpione miasteczko poczuli dziwny niepokoju. Czuli się tak jak gdyby ktoś ich obserwował. Val aż wyjrzał przez okno i rozejrzał się. Okna we wszystkich domach były zasłonięte, a na ulicach żywego ducha. Mimo to poczucie bycia obserwowanym nie opuszczało ich. Za miastem Jeff skręcił w leśną drogę i po kilkuset metrach zatrzymał się.
- Dobra moi mili, koniec jazdy - rzekł wyłączając silnik - Dalej musimy iść pieszo.
- To co, ty zostajesz przy samochodzie, tak? - spytał Val.
- Tak. Mam nadzieję, że sobie poradzicie beze mnie.
- Stary, ja i mój syn zrobimy tam taki rozpierdol jakiego świat nie widział.
- Hmmm, oby - odparł krótko Jeff - Meyumi, w czasie gdy chłopaki będą zajmować się robieniem porządków, ty musisz znaleźć Juana Diaza. Poradzisz sobie?
Meyumi nieśmiało kiwnęła głową.
- To dobrze. Ruszajcie już, nie mamy zbyt wiele czasu.
Ruszyli w głąb lasu, podążając za Valem, który najwyraźniej znał cel podróży. Gdy oddalili się znacznie od samochodu, brujah gestem nakazał milczenie i zachowanie ostrożności. Sam także znacznie zwolnił i starał się iść jak najciszej. Po kilkunastu minutach marszu wśród pogrążonego w mroku lasu, dotarli do niewielkiego kamiennego budynku otoczonego wysokim murem. Val wskazał na budynek, dając im do zrozumienia, że są na miejscu.
Sprawnie przeskoczyli mur i znaleźli się na wewnętrznym dziedzińcu. Val przykucnął w cieniu jednego z budynków gospodarczych i szepnął:
- Dobra mała Wasyl mówił, że ten cały Diaz przebywa w tamtym skrzydle - wskazał część budynku po lewej stronie - Znajdź go, ogłusz i zwiąż.
Wyciągnął za pazuchy zwój linki.
- Mam nadzieję, że dasz sobie radę. Jakby co to krzycz. Ja z synem będziemy zajęci i możemy nie słyszeć. Jasne? No to dobrze. Ruszamy.
Ledwo cała grupa wyszła na dziedziniec, ktoś krzyknął za nimi:
- Hej, wy tam! Stać!
Niespodziewany głos za plecami sparaliżował całą trójkę. Gdy się odwrócili, zobaczyli że za nimi z cienia wyszedł mężczyzna w habicie. Po ułożeniu rąk i dłoni, Val i Peter poznali, że trzyma w nich jakąś długa broń. Meyumi zauważyła, że w krużgankach czai się jeszcze kilkanaście innych podobnie ubranych postaci. Wyglądało na to, że walka jest nieunikniona.
Zakonnik wyszedł z cienia i stanął kilkanaście metrów od wampirów. Teraz dopiero widać było, że jest uzbrojony w shootguna. Stał pewnie naprzeciwko trójki nieumarłych.
- Czy ty kurwa wiesz kim my jesteśmy? - rzucił śmiało Val.
- Tak wiem - odpowiedział spokojnie zakonnik - Zagubionymi duszami, które Wasyl wysłał w diabelskiej misji. Poddajcie się a będziecie mieli szansę zbawić wasze dusze. Inaczej będziemy zmuszeni was zabić, a wasze nieśmiertelne "ja" będzie skazana na wieczne potępienie.

ANGELINA CANTAZARRO
Gdy wszyscy opuścili dom, dwie wampirzyce zostały same. Przez długie minuty żadna z nich nie miała odwagi przemówić. Niezręczna cisza trwała bardzo długo, zakłócana jedynie przez tykanie zegara.
Rebeca w końcu wstała. Angel uważnie obserwowała jej ruchy. Wyraźnie widać było, że tygodniowy pobyt z Wasylem wpłynął na nią bardzo źle. Gdy oni cieszyli się swoją swobodą, Rebeca musiała przeżywać męki w towarzystwie szalonego Tzimisce. Mimo, że Petrescu nie było już w domu, Rebeca nadal była przygarbiona i wylękniona. Nawet jej głos wydawał się mniej pewny siebie i twardy.
- Przepraszam - powiedziała w końcu.
Te słowa ledwo przeszły jej przez gardło. Złapała się za twarz i zaczęła płakać. Angel widziała jak krwawe strużki pojawiają się na bladym policzku wampirzycy.
- Naprawdę cię przepraszam Angelino - wydusiła jeszcze z siebie po chwili - To wszystko nie miało tak wyglądać. Wplątałam cię w coś o czym nie masz pojęcia. Wybacz mi i nie rezygnuj. Nie wiem czy po tym wszystkim co widziałaś nadal jesteś ze mną. Zrozumiem jeżeli się wycofasz. Jeżeli jednak nadal chcesz mi pomagać, to proszę cię co by się nie działo nie oddawaj Wasylowi medalionu. To nasza jedyna karta przetargowa w tej chwili.
Ledwo Rebeca skończyła mówić pod dom podjechał samochód. Wampirzycom aż targnął dreszcz. Spojrzała pytająco na Angel. A ta już wiedziała kto tym razem odwiedził ich dom.

KURT MACARTHUR
Drzwi od limuzyny zamknęły się za Wasylem. Stary wampir usiadł na przeciwko Kurt tuż obok Constantina. Ho ruszył nie czekając na rozkazy od Tzimisce. Plan najwyraźniej był już przygotowany i chyba wszyscy poza MacArthurem byli w niego wdrożeni. Nie była to zbyt pocieszając myśl. Wyraźnie wskazywała na to, że Wasyl traktuje go bardzo przedmiotowo. Samochód mknął ulicami Vancouver w stronę ścisłego centrum. Nagle Kurt usłyszał czyjś zduszony krzyk. Spojrzał pytająco na Wasyla, a ten uśmiechnął się promiennie i powiedział:
- Jedziemy w gości do naszego rosyjskiego przyjaciela. Jak każe wschodnia tradycja, nie wypada jechać w gości bez prezentu.
Kurt już domyślał się jakie podarki wiezie w bagażniku. Zapowiadał się ciekawy wieczór.

