Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2010, 01:25   #36
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Constantinie, możesz przybliżyć mi politykę wampirów? O Sabacie i Camarilli wiem tylko kilka podstawowych rzeczy, jedni są dumni z tego, że są wampirami i chcą podporządkować sobie ludzi, a Camarilla ukrywa się przed nimi. Ale jaką rolę odgrywa ten Książę? I ogólnie, na czym polega rywalizacja pomiędzy organizacjami? Nie jest to chyba otwarta wojna?
- Wojna, a jakże - Nosferatu pokiwał głową w zadumie - Wojna, która trwa od wielu wieków. Nazywana jest różnie Wielką Wojną, Wojną Krwi, Wojną Pokoleń, ale najpopularniejsze określenie to Jyhad. To wojna o władzę i wpływ, o rząd dusz i wielką moc. Brzmi to dla ciebie zapewne dziwnie i pewnie minęłoby wiele lat zanim sam byś pojął o co chodzi w tym wszystkim chodzi. Z polecenia Wasyla mam cię wtajemniczyć we wszystko co będzie ci niezbędne w twoim zadaniu. I choć nie wszyscy nieumarli deklarują udział w wojnie, to tak naprawdę każdy jest w nią uwikłany, nawet jeżeli nie zdaje sobie z tego sprawy. Aby zrozumieć istotę Jyhadu musimy sięgnąć daleko w przeszłość do czasów sprzed Wielkiego Potopu. Po tym jak Kain został wygnany z Edenu, żył wiele wieków w samotności w krainie Nod. Ból i cierpienie jakie przeżywał było jednak tak wielkie, że postanowił wrócić do śmiertelnych. Założył miasto, gdzie jego dzieci nocy i śmiertelni żyli w zgodzie i harmonii. To były piękne czasy, złoty wiek. Każdy znał wtedy swoje miejsce i swoją rolę. Nie trwało to jednak długo, gdyż Bogu nie spodobało się to co robił Kain. Zesłał więc wielki potop, by zmyć grzechy Kaina. Wtedy to kazał Noemu zbudować Arkę, by ocalić śmiertelnych i ich dzieci. Kilku nieumarłych udało się jednak dostać na Arkę i przetrwać Potop. Ci tzn. Przedpotopowcy to najsilniejsze i najbardziej potężne istoty na ziemi. To oni założyli drugie miasto, na wzór tego kainowego. Jednak daleko mu było do ideału jaki stworzył Kain. Wszyscy w nim spiskowali przeciwko sobie, aby zdobyć władzę. Najstarsi zdali sobie sprawę, że muszą zakazać dalszego przekazywania daru Kaina, by ograniczyć liczbę konkurentów. Od tego momentu stało się to obowiązującym prawem. A każdego kainitę stworzonego bez zgody starszych, zabijano. Podobnie czyniono z jego ojcem
Drugie miasto upadło z powodu buntu śmiertelnych. Zainspirowani oni zostali przez młodych kainitów pragnących władzy. Niestety śmiertelni zaczęli zabijać wszystkie wampiry i te stare i te młode. Nieumarli musieli uciekać z własnego miasta. Od tego czasu wielu z nich zaczęło uważać, że aby przeżyć należy żyć w ukryciu. Wśród nich byli ci najstarsi - Przedpotopwcy. Uznali oni, że tylko z ukrycia mogą mieć kontrolę nad wszystkimi. Zarówno śmiertelnymi jak i kainitami. Istnieje proroctwo, które mówi że zbliża się Gehenna. Ostateczna noc, która będzie trwać wiecznie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zbliża się ona wielkimi krokami. Będzie to czas, gdy Przedpotopowcy wyjdą z ukrycia, by odebrać to co się im w ich mniemaniu należy. Będą chcieli przejąć władzę nad wszystkimi nieumarłymi. Dlatego też Jyhad nadal trwa i trzeba doprowadzić go do końca, niszcząc wszystkich Przedpotopowców zanim wyjdą oni ze swoich kryjówek.
- Czyli właściwie Jyhad jest krucjatą przeciwko Przedpotopowcom? Sabat i Camarilla dążą do tego samego? Mają wspólny cel, tylko różnią się poglądami na temat rządów nad ludźmi, jedni chcą manipulować nimi z ukrycia, a drudzy otwarcie zdominować... Mam rację? A jak wygląda konflikt pomiędzy samymi Camarillą i Sabatem? I ogólnie, ich panowanie na świecie? Każda rządzi jakimiś miastami, czy całymi państwami? I co z Księciem Vancouver, to chyba nie tylko tytuł honorowy?- dopytywał się wciągnięty w historię Kurt.
- Zasadniczo tak, choć różnica pomiędzy naszymi organizacjami jest dużo większa. Sabat choć starszy i o wiele bliższy nauką Kaina, został zmarginalizowany i odsądzony od czci. Ci z Camarilli śmieją twierdzić, że są jedynym reprezentantem wampirzego społeczeństwa. Camarilla oczernia nas na każdym kroku i rozpowiada wierutne brednia na nasz temat. Pożyjesz kilka lat jako nieumarły, to sam się przekonasz jak mylne są ich poglądy. Jest jeden plus z takiego stanu rzeczy. Te głupki boją się nas bardziej niż samego diabła - Constantine uśmiechnął się ironicznie - A co do księcia, to tak nazywany jest władca danego miasta. Każde miasto na świecie ma swojego księcia w wypadku Camarilli i biskupa w Sabacie. Taki nieumarły rządzi na danym terenie i to od jego woli zależy wszystko co się tam dzieje. Plan Wasyla polega na tym by przejąć kontrolę na Vancouver od wewnątrz. Parę lat temu Sabat próbował zdobyć to miasto siłą, ale niestety się nie udało. Dlatego tak ważna w tym wszystkim jest twoja osoba i wiedza, którą musisz zdobyć. Jeżeli wszystko dobrze rozegrasz to książę Vancouver będzie chodził na naszym sznurku.
- Hm... Giuseppe jest jedynym wampirzym Visconti? Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Z tego co wiem, to tak. Giuseppe to typowy Ventrue. To klan rządzący Camarillą. Jest dość stary, a już samo to powoduje że trzeba się z nim liczyć. Ma grono zaufanych popleczników głównie z Tremere. To dość rzadki układ, uwierz mi. Rządzi Vancouver od blisko pięćdziesięciu lat, to naprawdę dużo. To też świadczy o tym jak mocną ma pozycję. Jego rządy są dość sprawiedliwe i niezbyt widoczne dla zwykłych szaraczków. Dopóki nie robisz nic co może zagrozić jego interesom, nie zwróci na ciebie uwagi. Ignatowicz, którego poznałeś, od wielu lat współpracuje z firmami kontrolowanymi przez ludzi Viscontiego. Wasyl chciał przemienić Ignatowicza i uderzyć też w biznesowe układy Camarilli. Jednak jak wiesz ktoś go uprzedził i najwyraźniej byli to ci z Camarilli. Wasyl jednak potrafi sobie radzić w takich przypadkach. Myślę, że lada dzień będziesz uczestniczył w przywracaniu Ignatowiczowi jego normalnego wyglądu.
- I Wasyl uważa, że Giuseppe da sobie wmówić, że jego syn został przemieniony w wampira? Nie będzie zbyt podejrzliwy? W końcu Tzimisce mogą zmieniać wygląd, ktoś mógłby się przecież podszyć pod jego syna...
- Twój wygląd jest naturalny to po pierwsze, po drugie mamy księgę rodu Viscontich która zaginęła wieki temu. To dwa mocne argumenty. Jest jedna rzecz, ale jej jeszcze nie mamy. Wasyl czeka na człowieka, który dostarczy mu medalion Paulionio Visontiego. To rozwieje wszelkie wątpliwości Giuseppe. Nauczymy cię wszystkiego byś mógł dobitnie przekonać księcia Vancouver kim jesteś. Nie martw się, to my ryzykujemy więcej niż ty. Wasyl poświęcił wiele lat by przygotować ten plan. Zrobi wszystko by się powiódł.
- A tak z innej beczki, da się jakoś rozpoznać wampira patrząc na niego, na przykład, na ulicy? I czy można jakoś upodobnić do ludzi, żeby nie wzbudzać podejrzeń?
- Ty prawie zawsze wyczujesz innego wampira. Gorzej może być z rozpoznaniem klanu, ale i tego nauczysz się z czasem. Co do udawania śmiertelnika to czasami trzeba. Mi jakbym się nie starał to się raczej nie uda - Nosferatu widać miał do siebie dystans, bo puścił do Kurta oko - Ty zawsze możesz upudrować twarz, powstrzymywać chęć zagryzienia śmiertelnika, czy nawet zmusić się do zjedzenia czegoś normalnego. W większości wypadków jest to i trudne. Wszystko jednak zależy od okoliczności i tego kogo chcesz oszukać.
- A...- zająknął się chłopak. Głód był coraz silniejszy od wczorajszego incydentu. Czuł się jak zbrodniarz pytając o takie sprawy, chociaż w świetle prawa stanowego, był właśnie zbrodniarzem.- Constantinie, jestem głodny. Chciałem się wybrać na polowanie do miasta, ale... Co robić ze zwłokami? Nie miałem okazji zobaczyć, co robią inni, ale... Czy wypada tak zostawić pozbawione krwi ciało, ze śladami ugryzienia, w śmietniku, czy wrzucić do rzeki? Ktoś je znajdzie, i co wtedy? Mam... mam je spalić, czy jak?
- Wiesz wszystko zależy jak i na kim się pożywiasz. W moim przypadku, jak sam widziałeś nie muszę przejmować się takim rzeczami. Mam od tego ludzi, którzy zajmują się utylizacją trupów. W twoim przypadku radziłbym ci po prostu polować na społeczne męty. Takim nikt się nie przejmuje i nie pyta jak zginęli. Dopóki nie będziesz mordował po kilku dziennie, nie ma się czym przejmować. Ranę po ugryzieniu wystarczy polizać i znika. Musisz jednak uważać na coś innego. Vancouver to miasto Camarilli i to oni tu rządzą. Jeżeli Giuseppe dowie się wcześniej o twoim istnieniu może to pokrzyżować plany Wasyla. Giuseppe pewnie każe zabić wampira, który pojawił się na jego terenie i mu się nie przedstawił. To moje rady, jak wróci Wasyl to pewnie udzieli ci innych wskazówek.
- Rozumiem. Dziękuję za pomoc, Constantinie.

***

Następnego wieczora Kurt niemal od razu udał się do umówionego miejsca. O tej porze skatepark był znacznie bardziej zaludniony, minęło jakieś dziesięć minut nim nieznajomy chłopak do niego podjechał. Wszystko poszło jak z płatka, kainita w towarzystwie trzech chłopaków udał się do zamkniętego skateshopu. Wystarczył jednak jeden telefon i po chwili pojawił się właściciel, wytatuowany biały mężczyzna, koło trzydziestki. Bez słowa otworzył sklep i zapalił światła. Był to niewielki, ale dobrze zaopatrzony sklep. Spośród wielu wzorów, chłopak wybrał znak zakazu wjazdu na białym tle, lubił proste symbole. Właściciel pomógł mu odpowiednio wyregulować traki i dobrać kółeczka po czym zainkasował 80 dolarów. Nie było to mało, jednak MacArthur był w pełni zadowolony z zakupu. Pozostało mu jednak dopełnić obietnicy i oddać przysługę chłopakowi, który załatwił mu spotkanie. Tak jak się domyślał, chodziło o dwie butelki whiskey i papierosy. Wziął dokładni wyliczone pieniądze i załatwił wszystko w monopolowym tuż za rogiem. Chłopaki nie posiadali się z radości, machnęli mu tylko na pożegnanie i pobiegli zrobić użytek z używek.

Kurt zaś usiadł przed sklepem na desce i zaczął rozmyślać nad sposobem na pożywienie się. Nie miał zamiaru głodzić się na siłę. Wiedział, że nie wygra z Bestią, chciał mieć kontrolę nad tym, w jaki sposób zdobędzie pokarm, uznał więc że to doby moment, gdy głód nie jest jeszcze bardzo mocny, ale już odczuwalny. Nie chciał żywić się menelami, nie wydawało mu się to zbyt higieniczne i wolał tego uniknąć. Wpadł jednak na inny pomysł, który mógł się udać. Musiałby tylko mieć odrobinę szczęścia. Chciał sprawdzić która godzina, jednak nie miał ani zegarka, ani komórki. O ile tego drugiego nie potrzebował, w kocu jeśli Wasyl uzna to za konieczne, załatwi mu ją, o tyle zegarek nie był głupią rzeczą. Może mu uratować życie podczas dłuższych wypadów na miasto. Słońce może wzejść nadspodziewanie szybko, a wtedy...

Wstał i ruszył na deskorolce ulicą, którą tu dotarł. Pamiętał, że mijał dość duży market całodobowy, miał nadzieję znaleźć w nim coś, co zmieści mu się w kieszeni i będzie wskazywało godzinę.
Okazało się, że jedynym czasomierzem na sprzedaż były dziecięce zegarki na gumce, jednak w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia. Kupił zegarek i trzy płaskie bateryjki, na zapas. Po chwili namysłu wybrał różowy egzemplarz, jak wiocha, to na maksa. Zegarek miał kształt walca, z którego podstaw wystawały końcówki gumki pełniącej rolę paska, mały wyświetlacz, na którym mieściła się tylko godzina, oraz dwa guziczki służące do nastawiania odpowiedniego czasu, które z ledwością dało się nacisnąć paznokciem, chociaż zdecydowanie lepszy byłby do tego kieł. Obecnie była 22:50, co znaczyło, że diler jest jeszcze w pracy i prawdopodobnie zwabi do siebie zwierzynę.
Kurt udał się ulicami Vancouver w kierunku miejsca pracy jednego z dilerów u których zaopatrywał się w zioło. Był to czarnoskóry cwaniaczek którego klientelę stanowiła głównie młodzież i studenci. Koleś pracował jako stróż na parkingu jakiejś firmy przemysłowej, a deal miał miejsce podczas kontroli dokumentów. Miał obowiązek legitymować wszystkich przybyłych i wpuszczać tylko pracowników firmy, nie było więc problemem przekazać mu odpowiednią kwotę razem z dokumentami, on zaś zręcznie oddawał je wraz z działką. Albo miał wspólnika pracującego w monitoringu albo był bardzo zręczny, niemniej jednak gdyby ktoś przypatrzył się, ile osób, czy to pieszo, czy w samochodach próbuje dostać się na teren firmy i zostaje odprawionych z kwitkiem podczas jego nocnych zmian, miałby kłopoty.
Przybył na miejsce i schował się w jednym z zaułków niemalże naprzeciw budki strażnika. Czekał na klientów.
Przez niespełna godzinę przyjechały tu dwa samochody oraz przyszedł jeden dzieciak. Kurt zaczął już dyskretnie podążać za nim, lecz okazało się, że za rogiem czekała na niego grupka pięciu osób, przez co musiał ponownie ukryć się w cieniu i wypatrywać ofiary. Po następnych trzydziestu minutach zaczął tracić nadzieję. Gdy zaczął już zastanawiać się nad poszukaniem jakiegoś kloszarda, zauważył dwóch nastolatków. W rzeczywistości mięli o 22 lata, byli jednak niscy i mięli delikatne rysy twarzy, co zmyliło wampira. Wymiana nastąpiła jak zwykle, niezauważalna dla osób postronnych, chłopcy jednak odchodzili wyraźnie usatysfakcjonowani. MacArthur ruszył powoli za nimi, nie chcąc ich spłoszyć. Na szczęście, okazało się, że są cali i, gdziekolwiek się udają, idą pieszo. Gdyby się okazało, że zaparkowali w okolicy samochód i uciekliby mu sprzed nosa, kainita wściekłby się.

Szli dobre 15 minut, zanim doszli do znanej Kurtowi z młodości lokacji, betonowego budyneczku bez sufitu, znajdującego się pod mostem, na brzegu rzeki Kolumbia. Dawno opuszczony budynek od wielu lat służył jako miejsce spotkań zestresowanej młodzieży, chcącej wyluzować się przy pomocy niekoniecznie legalnych środków. Mimo to, policja zaglądała tu bardzo rzadko. Chociaż po tym, co miało się tu niebawem stać, mogło to ulec zmianie.

Mężczyzna poczekał przy drodze, schowany w cieniu drzew, aż młodzieńcy wejdą do budynku, wtedy dopiero ruszył w ich kierunku wychodząc na otwartą przestrzeń, mając nadzieję, że nikt go nie widzi. Gdy tylko zbliżył się, usłyszał nieskrępowaną rozmowę dwójki kumpli, a intensywny zapach marihuany już unosił się w powietrzu.

- Ty, no i wiesz, na tym wieczorku kawalerskim Kevina, haha... Słuchaj, jaka akcja. Ta dziwka, wiesz, jakaś z tych kilku, ta czarna...
- Ta co potem w szpitalu wylądowała?
- Ta, ta, ta, no. To ona zaczęła robić mu laskę, znaczy Kevinowi. No i ok, ssie, ssie, pyta się, czy dobrze, on mówi, że tak, no i spoko. Ja się odwracam na chwilę, bo stolik przestawiliśmy za kanapę, a przed nami na podłodze wiła się jedna laska, ta blondyna. No ale odwracam się, biorę piwo ze stolika, patrzę, a ta babka położyła mu głowę na udzie. No spoko, dziewczyna musi odpocząć, no nie? Hehehe. No ale Kevin tak na nią zerka, i mówi: kurwa, nie płacę Ci za spanie, no ale babeczka nic nie odpowiada, nawet się nie ruszyła. Chwyta ją za głowę, a ona nic, oczy zamknięte, nie kontaktuje. No to wszyscy tam nawaleni i nagle jeb- wszyscy jak trzeźwi, wystraszeni zaczynają gadać, kurwa wszyscy naraz, no ale Kevin próbuje ją ocucić, wiesz, klepie ją po twarzy, te dziewczyny się speszyły, jedna zaczęła się ubierać, inna odleciała po LSD, ktoś tam w panice wyłączył muzę. Kevin coraz bardziej wystrachany, nie, zaczyna coś jęczeć i płakać, jak kurwa dziecko, cały czas trzyma jej głowę w rękach i bełkocze coś do niej. I nagle wszystko tak jakoś przycichło, a ta czarna otwiera oczy i zaczyna krzyczeć, niespodzianka, pojeby! Kevin jak odskoczył, myślałem, że się ze strachu w gacie sfajda, niektórzy zaczęli wyzywać tą dziwkę, inni nie skapowali i myśleli, że wyzdrowiała nagle, i wiesz, mówią do niej, że dobrze że już jej lepiej i taki tam, a ta zjarana chciała sobie dowcip zrobić, no i klęczy przed Kevinem cały czas, śmieszy ryło i się na niego gapi ciągle. A jak ten doszedł do siebie, to wziął ją za łeb i jebnął o posadzkę wkurwiony. Stanął nad nią i krzyczy, i co kurwa, teraz też będziesz udawać? I wyszedł, nawet fiuta do gaci nie schował, i tak go zgarnął patrol, bo z rozpiętego rozporka mu pindol zwisał. No a ta laska, wiesz, leży, nie rusza się znowu, no ale ze łba jej zaczyna powoli krew ciec, to ktoś tam zadzwonił na pogotowie, przyjechali zaraz i ją zabrali, jak wszyscy oprócz jednej dziwki się zmyli.
- To jest kurwa wieczór kawalerski.
- No... Zajebiście...

Kurt wysłuchał tej żenującej opowieści do końca i uznał, że kolesie są wystarczająco upaleni. Wyszedł zza ściany i powoli podszedł do chłopaków siedzących na kawałkach styropianu.
- Siema, chłopaki. Ciepła noc, co nie?- spytał siadając na desce naprzeciwko przyszłych ofiar. Kaptur ukrywał jego twarz przed nimi, a światło księżyca świecące jasno za jego plecami dodatkowo utrudniało identyfikację.
- Ta, no- odpowiedział autor opowieści.
- Często tu przychodziłem, jak byłem w waszym wieku. Jaraliśmy sobie tu w spokoju. A wy co tam macie?
- Wszystko, co najlepsze- zaśmiali się obaj i podali skręta Kurtowi. Mężczyzna nie musiał obawiać się żadnych chorób, nie widział więc przeciwwskazań. Wziął filtr do ust, jednak ze zdziwieniem zauważył, że nie może się zaciągnąć. Wiedział, że nie musi oddychać, jednak nie zastanawiał się głębiej nad powodem takiego stanu rzeczy. Teraz jednak, gdy chciał wciągnąć dym w płuca, nie mógł, po prostu nie mógł, tak, jakby w płucach nie było już miejsca. Jedyne co teraz mógł zrobić, to nabrać odrobinę dymu do ust i pozwolić mu uciec zaraz po ich otwarciu. Jego rozmówcy albo tego nie zauważyli, albo się tym nie przejęli. Kainita postanowił nie bawić się z nimi dłużej, zaczynało go nużyć ich towarzystwo. Oddał skręta temu rozgadanemu, który miał zwyczaj przymykania oczu podczas zaciągania się, i wstał, chwytając deskę za jeden z końców.

- Na mnie już pora- powiedział, obserwując obu mężczyzn. Gdy tylko jeden z nich przymknął powieki, chwycił deskę oburącz i niczym kijem golfowym, uderzył drugiego w szczękę. Ten padł na ziemię jak długi i zaczął coś jęczeć niezrozumiale, nie próbował jednak wstać. Ten gadatliwy zdążył otworzyć oczy żeby zobaczyć zbliżającą się deskę, tym razem swoją trajektorią przypominającą raczej kij bejsbolowy w rękach pałkarza. Podobnie jak kolega, padł do tyłu z tą różnicą, że nie jęczał. Kurt nie zamierzał marnować czasu. Klęknął przy jednym z nich i zatopił kły w jego szyi, kontrolując puls. Gdy tylko ten stał się wyczuwalnie wolniejszy, zalizał ranę, która o dziwo sklepiła się w oka mgnieniu, i podszedł do drugiego, przytomnego chłopaka. Zakrył mu na wszelki wypadek oczy i również zaczął poić się jego krwią. Gdy skończył, chłopak nadal jęczał, jednak ledwo słyszalnie, po chwili miał całkowicie stracić przytomność. Wampir wyjął komórkę z kieszeni jednego z nich i zadzwonił na pogotowie. Przez moment nie wahał się, czy nie zostawi odcisków palców, jednak doszedł do wniosku, że skoro nie był notowany, nie ma się czego obawiać. Podał do telefonu namiary na domek, w którym leżały ofiary i rozłączył się, rzucając telefon na ciało właściciela. Chwycił deskę i już miał udać się w drogę powrotną, gdy zobaczył krwawy ślad na spodzie deka. Podbiegł szybko do rzeki i wypłukał skateboard, ganiąc się w myślach za głupotę. Jeśli będzie musiał uciekać przed policją, będzie źle.

Biegł przez kilkanaście minut aż uznał, że to wystarczy. Ogólnie poczuł się spokojniejszy, bardziej... beztroski. Nie dosyć, że był nasycony, to jeszcze jakiś weselszy i bardziej skory do fantazjowania. Kolejnego wieczora wiedział już, że to przez marihuanę zawartą we krwi dzisiejszych ofiar.

***

Przez tydzień MacArthur dowiedział się o rodzinie Viscontich, a przede wszystkim o Paulinio, bardzo dużo. Nie sądził w ogóle, że taka kronika może być ciekawa, mimo wszystko sięgał po nią nie tyko z przymusu, ale i z ciekawości. Oswoił się z myślą, że będzie musiał udawać kogoś innego, chociaż wiedział, że nie będzie łatwo. Paulinio był typem awanturnika, choleryka który ni potrafi usiedzieć na miejscu, którego największą pasją jest żeglowanie a marzeniem odkrywanie nowych lądów. Rodzina Viscontich to kupiecki ród, mający włoskie korzenie i mieszkający w Hiszpanii od 1483 roku, gdzie to rozwinął się i doszedł w posiadanie sporych bogactw. Jak więc nie trudno się domyślić, wykształcony, lecz zbyt porywczy Paulinio nie nadaje się na spadkobiercę kupieckiej fortuny. Zdaje on sobie z tego doskonale sprawę i w roku 1519 wyrusza z Cortezem, na podbój Meksyku. Tzimisce czytał właśnie o informacjach na temat jakiegoś skarbu, jakie rzekomo posiadał młody Visconti, gdy usłyszał silnik furgonetki podjeżdżającej pod dom. Początkowo myślał, że to wrócił Constantin, który wyjechał z Valem jakiś czas temu, jednak gdy tylko usłyszał dzwonek, pospiesznie wyszedł z pokoju. Kątem oka zobaczył jeszcze pozostałych kainitów wychodzących z innych pomieszczeń. Odwrócił się do nich i gestem nakazał im zachować ciszę, sam zaś podszedł do judasza i dyskretnie zerknął na gości. Po chwili był pewien, że to wampiry i że są spokojni, wręcz rozluźnieni, nie mógł jednak w żaden sposób poznać ich intencji. Odczekał chwilę, jednak tamci nie zamierzali odejść. Odszedł kilka kroków od drzwi i szeptem poinformował innych o sytuacji.
- Jakieś trzy wampiry tu są. Jak są z Camarilli, to już po nas... Co robimy?
- Jeśli nie otworzymy pewnie i tak wejdą siłą. - powiedziała szeptem Angelina - Jeśli są z Camarilli to czy od razu domyślą się, że jesteśmy z Sabatu? - spytała Kurta.
Meyumi cichutko podeszła do judasza, by zobaczyć jak wyglądają ich goście, po chwili odeszła równie cicho.
- Może to znajomi Vala? - zerknęła pytająco na Petera. - Trochę podobni...
Peter także wyjrzał na gości:
- Może i tak, ale ja ich nie znam. Swoją drogą pewnie i tak wiedzą, że siedzimy tuż za drzwiami, więc równie dobrze możemy otworzyć drzwi i ich zapytać. W razie czego mamy przewagę liczebną, choć nie jestem pewien, czy to wystarczy. Ale może to tylko nasi sąsiedzi i przyszli się zapoznać?
- Nie wiem, czy nas poznają, ale to nie ważne. Książę Vancouver podobno nie lubi gości, którzy się u niego nie zameldują zaraz po przybyciu do miasta... Jeśli po nas przyszli, będzie dym... Ale, jak już mówiliście, nie mamy wyboru, musimy otworzyć. To... Otwieram, trzymajcie się parę kroków za mną. Peter, ty może stań za drzwiami, jakby weszli siłą, będziesz miał szansę ich zaskoczyć. Zgoda?- Tzimisce spojrzał na towarzyszy.
- Ok, w razie czego, dopiero pojawiliśmy się w mieście i mieliśmy zamiar odwiedzić Księciunia- podsunęła Lasombra, a Meyumi pokiwała lekko głową na znak poparcia i ustawiła się przy przyjaciółce.
- Zgoda. Jeśli wejdą bez zaproszenia to ich eksmituję- powiedział bojowo Boyles.

Chłopak podszedł do drzwi i otworzył je szeroko, żeby wampiry, w razie zamiaru wykopania drzwi, nie trafili nimi stojącego za nimi Brujaha. Mężczyźni jednak wydawali się być przyjaźnie nastawieni i zapewnili, że chcą tylko porozmawiać. Kurt zerknął na resztę obecnych i wpuścił gości do salonu.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline