Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2010, 16:28   #37
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
WSZYSCY
Kurt gestem ręki zaprosił mężczyzn do środka. Zanim zamknął drzwi rozejrzał się na zewnątrz. Zauważył, że w za kierownicą furgonetki siedzi jeszcze jeden wampir. Wyglądało na to, że liczebnie siły są wyrównane. O ile na pace nie siedzi jeszcze kilku.
Trójka czarnych weszła do środka rozglądając się na boki.
- Siema ziomki - rzucił najwyższy z nich ubrany w bluzę ze złotymi napisami - Nieźle żeście się tu urządzili.
- Dziane białasy - dodał gruby idący krok w krok za nim.
Cała trójka rozlazła się po salonie jak stado szarańczy. Zaglądali w każdy kąt, przeglądali gazety i książki leżące na stoliku. Zachowywali się jakby weszli do siebie.
Po dokonaniu przeglądu mieszkania cała trójka zajęła miejsca wokół stolika. Najwyższy z nich, najwyraźniej szef, rozsiadł się na kanapie, wyciągając ramiona wzdłuż oparcia. Dwaj jego koledzy usiedli w fotelach.
- Słuchajcie białasy - zaczął ten siedzący na kanapie - Jestem Chuck i tak możecie mi mówić. Reprezentuje tutejszą społeczność truposzy, nadążacie. Widzę, że jesteście nowi w mieście, nie?
Kurt chciał odpowiedzieć przygotowanym zwrotem o tym, że lada moment mieli właśnie jechać do księcia się przedstawić, jednak gruby murzyn uciszył go gestem dłoni.
- Słuchaj młody, pan Chuck jeszcze nie skończył, jasne?
- Dziękuję Wallace - Chuck pokłonił się przed grubym - Niby nadziane białasy, a kultury za grosz. Słuchajcie mnie uważnie - powiódł wzrokiem po zebranych - Sprawa jest prosta. Nie kim jesteście i szczerze mówiąc zwisa mi to. Jednak książę Visconti pewnie chętnie by się dowiedział o tym, że przebywacie już prawie tydzień w jego mieście. A on jakimś dziwnym trafem nie miał okazji was jeszcze poznać. Nie chcecie się przywitać, to nie. Wasza sprawa, jednak taka wygoda kosztuje. To chyba oczywiste. Nasza propozycja jest jasna i bardzo prosta, po piątalu za każdego z was i milczymy jak grób. Dorzucicie jeszcze po dwa patole na łebka i wam jeszcze ochronę zapewnimy się o was nikt nie dowie. Układ chyba prosty, jasny i uczciwy, nie? Wam nie ubędzie, a będziecie mieli spokój. A my? No cóż, trochę kaski się zawsze przyda. Pojawimy się tu znowu jutro o tej samej porze po odbiór hajsu. Jakieś pytania?
Chuck spojrzał na stojącą czwórkę wampirów wyczekując jakieś reakcji.
- Skoro tak, to widzimy się jutro.
Cała trójka wstała i wyszła z domu.

Czwórka młodych wampirów miała nie lada kłopot. Ich obaj opiekunowie wyjechali i nie wiadomo było kiedy wrócą. Wyglądało na to, że zostali sami z problemem. Pewne było, że muszą się naradzić co zrobić w tej sprawie, a czasu nie pozostało wiele.

NASTĘPNEGO WIECZORA
WSZYSCY

Kurt, Peter, Meyumi i Angel siedzieli razem w salonie. Wszyscy byli pełni napięcia, a przede wszystkim strachu i niepewności. Jak wiele było prawdy w tym, że kłopoty jednoczą doświadczali na własnej skórze. Byli gotowi na wizytę gości. Mieli plan i determinacje by go zrealizować.
Spoglądali na zamianę to na siebie, to na zegarek. Wyczekiwanie jest najgorszą rzeczą jaka może spotkać człowieka, nawet nieśmiertelnego.
Minuty i godziny dłużyły się i ciągnęły niczym roztopiony asfalt.
Gdy w końcu tuż przed dziesiątą przed dom zajechał samochód, wszyscy jednocześnie podnieśli się z miejsca. Pierwszy przy oknie był Peter i jego zaskoczona mina powiedziała wszystkim, że to nie są raczej trzej murzyni, których tak wyczekiwali.
Wasyl wszedł pierwszy za nim skulona i zgarbiona, niczym zbity pies Rebeca. Dopiero za nim Constantine, Jeff i Val. Sądząc po minie starego Tzimisce ich powrót nie wróżył niczego dobrego.
- Co się tak gapicie! - warknął na młode wampiry Peterscu - Coś nie tak?
Pytanie było retoryczne, więc zgodnie z zasadą pozostało bez odpowiedzi. Tzimisce udał się na górę do swojego pokoju, a reszta usiadła na kanapie i fotelach. Ich miny również wskazywały na to, że sprawy interesujące Wasyla przybrały zły obrót. Constantine siedział pogrążony we własnych myślach, gładził się po podbródku. Jeff i Val z posępnymi minami wpatrywali się przed siebie, czekając jak na ścięcie. Rebeca siedziała skulona z dłońmi wciśniętymi pomiędzy uda. Widać było, że ona również jest przerażona.
Kilka minut trwało zanim Wasyl wrócił. Jego nastrój diametralnie się zmienił. Po grymasie złości nie było śladu, a zamiast niego zagościł promienny uśmiech. Nikt nie miał jednak wątpliwości, że to tylko pozory. Cisza przed burzą.
- Moi drodzy - zaczął przemowę Wasyl, przymilnym głosem, który brzmiał sztucznie i twardo - Mam dziś wieczór dla was niespodziankę. Pojedziecie na spacer. Jeff was poprowadzi, był z nami w tym uroczym miejscu. Na miejscu przekaże wam co musicie tam zrobić. Jeff weź pick-upa i ruszajcie. Val, Peter i Meyumi jedziecie z nim. Ty Kurcie, zabierz księgę i laptopa i idź w Constantinem do mojego samochodu.
Wampir odczekał aż się wszyscy rozejdą. Następnie stanął w rozkroku z rękami skrzyżowanymi za plecami. Długą chwilę patrzył na siedzące na kanapie wampirzyce z klanu Lasombra. sycił się ich strachem i niepewnością. Kosztował ich emocje niczym koneser wyborne wino. Lubieżny uśmiech na jego twarzy mówił wyraźnie o satysfakcji jakiej czerpie z tej chwili.
- Moje drogie panie - zaczął, a jego głos brzmiał kojąco niczym spokojna melodia - Obie wiecie na co mnie stać i do czego jestem zdolny. Dzisiaj nie mam jednak czasu na zabawę, więc proszę po dobroci. Macie coś co należy do mnie. Chciałbym to jak najszybciej odzyskać. Rozumiemy się?
Groźba wypowiedziana melodyjnym i ciepłym głosem miała po stokroć większą moc, niż gdyby Wasyl wykrzyczał ją w gniewie. Przed oczami Angel stanął obraz sponiewieranej Rebeci i człowieka zmienionego w monstrum. Bała się.
- Do mojego powrotu macie czas, by się zastanowić czy gra ze mną w chowanego się wam opłaca. Zastanówcie się dobrze. Teraz muszę się już z wami pożegnać. Do zobaczenia.
Wasyl pokłonił się jak to miał w zwyczaju i wyszedł z domu.
Rebeca i Angel zostały sam na sam ze sobą i swoimi myślami.


PETER BOYLES, MEYUMI SOU
Czwórka wampirów wsiadła do czerwonego pick-upa. Jeff za kierownicą, obok niego Val, a z tyłu Meyumi i Peter. Gangrel ruszył bez słowa. Widać było że wie dokładnie co ma robić i gdzie jechać.
Gdy oddalili się od domu, Val krzyknął patrząc w stronę Petera:
- Widzisz kurwa! Tak jak ci mówiłem Wasyl nie odpuścił Rebece. Drążył temat, drążył i mu się udało. Teraz cały mój plan, chuj strzelił.
- Ty! Wyrażaj się! - skarcił go Jeff - Nie widzisz, że kobieta z nami jedzie.
- A co to kurwa ma do rzeczy. Jestem wkurwiony i klnę. Jak się komuś nie podoba, to wypad. Mój genialny plan poszedł się paść.
Jeff zaśmiał się pod nosem.
- I z czego się śmiejesz jełopie. Mój syn - mocno zaakcentował to słowa - powiedział, że jest genialny.
- Hmmm... jasne. - powątpiewał gangrel.
- Nie wierzysz to go spytaj.
- Daj im spokój. Nie widzisz, że są przerażeni. My już przywykliśmy do wybryków Wasyla, oni jeszcze nie.
- To niech przywykną. Skoro mój plan, chuj strzelił to jesteśmy ugotowani. Na wieki na usługach Wasyla, kurwa mać.