Limuzyna wjechała na parking jednego z wieżowców. Ho zatrzymał się tuż przy windach. Przy drzwiach do niej stał mężczyzna w czarnym garniturze. Kurt poznał po słuchawce w uchu, że to zapewne ochroniarz. Gigantyczny azjata wysiadł i otworzył drzwi Wasylowi i reszcie. Tzimisce przywitała się z mężczyzną i zamienił kilka krótkich zdań.
- Weź komputer - przypomniał nosferatu - Księgi przypilnuje Ho.
Wraz z ochroniarzem udali się na trzydzieste piętro do biur Ignatowicza. Skierowali się do dużej sali konferencyjnej, z której usunięto wszystkie stoły i krzesła. Zamiast nich ustawiono dużą kanapę, na której siedział rosyjski biznesmen oraz kilka wygodnych skórzanych foteli, które zajęli Wasyl i reszta.
- Witam panów - przywitał się Rosjanin.
- Zdrastwujtie - odpowiedział z przekorą Wasyl, kłaniając się nisko.
- Ten sarkazm nie jest konieczny. - oburzył się prawdziwy człowiek-pająk.
- To nie sarkazm gospodin Ignatowicz, to po prostu grzeczność.
Drwina w głosie Petrescu była aż nadto słyszalna.
- Panie Petrescu, darujmy sobie te uszczypliwości - rzucił Rosjanin, jego głos miał w sobie tłumioną wrogość i niechęć - Dopiął pan swego. Jestem zmuszony płaszczyć się przed panem i pańskimi towarzyszami. Może więc daruje mi pan już te złośliwości i tak to co pan mi zrobił będzie mi się śniło po nocy.
- Odrzucił pan moją ofertę, a to bardzo duży nietakt. Na dodatek skorzystał pan z oferty moich wrogów, a tego wybaczyć już nie mogłem.
- Tak wiem popełniłem, największy błąd w moim życiu. Dla tego jeszcze raz proszę pana o wybaczenie. Zdaje sobie sprawę jak wiele straciłem w pańskich oczach. Przepraszam za moje zachowanie i to jak pana potraktowałem.
Uniżony ton biznesmena była dla Kurta wręcz szokiem. Siła Wasyla była niewątpliwie duża, ale nigdy nie przypuszczał, że jego charyzma i wpływy są aż tak duże. Ten człowiek wręcz płaszczył się przed starym wampirem.
- Pańskie przeprosiny przyjęte - powiedział Wasyl pokazując swoją dobroduszność i wspaniałomyślność - Co nie oznacza, że pańskie winy i zachowanie zostanie zapomniane. Nasze stosunki mogły wyglądać zupełnie inaczej.
- Tak wiem jestem sam sobie winien i jestem gotów ponieść zasłużoną karę za mój nietakt.
MacArthur za każdym kolejnym słowem miał coraz większe wrażenie, że ta rozmowa to kolejny spektakl jaki przygotował dla niego Wasyl, by pokazać swoją siłę i potęgę. Mimo, że całe przedstawienie było troszkę kiczowate, a zachowanie Ignatowicza sztuczne i nieprawdziwe to i tak robiło to wrażenie.
- Dobrze panie Ignatowicz, przejdźmy do interesów. Czy zrobił pan to o co prosiłem?
- Oczywiście - Rosjanin kiwnął na jednego ze stojących za nim ochroniarzy.
Ten przyniósł niewielką walizkę i wręczył ją Kurtowi.
- Panie MacArthur, zgodnie z życzeniem pana Petrescu przygotowałem dla pana zestaw dokumentów.
Kurt otworzył walizeczkę i zobaczył w niej dowód, prawo jazdy, kilka dyplomów, oraz kart płatniczych. Wszystkie dokumenty były wstawione na nazwisko Leonard Dobson.
- To twoja nowa tożsamość - wyjaśnił Wasyl - Mam nadzieję, że nie dostaniesz rozdwojenia jaźni - zażartował.
- Chyba roztrojenia - dodał nosferatu.
- No tak - przytaknął tzimisce - Pan Ignatowicz przedstawi cię jako Dobson, Viscontiemu. Oficjalnie jesteś jego współpracownikiem. Zakładam, że Visconti szybko cię rozpozna i zacznie wypytywać i wtedy przejdziemy do właściwej zabawy z naszym księciuniem.
- No tak - wtrącił Ignatowicz - Oficjalnie zajmuje się pan funduszami ubezpieczeniowymi na rynkach azjatyckich. Japonia, Korea, Hong Kong, Tajwan. Zarządza pan tam jedną z moich firm. Co jakiś czas odwiedza pan mnie, by między innymi uczestniczyć w posiedzeniu rady nadzorczej spółki. Jest pan w końcu udziałowcem - dodał smutno - Wszystkie dokumenty w tym zakresie są autentyczne i nie ma się co obawiać, że ktoś je kiedykolwiek podważy. Dużo mnie kosztowało, aby tak właśnie było. Poza ma pan tam także otwartych kilka kont z sumami, których zażyczył sobie pan Petrescu.
Wasyl spojrzał uważnie na Kurta, jakby badał jego reakcję na ten prezent. Potem przeniósł wzrok na Ignatowicza i wpatrywał się w niego, jakby na coś czekał.
Rosjanin w końcu pojął chyba o co chodzi i dodał:
- Osobą która także ma dostęp do tych kont jest pan Petrescu. Co prawda pod innym nazwiskiem, ale to on.
Wasyl z uśmiechem pokiwał głową.
- Dobrze się pan spisał - pochwalił go Tzimisce.
- Czy to oznacza, że operacja o której mówiliśmy odbędzie się dzisiaj? - spytał nieśmiało.
- A jest pan gotów? - upewnił się Wasyl - To będzie boleć o wiele bardziej niż wcześniej.
- Jak mówiłem jest gotów ponieść karę.
- Skoro tak, to bierzmy się do roboty. - Wasyl wstał i podszedł do Ignatowicza.
Wyprowadził go na środek sali i zawołał Kurta.
- Kurcie chodź, pomożesz mi.
Tak zaczęła się trwająca kilka godzin operacja przywracania Ignatowiczowi jego poprzedniej formy. O ile "rzeźbienie" pająka było dla Kurta wstrząsem i czymś wręcz niewyobrażalnym, to proces rekonstrukcji był jeszcze gorszy. Wasyl z pasją wykręcał kończyny Rosjanina, z wielką siłą wyrywał zbędne członki. Rozciągał skórę, kształtował kościec. Wszystko to przypominało jakiś makabryczny horror. Jednak działo się naprawdę i mimo całego obrzydzenia i nie chęci, Kurt brał w tym udział. Ręce miał ubabrane po łokcie we krwi. Petrescu pouczał go jak ma wykonywać kolejne czynności, jak modelować kości, jak je wydłużać, jak nadawać skórze odpowiednią formę. Krzyki i jęki jakie towarzyszyły każdej czynności jaką wykonywał Kurt i Wasyl były niewyobrażalne. Ignatowicz przez cały czas był przytomny. I choć odpływał momentami, to Wasyl sobie tylko znaną techniką przywracał go do rzeczywistości. Lubieżny uśmiech na jego twarzy świadczył o radości i ekstazie jaką czerpał z zadawanego cierpienia. Krzyki biznesmena niosące się po korytarzu, przypominały wrzaski potępionych z najgłębszych czeluści piekielnych. To co musiał przejść, by na nowo przypominać człowieka, było nie do wyobrażenia. Po czterech godzinach pracy, dzieło było ukończone. Ignatowicz znowu miał tylko dwie ręce i dwie nogi. Cała reszta zbędnego materiału walała się po sali. Ignatowicz był bardzo słaby i krańcowo wycieńczony. Na to Wasyl też był przygotowany.
Constantine przyprowadził dwie odurzone jakimiś narkotykami kobiety w średnim wieku. Gdy tylko Rosjanin je wyczuł, rzucił się w ich stronę. Kurt jeszcze nie widział tak wygłodniałego wampira. Ignatowicz je po prostu wyssał do cna w przeciągu kilku minut. Po wszystkim otarł tylko ręką twarz i z uśmiechem spojrzał na Wasyla.
- Dziękuję - wyszeptał.
- Nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie - odparł Petrescu.
Rosjanin spojrzał na krwawą plamę i stosy ludzkich członków zalegających na środku sali.
- Panowie chodźmy do mojego gabinetu, jak pamiętam musimy omówić jeszcze jedną sprawę.
Wasyl przytaknął tylko i ruszył za Rosjaninem.
- A wy - Ignatowicz wskazał głową ochroniarzy, którzy stali przez cały czas w sali - Zajmijcie się tym bałaganem.
- Kurt, zabierz laptopa teraz ci się przyda - dodał Tzimisce.
MacArthur pomyślał przez chwilę jak muszą czuć się ci ludzi po tym co zobaczyli. Jak to zmieni ich życie i postrzeganie świata.

Gdy znaleźli się niedużym gabinecie Ignatowicza, Rosjanin usiadł za biurkiem i wskazał miejsca pozostałym.
- Wiecie panowie ostatnie dni mnie wiele nauczyły. - wyznał - Wiele się w moim życiu zmieniło. Teraz już widzę jaką drogą powinienem iść w swoim nieżyciu.
- Panie Ignatowicz, pańskie wyznania nas naprawdę nie interesują, a mnie to już wręcz drażnią - zgasił szybko jego zapał Petrescu - Jeżeli nie chce pan popsuć dobrej atmosfery, to niech pan zajmie się tym po co tu przyszliśmy.
- Już oczywiście - biznesmen pokłonił się przed wampirem - Panie MacArthur to właściwie dla pana informacje. Dzięki przyjaźni jaką obdarzył mnie pa Visconti mam namiary na jego prywatny serwer.
Wasyl nie wytrzymał zbyt długiej przemowy Ignatowicza. Wstał i podszedł do biurka.
- Kurt sprawa jest prosta. Mamy namiar, a ty musisz się tam włamać i skopiować jak najwięcej danych. Jasne?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 16-11-2010, 22:52   #38
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Siedząc wciśnięta w tylne siedzenie pick-upa słuchała przemowy Vala z mieszaniną zaciekawienia i zgorszenia. Fakt, iż Jeff próbował przyhamować potok przekleństw brujaha ze względu na nią był miły, niestety zupełnie bezskuteczny.
Ciekawość wywołała informacja, iż nawet Val miał plan, by uwolnić się od Wasyla, choć wszystko wskazywało na to, że kosztem Rebeci. Meyumi chętnie dowiedziałaby się więcej, ale nie miała odwagi dopytać.
Uwagi gangrelki nie uszedł też ton w jakim Val wspominał o Peterze. “Mój syn” w jego ustach brzmiało, tak dumnie, iż wampirzyca miała ochotę się uśmiechnąć. Najwyraźniej brujhj bardzo przejął się swoją rolą. Meyumi zerknęła na Jeffa prowadzącego samochód.
Ty pewnie myślisz inaczej... Trafiła Ci się dziewczyna.
Nie, żeby bardzo się przejmowała tym faktem, przecież zdążyła przywyknąć przez całe swoje poprzednie życie.
Z rozmyślań wyrwał ją głos Vala tłumaczący z jakim zadaniem wysłał ich Tzimisce. Gdyby mogła pewnie by zbladła słysząc, że mają narozrabiać w jakimś zakonie i porwać przeora.
Wasyl chyba zupełnie oszalał, jeśli myśli, że będę walczyć...
Nie żeby nie potrafiła, karate trenowała od paru lat, ale nie wyobrażała sobie siebie bijącej kogokolwiek w sytuacji innej niż w obronie własnej. Chociaż jeszcze niedawno nigdy by nie powiedziała, że będzie miała na sumieniu małe dziecko...
Dalszą część podróży przejechali w milczeniu. W tle leciała muzyka, a raczej coś co było muzyką tylko z nazwy, przynajmniej dla niej. Na szczęście Jeff zgodził się ściszyć, gdy zakryła sobie uszy na ryk wydobywający się z głośników.

Po dwóch godzinach dojechali na miejsce. Tam Meyumi dowiedziała się, że znalezienie Juan Diaza będzie należało do niej.
- A wiemy chociaż jak on wygląda? - spytała Jeffa.
- Tak, jest łysawym mężczyzną po czterdziestce. Dasz sobie radę?
Pokiwała niepewnie głową, choć wcale jej się nie podobało, to że jej ojca nie będzie z nimi. Na odchodnym posłała mu jeszcze spojrzenie typu: “Nie zostawiaj mnie z nimi samej” i powlokła się za resztą.
Val zachowywał się tak jakby zadanie było zupełnie nieskomplikowane, ale gangrelka miała swoje zdanie na ten temat, nie zamierzała się nim jednak dzielić.
Gdy weszli na teren zakonu wszystko się pokomplikowało. Braciszkowie czekali na nich przygotowani i uzbrojeni. Jeden z nich wyszedł na przód, naprawdopodobniej, to on był przeorem, odpowiadając spokojnie na pytanie Vala.
- Tak wiem. Zagubionymi duszami, które Wasyl wysłał w diabelskiej misji. Poddajcie się a będziecie mieli szansę zbawić wasze dusze. Inaczej będziemy zmuszeni was zabić, a wasze nieśmiertelne "ja" będzie skazana na wieczne potępienie.
- A już nie jest skazane? - spytała autentycznie zaciekawiona starając się patrzeć w oczy zakonnikowi.
- Oczywiście, że nie. - odparł pewnie mężczyzna. - Poddajcie się, a odprawimy egzorcyzmy, które wygnają demona ożywiającego wasze martwe ciała.
- I będziemy normalni? - pytała dalej udając, że nie słyszy jak Val z Peterem naradzają się czy nie wrzucić jej na dach. Na całe szczęście starszy brujah zdawał się mieć więcej rozsądku od swojego syna.
- Tak. Wasze dusze opuszczą martwe ciała i odejdą w spokoju. My pogrzebiemy wasze doczesne szczątki zgodnie z obrządkiem, by zapewnić wam wieczny odpoczynek. - odpowiedział zakonnik.
Propozycja wydawałaby się jej kusząca, gdyby nie to, że tak bardzo chciała żyć, choćby w tej formie.
Peter w tym czasie ciągle próbował przekonać Vala do swego pomysłu rzucenia jej na dach, by mogła szukać opata.
- Tak, sądzę że masz rację - powiedział nagle na głos. - Możemy skorzystać z ich propozycji. Bo widzisz, wielebny ojcze - zwrócił się do mnicha - byliśmy przekonani, że to co nas spotkało, wbrew naszej woli z resztą, jest już nieodwracalne. Twe słowa wlewają w nasze serca nową nadzieję, choć oczywiście nie jesteśmy też wolni od pewnych obaw.
- Waszą jedyną nadzieję jest Bóg - odpowiedział krótko mężczyzna - I jego nieskończone miłosierdzie. Poddajcie się, a uratujemy wasze nieśmiertelne dusze.
- Opat najpewniej stoi przed nami, to trochę komplikuje sytuacje czyż nie? - Meyumi szepnęła do obu mężczyzn i ponownie zwróciła się do księdza.
- Ojcze, a czy zgodziłbyś się spełnić naszą ostatnią prośbę? - spojrzała z nadzieją. - Nie spocznę w spokoju wiedząc, że taki diabeł jak Wasyl kroczy po tym świecie. Chciałabym móc przyczynić się do jego upadku, by zmazać swoje winy i mieć pewność, że nikogo już nie skrzywdzi tak jak nas. - mówiła z zapałem tym większym, że część jej słów była prawdziwa. Może uda się jej napuścić zakonników na tego potwora?
- Tego bądź pewna córko. - rzekł życzliwie i spokojnie zakonnik. - Nie spocznę dopóki ten diabeł nie zginie.
- A moglibyśmy jakoś pomóc? - spytała niepewnie.
- Wasza rola się tutaj skończyła. Poddajcie się. Egzorcyzmy wypędzą demony ożywiające wasze ciała. Wraz z waszym odejściem Wasyl starci wiernych żołdaków, a to bardzo bolesny cios.
Westchnęła cicho i pokiwała głową. Wiedziała już, że nie zdoła go przekonać, żałowała, ale innego wyjścia nie mieli. Musiała spróbować.
- Zaufajcie mi. - szepnęła do Vala i Petera po czym znów spojrzała na zakonnika. Uniosła bardzo powoli ręce ku górze i postąpiła krok naprzód mówiąc powoli i spokojnie. Starała się cały czas mieć z przeorem kontakt wzrokowy.
- Cokolwiek planujesz, nie wchodź mi w drogę - szepnął Peter w jej stronę, ale udała, że go nie słyszy i zaczęła swą przemowę.
- Dobrze, ojcze. Zatem proszę przynieś pokój mej duszy. Niech spłynie na nas spokój i ukojenie, a wszelka złość i gniew niech odpłyną w niebyt. Pomóż mi odnaleźć wieczny pokój.
Zakonnik walczył, ale widziała jak powolutku, z każdym słowem odbierała mu wolną wolę.
Gdy pochylił głowę myślała, że się udało, ale nagle powietrze wypełniła głośna modlitwa przeora. Łacińskie słowa były dla Meyumi zrozumiałe i nie wiedziała czemu napełniły ją nieokreślonym lękiem, chciała się cofnąć, ale nim zdołała, to zrobić ktoś przemknął obok niej z niesamowitą prędkością, pochwycił przeora i pobiegł w stronę bramy. Zamarła zaskoczona i to, że nie dostała serią z automatów zawdzięczała jedynie błyskawicznej reakcji Vala, który chwycił ją i wskoczył na dach.
- Muszę pomóc mojemu synowi. Trzymaj się lala!
- Ddziękuję! - wydukała nim zniknął.

Rozejrzała się próbując zorientować w sytuacji i ujrzała biegnących zakonników stronę bramy. Trzeba ich było czymś zająć choćby na chwilę. Gangrelka zamknęła oczy, wyciągnęła ręce ku niebu i zaczęła krakać. Posyłała swe wezwanie z najgłębszych zakamarków jej duszy i zostało wysłuchane. Usłyszala nad sobą trzepot skrzydeł i otworzyła oczy by ujrzeć stado ok. dwudziestu ptaków. Wskazała na braciszków i wykrakała swą prośbę. Nie chciała niczego im rozkazywać mając świadomość, że część pewnie zginie. Prosiła więc tylko by pomogły jej przyjaciołom i zaatakowały “ciepłych ludzi”. Ptaki zgodnie odkrakały i runęły na niczego się nie spodziewających zakonników.

Nie patrzyła jak jej skrzydlaci przyjeciele walczą, nie chciała. Znalazła zejście z dachu i pobiegła w stronę bramy, by zobaczyć jak część stada odlatuje i usłyszeć wołanie Petera. Starszy Brujah w tym czasie próbował utrzymać zamknięte wrota, by braciszkowie nie przybiegli swemu przeorowi z pomocą.
- Zabieraj księżulka i pędź do Jeffa. - wrzasnął. - Za duże ryzyko walczyć z nimi.
Przeskoczyła mur i podbiegła do leżącego przeora.
- Peter, pomóż mi go zanieść do samochodu. - poprosiła młodszego wampira.
- Ciągnij go na razie po ziemi. Dam do myślenia tym świątobliwym za bramą i do Ciebie dołączę. Tylko uważaj może parzyć.
Zwariował?
- Daj spokój, nie ma sensu tracić czasu! - wrzasnęła i próbowała ciągnąć zakonnika po ziemi.
W końcu Peter chyba widząc jej wysiłki zlitował się i wziął księdza na plecy. Po chwili dołączył do nich Val i pobiegli do samochodu.

Jechali ze związanym przeorem na tylnym siedzeniu już jakiś czas, gdy Meyumi odważyła się w końcu spytać.
- Val? O jakim to genialnym planie mówiłeś? - spytała niepewnie. - Może jeszcze udałoby się coś wymyśleć...
- Teraz to już za późno - powiedział ze smutkiem. - Wasyl już sam doszedł do tego, że Rebeca knuje przeciw niemu.
- Noo sądząc po tamtym wieczorze - zaakcentowała słowo "tamtym". - wiedział, to już wcześniej... Ale ciężko mi uwierzyć, by wiedząc do czego Wasyl jest zdolny, Rebeca knuła w taki sposób przeciwko niemu.
- Nie wiem, może i tak. Ja chciałem mu dać twarde dowody, ale teraz... to już chuj z tego.
- Czyli jest już pewny? - wzdrygnęła się na samą myśl co ten potwór może zrobić.
- Myślę, że tak. Jego zachowanie w domu wyraźnie na to wskazywało. Rebeca jest już stracona. Choć znając Wasyla, to szybko jej nie wypuści. Jeszcze ją trochę pomęczy.
- Biedna Angel.. - szepnęła.
Coś jednak jej nie pasowało. Ich pan i władca najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że wampirzyca zaproponowała współpracę także jej. Meyumi wolała nie myśleć co się stanie, gdy zacznie taką możliwość rozważać.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 17-11-2010, 14:20   #39
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
- Cholera, jeszcze i to. - zawarczała Angel - Zapomniałam ci przez to wszystko powiedzieć. Wczoraj, po wyjeździe Constantina wpadło do nas kilku czarnoskórych gangsterów. Powiadają, że reprezentują księcia i że wiedzą o naszym pobycie od tygodnia. Za milczenie o fakcie, że nie przedstawiliśmy się księciu żądają 20 tys. dolców. Lepiej być nie może...

Była zszokowana tym co stało się po powrocie Wasyla. Jak on się dowiedział? Kto ich zdradził? I teraz na dokładkę jeszcze mafia księcia.

Rebeca spojrzała zaskoczona na Angel i przez chwilę analizowała jej słowa.
Tymczasem goście za drzwiami niecierpliwili się i ponownie nacisnęli na przycisk dzwonka.
Rebeca podeszła do młodej wampirzycy i patrząc jej prosto w oczy, spytała:
- Angelino - w jej głosie czuć było wielkie napięcie - Muszę wiedzieć, czy jesteś nadal ze mną?
- Co robimy z ta bandą? Ostatnio był z nimi jeszcze jeden, który czekał w aucie. Proponuję jeszcze raz z nimi pogadać, może uda się zagrać na zwłokę, albo wyjdziemy tylnym wyjściem?
- Najpierw odpowiedź, czy jesteś ze mną czy nie, proszę.
- Jestem, ale porozmawiajmy o tym później, dobra? - w głosie Angel wyraźnie było słychać napięcie.
Była zła. Na to, że nadal nie wiedziała co Rebeca planuje, na to, że wpadła po uszy w jakąś aferę, której nie rozumiała i w którą nie wierzyła i w to, że jej życie nawet po śmierci nadal było piekłem.
- Dobrze zatem - wzrok Rebeci zmienił się nagle. Angel zauważył, że wampirzyca wpadła właśnie na jakiś pomysł. Po jej wyrazie twarzy można było sądzić, że nie będzie to nic przyjemnego - Posłuchaj mnie teraz uważnie. Wyjdź tylnymi drzwiami i sprawdź czy ktoś jeszcze jest w samochodzie. Jeżeli tak... zabij go - słowa Rebeci były dla Angel jak cios zimną stalą - Ja zajmę się tymi tutaj. Ruszaj!

Nagła zmiana tonu głosu Rebeci podziałała na Angelinę jak wiadro zimnej wody. Zaszczękałaby zębami, gdyby nie determinacja. Skinęła tylko głową i bez zwłoki ruszyła tak jak nakazała jej Rebeca, w stronę auta, ale ostrożnie, tak aby siedzący w nim ewentualnie wampir nie dostrzegł jej od razu. Poruszała się szybko, skacząc od jeden kępy zieleni do drugiej i w niewielkiej odległości od auta zatrzymała się żeby obserwować.
Miała zabić na rozkaz. Mimo całej sympatii do Rebeci nie mogła uwierzyć, że ta miała zamiar zaatakować inne wampiry i kazała jej zabijać… W przypadku wampira były to mniejsze opory niż w przypadku żywych ludzi, ale mimo wszystko. Takiej Rebeci jeszcze nie znała i nie wiedziała czy jej się to podoba. Cholera! Jak nie Wasyl, to Rebeca staje się nagle zimna jak lód.

Poza tym jak niby miała zabić wampira?? I to w dodatku takiego wielkiego jak ten czarnoskóry grubas za kierownicą?
Wyssać go? Pewnie na to nie pozwoli. Udusić? Przecież wampiry nie oddychały. Sięgnęła do zakamarków pamięci. Myśl Angel, myśl. Stała za drzewem cała drżąca.
Przypomniało jej się, że przecież wampira można zabić drewnianym kołkiem. Przynajmniej tak to się zawsze robiło w filmach. Rozejrzała się dokoła i dostrzegła ułamaną dość masywną gałąź. To było to!
Kątem oka dostrzegła również, że Rebeca z uśmiechem na ustach zaprasza pozostałą trójkę do środka.

Nie było czasu do stracenia. Ale bała się. Cholernie się bała. Pijąc krew ludzi mogła to jeszcze wytłumaczyć potrzebą odżywiania się, ale zwykły mord? Będzie mordercą. Angel wahała się przez dłuższą chwilę…
Jednak chęć przeżycia zwyciężyła. Ona albo tamci.

Skupiła się na ciemności spowijającej ciało murzyna w samochodzie i oplotła nią całe ciało grubasa, dusząc go tak, aby nie mógł się ruszyć. Potem pędem skoczyła ku samochodowi i otworzywszy drzwi z rozmachem wbiła gałąź w jego pierś.
Facet nawet nie jęknął. Atak kompletnie go zaskoczył.
Angelina poprawiła jeszcze skręcając mu kark. Wtedy usłyszała krzyki męskich głosów w domu.
Przepchnęła murzyna na boczne siedzenie i wsiadła za kierownicę. Błyskawicznie wprowadziła auto do garażu i skoczyła na pomoc Rebece.

To jednak, co zobaczyła po wejściu do domu przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Wielki demon ciemności rozrywał w salonie ciał wampirów na strzępy.


W chwili gdy Angel przekroczyła próg, Rebeca właśnie kończyła swoje dzieło.
Boże co za potwory pomyślała Angelina. Najpierw szalony artysta Wasyl, a teraz Rebeca jako demon. I ja głupia, biedna dziewczyna w samym środku.

- Zamknij drzwi - Angel usłyszała zmieniony głos Rebeci, dobywający się z przerażającego czarnego niczym smoła demona - Szybko!
Zszokowana Angelina zamknęła drzwi jak tylko mogła najszybciej, a potem z otwartymi ustami gapiła się na zmianę, jaka zaszła w Rebece i rzeź, której dokonała...
Na oczach przerażonej młodej wampirzycy demon stojący przed nią zaczął się przemieniać. Z niematerialnego ciała stawał sie coraz bardziej rzeczywisty i namacalny. Po kilku sekundach stanęła przed nią Rebeca w swej naturalnej postaci.
- Nie stój tak - zganiła swoją podopieczną - Leć do kuchni po jakieś worki. Musimy to uprzątnąć - rozkazał wskazując trzy rozczłonkowane ciała.

Angel potrząsnęła głową i poleciała szukać worków. Trzęsła się jak w galarecie. W międzyczasie zdążyła jeszcze poinformować Rebecę, że zabiła kierowcę kołkiem z gałęzi, a auto z ciałem wprowadziła do garażu.
Wspólnie schowały ciała wampirów do worków i do bagażnika.
- Ok Angelino, wskakuj za kierownicę, nie mamy czasu. Jedź w stronę centrum, pokażę ci dokładnie gdzie.

Jechały w milczeniu tak długo, aż Rebeca nie wskazała jakiegoś wieżowca z parkingiem podziemnym. Tam kazała Angel wyciągnąć ciała z worków i ułożyć je pod ścianą, w ciemnym kącie.
Uwijały się szybko.
Potem Rebeca nakazała powrót. Angelina nie mogła znieść dłuższego milczenia i właśnie otwierała usta żeby coś powiedzieć kiedy Rebeca się odezwała:
- Nie wiem czy wiesz co właśnie zrobiłyśmy? - spytała.
- Zabiłyśmy ludzi księcia. Wampiry takie jak my. On się na pewno o tym dowie...
- Tutaj nawet nie chodzi o księcia, choć oczywiście masz rację - przyznała Rebeca - Zaczęłyśmy wojnę z Wasylem. Otwartą wojnę. To może być bardzo niebezpieczna gra. Mam nadzieję, że jesteś gotowa.
- Bo zabiłyśmy ludzi jego wroga? Nie chciał zwracać na siebie uwagi, tak?
- Nie bo krzyżujmy mu plany. On nie chce otwartej wojny z Camarillą.Chciał to wszystko rozegrać bardzo subtelnie, a teraz będzie się musiał znowu męczyć by ukryć swoją obecność w mieście.
Angelina spojrzała bystro na Rebecę.
- Cholera. W takim razie muszę dowiedzieć się wreszcie wszystkiego Rebeco. Jeśli mam walczyc przeciwko Wasylowi, muszę wiedzieć co planujesz i kto jest jeszcze po naszej stronie? Jeśli jest... - powiedziała twardo - No i skąd się dowiedział o naszyjniku? Od Jeffa? Bo za Meyumi ręczę...
- Chce wolności dla was i dla mnie, to wszystko - powiedziała krótko Rebeca - Po naszej stronie, nie ma nikogo - dodała po chwili ze smutkiem - Jesteśmy same. Próbowałam namówić Jeffa i Vala, ale oni są zbyt słabi i zbyt przywiązani do Wasyla. Dużo mówią, ale jak przyjdzie co do czego to kula ogony. A jeżeli chodzi o naszyjnik, to myślę, że Wasyl blefuje. Uważam, że nie mógł się dowiedzieć kto ma w tej chwili naszyjnik. Jego kurier zniknął wraz z przesyłką i przypuszcza, że to ja za tym stoję. To tyle. Jednego jestem pewna, on zrobi wszystko by go odzyskać. Musisz więc być dzielna Angelino.
- Po co my w ogóle tam wracamy? Krwi z salonu się nie pozbędziemy, medalionu mu nie oddamy. Przecież on nas obie zabije albo znowu będzie torturował. - powiedziała Angel - Nie wiem czy jestem gotowa Rebeco poświęcić się tak jak ty. Nie chcę skończyć jako konstrukt szaleńca. Tym bardziej, że może też przycisnąć Jeffa i Meyumi.- ale po chwili dodała - Ale nie będę też przez wieki trwać w niewoli. Nie lepiej uciec i wystawić go Camarilli? Mamy medalion i informacje... Może i Meyumi dołączyłaby do nas.
Rebeca spojrzała zdziwiona za swoją podopieczną:
- Wystawić Camarilli? Skąd ci to przyszło do głowy? Nie, nie, nie. Tego jednego nie możemy zrobić. Jeżeli chodzi o tych trzech czarnych, to powiemy, że nas napadli. Wszyscy to potwierdzą. Wasyl będzie miał nie lada problem tym bardziej, że za kilka godzin ktoś z ochrony księcia znajdzie ich ciała. Visconti na pewno spanikuje, a to kolejny problem dla Wasyla.
Wampirzyca zamyśliła się na dłuższą chwilę:
- Skąd ci do głowy przyszło bratanie się z Camarillę? Tego nie rozumiem. Wydaje ci się, że tam będzie ci lepiej? - głos Rebeci stał się o wiele bardziej szorstki i agresywny - Twoje miejsce jest w Sabacie. Twoje miejsce jest przy mnie! - zakończyła stanowczo.
- Nie chcę się z nimi bratać. – Angeline zdziwiła reakcja Rebeci - Chodziło tylko o to żeby ktoś zajął się dla nas Wasylem, za zapłatę w postaci informacji. To może zapytam wprost. Jak chcesz go załatwić?
- Wasyl musi zrozumieć, że nie jest samowystarczalny. Musi zrozumieć, że przestałam być jego pionkiem. Musi pojąć, że beze mnie nic nie osiągnie. Teraz stracił do mnie zaufanie. Wiem, że popełniłam błąd... duży błąd... za wcześnie go zaatakowałam. Zabójstwo książąt mogło poczekać. Teraz już za późno. Teraz najważniejszy jest medalion. To on jest w tej chwili oczkiem w głowie Wasyla. Nie bój się zanim podniesie rękę na ciebie, zaatakuje mnie. Ja dużo wytrzymam, ty też musisz. Zwracanie się do Camarilli bezpośrednio, wiązałoby się z tym, że same stałybyśmy się zagrożeniem dla nich.
- Czy Jeff nie pęknie jeśli Wasyl zapyta go o tego harleyowca? Wiesz, może za cenę własnej wolności będzie chciał nas... ciebie wystawić Wasylowi. – a potem jeszcze zapytała - To z Camarillą jesteśmy w stanie wojny? Cholera, ta moja niewiedza mnie dobija...
- Jeff nie wie kim był ten człowiek, więc liczę na to, że nie powiąże faktów. Poza tym Jeff jaki jest taki jest, ale wie... że lepiej trzymać ze mną niż z Wasylem. Jest wobec niego lojalny, ale nie aż tak by atakować mnie.
Rebeca wybuchnęła śmiechem:
- Oczywiście, że walczymy z Camarillę. To oni zabrali Sabatowi to co się mu należy... władzę, prestiż... wojna pomiędzy nami trwa od wieków. Na każdym poziomie życia, czy to śmiertelników, czy nieumarłych. Wszystko to co widzisz na co dzień... wojny gangów, morderstwa, kradzież, klęski głodu, czy wojny narodów... to tak naprawdę wojna nieumarłych... odwieczny Jyhad. Wielka wojna pokoleń.
- To może w końcu kiedyś usiądziemy i mi poopowiadasz co i jak, bo Constantin za każdą informację chce zapłaty. Np. w postaci rytuału Vi... cośtam.
- Podstępna szuja - Rebeca uśmiechnęła się z przekąsem - Nigdy nie zgadzaj się na żadne interesy z tym maszkaronem. To wielki cwaniak i na każdym interesie z nim, więcej starcisz niż zyskasz Angelino. Jak będzie tylko chwila wytchnienia opowiem ci wszystko.
Angelina uśmiechnęła się
- Tak podejrzewałam... Dobrze, zaczekam. Jeszcze nie nauczyłam się, że czas dla nas nie ma już takiego znaczenia...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 17-11-2010, 16:43   #40
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Tzimisce zaprosił gości gestem do środka, dając jednocześnie znak Peterowi, że wszystko gra. Czarnoskórzy wizytatorzy byli bardzo zuchwali, mięli jednak przewagę i doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Jak się okazało, przybyli tu, żeby zaszantażować młodych kainitów. 5 tysięcy dolarów za jedną osobę w zamian za nie doniesienie księciu o ich obecności w mieście. Kurt nie dziwił im się, mięli okazję zarobić, więc dlaczego nie? Problem w tym, że byli oni zależni od Wasyla, nie powinni decydować bez jego wiedzy, lub choćby wiedzy Constantina. Wszystko działo się nie w porę, bardzo nie w porę.
Chociaż nie, nie wszystko.

Następnego dnia wszystkie starsze wampiry przybyły bardzo w porę, przed trójką stołecznych wampirów. Niestety, nie oznaczało to końca kłopotów. Stary Tzimisce był wściekły, a reszta podminowana lub nawet wystraszona. Gdziekolwiek byli i cokolwiek załatwiali, nie poszło zbyt dobrze. Nawet, gdy główny manipulator poszedł na poddasze, w salonie panowała ciężka atmosfera, żaden z młodych nie odważył się (a może nie pamiętał?) wspomnieć o szantażystach, którzy mięli przybyć tu lada moment.
Nie minęło wiele czasu nim Wasyl zszedł do swojej trzódki i, w znacznie lepszym humorze, wydał rozkazy podopiecznym. Kurt nieco zdziwił się tak nagłej zmianie nastroju. Fakt, jego Stwórca był urodzonym aktorem, jednak miał jednak wrażenie, że coś pomogło mu się uspokoić. Coś, co chciał utrzymać w tajemnicy przed innymi. Ciekawe tylko, co to mogłoby być, jeśli w ogóle to prawda...
Chłopak posłusznie zabrał wymagane rzeczy z pokoju i ruszył do wyjścia. mijając przedstawicielki Lasombra oraz Wasyla, czekającego cierpliwie aż wreszcie wyjdzie.

MacArthur nie przejmował się bardzo tym, że Stwórca nie powiadomił go wcześniej o swoich planach. Po pierwsze, nie było okazji, po drugie, jakby nie patrzył, był jego podwładnym i nie oczekiwał, że tamten będzie się z nim konsultował. Chociaż miło byłoby teraz dowiedzieć się, gdzie jadą i co będzie musiał zrobić, jednak wolał nie nalegać. Szczególnie, że przypomniał sobie o murzynach, którzy mieli ich odwiedzić. Nie zdążyli jeszcze daleko odjechać, uznał więc, że jeszcze warto powiadomić o tym starszyznę.

- Wasylu, Constantinie... Wczoraj, zaraz po Twoim wyjeździe- chłopak wskazał Nosferatu- przyjechały do nas okoliczne wampiry, czarnoskórzy gangsterzy jacyś. Przyfilowali nas, że nie stawiliśmy się od tygodnia u Księcia i zagrozili, że jeśli nie damy im kasy, łącznie dwudziestu tysięcy, to nas wydadzą. I wiedzieli tylko o naszej czwórce. I... - zająknął się, wiedząc, że powinien wspomnieć o tym wcześniej.- No i mają przyjechać dzisiaj po odbiór tej kasy...- zamilkł, wodząc wzrokiem po obu starszych kainitach.,
Wasyl spojrzał na Kurta. Przez długą chwilę wpatrywał się w niego. Po czym rzekł:
- Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej?
Wasyl był najwyraźniej zły. Jego mina wyrażała gniew i zawód.
- Teraz muszę polegać na Rebece i na jej młodej - stwierdził Tzimisce - Mam nadzieję, że sobie poradzą.

Młody wampir przygryzł wargi i ze skruchą spuścił wzrok. Ale najgorsza była świadomość, że Wasyl ma rację, powinien był powiedzieć mu o tym wcześniej. A przed tym nie ucieknie.
Po chwili usłyszał jakiś krzyk dobiegający gdzieś zza jego pleców, jak się szybko domyślił, z bagażnika limuzyny. Gdy spojrzał an Wasyla, ten zdradził mu do kogo jadą. Jeśli Kurt nie myli się w swoich przypuszczeniach, to zapowiadała się ciężka i straszna noc.

Wysiedli pod drapaczem chmur, w którym znajdował się kompleks biurowy Ignatowicza i w asyście ochroniarza udali się do windy. Miejscem spotkania była obszerna, lecz teraz prawie całkowicie pusta, sala konferencyjna. Rosjanin siedział na dużej kanapie i wyglądał okropnie, ze zdeformowanym i powiększonym tułowiem oraz trzema parami nóg.

Przebieg krótkiej rozmowy Wasyla z biznesmenem świadczył o całkowitym poddaństwie tego drugiego. Przepraszał w kółko, starając się nie zdenerwować niebezpiecznego gościa. Kurt zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby dla Rosjanina zbratać się z Camarillą, pewnie też nie byli mili, jednak chyba nie byliby dla niego tak okrutni. Chyba. A co jeśli Camarilla to po prostu druga strona konfliktu, nic więcej? Co, jeśli są tacy sami jak Sabat, jak Wasyl? Fakt, mają inny stosunek do ludzi, ale co poza tym? Czyżby byli tak samo bestialscy, podstępni i chciwi co jego wampirzy ojciec? Możliwe.
Dla Ignatowicza płaszczenie się przed Petrescu było na pewno bolesne, w końcu szef mafii dąży do sytuacji zupełnie odwrotnej. Niemniej jednak na pewno chciał wrócić do poprzedniej postaci, tej dwunożnej, a całkiem możliwe że Camarilla nie była mu w stanie tego zapewnić. Chłopak przestał zaprzątać sobie tym głowę, przecież przez dwa tygodnie nie może dowiedzieć się i zrozumieć wszystkiego. Póki co i tak nie ma możliwości wyboru strony konfliktu, a przedstawianie sobie samemu argumentów i kontrargumentów w postaci domysłów i spekulacji może spowodować tylko ból głowy.

Gdy wymiana tak zwanych uprzejmości między dwójką Europejczyków dobiegła końca, ku zdziwieniu MacArthura jeden z mężczyzn w czarnych garniturach wręczył mu teczkę, zaś gospodarz zaczął zwracać się bezpośrednio do niego. Jak się okazało, wewnątrz były dokumenty potwierdzające jego istnienie jako Leonarda Dobsona. Było nawet prawo jazdy, przed wyrobieniem którego Kurt tak dzielnie bronił się przez te wszystkie lata życia. Teraz oficjalnie zarządzał firmą ubezpieczeniową w Azji. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie przeszkodzi tu brak jakiejkolwiek znajomości choćby jednego języka z tej części globu, szybko doszedł jednak do wniosku, że, jako kierownik, od takich rzeczy ma ludzi. A przecież po angielsku też się można dogadać w Tokio, czy gdzieś tam...
Gdy dowiedział się o kontach bankowych oraz o dostępie Wasyla do nich, próbował zrozumieć, dlaczego stary Tzimisce chciał, żeby o tym wiedział. Gdyby przemilczał fakt, że może w każdej chwili osuszyć źródełko gotówki, mógłby śledzić transakcje podopiecznego, wykryć ewentualną zdradę, czy coś... A teraz? Pokazał swoją wyższość, to, że kontroluje wszystko i może zrobić wszystko, jeśli tylko będzie miął taki kaprys... No i może wystraszyć młodzika i zniechęcić do prób zdradzenia go. Niemniej jednak, niezależnie od korzyści, jakie odnosi Wasyl, Kurt potrzebował pieniędzy. W polityce, zarówno tej ludzkiej jak i wampirzej, grają one ważną rolę.

Gdy już wszystko obgadali, obaj Tzimisce zabrali się do przywrócenia Rosjaninowi normalnej postaci. Wasyl mówił prawdę ostrzegając go, że ból będzie znacznie większy, co dało się w pełni usłyszeć. Przez kilka godzin chłopak musiał wysłuchiwać najstraszniejszych wrzasków, jakie kiedykolwiek dotarły do jego uszu. Nie mógł wyobrazić sobie, przez co przechodzi mafiozo, a że był współtwórcą jego bólu, czuł się poniekąd winny. Zauważył jednak jeden pozytyw- lepiej kontrolował swoją moc, wyraźnie wyczuwał choćby najmniejsze mięśnie, mógł też swobodnie manipulować tkanką tłuszczową, kości jednak nadal pozostawały właściwie nietykalne. Wasyl dobrze o tym wiedział i tym razem chłopak miał więcej pracy, niż poprzednio, a już na pewno więcej, niż by chciał. W przeciwieństwie do Stwórcy, nie czerpał z tego żadnej przyjemności i nie mógł zrozumieć, jak ktokolwiek mógłby. Tzimisce był pierwszą tak okrutną osobą, jaką spotkał. Dotychczas myślał, że tylko czarne charaktery z filmów mogą być tak bezlitosne, mylił się jednak. Przy starym wampirze byli tylko przedszkolakami zabierającymi czapkę młodszemu przedszkolakowi a to, co oni nazywali torturami, on nazwałby zaczepkami.

Gdy wreszcie skończyły się tortury, zarówno Ignatowicza, jak i Kurta, przyprowadzono pożywienie dla osłabionego biznesmena. O dziwo, wysuszenie obu kobiet zajęło mu zaledwie kilka minut, a przypominało żywiącego się... Nie, chłopak nie wiedział, do czego może to porównać. Nie był pewien, czy jakiekolwiek zwierze tak łapczywie i agresywnie się odżywia.
Następnie przeszli do gabinetu, gdzie młody kainita dowiedział się o swoim zadaniu.

- Kurt sprawa jest prosta. Mamy namiar, a ty musisz się tam włamać i skopiować jak najwięcej danych. Jasne?
- Jak słońce- "przed którym musimy się chować", dodał w myślach.

Przestawił krzesło tak, żeby mieć odpowiednie oświetlenie, mimo iż wzrok nie mógł mu się już popsuć, i usadowił przy biurku. Reszta wampirów obserwowała go, co, szczerze powiedziawszy denerwowało go trochę, nie miał jednak odwagi prosić ich o wyjście z gabinetu lub choćby zajęcie się czymś innym. Uruchomił laptopa i załadował oddzielny system operacyjny, w końcu tylko amatorzy włamują się przy użyciu Windowsa. Achillesa stworzył z kumplem w czasie studiów, opierając się mocno o Unixa. Od innych, użytkowych systemów różnił się przede wszystkim tym, że miał zaimplementowane już w rdzeniu bariery ochronne i narzędzia szyfrująco-przekierowujące sygnał tak, że laptop był właściwie nie do namierzenia. Oznaczało to tyle, że gdy tylko ktoś złamał pierwszy szyfr próbując go namierzyć, użytkownik dostawał sygnał i jakieś 5 minut na zerwanie połączenia z siecią. Było też kilka innych zintegrowanych programów przydatnych hakerowi, napisanych między innymi przez Kurta.

Zlokalizowanie serwera było banalne, tak jak i przejście pierwszej linii ochrony, która służyła właściwie jako obrona przed zbłąkanymi i wścibskimi nowicjuszami. Dalej było znacznie ciężej. Prosta wizualizacja systemu ochronnego, jaką przedstawiono choćby w filmie "Hakerzy" z Angeliną Jolie, nie jest zwykłym zabiegiem mającym przyciągnąć uwagę widza. Zabezpieczenia tworzą pewne układy czy figury, oczywiście po przedstawieniu ich w fizycznej formie. Oczywiście dobry haker tworzy na bieżąco mapę systemu w swojej głowie, jednak przy poważniejszych systemach zbyt mocno obciąża to mózg, łatwo o pomyłkę. A to był zdecydowanie kawał dobrej roboty. Jednak po wstępnych oględzinach Kurt zdał sobie sprawę, że zna ten schemat. Nie dokładnie, jednak jest kilka charakterystycznych pułapek i sztuczek, które zna, nie mógł sobie jednak przypomnieć, skąd. Gdy był już bliski osiągnięcia celu, pod linią komend pojawiła się mała ramka komunikatora korzystającego z kąt ICQ. Ktoś się do niego odezwał? Ale kto? Gdy tylko zobaczył nick, od razu przypomniał sobie hakera, z którym jeszcze niedawno współpracował. RaZoR.
RaZoR: Oj nie ładnie włamywać się na mój serwer Taki z ciebie kolega?
FreeQuit: Oj jakbym wiedział, że to Twój serwer, to bym grzecznie o pozwolenie poprosił :P Stary, to sprawa życia i śmierci. Głupia prośba, ale daj mi czas do świtu, tak ze względu na naszą znajomość, co?
RaZoR: Czego potrzebujesz?
FreeQuit: Czasu i pełnego dostępu. Uwierz mi, gdyby to nie było ważne, nie prosiłbym Cię o coś tak absurdalnego. Jeśli nie, to przynajmniej daj mi spokój i zapomnij o moim wtargnięciu.
RaZoR: He, he. Masz duże wymagania. A czy ty wiesz, czyj to serwer człowieku. Wiesz o co prosisz? Musisz mieć ten dostęp dzisiaj?
FreeQuit: Wiem czyj i wiem o co proszę, dlatego zrozumiem, jak mnie zostawisz i będę musiał przebijać się przez osłony na własną rękę. Ale wybacz, muszę mieć te dane. Dzisiaj, do świtu.
RaZoR: Wydaje mi się, że nie wiesz o co prosisz. Gdybym spełnił twoją prośbę byłoby po nas
FreeQuit: Znikaj więc, sam sobie poradzę. Postaram się zatrzeć ślady, jeśli to ma Ci uratować tyłek. Do zgadania w lepszych okolicznościach.
RaZoR: Stary ja naprawdę nie mogę ci na to pozwolić. Ty nie rozumiesz w co chcesz wdepnąć. A gdybym próbował ci wyjaśnić, uznałbyś mnie za wariata. Proszę cię odpuść.
Kurt zerknął na Wasyla. Czekał cierpliwie, lecz choć wyglądał na spokojnego, mógł być bliski wybuchu. Postanowił nie tracić więcej czasu na przekonywanie dawnego znajomego i zająć się robotą. Domyślał się, że tamten też jest wampirem (a jeszcze miesiąc temu taka myśl wydawałaby się jedną z najbardziej absurdalnych, jakie mogły przyjść mu do głowy) nie był jednak pewien, czy może o tym z nim rozmawiać, a nie miał czasu na wewnętrzną debatę.

Gdy dostał się na serwer najpierw wgrał zakamuflowanego robaka, który podszywa się pod rejestr operacji na plikach, przez co wszystkie operacje zapisywane są do niego, nie zaś do właściwego rejestru. Robak ten zostaje wyczyszczony i podmieniony za dowolny plik znajdujący się w koszu w momencie wylogowania się z serwera, dzięki czemu nikt nie powinien się dowiedzieć, jakie pliki ściągał włamywacz. Bardzo przydatne do cichych włamań, teoretycznie niezawodne, praktycznie było kilka błędów, które mogły zostawić ślady po włamaniu, jednak informacje na temat wykradzionych danych były nie do odtworzenia.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby RaZoR odpuścił MacArthurowi, tak się jednak nie stało, sumiennie odnajdywał intruza i wyrzucał go z serwera za każdym razem. Na szczęście, to nie uniemożliwiało kopiowania plików, tylko nieco je przedłużało. W konsekwencji pobrał nieco ponad jedną czwartą danych, z czego wszystkie wybrane osobiście przez Wasyla jako "te wyglądające ciekawie".

- Kurcie, kończ, zbliża się świt. Będziesz potrafił to powtórzyć, gdy zajdzie taka potrzeba?- spytał Wasyl stając obok chłopaka.
- Tak, nie powinno być problemu. A właściwie, nie więcej niż dzisiaj.

Gdy tylko FreeQuit samodzielnie opuścił serwer, RaZoR ponownie się odezwał.
RaZoR: Nic się nie zmieniłeś stary, ciągle tak samo uparty. Gratuluje, kawał dobrej roboty. Musimy jednak pogadać, o ile oczywiście masz ochotę. Mam nadzieję, że wiesz co robisz kopiując te dane.
FreeQuit: Prawdopodobnie wdeptuję z jednego gówna w drugie... Ale zgadzam się, wypadałoby to obgadać. Może jeszcze w tym tygodniu, któregoś wieczora. A teraz, hasta la vista.
RaZoR: Trzymaj się. I do usłyszenia.
Wiedział, że musi pogadać z nim o tym całym zajściu, o serwerze i jego właścicielu, o samych kainitach... Tylko co będzie mógł wyjawić, a czego nie? Nie wiedząc, kim jest RaZoR i jak blisko jest Księcia, dużo ryzykuje. Może po prostu nie będzie o tym gadał? Po prostu, co u Ciebie, jak tam życie, czemu zniknąłeś pół roku temu bez słowa pożegnania? Coś w tym stylu, bez gadania o życiu po życiu.
Wyłączył laptopa i spakował do torby, podbiegając do czekających już przy drzwiach gabinetu starszych wampirów. Po wymianie uprzejmości zjechali windą na parking i wsiedli do czekającej limuzyny. Kurt bogatszy o nową tożsamość, dużo gotówki, nowe rozterki i najstraszliwszą chwilę jego życia, Wasyl natomiast zdobył nieco tajnych, choć niekoniecznie przydatnych, informacji oraz zrobił krok do przodu jeśli chodzi o jego plan przejęcia władzy nad Vancouver. A co ma z tego Constantin? Zapewne liczy na spore profity, gdy już Sabat przejmie władzę nad miastem.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172