- Ty im lepiej powiedz co mamy zrobić, a nie o tym swoim chorym planie gadasz.
- Mój plan jest genialny, a nie chory. Tak twierdzi mój syn - Val puścił oko do Petera - A on zawsze ma racje, zapamiętaj to sobie. A co do naszego zadania, to nic trudnego. To co zwykle - zaśmiał się sam do siebie - Wpadamy do jakiegoś zakonu, czy czegoś tam i robimy rozpierduchę. To podobno te braciszki zamordowały książęta. Jak to powiedział Wasyl?
- "Macie im pokazać, czy jest piekło którego się tak boją" - powiedział chłodno Jeff.
- O! Dokładnie tak.
- Mamy też znaleźć Juana Diaza. To ponoć ich przeor.
- Przeorać o to ja mu mogę facjatę - zażartował Val - Niestety tym to Wasyl sam chce się zająć.
- Właśnie i obyś o tym nie zapomniał. - upomniał go Jeff - Czeka nas kawałek drogi, a w trasie najlepsza jest muzyka.
Gangrel nachylił się wcisnął "play" w odtwarzaczu.
- Nie ma to jak stary heavy metal - mruknął pod nosem.


Po ponad dwóch godzinach jazdy, dojechali do niewielkiego miasteczka Merritt Town. Dumny szyld przed wjazdem informował o liczbie mieszkańców i tutejszej atrakcji, gejzerach. Gdy przejeżdżali przez uśpione miasteczko poczuli dziwny niepokoju. Czuli się tak jak gdyby ktoś ich obserwował. Val aż wyjrzał przez okno i rozejrzał się. Okna we wszystkich domach były zasłonięte, a na ulicach żywego ducha. Mimo to poczucie bycia obserwowanym nie opuszczało ich. Za miastem Jeff skręcił w leśną drogę i po kilkuset metrach zatrzymał się.
- Dobra moi mili, koniec jazdy - rzekł wyłączając silnik - Dalej musimy iść pieszo.
- To co, ty zostajesz przy samochodzie, tak? - spytał Val.
- Tak. Mam nadzieję, że sobie poradzicie beze mnie.
- Stary, ja i mój syn zrobimy tam taki rozpierdol jakiego świat nie widział.
- Hmmm, oby - odparł krótko Jeff - Meyumi, w czasie gdy chłopaki będą zajmować się robieniem porządków, ty musisz znaleźć Juana Diaza. Poradzisz sobie?
Meyumi nieśmiało kiwnęła głową.
- To dobrze. Ruszajcie już, nie mamy zbyt wiele czasu.
Ruszyli w głąb lasu, podążając za Valem, który najwyraźniej znał cel podróży. Gdy oddalili się znacznie od samochodu, brujah gestem nakazał milczenie i zachowanie ostrożności. Sam także znacznie zwolnił i starał się iść jak najciszej. Po kilkunastu minutach marszu wśród pogrążonego w mroku lasu, dotarli do niewielkiego kamiennego budynku otoczonego wysokim murem. Val wskazał na budynek, dając im do zrozumienia, że są na miejscu.
Sprawnie przeskoczyli mur i znaleźli się na wewnętrznym dziedzińcu. Val przykucnął w cieniu jednego z budynków gospodarczych i szepnął:
- Dobra mała Wasyl mówił, że ten cały Diaz przebywa w tamtym skrzydle - wskazał część budynku po lewej stronie - Znajdź go, ogłusz i zwiąż.
Wyciągnął za pazuchy zwój linki.
- Mam nadzieję, że dasz sobie radę. Jakby co to krzycz. Ja z synem będziemy zajęci i możemy nie słyszeć. Jasne? No to dobrze. Ruszamy.
Ledwo cała grupa wyszła na dziedziniec, ktoś krzyknął za nimi:
- Hej, wy tam! Stać!
Niespodziewany głos za plecami sparaliżował całą trójkę. Gdy się odwrócili, zobaczyli że za nimi z cienia wyszedł mężczyzna w habicie. Po ułożeniu rąk i dłoni, Val i Peter poznali, że trzyma w nich jakąś długa broń. Meyumi zauważyła, że w krużgankach czai się jeszcze kilkanaście innych podobnie ubranych postaci. Wyglądało na to, że walka jest nieunikniona.
Zakonnik wyszedł z cienia i stanął kilkanaście metrów od wampirów. Teraz dopiero widać było, że jest uzbrojony w shootguna. Stał pewnie naprzeciwko trójki nieumarłych.
- Czy ty kurwa wiesz kim my jesteśmy? - rzucił śmiało Val.
- Tak wiem - odpowiedział spokojnie zakonnik - Zagubionymi duszami, które Wasyl wysłał w diabelskiej misji. Poddajcie się a będziecie mieli szansę zbawić wasze dusze. Inaczej będziemy zmuszeni was zabić, a wasze nieśmiertelne "ja" będzie skazana na wieczne potępienie.

ANGELINA CANTAZARRO
Gdy wszyscy opuścili dom, dwie wampirzyce zostały same. Przez długie minuty żadna z nich nie miała odwagi przemówić. Niezręczna cisza trwała bardzo długo, zakłócana jedynie przez tykanie zegara.
Rebeca w końcu wstała. Angel uważnie obserwowała jej ruchy. Wyraźnie widać było, że tygodniowy pobyt z Wasylem wpłynął na nią bardzo źle. Gdy oni cieszyli się swoją swobodą, Rebeca musiała przeżywać męki w towarzystwie szalonego Tzimisce. Mimo, że Petrescu nie było już w domu, Rebeca nadal była przygarbiona i wylękniona. Nawet jej głos wydawał się mniej pewny siebie i twardy.
- Przepraszam - powiedziała w końcu.
Te słowa ledwo przeszły jej przez gardło. Złapała się za twarz i zaczęła płakać. Angel widziała jak krwawe strużki pojawiają się na bladym policzku wampirzycy.
- Naprawdę cię przepraszam Angelino - wydusiła jeszcze z siebie po chwili - To wszystko nie miało tak wyglądać. Wplątałam cię w coś o czym nie masz pojęcia. Wybacz mi i nie rezygnuj. Nie wiem czy po tym wszystkim co widziałaś nadal jesteś ze mną. Zrozumiem jeżeli się wycofasz. Jeżeli jednak nadal chcesz mi pomagać, to proszę cię co by się nie działo nie oddawaj Wasylowi medalionu. To nasza jedyna karta przetargowa w tej chwili.
Ledwo Rebeca skończyła mówić pod dom podjechał samochód. Wampirzycom aż targnął dreszcz. Spojrzała pytająco na Angel. A ta już wiedziała kto tym razem odwiedził ich dom.

KURT MACARTHUR
Drzwi od limuzyny zamknęły się za Wasylem. Stary wampir usiadł na przeciwko Kurt tuż obok Constantina. Ho ruszył nie czekając na rozkazy od Tzimisce. Plan najwyraźniej był już przygotowany i chyba wszyscy poza MacArthurem byli w niego wdrożeni. Nie była to zbyt pocieszając myśl. Wyraźnie wskazywała na to, że Wasyl traktuje go bardzo przedmiotowo. Samochód mknął ulicami Vancouver w stronę ścisłego centrum. Nagle Kurt usłyszał czyjś zduszony krzyk. Spojrzał pytająco na Wasyla, a ten uśmiechnął się promiennie i powiedział:
- Jedziemy w gości do naszego rosyjskiego przyjaciela. Jak każe wschodnia tradycja, nie wypada jechać w gości bez prezentu.
Kurt już domyślał się jakie podarki wiezie w bagażniku. Zapowiadał się ciekawy wieczór.

Limuzyna wjechała na parking jednego z wieżowców. Ho zatrzymał się tuż przy windach. Przy drzwiach do niej stał mężczyzna w czarnym garniturze. Kurt poznał po słuchawce w uchu, że to zapewne ochroniarz. Gigantyczny azjata wysiadł i otworzył drzwi Wasylowi i reszcie. Tzimisce przywitała się z mężczyzną i zamienił kilka krótkich zdań.
- Weź komputer - przypomniał nosferatu - Księgi przypilnuje Ho.
Wraz z ochroniarzem udali się na trzydzieste piętro do biur Ignatowicza. Skierowali się do dużej sali konferencyjnej, z której usunięto wszystkie stoły i krzesła. Zamiast nich ustawiono dużą kanapę, na której siedział rosyjski biznesmen oraz kilka wygodnych skórzanych foteli, które zajęli Wasyl i reszta.
- Witam panów - przywitał się Rosjanin.
- Zdrastwujtie - odpowiedział z przekorą Wasyl, kłaniając się nisko.
- Ten sarkazm nie jest konieczny. - oburzył się prawdziwy człowiek-pająk.
- To nie sarkazm gospodin Ignatowicz, to po prostu grzeczność.
Drwina w głosie Petrescu była aż nadto słyszalna.
- Panie Petrescu, darujmy sobie te uszczypliwości - rzucił Rosjanin, jego głos miał w sobie tłumioną wrogość i niechęć - Dopiął pan swego. Jestem zmuszony płaszczyć się przed panem i pańskimi towarzyszami. Może więc daruje mi pan już te złośliwości i tak to co pan mi zrobił będzie mi się śniło po nocy.
- Odrzucił pan moją ofertę, a to bardzo duży nietakt. Na dodatek skorzystał pan z oferty moich wrogów, a tego wybaczyć już nie mogłem.
- Tak wiem popełniłem, największy błąd w moim życiu. Dla tego jeszcze raz proszę pana o wybaczenie. Zdaje sobie sprawę jak wiele straciłem w pańskich oczach. Przepraszam za moje zachowanie i to jak pana potraktowałem.
Uniżony ton biznesmena była dla Kurta wręcz szokiem. Siła Wasyla była niewątpliwie duża, ale nigdy nie przypuszczał, że jego charyzma i wpływy są aż tak duże. Ten człowiek wręcz płaszczył się przed starym wampirem.
- Pańskie przeprosiny przyjęte - powiedział Wasyl pokazując swoją dobroduszność i wspaniałomyślność - Co nie oznacza, że pańskie winy i zachowanie zostanie zapomniane. Nasze stosunki mogły wyglądać zupełnie inaczej.
- Tak wiem jestem sam sobie winien i jestem gotów ponieść zasłużoną karę za mój nietakt.
MacArthur za każdym kolejnym słowem miał coraz większe wrażenie, że ta rozmowa to kolejny spektakl jaki przygotował dla niego Wasyl, by pokazać swoją siłę i potęgę. Mimo, że całe przedstawienie było troszkę kiczowate, a zachowanie Ignatowicza sztuczne i nieprawdziwe to i tak robiło to wrażenie.
- Dobrze panie Ignatowicz, przejdźmy do interesów. Czy zrobił pan to o co prosiłem?
- Oczywiście - Rosjanin kiwnął na jednego ze stojących za nim ochroniarzy.
Ten przyniósł niewielką walizkę i wręczył ją Kurtowi.
- Panie MacArthur, zgodnie z życzeniem pana Petrescu przygotowałem dla pana zestaw dokumentów.
Kurt otworzył walizeczkę i zobaczył w niej dowód, prawo jazdy, kilka dyplomów, oraz kart płatniczych. Wszystkie dokumenty były wstawione na nazwisko Leonard Dobson.
- To twoja nowa tożsamość - wyjaśnił Wasyl - Mam nadzieję, że nie dostaniesz rozdwojenia jaźni - zażartował.
- Chyba roztrojenia - dodał nosferatu.
- No tak - przytaknął tzimisce - Pan Ignatowicz przedstawi cię jako Dobson, Viscontiemu. Oficjalnie jesteś jego współpracownikiem. Zakładam, że Visconti szybko cię rozpozna i zacznie wypytywać i wtedy przejdziemy do właściwej zabawy z naszym księciuniem.
- No tak - wtrącił Ignatowicz - Oficjalnie zajmuje się pan funduszami ubezpieczeniowymi na rynkach azjatyckich. Japonia, Korea, Hong Kong, Tajwan. Zarządza pan tam jedną z moich firm. Co jakiś czas odwiedza pan mnie, by między innymi uczestniczyć w posiedzeniu rady nadzorczej spółki. Jest pan w końcu udziałowcem - dodał smutno - Wszystkie dokumenty w tym zakresie są autentyczne i nie ma się co obawiać, że ktoś je kiedykolwiek podważy. Dużo mnie kosztowało, aby tak właśnie było. Poza ma pan tam także otwartych kilka kont z sumami, których zażyczył sobie pan Petrescu.
Wasyl spojrzał uważnie na Kurta, jakby badał jego reakcję na ten prezent. Potem przeniósł wzrok na Ignatowicza i wpatrywał się w niego, jakby na coś czekał.
Rosjanin w końcu pojął chyba o co chodzi i dodał:
- Osobą która także ma dostęp do tych kont jest pan Petrescu. Co prawda pod innym nazwiskiem, ale to on.
Wasyl z uśmiechem pokiwał głową.
- Dobrze się pan spisał - pochwalił go Tzimisce.
- Czy to oznacza, że operacja o której mówiliśmy odbędzie się dzisiaj? - spytał nieśmiało.
- A jest pan gotów? - upewnił się Wasyl - To będzie boleć o wiele bardziej niż wcześniej.
- Jak mówiłem jest gotów ponieść karę.
- Skoro tak, to bierzmy się do roboty. - Wasyl wstał i podszedł do Ignatowicza.
Wyprowadził go na środek sali i zawołał Kurta.
- Kurcie chodź, pomożesz mi.
Tak zaczęła się trwająca kilka godzin operacja przywracania Ignatowiczowi jego poprzedniej formy. O ile "rzeźbienie" pająka było dla Kurta wstrząsem i czymś wręcz niewyobrażalnym, to proces rekonstrukcji był jeszcze gorszy. Wasyl z pasją wykręcał kończyny Rosjanina, z wielką siłą wyrywał zbędne członki. Rozciągał skórę, kształtował kościec. Wszystko to przypominało jakiś makabryczny horror. Jednak działo się naprawdę i mimo całego obrzydzenia i nie chęci, Kurt brał w tym udział. Ręce miał ubabrane po łokcie we krwi. Petrescu pouczał go jak ma wykonywać kolejne czynności, jak modelować kości, jak je wydłużać, jak nadawać skórze odpowiednią formę. Krzyki i jęki jakie towarzyszyły każdej czynności jaką wykonywał Kurt i Wasyl były niewyobrażalne. Ignatowicz przez cały czas był przytomny. I choć odpływał momentami, to Wasyl sobie tylko znaną techniką przywracał go do rzeczywistości. Lubieżny uśmiech na jego twarzy świadczył o radości i ekstazie jaką czerpał z zadawanego cierpienia. Krzyki biznesmena niosące się po korytarzu, przypominały wrzaski potępionych z najgłębszych czeluści piekielnych. To co musiał przejść, by na nowo przypominać człowieka, było nie do wyobrażenia. Po czterech godzinach pracy, dzieło było ukończone. Ignatowicz znowu miał tylko dwie ręce i dwie nogi. Cała reszta zbędnego materiału walała się po sali. Ignatowicz był bardzo słaby i krańcowo wycieńczony. Na to Wasyl też był przygotowany.
Constantine przyprowadził dwie odurzone jakimiś narkotykami kobiety w średnim wieku. Gdy tylko Rosjanin je wyczuł, rzucił się w ich stronę. Kurt jeszcze nie widział tak wygłodniałego wampira. Ignatowicz je po prostu wyssał do cna w przeciągu kilku minut. Po wszystkim otarł tylko ręką twarz i z uśmiechem spojrzał na Wasyla.
- Dziękuję - wyszeptał.
- Nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie - odparł Petrescu.
Rosjanin spojrzał na krwawą plamę i stosy ludzkich członków zalegających na środku sali.
- Panowie chodźmy do mojego gabinetu, jak pamiętam musimy omówić jeszcze jedną sprawę.
Wasyl przytaknął tylko i ruszył za Rosjaninem.
- A wy - Ignatowicz wskazał głową ochroniarzy, którzy stali przez cały czas w sali - Zajmijcie się tym bałaganem.
- Kurt, zabierz laptopa teraz ci się przyda - dodał Tzimisce.
MacArthur pomyślał przez chwilę jak muszą czuć się ci ludzi po tym co zobaczyli. Jak to zmieni ich życie i postrzeganie świata.

Gdy znaleźli się niedużym gabinecie Ignatowicza, Rosjanin usiadł za biurkiem i wskazał miejsca pozostałym.
- Wiecie panowie ostatnie dni mnie wiele nauczyły. - wyznał - Wiele się w moim życiu zmieniło. Teraz już widzę jaką drogą powinienem iść w swoim nieżyciu.
- Panie Ignatowicz, pańskie wyznania nas naprawdę nie interesują, a mnie to już wręcz drażnią - zgasił szybko jego zapał Petrescu - Jeżeli nie chce pan popsuć dobrej atmosfery, to niech pan zajmie się tym po co tu przyszliśmy.
- Już oczywiście - biznesmen pokłonił się przed wampirem - Panie MacArthur to właściwie dla pana informacje. Dzięki przyjaźni jaką obdarzył mnie pa Visconti mam namiary na jego prywatny serwer.
Wasyl nie wytrzymał zbyt długiej przemowy Ignatowicza. Wstał i podszedł do biurka.
- Kurt sprawa jest prosta. Mamy namiar, a ty musisz się tam włamać i skopiować jak najwięcej danych. Jasne?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline